Strony

sobota, 9 sierpnia 2014

"1878 i 2008" - kolejne opowiadanie

    Gdy byłam na wczasach naszła mnie chęć, aby opisać spotkanie bohaterów "Diabelskich Maszyn" i "Darów Anioła". Więc zaczęłam pisać, a gdy wróciłam, czyli niedawno poprawiłam fragment i dodałam nowe wątki. Daję Wam tutaj do przeczytania właśnie ten poprawiony fragment, mając nadzieję, że przypadnie Wam on do gustu.


     Londyn 1878 rok
 
 
     Jak zawsze o tej porze wszyscy, za wyjątkiem Henry’ ego, który pracował w swojej krypcie, znajdowali się w jadalni, spożywając w spokoju śniadanie. Charlotte siedziała na środku stołu, po jej lewej Will, zaś po jego lewej siedziała Tessa. Ubrana była w jedną z sukien uszytych ze ślubnej wyprawki Charlotte – w kremowe i szare poziome paski, dzięki którym oczy dziewczyny przybierały barwę czystego nieba, przeświecającego czasami przez gęste londyńskie chmury. Była to ta sama suknia, którą Tessa miała na sobie, gdy rozmawiała z Willem w bawialni.
     Nagle przed oczami chłopaka rozbłysło białe, oślepiające światło, a kiedy powoli zgasło po jak się wydawało chłopakowi niekończącej się wieczności, przed swoimi zamkniętymi powiekami ujrzał bawialnię – tak wyraźnie jakby naprawdę się w niej znajdował. Ujrzał żywe kolory pokrywające obicia foteli, ciepły ogień w kominku, buchające co jakiś czas polana, długie zasłony przysłaniające widok na ulice, polne i zimowe pejzaże namalowane na płótnach, wiszących na ścianach, siebie samego, bladego jak sama śmierć z granatowymi plamami pod oczami, siedzącego głęboko w wielkim fotelu z rękami ciasno splecionymi, aby nie pokazać jak bardzo drżą oraz Tessę pochylającą się nad oparciem, patrząc na niego wielkimi oczami koloru wzburzonego nieba. Mówiła słowa, które pojedynczo nie miały znaczenia, ale połączone w jedno zdanie, wymawiane przez właśnie tę dziewczynę były jak ostry nóż powoli wbijany przez ukochaną osobę z rozmysłem prosto w serce, aby zadać jeszcze większy ból.
    Will nie mógł wytrzymać napierających na niego z każdej strony bolących wspomnień. Uderzały o niego z niekończącą się siłą jak rzeka o bardzo słabą tamę, która z każdym kolejnym uderzeniem wybrzuszała się i zmieniała kształt, tracąc swoje części, a przez to tworząc malutkie szczeliny przez które wydostawała się woda, która stwarzała jeszcze większe szkody, powiększając dziury i zadając jeszcze ogromniejszy ból.
    Chłopak zgiął się wpół jakby tym samym zdołał powstrzymać swoje uczucia przed uwolnieniem na wolność. Przez jego ciało przetoczyła się ogromna fala nagiego cierpienia. Poczuł ucisk w piersi i emocje związane ze złamanym niedawno, jeszcze nie zagojonym, sercem: zrezygnowanie, cierpienie, ból, niedowierzanie, odrzucenie, niespełnienie, poczucie, że zrobiło się coś źle i było niewystarczająco dobrym, idealnym. No i oczywiście strach, że publicznie powie się coś co może dać wszystkim dowód na to, że jest się zakochanym bez pamięci w tej właśnie dziewczynie, że żywi się do niej nieodwzajemnione uczucie choć usilnie chce się udowodnić, że to nieprawda. Było to o tyle bardziej okropne, ponieważ pani jego serca miała również we władaniu serce chłopaka, który był parabatai Willa a tym samym połową jego duszy.
