Strony
środa, 30 grudnia 2015
Najlepszy dialog w Mechanicznym Aniele
Kto się śmiał? Uwielbiam ten moment. Szkoda tylko, że Jem zapomniał o tej rozmowie, gdy oświadczał się Tessie. A może właśnie nie zapomiał?
Kto płakał?
Kto płakał, cztając ten fragment?
Albo: Kto NIE płakał czytając ta scenę w książce?
Moje serce zatrzymało się na chwilę, kiedy zobaczyłam słowo "umarł".
Will, będziesz zawsze w naszych sercach <3
niedziela, 27 grudnia 2015
Ważna wiadomość dla czekających na TDA!!
2. "Lady Midnight" przetłumaczono na "Pani Noc". Według mnie powinno być Pani Północ, ale z tłumaczeniem nie będę się kłócić.
3. Nazwę trylogii przetłumaczono na "Mroczne Intrygii".
4. Książka ma 688 stron, a tłumaczami są dwie osoby. Żadna z tych dwóch nie tłumaczyła DA lub DM. Zobaczymy czy poszło im lepiej.
5. Oto opis:
Nocni Łowcy z Los Angeles są głównymi bohaterami powieści „Pani Noc”, pierwszej odsłony najnowszego cyklu Cassandry Clare zatytułowanego „Mroczne Intrygi”, kontynuacji bestsellerowej serii „Dary Anioła”.
Minęło pięć lat od wydarzeń przedstawionych w „Mieście Niebiańskiego Ognia”, po których Nocni Łowcy znaleźli się na skraju zagłady. Emma Carstairs nie jest już pogrążoną w żałobie dziewczynką, lecz młodą kobietą, która zamierza za wszelką cenę dowiedzieć się, kto zabił jej rodziców, i pomścić ich śmierć.
Wraz ze swoim parabatai, Julianem Blackthornem, musi się nauczyć ufać swojemu sercu i rozumowi, gdy odkrywa demoniczny spisek obejmujący zasięgiem całe Los Angeles, od Sunset Strip aż po morskie fale roztrzaskujące się na plażach Santa Monica. Gdyby jeszcze serce nie prowadziło jej na manowce…
Jakby mało było tych komplikacji, brat Juliana Mark – uprowadzony przez faerie przed pięcioma laty – zostaje teraz uwolniony w geście dobrej woli ze strony porywaczy. Faerie rozpaczliwie poszukują mordercy, który zbiera wśród nich krwawe żniwo – i w tych poszukiwaniach potrzebują pomocy Nocnych Łowców. Kłopot w tym, że w krainie faerie czas płynie inaczej i Mark nie tylko prawie się nie postarzał, ale na dodatek nie rozpoznaje nikogo ze swoich bliskich. Czy będzie w stanie naprawdę wrócić na łono rodziny? I czy faerie naprawdę na to pozwolą?
Oto rozdzierające serce wprowadzenie do nowej serii Cassandry Clare, „Mroczne Intrygi”, wciągająca gra pozorów, pełna magii i obfitująca w przygody Nocnych Łowców.
6. Oto okładka:
Nie wiem, czy będzie tworzona też typowo nowa polska okładka, ale ja nastawiłam się na kupno tej. Już się nie mogę doczekać.
Ten opis... Faerie znowu coś knują... Nie lubię tych "stworków". Kto nie może doczekać się marca?
czwartek, 24 grudnia 2015
Wesołych świąt
Jako, że dzisiaj Wigilia chciałabym złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia. Dużo zdrówka, ponieważ ono jest najważniejsze i jak będziecie je mieć to wszystko będzie o wiele łatwiejsze.
Niech wszystkie Wasze marzenia, nawet te najskrytsze, się spełnią.
Niech nikt Wam nie mówi, że coś jest niemożliwe. A jak tak mówią to pokażcie im, że się mylą.
Życzę Wam byście znaleźli przyjaciół na całe życie. Takich prawdziwych przyjaciół, którzy nie dość, że nie zostawią Was w trudnych chwilach, to jeszcze kopną w tyłek i zmobilizują do dalszej pracy.
Cieszcie się każdym dniem. Spędzajcie je tak jakby każdy miał być Waszym ostatnim.
Niech w Waszym życiu nie będzie żadnych porażek, a jeśli już jakieś się pojawią, to niech mobilizują Was do dalszej pracy.
Bądźcie dumni z tego kim jesteście i jacy jesteście. Nie dajcie sobie wmówić, że jest z Wami coś nie tak. Jesteście cudowni i wyjątkowi.
Nie próbujcie upodabniać się do reszty, ponieważ każdy na Ziemi jest unikatowy i jedyny w swoim rodzaju.
Rozwijajcie swoje pasje. Chwalicie się nimi. Pokazujcie co potraficie.
Życzę Wam takiego życia, że gdy będziecie bardzo starzy i Wasze istnienie na tym świecie będzie dobiegało ku końcowi to stwierdzicie, że niczego nie żałujecie i nie zmarnowaliście ani jednej sekundy.
Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku
Ściskam mocno xx
wtorek, 22 grudnia 2015
"1878 i 2008" - kolejna część. Nareszcie!
Wszstkim, którzy cierpliwie, albo i mniej cierpilliwie ;), czekali na kolejny fragment gratuluję. Chciałabym szczególnie podziękować i złożyć hołd Evelyn, która chyba w każdym napisanym przez nią komentarzu pytała mnie, kiedy dodam kolejny fragment tej historii.
Chciałam tylko jeszcze powiedzieć, że podzieliłam teraz fragmenty na rozdziały. Wstawię te wczęsniejsze teraz jeszcze raz, żebyście sobie odświeżyli wydarzenia. Rozdział III to ten nowy, który teraz napisałam (w poprzednich nic nie zmieniałam). Mam nadzieję, że Wam się sposoba i że nie będziecie musieli czekać tyle co ostatnio na kolejny fragment. Miłego czytania xx
Rozdział I
Londyn 1878 rok
Jak zawsze o tej porze wszyscy, za wyjątkiem Henry’ ego, który pracował w swojej krypcie, znajdowali się w jadalni, spożywając w spokoju śniadanie. Charlotte siedziała na środku stołu, po jej lewej Will, zaś po jego lewej siedziała Tessa. Ubrana była w jedną z sukien uszytych ze ślubnej wyprawki Charlotte – w kremowe i szare poziome paski, dzięki którym oczy dziewczyny przybierały barwę czystego nieba, przeświecającego czasami przez gęste londyńskie chmury. Była to ta sama suknia, którą Tessa miała na sobie, gdy rozmawiała z Willem w bawialni.
Nagle przed oczami chłopaka rozbłysło białe, oślepiające światło, a kiedy powoli zgasło po jak się wydawało chłopakowi niekończącej się wieczności, przed swoimi zamkniętymi powiekami ujrzał bawialnię – tak wyraźnie jakby naprawdę się w niej znajdował. Ujrzał żywe kolory pokrywające obicia foteli, ciepły ogień w kominku, buchające co jakiś czas polana, długie zasłony przysłaniające widok na ulice, polne i zimowe pejzaże namalowane na płótnach, wiszących na ścianach, siebie samego, bladego jak sama śmierć z granatowymi plamami pod oczami, siedzącego głęboko w wielkim fotelu z rękami ciasno splecionymi, aby nie pokazać jak bardzo drżą oraz Tessę pochylającą się nad oparciem, patrząc na niego wielkimi oczami koloru wzburzonego nieba. Mówiła słowa, które pojedynczo nie miały znaczenia, ale połączone w jedno zdanie, wymawiane przez właśnie tę dziewczynę były jak ostry nóż powoli wbijany przez ukochaną osobę z rozmysłem prosto w serce, aby zadać jeszcze większy ból.
Will nie mógł wytrzymać napierających na niego z każdej strony bolących wspomnień. Uderzały o niego z niekończącą się siłą jak rzeka o bardzo słabą tamę, która z każdym kolejnym uderzeniem wybrzuszała się i zmieniała kształt, tracąc swoje części, a przez to tworząc malutkie szczeliny przez które wydostawała się woda, która stwarzała jeszcze większe szkody, powiększając dziury i zadając jeszcze ogromniejszy ból.
