środa, 25 marca 2020

Zwiastun "Chain of Gold"


Oto zwiastun "Chain of Gold"! Jak dla mnie taki za bardzo.... sztuczny? Jakoś tak nie bardzo mi sie spodobał. Sam sposób mówienia mi nie podpadł, no ale wiadomo, że zwiastuny książek nie są najlepsze. 

Na razie cisza jeżeli chodzi o polskie tłumaczenie. 

niedziela, 22 marca 2020

Flash Fiction #9 - przyjęcie rocznicowe cz. 1

"Francja, 1899

     Cordelia nie przepadała za bardzo za Mentoną. W teorii powinna. Mentona była ślicznym, nadmorskim miasteczkiem, zbieraniną różowych i żółtych budynków wzdłuż małego portu, głównie ześlizgów dla żaglówek i łodzi rybackich. Powietrze było ciepłe i śródziemnomorskie, ryby bez porównania świeże, potrafiła dostrzec Włochy z okna swojej sypialni po drugiej stronie portu. Czego można było nie lubić?
      Przybyli ze względu na zdrowie jej ojca - przecież tylko w tym celu podróżowali - a Cordelia potrafiła zrozumieć, dlaczego Mentona miała reputację uzdrawiającego celu podróży dla chorych i starych. W rzeczy samej, zdrowie jej taty poprawiło się od czasu ich przyjazdu kilka tygodni wcześniej i był w okresie posiadania dobrego nastroju, tańcząc z nią chętnie w salonie, od czasu do czasu był nawet w stanie wydobyć z Alastaira uśmiech. Alastair wszedł w czas wzburzonego okresu dojrzewania, jak podsłuchała Cordelia słowa jej mamy skierowane do taty. Cordelia miała nadzieję, że gdy będzie w wieku Alastaira, będzie w stanie zachować swoje opanowanie lepiej niż on.
     Uroki Mentony szybko zbladły. Jej popularność wśród chorych i starszych znaczyła, że populacja miasteczka składała się z osób należących do obu z tych grup i, mimo że Cordelia życzyła im jak najlepiej, nie byli najlepszymi towarzyszami do rozmowy, a nawet dorośli nie byli zainteresowani rozmową z dziewczyną, dla której francuski był trzecim językiem i nie władała nim bardzo dobrze. Okazało się, że plaża nie była stworzona z piasku a z dużych owalnych kamyków - Cordelia nigdy nie słyszała o czymś takim, plaża zbudowana z kamieni, bardzo nieprzyjemna dla gołych stóp, niewygodna do leżenia na niej, nie dawała także możliwości budowania zamków, czy kopania okopów.
     Najgorszym ze wszystkich było to, że jej rodzice kontynuowali bycie najbardziej aspołecznymi jak tylko się da, nawet nie próbując skontaktować się z lokalnymi grupami Nocnych Łowców (najbliższy Instytut znajdował się w Marsylii). Tak więc Cordelia była samotna. Czasami samotna z Alastairem, ale on głównie ją ignorował, a i tak po tygodniu mieli dość swojego towarzystwa.
     Jedynym źródłem ulgi była świadomość, że to także przeminie - rodzina Carstairs ciągle podróżowała, obsesyjnie, przez wzgląd na zdrowie jej ojca. Cordelia nigdy nie potrafiła zrozumieć logiki jaka za tym stała, poza tym, że zgadzała się, że warto było zrobić wszystko, jeżeli miało to poprawić stan ojca. W tym przypadku, była to lekka ulga. Wiedziała, że nie zostaną w Mentonie na dłużej niż kilka miesięcy.
      Właśnie dlatego, zdawało jej się, że czuła się tak samotna. Jej rodzina nie zatrzymywała się nigdzie wystarczająco długo, by mogła poznać w swoim wieku, a co dopiero zaprzyjaźnić się. Jej jedynymi prawdziwymi przyjaciółmi na świecie byli Lucie i James Herondale i tylko dlatego, ponieważ, Cordelia wiedziała, Will i Tessa Herondale zawsze robili wszystko, co mogli, by ich dzieci widywały młodych Carstairsów. Mimo to widywali się rzadko, ponieważ Herondale'owie kierowali Instytutem w Londynie, przez co spędzali większość czasu w Londynie i okazjonalnie w Idrisie, podczas gdy rodzina Cordelii była na całej mapie świata.
       A jednak znowu, Herondale'owie przybyli na ratunek, tym razem w formie listu, który przeczytał na głos jej tata podczas śniadania.
- "Dzień dobry, Eliasie i Sono" zastanawiam się skąd mógł wiedzieć o jakiej porze będziemy czytać, ten człowiek jest szalony jak kapelusznik...
- A jednak czytamy go o tej porze - powiedziała Cordelia. Jej tata posłał jej pobłażliwy uśmiech i kontynuował
- "Mamy w Londynie capital day i mam nadzieję, że za sześć tygodni w Paryżu także będzie capital day (przeprasza, nie miałam pojęcia jak to przetłumaczyć), kiedy Tessa i ja będziemy obchodzić naszą dziewiętnastą rocznicę ślubu. Jako, że w żadnej znanej kulturze nie świętuje się specjalnie dziewiętnastej rocznicy, postanowiliśmy urządzić olbrzymie przyjęcie."
- Bal! - wykrzyknęła Cordelia, ale po chwili pojawiła się w niej obawa. Czy jej rodzice wzięliby udział w czymś takim? Jej tata wpatrywał się ze zmarszczonymi brwiami w list, ale może próbował po prostu przeczytać słowa bez swoim okularów.
- To nie jest bal - powiedział Alastair, który zatrzymał się w połowie schodów, żeby posłuchać.
- "bal, jeżeli tak wolicie" - kontynuował jej tata. - Bardzo dobrze, Cordelio.
      Cordelia wystawiła bratu język.
- "Bylibyśmy bardzo szczęśliwi, gdybyście wy i wasze kochane dzieci dołączyli do nas.... gdybyście byli tak mili odpowiedzieć... i tak dalej, i tak dalej..." - jej tata przeskanował wzrokiem list. - Jest data i adres i to wszystko.
- Zaczęło się silnie, a skończyło na rozczarowaniu - powiedział Alastair.
- Możemy pójść? - zapytała Cordelia gwałtownie. - Możemy pójść? Tak  bardzo chciałabym zobaczyć Lucie i Jamesa. I może poznałabym kogoś z osób, o których pisze Lucie w swoich listach!
- Chciałbym poznać kogoś, kto nie jest wami - powiedział Alastair łagodnie. - Bez urazy.
- Alastair! - skarciła go Sona, ale Cordelia nie miała zamiaru pozwolić Alastairowi ją rozproszyć. Podwoiła swoje wysiłki w stronę taty.
- Papa, możemy iść, proszę? Tak wyzdrowiałeś, na pewno kilkudniowa podróż byłaby możliwa. Nie chcesz, żeby społeczność Nocnych Łowców zobaczyła jak dobrze się czujesz?
- Hm... - powiedział jej tata. Spojrzał na jej mamę, która odwzajemniła spojrzenie. Podzielili się ze sobą kilkoma niezrozumiałymi spojrzeniami.
- Jeżeli sądzisz, że to dobry pomysł - powiedziała Sona do Eliasa. Tata Cordelii posłał swojej córce długie spojrzenie. Cordelia próbowała pochwycić spojrzenie Alastaira, ale odwrócił się i patrzył z obrzydzeniem w dal, co było typowym u niego spojrzeniem ostatnimi czasy.
- Sądzę, że możemy pozwolić sobie na wycieczkę pociągiem i kilka dni w Paryżu - zgodził się tata. - Uwielbiam Paryż.
      Cordelia zarzuciła ramiona na jego ramiona.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję.

