Miłego czytania. :)
Pierwsze co Will poczuł to
gorąco, nieopisany żar, którym przesycony był każdy mebel w krypcie. Buchnął w
niego tak mocno, że aż zachwiał się na nogach, a włosy momentalnie opadły na
jego czoło w jeszcze większej masie loków niż normalnie.
Rozejrzał się po pokoju, próbując
zarejestrować z czego wydobywa się ten trawiący wszystko na swojej drodze
płomień gorąca. Kątem oka dostrzegł delikatny ruch. Odwrócił się w tamtą stronę
i…
Osłupiał. Tam gdzie powinna znajdować się
ściana, górowało przed Willem dziwne urządzenie, które wyglądało jak ogromna tafla
wody. Pod nią kotłowało się coś co przypominało ogromne masy spiętrzonej wody,
raz za razem obijające się o powierzchnię. Ciecz podążała dookoła granicy według
ruchu wskazówek zegara wybrzuszając się i załamując, tworząc coś na kształt
wielkiego wiru prowadzącego w nieznane. Im głębiej się patrzyło tym woda zmieniała swój kolor. Z lazurowego w błękit królewski, następnie w kobaltowy, dalej
przechodzący w atramentowy, stając się na końcu niedającą nic za nią dostrzec
głęboką czerń. Co jakiś czas woda nagle rozbłyskiwała, stając się o odcień
jaśniejszą. Wyglądało to tak jakby w samym jej sercu znajdowała się ogromna
burza, która co jakiś czas atakowała tajemniczą wodę milionami potężnych
błyskawic.
Chwila zdziwienia minęła. Chłopak
uświadomił sobie, że to z wnętrza tego… czegoś pokrywającego ścianę
laboratorium wydobywa się to palące gorąco. Po chwili w jego nozdrza uderzyły
kolejne zapachy: coś słodkiego, co zdawało się aż lepić i jakby palonego
kadzidła. Will ostatnimi czasy spędzał dużo czasu z Magnusem Bane’em, więc
wiedział, że taki zapach mogą wydzielać niektóre rodzaje magii.
Ale przecież Henry nie mógł używać magii. Nie wolno mu było. Prawda?
Jego uwagę przyciągnęło dziwne małe
pudełeczko przyczepione dziwnymi parującymi przewodami do ogromnej tafli.
Trochę jak serce pompujące życiodajną krew do mózgu.
Jego wieczko tworzył ekran, na
którym przewijało się tysiące obrazów. Nie tylko czarno – białych, ale w
większości kolorowych. Niektóre były takie dokładne i realistyczne, że wydawało
się jakby ktoś naprawdę zatrzymał scenę rozgrywającą się przed jego oczami,
zmniejszył i przyczepił na kartkę papieru, aby wyglądała jak zwykły obraz. W
prawym dolnym rogu każdego ze zdjęć widniała data: 1850, 1914, 1966, 1997,
2000, 2005, 2008 i wiele innych.
Nagle świat zwolnił. Will poczuł
nieodpartą chęć dotknięcia tego dziwnego, małego urządzenia. Zrobił pięć
kroków, wziął trzy głębokie oddechy, wyciągnął dwa drżące palce.
- Will! Co ty zamierzasz
zrobić?! – krzyknął Jem. Wszyscy jego przyjaciele stali w odległości kilku
stóp, patrząc z niepokojem czającym się w oczach. Will popatrzył na nich, a
potem skierował swoje spojrzenie z powrotem na dziwne pudełeczko.
Gdy od urządzenia dzieliły go tylko
centymetry, jakaś ręka chwyciła go za przegub. Oderwał swój wzrok od urządzenia
i powiódł nim po ostatniej barierze dzielącej go od tego dziwnego czegoś.
Przesunął swój wzrok z chudego nadgarstka, na szczupłe przedramiona, następnie
ramiona, szyję, aż w końcu spojrzenie jego oczu spoczęło na wpatrzonych w niego
oczach. Znajomych. Chyba nikt na tym świcie nie miał takich oczu. Były to
zielono – brązowo – złote oczy, których źrenice były wąskie i nieludzkie.
Church miał dokładnie takie same.
- Patrzysz na ulepszoną wersję Global
Positioning System, czyli GPS.
- Magnus?
- Cześć przyjacielu –
czarownik uśmiechnął się do niego i klepnął go w ramię – Minął szmat czasu
odkąd ostatni raz się widzieliśmy nieprawdaż? – mówił dalej uśmiechając się.
Cały aż promieniał szczęściem.
- No nie aż tak dawno. Ledwo
parę tygodni temu.
- Według twojego czasu minęło
dopiero kilka tygodni, ale według mojego to ponad 130 lat.
- Ale jak…? – Przecież to niemożliwe. Ale potem Will
popatrzył na strój Magnusa i przeraził się tym co zobaczył. Czarownik miał na
sobie skórzaną, pokrytą cekinami błyszczącymi na złoto w ciemności cekinami, a
pod nią koszulę z tak cienkiej bawełny, że prześwitywała przez nią skóra mężczyzny.
Jej kolor przechodził z koloru kości słoniowej przez odcienie czerwieni: od
najjaśniejszej aż doszła do krwistej. Jego spodnie też były bardzo dziwne.
Wyglądało to tak jakby ktoś namalował na nich tęczę, ale zapomniał w jakiej
kolejności narysować kolory, ani jaki kształt z nich stworzyć. Wyszły więc z
tego nieregularne plamy czerwieni, pomarańczu, żółci, zieleni, błękitu, granatu
i fioletu. Na stopach miał fioletowe mokasyny. Włosy były posypane fioletowym
brokatem i sterczały w każdą stronę. Wyglądało to tak jakby ktoś pokrył je
czymś co pozwalało im stać pod tak nienaturalnymi kątami.
- Eee… - Will odchrząknął – Co
ty masz na sobie?
Magnus widząc jego reakcję na
strój jaki miał na sobie zaczął się śmiać. Will powiódł spojrzeniem po swoich
towarzyszach. Każdy z nich miał takie same miny. Patrzyli na Magnusa tak jakby
poskradał rozum, albo uciekł z zakładu dla psychicznie obłąkanych. Chłopak
domyślał się, że on też musi tak patrzeć na czarownika.
- To jest dość.. oryginalny
strój – powiedziała ostrożnie Charlotte.
- Och droga pani Branwell. W
waszych czasach ten strój jest rzeczywiście oryginalny, lecz w moich czasach,
cóż, także jest uważany za oryginalny – zaśmiał się.
- W twoich czasach? – zapytała
Tessa – Więc…?
- Och kochana Tesso. Jestem
pierwszym użytkownikiem wehikułu czasu Henry’ego. Przybywam do was z Instytutu
nowojorskiego z 2008 roku.
- Z 2008 roku? – zapytali
wszyscy jednocześnie prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz w historii.
- Tak. To co tutaj widzicie –
wskazał na dziwną ścianę – jest połączeniem geniuszu pana Branwella, mojej
magii i XXI – wiecznych wynalazków.
- To kiedy wyruszamy? –
zapytał od razu Will. Henry popatrzył na niego z uśmiechem.
- Jeśli chcecie to można już
teraz.
- Jeśli Will idzie to ja też –
Jem podszedł do swojego parabatai i dotknął jego ramienia. Po chwili podeszła
do nich reszta ich małej rodziny.
Widząc to, czarownik podszedł
do ściany i wymamrotał parę słów w języku, które brzmiały jak strzelanie z
bata.
- Wchodźcie – Henry poszedł
pierwszy, potem Will, Tessa, Jem, Cecily, Charlotte, Sophie, Gideon, a na końcu
Magnus.
Gdy od wejście w głęboką toń dzielił Willa
tylko jeden krok, poczuł się tak jakby niewidzialna ręka złapała poły jego
marynarki i wciągnęła w wodę. Zakręciło mu się w głowie. Nagle znalazł się w czymś
co wyglądało jak niekończący się pokój z zaokrąglonymi ścianami, sufitem i
podłogą. Na środku pomieszczenia znajdował się ogromny ekran na którym
przewijały się sceny z historii ludzkości, wydawało się, że Will patrzy na
czyjeś wspomnienia. Chłopak poczuł się tak jakby stał się tego co działo się
przed jego oczami.
Było późne popołudnie ludzie krzątali się po
chodnikach, zamiatali śmieci, po ulicach jeździły powozy, potem między nimi
pojawiały się pojazdy, których nie ciągnęły konie. Następnie powozy zostały
zastąpione przez coraz nowsze modele tych dziwnych pojazdów. Ludzie zachowywali się
coraz mniej oficjalnie. Kobiety zaczęły nosić coraz bardziej obcisłe suknie.
