Strony

sobota, 23 listopada 2019

Flash fiction #5 - ceremonia parabatai Matthew i Jamesa

"Miasto Kości, 1900 rok

       W poranek w dniu swojej ceremonii parabatai, Matthew Fairchild przeszedł wzdłuż Gighgate Cementery, koło wielkich kamiennych grobowców oraz wysokiej trawy mokrej od rosy, aż doszedł do wejścia prowadzącego do wnętrza Cichego Miasta. Próbował się nie denerwować.
- Byłem nadzwyczajnie bojaźliwy w dniu mojego ślubu - powiedział mu Henry podczas śniadania. - Wiesz jak źle o sobie myślałem, kiedy byłem młody - wierzyłem, że twoja mama nie mogłaby kochać mnie tak jak ja kochałem ją. I wiesz jaki roztargniony potrafię być. Powtarzałem słowa w kółko i w kółko i byłem tak pewny, że powiem je źle, że kiedy nadszedł czas, powiedziałem je bez zastanowienia wszystkie na raz. Ostatecznie wszystko poszło gładko, za wyjątkiem małego incydentu ze spalonymi kwiatami. Ale to już inna opowieść.
- Dziękuję za radę, papo - powiedział Matthew, opierając się czule o krzesło swojego taty. - Ale muszę zauważyć, że nie biorę ślubu z Jamesem. Chociaż wyglądałbym zjawiskowo w ślubnej koronce.
       Henry uśmiechnął się.
- Dlaczego to ty miałbyś na sobie suknię?
- Nie sądzisz chyba, że pozwoliłbym na to Jamesowi - powiedział Matthew. - On nie ma poczucia stylu.
       W zaskoczeniu zauważył, że na ceremonię przybyła olbrzymia ilość gości. Rodzina i przyjaciele byli oczekiwani, ale Matthew rozumiał, że większość ludzi była tutaj dla widowiska, albo dla politycznej przewagi. Syn Konsul i syn szefa Instytutu, którego mama była czarownicą.
       Tłum był tak gęsty, że Matthew ledwo widział czaszki w ścianach. Brat Zachariasz czekał na środku komnaty, gdzie miała być przeprowadzona ceremonia, postać pełna głębokiego bezruchu w swojej szacie i kapturze koloru pergaminu.
       James nazywał Brata Zachariasza "wujkiem Jemem" i uwielbiał go. Dzisiaj, niesamowity jak na ceremonię płomień wybudzał dziwne cienie na jego twarzy i Matthew trochę się bał. Cała londyńska Enklawa zebrała się tutaj, by zobaczyć przeprowadzaną ceremonię. Matthew całkowicie wierzył w Jamesa, ale jeżeli coś poszłoby nie tak, Rada mogłaby już nigdy nie pozwolić im spróbować ponownie. Pochodzenie Jamesa jak na razie nie miało wpływu na jego zdolność do przyjmowania znaków, czy na bycie aktywnym Nocnym Łowcą, ale ceremonia parabatai była dziwniejszą, bardziej transcendentną magią i nikt nie wiedział na pewno, czy wszystko wyjdzie tak jak powinno.
      Kilkoro członków Enklawy wzięło Matthew na bok i ostrzegło, w dobrotliwy sposób, przed podejmowaniem jakichkolwiek nieprzemyślanych decyzji, więc Matthew błagał swoją mamę, by ustanowiła datę ich ceremonii parabatai tak szybko jak to możliwe.
      Matthew spojrzał wyjątkowo ponuro na pana Bridgestocka, niedawno ogłoszonego Inkwizytorem. Okropnego Bridgestocka, który miał na imię Maurice, co pasowało mu idealnie, który powiedział Matthew, że jest bardzo obiecującym młodym wojownikiem i nie powinien niweczyć swojej jasnej przyszłości. Matthew odpowiedział, że wie, co robi, że jego rodzina popierała jego decyzję i sądził, że Clave także wspierałoby tę ceremonię.