    Usłyszał głos Tessy i swój własny we wspomnieniu, choć wydawało się, że to wcale nie przeszłość, a teraźniejszość.
- Jem mi się oświadczył, a ja się zgodziłam.
- Kochasz go?
- Kocham.
    Znowu przed jego oczami wybuchło białe światło. Jednak chłopak dalej znajdował się w bawialni.
- Will? – zaniepokojony głos wdarł się w potok bolesnych wspomnień. Głos tak znajomy jak jego własny. Powoli otworzył oczy, odcinając się tym samym od bolesnej retrospekcji. Bez udziału woli jego ciało zwinęło się w kłębek na krześle. Czoło miał przyciśnięte do porcelanowego talerza. Will pomyślał nieprzytomnie, iż dobrze, że nic nie zjadł na śniadanie, inaczej w jego włosy wplątałyby się resztki jedzenia. Ręce miał ciasno owinięte wokół brzucha jakby chciały uchronić trzewia przed wydostaniem się z ciała chłopaka. Nogi pod stołem splotły się w wąski supeł. Całe jego ciało przechodziły co jakiś czas gwałtowne dreszcze. Oddechy Willa były krótkie i płytkie. Podniósł wzrok i rozejrzał się dookoła. Wszyscy wpatrywali się w niego z szeroko otwartymi oczami. To Jem go zawołał. Trzymał rękę na jego ramieniu, opierając łokcie na krześle Tessy, które oddzielało krzesła przyjaciół. Jem patrzył na niego z niepokojem. Jego narzeczona wpatrywała się w Willa również z niepokojem, ale też z czającym się gdzieś głęboko przerażeniem i zrozumieniem jakby wiedziała co było powodem jego cierpienia, ale nie chciała do końca w to uwierzyć.
- Will wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? – Charlotte wstała z krzesła i podeszła do chłopaka położyła mu dłonie na rękach i spojrzała prosto w jego oczy.
- Tak, oczywiście. Wszystko jest w najlepszym porządku – wydawało się, że nikt nie uwierzył w jego słowa.
- Jesteś pewien? Jeszcze nigdy nie widziałam cię w takim stanie. Ani tak smutnego, ani tak bardzo roztrzęsionego. Zupełnie jakby ktoś ci… - Charlotte urwała, zapewne bojąc się reakcji chłopaka. Mimo, że wiedziała o klątwie, zresztą tak jak reszta mieszkańców Instytutu, dalej była ostrożna kiedy mówiła o takich sprawach do Willa, bojąc, że zachowa się tak jak wcześniej. Chłopak w ogóle jej się nie dziwił.
- Złamał serce – dokończył Jem.
- To jest niedorzeczne – oświadczyła ostro Tessa. W jednej chwili wszyscy przenieśli wzrok z Willa na dziewczynę. Speszona spuściła wzrok, a po chwili powrotem go uniosła i ciągnęła dalej swą wypowiedź – Chodzi mi o to, że chyba żadna dziewczyna nie byłaby w stanie złamać serca Willowi. Jesteś za bardzo… idealny – dodała przyciszonym głosem. Tak, żeby tylko stojący obok niej Will był w stanie usłyszeć ostatni wyraz - Nie możliwe, żeby jakaś dziewczyna chciała cię zostawić dla innego. 
- Każdemu można złamać serce – powiedział Gideon.
- A wracając do ważniejszej kwestii, chciałabym zauważyć, że jednak chyba  z panem coś jest jednak nie w porządku. Wiem, że nie powinnam się wtrącać, lecz ostatnio zauważyłam, że je pan o wiele mniej niż jeszcze przed paroma tygodniami. Czy jest panicz pewien, że nie jest chory? – zapytała wychodząca z kuchni Sophie. Pokojówka popatrzyła na niego czujnie, a Will poczuł nieodpartą chęć, aby schować się w miejscu gdzie nikt go nie znajdzie. Podejrzewał, że dziewczyna wie więcej niż inni członkowie ich małej rodziny. I tego najbardziej się obawiał.
