Przed chwilą skończyłam pisać kolejne opowiadanie, tym razem przedstawiające pierwsze spotkanie Willa i Tessy. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Jest to najdłuższe opowiadanie jakie napisałam. :)
- Charlotte! – Will wbiegł
zadyszany do jadalni. Przy stole byli już obecni wszyscy mieszkańcy Instytutu.
Kiedy wszedł, spojrzenie każdego z nich przeniosło się z talerzy - na których
znajdowały się ogromne ilości mięsa, ziemniaków i różnego rodzaju warzyw – na
niego. Nawet Sophie, właśnie wchodząca z dzbankiem pełnym gorącej herbaty,
zatrzymała się w pół kroku z zaciekawieniem patrząc na nowo przybyłego. Rzadko
można było zobaczyć tak bardzo przejętego Willa.
- Co się stało?
- Odkryłem coś.
- Czy nie możesz poczekać aż
wszyscy zjemy? Jeśli znowu będziesz próbował nam wmówić, że demoniczna ospa
istnieje to…
- Nie chodzi o demoniczną
ospę. A tak w ogóle to dlaczego nie chcecie mi uwierzyć, że ona istnieje?
- No i znowu się zaczyna –
Charlotte oparła głowę na złączonych dłoniach.
- Will, co jest tak ważne, że
nie dajesz nam zjeść?- zapytał łagodnie Jem.
- Kiedy byłem dzisiaj w Klubie
Pandemonium założyłem się z jednym z często tam przebywających czarowników…
- Och naprawdę Will. Myślisz,
że interesują nas twoje obfitujące w dziwne sytuacje, przygody, które nie
powinny być omawiane przy takiej damie jaką jestem? – Jessamine zaszczyciła go
pełnym pogardy spojrzeniem.
- Że jeśli wygram z nim w
wista to powie mi gdzie mogę znaleźć Mroczne Siostry – dokończył Will, nie
zważając na słowa dziewczyny.
- Domyślam się, że z nim
wygrałeś.
- Tak i patrzcie co mam –
chłopak pomachał im przed oczami kawałkiem pergaminu. Charlotte wzięła go i
przeczytała jego zawartość.
- Whitechapel High Street?
- No to ja zostaję – oświadczyła
stanowczym tonem Jessamine.
- Jessie, a dlaczego?
- Tak wysoko postawiana młoda
dama jak ja nie powinna pojawiać się miejscach pokroju Whitechapel High Street.
A do tego czuję zawroty głowy. Może powinnam pójść się położyć? Sophie! –
zawołała, mimo że pokojówka nadal stała koło stołu z dzbankiem w dłoniach –
Przyszykuj dla mnie okład na ból głowy!
- No to rozumiem, że trzeba
wysłać list do Konsula, aby powiedzieć mu co odkryłeś oraz co zamierzamy zrobić
– oświadczyła Charlotte.
- A kiedy wyjeżdżamy? – po raz
pierwszy odezwał się Henry.
- Jeśli Konsul Wayland odpowie
nam do jutrzejszego wieczora to wyjedziemy jutro wieczorem.
Na tym skończyła się rozmowa. Wszyscy przy
stole równocześnie pochylili głowy i wrócili do przerwanego posiłku. Sophie podała
herbatę i szybko oddaliła się do kuchni.
- Will – odezwał się Jem –
może chciałbyś usiąść i zjeść śniadanie? – w jego głosie było słychać lekki
niepokój.
Jednak chłopak nie zrobił tego o co prosił
go jego parabatai. Był zbyt podekscytowany ukazującą mu się bitwą i wreszcie
zakończonym śledztwem. Wybiegł z jadalni, pozostawiając resztę z identycznymi,
zaskoczonymi minami.
***
Po skończonym posiłku Charlotte udała się
do bawialni, aby napisać list. Po wejściu do pokoju, skierowała swój wzrok
prosto na potężne biurko, stojące pod witrażowym oknem. Otworzyła pierwszą
szufladę i wyciągnęła z niej kartkę pożółkłego papieru i kałamarz wypełniony
granatowym atramentem. W kaszcie znajdowało się także długie pióro. Charlotte
zawsze pisała tylko tym jednym, ponieważ był jej ulubionym. Kiedy była małą
dziewczynką, dostała je od swojego taty na urodziny. Były na nim wyryte
inicjały C.M.F. – Charlotte Mary Fairchild.