***

      Cordelia spędziła następne kilka tygodni w stanie ciągłego strachu. Nie śmiała przypomnieć rodzicom o nadchodzącej podróży, w razie gdyby stwierdzili, że jednak rezygnują i nie jadą. Takie sytuacje zdarzały się już w przeszłości, ale nigdy wcześniej w przypadku wydarzenia, do którego Cordelia miała duży wkład.
      Ale kiedy do wydarzenia brakowało kilka dni, jej tata przyniósł podczas śniadania rozkład jazdy pociągu Calais - Mediterrannee Express. Bilety zostały kupione, walizki spakowane, a mimo to Cordelia ledwo potrafiła w to wszystko uwierzyć, gdy znalazła się wieczorem przed przyjęciem, jadącą na Gare du Nord w eleganckim niebieskim wagonie, ściskając dłonie na kolanach w niecierpliwym oczekiwaniu: Paryż, w końcu była w Paryżu! Zobaczy swoją przyszłą parabatai i jej brata oraz śmietankę społeczności Nocnych Łowców i zrobi to wszystko w Paryżu.
     Następnego dnia odnalazła się wpatrującą w długie lustro w ich pokojach w Hôtel Continental na Rue de Rivioli, zastanawiającą się, czy była tą samą dziewczyną, która okropnie cierpiała jeszcze kilka dni wcześniej. Jej mama pomogła jej wybrać sukienkę, pierzastą cytrynową kreację koronki i jedwabiu. Nie była do końca pewna czy jej pasowała, ale była bardzo elegancka.
      Nawet Alastair spojrzał na nią z pewnym podziwem, gdy przyszedł po rękawiczki.
- Wyglądasz zaskakująco dojrzale - powiedział. Cordelia pomyślała, że dla Alastaira jest to prawdopodobnie odpowiednik pełnego omdlenia. Najwidoczniej on też dążył do osiągnięcia "dojrzałości", po założeniu brązowego szerokiego płaszcza z zapiętym tylko jednym guzikiem, pozwalając sobie także na nałożenie pomady na swoje czarne włosy, co, Cordelia musiała przyznać, sprawiało, że włosy lśniły zniewalająco.
- Wyglądasz jakbyś chciał komuś zaimponować na przyjęciu - droczyła się z nim Cordelia. - Komuś szczególnemu?
- Każdemu - Alastair pociągnął nosem. - Każdemu kto jest kimś.
      Cordelia przewróciła oczami.
      Jej tata był w bardzo dobrym humorze, gdy wsiedli do powozu krótko później, żartując i śmiejąc się. Jej mama była cicho, obserwując swojego męża z uśmiechem i zamyśloną miną i tacy byli przez całą podróż do paryskiego instytutu.