- Oczywiście, że szanuję twoją rodzinę - powiedział Bridgestock. - ale oni często... ignorują opinie innych. Czasami na swoje nieszczęście.
       Matthew miał ochotę powiedzieć Bridgestockowi, co o tym myśli, ale oczywiście nie mógł tego zrobić. Zamiast tego uśmiechnął się i powiedział Bridgestockowi, że docenia radę, ale był pewny swojej decyzji.
       Próbował przepchnąć się przez tłum, by znaleźć Jamesa. Zamiast tego jego ucho wyłapało wyszeptane jego własne imię.
- Po prostu nie mogę uwierzyć, że Fairchild jest takim głupcem - chłopak nazywający się Albert Breakspear powiedział do swojego kompana, Betrama Pounceby. - Widziałem jak ten gość zamienia się w cień w Akademii, wiesz. Okropna, obrzydliwa rzecz do zobaczenia.
       Pounceby zaśmiał się.
- Nie mogę uwierzyć, że Clave na to pozwoliło. Ceremonia parabatai powinna być wyróżnieniem dla najlepszych z nas. Nie dla łotrów, którzy zostali wyrzuceni ze szkoły.
- To tylko polityka - zadrwił Breakspear. - Syn szefa Instytutu londyńskiego, syn Konsul - nie ma znaczenia jak wielkim pośmiewiskiem są, sznurki zostaną pociągnięte i dostaną to, czego chcą.
- Stawiam, że i tak nie zadziała - powiedział Pounceby. - Anioł na pewno nie pozwoli im na zostanie parabatai. Możesz sobie wyobrazić Herondale'a zmieniającego się w cień, kiedy Fairchild będzie próbował nałożyć na niego runę parabatai?
- Nie bądź taki pewny, że stoisz po stronie Anioła - powiedział Matthew łagodnie. - Wiem, co robiliście w szkole.
     Oboje obrócili  się. Matthew posłał im najbardziej czarujący uśmiech.
- Nie zauważyliście, że stoję za wami? - zapytał. - Co za niezręczna sytuacja.
- Dość - zgodził się James swoim cichym głosem, a Matthew przestraszył się. Nie zorientował się, że James był blisko, ale tak właśnie było: włosy w nieładzie, książka zatknięta pod pachą, twarz bardziej blada niż zwykle. Musiał wszystko usłyszeć.
     Matthew złapał Jamesa za łokieć i odciągnął go w róg, by mogli być sami pośród czaszek. Czuł napięcie płynące przez ciało Jamesa. Kiedy puścił Jamesa, zobaczył napięcie wokół jego ust i przestraszył się, że jest bardzo smutny.
- Możemy odwołać ceremonię - powiedział James.
- Nie chcę odwoływać ceremonii - powiedział Matthew. - Chcesz... chcesz odwołać ceremonię?
      James zamrugał swoimi złotymi oczami jak sowa.
- Oczywiście, że nie. Ale jeżeli rzeczywiście zmienię się w cień.... Wiem jakby to się odbiło na tobie.
- Nie obchodziłoby mnie, gdyby to ci się przytrafiło, ale nie widzę powodu, dla którego miałbyś zamienić się w cień - powiedział Matthew pewnie. - Nigdy tak się nie dzieje, kiedy masz nakładane inne runy. Nie będę ci groził w żaden sposób. Chyba, że zmienisz zdanie, oczywiście, a w tym przypadku będę cię śledził, okładając pięściami.
       James uśmiechnął się, a jego twarz pojaśniała. Matthew uśmiechnął się promiennie w odpowiedzi.
- Jeżeli zamierzasz okładać mnie pięściami, to nie wiem, czy chcę byś szedł tam gdzie ja.
- Przykro mi - powiedział Matthew. - Albowiem dokąd ty pójdziesz, ja też pójdę.* Tylko spróbuj mnie zatrzymać.