Chłopak zgiął się wpół jakby tym samym zdołał powstrzymać swoje uczucia przed uwolnieniem na wolność. Przez jego ciało przetoczyła się ogromna fala nagiego cierpienia. Poczuł ucisk w piersi i emocje związane ze złamanym niedawno, jeszcze nie zagojonym, sercem: zrezygnowanie, cierpienie, ból, niedowierzanie, odrzucenie, niespełnienie, poczucie, że zrobiło się coś źle i było niewystarczająco dobrym, idealnym. No i oczywiście strach, że publicznie powie się coś co może dać wszystkim dowód na to, że jest się zakochanym bez pamięci w tej właśnie dziewczynie, że żywi się do niej nieodwzajemnione uczucie choć usilnie chce się udowodnić, że to nieprawda. Było to o tyle bardziej okropne, ponieważ pani jego serca miała również we władaniu serce chłopaka, który był parabatai Willa a tym samym połową jego duszy.
Usłyszał głos Tessy i swój własny we wspomnieniu, choć wydawało się, że to wcale nie przeszłość, a teraźniejszość.
- Jem mi się oświadczył, a ja się zgodziłam.
- Kochasz go?
- Kocham.
Znowu przed jego oczami wybuchło białe światło. Jednak chłopak dalej znajdował się w bawialni.
- Will? – zaniepokojony głos wdarł się w potok bolesnych wspomnień. Głos tak znajomy jak jego własny. Powoli otworzył oczy, odcinając się tym samym od bolesnej retrospekcji. Bez udziału woli jego ciało zwinęło się w kłębek na krześle. Czoło miał przyciśnięte do porcelanowego talerza. Will pomyślał nieprzytomnie, iż dobrze, że nic nie zjadł na śniadanie, inaczej w jego włosy wplątałyby się resztki jedzenia. Ręce miał ciasno owinięte wokół brzucha jakby chciały uchronić trzewia przed wydostaniem się z ciała chłopaka. Nogi pod stołem splotły się w wąski supeł. Całe jego ciało przechodziły co jakiś czas gwałtowne dreszcze. Oddechy Willa były krótkie i płytkie. Podniósł wzrok i rozejrzał się dookoła. Wszyscy wpatrywali się w niego z szeroko otwartymi oczami. To Jem go zawołał. Trzymał rękę na jego ramieniu, opierając łokcie na krześle Tessy, które oddzielało krzesła przyjaciół. Jem patrzył na niego z niepokojem. Jego narzeczona wpatrywała się w Willa również z niepokojem, ale też z czającym się gdzieś głęboko przerażeniem i zrozumieniem jakby wiedziała co było powodem jego cierpienia, ale nie chciała do końca w to uwierzyć.
- Will wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? – Charlotte wstała z krzesła i podeszła do chłopaka położyła mu dłonie na rękach i spojrzała prosto w jego oczy.
- Tak, oczywiście. Wszystko jest w najlepszym porządku – wydawało się, że nikt nie uwierzył w jego słowa.
- Jesteś pewien? Jeszcze nigdy nie widziałam cię w takim stanie. Ani tak smutnego, ani tak bardzo roztrzęsionego. Zupełnie jakby ktoś ci… - Charlotte urwała, zapewne bojąc się reakcji chłopaka. Mimo, że wiedziała o klątwie, zresztą tak jak reszta mieszkańców Instytutu, dalej była ostrożna kiedy mówiła o takich sprawach do Willa, bojąc, że zachowa się tak jak wcześniej. Chłopak w ogóle jej się nie dziwił.
- Złamał serce – dokończył Jem.
- To jest niedorzeczne – oświadczyła ostro Tessa. W jednej chwili wszyscy przenieśli wzrok z Willa na dziewczynę. Speszona spuściła wzrok, a po chwili powrotem go uniosła i ciągnęła dalej swą wypowiedź – Chodzi mi o to, że chyba żadna dziewczyna nie byłaby w stanie złamać serca Willowi. Jesteś za bardzo… idealny – dodała przyciszonym głosem. Tak, żeby tylko stojący obok niej Will był w stanie usłyszeć ostatni wyraz.
- Każdemu można złamać serce – powiedział Gideon.
- A wracając do ważniejszej kwestii, chciałabym zauważyć, że jednak chyba z panem coś jest jednak nie w porządku. Wiem, że nie powinnam się wtrącać, lecz ostatnio zauważyłam, że je pan o wiele mniej niż jeszcze przed paroma tygodniami. Czy jest panicz pewien, że nie jest chory? – zapytała wychodząca z kuchni Sophie. Pokojówka popatrzyła na niego czujnie, a Will poczuł nieodpartą chęć, aby schować się w miejscu gdzie nikt go nie znajdzie. Podejrzewał, że dziewczyna wie więcej niż inni członkowie ich małej rodziny. I tego najbardziej się obawiał.
Gideon nie spuszczał z niej wzroku odkąd weszła do jadalni. Gdy skończyła mówić, pokiwał z roztargnieniem głową i zwarli się porozumiewawczym spojrzeniem. William nie wiedział, czy Lightwood ma takie Zamo zdanie w tej sprawie jak ona, czy tez po prostu chce zyskać w jej oczach.
Cecily podeszła do niego, swojego brata z rozszerzonymi oczami, następnie wyciągnęła ręce, objęła go i mocno przytuliła. Will poczuł zapach dzikiej róży i polnych kwiatów. Zamknął oczy i wciągnął głęboko powietrze, chłonąc ten zapach. Jego galopujące serce zaczęło powoli zwalniać, pozwalając tym samym na normalny oddech.
Odwzajemnił uścisk. Cecily opuściła na chwilę ręce, zdziwiona. No tak, przecież przez ostatnie tygodnie nie okazywał jej wiele braterskich uczuć. Lepiej powiedzieć, że nie były na pierwszy rzut oka widoczne. Co wcale nie oznaczało, że się o nią nie troszczył. Wręcz przeciwnie. Swoim zachowaniem próbował namówić ją do powrotu do domu, a tym samym do bezpieczeństwa i komfortu. Potem znowu go przytuliła i wszytko było tak jak powinno być. Po długiej chwili jego siostrzyczka wstała
- Już ci lepiej braciszku? – zapytała z uśmiechem, ale również z niepokojem czającym się w ciemnoniebieskich oczach.
Zanim zdążył odpowiedzieć do jadalni wpadły Henry. Dosłownie wpadł. Mocno złapał się klamki, odzyskując równowagę. Charlotte podbiegła do niego parę kroków, zatrzymując się w odległości kilku stóp. Wszyscy siedzący przy stole również wstali i podeszli do Charlotte, która wpatrywała się w swojego męża, trzymając, Will podejrzewał, że nieświadomie, rękę na swoim brzuchu.
Henry wyglądał trochę przerażająco. Trochę jak Kalif Vathek kiedy podstępem wysłał pięćdziesiąt najpiękniejszych dziewcząt oraz pięćdziesięciu najprzystojniejszych chłopców ze swojego królestwa, aby pewien potwór mógł je pożreć. A tylko po to, żeby jego niezahamowana rządza posiadania mogła zostać zaspokojona przez największe bogactwa świata, które i tak okazały się jego największą zgubą.
Branwell był ubrany w białą koszulę o podartych rękawach, ogniście pomarańczową kamizelkę i brązowe spodnie od kolan w dół pokryte smołą i olejem. Przez ramię miał przewieszony czarny, roboczy fartuch cały pokryty pyłem węglowym. Włosy sterczały na wszystkie strony jakby Henry wiele razy przeczesywał je rękami. Okulary były przekrzywione, lekko przybrudzone czarnymi wydzielinami maszyn. Oczy błyszczały z podekscytowania. Na jego twarzy, mimo widocznego i odczuwalnego zmęczenia, malowało się bezgraniczne szczęście.
- Mój wynalazek działa – wykrzyknął nim ktokolwiek powiedział choćby słowo.
- A do czego służy? – zapytała jego żona.
- Do podróży w czasie – oznajmił. Will usłyszał jak wszyscy wciągają powietrze. Nie wiedział co ma na to odpowiedzieć. Zresztą inni chyba też nie kwapili się, aby coś powiedzieć.
- Co tak zaniemówiliście? – zapytał rozbawiony Henry. – Niestety jest za duży, aby go przynieść, więc aby go zobaczyć musicie pójść ze mną do mojej krypty – I nie czekając na odpowiedź wyszedł z pokoju.
