Dzisiaj Walentynki! Z okazji Dnia Zakochanych mam dla Was małe prezenty. Jednym z nich jest wierszyk napisany przeze mnie na tę okazję a drugim jest scena w oranżerii z "Darów Anioła", ale z perspektywy Jace'a.
Z okzji Dnia Walentego
życzę Wam wszystkiego najlepszego.
Dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności
i oczywiście wspaniałej miłości.
Romantycznej
i odzajemnionej.
Takiej, która sprawi,
że wasze serce z ziemi odleci
i do nieba doleci.
Takiej, że szybciej Wam serce bić zacznie
kiedy się z Waszą drugą połówką spotkacie.
Takiej, że będziecie tęsknić za tą osobą
i cieszyć się każdą razem spędzoną chwilą.
Waszej wymarzonej
oraz upragnionej.
Wyjątkowej
i niezapomnianej.
Niekończącej
i odprężającej.
Takiej, że kiedy będziecie z tą wyjątkową osobą
to wszytkie Wasze zmartwienia znikną.
<3
Zaczął bić dzwon Instytutu – głębokie, głośne bicie serca pełni nocy.
Jace opuścił nóż. Był to mały schludny nóż kieszonkowy z kościanym uchwytem, który podarował mu Alec, kiedy zostali parabatai. Używał go nieprzerwanie i uchwyt już się wygładził od nacisku jego palców.
"Północ," powiedział. Wyczuwał obok siebie Clary, usadowioną wygodnie pośród pozostałości ich pikniku i oddychającą miękko w chłodnym powietrzu o liścianym zapachu oranżerii. Nie patrzył na nią, lecz przed siebie na lśniące zamknięte pęki kwiatu północy. Nie był pewien dlaczego nie chciał patrzeć na nią. Pamiętał pierwszy raz, kiedy zobaczył rozkwitający kwiat podczas zajęć z zielarstwa, siedzenie na kamiennej ławce pomiędzy Alekiem i Izzy i palce Hodge’a na korzeniu kwiatu – obudził ich prawie o północy, by pokazać im ten cud, roślinę, która normalnie rośnie tylko w Idrisie – i pamiętał swój oddech łapiący zimowe powietrze na widok czegoś tak zaskakującego i tak pięknego.
Alec i Isabelle byli zainteresowani, ale pamiętał, że nie uderzyło ich tak jak jego piękno tego wszystkiego. Nawet teraz, gdy zaczęły bić dzwony, martwił się, że z Clary będzie tak samo: będzie zainteresowana lub nawet zadowolona, ale nie oczarowana. Chciał, żeby poczuła to, co on czuł przy kwiecie północy, chociaż nie wiedział dlaczego.
Dźwięk wymknął się z jej ust, miękkie "Och!". Kwiat rozkwitał: otwierał się jak naradzająca się gwiazda, cała w połyskującym kwiatowym pyłku z biało-złotymi płatkami. "Czy one rozkwitają co noc?"
Zalała go fala ulgi. Jej zielone oczy błyszczały, skupione na kwiecie. Zauważył, że nieświadomie wygina palce, jakby żałowała, że nie ma w nich pióra albo ołówka, by uchwycić obraz przed jej oczami. Czasami chciał widzieć tak jak ona: patrzeć na świat jak na płótno, które ma zastygnąć w farbach, kredzie i akwareli. Czasami kiedy patrzyła na niego w taki sposób, czuł, że niemal oblewa się rumieńcem; było to uczucie tak dziwne, że prawie go nie rozpoznawał. Jace Wayland się nie rumieni.
"Wszystkiego najlepszego, Clarisso Fray," powiedział, a jej usta wykrzywiły się w uśmiechu. "Mam coś dla ciebie." Pogrzebał trochę nerwowo w kieszeni, ale chyba nie zwróciła na to uwagi. Kiedy wcisnął jej w dłoń magiczny kamień, był świadom jak małe były jej palce pod jego własnymi – delikatne, lecz silne, ze stwardnieniami od godzin trzymania ołówków i pędzli. Stwardnienia łaskotały koniuszki jego polców. Zastanawiał się czy na kontakt z jego skórą jej puls przyspiesza tak jak jego, kiedy dotyka jej.
Najwidoczniej nie, ponieważ odsunęła się od niego jedynie z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy. "Wiesz, gdy większość dziewczyn mówi, że chcą duży kamień, nie mają na myśli dosłownie kawałka skały." Uśmiechnął się mimowolnie, co samo w sobie było niezwykłe; zwykle tylko Alec lub Isabelle potrafili doprowadzić go do śmiechu. Wiedział, że Clary była odważna, kiedy tylko zobaczył ją po raz pierwszy – wchodzącą do pomieszczenia za Isabelle, bez uzbrojenia czy przygotowania, co wymagało odwagi, o jaką nie posądzał Przyziemnych – ale fakt, że sprawiła, że się zaśmiał wciąż był dla niego niespodzianką. "Bardzo zabawne, moja sarkastyczna przyjaciółko. To akurat nie jest skała. Wszyscy Nocni Łowcy mają kamień ze Znakiem czarodziejskiego światła. Zapewni ci światło nawet w największych ciemnościach tego świata i innych." To były te same słowa, jakich użył jego ojciec dając mu pierwszy kamień. Jakie inne światy? Zapytał Jace, a jego ojciec jedynie się zaśmiał. Jest więcej światów tuż obok tego niż jest ziaren piasku na plaży.
Uśmiechnęła się do niego i zażartowała z urodzinowych prezentów, ale wyczuł, że jest wzruszona; wsunęła kamień ostrożnie do kieszeni. Kwiat północy akurat zrzucał płatki niczym deszcz gwiazd, oświetlając jej twarz miękką poświatą. "Kiedy miałam dwanaście lat zapragnęłam mieć tatuaż," powiedziała. Kosmyk rudych włosów spadł jej między oczy; Jace zwalczył potrzebę, by wyciągnąć rękę i go odsunąć.
"Większość Nocnych Łowców otrzymuje pierwsze Znaki w wieku dwunastu lat. Musiałaś mieć to we krwi."
"Możliwe. Choć wątpię, żeby większość Nocnych Łowców tatuowało sobie Donatello z Żółwi Ninja na lewym ramieniu." Uśmiechała się w sposób, jaki się uśmiecha, kiedy mówi o rzeczach kompletnie dla niego niezrozumiałych, jakby coś czule wspominała. To wysyłało ostre ukłucie zazdrości przez jego żyły, chociaż nie był pewny o co tak naprawdę jest zazdrosny. O Simona, który rozumiał jej odwołania do świata Przyziemnych, którego Jace nigdy nie będzie częścią? O sam świat Przyziemnych, do którego mogła pewnego dnia powrócić, zostawiając jego i jego świat demonów i łowców, blizn i walk, wdzięcznie za sobą?
Odchrząknął. "Chciałaś mieć żółwia na ramieniu?"
Przytaknęła, a jej włosy opadły z powrotem na miejsce. "Chciałam zakryć bliznę po ospie wietrznej." Odsunęła na bok ramiączko koszulki bez rękawów. "Widzisz?"
I zobaczył: na jej ramieniu był pewnego rodzaju znak, blizna, ale on widział więcej niż tylko to: widział krzywiznę jej obojczyka, skórę lekko zroszoną piegami jakby była usłana drobinkami złota, pokrytą meszkiem krzywiznę jej ramienia, puls u podstawy jej gardła. Widział kształt jej lekko rozchylonych ust. Jej miedziane rzęsy, kiedy je opuściła. Został zmieciony przez falę pożądania, jakiej nie doświadczył jeszcze nigdy. Zdarzało mu się już oczywiście pożądać dziewczyn i to pożądanie zaspokajać: zawsze myślał o nim jak o głodzie, potrzebie na pewnego rodzaju paliwo, którego pragnęło ciało. Ale nigdy nie czuł takiego pożądania jak to, czystego ognia, który wypalił myśl, która wprawiła jego ręce w – nie w drżenie, ale w pełne nerwowej energii wibracje. Gwałtownie oderwał od niej wzrok. "Robi się późno," powiedział. "Powinniśmy wracać na dół."