Potem zrobiły się krótsze, a na końcu były pozbawione gorsetów. Mężczyźni
nosili inne kapelusze, marynarki, spodnie do kolan.
Nagle na niebie pojawiły się czarne chmury,
które w jednej chwili zasłoniły słońce jak kurtyna obwieszczająca koniec sztuki
w teatrze. Na atramentowym firmamencie pojawiły się wielkie metalowe ptaki, o
których korpusy odbijały się wielkie lodowate krople deszczu. Znajdowali się w
nich ludzie, którzy strzelali do siebie nawzajem. Na ziemię spadały kule, które
przy zderzeniu z gruntem wybuchały i niszczyły wszystko dookoła łącznie z
budynkami. Słyszał krzyki dzieci i rozpacz kobiet. Widział tysiące martwych
ciał na ulicach. Nad niektórymi pochylały się kobiety i dzieci. Ciągnęły
nieżywych mężów i ojców, wrzeszczały, płakały. Przecznice zalała powódź
czerwonej wody. Z przerażeniem Will zauważył, że to krew. Z każdej strony,
spomiędzy ruin wychodzili kolejni mężczyźni i dzieci z karabinami, próbując
stawić czoła wrogowi, którego chłopak nie mógł dostrzec. Z każdym kolejnym
jękiem Will czuł jak w jego pierś wbija się nowy odłamek szkła. Z każdym
kolejnym wystrzałem każdy kawałek wbijał się głębiej w jego duszę.
Po chwili wszystko ucichło, a na niebie
znowu zaczęło świecić słońce. Spomiędzy gruzów wychodzili ludzie. Wychudzeni i
bladzi, ale gotowi by odbudować swoje miasta i życia zniszczone przez przemoc i
śmierć.
Słońce podniosło się wyżej i nastało
południe. Na miejscu dawnych ruin stały teraz wysokie na kilkaset metrów
budynki ze szkła i innych lekkich materiałów. Ludzie znowu chodzili bezpiecznie
po ulicach, a na ich ustach na dobre zagościł szczęśliwy uśmiech jakby zapomnieli
o strasznej przeszłości. Jednak Will widział, że przez te lata ludzie przestali
chodzić tak sprężyście i powolnie jak wcześniej. Teraz byli jak struny, proste
i nieugięte. Chodzili szybko, wiecznie się śpiesząc, nie zatrzymując się, aby
porozmawiać z przechodniami w parkach lub na ulicach. Ich ramiona były napięte
jakby bali się następnego dnia, jakby bali się, że znowu wybuchnie wojna i na
ziemi na nowo pojawi się piekło.
Nagle ekran zniknął, a przed Willem zaczęła
bardzo szybko powiększać się plama światła. Zaskoczony wypadł z okrągłego
pokoju, by po chwili znaleźć się… w kolejnym pokoju. Tym razem ten miał
normalne kształty. Cztery proste ściany. Jeden sufit. Jedna podłoga. Jedne
podwójne, ciężkie drzwi.
Nim zdążył bliżej zapoznać się z pomieszczeniem, w
którym obecnie się znajdował usłyszał kobiecy pisk. Obrócił się w samą porę by
złapać dziewczynę, która wypadła z wynalazku Henry’ego. Siła uderzenia powaliła
ich oboje na twardą posadzkę. Gdy otworzył oczy zobaczył, że leży na nim Tessa.
Jej ramiona obejmowały jego szyję, a nogi owinęły się dookoła bioder. Jego dłonie
spoczywały na jej plecach. Jej twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko jego.
Obydwoje nie mogli zaczerpnąć tchu. Ich oddechy mieszały się w jedno. Jej
piersi obijały się o jego klatkę piersiową z każdym wdechem. Dziewczyna
zamknęła oczy i pochyliła głowę.
- Oj widzę, że ktoś miał
wypadek – powiedział rozbawiony Jem, który właśnie wyskoczył z wehikułu. Tessa
wstała i otrzepała spódnice. Will także podniósł się z ziemi i spojrzał na
osiem par wpatrzonych w niego oczu.
- Rozumiem, że wszyscy już są –
powiedział Magnus. Pokiwali głowami. Czarownik machnął ręką i wynalazek zniknął
– Witam w Wielkiej Bibliotece Instytutu nowojorskiego.
Will wciągnął powietrze. Usłyszał, że Tessa
robi to samo. Popatrzyli na siebie i równocześnie zaczęli się śmiać.