Reszta popatrzyła na siebie i bez słowa wyruszyła za podskakującym wynalazcą. Usłyszał, że Gideon namawia Sophie, aby poszła z nimi. Po chwili usłyszał, że dziewczyna się zgadza oraz szczęk zamka.
Charlotte oświecała drogę magicznym kamieniem. Pochód zamykała Sophie. Kiedy dotarli do schodów, prowadzących do podziemi zaczęli iść jeden za drugim, mocno trzymając się poręczy. Gdy doszli do drzwi, za którymi znajdowało się laboratorium, Henry odwrócił się i zatrzymał ich.
- Poczekajcie tutaj. Wejdzie dopiero gdy was zawołam.
Pokiwali głowami. Wszedł do krypty, zamykając za sobą dokładnie drzwi. Will nie mógł się już doczekać, by zobaczyć to nad czym Henry tak długo pracował. A do tego podróż w czasie… Chłopak nie mógł sobie wyobrazić, że mógłby zobaczyć jaki świat był i jaki się stanie. To było coś niesamowitego.
Usłyszał głosy dochodzące z pomieszczenia przed nimi. Jeden należał do Henry’ ego. Był podekscytowany, ale również trochę zdenerwowany. Brzmiało to tak jakby mówił sam do siebie. Po kilku minutach Will usłyszał drugi głos. Wiedział tylko, że był to męski, znajomy głos. Jednak nie umiał stwierdzić do kogo należy. Teraz dwójka mężczyzn prowadziła konwersację.
Nagle drzwi się otworzyły, a w progu pojawiła się piegowata, rozgorączkowana twarz Henry’ego.
- Możecie wejść.
Will wymienił spojrzenia ze swoimi towarzyszami. Ci z zachętą pokiwali głowami, mówiąc mu bez słów, że to on ma wejść pierwszy. Przełknął ślinę i popchnął drzwi.
Pierwsze co Will poczuł to gorąco, nieopisany żar, którym przesycony był każdy mebel w krypcie. Buchnął w niego tak mocno, że aż zachwiał się na nogach, a włosy momentalnie opadły na jego czoło w jeszcze większej masie loków niż normalnie.
Rozejrzał się po pokoju, próbując zarejestrować z czego wydobywa się ten trawiący wszystko na swojej drodze płomień gorąca. Kątem oka dostrzegł delikatny ruch. Odwrócił się w tamtą stronę i…
Osłupiał. Tam gdzie powinna znajdować się ściana, górowało przed Willem dziwne urządzenie, które wyglądało jak ogromna tafla wody. Pod nią kotłowało się coś co przypominało ogromne masy spiętrzonej wody, raz za razem obijające się o powietrznię. Ciecz podążała dookoła granicy według ruchu wskazówek zegara wybrzuszając się i załamując, tworząc coś na kształt wielkiego wiru prowadzącego w nieznane. Im głębiej się patrzyło tym kolor wody zmieniał kolor. Z lazurowego w błękit królewski, następnie w kobaltowy, dalej przechodzący w atramentowy, stając się na końcu niedającą nic za nią dostrzec głęboką czerń. Co jakiś czas woda nagle rozbłyskiwała, stając się o odcień jaśniejszą. Wyglądało to tak jakby w samym jej sercu znajdowała się ogromna burza, która co jakiś czas atakowała tajemniczą wodę milionami potężnych błyskawic.
Chwila zdziwienia minęła. Chłopak uświadomił sobie, że to z wnętrza tego… czegoś pokrywającego ścianę laboratorium wydobywa się to palące gorąco. Po chwili w jego nozdrza uderzyły kolejne zapachy: coś słodkiego, co zdawało się aż lepić i jakby palonego kadzidła. Will ostatnimi czasy spędzał dużo czasu z Magnusem Bane’em, więc wiedział, że taki zapach mogą wydzielać niektóre rodzaje magii.
Ale przecież Henry nie mógł używać magii. Nie wolno mu było. Prawda?
Jego uwagę przyciągnęło dziwne małe pudełeczko przyczepione dziwnymi parującymi przewodami do ogromnej tafli.
Trochę jak serce pompujące życiodajną krew do mózgu.
Jego wieczko tworzył ekran, na którym przewijało się tysiące obrazów. Nie tylko czarno – białych, ale w większości kolorowych. Niektóre były takie dokładne i realistyczne, że wydawało się jakby ktoś naprawdę zatrzymał scenę rozgrywającą się przed jego oczami, zmniejszył i przyczepił na kartkę papieru, aby wyglądała jak zwykły obraz. W prawym dolnym rogu każdego ze zdjęć widniała data: 1850, 1914, 1966, 1997, 2000, 2005, 2008 i wiele innych.
Nagle świat zwolnił. Will poczuł nieodpartą chęć dotknięcia tego dziwnego, małego urządzenia. Zrobił pięć kroków, wziął trzy głębokie oddechy, wyciągnął dwa drżące palce.
- Will! Co ty zamierzasz zrobić?! – krzyknął Jem. Wszyscy jego przyjaciele stali w odległości kilku stóp, patrząc z niepokojem czającym się w oczach. Will popatrzył na nich, a potem skierował swoje spojrzenie z powrotem na dziwne pudełeczko.
Gdy od urządzenia dzieliły go tylko centymetry, jakaś ręka chwyciła go za przegub. Oderwał swój wzrok od urządzenia i powiódł nim po ostatniej barierze dzielącej go od tego dziwnego czegoś. Przesunął swój wzrok z chudego nadgarstka, na szczupłe przedramiona, następnie ramiona, szyi, aż w końcu spojrzenie jego oczu spoczęło na wpatrzonych w niego oczach. Znajomych. Chyba nikt na tym świcie nie miał takich oczu. Były to zielono – brązowo – złote oczy, których źrenice były wąskie i nieludzkie. Church miał dokładnie takie same.
- Patrzysz na ulepszoną wersję Global Positioning System, czyli GPS.
- Magnus?
- Cześć przyjacielu – czarownik uśmiechnął się do niego i klepnął go w ramię – Minął szmat czasu odkąd ostatni raz się widzieliśmy nieprawdaż? – mówił dalej uśmiechając się. Cały aż promieniał szczęściem.
- No nie aż tak dawno. Ledwo parę tygodni temu.
- Według twojego czasu minęło dopiero kilka tygodni, ale według mojego to 130 lat.
- Ale jak…? – Przecież to niemożliwe. Ale potem Will popatrzył na strój Magnusa i przeraził się tym co zobaczył. Czarownik miał na sobie skurzaną, pokrytą cekinami błyszczący mina złoto w ciemności cekinami, a pod koszulę z tak cienkiej bawełny, że prześwitywała przez nią skóra mężczyzny. Jej kolor przechodził z koloru kości słoniowej przez odcienie czerwieni: od najjaśniejszej aż doszła do krwistej. Jego spodnie też były bardzo dziwne. Wyglądało to tak jakby ktoś namalował na nich tęczę, ale zapomniał w jakiej kolejności narysować kolory, ani jaki kształt z nich stworzyć. Wyszły więc z tego nieregularne plamy czerwieni, pomarańczu, żóci, zieleni, błękitu, granatu i fioletu. Na stopach miał fioletowe mokasyny. Włosy były posypane fioletowym brokatem i sterczały w każdą stronę. Wyglądało to tak jakby ktoś pokrył je czymś co pozwalało im stać pod tak nienaturalnymi kątami.
- Eee… - Will odchrząknął – Co ty masz na sobie?
Magnus widząc jego reakcję na strój jaki miał na sobie zaczął się śmiać. Will powiódł spojrzeniem po swoich towarzyszach. Każdy z nich miał takie same miny. Patrzyli na Magnusa tak jakby poskradał rozum, albo uciekł z zakładu dla psychicznie obłąkanych. Chłopak domyślał się, że on też musi tak patrzeć na czarownika.
- To jest dość.. oryginalny strój – powiedziała ostrożnie Charlotte.
- Och droga pani Branwell. W waszych czasach ten strój jest rzeczywiście oryginalny, lecz w moich czasach, cóż, także jest uważany za oryginalny – zaśmiał się.
- W twoich czasach? – zapytała Tessa – Więc…?