Popatrzyła na niego zaciekawiona, a on nie mógł odeprzeć uczucia, że te zielone oczy prześwietlały go na wylot. "Czy ty i Isabelle spotykaliście się?" zapytała.
Jego serce wciąż waliło. Nie do końca rozumiał pytanie. "Isabelle?" powtórzył. Isabelle? Co ma do tego Isabelle?
"Simon się zastanawiał," odparła, a on nienawidził sposobu w jaki wymawia imię Simona. Nigdy nie czuł czegoś podobnego: nic nie wytrącało go z równowagi jak ona. Pamiętał jak podszedł do niej w tej alejce za kawiarnią, jak chciał wyciągnąć ją na zewnątrz, z dala od ciemnowłosego chłopaka, z którym ciągle przebywała, do świata cieni. Nawet wtedy czuł, że przynależała tam gdzie on, nie do świata Przyziemnych, w którym ludzie nie byli prawdziwi, w którym umykali jego uwadze niczym marionetki na scenie. Ale ta dziewczyna, z jej zielonymi oczami, które przyszpilały go niczym motyla, ona była prawdziwa. Niczym głos usłyszany przez sen, o którym wiesz, że pochodzi ze świata rzeczywistego, była prawdziwa, przebijała dystans, który ostrożnie utworzył wokół siebie niczym zbroję.
"Odpowiedź brzmi: nie. To znaczy, może przyszło nam to kiedyś do głowy, ale ona jest dla mnie prawie jak siostra. To byłoby dziwne."
"To znaczy, że Isabelle i ty nigdy..."
"Nigdy."
"Ona mnie nienawidzi," stwierdziła Clary.
Pomimo wszystkiego, Jace niemal się roześmiał; jak to brat, znajdował pewną przyjemność w obserwowaniu Izzy, kiedy była sfrustrowana. "Po prostu przy tobie robi się nerwowa, bo zawsze była jedyną dziewczyną w tłumie adorujących chłopaków, a teraz już nie jest jedyna."
"Przecież jest taka piękna."
"Podobnie jak ty," odparł Jace automatycznie i zauważył, że mina Clary uległa zmianie. Nie potrafił odczytać jej twarzy. To nie tak, jakby nigdy wcześniej nie powiedział dziewczynie, że jest piękna, ale nie przypominał sobie momentu, kiedy zrobił to bez rozmysłu. Przypadkowo. Sprawiając, że miał ochotę iść do sali treningowej i rzucać nożami, kopać, uderzać i walczyć z cieniami aż byłby cały zakrwawiony i wykończony, wychłostany. Zawsze było to wystudiowane.
Tylko na niego spojrzała, nic nie mówiąc. A więc sala treningowa.
"Powinniśmy wracać na dół," powtórzył.
"Dobrze." Po jej głosie także nie mógł odgadnąć o czym myśli; zdawało się, że jego zdolność do czytania z ludzi go opuściła, a on nie rozumiał dlaczego. Światło księżyca przebijało się przez szyby oranżerii, kiedy szli do wyjścia, Clary delikatnie przed nim. Coś poruszyło się przed nimi – biała iskra światła – i nagle zatrzymała się gwałtownie, kiedy odwróciła się do niego już była otoczona jego ramieniem, ciepła, miękka i delikatna, a on ją całował.
I był zdumiony. Nie tak to działa; jego ciało nie robi rzeczy bez jego pozwolenia. To jego narzędzie, jak pianino, i zawsze doskonale nim władał. Ale ona smakowała tak słodko, jabłkami i miedzią, a jej ciało drżało w jego ramionach. Była taka malutka; trzymając ją w objęciach, przepadł. Teraz zrozumiał dlaczego pocałunki w filmach są kręcone w taki sposób, z krążącą w kółko kamerą: grunt pod jego stopami był niestabilny i kurczowo do niej przylgnął, jakby mimo swoich małych rozmiarów, to ona mogła go podtrzymać.