***
 
      Ćwiczyła swój francuski, a kiedy imponująca postać Madame Bellefleur przywitała ich na progu Instytutu z wielkim entuzjazmem i pytaniami, zrozumiała je: powitanie, jak minęła ich podróż, czyż nie jest okropnie chłodno tej nocy. Zaczęła myśleć nad odpowiedzią i odkryła, że jej umiejętność mówienia po francusku opuściła jej mózgu w tej samej chwili.
      Francuski jej taty był płynny i biegły, a Cordelia poczuła napływ dumy, gdy powiedział:
- Madame Bellefleur, kochana! Wyglądasz jeszcze piękniej niż dotychczas, Odile. Ale cóż w ciebie wstąpiło, że pracujesz przy otwieraniu drzwi?
     Madame Bellefleur zaśmiała się, ciepłym śmiechem, który sprawił, że Cordelia natychmiastowo ją polubiła.
- Odesłałam pokojówkę, by się zabawiła. Lubię otwierać drzwi, Eliasie - może i jest to przyjęcie Herondale'ów, ale to mój Instytut.
     Wewnątrz, Cordelia odeszła od swoich rodziców tak szybko jak to było możliwe i poszła poszukać swoich przyjaciół. Po pięciu minutach była beznadziejnie zgubiona. W przeciwieństwie do innych Instytutów, w których była, ten rozkładał się jako labirynt połączonych salonów. Każdy wyglądał tak jak poprzedni i był wypełniony dorosłymi, których w ogóle nie znała Cordelia, a do tego większość z nich mówiła szybko po francusku. Nie zauważyła żadnego Herondale'a a brzęczenie i gwar gości sprawiał, że czuła się coraz mniej jak światowiec na balu, a coraz bardziej jak dziewczynka, która zgubiła swoją mamę na targu.
      Znikąd pojawił się wir spódnic, który szczęśliwie okazał się być Lucie Herondale, rzucającą się w objęcia Cordelii z ogromną siłą, ściskając ją z zachwytem.
- Cordelia, Cordelia, chodź, Christopher nauczy nas jak połykać ogień!
- Przepraszam? - powiedziała grzecznie Cordelia, ale Lucie już ją ciągnęła w stronę drzwi prowadzących do kolejnego salonu. - Kim jest Christopher?
- Christopher Lightwood, oczywiście. Mój kuzyn. Powiedział, że widział mężczyznę połykającego ogień  w Convent Garden i że rozpracował jak to się robi. Jest bardzo naukowy, Christopher. - Lucie została szybko zatrzymana, a Cordelia spojrzała w górę, by dostrzec wysoką, szczupłą, starszą dziewczynę z ciemnymi włosami związanymi w warkocze na czubku głowy i uderzającym wyglądzie. Miała na sobie koronkową niebieską suknię, ale nosiła ją bez entuzjazmu. Uniosła brwi i spojrzała na Lucie. - A to jego siostra, Anna - powiedziała Lucie, jakby planowała te spotkanie.
- Christopher nie będzie jadł żadnego ognia dzisiejszej nocy - powiedziała Anna - ani w rzeczy samej niczego co nie jest kanapką.
     Lucie powiedziała:
- Anno, to jest Cordelia Carstiars: zostanie moją parabatai. - Cordelia poczuła napływ ciepłych uczuć wobec swojej przyjaciółki - czuła się tak samotna przez większość czasu, ale tak naprawdę wcale nie była. Będzie miała parabatai i ani ona, ani Lucie nie będzie już nigdy więcej całkowicie samotna. W każdym razie tak jej się wydawało, że będzie czuć.
     Anna jednak, tylko ledwo uniosła brew.
- Nie jeżeli Christopher spali Instytut, nie zostanie. - Przeniosła swoje przeszywające spojrzenie na Cordelię. - Carstairs? - zapytała z zainteresowaniem. - Jaki Carstiars?
      Cordelia wiedziała o co chodziło. Posłała Annie uśmiech.
- Jem Carstairs jest moim kuzynem. Znam go bardzo słabo, niestety. - Jem, który był parabatai taty Lucie miał długą i tragiczną historię, która zakończyła się zostaniem przez niego Cichym Bratem. Teraz był Bratem Zachariaszem.
      Czy mógłby tutaj być? Dziwnym było wyobrażenie sobie pośród świecącej, śmiejącej rozmowy, stukania kieliszków, ubranej w szaty cichej figury. Ale dlaczego nie byłby tutaj. Lucie mówiła o nim bez przerwy. Cordelia poczuła dreszcz nerwów na myśl o ponownym jego spotkaniu - zapał, ale również zmartwienie.
- Każdy Carstairs jest mile widziany. - Anna uśmiechnęła się beztrosko. - I oczywiście każdy parabatai Lucie jest zasadniczo członkiem rodziny. Skoro o tym mowa. - Obróciła się z powrotem do Lucie. - Nie namawiaj Christophera, Lucie. Wiesz jaki jest.
- To nie był mój pomysł! - zaprotestowała Lucie. - To Matthew go do tego namówił. Wiesz jaki on jest.
- Ja nie wiem -powiedziała Cordelia łagodnie.
      Lucie spojrzała na nią z przerażaniem.
- Och, kochana, jakim okropnym gospodarzem jestem? Tutaj jest moja najlepsza przyjaciółka na świecie, a ja nawet nie przedstawiłam cię wszystkim! Anno, musimy iść. - Sięgnęła znowu po rękę Cordelii.
- Bardzo miło było cię poznać - powiedziała Cordelia do Anny.
      Anna uniosła kieliszek w stronę Cordelii z delikatnym uśmiechem.
- Wzajemnie.
- Dobrze - opowiadała Lucie, ciągnąc Cordelię do kolejnego salonu. - Matthew to Matthew Fairchild, jest synem Konsul, ale nie martw się, jest w porządku i nie jest w ogóle zarozumiały, a zresztą ciocia Charlotte i wujek Henry prowadzili Instytut londyński, gdy mój papa był młody - mieszkał tam, wiesz - a oni są właśnie tam, witaj ciociu Charlotte! - Lucie pomachała szalenie ręką.
      Cordelia spojrzała i szybko zauważyła Charlotte Fairchild - nawet ktoś tak nie żyjący w społeczeństwie jak ona rozpoznał Konsul - która była w trakcie mówienia czegoś bardzo poważnego do grupy wyglądającej na równie poważnych ludzi, i nie zobaczyła machania Lucie. To było zabawne: Charlotte była malutka jak ptak, mężczyźni wokół niej górowali nad nią, a jednak miała taki sposób bycia, że mimo wszystko dominowała pokój. Była to godna podziwu prezencja, myślała Cordelia.
      Obok Charlotte był rudowłosy mężczyzna na krześle, który zobaczył machanie Lucie i odmachał szalenie z uśmiechem. Henry Faichild. Był za daleko, żeby porozmawiać, ale Lucie wskazała na Cordelię i uniosła brwi. Henry podniósł ręce wykrzyknął z radością, a Cordelia także pomachała, mniej szalenie od innych.
- Czy Matthew jest z nimi? - zapytała Cordelia. - Ten dosyć wysoki chłopak z włosami swojego taty?
      Lucie prychnęła.
- Oj nie! Matthew byłby bardzo urażony. To jego starszy brat Charles. On jest, cóż...
- Jaki? - zapytała Cordelia.
- Dosyć nudny. - Lucie była na tyle dobrze wychowana by wyglądać na zawstydzoną swoim wyznaniem - Jest bardzo zainteresowany polityką i sprawami Nocnych Łowców, ale traktuje nas wszystkich jak dzieci.
- Jesteśmy dziećmi.
- Tak, ale on też! - powiedziała Lucie niecierpliwie. - Ale nie dowiedziałabyś się tego z jego zachowania. - Westchnęła. - Mimo wszystko, jest nawet w porządku. Kolejny salon!
    Z szybkością błyskawicy, Lucie poprowadziła ją do reszty osób, które Lucie uważała za ważne, by Cordelia poznała. Jej ciocia Cecily i wujek Gabriel - Gabriel jak się okazało był wśród grupy otaczającej Charlotte - którzy byli rodzicami Anny i Christophera. Jej ciocia Sophie, która pracowała kiedyś w Instytucie jako Przyziemna, przeszła Wstąpienie i poślubiła brata Gabriela - Gideona.
      Gideon, Lucie wyjaśniła, nie był obecny, ponieważ Thomas - och jaka szkoda, że Cordelia nie miała okazji poznać Thomasa, który nigdy nie pozwoliłby Christopherowi podejść do ognia, by go połknąć - ale wracając, Thomas złamał nogę i Gideon został z nim w domu.
- Są także starsze dziewczęta - powiedziała posępnie Lucie. - Barbara i Eugenia. Ale nie są podobne do nas. Nawet ich tutaj nie ma; miały dzisiaj wieczorem, co innego do zrobienia. Możesz to sobie wyobrazić?
      Cordelia nie była pewna, czy miała potrafić to sobie wyobrazić, czy nie, nie poznawszy wcześniej żadnej z tych dziewcząt, więc tylko pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Lucie! - Kobieta z masą kręconych rudych włosów szła szybko w ich kierunku. - Potrzebuję kogoś do pomocy, by wyciągnąć srebrną zastawę. Gratulacje, dziewczyno, zostałaś zatrudniona.
- Bridget - zaprotestowała Lucie. - Bridget była moją nianią, kiedy byłam na tyle mała by mieć nianię - wytłumaczyła Cordelii.
- A teraz dalej trwa twoje odpłacanie się za moją dobroć - powiedziała ostro Bridget. - poprzez wyciąganie srebra. Chodź.
- Mogę pomóc - powiedziała Cordelia.
     Bridget wyglądała na urażoną.
- Nie pozwolę, by gość pracował podczas przyjęcia. Ta tutaj gospodaruje. - Pociągnęła Lucie, która posłała Cordelii błagalne spojrzenie pełne przeprosin, kiedy zniknęła w tłumie.
     To sprawiło, że Cordelia wróciła do kręcenia się trochę bez celu. Może, pomyślała, wróci i porozmawia z Anną, która była taka miła. Może poszuka swojej własnej rodziny i zobaczy jak dają  sobie radę.
     Ale gdzie była jej rodzina? Po kilku minutach poszukiwania, zobaczyła swoją mamę, która wydawała się niezwykle na swoim miejscu, opowiadając jakąś historię zainteresowanemu tłumowi. Ale nie potrafiła nigdzie znaleźć swojego taty i Alastaira. Było to oczywiście duże przyjęcie, ale sądziła, że jej tata będzie przy mamie, a jeżeli nie przy niej, to że będzie oczarowywać swoją własną grupkę osób. Cordelia wiedziała, że był drugą najbardziej podekscytowaną osobą, by pojawić się na tym przyjęciu, zaraz po niej. Więc gdzie się podziewał?
      Możliwe, pomyślała, że wymknął się do biblioteki. Zresztą sama chciała zobaczyć jak wygląda biblioteka w tym Instytucie. Udało jej się zapytać kogoś ze służących po francusku o drogę. Trzeba było zejść na dół żelaznymi, kręconymi schodami, a Cordelia pozwolilła sobie czuć się jak księżniczka opuszczająca wieżę.
      Biblioteka miała bardzo wysoki sufit, a podłoga była wypełniona starymi, ciężkimi dębowymi regałami, które były zapełnione książkami tak gęsto, że uginały się pod ich ciężarem, aż trudno było uwierzyć, że jeszcze się nie rozpadły. Cordelia od razu pokochała to miejsce. Rozpadało się w najbardziej piękny sposób. Światło było ciepłe i pomarańczowe, a kurz spokojnie się w nim unosił. W powietrzu czuć było zapach starego papieru, a w różnych miejscach stały krzesła pokryte starą, popękaną i poplamioną czerwoną skórą.
     Po przeciwnej stronie pokoju rzeczywiście była postać na parapecie, zwinięta z książką, ale to nie był jej tata. Gdy podeszła bliżej, czarnowłosa postać podniosła głowę, by na nią spojrzeć i zdała sobie sprawę, że był to James Herondale."

Premiera "RSOM" w Polsce

Tak! 15 kwietnia tego roku, czyli za niecały miesiąc pojawią się na naszych półkach "Czerwone Zwoje Magii", czyli 1 tom "The Eldest Curses"! Podekscytowani?

A oto okładka:




wtorek, 3 marca 2020

Prolog "Chain of Gold"

Dzisiejszy dzień to dzień premiery Chain of Gold, więc mam dla Was tłumaczenie prologu. Miłego czytania.

"Część 1 


"Ten dzień wprowadził do mojego życia wielkie zmiany. Ale tak dzieje się w życie każdego człowieka. Przypomni sobie taki jeden dzień, który zaważył na twoim życiu. Przerwij na chwilę ty, który to czytasz i pomyśl o długim łańcuchu złotych czy żelaznych ogniw, cierni czy kwiatów, które by nigdy ciebie nie oplątały, gdyby nie było jakiegoś jednego ważnego i pamiętnego dnia w twoim życiu"

Charles Dickens "Wielkie Nadzieje"