- Och kochana Tesso. Jestem pierwszym użytkownikiem wehikułu czasu Henry’ego. Przybywam do was z Instytutu nowojorskiego z 2008 roku.
- Z 2008 roku? – zapytali wszyscy jednocześnie prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz w historii.
- Tak. To co tutaj widzicie – wskazał na dziwną ścianę – jest połączeniem geniuszu pana Branwella, mojej magii i XXI – wiecznych wynalazków.
- To kiedy wyruszamy? – zapytał od razu Will. Henry popatrzył na niego z uśmiechem.
- Jeśli chcecie to można już teraz.
- Jeśli Will idzie to ja też – Jem podszedł do swojego parabatai i dotknął jego ramienia. Po chwili podeszła do nich reszta ich małej rodziny.
Widząc to, czarownik podszedł do ściany i wymamrotał parę słów w języku, które brzmiały jak strzelanie z bata.
- Wchodźcie – Henry poszedł pierwszy, potem Will, Tessa, Jem, Cecily, Charlotte, Sophie, Gideon, a na końcu Magnus.
Gdy od wejście w głęboką toń dzielił Willa tylko jeden krok, poczuł się tak jakby niewidzialna ręka złapała poły jego marynarki i wciągnęła w wodę. Zakręciło mu się w głowie. Nagle znalazł się w czymś co wyglądało jak niekończący się pokój z zaokrąglonymi ścianami, sufitem i podłogą. Na środku pomieszczenia znajdował się ogromny ekran na którym przewijały się sceny z historii ludzkości, wydawało się, że Will patrzy na czyjeś wspomnienia. Chłopak poczuł się tak jakby stał się tego co działo się przed jego oczami.
Było późne popołudnie ludzie krzątali się po chodnikach, zamiatali śmieci, po ulicach jeździły powozy, potem między nimi pojawiały się pojazdy, których nie ciągnęły konie. Następnie powozy zostały zastąpione przez coraz nowsze modele dziwnych pojazdów. Ludzie zachowywali się coraz mniej oficjalnie. Kobiety zaczęły nosić coraz bardziej obcisłe suknie. Potem zrobiły się krótsze, a na końcu były pozbawione gorsetów. Mężczyźni nosili inne kapelusze, marynarki, spodnie do kolan.
Nagle na niebie pojawiły się czarne chmury, które w jednej chwili zasłoniły słońce jak kurtyna obwieszczająca koniec sztuki w teatrze. Na atramentowym firmamencie pojawiły się wielkie metalowe ptaki, o których korpusy odbijały się wielkie lodowate krople deszczu. Znajdowali się w nich ludzie, którzy strzelali do siebie nawzajem. Na ziemię spadały kule, które przy zderzeniu gruntem wybuchały i niszczyły wszystko dookoła łącznie z budynkami. Słyszał krzyki dzieci i rozpacz kobiet. Widział tysiące martwych ciał na ulicach. Nad niektórymi pochylały się kobiety i dzieci. Ciągnęły nieżywych mężów i ojców, wrzeszczały, płakały. Przecznice zalała powódź czerwonej wody. Z przerażeniem Will zauważył, że to krew. Z każdej strony, spomiędzy ruin wychodzili kolejni mężczyźni i dzieci z karabinami, próbując stawić czoła wrogowi, którego chłopak nie mógł dostrzec. Z każdym kolejnym jękiem Will czuł jak w jego pierś wbija się nowy odłamek szkła. Z każdym kolejnym wystrzałem każdy kawałek wbijał się głębiej w jego duszę.
Po chwili wszystko ucichło, a na niebie znowu zaczęło świecić słońce. Spomiędzy gruzów wychodzili ludzie. Wychudzeni i bladzi, ale gotowi by odbudować swoje miasta i życia zniszczone przez przemoc i śmierć.
Słońce podniosło się wyżej i nastało południe. Na miejscu dawnych ruin stały teraz wysokie na kilkaset metrów budynki ze szkła i innych lekkich materiałów. Ludzie znowu chodzili bezpiecznie po ulicach, a na ich ustach na dobre zagościł szczęśliwy uśmiech jakby zapomnieli o strasznej przeszłości. Jednak Will widział, że przez te lata ludzie przestali chodzić tak sprężyście i powolnie jak wcześniej. Teraz byli jak struny, proste i nieugięte. Chodzili szybko, wiecznie się śpiesząc, nie zatrzymując się, aby porozmawiać z przechodniami w parkach lub na ulicach. Ich ramiona były napięte jakby bali się następnego dnia, jakby bali się, że znowu wybuchnie wojna i na ziemi na nowo pojawi się piekło.
Nagle ekran zniknął, a przed Willem zaczęła bardzo szybko powiększać się plama światła. Zaskoczony wypadł z okrągłego pokoju, by po chwili znaleźć się w…
Rozdział II
- Oj widzę, że ktoś miał wypadek – powiedział rozbawiony Jem, który właśnie wyskoczył z wehikułu. Tessa wstała i otrzepała spódnice. Will także podniósł się z ziemi i spojrzał na osiem par wpatrzonych w niego oczu.
- Rozumiem, że wszyscy już są – powiedział Magnus. Pokiwali głowami. Czarownik machnął ręką i wynalazek zniknął – Witam w Wielkiej Bibliotece Instytutu nowojorskiego.
Will wciągnął powietrze. Usłyszał, że Tessa robi to samo. Popatrzyli na siebie i równocześnie zaczęli się śmiać. Zaczęli rozglądać się na wszystkie strony, chłonąc każdy najmniejszy szczegół. W bibliotece stały regały pełne książek. W połowie przecinały je galerie, na które wchodziło się kręconymi, pozłacanymi schodkami. Na podłodze znajdowały się niebieskie kamyczki, które nie przypominały Willowi żadnego wzoru. Wiedział jednak, że żeby zrozumieć ich znaczenie trzeba było znaleźć się bardzo wysoko. Chłopak czuł nieodpartą chęć, aby wyjść zza regału, za którym się chowali, aby chociażby tylko przesunąć swoimi roztrzęsionymi palcami po tysiącach tych starych i zakurzonych woluminów.
Niespodziewanie usłyszał szczęk otwieranych drzwi i do biblioteki wpadła odrobina światła, którego źródło znajdowało się na korytarzu. Do pokoju weszła niska, szczupła dziewczyna. Willowi wydawało się, że może mieć szesnaście, siedemnaście lat. Łabędzią szyję i plecy okalały długie, rozpuszczone, rude loki. Wielkie, zielone oczy, okolone długimi miedzianymi rzęsami patrzyły zafascynowane na wszystkie książki znajdujące się w bibliotece, a równocześnie na każdą z osobna. Palcem przesuwała w roztargnieniu po jednej z półek.
- Co ta dziewczyna ma na sobie? – zapytała przerażona, ale zaciekawiona Cecily. Will przesunął wzrok z twarzy nowo przybyłej na resztę jej ciała. Była ubrana w cienką turkusową bluzkę. Prawy rękaw zaczynał się od miejsca w którym kończył się lewy(za barkiem), a odsłaniał resztę ręki tuż przed zgięciem łokcia. W świetle wyraźnie odznaczała się blizna w kształcie gwiazdy, która umiejscowiona była na prawym ramieniu dziewczyny. Miała na sobie krótką spódnicę, która odsłaniała kształtne nogi od ¾ uda oraz buty, które przypominały buty jego przyjaciółek, ale te XXI – wieczne miały wyższe obcasy. Dziewczyna zaczęła wchodzić po spiralnych schodach na jedną z galerii. Zaczęła nucić pod nosem wesołą melodię, poszukując jakieś pozycji na półce.
- Clarissa Fray – wyjaśnił szeptem Magnus.
- Jej nazwisko brzmi prawie tak samo jak moje – wyszeptała Tessa – Różni się tylko jedną literą.
- Nie bez przyczyny jej nazwisko jest tak bardzo podobne do twojego. Tak naprawdę Clary ma na nazwisko Morgenstern, ale jeśli chcecie używać tego po jej mamie to brzmi ono Fairchild.
- Fairchild? – zapytała Charlotte – Czy to znaczy, że ja jestem z nią spokrewniona?
- Obydwoje jesteście. Ona jest dumna, że jesteście jej przodkami, a wy powinniście być dumni ze swojej prapraprawnuczki. Mówi się o niej, że to mała dziewczyna, która powstrzymała wielką wojnę.