Rozglądali się na wszystkie strony, chłonąc każdy najmniejszy szczegół. W
bibliotece stały regały pełne książek. W połowie przecinały je galerie, na które
wchodziło się kręconymi, pozłacanymi schodkami. Na podłodze znajdowały się
niebieskie kamyczki, które nie przypominały Willowi żadnego wzoru. Wiedział
jednak, że żeby zrozumieć ich znaczenie trzeba było znaleźć się bardzo wysoko. Chłopak
czuł nieodpartą chęć, aby wyjść zza regału, za którym się chowali, aby
chociażby tylko przesunąć swoimi roztrzęsionymi palcami po tysiącach tych
starych i zakurzonych woluminów.
Niespodziewanie usłyszał szczęk otwieranych
drzwi i do biblioteki wpadła odrobina światła, którego źródło znajdowało się na
korytarzu. Do pokoju weszła niska, szczupła dziewczyna. Willowi wydawało się,
że może mieć szesnaście, siedemnaście lat. Łabędzią szyję i plecy okalały
długie, rozpuszczone, rude loki. Wielkie, zielone oczy, okolone długimi
miedzianymi rzęsami patrzyły zafascynowane na wszystkie książki znajdujące się
w bibliotece, a równocześnie na każdą z osobna. Palcem przesuwała w
roztargnieniu po jednej z półek.
- Co ta dziewczyna ma na
sobie? – zapytała przerażona, ale zaciekawiona Cecily. Will przesunął wzrok z
twarzy nowo przybyłej na resztę jej ciała. Była ubrana w cienką turkusową
bluzkę. Prawy rękaw zaczynał się od miejsca w którym kończył się lewy(za
barkiem), a odsłaniał resztę ręki tuż przed zgięciem łokcia. W świetle wyraźnie
odznaczała się blizna w kształcie gwiazdy, która umiejscowiona była na prawym
ramieniu dziewczyny. Miała na sobie krótką spódnicę, która odsłaniała kształtne
nogi od ¾ uda oraz buty, które przypominały obuwie jego przyjaciółek, ale te XXI –
wieczne miały wyższe obcasy. Dziewczyna zaczęła wchodzić po spiralnych schodach
na jedną z galerii. Zaczęła nucić pod nosem wesołą melodię, poszukując jakieś
pozycji na półce.
- Clarissa Fray – wyjaśnił szeptem
Magnus.
- Jej nazwisko brzmi prawie
tak samo jak moje – wyszeptała Tessa – Różni się tylko jedną literą.
- Nie bez przyczyny jej
nazwisko jest tak bardzo podobne do twojego. Tak naprawdę Clary ma na nazwisko
Morgenstern, ale jeśli chcecie używać tego po jej mamie to brzmi ono Fairchild.
- Fairchild? – zapytała Charlotte
– Czyt to znaczy, że ja jestem z nią spokrewniona?
- Obydwoje jesteście. Ona jest
dumna, że jesteście jej przodkami, a wy powinniście być dumni ze swojej
prapraprawnuczki. Mówi się o niej, że to mała dziewczyna, która powstrzymała
wielką wojnę.
- Ale o co chodzi z tym
nazwiskiem? – zapytała Sophie – Jestem bardzo ciekawa.
- Wszystkiego na pewno za
niedługo się dowiecie. Ktoś, pewien jeden gość, na pewno zaraz tutaj przyjdzie, gdy tylko dowie się, że Clary tutaj jest.
- Kto tak pięknie gra na fortepianie?
– zapytała oczarowana Cecily. W tym momencie Will zorientował się, że od
jakiegoś czasu do pokoju wlewała się muzyka, słodka a zarazem bezdennie smutna
muzyka, w każdym bądź razie dla niego smutna. Chłopak musiał przyznać, że ten ktoś naprawdę ma wielki talent.
- To Chopin – powiedział po
chwili Jem.
- Ale jak może to grać
Fryderyk Chopin? Przecież on nie żyje od dobrych… Aaaa rozumiem. Ta muzyka
została napisana przez tego kompozytora - powiedziała Cecily.
- Jest to Fantazja A - dur.
- Fantazje moje są tak wielkie,/że tylko muzyka może do nich dotrzeć
jeśli zechce. – wyrecytował cicho Will.
- Co to za utwór Will? –
zapytała Tessa – Nie przypominam sobie takiej strofy w żadnej z przeczytanych
dotąd przeze mnie książek.
- Sam to przed chwilą
wymyśliłem.
- Oh. Naprawdę bardzo ładne.
Po tych słowach nikt już nic nie mówił.
Will zauważył, ze muzyka sprawia Clarissie wiele przyjemności. Kołysała się w
rytm muzyki wystukując na półkach rytm. Przez kilka minut słuchali delikatnej
fortepianowej muzyki, lekkiej jak talk w milczeniu. Słuchając utworu Will
zobaczył przed swoimi oczami błękitne niebo. Białe obłoczki, wyglądające jak baranki pasące
się na firmamentowej łące. W czasie gdy muzyka powoli cichła, Will oddalał się
od spokoju i błogości. Gdy utwór nieubłaganie dobiegł końca ostatnim cichym akordem, który brzmiał jak
najcichszy i najczulszy z wszystkich szeptów, chłopak otworzył oczy. Jego serce
było tak wolne jak nigdy wcześniej.
Znowu William usłyszał dźwięk otwieranych
drzwi i cień nowego przybysza. Will ujrzał wysokiego, dobrze zbudowanego
siedemnasto- może osiemnastolatka. Od razu spojrzenie jego złotych roziskrzonych
oczu przeniosło się na Clarisę dalej szperającej między półkami. Will
zauważył, że dziewczyna wie, że ktoś wszedł i że doskonale wie kim jest nowo przybyły. Złote włosy chłopaka opadły mu na
oczy, gdy na nią spojrzał, a cera rozbłysła złotem gdy na jego twarz padło
światło lamp. Chłopak był niepokojąco podobny do…
- Will on wygląda zupełnie jak
ty – wyszeptała Cecily. Spojrzeli na Magnusa pytająco.
- Zaraz wszystkiego się
dowiecie – zapewnił ich czarownik i przeniósł swoje spojrzenie na złotowłosego
i rudowłosą.
- Clary – Will usłyszał jak
złotowłosy woła dziewczynę stojącą na galerii. Ta drgnęła i spojrzała w dół. Na
ich twarzach pojawiły się takie same wyrazy oczarowania i miłości na twarzach.
Jej imię w jego ustach brzmiało jak najpiękniejszy wyraz na świecie.
- Magnusie, czy oni są…?
- Cii. – skarciły go
równocześnie wszystkie jego przyjaciółki.
Z cichym westchnieniem chłopak przeniósł
swoje spojrzenie z towarzyszy na scenę rozgrywającą się przed jego oczami.
I jak wam się podoba? W kolejnym fragmencie(tak myślę) wszyscy bohaterowie nareszcie zaczną ze sobą rozmawiać.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie (z resztą jak każde inne) ;D Podziwiam twój talent do pisania. Opisy po prostu cudowne! Bardzo wiernie oddajesz uczucia bohaterów, a dzięki dokładnym opisom można poczuć się, jakby brało się udział w wydarzeniach. I ten opis wojny i tragedii jaka spotkała ludzi, bardzo nawołujące oto abyśmy pamiętali o naszych przodkach, którzy poświecili swoje życie dla nas i naszej wolności. Uwielbiam jak piszesz opowiadane z perspektywy Willa (pewnie dlatego, że ubóstwiałam go w DM) ;p No i ten opis ekstrawaganckiego ubioru Magnusa (oczywiście jak zwykle rozbawiający do łez) :D Chciałam jeszcze powiedzieć, że naprawdę podziwiam Ciebie i twój talent. I mam do Ciebie taką małą prośbę, czy mogłabyś wejść na mojego bloga i zostawić wiadomość, w której napisałabyś np. co robię dobrze, a co źle i co sądzisz na temat tej historii, którą opisuje? Bardzo mi na tym zależy ponieważ szanuję twoją opinię, no a poza tym ty masz jakieś doświadczenie w prowadzeniu boga, ja natomiast nie :) No to jeśli zechciałabyś do mnie zajrzeć to proszę oto link http://storiesofnefilim.blogspot.com/ Jeszcze na koniec chciałam ci życzyć dużo weny i pomysłów na nowe opowiadania ;)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jest naprawdę super! Chociaż od dawna wiedziałam że masz talent to to i pozostałe opowiadania przekonują mnie do tego jeszcze bardziej. Mam nadzieje że nie zrezygnujesz z pisania własnej książki, bo może okazać się prawdziwym hitem patrząc na twoje historie powyżej. Nie mogę doczekać się następnego fragmentu opowiadania :) Liczę na to, że nie karzesz mi długo czekać ;)
OdpowiedzUsuń