DNI Z PRZESZŁOŚCI: 1897 

     Lucie Herondale miała dziesięć lat, gdy po raz pierwszy spotkała chłopaka w lesie.
     Dorastając w Londynie, Lucie nie potrafiła sobie wyobrazić miejsca takiego jak Brocelind. Las otaczał rezydencję Herondale'ów ze wszystkich stron, jego drzewa pochylały się do siebie wierzchołkami jak ostrożni szeptacze: ciemna zieleń latem, spalone złoto jesienią. Dywany z mchu pod bosymi stopami były tak zielone i miękkie, że jej tata powiedział jej, że była to poduszka dla faerie w nocy a białe płatki kwiatów, rosnących jedynie w mniej uczęszczanych częściach Idrisu stanowiły bransoletki i pierścionki na ich delikatne ręce.
      James, oczywiście, powiedział jej, że faerie nie mają poduszek, tylko śpią pod ziemią i porywają małe niegrzeczne dziewczynki, gdy te śpią. Lucie nastąpiła mu na stopę, co oznaczałao, że tatuś wziął ją na ręce i wniósł z powrotem do domu zanim kłótnia wybuchła na dobre. James pochodził ze starej i szlacheckiej rodziny Herondale, co wcale nie oznaczało, że nie ciągnął Lucie za warkocze, jeżeli nadeszła taka potrzeba.
      Późno pewnej nocy jasne światło księżyca obudziło Lucie. Wpadało do jej pokoju jak mleko, tworząc białe plamy światła na jej łóżku i wzdłuż wypolerowanej drewnianej podłogi.
      Wymknęła się z łóżka i zeszła przez okno, lądując miękko na łożu z kwiatów. Była letnia noc i było jej ciepło w koszuli nocnej.
      Skraj lasu, tuż za stajniami, gdzie były trzymane ich konie, zdawał się jaśnieć. Pomknęła do niego jak mały duch. Jej stopy odziane w kapcie ledwo dotykały mchu, gdy wchodziła pomiędzy drzewa.
      Najpierw zabawiała się tworzeniem łańcuchów z kwiatów i wieszaniem ich z gałęzi. Następnie udwała, że jest Śnieżką uciekającą przed łowcą. Biegała pomiędzy drzewami, odwracając się gwałtownie, wciągając szybko powietrze, przykładając wierzch dłoni do czoła.
- Nigdy mnie nie zgładzisz - mówiła. - Ponieważ mam w sobie królewską krew, a pewnego razu zostanę królową, a do tego dwa razy potężniejszą od mojej macochy. I utnę jej głowę.
     Prawdopodobnym było, pomyślała później, że chyba nie pamiętała tej baśni dokładnie.
     Mimo wszystko, było to bardzo przyjemne i podczas swojego czwartego czy piatego biegu przez las zorientowała się, że się zgubiła. Nie dostrzegała już znajomego kształtu rezydencji Herondale'ów pomięędzy drzewami.
      Obróciła się w panice. Las już nie wyglądał magicznie. Zamiast tego drzewa pochylały się jak niebezpieczne duchy. Wydawało jej się, że słyszy rozmowy nieludzkich głosów pomiędzy szelestem liści. Pojawiły się chmury i zakryły księżyc. Była sama w ciemności.
      Lucie była dzielna, ale miała tylko dziesięć lat. Załkała i zaczęła biec w kierunku, który wydawał jej się właściwym. Ale las stawał się jedynie ciemniejszy, a ciernie bardziej splątane. Jeden wbił sie w jej koszulę nocną i rozdarł materiał. Potknęła się...
      I spadła. Czuła się jak Alicja spadająca do Krainy Czarów, ale spadała o wiele krócej. Wpadła całkowicie i uderzyła o warstwę twardej ziemi.
      Usiadła z jękiem. Leżała na dnie okrągłej dziury wykopanej w ziemi. Krawędzie były gładkie i wznosiły się kilka stóp ponad zasięg jej ramion.
      Próbowała wbijać dłonie w ziemię wznoszącą się dookoła niej, by wspiąć się po niej tak jak po drzewie. Ale ziemia była miękka i rozpadała się się jej w palcach. Po tym jak po raz piaty wpadła do jamy, dostrzegła coś białego, świecącego ze stromej strony ściany. Mając nadzieję, że to korzeń, po którym mogłaby się wspiąć, pośpieszyła tam i sięgnęła by go złapać.
      Odpadła gleba. To nie był korzeń, ale biała kość i nie zwierzęca...
- Nie krzycz - powiedział głos nad nią. - To je przywoła.
      Spojrzała w górę. Nad dołem pochylał się chłopak. Starszy niż jej brat, James - mógł mieć nawet szesnaście lat. Miał śliczną melancholijną twarz i proste czarne włosy bez żadnego loka. Końce jego włosów prawie dotykały kołnierzyka jego koszuli.
- Przywoła kogo? - Lucie położyła dlonie na swoich biodrach.
- Faerie - powiedział. - To jedna z ich pułapek zapadkowych. Zwykle używają ich by złapać zwierzęta, ale byliby bardzo zadowoleni, gdyby zamiast tego znaleźli małą dziewczynkę.
      Okrzyk wyrwał się z gardła Lucie.
- Masz na myśli, że by mnie zjedli?
      Zaśmiał się.
Malo prawdopodobne, chociaż mogłoby się okazać, że służysz szlachcie faerie w Krainie Pod Wzgórzem do końca swojego życia. By nigdy więcej nie zobaczyć swojej rodziny.
      Poruszał brwiami.
- Nie próbuj mnie przestraszyć - powiedziała.
- Zapewniam, że mówię jedynie perfekcyjną prawdę. - odpowiedział. - Nawet nieperfekcyjna prawda jest poniżej mnie.
- Nie bądź także dziecinny - powiedziała. - Nazywam się Lucie Herondale. Moj tata to Will Herondale i bardzo ważny człowiek. Jeżeli mnie uratujesz, zostaniesz nagrodzony.
- Herondale? - zapytał. - Takie moje szczęście. - Westchnłą i podszedł bliżej krawędzi, wyciągając rękę. Na jego prawej dłoni przebłysnęła blizna - brzydka, jakby się sam poparzył. - Do góry.
      Złapała jego nadgarstki obiema dłońmi, a on wciągnął ją do góry z zaskakującą siłą. Po chwili oboje stali. W tym momencie Lucie mogła dokładniej go zobaczyć. Był starszy niż myślała i elegancko ubrany w biel i czerń. Księżyc znowu wychynął spomiędzy chmur i dostrzegła, że jego oczy są koloru mchu pokrywającego ziemię.
- Dziękuję - powiedziała dosyć sztywnie. Wygładziła swoją koszulę nocną. Była dość zniszczona przez ziemię.
- Chodź - powiedział delikatnie. - Nie bój się. O czym moglibyśmy porozmawiać? Lubisz opowiadania?
- Kocham opowiadania - powiedziała Lucie. - Kiedy dorosnę, będę sławną pisarką.
- Brzmi wspaniale - powiedział chłopak. W jego głosie było coś tęsknego.
       Szli razem przez ścieżki pod drzewami. Wydawało się, że wie gdzie idzie jakby las był mu bardzo znajomy. Pewnie jest podmienionym dzieckiem, pomyślała rozsądnie Lucie. Wiedział dużo o faerie, ale nie był jednym z nich: ostrzegł ją o byciu skradzioną prze dwór faerie, więc to też jemu musiało się przytrafić. Nie wspomniała o tym, by nie poczul się niekomfortowo; bycie podmienionym dzieckiem musiało być okropne, tak jak bycie zabranym swojej rodzinie. Zamiast tego wciągnęła go w dyskusję o książniczkach w baśniach i która była najlepsza. Zdawało się, że bardzo szybko wrócili do ogrodów rezydencji Herondale'ów.
- Sądzę, że ta książniczka potrafi już sama trafić do zamku - powiedział z ukłonem.
- O tak - powiedziała Lucie, spoglądając na swoje okno. - Myślisz, że zorientują się, że mnie nie było?
       Zaśmiał się i odwrócił, by odejść. Krzyknęła za nim, gdy doszedł do bramy.
- Jak masz na imię? - zapytała. - Powiedziałam ci swoje. A jak brzmi twoje?
        Zawahał się przez chwilę. W nocy był cały biały i czarny jak ilustracja z jednej z jej książek. Ukłonił się, nisko, pełen wdzięku tak jak kiedyś dobrzy rycerze.
- Nigdy mnie nie zgładzisz - powiedział. - Ponieważ mam w sobie królewską krew, a pewnego razu będę dwa razy potężniejszy od królowej. I utnę jej głowę.
        Lucie wydała z siebie oburzony okrzyk. Podsłuchiwał ją, w lesie, kiedy się bawiła? Jak śmiał z niej żartować! Podniosła pięść, chcąc mu nią pogrozić, ale już zniknął w nocy, pozostawiając za sobą tylko dźwięk jego śmiechu.
        Miało minąć sześć lat nim znowu go zobaczyła."

wtorek, 25 lutego 2020

Polskie wydanie "Red Scrolls of Magic"

    Czekaliśmy na to prawie rok od premiery "RSoM", ale mamy to! Tak, będzie polskie tłumaczenie tej książki. Tym razem jednak niespodzianka: wydawcą nie jest wydawnictwo MAG (które aktualnie prowadzi rozmowy z wydawcą Cassandry, ponieważ muszą przedłużyć prawa do tłumaczenia), a marka wydawnicza We Need YA.