Zaczęła pisać:
Konsulu Waylandzie zwracam się …
***
Po wyjściu z jadalni Will ruszył raźnym
krokiem w stronę biblioteki. Zawrócił tylko raz, po to aby zabrać ze swojego pokoju
własny egzemplarz „Kamienia Księżycowego” Wilkiego Collinsa.
Mimo że Will kochał bycie Nocnym Łowcą, czasami
zdarzały mu się momenty melancholii i tęsknoty za domem. Między innymi dlatego
tak szybko wybiegł z jadalni i postanowił ukryć się w najdalszej i najrzadziej
odwiedzanej części biblioteki. Wtedy, podczas śniadania, kiedy wszystkie oczy
podniosły się na niego, poczuł się tak jakby przeniósł się w czasie. Kiedy był
młodszy często przybiegał do rodziców, aby po prostu przytulić się do nich i
poczuć się bezpiecznie i szczęśliwie. I gdy wbiegał do pokoju, w którym akurat
byli, zawsze w ten sam sposób podnosili głowy i spoglądali mu w oczy. Właśnie
takie spojrzenie ujrzał w oczach zebranych przy posiłku.
Od razu po wejściu do biblioteki poczuł jak
ukryte w głębi jego duszy napięcie powoli ulatnia się. Widok tylu książek w
jednym miejscu zawsze go uspokajał. Był to całkowicie inny pokój niż sala
treningowa. Tutaj dało się odpocząć, zrelaksować… Na chwilę poczuć się tak
jakby z powrotem wróciło się do domu w północnej Walii. Do rodziców i sióstr.
Do ciepłego ognia w kominku. Śpiewu mamy w ogródku. Dni, w których nie mówiło
się o demonach i problemach w Podziemnym Świecie.
Ukrył się za regałami pełnymi tomików,
usiadł w głębokim, miękkim fotelu, o którym istnieniu prawdopodobnie wiedział
tylko on. Otworzył książkę na stronie, którą ostatnio czytał i natychmiast
Wilkie Collins oraz jego pisarski geniusz pochłonęły go całkowicie.
***
Po ponad godzinie i pięciu wrzuconych do
ognia, sczerniałych i spopielałych kartkach, Charlotte popatrzyła na swój
skończony list.
„Miejmy nadzieję, że da nam
szybko twierdzącą odpowiedź” – pomyślała z nadzieją.
Wysłała list. Następnie zaczęła rozglądać
się po pokoju, który nie zmienił się od czasów jej wczesnego dzieciństwa.
Pamiętała dokładnie dzień, którym rodzice przyprowadzili ją tutaj po raz
pierwszy, a ona schowała się pod biurko, nie chcąc wyjść dopóki nie przyniosą
jej ukochanej zabawki. Miała wtedy jakieś cztery lata. Przerażał ją ogrom pokoju i jego ponurość
oraz całkowity brak przekonania, że jednak w tym domu ktoś mieszka. Przez lata
przyzwyczajała się do ciemności panujących w korytarzach i godzinach samotności,
dlatego że nie miała żadnych przyjaciół. A może to żadna inna Nocna Łowczyni
nie chciała jej nazywać przyjaciółką.
Z potoku wspomnień wyrwał ją dotyk,
obejmujących ją od tyłu w tali, delikatnych dłoni. Popatrzyła w bok i zobaczyła
te kochane rude włosy. Odprężyła się w ramionach swojego męża.
- Kochanie, co tutaj jeszcze
robisz? Zaraz zajdzie słońce.
Zdziwiona popatrzyła za okno. Henry miał
rację. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, oblewając czerwonym, ognistym
blaskiem cały Londyn, a chmury zmieniając w fioletowe obłoczki. Wschody i
zachody Słońca były jej ulubionymi porami w ciągu dnia. Lubiła patrzeć jak
świat, ten nieświadomy niebezpieczeństwa czyhającego na każdym progu świat, budzi
się do życia. Jak ptaki zaczynają śpiewać na drzewach, kwiaty otwierają swoje
listki. Przyziemni otwierają okna, zaczynają wołać jeden drugiego, a ulice
Londynu zalewa powoli potok ludzkich głosów – wzburzonych i spokojnych – oraz dźwięki
ich kroków.
Całkowitym przeciwieństwem tych czynności był
zachód Słońca. Wtedy ptaki chowały się w swoich gniazdach, znajdujących się
głęboko w koronach drzew, kwiaty zamykały się w sobie. Ludzkie kroki cichły w
barach i domach, a ich głosy uciekały z dworów do pomieszczeń. Wyglądało to tak
jakby podświadomie wiedzieli, że wszystkie potworności tego świata i innych
wychodzą z mroku w nocy, a oni są całkowicie wobec nich bezbronni. Jedynym
zabezpieczeniem byli Nocni Łowcy, którzy chowali się w budynkach i przed wzrokiem
zwykłych ludzi za dnia, a wychodzili w blasku chwały późną porą.
- Znowu masz tę minę -
powiedział roześmiany towarzysz.
- Jaką? – uniosła podbródek w
górę, udając oburzenie. Henry delikatnie głaskał jej włosy. Zamknęła oczy.
Kochała go całą sobą i miała nadzieję, że może on w końcu też to poczuje. W
chwilach takich jak ta, kiedy byli tylko we dwoje wydawało jej się, że może on
odwzajemnia jej uczucie, a potem przychodzili inni i to wrażenie pękało jak
bańka mydlana.
- Taką – zaczął mocno
wpatrywać się w okno, aż jego oczy zrobiły się dwukrotnie większe oraz przestał
mrugać.
- Przestań – Charlotte, śmiejąc się, klepnęła go w ramię.
- Przybierasz ją tylko wtedy
kiedy jesteś bardzo zamyślona. A to zdarza się stosunkowo często.
Henry wpatrywał się w nią tak, jakby była
pierwszym człowiekiem, którego widział. Jakby była najpiękniejszą kobietą na
świecie.
Charlotte przysunęła się do niego. Patrzyła
tylko w jego oczy, te piękne, mądre oczy. Henry dotknął delikatnie jej karku i
podniósł jej głowę wyżej. Kiedy poczuła jego wargi na swoich ustach, wciągnęła
głęboko powietrze i zamknęła oczy, odcinając się tym samym od problemów
związanych z prowadzeniem Instytutu.
Wplotła palce w jego kręcone włosy,
przysuwając się do niego jeszcze bliżej. Poczuła jego nieśmiałe dłonie,
przesuwające się po jej ciele, obleczonym w szarą suknię. Nagle zorientowała
się, że Henry nie ma na sobie marynarki, mimo że mogłaby przysiąc, że miał ją
na sobie kiedy wszedł do bawialni. Teraz jej ręce spoczywały na jego kamizelce,
jednak palce powoli wspinały się coraz wyżej i zaczynały bez pośpiechu odpinać
jej guziki.
Henry wplótł palce jednej ręki w jej włosy,
niszcząc tym samym piękną fryzurę zrobioną rano przez Sophie. Drugą błądził po
jej ciele, łapiąc co jakiś czas materiał
jej sukni.
Charlotte nie myślała już o niczym innym
oprócz jego ust na swoich i ścieżki, znajdującej się na jej ciele, którą
podążały dłonie jej męża. Przyciągała go coraz bliżej, a on pchał ją w stronę
biurka, przy którym kilka godzin wcześniej pisała list do Konsula. Oparła się o
mebel i wygięła plecy w łuk, pragnąc jeszcze więcej dotyku dłoni Henry’ ego
jeszcze więcej jego ciała tuż przy jej.
Położyła się na blacie. Gdy tylko to zrobiła,
mężczyzna odsunął się od niej. Miał czerwone policzki, które zamaskowały jego
piegi. Popatrzył na nią wielkimi oczami, w których widać było pytanie. Pokiwała
delikatnie głową, złapała go za kołnierz koszuli i przyciągnęła z powrotem do
siebie.
Henry osunął się na nią. Wydał z siebie
głębokie jęknięcie gdy delikatnie ugryzła go w dolną wargę. Całował jej szyję,
obojczyki. Ich ciała tańczyły dziki taniec, a języki nie umiały przestać
wariować. Jego ręka przesunęła się na
sznurowadło jej sukni i zaczęła je rozwiązywać. Charlotte trzymała jego głowę,
gdy całował ją i pomagała jego dłoniom w uwolnieniu jej z sukni.
Po paru minutach popatrzył na nią, a ona nie
czekając na pytanie, przyciągnęła go z powrotem na swoje ciało, zapominając się
w nim całkowicie. W następnej chwili poczuła, że spada, a w jej ciało wlewa się
gorączkowe ciepło, którego nigdy wcześniej nie czuła…
***
Kiedy jedynym oświetleniem biblioteki stały
się magiczne kamienie, Will podniósł oczy znad lektury. Przez wielkie witrażowe
okna do pokoju wlewało się księżycowe światło, nadając mroczny klimat tonom
książek. Podniósł się ostrożnie i stanął na zdrętwiałych nogach. Zaczął powoli
ruszać rękami i głową, umożliwiając krwi dopłynięcie do najdalszych części jego
zesztywniałego ciała. Gdy przestał czuć bolesne igiełki wbijające się w ciało,
ruszył do wielkich, podwójnych drzwi, prowadzących na korytarz.
Wyszedłszy z biblioteki, skierował swoje
kroki do kuchni. Cały dzień czuł bolesne ściskanie w żołądku, jednak książka
była tak ciekawa, że Will nie potrafił nawet oderwać wzroku od liter, nie
mówiąc o wstaniu. Jednak gdy skończył już ją czytać, a w bibliotece było za
ciemno by sięgnąć po kolejną powieść, stwierdził, że trzeba coś zjeść.
Na kuchennym stole czekała na niego miła
niespodzianka. Stał na nim talerz pełen jego ulubionych, czekoladowych ciastek
i babeczek. Obok leżała karteczka, na której widniał napis: „Dzielnemu
głodomorkowi o czarnych jak heban włosach i oczach jak odcień północnego nieba
– Agatha.” Will schował karteczkę do kieszeni marynarki i zabrał półmisek ze sobą. Gdy wszedł do swojego
pokoju, położył się na stosie poduszek, leżących na łóżku i spojrzał na okno, a
bardziej na tętniący życiem Londyn, teraz powoli cichnący i w zamyśleniu zaczął
jeść prezent od kucharki.
Kiedy wreszcie się najadł, dochodziła
północ. Nie zawracając sobie głowy przebraniem się w pidżamę, zwinął się na
pościeli w kłębek i po chwili znalazł się w głębokich i ciepłych objęciach
Morfeusza.
Z miłego snu o słonecznym dniu w Walii
wyrwał go ogromny, gwałtowny ucisk w piersi.
JEM! MUSZĘ BIEC DO JEMA!
Takie słowa pojawiły się w
jego głowie. Wyskoczył z posłania, porwał z oparcia krzesła czarny szlafrok i
popędził do pokoju swojego parabatai.
Gwałtownie otworzył drzwi. Na środku
pomieszczenia, w świetle księżyca, na zimnej podłodze klęczał Jem. Co kilka
sekund jego ciało przechodził potężny dreszcz. Will podbiegł do swojego
przyjaciela. Na koszuli kolegi powiększała się czerwona plama. Jema chwycił
kolejny atak kaszlu, a po jego szyi spłynął kolejny strumyczek życiodajnego płynu.
Will doskoczył do stolika nocnego, na którym znajdowała się szkatułka z
wizerunkiem chińskiej bogini i wyciągnął z niej małą garść srebrnego proszku.
Obok pudełeczka stał porcelanowy dzbanek i kubek. Will nalał do niego wody,
wsypał proszek, a wszystko wymieszał małą łyżeczką. Szybko podał ją parabatai,
a ten wypił zawartość kubeczka.
Will pomógł Jemowi wstać na nogi i
zaprowadził go do łóżka.
- Co się stało Jem? – zapytał
zaniepokojony, siadając w fotelu.
- Nic. Po prostu grałem, gdy
nagle poczułem ogromny smutek. No wiesz, rodzice i tym podobne sprawy.
- Rozumiem – Will ze
zrozumieniem pokiwał głową.
- Nagle poczułem zawroty głowy
i serce zaczęło szybciej bić.
- No to już wiemy co nam twój
organizm chciał powiedzieć.
- Co? Bo ja nie wiem.
- Nie idziesz jutro do
Whitechapel – oświadczył stanowczo Will
- Właśnie, że idę.
- Nie idziesz. Ten jeden raz
Jem. Sophie przecież będzie. Charlotte pewnie też zostanie.
- No dobrze. Ale potem masz mi
wszystko dokładnie opowiedzieć. Dobrze Williamie?
- Oczywiście Jamesie. A teraz
spróbuj zasnąć.
- Ty też – Jem uśmiechnął się
sennie. Jego oczy coraz bardziej się zamykały aż wreszcie Will poczuł, że
oddech jego przyjaciela zwalnia i staje się równomierny. Wstał jak najciszej
potrafił i wyszedł na palcach z pokoju. Uspokojony wszedł do swojego łóżka.
Jednak nie umiał zasnąć. W głębi duszy czuł - choć nie potrafił tego
wytłumaczyć – że następnego dnia całe jego życie wywróci się do góry nogami.
Następnego dnia Will wstał zadziwiająco
wyspany, mimo że zasnął dopiero o świcie. Przebrał się w czyste ubranie i
powłóczystym krokiem zszedł na śniadanie. Opadł na krzesło i czekał aż zjawi
się reszta domowników.
Charlotte przyszła razem z Henrym,
wyjątkowo w dobrym humorze. Następnie weszła jak zwykle naburmuszona Jessamine.
Na końcu wszedł Jem. Był bardzo blady, a pod jego oczami widniały fioletowe
plamy.
Po chwili na stole pojawiły się półmiski
pełne różnorodnych przysmaków. Każdy z obecnych mógł wybrać sobie to na co w
danej chwili miał ochotę. Po chwili wszyscy zaczęli w ciszy spożywać śniadanie.
Gdy na stole pojawiły się ciasta i
ciasteczka, do jadalni weszła Sophie z listem w ręku.
- Pani Branwell, przed chwilą
przyszedł do pani list.
Charlotte wzięła do ręki pismo i przeczytała
je.
- Mamy pozwolenie Konsula na
interwencję. Teraz pytanie: kto jedzie do rezydencji Mrocznych Sióstr?
- Ja dodam od siebie, że jest
to burdel – powiedział spokojnie Will.
- Ja nie jadę! – wykrzyknęła
Jessamine.
- Ależ mi niespodzianka –
mruknął cicho Will.
- Jem myślę, że ty też nie
powinieneś jechać – stwierdziła ostrożnie Charlotte – Widzę, że chyba nie
jesteś dzisiaj w najlepszej formie.
- Może masz rację – odparł
spokojnie chłopak – Will i tak na pewno opowie mi wszystko aż za bardzo
dokładnie – uśmiechnął się.
***
Reszta dnia minęła w niecierpliwym
oczekiwaniu wieczora. Jem cały dzień grał na skrzypcach i pomagał reszcie
przygotować się do wyjazdu. Po rozmowie z Henrym Charlotte stwierdziła, że
także zostanie i dotrzyma Jemowi towarzystwa. Jessamine schowała się w swoim
pokoju, nie wpuszczając nikogo wymawiając się od pomocy bólem głowy.
Will zastanawiał się razem z Henrym i
Thomasem, który także miał jechać, jaką broń najlepiej wziąć.
Nikt nie zjadł obiadu i kolacji. Thomas i
Will oporządzali konie, a Henry jak zwykle ukrywał się w swojej krypcie.
Wreszcie, gdy słońce zaszło przed Instytut
wyszli wszyscy jego mieszkańcy, za wyjątkiem Jessamine. Powiedziała, że nie ma
siły wstać z łóżka. Jednak Will widział jej twarz obleczoną jasnymi lokami w
oknie jej pokoju. Charlotte ucałowała męża, gdy ten wsiadał do powozu. Sophie i
Agatha trzymały się trochę na uboczu, wpatrując się w odjeżdżających. Jem
przytulił bratersko Willa szepcząc mu do ucha, aby nie wrócił cały połamany i
umazany krwią, ponieważ będzie musiał sam sprzątać i klepnął go przyjacielsko w
ramię. Thomas ukłonił się damom, a następnie podszedł do Sophie i ucałował ją w
dłoń zakrytą rękawiczką. „Ciekawe czy
Sophie wie albo domyśla się, że Thomas jest w niej zakochany.” – pomyślał Will,
wszedłszy do powozu.
- A więc Henry – zaczął –
czeka nas dzisiaj męska wyprawa.
- Rzeczywiście. Jak myślisz co
znajdziemy w domu Mrocznych Sióstr?
- Nie wiem. Ale czuję, że nie
pożałujemy naszej wyprawy.
- A ja czuję, że długo jej nie
zapomnimy.
Pozostała część jazdy minęła w ciszy. Will
wiedział o czym myśli jego towarzysz. Co znajdą w środku. Czy będzie tam
niebezpiecznie. Czy Podziemnym Światem zawładnie wojna. To były tylko niektóre
z miliardów pytań, kłębiących się w głowie młodzieńca.
Nie wiedział ile czasu minęło od wyjazdu z
Instytutu do momentu, w którym konie gwałtownie zatrzymały się, chłopak wyskoczył z powozu, a po chwili
mojego prawej i lewej pojawili się Thomas i Henry. Ich oczom ukazał się dziwny
i niespotykany widok. Naprzeciwko nich stał olbrzymi dom. Bardzo brudny i
zaniedbany dom. Okna były zaryglowane, a kotary zasunięte tak, aby nie
przepuszczały ani jednej odrobiny światła dziennego.
- To co, wchodzimy?
- Chyba tak – odpowiedział
trochę niepewnie Henry. Cała trójka trzymała już w rękach serafickie noże i
magiczne kamienie.
Will podszedł pierwszy, a gdy nie
zdziwiony, zorientował się, że drzwi są zamknięte, wyciągnął stelę i narysował
na niej znak otwarcia. Wrota otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Ich oczom
ukazał się prostokąt ciemności. Gdy znaleźli się w głównym holu wiedzieli jedną
rzecz. W budynku znajdowało się tyle
pokoi, że gdyby przeszukiwali je razem zajęłoby im to strasznie dużo czasu.
- Trzeba się rozdzielić –
Thomas powiedział na głos to o czym myśleli.
- Thomas ty zostań ta tej
kondygnacji, Will ty idź na pierwsze piętro, a ja sprawdzę podziemia –
zadecydował Henry. I nie czekając na odpowiedź poszedł odważnym krokiem w
stronę schodów prowadzących w ciemność. Thomas i Will popatrzyli na siebie w
niemym zdumieniu, a następnie każde z nich poszło w różnych kierunkach.
Stopnie, prowadzące na pierwsze piętro były
ciemne, pokryte kurzem. Dlatego też odbiły się na nich ślady stóp. Przez długi
okres czasu dwie osoby schodziły i wchodziły schodami. Najświeższe ślady
przedstawiały trzy pary stóp wchodzących na pierwsze piętro. Jedna z osób
szarpała się, widać to było w nierównomierności kroków. Will wszedł szybciej.
„Na burdel mi to nie wygląda.” – pomyślał „Moim zdaniem jest tutaj za
obskurnie.”
Większość pokojów była pusta, nie używana.
Jeden pokój zrobił na Willu wrażenie. Był cały biały. Na środku stało wielkie
łoże. Wielkie białe zasłony były udrapowane wokół niego. Chłopak podszedł do
garderoby. Wisiał tam tylko jeden strój. Suknia ślubna. Dla Przyziemnej. „Ciekawe.
Skąd w burdelu Podziemnych znalazła się suknia ślubna dla przyziemnej damy?” –
zastanawiał się Will, wyszedłszy z dziwnego pokoju.
Znowu ujrzał odciski stóp na posadce.
Poszedł za ich śladem. Doszedł do drzwi znajdujących się na końcu długiego
korytarza. Sięgnął do gałki. Była zardzewiała i przydałoby się, aby ktoś ją
naoliwił. Kiedy wreszcie je otworzył
usłyszał cichy okrzyk. Ujrzał biały kształt lecący w jego stronę. Uskoczył w
bok jednak poczuł coś ciężkiego, uderzającego w jego wyciągniętą dłoń.
Przeklnął. I to nie raz, ale wiele razy. Zdrową ręką sięgnął do kieszeni stroju
bojowego i wyciągnął z niego magiczny kamień. Pokój oblało jasne świtało.
Obrócił się, słysząc kroki. Kiedy zorientował się co, a raczej kogo ma przed
oczami bardzo się zdziwił. Spodziewał się zobaczenia wielu rzeczy, ale nie…
dziewczyny.
Przed nim stała wysoka, szczupła dama. Miała
poważną twarz, a jej oczy były rozszerzone ze zdziwienia. Była ubrana w
niemodną, czarną suknię, odsłaniającą czubki butów. W rękach ściskała resztki
dzbanka.
Miała bardzo ładną twarz. Podbródek ostro
zakończony. Delikatny nosek. Oczy były duże i szare jak morze w czasie sztormu.
Długie rzęsy rzucały cień na wystające kości policzkowe.
Widząc jej zdziwienie chłopak zaczął
konwersację. Zorientował się, że dziewczyna nie jest świadoma tego, że znajduje
się w burdelu, jest Amerykanką, jest bezpośrednia i… bardzo go intryguje.
Ucieszyła go także wiadomość, że jest obeznana z literaturą. Uwielbiał
dziewczyny, które znały się na poezji. Nazywała się Theresa Gray. Ładnie.
Nazwisko pasowało do koloru oczu. Miły zbieg okoliczności.
Była zagubiona. Z rozmowy wywnioskował
także, że martwi się o swojego brata i
miała nadzieję, że szybko go zobaczy.
Panna Gray miała w zwyczaju go poprawiać.
Miała wtedy bardzo zabawną minę. Jej oczy jaśniały, a prawy kącik ust podnosił
się nieznacznie do góry. Próbował powstrzymać się od ciągłego zerkania w jej
stronę. Niestety nie potrafił się do tego zmusić. Ta tajemnicza dziewczyna
intrygowała go bardziej niż ktokolwiek, cokolwiek od początku jego istnienia.
Pobiegł, trzymając ją za rękę, do piwnicy
mając nadzieję, że niedaleko znajdzie Henry’ego, który pomógłby mu z Theresą.
Gdy dama zawołała go, przerażonym głosem,
poczuł, że musi ją obronić przed niebezpieczeństwem, czyhającym na nią z każdej
strony. W tym momencie zorientował się, że uczucie, które towarzyszyło mu przez
cały poprzedni dzień dotyczyło jego spotkania z tą dziewczyną. To ona miała
dokonać przewrotu w jego życiu. Tylko nie wiedział jeszcze jakiego rodzaju
zmiany miała wprowadzić w jego zwykłej egzystencji.
Kiedy w drzwiach pomieszczenia, w którym
znajdowali się Will i Tessa pojawiły się mroczne Siostry, podchodząc do
dziewczyny z wyrazem mordu w oczach, chłopak zeskoczył ze stołu, na którym
akurat stał i pojawił się między nimi a panną Gray.
W trakcie ich krótkiej rozmowy chłopak zorientował
się, że jego towarzyszka ma przed nim wiele sekretów i na pewno nie jest zwykłą
Przyziemną. Możliwe, że nawet pochodziła ze Świata Cieni.
Potem nastąpił wybuch, a cała ściana legła w
gruzach. W momencie, w którym Will usłyszał wybuch tak potężny jak grzmot, mógł
myśleć tylko o tym, aby Tessie nie stała się krzywda, więc szybko złapał ją,
przyciągnął do siebie i nakrył własnym ciałem, chroniąc tym samym przed
śmiercionośnymi szczątkami gruzu. Czuł przyśpieszone bicie jej serca tuż przy
swoim. Jej szybki i ciepły oddech na swojej nagiej skórze. Obróciła się w jego
ramionach prawdopodobnie po to, aby zobaczyć co się dzieje. Tym samym jego dłonie
spoczęły na jej plecach i w wilgotnych włosach. Były bardzo miękkie i jakoś nie
pasowały Willowi do charakteru swojej nowej koleżanki. Ona była twarda i, mimo
że czuła strach, była bardzo dzielna.
Następnie rozbłysło światło serafickich
noży. Will błyskawicznie odepchnął Tessę od siebie i rzucił nożem w jedną z
atakujących kobiet. Chłopak spojrzał na Tessę. W jej oczach było widać
przerażenie i zaintrygowanie jakby nie do końca mogła uwierzyć w to co dzieje
się dookoła niej. Po chwili podeszli do niego Henry i Thomas.
- Henry czy mógłbyś
odprowadzić tamtą damę w chociaż odrobinę bezpieczniejsze miejsce? – zapytał Will,
wskazując palcem na pannę Gray, która oderwała się od ściany i próbowała dojść
do otwartych drzwi.
- Oczywiście – odparł zapytany
i ruszył w kierunku dziewczyny.
- Chodź Thomas pobawimy się z
tą panią w berka – uśmiechnął się chytrze.
Thomas przewrócił oczami i
ruszył za Herondalem.
Ich ofiara szukała wzrokiem swojej
towarzyszki, a dokładniej jej ciała, próbując dojrzeć coś w gęstej mgle. Will
podkradł się do niej od tyłu i dał znak swojemu koledze, aby ją złapał. Po
chwili kobieta wiła się w potężnych ramionach chłopaka. Nagle Herondale usłyszał
krzyk Henry’ go. Nie mógł ukryć rozbawienia, gdy dowiedział się, że jego podopieczna
ugryzła jego druha.
Nagle z pomiędzy oparów wydostała się postać
pierwszej „zabitej”. Ruszyła z obnażonymi zębami na Willa. Uskoczył jej z
drogi, jednak Henry nie miał tyle szczęścia. Wczepiła się w niego jak kleszcz,
aż towarzysz krzyknął z bólu. Zobaczył tylko kątem oka, że panna Gray prawie
przytula się do ściany, gdy jednym precyzyjnym ruchem uciął kobiecie głowę,
która potoczyła się po podłodze.
W tym momencie usłyszeli krzyk pełen cierpienia.
Wydała go z siebie druga pani. Will na chwilę znieruchomiał, uświadomiwszy
sobie, że mogły to być siostry, a właśnie jedną z nich, na oczach drugiej
pozbawił życia. Jednak gdy uwolniła się z pomiędzy ramion Thomasa i ruszyła na Grayównę,
rzucając w jej stronę coś co wyglądało na niebieski piorun, to uczucie prysło
tak szybko jakby nigdy wcześniej się nie pojawiło. Bez udziału woli wyskoczył
przed ratowaną z wyciągniętym mieczem. Błyskawica odbiła się od klingi i
uderzyła w jedną z pozostałych ścian, przez chwilę rozjarzając ją wszystkimi
kolorami jakie istniały na świecie.