***
 
     Stali w dwóch oddzielnych okręgach, gotowi na połączenie. Brat Zachariasz prowadził ceremonię przed oczami Enklawy i wszystkich, których kochali James i Matthew.
- Nie nalegaj na mnie, abym cię opuścił i odszedł od ciebie. Albowiem dokąd ty pójdziesz - obiecał Matthew - i ja pójdę.
      Ich głosy połączyły się jak kolory tańczących płomieni, a Matthew przypomniał sobie jak usilnie starał się zaprzyjaźnić z Jamesem w Akademii. Błagał tatę Jamesa, by zabrał go do Londynu, mówiąc, że on i James chcą zostać parabatai, największe i najbardziej bezczelne kłamstwo jakie Matthew kiedykolwiek wypowiedział. Teraz to kłamstwo stało się prawdą.
- Gdzie ty zamieszkasz i ja zamieszkam. Lud twój - mój lud, a twój Bóg - Bóg mój.
      James i Matthew wybrali swoich ojców na świadków, a Will wyszedł do przodu pierwszy. Spojrzał na swojego syna i na Matthew, omiatając ich zagorzałym i czułym spojrzeniem. Henry podjechał, by dołączyć do nich, czerwone włosy i srebrne krzesło, łapały światło. Uśmiechnął się do Matthew i Jamesa z absolutną aprobatą, za którą Matthew był bardzo wdzięczny.
- Gdzie ty umrzesz, tam i ja umrę, i tam pochowany będę. Niech mi uczyni Anioł cokolwiek zechce - powiedział James, wołając do Anioła swoim najczystszym głosem. - A tylko śmierć odłączy mnie od ciebie.
      Matthew pomyślał o Aniele. Zawsze lekceważył tę część o honorowej śmierci pełnej chwały w życiu Nocnego Łowcy. Sądził, że wierzył w Raziela, ale jakoś nigdy głębiej nie myślał o tym gościu. Uważał, że w życiu liczyło się coś więcej niż krew i ogień. Istniało piękno, sztuka, barwy. Może Raziel wiedział, że jego serce nie walczyło. Może Raziel tego nie aprobował.
       Weszli w płomienie.
        Czy te płomienie płonęły wyżej niż podczas innych ceremonii? Czy przez chwilę serca płomieni nie paliły się na czarno zamiast niebiesko? To była jego wyobraźnia. W końcu przeszli przez nie, a dłoń Jamesa pozostała w dłoni Matthew, pozostała pewna, gdy rysował run parabatai na wewnętrznej stronie lewego nadgarstka Matthew.
        James chciał mieć swój run na ramieniu, ponieważ, jak powiedział, wiedział, że Matthew będzie zawsze strzegł jego pleców podczas bitwy. Matthew przewrócił oczami, ale poczuł przypływ ciepłych uczuć; szczerość Jamesa była jedną z jego najlepszych cech, chociaż czasami sprawiała ona, że wpadał w tarapaty. Gdy Matthew skończył rysować run na łopatce Jamesa, wydał z siebie długi wydech pełen ulgi. Poczuł, że zebrany tłum robi to samo. Było skończone i wszystko było dobrze.
        Płomienie wystrzeliły do sufitu a ciemne puste oczy czaszek obserwowały ich w miejscu ich przodków, a oni byli pewni siebie nawzajem na zawsze. Kiedy dusze były złączone, nic nie mogło ich rozdzielić.
        Rodziny Breakspear i Pounceby nie miały znaczenia. Jedynie rodziny i przyjaciele Jamesa i Matthew. Gdy wyszli z płomiennych okręgów, Will tam był, by złapać ich obu w objęcia. Lucie wyszła do przodu, by im  pogratulować, jej loczki buntowniczo wymykały się z wstążek, a jej niebieskie oczy były rozszerzone. Matthew musiał odwrócić wzrok, zobaczywszy jak pięknie wyglądała, to było dla niego niemal nie do wytrzymania. Teraz Tessa przytulała Jamesa, a mama Matthew sięgała, by dotknąć dłoni jego taty, gdzie oparła się o ramię jego krzesła.
        Lud twój - mój lud, pomyślał Matthew i obiecał sobie, że będzie kochał Herondale'ów jak swoich własnych. Pod kapturem dostrzegł słaby uśmiech na zaszytych ustach Brata Zachariasza a Matthew odwzajemnił uśmiech, nagle pewny, że pokocha także Jema, że będzie kochał wszystko, co kochał James. Inni ludzie mogli kroczyć przez świat niepewni i samotni, ale nie Matthew: teraz gdziekolwiek poszedł, kiedykolwiek by zawołał, dostanie odpowiedź. Już nigdy nie będzie kroczył nigdzie samotnie.


* fragment przysięgi parabatai

Źródło: https://www.cassandraclare.com/chain-of-gold-extra-content-september-the-city-of-bones#jump

      Ugh rodzina Pounceby... najpierw Augustus Pounceby w "Cast Long Shadows" a teraz ten...
      W ogóle czy tylko ja uważam to, że James przerósł Matthew i stał się bardziej barczysty od niego za w pewnym rodzaju słodkie? Teraz Matthew zawsze dostanie odpowiedź skojarzyła mi się z "Son of the Dawn", gdzie Jem stwierdza, że dalej mówi do Willa, chociaż teraz już nie dostaje odpowiedzi. 
    Chciałabym wiedzieć jak to się stało, że kwiaty zaczęły płonąc na weselu Charlotte i Henry'ego. W ogóle większość tego opowiadania jest taka słodka: Will i Henry jako świadkowie; to że Will zaraz po ceremonii ich przytulił i to jak bardzo Matthew podoba się Lucie. Teraz się zastanawiam, czy jego zauroczenie przetrwa, czy zniknie do "Chain of Gold".

A za tydzień opowiadanie o Lucie i pewnym niemiły, duchu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz