Strony

sobota, 6 września 2014

Druga część pierwszego rozdziału mojej powieści

Mam tutaj dla Was, drugą i ostatnią część pierwszego rozdziału "Przeznaczonych...", czyli mojej powieści. Mam nadzieję, że Wam się spodoba :)


  
 
    Aby dojść do schodów, prowadzących do pokojów, znajdujących się na pierwszej kondygnacji – Willa, Stephenie, gabinetu i sypialni rodziców – trzeba było przejść krótki korytarz. Will, przechodząc go, zawsze czuł się jakby znajdował się w przedsionku do innego świata. Prawdopodobnie odczucie to brało się stąd, że korytarz był bardzo ciemny, ponieważ na jego ścianach nie znajdował się ani jeden żyrandol, który ociepliłby wnętrze. Tak więc, aby dojść do swojego pokoju, trzeba było przejść jeden bardzo oświetlony pokój, następnie ciemny tunel, by w końcu znaleźć się w kolejnym oświetlonym pomieszczeniu. Chłopak czuł się trochę dziwnie, idąc w tak wielkiej grupie w kierunku swojego pokoju. Nie wiedział czego się spodziewać. Jego mama zawsze miała ciekawe pomysły, a teraz chciała jeszcze bardziej go uszczęśliwić.
- Uważajcie tutaj wszyscy na mój… – mama Willa nie zdążyła dokończyć ostrzeżenia, ponieważ tuż za plecami Julii rozległ się głośny trzask. Wszyscy jak na znak obrócili się w tamtą stronę. Światło odległej lampy odsłoniło scenę straszną, przynajmniej dla pani Butlerin. John stał na środku korytarza i patrzył zdziwiony na szczątki wazy, leżące u jego stóp.
- Właśnie o tym chciałam powiedzieć. Jest to chińska waza podarowana nam przez dziadka Willa, świętej pamięci Jamesa Butlerina, który przywiózł ją do Anglii po powrocie z Pekinu.
   Wszyscy spojrzeli na małe kawałeczki rodzinnej pamiątki. Na  całej posadzce roztrysnęły się szafirowe oczka, które niczym prawdziwe niebieskie oczy mrugały do ludzi stojących nad nimi.
- Pani Butlerin ja naprawdę nie chciałem jej zniszczyć. Po prostu szedłem, a potem zahaczyłem nogą o stolik i… no…
- Nie tłumacz się Johnie. Na szczęście waza nie roztrzaskała się na bardzo małe kawałki, więc jest jeszcze nadzieja, że poskładamy ją w całość.
   Po tych słowach okręciła się w miejscu i zaczęła kroczyć w kierunku schodów.
- Na szczęście dla ciebie Jo – szepnął mu na ucho Will – Nie wiem co by się stało gdyby ta waza jeszcze bardziej popękała.
- Wiesz, że ja nie chciałem – szepnął skruszony przyjaciel.
- Wiem.
    Rozbłysło światło, a Will zamrugał załzawionymi oczami. Zawsze nie lubił tego przejścia z całkowitych ciemności do pełnego blasku. Przed nim piętrzyły się ogromne, kręcone schody. Zaczął wspinać się jako ostatni. W roztargnieniu przejechał dłonią po balustradzie. Była gładka i świeżo umyta. Błyszczała w świetle gwiazd i świec. O tej porze wydawała się całkowicie czarna. Buty przyjemnie stukały o parkiet.
   Na ścianie nad schodami wisiały obrazy przedstawiające znakomitości rodu Butlerin. Na ich czele znajdował się James Butlerin – wspominany przy każdym rodzinnym spotkaniu dziadek Willa. Był on znanym podróżnikiem wśród Boskich Mówców. W Pekinie, gdzie osiadł na stałe założył firmę zajmującą się sprowadzaniem do Europy znanych oraz trudno dostępnych drogich i ekskluzywnych chińskich materiałów m.in. słynącą ze swojej cienkiej i bogato zdobionej porcelany i bawełnę specjalnie farbowaną dla bogatych i wymagających klientów.