Bojąc się o Theresę po raz drugi kazał Henry’emu
ją wyprowadzić, mając nadzieję, że tym razem się uda. Kobieta znowu
zaatakowała, tym razem atakując pannę Gray zieloną błyskawicą. Will odparł
atak. Piorun rozprysł się na setki małych promieni, lecąc w każdą stronę. Po
chwili usłyszał ostrzegawczy krzyk Henry’ego skierowany do swojej podopiecznej,
jej krzyk, a następnie głuche uderzenie o ścianę. Odwrócił się w momencie, gdy
jego towarzyszka zaczęła przewracać się. Will złapał ją w ostatniej chwili,
chroniąc przed upadkiem.
Wziął dziewczynę na ręce. Atakująca zniknęła.
- Chyba powinniśmy wracać do
Instytutu – powiedział Thomas, patrząc na skutki bitwy.
- A co zrobimy z tą dziewczyną?
– spytał Henry.
- Panną Gray – dodał machinalnie
Will. Całą uwagę skupił na niewiaście, którą trzymał w objęciach. Na jej płytkim
oddechu i włosach okalających twarz.
- Może zanieśmy ją do
Instytutu, a tam zadecydujemy co z nią będzie. Musi coś znaczyć dla Podziemnego
Świata. Widać było, że Mroczne Siostry nie chciały jej wypuścić.
- Dobrze.
Wyszli ramię w ramię z jeszcze bardziej
zniszczonego budynku. Konie stały dokładnie w tym miejscu, w którym je
zostawili. Delikatnie grzebały kopytami w ziemi. Thomas siadł na miejscu
woźnicy. Henry wszedł do powozu, Will naprzeciwko niego i ułożył sobie
nieprzytomną na kolanach.
Wpatrywał się w jej twarz. Poczuł na sobie
czyjś wzrok. Podniósł głowę i zobaczył, że Henry wpatruje się niego i delikatnie
uśmiecha, zerkając zalotnie na Tessę. Will wiedział o co mu chodzi, ale nawet
przed sobą nie chciał przyznać, że zaczęło mu zależeć na Tessie. „Pannie
Theresie Gray” – poprawił się w myślach. Jednak czuł jakby znał ją bardzo długo, a nie
godzinę. Delikatnie zaczął odgarniać jej włosy z twarzy, wpatrując się w jej
zamknięte oczy.
„Chyba
naprawdę moje życie się zmieni” – myślał. Czuł jednak, że jego życie już się
zmieniło, ale to wcale nie miał być koniec metamorfoz. Najważniejsze czekały jeszcze w dalekiej
przyszłości.
Świetne opowiadanie :) Miło jest przeczytać wydarzenia z punktu widzenia innej osoby ;D I jeszcze ten opis "pocałunku" Charlotte i Henry'ego ;P Bardzo lubiłam tą parę w DM i byłam trochę zawiedziona, że Cassandra dała mało opisów ich wątków miłosnych, więc fajnie było przeczytać taki fragment ;) jeszcze na koniec życzę dużo weny i wytrwałości w pisaniu ;D
OdpowiedzUsuńDziewczyno masz talent do pisania. Strasznie ci zazdroszcze, też bym chciała mięć taki talent pisarski. Mogę ci się pochwalić bo też pisze bloga o Jace i Clary, o innej historii ich spotkania. Zapraszam na http://clary-i-jace-inna-historia.blog.pl Po przeczytaniu przekonasz się że nie mam talentu do pisania jak ty, u mnie talent obiawił się w szkicowaniu i malowaniu ( większośc szasu szkicuje projekty ubbrań :) ) Ale jestem zakręcona w komentarzach pisze się opinie na temat wpisów, anie o sobie. Do przeczytania :)
OdpowiedzUsuńHeej! Właśnie zostałaś nominowana do nagrody Libster Award! Chcesz się dowiedzieć więcej? Zapraszam na: http://jakzostalamnocnymlowca.blogspot.com/2014/07/libster-award-1.html
OdpowiedzUsuńPrzykro mi ale coś jest nie tak z nowym postem... Wyświetla mi się w liściena bloggerze, a gdy kliknę żeby go odpalić nic się nie pokazuje... Wiesz o co chodzi? :c
OdpowiedzUsuń