Jego dłonie sunęły w dół jej pleców. Mógł wyczuć na sobie jej oddech; wdechy między pocałunkami. Jej cienkie palce znalazły się w jego włosach, na tyle jego szyi, plącząc się łagodnie, a on przypomniał sobie moment, kiedy po raz pierwszy ujrzał kwiat północy i pomyślał: to jest coś zbyt pięknego by należeć do tego świata.
Pierwszy usłyszał podmuch wiatru, dzięki wytrenowanemu słuchowi. Odsunął się od Clary i ujrzał Hugona, siedzącego w zgięciu pobliskiego cyprysu. Clary lekko ciążyła w jego ramionach, które ciągle ją otaczały. Miała wpół przymknięte oczy. "Nie panikuj, ale mamy widownię," szepnął do niej. "Skoro Hugo tu jest, Hodge też musi być w pobliżu. Lepiej chodźmy."
Jej zielone oczy otworzyły się z trzepotem rzęs i wyglądała na rozbawioną. To ubodło nieco jego ego. Nie powinna po takim pocałunku mdleć u jego stóp? Ale ona się szeroko uśmiechała. Chciała wiedzieć czy Hodge ich szpieguje. Zapewnił ją, że nie, ale poczuł jej miękki śmiech przechodzący przez ich złączone dłonie – jak do tego doszło? – kiedy ruszyli schodami w dół.
I zrozumiał. Zrozumiał dlaczego ludzie trzymają się za ręce: zawsze uważał to za zaborczość, oznaczającą chęć posiadania. Ale chodziło o utrzymywanie kontaktu. Chodziło o rozmowę bez słów. Chodziło o "chcę cię przy mnie" i "nie odchodź".
Chciał ją w swojej sypialni. I to nie w ten sposób – żadna z dziewczyn nigdy nie była w jego sypialni w ten sposób. To była jego prywatna przestrzeń, jego sanktuarium. Ale chciał tam Clary. Chciał, by zobaczyła go, prawdziwego jego, a nie ten obraz, który pokazywał światu. Chciał, by położyła się z nim na łóżku i wtuliła w niego. Chciał ją trzymać, kiedy oddycha miękko przez noc; widzieć ją taką, jakiej nie widzi jej nikt inny: bezbronną i śpiącą. Widzieć ją i samemu być widzianym.
Więc kiedy dotarli do jej drzwi, a ona podziękowała za urodzinowy piknik, on wciąż nie puszczał jej dłoni. "Zamierzasz iść spać?"
Podniosła głowę, a on zobaczył, że jej usta noszą ślady jego pocałunków: zaróżowione, niczym goździki w oranżerii, co sprawiło, że poczuł ucisk w żołądku. Na Anioła, pomyślał, jestem...
Odczuwał zdenerwowanie niczym dziurę na dnie żołądka. Chciał przyciągnąć ją do siebie, przelać w nią wszystkie swoje uczucia: jego podziw, nowo nabytą wiedzę, oddanie, potrzebę. "Jeszcze nigdy nie byłem bardziej rozbudzony."
Uniosła podbródek szybkim, nieświadomym ruchem, a on pochylił się, ujmując jej twarz wolną ręką. Nie miał zamiaru całować jej tutaj – zbyt publicznie, zbyt łatwo przeszkodzić – ale nie mógł przestać lekko dotykać jej ust swoimi. Jej wargi rozwarły się pod jego wargami, a on naparł na nie, nie mogąc się powstrzymać. Jestem...
I akurat w tym momencie Simon otworzył szeroko drzwi sypialni i wyszedł na korytarz. Clary odsunęła się od niego gwałtownie, odwracając głowę, co odczuł niczym ostry ból plastra zrywanego ze skóry.