    James Butlerin odkrył także wiele spisków dotyczących Wielkiej Brytanii i innych potężnych państw europejskich, które zamierzali wprowadzić w życie chińscy zamachowcy. Głównie chodziło o miejsca gdzie granica między światem zwykłych ludzi – Niewidzących a światem Boskich Mówców była najcieńsza. Był to na przykład Big Ben,  brzeg Tamizy przy moście Tower, dzwon Bourdon, znajdujący się w katedrze Notre Dame w Paryżu, drzwi gnieźnieńskie w Gnieźnie.
    Niestety Mówcy mieszkający w Polsce mieli utrudnione przedostanie się do świata ludzi, ponieważ tego państwa nie było na mapach, a po powstaniu listopadowym i styczniowym władze niemieckie bardzo dokładnie obserwowały ludzi mieszkających na terenach dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, aby nie dopuścić do wybuchu kolejnego buntu. A więc każda nowa twarz na ulicach była wzbudzała zainteresowanie władz.    
     Will spojrzał na portret swojego dziadka i babci. James miał bujne czarne bokobrody i zarost. Jego czarne, kędzierzawe włosy wpadały mu na oczy, a brązowe oczy patrzyły zaciekawione przed siebie. Usta miał delikatnie rozchylone, a brwi podniesione jakby chłonął każdy widok. Było to możliwe, ponieważ jego portret namalowano tuż po jego powrocie z kontynentu azjatyckiego, a Londynu nie widział od ponad dwudziestu lat.
    Jego babcia – Elizabeth miała wysoko upięte rdzawe włosy, na twarz spływały pojedyncze loki. W jej zielonych oczach błyszczały wesołe ogniki. Długą szyję okalała kalia białych pereł. Jej usta rozciągnięte były w ujmującym uśmiechu, zawsze podnoszącym na duchu. Damy powinny na zdjęciach przybierać poważne miny jednak jego babcia była raczej typem buntowniczki. Nie przejmowała się tym co wypadało robić, a co nie. Nawet w towarzystwie dumnych pań, nazywanych wzorami dobrego zachowania. Kiedy Will był smutny przychodził pod portret swojej babci i patrzył bez słowa na niego w duchu dzieląc się z nią wszystkimi swoimi problemami. Jej promienny uśmiech zawsze go uspokajał i dawał nadzieję. Już tak dawno jej nie widział.
    Jego dziadek zmarł pięć lat wcześniej. Po tym wydarzeniu jego babcia przeprowadziła się z Londynu do małego miasta na północy Walii – Benllech. Will jeździł do niej tylko na święta. W tym roku jednak nie był w stanie zebrać się i spędzić prawie cały miesiąc w świątecznej, rodzinnej atmosferze, więc został. Jako jedyny. W Boże Narodzenie.
    Szybko przeszedł resztę schodów i podążył za swoimi przyjaciółmi oraz rodziną oświetlonym korytarzem na pierwszym piętrze. Ściany były tutaj wyłożone wiktoriańską tapetą. Światło świec tworzyło ciepłe i miłe cienie. Pokój Willa znajdował się na samym końcu korytarza po lewej. Kiedy doszli mama chłopaka obróciła się przodem do nich i powiedziała do swojego syna:
- Kochanie zamknij oczy – Will z cichym westchnieniem zrobił to o co go poprosiła. Parę sekund po nastaniu ciemności przed jego oczami, jego słuch znacznie się wyostrzył. Usłyszał cichy świst wydychanego powietrza oraz szybszy oddech jego mamy. Po chwili uchwycił trzask otwieranych drzwi. Poczuł zimne dłonie na swoich barkach. Tylko jedna osoba miała aż tak lodowate dłonie – John. Delikatnie popchnął go do przodu. Will szedł po omacku aż poczuł, że obcasy jego butów przestały stukać o drewnianą posadzkę.
- Teraz możesz otworzyć oczy,
     Will ostrożnie rozchylił powieki. Stał na miękkim, jasnym perskim dywanie. Rozejrzał się po swoim pokoju. Prawie całą przeciwległą ścianę zajmowało ogromne, teraz otwarte, okno, które ukazywało zachmurzony krajobraz Londynu. Długie burgundowe zasłony delikatnie falowały. Will przeniósł swoje spojrzenie na łóżko z baldachimem. Leżała na nim narzuta własnoręcznie wydziergana przez mamę chłopaka. Miała dokładnie taki sam kolor jak morze w Benllech. Miedzy poduszkami leżała otwarta książka, a w nogach łóżka – skrzypce i smyczek. Między oknem a posłaniem stał drewniany stojak na którym znajdowały się nuty. Jednak czegoś mu brakowało.
     Chłopak spojrzał w prawo, zamrugał kilkakrotnie, sprawdzając czy przypadkiem to co znajdowało się przed jego oczami nie było tylko chwilowym złudzeniem. Jednak nic się nie zmieniło. Całą ścianę zajmował wielki regał, cały zapełniony książkami. Teraz już Will wiedział dlaczego uważał, że coś jest nie tak. Wcześniej cały pokój chłopaka zasłany był książkami, leżały wszędzie: na podłodze, parapecie, kufrze przed łóżkiem. Teraz wszystkie ustawione były na wielkim ręcznie rzeźbionym meblu.
     Resztę przestrzeni zajmowało biurko, którego nogi ozdobione były, wyrytymi w drewnie, kręcącymi się dookoła nich różami z cierniami. Olbrzymi blat wykończony był o odcień jaśniejszymi kawałkami drewienka. Pod nim znajdowały się trzy szuflady zamykane na kluczyki. W biurko wyżłobione było też specjalne miejsce na kałamarz i pióro. Obok nich leżały czyste kartki papieru.
- No i jak ci się podoba? – zapytał tata chłopaka.
- To jest… naprawdę… piękne – wyszeptał solenizant.
- A tutaj masz jeszcze to – powiedziały chórem bliźnięta. W dłoniach trzymały pętlę kluczyków. Will spojrzał na Johna i Julię zdziwiony – To do szuflad – wytłumaczyły z uśmiechem.
    Will podszedł powoli na chwiejnych nogach do biurka. Po chytrym uśmieszku swojej młodszej siostry domyślił się, że to nie koniec niespodzianek. Wyciągnął drżącą jak osika rękę. Klucze pobrzękiwały w niej. Ledwo trafił w dziurkę od klucza. Sam nie wiedział skąd bierze się jego irracjonalny strach.
    Wsunął kluczyk do dziurki i przekręcił. Usłyszał ciche kliknięcie. Chłopak otworzył szufladę. Gdy zobaczył jej zawartość z sykiem wciągnął powietrze. Will wyciągnął wszystkie kartki, które były w środku, a potem zaczął je przeglądać.
    Były to listy pisane przez niego i Charlotte. Kiedy jedno z nich gdzieś wyjeżdżało zawsze, prawie codziennie pisało do siebie listy. Było tak odkąd tylko nauczyli się czytać i pisać. Dalej Will znalazł pierwsze prace jego przyjaciółki i jego. Czasami pisali coś wspólnie.        Właśnie jedną z takich prac chłopak trzymał przed oczami.
     Była to historia dziewczyny, która czytała romanse i marzyła, aby stać się jedną z takich postaci. Jednym z jej snów było stanie się Jane Eyre, czyli główną bohaterką „Dziwnych losów Jane Eyre” Charlotte Brontë. Dzięki pomocy zaprzyjaźnionego czarownika dziewczyna przenosi się w świat powieści. Jednak po pewnym czasie zaczyna do niej docierać, że to co sobie wyobrażała, ta piękna miłość jednak nie jest tak doskonała jak wcześniej się jej wydawało. Po wielu ciężkich chwilach powraca szczęśliwie do domu. Tam czeka na nią jej przyjaciel. Gdy dziewczyna widzi go po dniach rozłąki dociera do niej, że nie musiała uciekać w świat wyobraźni oraz fantazji, aby znaleźć prawdziwą, bajkową miłość. Takie uczucie kiełkowało wniej od chwili narodzin, by wreszcie po wielu latach uświadomić jej co naprawdę czuje. Obiektem jej westchnień stał się jej towarzysz zabaw i psot. Na szczęście dla niej on odwzajemniał jej uczucia.
- Willi, czy ty płaczesz? – zapytała Stephie. Chłopak zdziwiony przejechał dłonią po policzku. Był mokry. Na kartkach papieru widniały małe kropelki łez.
- Wygląda na to, że tak. – uśmiechnął się smutno – To wspaniały prezent. To wszystko. Meble i nasze prace. Naprawdę wam dziękuje. Kto tak w ogóle wpadł na taki pomysł? – zapytał szczerze ciekawy.
- O meblach pomyśleliśmy ja i mama – powiedział jego tata – A o waszych listach i pracach – Julia, ale szukał ich John.
- To naprawdę cudowny prezent. Dziękuję wam.  – podszedł do każdego i przytulił mocno.  – Będę miał co czytać w nocy.
     Po chwili w drzwiach pojawił się wysoki jasnowłosy mężczyzna. Ich lokaj pan Stowner.
- Przepraszam, że państwu przeszkadzam, ale przed chwilą przybył listonosz z listem. Jego nadawcą jest pani Diana Jonesin.
- Dziękuję Juliusie – powiedział pan Butlerin i wziął od lokaja list. Złamał pieczęć i razem z żoną szubko przebiegł list wzrokiem. Następnie przeczesał palcami swoje ciemne włosy i spojrzał na panią Butlerin. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, rozmawiając ze sobą bez słów.
- O co chodzi? – zapytał Will, który nie mógł wytrzymać rosnącego w pomieszczeniu napięcia.
- O nic.
- Mamo, tato, co się stało? – zapytała Stephanie. Ona też zaczęła martwić się zachowaniem rodziców.
- Wasza ciocia… siostra waszej mamy…
- Wasza ciocia Diana postanowiła nas odwiedzić – dokończyła za niego pani Butlerin.
-Co?! – wykrzyknęli jednocześnie Will i Stephie. Nie przepadali za swoją ciocią. Była całkowitym przeciwieństwem swojej siostry, a ich mamy. Rozwiodła się ze swoim mężem i powróciła do panieńskiego nazwiska. Wychowywała swojego jedynego syna na osobę patrzącą na wszystkich z góry i nieprzejmującą się uczuciami innych. Sama patrzyła na wszystko z pogardą. Zawsze kiedy przyjeżdżała w odwiedziny narzekała, że w domy nie ma służby, nie ma kto jej zabrać płaszcza, czy pościelić łóżka. Brzydziła ją każda, nawet najbłahsza praca fizyczna. A swojego siostrzeńca i siostrzenicę traktowała jako służących jej kochanego serdelka(tak mówiła na swojego syna Wilhelma Arnolda; Will uważał, że lepiej żeby mówiła na niego serdelek a nie pełnymi imionami).
- Po co?
- Stwierdziła, że nie może opuścić twoich siedemnastych urodzin.
- No to się zacznie – mruknęła cicho Stephie.
- Pisze, że przywiezie ze sobą pełno służby i pokojowych, by pomóc ci w takim ważnym dla ciebie okresie życia.
- Jest ciocia Diana, jest impreza – mruknął Will.

   

 
I co myślicie?

 

 

2 komentarze:

  1. Niesamowite! Nawet zwykłym opisem pokoju i prezentu na urodziny Willa potrafisz mnie zaciekawić i zachęcić do wyczekiwania na następny fragment. :) Z niecierpliwością wyczekuję dalszej części.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszesz naprawdę bardzo ciekawe i potrafisz zainteresować człowieka nawet tak lekkim tematem jak opis pokoju co jest niezwykłe. ;) Cieszę się że opublikowałaś pierwszy rozdział swojej książki. Po przeczytaniu prologu nie mogłam się doczekać dalszego ciągu. Nie przestawaj pisać, może kiedyś uda ci się wydać własną książkę, czego ci serdecznie życzę. ;) Jeśli tak to wiedz że od razu zagości na półce w moim domu. ;)

    Dzisiaj komentarz dodaję anonimowo ale myślę Kamilko że wiesz od kogo on jest. :D

    OdpowiedzUsuń