- Ale o co chodzi z tym nazwiskiem? – zapytała Sophie – Jestem bardzo ciekawa.
- Wszystkiego na pewno za niedługo się dowiecie. Ktoś, pewien jeden gość, na pewno zaraz tutaj tylko tutaj przyjdzie, gdy dowie się, że Clary tutaj jest.
- Kto tak pięknie gra na fortepianie? – zapytała oczarowana Cecily. W tym momencie Will zorientował się, że od jakiegoś czasu do pokoju wlewała się muzyka, słodka a zarazem bezdennie smutna muzyka. Chłopak musiał przyznać, że ten ktoś naprawdę ma wielki talent.
- To Chopin – powiedział po chwili Jem.
- Ale jak może to grać Fryderyk Chopin? Przecież on nie żyje od dobrych… Aaaa rozumiem. Ta muzyka została napisana przez tego kompozytora.
- Jest to Fantazja A - dur.
- Fantazje moje są tak wielkie,/że tylko muzyka może do nich dotrzeć jeśli zechce. – wyrecytował cicho Will.
- Co to za utwór Will? – zapytała Tessa – Nie przypominam sobie takiej strofy w żadnej z przeczytanych dotąd przeze mnie książek.
- Sam to przed chwilą wymyśliłem.
- Oh. Naprawdę bardzo ładne.
Po tych słowach nikt już nic nie mówił. Will zauważył, ze muzyka sprawia Clarissie wiele przyjemności. Kołysała się w rytm muzyki wystukując na półkach rytm. Przez kilka minut słuchali delikatnej fortepianowej muzyki, lekkiej jak talk w milczeniu. Słuchając utwory Will zobaczył przed swoimi oczami błękitne niebo. Białe obłoczki, wyglądające jak baranki pasące się na firmamentowej łące. W czasie gdy muzyka powoli cichła, Will oddalał się od spokoju i błogości. Gdy utwór powoli dobiegł końca ostatnim cichym jak najcichszy i najczulszy z wszystkich szeptów, chłopak otworzył oczy. Jego serce było tak wolne jak nigdy wcześniej.
Znowu William usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i cień nowego przybysza. Will ujrzał wysokiego, dobrze zbudowanego siedemnasto może osiemnastolatka. Od razu spojrzenie jego złotych roziskrzonych oczu przeniosło się na Clarisę dalej szperającej między półkami. Jednak Will zauważył, że dziewczyna wie, kto wszedł. Złote włosy chłopaka opadły mu na oczy, gdy na nią spojrzał, a cera rozbłysła złotem gdy na jego twarz padło światło lamp. Chłopak był niepokojąco podobny do…
- Will on wygląda zupełnie jak ty – wyszeptała Cecily.
- Zaraz wszystkiego się dowiecie – zapewnił ich czarownik i przeniósł swoje spojrzenie na złotowłosego i rudowłosą.
- Clary – Will usłyszał jak złotowłosy woła dziewczynę stojącą na galerii. Ta drgnęła i spojrzała w dół. Na ich twarzach pojawiły się takie same wyrazy oczarowania i miłości na twarzach. Jej imię w jego ustach brzmiało jak najpiękniejszy wyraz na świecie.
- Magnusie, czy oni są…?
- Cii. – skarciły go równocześnie wszystkie jego przyjaciółki.
Z cichym westchnieniem chłopak przeniósł swoje spojrzenie z towarzyszy na scenę rozgrywającą się przed jego oczami.
Gdy doszła do biblioteki do głowy wpadł jej pomysł, aby poszukać „Opowieści o dwóch miastach” Charlesa Dickensa. Ale nie jakiegoś pierwszego lepszego egzemplarza, tylko tego wyjątkowego. Od kiedy Jace, a raczej jego wersja podległa jej bratu, pokazał jej książkę, na której stronie tytułowej znajdowała się długa dedykacja, Clary marzyła o tym, aby powieść jeszcze raz wpadła w jej ręce. Chciała przeczytać ją całą. Tessa opowiadała Clary pełno cudownych, zabawnych i śmiesznych rzeczy o Williamie Herondale’u – praprapradziadku Jace’a – a to rozpaliło jej ciekawość.
Weszła do biblioteki i natychmiast skierowała się do wijących schodów, prowadzących na galerię. Wiedziała, że właśnie tam znajdują się powieści i poezje. Było jej ciepło i miło. Ktoś napalił w kominku i pozapalał lampy, a za oknem gwiazdy świeciły delikatnie, między nimi księżyc obserwował wszystko co dzieje się na Ziemi ze stoickim spokojem. Poszukiwania umilał jej dźwięk fortepianu dochodzący z pokoju muzycznego i wlewający się delikatnie przez szpary w drzwiach do kolejnych pokoi. Delikatne nuty składające się na jeden z utworów Chopina, czarowały każdy przedmiot w pokoju, sprawiając, że wszystko co otaczało dziewczynę wydawało jej się milsze, a jednocześnie smutniejsze, jakby… żywe, posiadające duszę.
Szukała i szukała , ale nie mogła znaleźć. Przeniosła swój wzrok na wyższe półki. Były tak wysoko, że musiała stać na palcach i zadzierać głowę wysoko do góry. Nagle jej włosy rozwiał wiatr.
- Dziwne – powiedziała do siebie – skąd wziął się tutaj ten wiatr?
Nie wymyśliwszy nic sensownego, wzruszyła ramionami i wróciła do poszukiwań. Po chwili zaczął mrowić ją kark, a tak zawsze działo się, gdy ktoś ją obserwował. Rozejrzała się dookoła. Była sama. Czyżby popadała w paranoję?
- Potrzebuje pani pomocy, panno Fray? – zapytał rozbawiony głos, w charakterystyczny sposób przeciągający samogłoski. Tak bardzo była zajęta szukaniem i martwieniem się o swój stan psychiczny, że nie zorientowała się, że ucichły dźwięki fortepianu. Odwróciła się powoli, doskonale wiedząc kto stoi tuż pod schodami. Nie zdziwiła się, widząc tam Jace’a, pięknego jak zawsze. Jej serce zaczęło bić szybko, jakby brało udział w maratonie. Clary nie widziała Jace’a tylko jeden dzień, ale w jej wnętrzu już ziała straszliwa pustka, która wypełniała się tylko, gdy była przy niej osoba, którą kochała najbardziej na świecie.
Jace patrzył jej w oczy i mimo wysokości, widziała złośliwe iskierki w jego cudownych oczach. Ostatnimi czasy chłopak nabrał zwyczaju mówienia do niej per Panno, panienko, pani itp. Możliwe, że było to spowodowane tym, że tak dużo czasu oboje poświęcali na rozmowy z Tessą, więc zaczęli używać zwrotów, obowiązujących w XIX wieku, ale nie używanych już od dłuższego czasu.
- Dlaczego przestał pan grać? – zapytała z uśmiechem.
- Postanowiłem poszukać towarzystwa. Niestety wszystkie żywe dusze mieszkające tutaj wyszły na spacer, chociaż ja uważam, że raczej by zażyć kąpieli słonecznych i napić się mrożonej herbaty na werandzie razem ze swoimi adoratorami i przyzwoitkami. – mrugnął do niej. – Nawet nie ma Churcha, a lubiłem do niego mówić. Zawsze, gdy z nim rozmawiałem widziałem cień zrozumienia w jego oczach i czułem, że on naprawę rozumie. – Clary wiedziała, że chłopak próbuje żartować, ale w jego oczach widziała, że nie wypowiedział tych słów, tylko po to aby wywołać uśmiech na jej twarzy. Jace naprawdę czuł się samotny.
- Na szczęście dla pana stwierdziłam, że mam ochotę poczytać jakąś dobrą powieść.
- A pani chce znać moją opinię na temat tych pozycji?
- Nie, panie Herondale. Chciałabym, aby pokazał mi pan gdzie znajduje się egzemplarz „Opowieści o dwóch miastach”, pochodzący z XIX wieku.
- Niech pani zejdzie na dół, to pokażę pani gdzie leży.
Clary westchnęła w duchu. Zaczęła powoli schodzić po schodach, sunąc dłonią po poręczy. Czuła na sobie jego wzrok.