     Jak na razie nie wiadomo, kiedy będzie premiera.

     Jedno tylko mnie zastanawia. Chociaż nie, trzy rzeczy:
1. Jeżeli wydawnictwo MAG przedłuży prawa do książek, to czy We Need YA będzie tłumaczyć kolejne części "The Eldest Curses", czy MAG? (RSoM to pierwsza część trylogii)
2. Jeżeli MAG nie dostanie pozwolenia na dalsze tłumaczenie, to czy We Need YA będzie tłumaczyć także pozostałe książki Cassie, czy nie będziemy mieli nic lub w dużym opóźnieniu?
3. Czy RSoM dobrze sprzeda się w Polsce skoro (wydaje mi się) mało osób jak na razie zna tę markę wydawniczą i niewiele osób wie o tym tłumaczeniu?

Czekacie? Będziecie kupować? Podekscytowani?

PS. Nie wiedziałam, że koronawirus może być przyczyną opóźnienia dostarczenia do mnie "Chain of Gold" o miesiąc. A jednak.

PSS. Cała sesja zdana w 1 terminie, jutro zaczyna się kolejny semestr, a ja i moja gorączka nie jesteśmy na to gotowe.

wtorek, 11 lutego 2020

Chain of Gold boxes - gdzie można kupić jakieś fajne dodatki do książki

     Po pierwsze: wiem, że nie było mnie tutaj dwa miesiące. Wiem, to bardzo długo, ale święta to jak wiadomo czas, w którym jest bardzo dużo do zrobienia, zwłaszcza jak przy stole wigilijnym zasiada sporo osób.
    Końcówka grudnia to w mojej rodzinie zapracowany czas, ponieważ zaraz po wigilii urodziny jedno po drugim mają: mój tata, moja kuzynka i moja mama. Dodatkowo w tym roku dostałam grypy żołądkowej, więc spędziłam kilka dni z miską przy łóżku (mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi).
     Po świętach zaczął się styczeń, czyli... CZAS ZALICZEŃ YAY. W jednym tylko tygodniu miałam 6 zaliczeń. Wszystkie w formie egzaminu. Ugh. A, gdy zaliczenia się skończyły... następnego dnia zaczęła się sesja i miałam w ten dzień egzamin.
     Wczoraj miałam swój ostatni egzamin i powiem Wam, że lubię panią doktor, ale chyba ma za dużo czasu wolnego, bo sama stwierdziła, że chyba ułożyła za dużo zadań. To było okropne i nie wyrobiłam się ze wszystkim. Także mam nadzieję, że w systemie pojawi mi się 3, bo nie liczę na nic więcej.

A teraz coś fajniejszego. W czasie mojej nieobecności pojawiło się sporo nowych informacji, więc zaczynamy od BOXÓW.

Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby jakakolwiek książka Cassie była tak wypromowana i miała tyle specjalnych wydań itd.

1. Jeżeli kupimy zwykłe wydanie Chain of Gold w byle jakiej księgarni dostaniemy jak już kiedyś wspominałam rysunek wspólny wszystkich bohaterów COG2, opowiadanie "Fairytale of London" - ślub i noc poślubna Willa i Tessy oraz rysunek Cassandry Jean przedstawiający Tessę i Willa.



Koszt: Na stronie Bookdepository brytyjskie wydanie kosztuje 17,29 dolarów (koszt przesyłki jest darmowy), a amerykańskie 22,37 dolarów.




2. Waterstones special edition - wszystko z punktu 1 + inna okładka + list Ragnora do Magnusa

Koszt: 16,99 funtów + 12,50 funtów za przesyłkę do Polski = 29,49 funtów 

https://www.waterstones.com/help/delivery-options/19



3. "Glamour and Gold" stworzony przez Illumicrate przy współpracy z Cassandrą. Co zawiera:
- brytyjskie wydanie Chain of Gold w twardej oprawie z wszystkimi dodatkami z punktu 1.
- będzie mieć dodatkową płócienną oprawę z foliowaną okładką, końcówki stron będą miały inny kolor z sygnaturą Cassandry 
- 5-6 dodatków: jak na razie wiadomo o kocu i rysunkiem na twardej kartce do postawienia 
- jakaś niespodzianka 



Koszt: 52 funty + 5,65 za vat + 4,56 za przesyłkę do Polski = 62,15 funtów 

https://www.illumicrate.com/product/glamour-gold-the-shadowhunters-edition



4. Chain of Gold Collector's Box - tutaj mamy dwie opcje:
a) Książka z wszystkim z punktu 1 + tabliczka imienna + ściągana oprawa dodatkowa książki
Koszt: 25 dolarów + 19 dolarów za przesyłkę do Polski = 44 dolary 
b) to co w punkcie a + bluzka z ich sklepu (jakaś z motywem z książek) + jakieś dodatki, nie wiadomo jakie i ile
Koszt: 65 dolarów + 25 dolarów za przesyłkę = 90 dolarów



https://thebookishshop.bigcartel.com/product/chain-of-gold-collector-s-box





Były jeszcze dwa inne, ale się wyprzedały, więc nie widzę sensu je tutaj zamieszczać.
Szkoda, że wszystkie boxy są tak drogie.

poniedziałek, 16 grudnia 2019

Flash Fiction #8 - "Świąteczna Kolęda Lightwoodów cz.2" - dalej nienawidzimy Tatiany



"- Więc - powiedział Gideon do Willa następnej nocy, gdy patrolowali razem Mayfair. - Cała ta sprawa to była raczej strata czasu. Nie zabiję czyjegoś psa.
      Patrolowanie razem z Willem było dla Gideona normalnie relaksującym doświadczeniem. Lubili swoje towarzystwo, a demony pojawiały się tak rzadko w Londynie, że był to niemal zwyczajny spacer z przyjacielem. Od czasu do czasu Will nawet proponował poszukać demonicznej aktywności w jednym z domów publicznych.
       Oczywiście dzisiejszej nocy nie było mowy o zamawianiu szybkiej rundki jako przykrywki dla przesłuchania, przez wesołe rozmowy, a Will był za bardzo w świątecznym nastroju. Nalegał, by pójść na Trafalgar Square, gdzie spędził wiele minut, wpatrując się z zachwytem na wielką choinkę oraz zatrzymał się - dwukrotnie! - by podziwiać grupy kolędników i klaskać im. Gideon trzymał się nieźle, a w każdym razie tak sądził. Nawet trochę wdał mu się nastrój, ponieważ zjadł kilka pieczonych kasztanów, które kupił Will.
       Teraz Tatiana (i wieści o psie) pogorszyły nastrój Willa, a Gideon czul się z tego powodu dość źle. Will zmarszczył brwi w zamyśleniu.
- Dlaczego po prostu nie zaoferujesz jej pieniędzy? - zapytał.
        Gideon westchnął.
- Ponieważ Tatiana ma mnóstwo pieniędzy, wszystkie pieniądze naszej rodziny. A Gabriel i ja mamy tylko wypłaty jako Nocni Łowcy. Ona nie potrzebuje pieniędzy.
        Will nie wyglądał na przekonanego.
- Każdy lubi mieć więcej pieniędzy.
- Normalnie bym się z tobą zgodził - powiedział Gideon, potrząsając głową. - Ale nie widziałeś w jakim stanie psychicznym była Tatiana. Nie możesz porozmawiać z nią tak jak z racjonalną osobą. Muszę wykonać zadanie jakie mi zleciła, ale nie mogę tego oczywiście zrobić. Nigdy nie zraniłbym psa. Obrzydliwość.
        Will zatrzymał się, patrząc za siebie, przez długą chwilę, więc Gideon w końcu zapytał:
- Will?
- Zajmiemy się tym - powiedział nagle Will. Jego wzrok spoczął z powrotem na Gideonie i tym razem się uśmiechał. - Damy Tatianie to, czego chce, nie zabiwszy żadnego psa.
- My? - zapytał Gideon, unosząc brwi.
- No cóż, to mój plan - powiedział Will rozsądnie - więc oczywistym jest, że wezmę udział w jego realizacji.
       Wbrew sobie, Gideon uśmiechnął się lekko. To była jedna rzecz, w której miał przewagę nad Tatianą. Nie był w tym sam.

***

        Frontowe drzwi domu w Chiswick otworzyły się szybciej niż dwa dni wcześniej, a podejrzliwa twarz Tatiany pojawiła się. Miała na sobie tę samą suknię jak wcześniej, co wprawiło Gideona w niepokój. W lewej ręce trzymała czystą czaszkę jakiegoś małego ssaka. Gideon nie chciał dopytywać dlaczego.
        Spojrzenie Tatiany szybko przeniosło się z Gideona na Willa, który gibał się lekko w górę i w dół nerwowo za nim. Will nalegał, by pójść, mimo protestów Gideona, i dopiero teraz zorientował się, że istnieje prawdopodobieństwo, że Tatiana nawet nie będzie chciała go zobaczyć, jeżeli będzie z nim Will.
        Will ze swojej strony robił, co w swojej mocy, by wyjść jak najlepiej.
- Tatiana, miłości moja - powiedział. - Wszystkiego dobrego z okazji świąt! Jak cudownie dbasz o to miejsce.
         Tatiana zamrugała, najwyraźniej zapomniawszy, co miała wykrzyczeć. Gideon wiedział, że Will miał w sobie trzy sznapsy brandy i przypuszczał, że był to prawdopodobnie najlepszy sposób, by poradzić sobie z tą sytuacją. Przywitaj niespodziewane niespodziewanym.
- Dlaczego przyprowadziłeś mojego odwiecznego wroga do mojego domu? - zapytała Tatiana, takim samym głosem jakim mogłaby zapytać Gideona, dlaczego nie zwrócił książki, którą pożyczył.
- O rety - powiedział Will. - Odwiecznego wroga? Tatiano, życzę ci tylko dobrze. Czy ja kiedykolwiek, chociaż raz, wtrąciłem się w twoje życie? W twoje sprawy?
- Tak - powiedziała Tatiana. - Dwukrotnie. Najpierw, gdy zamordowałeś mojego męża, a później, gdy zamordowałeś mojego ojca.
      Will wydał z siebie taki dźwięk jakby się dławił.
- Zamordowałem twojego ojca, ponieważ on zamordował twojego męża! I ja go nie zamordowałem, on zamienił się w jakiegoś wielkiego węża.
- Robaka, Will - powiedział Gideon cicho. - Był wielkim robakiem. Nie wężem.
- Jak pamiętam - powiedział Will. - był wielkim wyrmem* z głębokich otchłani, którego zabiliśmy.
- Nie prawda - powiedział Gideon.
- To był mój ojciec - wycedziła Tatiana. - I chciałabym wiedzieć, Gideonie, dlaczego przyprowadziłeś go tutaj? Kazałam ci wykonać dla mnie zadanie.
- I je wykonałem - powiedział z ożywieniem Gideon. - Pan Herondale był na tyle miły, by pójść ze mną, aby pomóc w ochronie mnie przed najbardziej narowistym psem jakiego opisałaś.
- Był naprawdę dość narowisty - przyznał Will.
- Jeżeli pozwolisz nam wejść - powiedział Gideon.
       Tatiana zmrużyła oczy, jakby próbowała przejrzeć ich czar.
- Cóż, wchodźcie. Ale nie dostaniecie herbaty.
- Tatiano - powiedział Will z chichotem. - Nie ma mowy, bym skonsumował jakiekolwiek jedzenie lub picie w twoim domu.
      Gideon pomyślał, że szło dosyć dobrze.
      Ulokowawszy się znowu w biurze jego ojca, bez herbaty zaproponowanej, czy przyjętej, Tatiana odezwała się:
- Więc?
      Gideon sięgnął do kurtki i położył psią obrożę, zwietrzały długi skórzany sznurek, na biurko z wymachem.
      Tatiana spojrzała na nią, a później na niego.
- Co to jest? 
- Psia obroża - odpowiedział Gideon. - Trofeum po zabiciu go.
      Znowu na nią spojrzała.
- To mi nic nie mówi. Mogłeś po prostu zdjąć ją z tego psa.
- Pani - powiedział Will. - Jeśli mogę? Żaden człowiek nie byłby w stanie zdjąć obroży z tego psa. Radziłbym raczej, by trzymać ręce w odległości kilku stóp od szyi tego psa, jeżeli chce się zatrzymać rzeczone ręce. A teraz, gdy obroża jest zdjęta, nikt nie może znowu jej założyć. - Mówił poważnym tonem.
- Potrzebuję czegoś więcej - powiedziała Tatiana. - Jeżeli zabiliście tego psa, musicie wiedzieć, gdzie jest. Wróćcie i przynieście mi psi ogon, czy coś takiego.
- Tatiano - błagał Gideon, ale Will mu przerwał.
- Jeśli mogę znowu - powiedział. - Pies leży po drugiej stronie bardzo wysokiego i bardzo ostrego cierniowego płotu, stojącego pomiędzy terenami psa a drogą. Ze wspinaczką  poradziłby sobie tylko dobrze wytrenowany Nocny Łowca i radziłbym to zrobić z wolnymi rękami, a nie niosąc jakąś część psa. Obawiam się, że obroża musi wystarczyć.
       Tatiana wyprostowała się i potrząsnęła głową, z niezadowoleniem widniejącym w ułożeniu jej warg.
- Udowodnijcie, że pozbyliście się psa - powiedziała. - A nie, że tylko go spotkaliście.
       Gideon czekał na kolejne wtrącenie Willa, ale tym razem Will był cicho. Wydawało się, że nie był pewny jak kontynuować. W końcu powiedział:
- Tatiano daj mu dokumenty. Ponieważ jest Boże Narodzenie.
- Co? - zapytał Gideon z niedowierzaniem.
       Tatiana spojrzała na Willa z nienawiścią.
- Święta przyziemnych nie mają dla mnie żadnego znaczenia.
- Tak sądziłem - wyszeptał Will.
- Proszę - powiedział Gideon, chwytając się ostatniej deski ratunku. - Mój syn - on... jest jak twój syn. - Tatiana wpatrywała się w niego przez chwilę w ciszy, więc kontynuował. - On... on jest bardzo mały, często choruje, a my boimy się, czy przeżyje. Boimy się co się stanie, gdy nałożymy na niego Znaki. Tak jak ty martwisz się o swojego syna.
      Tatiana dalej wpatrywała się w niego w ciszy jak jaszczurka.
- Wiem, że nie zgadzamy się, co do historii naszej rodziny - powiedział wytrwale, ignorując ciche hmph! które wyrwało się Willowi, siedzącemu za nim. - Ale pomimo tego jesteśmy rodziną i oboje mogliśmy... odziedziczyć coś. Od naszego ojca. Coś, co przekazaliśmy naszym synom. Muszę przeczytać dokumenty, by zobaczyć, czy znajdują się tam jakieś wskazówki.
       Wpatrywała się przez okropnie długi czas, a w końcu powiedziała:
- Wynoś się z mojego domu.
- Tatiano - błagał.
- Jak śmiesz porównywać swojego syna do mojego! - Jej głos się podniósł - Każdy mógłby zgadnąć skąd się wzięła słabość w twoim synu i jest to najwyraźniej spowodowane twoją decyzją, by zmieszać swoją krew z najbardziej przyziemną osobą, jaką mogłeś znaleźć - wykrzyknęła.
- Sophie przeszła Wstąpienie! - wykrzyknął Will stanowczo, a Gideon uświadomił sobie, że był szczęśliwy z obecności Willa.
- Nie obchodzi mnie to! - krzyknęła Tatiana. - Mój syn jest z krwi najstarszych rodzin Nocnych Łowców. Nie jest słaby jak twój syn. Wracaj do swojej słabości, Gideonie. Zejdź mi z oczu, wynoś się z mojego domu i nie waż się pojawiać znowu przed moimi drzwiami. Nie tęskniłam za twoim towarzystwem, ani za twojego brata i jestem szczęśliwa, że mój syn nie będzie wychowywał się pod niszczącym wpływem któregokolwiek z was.
       Gideon chciał wstać, ale Will się odezwał:
- Jeśli znowu mógłbym się wtrącić. - I siadł z powrotem. Tatiana patrzyła na niego gniewnie. - Sądzę - ciągnął Will, poważnym tonem - że ty i ja moglibyśmy wyjść na korytarz na chwilę i porozmawiać w cztery oczy - tylko na chwilę. Daj mi trzy minuty, proszę tylko o tyle. Po tym czasie, odejdziemy i obiecamy, że już nie wrócimy. Prawda, Gideonie?
- Cokolwiek zechcesz.
       Tatiana patrzyła wnikliwie w twarz Willa, a następnie powiedziała:
- Masz dwie minuty, zaczynając od teraz. - Wstała i poszła w kierunku drzwi.
- Will, co ty... - zaczął Gideon.
      Will położył palec na swoich ustach, by uciszyć Gideona.
- Zaufaj mi - powiedział. - Sądzę, że mogę stworzyć świąteczny cud.
      Gideon tylko patrzył bezradnie jak jego siostra i jego przyjaciel wychodzą, zamykając za sobą drzwi. Sekundy mijały. Dwie minuty,  kolejne dwie, a następnie trzy.
       Wtedy Tatiana wróciła, a za nią Will. Gideon próbował odczytać minę Willa, ale była neutralna, nonszalancka.
       W dłoniach Tatiany znajdowały się dwa zeszyty, zapakowane razem z luźnymi kartkami. Ich okładki oraz kartki były usmarowane sadzą.
- Dokumenty Benedicta Lightwooda - powiedziała. - Nie zasługujesz na nie. A ja ci ich nie daję na zawsze. Są częścią domu, a dom jest mój, tym samym one także należą do mnie. Możesz je przeczytać, czy skopiować w ciągu jednego tygodnia, a jeżeli nie zostaną w tym czasie zwrócone w takim stanie w jakim ci je dałam, niech Anioł zlituje się nasz waszymi duszami. - powiedziała, patrząc w kierunku Willa.
      Will uniósł ręce w geście poddania.
- Ja naprawdę tylko przyszedłem, by posiłować się z psem.
       Gideon wziął od niej papiery, w zamyśleniu. Obrócił się, by spojrzeć na Willa, który szepnął do niego z małym uśmiechem.
- Świąteczny cud.

***

- No mów- powiedział Gideon, gdy jechali powozem z Chiswick. - Co powiedziałeś Tatianie, że ustąpiła?
      Padał śnieg, a wiatr był słaby, przez co płatki opadały malowniczo, zamiast walić w powóz, gdy jechali przez Hammersmith, by dostać się do Centralnego Londynu.
Will oparł się i spojrzał przez okno.
- Cóż, jeżeli musisz wiedzieć - powiedział. - Wygłosiłem bardzo dobrze przemyślaną przemowę, poruszającą kwestie takie jak znaczenie rodziny, przebaczenie, potrzebę tego, by wszyscy Nocni Łowcy łączyli się w wspólnej sprawie jaką jest zabijanie demonów, o jak mało została poproszona, bezsensowność zemsty, oraz oczywiście świąteczny klimat, który pobudza do dawania dobra.
- Och.
- Tak - powiedział Will z zapałem. - A później odliczyłem banknoty o łącznej kwocie dwustu brytyjskich funtów**, dając je prosto w jej ręce.
- Will! - powiedział zszokowany Gideon.
- Mówiłem ci- powiedział Will. - Wszyscy lubią pieniądze. Nawet szalone, szukające zemsty siostry, mające krew swoich mężów na sukniach lubią pieniądze.
      Gideon był skołowany. To była olbrzymia suma pieniędzy.
- Nie musiałeś tego robić, Will - powiedział. - Ona nie zasługuje na te pieniądze.
- Nie zasługuje - odpowiedział Will gwałtownie. - na zwycięstwo moralne. To były dobrze wydane pieniądze, by móc opuścić ten dom.
      Gideon otworzył dzienniki, podziwiając Willa Herondale'a. Jego finansowa pozycja była oczywiście lepsza niż Gideona, ale dwieście funtów było olbrzymią sumą pieniędzy, o wiele większą, żeby Will mógł ją wydać na głupoty. A jednak nie zawahał się, by dzierżyć te pieniądze dla Gideona, a tak naprawdę, Gideon zrozumiał, przyniósł ze sobą pieniądze celowo.
       To takie dziwne, pomyślał Gideon, patrząc ukradkowo na Willa, który odchrząkiwał cicho. W tym momencie ten chłopak, którego nie cierpiał jako dziecko, był dla niego bardziej jak rodzina, niż jego własna siostra. I zorientował się, że był w stanie to zaakceptować. Rzeczywiście świąteczny cud.
- Naprawdę lepiej oddam Tatianie papiery w ciągu tygodnia - powiedział, przeglądając dokumenty jeszcze raz, zanim zaczął je czytać. - Albo prawdopodobnym jest, że pośle na mnie demona.
         Will zaśmiał się krótko.
- Ha. Mogłaby to zrobić.
          Gideon przestał czytać.
- Wiesz, ona na serio mogłaby to zrobić. To jest naprawdę prawdopodobne.
- To prawda - zgodził się Will, bardziej ponuro.
          Minęły minuty, podczas których Gideon przebiegał wzrokiem po kartkach, marszcząc brwi. Po pewnym czasie, wrócił do początku, zdezorientowany.
         Will obrócił się, odwracając od okna, przez które obserwował sunącą Bath Road.
- O o chodzi? - zapytał.
- Nic tu nie ma - powiedział sfrustrowany Gideon. - Wiele okropnych rzeczy, oczywiście. Mój ojciec był... był... - Ciężko mu było znaleźć właściwe słowo.
- Potworem? - zasugerował Will.
- Zboczeńcem - powiedział ostrożnie Gideon. Przerzucił kartki aż znalazł tą, na której znajdował się skomplikowany diagram, który narysował ołówkiem jego ojciec i pokazał go Willowi.
       Will zamrugał, patrząc na wykres.
- Jiminy*** - powiedział.
- Ale nie ma tutaj nic, co mogłoby spowodować słabość lub kruchość u jego potomków - Gideon kontynuował. - Zero klątw, zero uroków, zero demonicznych trucizn....
- Tylko ospa - powiedział sucho Will.
- Tak, ale ona nie jest dziedziczna - powiedział Gideon. - Sprawdziliśmy to lata temu, dla własnego dobra. - Przerzucił kartki. - Tyle zachodu, po nic. Thomas pozostaje słaby, a ja nie jestem w stanie niczego dla niego zrobić.
        Zapadła cisza, a później Will powiedział:
- Gideonie, są święta, a święta to czas, by mówić prawdę. Zgodzisz się ze mną?
- Jeżeli tak twierdzisz - powiedział Gideon, machnąwszy ręką. Z własnego doświadczenia sądził, że święta to czas śpiewania na ulicach i jedzenia gęsi, ale kto wiedział jakie dziwne tradycje znał Will ze swojego przyziemnego dzieciństwa. - W każdym razie, zgodziłbym się, że powinno się mówić prawdę, niezależnie od okazji.
- Gideonie - powiedział Will, klepiąc Gideona po ramieniu. - Z Thomasem nie dzieje się nic złego.
      Gideon westchnął.
- To bardzo miło z twojej strony, ale....
- Ale nic. Thomas jest po prostu mały. Czasami dzieci są małe. On nie jest przeklęty, ani pod wpływem uroku.
- Choruje - naciskał Gideon. - Przez cały czas.
        Will zaśmiał się.
- Wiesz jak chora była Cecily jako niemowlę? Miała cały czas kolki,a później gorączki... Przez pierwsze kilka lat płakała więcej niż spała.
- A potem co?
        Will wyrzucił ręce w powietrze.
- A potem nic! Urosła! Chorowała coraz rzadziej. Tak to jest z dziećmi. I my nie mieliśmy przerażających, niemych, telepatycznych lekarzy, by się nami opiekować. Czy Thomas je? Czy wysila się, gdy czuje się dobrze?
- Tak - przyznał Gideon.
- Cóż więc - powiedział Will, opierając się jakby wyraził swoją opinię. - Przestań myśleć o swojej rzekomo przeklętej rodzinie. Syn Tatiany jest chorowity... dziwi cię to teraz, gdy zobaczyłeś dom? Teraz, gdy widziałeś Tatianę? Nie, oczywiście, że nie. - Spojrzał uważnie na Gideona. - Jedynym problemem Thomasa - powiedział pewnie. - jest to, że jest uroczą, malutką osóbką.
      Gideon gapił się na Willa. Po chwili wybuchnął śmiechem. Will też zaczął się śmiać, swoim zwyczajowym serdecznym śmiechem, a Gideon zorientował się, że czuje się lepiej. Ciągle martwił się o Thomasa - i będzie przez następne kilka lat, dopóki chłopiec przestanie zapadać na dziecięce dolegliwości i będzie mógł być chroniony runami - ale mimo wszystko czuł się lepiej. Wcześniej zastanawiał się nad tym jak mógłby się czuć w trakcie drogi powrotnej z domu swojej siostry, ale "lepiej" nie było jednym z nich.
- Świąteczny cud - wyszeptał Will radośnie.
Cóż, pomyślał Gideon, jakiś cud w każdym razie. "