Stanęła na ostatnim schodku. I popatrzyła na Jace’a. Stał tak blisko, że wystarczyło wyciągnąć rękę by przesunąć dłonią po tych pięknych, wystających kościach policzkowych, ale nie dość blisko. Mimo, że stała na podwyższeniu, dalej była od niego niższa. Było to jednocześnie irytujące i słodkie. Chłopak uśmiechał się delikatnie. Patrzył na nią szeroko otwartymi, jarzącymi się, nawet w półmroku panującym w bibliotece, oczami.
Gdy zatrzymała się, przesunął leniwie wzrokiem po jej nogach, talii, szyi, twarzy. Powoli jego oczy ciemniały, z każdą sekundą, stając się o kolejne odcienie złota ciemniejszymi. Uniósł głowę tak, że ich spojrzenia się spotkały. Gdy jego piękne oczy przesuwały się delikatnie po jej ciele, czuła się tak jakby chciał ją zapamiętać. Zawsze uważała, że jego spojrzenie ma magiczną moc: wydawało jej się, że potrafi dotknąć miejsc, na których spoczywało. Jakby było niewidzialną dłonią pieszczącą jej ciało jak piórko, jak najdelikatniejszy i najcichszy szept.
Zadrżała, pragnąc by ta chwila trwała wiecznie. Tonęła w bursztynowych jeziorach. Pragnęła rzucić się Jace’owi w ramiona, a jednocześnie stać bez ruchu, nie odrywając wzroku od jego oczu. Im wyżej spoczywał jego wzrok tym bardziej drżała.
Po chwili czarne oczy chłopaka zatrzymały się na jej ustach, a niewidzialna dłoń zaczęła sunąć po jej wargach, próbując zapamiętać ich fakturę, kształt. W tym momencie nie czuła już nic oprócz ciepła rozlewającego się powoli, falami po jej ciele. Dreszcze rozkoszy opanowały całe jej ciało. Czuła się jak osika na gwałtownym wietrze. Kolana jej zmiękły. Intensywność jego spojrzenia sprawiła, że na jej policzkach wykwitły ciemnoczerwone rumieńce. Próbowała uspokoić swoje galopujące serce, by móc wydusić z siebie choć jedno zdanie.
- To gdzie jest ta książka? – zapytała, siląc się na obojętny, zaciekawiony, lekko zirytowany głos.
- Tu jej nie znajdziesz. Jest u mnie w pokoju.
- Acha.
- Tak długo cię nie widziałem. – jego głos się załamał. Dalej patrzył w jej oczy. - Już miałem nawet pomysł, żeby pójść do Aleca i poprosić go, abym to ja mógł cię dziś trenować lub chociaż obserwować. Tak bardzo pragnąłem cię zobaczyć. To była tortura.
- Całe szczęście, że zostałam dłużej – powiedziała drżącym głosem. – Też za tobą tęskniłam. Musiałam cię zobaczyć, więc postanowiłam, że zostanę. W domu i tak nikogo nie ma.
- Wiesz, czego mi brakowało? – wyszeptał drżącym głosem.
- Nie – ona także szeptała. Nie wiedziała dlaczego. Przecież byli sami. Jednak taki sposób mówienia nadawał wszystkiemu tajemniczości, romantyczności i czegoś… co sprawiało, że Clary czuła jakby czas cię zatrzymał, a ich nie miał nikt znaleźć, dopóki sami by tego nie zapragnęli. Jace podszedł do niej leniwie. Ich ciała przeszedł dreszcz, w momencie gdy dłonie się zetknęły, a palce splotły. Zaczerpnęła gwałtownie tchu
- Za dotykiem twoich ust, - przesunął opuszkiem palca po jej górnej wardze, a następnie obrysował kontury jej dolnej wargi. - Za delikatnością twoich dłoni. – delikatnie ścisnął jej ręce. - Za twoimi słodkimi piegami – pocałował ją w czubek nosa, a ona zachichotała – za oczami, które ciemnieją gdy jestem blisko ciebie. Tak jak teraz – zaśmiał się cicho, a następnie musnął ustami najpierw jedną powiekę, a potem drugą. Clary nie mogła zaczerpnąć tchu, ani wykonać żadnego ruchu.
Chłopak obrócił delikatnie, prawie niezauważalnie głowę i spojrzał za filar. Jemu też wydaje się, że ktoś nas obserwuje? – zastanawiała się.
Uśmiechnął się chytrze. W dwóch susach pokonał dzielącą ich odległość i oplótł swoje dłonie wokół jej talii. Musnął ustami jej policzek. Uniósł ją i obrócił tak, że stała tyłem do regałów (wcześniej miała je po lewej stronie). Dzieliło ją od nich parę kroków.
Gdy tylko dotknęła stopami podłogi, Jace złapał ją za ramiona i popchnął delikatnie, tak że dotknęła plecami regałów wypełnionych książkami.
- Wiesz, Jace. Czytałam kiedyś, że po roku związku miłość, która kiedyś łączyła ludzi – zamienia się w przywiązanie i od paru miesięcy bałam się, że…
- Że z nami będzie tak samo? – dokończył za nią.
- Tak. – wyszeptała.
- I do jakiego wniosku doszłaś?
- Że z nami jest inaczej.
-Też tak uważam. Mój umysł i ciało reagują na twoją obecność tak samo jak wczoraj, miesiąc temu, pół roku temu, czy jeszcze wcześniej.
- Cieszę się, że to słyszę. Ja też czuję się tak samo.
- Czyli jak? – zapytał chytrze.
- A nie widać? – zapytała z uśmiechem.
- Widać, ale chciałbym, żebyś to powiedziała.
- Gdy tylko jesteś blisko mnie moje serce przyśpiesza, a ręce drżą. Czuję się tak jakbym traciła grunt spod nóg i tylko ty jesteś w stanie mi go dać. Gdy cię przy mnie nie ma, czuję w sercu wielką pustkę. A w momencie, w którym ze mną jesteś czuję jakby zalewała ją czysta miłość. Nigdy nie myślałam, że coś takiego poczuję. Nawet nie wiedziałam, że takie uczucia istnieją.
- Czuję się tak samo. W powieściach zawsze opisywane są uczucia związane z zakochaniem i pierwszą miłością. Nawet Dickens to opisywał. Czytałaś „Życie i przygody Nicholasa Nickleby”? – pokręciła przecząco głową. – Więc jest tam opisane jak główny bohater zakochuje się w dziewczynie oraz ból związany z rozłąką. Jednak to jest nic w porównaniu z tym co czuję, gdy nie ma cię przy mnie. - pochylił głowę i wtulił ją w zagłębieniu między głową a szyją Clary - Kocham cię. Najbardziej na świecie. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Wiesz, o tym, prawda?
Zamiast odpowiedzieć dziewczyna złapała jego koszulę i przyciągnęła do siebie. Jace pochylił się i złączył ich usta w słodkim pocałunku. Wplótł palce jednej ręki w jej włosy, a drugą zaczął sunąć powoli wzdłuż jej ciała.
Położyła swoje dłonie na jego karku, palce wplątały się miedzy jego włosy i zaczęły ciągnąć je delikatnie. Jace składał na jej ustach powolne, delikatne pocałunki. Każdy był potwierdzeniem tego co mówił wcześniej. Cały pocałunek był jednym, wielkim wyznaniem miłości.
Clary starała się powiedzieć mu bez słowa to co czuła w głębi duszy. Potwierdzić to co mówiła. Chciała pokazać mu, że go kocha, że jest dla niej kimś bardzo ważnym, że tęskni za nim nawet podczas minutowej rozłąki, że cały dzień czekała aż skończy się trening, by mogła się z nim spotkać. To, że uważa go za kogoś cudownego, wspaniałego i jedynego rodzaju. To, że czuła się przy nim jak ktoś wyjątkowy.
Jace delikatnie przesunął językiem po jej dolnej wardze, a ona gwałtownie zaczerpnęła tchu. Czuła się tak jakby jej usta były pod napięciem, a dotyk warg chłopaka sprawiał, że pojawiały się na nich delikatne wyładowania. To było coś cudownego i pięknego. Poczuła ucisk w brzuchu, gorączkowe ciepło przepływające falami przez jej żyły. Ocieplało jej ciało, sprawiało, że płonęła.
Przesunęła swoje dłonie na jego twarz i delikatnie się odsunęła, mimo że całe jej ciało, łącznie z umysłem, krzyczało by tego nie robiła.
- Kocham Cię – wyszeptała – I zawsze będę. Dw i’n dy garu di am byth.
- Rwyf wrth fy modd i chi, hefyd. – uśmiechnął się zaskoczony. Od jakiegoś czasu Jace zaczął się interesować swoimi brytyjskimi korzeniami. Postanowił także przypomnieć sobie język walijski, którym nie posługiwał się już od ośmiu lat. Clary skorzystała z okazji i zaczęła uczyć się go od podstaw, a Jace został jej nauczycielem.
Po tych słowach Clary przyciągnęła go powrotem do siebie. Oddychała ciężko, jej serce waliło, tak że słyszała je w uszach. Przez cienki materiał bluzki czuła, że serce Jace’a wybija dokładnie ten sam rytm. Wplątała palce w jego złote włosy, zaczęła je szarpać.
Ich pocałunek przestał być delikatny. Obydwoje dyszeli, jak po długim biegu. Dziewczyna ugryzła go w dolną wargę, a Jace zajęczał cicho, z głębi gardła, co spowodowało, że przysunęła się jeszcze bliżej. Zaczęła sunąć dłońmi po ciele chłopaka, obleczonym w cienką koszulę. Czuła napięte mięśnie ramion, pleców, piersi, brzucha.
Jace rozplótł jej pięknego kłosa, nad którym się napracowała, ale jakoś jej to nie przeszkadzało. Przesiał włosy między palcami. Wplótł w nie palce.
Jego dłonie przesunęły się niżej, sprawiając, że jej ciało zaczynało płonąć w gorączce. Gorączce, której wcale nie zamierzała zbijać. Gdy jego dłonie przesunęły się po rąbku spódniczki, chłopak zamruczał. Clary uniosła nogi i oplotła nimi biodra chłopaka.
Między ich ciałami nie było ani milimetra wolnej przestrzeni. Dziewczyna zaczęła rozpinać guziki jego koszuli, drżącymi palcami, Jace przesuwał dłońmi po jej udach, delikatnie podwinął jej bluzkę, dotykając opuszkami nagiej skóry brzucha.
Ich ciała były tak blisko siebie. Lgnęły do siebie, nie umiały się zatrzymać, ciągle ocierając się o siebie. Nie umieli się zatrzymać i nawet nie chcieli.
Jace przycisnął ją mocniej do regału. Czuła książki wbijające się jej w plecy, ale to nie miało znaczenia. W tej chwili istniał tylko Jace i to jak bardzo go kochała. Czuła jak mięśnie jej brzucha się napinają, a nogi ciaśniej owijają wokół bioder chłopaka.
Nagle usłyszała głośny trzask. Jace odsunął się od niej gwałtownie. Rumieniąc się, obciągnęła spódniczkę. Chłopak pokazał jej by była cicho i podeszła od prawej strony do filaru. Zaczęła bezszelestnie iść w jego kierunku. Gdy wychyliła się, aby zobaczyć, czy coś za nim nie ma – krzyknęła ze zdziwienia i przerażenia.
Jace podbiegł do niej. Tez spojrzał i wytrzeszczył oczy. Przed nimi stała grupka ludzi: cztery dziewczyny i pięciu chłopaków, co dziwne jednym z nich był Magnus.
- Magnus? Co się dzieje? Kim państwo są?
Clary i Jace odsunęli się , aby przybysze mogli wyjść i ukazać im się w świetle.
Wszyscy mieli na sobie XIX – wieczne stroje.
Jej wzrok padł od razu na ciemnowłosego chłopaka stojącego najbardziej po prawej. Jego fiołkowe oczy błyszczały. Wyglądał zupełnie jak …
- Tessa? – zapytał zszokowany Jace.
Clary spojrzała na dziewczynę, w którą wpatrywał się chłopak. Miała falowane, kasztanowe włosy i szare oczy. Była wysoka i ładna. Clary znała ją, nie raz ją widziała. Ale wyglądała na młodszą.
- Skąd pan mnie zna?
- Ja… ja… ehm… - Jace zaczął się jąkać – Co się tutaj dzieje?
- Co się Tutaj dzieje?! Lepiej spójrzcie na siebie! Co wy przed chwilą robiliście? – ofuknęła ich niska, chuda kobieta. - A ty?! W co ty jesteś ubrana?! – krzyknęła patrząc na Clary.
- Ja? – zdziwiła się. Popatrzyła na siebie. Bluzka była podwinięta, spódniczka trochę przekrzywiona. Poprawiła swój strój i spojrzała na Jace’a. Zapinał koszulę, a następnie wpuścił ją w spodnie. – Teraz lepiej? – Clary popatrzyła w oczy kobiecie.
- Nie. Dlaczego ta spódnica jest taka cienka i krótka?! Co ty w prostytutkę się bawisz?!
- Co?! Prostytutkę?! To są normalne ubrania. Dlaczego się pani denerwuje? – zapytała Clary, w trakcie swojej wypowiedzi zaczęła liczyć w głowie do dziesięciu, aby się uspokoić.
- Charlotte. – rudowłosy młody mężczyzna pogłaskał kobietę po ramieniu – Spokojnie.
- Spokojnie?! Henry przecież to nasza prapraprawnuczka! – a po chwili dodała już cichym, spokojnym głosem – Normalne ubrania? Jak… ja… - kobieta zaczęła się jąkać.
- Państwo jesteście moimi praprapradziadkami? Ale jak wy…? To przecież… - Clary także się jakała.
- No dobrze – odezwał się Magnus – Chyba nadszedł czas, aby wszystko wyjaśnić.
- Czyli, że państwo to Charlotte i Henry Branwell…? – zapytała zdziwiona Clary.
- I dostaliście się tutaj przez Bramę? – dokończył Jace.
- Tak – odpowiedziała Charlotte.
- Pan to na pewno William Herondale – powiedziała Clary z uśmiechem, patrząc na ciemnowłosego chłopaka.
- Skąd wiesz kim jestem?
- Pani panno Gray jest nieśmiertelna i opowiada nam panienka o swoich przyjaciołach z czasów, gdy była w naszym wieku.
- Czyli, że naprawdę nie mogę umrzeć. Mogłam się tego spodziewać. – powiedziała Tessa ze smutkiem.
- Niestety. Jako, że my was znamy, ale wy nas już niekoniecznie to może zaprowadzimy was do reszty mieszkańców Instytutu? – zapytał Jace.
- To dobry pomysł – oznajmił Henry i wszyscy ruszyli za Clary i Jace’em.
- Do tego, dzięki temu Nocni Łowcy przebywający w różnych Instytutach mogą przemieszczać się po nich bez obawy, że mogą zabłądzić – dopowiedział Will.
Ni stąd ni zowąd, Jem wybuchnął głośnym śmiechem.
- Co cię tak bawi? – zapytał z zainteresowaniem jego parabatai.
- Po prostu… zachowujecie… się… identycznie – wykrztusił pomiędzy napadami śmiechu.
- My? – dwóch Herondale’ów spojrzało na Carstairsa, a potem na siebie nawzajem z identycznym wyrazem zdziwienia na twarzy.
- Tak. – powiedziała Clary. Will i Jace wzruszyli jedynie ramionami.
- Twój kochany braciszek nie chce wstać.
- Alec! Magnus przyszedł! – krzyknęła Isabelle. Chłopak momentalnie otworzył oczy, a następnie gwałtownie zerwał się z łóżka.
- Co?! – krzyknął.
- O tym nie pomyślałem. Brawo Izzy – pochwalił ją Jace, poklepując po ramieniu.
- Ma się ten talent – machnęła włosami. – Jakbyście się jeszcze nie zorientowali to nazywam się Isabelle Lightwood, a ten przygłup, albo jak kto woli mój brat, ma na imię Alexander – oznajmiła przybyszom.
- Może pójdziemy do jadalni, co? Lepiej sobie wtedy wszystko wyjaśnimy – zaproponował Magnus.
W odpowiedzi wszyscy pokiwali głowami.
-A nie przypomina on ci kogoś?
- Hm… Raczej nie.
- Dla mnie wygląda jak Zachariasz.
- Co?!… Chociaż… O kurczę… Masz rację. James Carstairs to Zachariasz.
- Czyli jego parabatai był Will Herondale.
- To stąd tyle wiedział o moim rodzie.
- Zastanawia mnie tylko dlaczego postanowił zostać Cichym Bratem skoro nic nie wskazuje, że miałby zrezygnować z życia jakie ma.
- Pamiętasz co czytałaś na lekcji historii? To o yin fen i o tym, że parabatai Willa musiał go brać?
- O Mortmainie i jego działaniach, które sprawiły, że zabierał cały towar z Chin?
- Dokładnie.
- Myślisz, że jedno z drugim się wiąże?
- Jestem pewien na dziewięćdziesiąt procent.
- A co z pozostałymi dziesięcioma? – zapytała, podchodząc bliżej niego. W jednej chwili zapomnieli o rozmowie na temat przygód mających miejsce w dziewiętnastym wieku. Teraz w ich głowach znajdowała się jedna myśl, jedno wspomnienie.
Byłem pewien na dziewięćdziesiąt procent.
- Rozumiem.
Ton jej głosu sprawił, że Jace obrócił się i na nią spojrzał. Spoliczkowany aż się zachwiał. Złapał się za twarz bardziej z zaskoczenia niż bólu.
- Za co to było, do diabła.
- Za pozostałe dziesięć procent.
- Teraz też zamierzasz mnie spoliczkować? – zapytał z figlarnym uśmiechem.
- Jace! – obruszyła się, trzepiąc go w ramię, ale równocześnie zaczynając się śmiać.
- I tak mnie kochasz.
- Kocham?
- Oczywiście, że tak. Kto jest w stanie oprzeć się moim wdziękom?
- A ten znowu wpada w samo zachwyt.
- Przecież wiesz, że nie byłbym sobą, gdybym nie zaczął wychwalać swojej cudownej osoby.
- Oj wiem, wiem – westchnęła z uśmiechem i wtuliła w jego ciepłe ciało. Po chwili poczuła jego miękkie usta we włosach, które powoli zjechały na czoło, powieki, nos, policzki, żuchwę, a na końcu musnęły usta. Dolną wargę, górną, a potem obie naraz. Zarzuciła ręce na jego kark i przyciągnęła bliżej. Objął ją w talii i przycisnął do swojej twardej piersi. Jęknęła w jego usta, gdy przygryzł jej dolną wargę, a pocałunek przerodził się w ciągu jednej sekundy z delikatnego w pełen namiętności i ponaglenia.
Nie wiedząc jak i kiedy, Clary znalazła się na kuchennym blacie z Jace’em między nogami.
Nie wiedząc jak i kiedy poczuła jego dłonie pod swoją koszulką, badające jej nagą skórę.
Nie wiedząc jak i kiedy uderzyła o szafkę i zrzuciła miskę.
Nie wiedząc jak i kiedy usłyszeli krzyk Izzy, przywołujący ich do porządku.
Magnus i Isabelle, z pomocą Aleca, opowiadali o tym co wydarzyło się w ich czasach. Wiedział, że nie mogli wyznać wszystkiego, bo przez to mogli zaburzyć ciągłość czasową i wszystko by się zmieniło.
- Niestety nie zaszczycę was opowieścią o wydarzeniach na wyspie, ponieważ, jak już wspomniałem, jedynymi uczestnikami tych zdarzeń byli Jace, Clary i jej ojczym. Może przejdę więc…
- A tak w ogóle to co oni tak długo robią w tej kuchni? – przerwała mu Isabelle.
- Zostaw ich Izzy, to nie twoja sprawa – powiedział Alec.
- Nie interesuje cię to, co oni robią?
- Nie.
- To dlaczego zawsze jak jestem z Simonem to wchodzisz do mojego pokoju, gdy tam jesteśmy i nie wychodzisz przez dobre kilka minut?
- Ponieważ ty jesteś moją młodszą siostrą…
- I jedyną – przypomniała.
- A Jace to… Jace to po prostu Jace – dokończył.
- A ja cię nie słucham. Ja chcę sprawdzić co u nich. Moim zdaniem właśnie się obściskują na kuchennym blacie. Normalnie żywe porno bez płacenia za oglądanie – klasnęła w dłonie i skierowała się bezszelestnie do kuchni.
- Słyszeliście co ona powiedziała? – zapytała Tessa.
- Jesteś zdegustowana? – zapytał Magnus.
- Tak – wyrwała się Sophie.
- W dzisiejszych czasach to normalne – Magnus tylko machnął ręką i położył głowę na ramieniu Aleca. Młody Lightwood spiął się lekko, a jego policzki oblała czerwień. Will nie zdawał sobie wcześniej sprawy z tego, że chłopcy też potrafią się tak spektakularnie rumienić.
- Miałam rację – szepnęła Izzy. – Znajdźcie sobie pokój! – krzyknęła. Weszła do pomieszczenia, a po kilku chwilach wyszła, trzymając w dłoniach półmisek pełen zbożowych i czekoladowych ciasteczek. Tuż za nią szli Jace i Clary, oboje z zapuchniętymi wargami, czerwonymi policzkami i błyszczącymi oczami.
- Co to? – zapytał Will, patrząc na kawałek papieru na brzegu stołu.
- Zapomniałem wam powiedzieć – powiedział Alec. – Tata napisał.
- Co u niego? – Herondale zauważył, że siostra chłopaka podniosła gwałtownie głowę, a w jej oczach zaiskrzyły ogniki roztapiając zastygłą czekoladę w jej oczach. Nadzieja?
- Całkowicie urządził się w Alicante i zaprasza nas na przyjęcie.
- Taka parapetówka dla Nocnych Łowców? – zapytała Clary.
- Co to parapetówka? – zapytała Cecily.
- Spokojnie, ja też nie wiem – powiedział Jace.
- Dobrze przynajmniej, że ja i biszkopcik wiemy – stwierdził Magnus.
- Nie zwracajcie uwagi. Kryzys wieku średniego – szepnął Jace.
- Ja ci dam kryzys – czarownik pstryknął go w ucho.
- Au – pomasował obolałe miejsce. – O jaki rodzaj przyjęcia chodzi?
- Będzie to bal tematyczny. Każdy z gości ma być ubrany w stroje przypominające te z epoki wiktoriańskiej, a do tego założyć maskę.
- Może być fajnie – Isabelle klasnęła w ręce.
- Zależy dla kogo. Gorsety – Clary wzdrygnęła się na ostatnie słowo.
- Kiedy bal? – zapytała Lightwood.
- Już jutro.
- Dziewczęta mamy dwadzieścia cztery godziny na przygotowanie strojów, które sprawią, że inne dziewczyny zzielenieją z zazdrości, a nasi towarzysze będą musieli sobie mocno poluzować spodnie w kroczach – oznajmiła Izzy. Will spojrzał na nią ze zdziwieniem, a równocześnie z rozbawieniem. Była taka bezpośrednia. Jak Cecily. Nagle poczuł przypływ braterskich uczuć.
- O jakich dziewczętach mówisz? – zapytała jego siostra.
- O was. Myślałyście, ze pójdziemy na zabawę bez was?
- No…
- Bez gadania. Idziemy – wszystkie przedstawicielki płci pięknej westchnęły, wstały i ruszyły za Isabelle Lightwood. Gdy zniknęły za zakrętem chłopaki spojrzeli na siebie i uśmiechnęli szeroko. W tym momencie postronny obserwator nie mógłby stwierdzić, którzy z nich przybyli z odległej przeszłości.
Za drzwiami znajdował się wielki pokój wypełniony stołami i dziwnymi zlewkami wypełnionymi kolorowymi płynami, z niektórych wydobywał się dym.
Uśmiechnął się, gdy na jednym ze stołów leżała mechaniczna istota z domu Mrocznych Sióstr. Tak niewiele wiedzieli, a czuli się tak pewnie w tym co robili. Ta duma miała zaprowadzić ich jedynie do upadku, na którym on miał skorzystać.
Gdy oderwał wzrok od, teraz już jedynie kupki złomu, zauważył olbrzymi niebieski wir pokrywający całą przeciwległą ścianę.
Na ten widok uśmiechnął się triumfująco, a następnie gwizdnął przeciągająco, przywołując resztę. Znalazł to czego szukał.
No i jak?
Czy tylko mnie się wydaje, że przez ten rok zmienił mi się styl pisania?