* wyrm - taki jakby smok bez odnóży i skrzydeł/wąż morski pojawiający się w wielu mitologiach, np. nordyckiej jako Jormungand
** dla porównania: robotnicy w Londynie w latach 60 XIX wieku zarabiali około 110 funtów brytyjskich na rok
*** starodawny wyraz oznaczający zaskoczenie, ale jakoś nie potrafiłam znaleźć tak dobrze odpowiadającego mu polskiego słowa

Moje przemyślenia:
1. Zastanawiałam się, dlaczego na tych ostatnich rysunkach Gideon ma takie bardziej brązowe włosy skoro na wczesnych ma jasny blond. Jakoś zawsze myślałam, że piaskowy blond to taki jasny blond, a wczoraj przeczytałam jakiś inny fragment "Mechanicznej Księżniczki" w angielskiej wersji i jest tam napisane, że jego włosy mają taki brązowo-blond kolor. *szoooooookkkkk*

2. Tak bardzo kocham, że nawet im przez głowę nie przeszło zranienie psa.

3. Tatiana, błagam zniknij. Idź sobie. Odejdź. Albo chociaż bądź pierwszą osobą, która umrze w "Chain of Gold"

2. Och nie wiedziałam, że potrzebuję przeczytać o przyjaźni Gideona i Willa, ale omg to takie cudowne *-*

A jeszcze taka informacja: Cassie napisała, że pod koniec grudnia i na początku nowego roku będzie podróżować z rodziną, przez co maila z kolejnym flash fiction  dostaniemy dopiero około 10 stycznia na 

Źródło: https://cassandraclare.tumblr.com/search/december%27

czwartek, 12 grudnia 2019

Historia tego jak Magnus adoptował Prezesa Miau

Jest to bardzo słodziutkie, także przygotujcie się ;)

Magnus znalazł Prezesa Miau w kartonowym pudełku razem z trzema innymi kociętami. Magnus rzucił czar, żeby sprawdzić, którzy z jego sąsiadów najbardziej potrzebują kotka. Prezes Miau pokazał, że nie ma zamiaru odchodzić, trzymając się Magnusa.





Mówiłam, że słodkie 

środa, 11 grudnia 2019

Taki oto pierwszy opis "Sword Catcher"

    "Sword Catcher" to nadchodząca seria napisana przez Cassandrę Clare. Co ciekawe, będzie to jej pierwsza samodzielna seria nie osadzona w świecie Nocnych Łowców (podkreśliłam, że samodzielna, ponieważ razem z Holly Black napisała serię "Magisterium"). Jakoś zdawało mi się, że "Sword Catcher" będzie miał swoją premierę po ukazaniu się ostatniej książki o Nefilim, a tu niespodzianka.

     Jak już pisałam kilka tygodni temu, pierwsza część będzie miała premierę we wrześniu 2021 roku, czyli no dość niedługo. Ma być to także pierwsza seria fantasy dla dorosłych! Pamiętam, że na początku "The Eldest Curses" też miały być przeznaczone dla starszych czytelników, ale zarzucono ten pomysł.

     Sama seria osadzona będzie na stworzonej przez Cassie mieście Castellane. Młoda kobieta zostaje wyznaczona do zostania prywatnym lekarzem największego kryminalisty w mieście. Młody mężczyzna odkrywa, że książę, którego jest ochroniarzem, może nie być za dobrym gościem. Miecze, intryga, magia Eksplozje!

    Jak na razie nie wiem, co myśleć. Widzę, że Cassie wchodzi w high fantasy, więc zobaczymy jak jej to wyjdzie, no i będzie czas, żeby podzielić się z nami oficjalnym opisem, czy jakimiś fragmentami książki i zobaczymy.

wtorek, 10 grudnia 2019

Wszystkiego najlepszego, Magnus!

Spóźniłam się o dwa dni, ale lepiej późno niż wcale, prawda? Na osłodę mam dla was nowy cytat z "The Lost Book of the White". TMI gang powraca *-*

"Magnus znalazł swój szlafrok, zamrugał, żeby odgonić sen, a następnie poszedł do kuchni, gdzie Jace Herondale nalewał sobie kawy do należącego do Magnusa kubka z napisem: "Jestem pewnego rodzaju Wielką Sprawą".
- Nie masz swojego własnego ekspresu do kawy? - zapytał Magnus ponuro.
      Jace, ze swoimi blond włosami, będącymi w nadnaturalnie idealnym stanie, posłał mu zwycięski uśmiech, na który Magnus nie był przygotowany przed wypiciem kawy.
- Słyszałem, że zostałeś raniony przez dziwny norweski cierń - powiedział Jace. - Mam także pytanie: masz mleko sojowe? Clary ma fazę na sojowe mleko.
- Co robisz w moim mieszkaniu? - zapytał Magnus.
- No cóż- powiedział Jace, szperajac teraz w lodówce. - Lubię myśleć, że jestem tutaj mile widziany o każdej porze, przez moją bliską relację z waszą trójką. Ale w tym przypadku, Alec po nas zadzwonił. Mówił coś o Szanghaju.
- Jakich nas? - zapytał Magnus podejrzliwie.
Jace zamachnąl kubkiem z kawą.
- Nas! No wiesz. Nas wszystkich.
- Was wszystkich? - powtórzył Magnus. Podniósł dłoń. - Poczekaj. Stop. Pójdę ubrać na siebie coś więcej niż kimono. A ty użyjesz swoich anielskich mocy, by nalać dla mnie tak wielki kubek czarnej kawy jaki możesz znaleźć, ja zaraz będę, następnie porozmawiamy o okropnych pomysłach takich jak kim "wszyscy wy" jesteście oraz co powiedział ci Alec ostatniej nocy.
      Gdy wrócił do salonu, teraz odpowiednio ubrany, znalazł Aleca z rękami założonymi na piersi, wyglądającego na cierpiącego. W najdalszym kącie pokoju, obok sufitu, wisiał Max wirujac w powietrzu. Nie wyglądał jakby był w niebezpieczenstwie - w zasadzie, krzyczał "Wheeeeeeeeeee", zdawało się, że świetnie się bawił. Pod nim, Clary Fairchild i Isabelle Lightwood próbowały zeszturchnąć go z powrotem na ziemię, używając do tego rączki od miotły. Swoją wolną ręką, Clary machała swoim rudym warkoczem, probując zainteresować tym Maxa jakby był Prezesem Miau. Max wisiał do góry nogami i najwyrazniej czuł się z tym znakomicie. Każdy był ubrany w koszulki i jeansy, ale Isabelle, oczywiście, pojawiła się w dopasowanym czarnym swetrze ubranym na plisowaną aksamitną długą spódnicę. Była jedną z niewielu osób, które czasami sprawiały, że Magnus czuł się ubrany niewystarczajaco dobrze."