    Gideon nie spuszczał z niej wzroku odkąd weszła do jadalni. Gdy skończyła mówić, pokiwał z roztargnieniem głową i zwarli się porozumiewawczym spojrzeniem. William nie wiedział, czy Lightwood ma takie Zamo zdanie w tej sprawie jak ona, czy tez po prostu chce zyskać w jej oczach.
   Cecily podeszła do niego, swojego brata z rozszerzonymi oczami, następnie wyciągnęła ręce, objęła go i mocno przytuliła. Will poczuł zapach dzikiej róży i polnych kwiatów. Zamknął oczy i wciągnął głęboko powietrze, chłonąc ten zapach. Jego galopujące serce zaczęło powoli zwalniać, pozwalając tym samym na normalny oddech.
      Odwzajemnił uścisk. Cecily opuściła na chwilę ręce, zdziwiona. No tak, przecież przez ostatnie tygodnie nie okazywał jej wiele braterskich uczuć. Lepiej powiedzieć, że nie były na pierwszy rzut oka widoczne. Co wcale nie oznaczało, że się o nią nie troszczył. Wręcz przeciwnie. Swoim zachowaniem próbował namówić ją do powrotu do domu, a tym samym do bezpieczeństwa i komfortu. Potem znowu go przytuliła i wszytko było tak jak powinno być. Po długiej chwili jego siostrzyczka wstała
- Już ci lepiej braciszku? – zapytała z uśmiechem, ale również z niepokojem czającym się w ciemnoniebieskich oczach.
     Zanim zdążył odpowiedzieć do jadalni wpadły Henry. Dosłownie wpadł. Mocno złapał się klamki, odzyskując równowagę. Charlotte podbiegła do niego parę kroków, zatrzymując się w odległości kilku stóp. Wszyscy siedzący przy stole również wstali i podeszli do Charlotte, która wpatrywała się w swojego męża, trzymając, Will podejrzewał, że nieświadomie, rękę na swoim brzuchu.
     Henry wyglądał trochę przerażająco. Trochę jak Kalif Vathek kiedy podstępem wysłał pięćdziesiąt najpiękniejszych dziewcząt oraz pięćdziesięciu najprzystojniejszych chłopców ze swojego królestwa, aby pewien potwór mógł je pożreć. A tylko po to, żeby jego niezahamowana rządza posiadania mogła zostać zaspokojona przez największe bogactwa świata, które i tak okazały się jego największą zgubą.
      Branwell był ubrany w białą koszulę o podartych rękawach, ogniście pomarańczową kamizelkę i brązowe spodnie od kolan w dół pokryte smołą i olejem. Przez ramię miał przewieszony czarny, roboczy fartuch cały pokryty pyłem węglowym. Włosy sterczały na wszystkie strony jakby Henry wiele razy przeczesywał je rękami. Okulary były przekrzywione, lekko przybrudzone czarnymi wydzielinami maszyn. Oczy błyszczały z podekscytowania. Na jego twarzy, mimo widocznego i odczuwalnego zmęczenia, malowało się bezgraniczne szczęście.
- Mój wynalazek działa – wykrzyknął nim ktokolwiek powiedział choćby słowo.
- A do czego służy? – zapytała jego żona.
- Do podróży w czasie – oznajmił. Will usłyszał jak wszyscy wciągają powietrze. Nie wiedział co ma na to odpowiedzieć. Zresztą inni chyba też nie kwapili się, aby coś powiedzieć. 
- Co tak zaniemówiliście? – zapytał rozbawiony Henry. – Niestety jest za duży, aby go przynieść, więc aby go zobaczyć musicie pójść ze mną do mojej krypty – I nie czekając na odpowiedź wyszedł z pokoju.
      Reszta popatrzyła na siebie i bez słowa wyruszyła za podskakującym wynalazcą. Usłyszał, że Gideon namawia Sophie, aby poszła z nimi. Po chwili usłyszał, że dziewczyna się zgadza oraz szczęk zamka.
     Charlotte oświecała drogę magicznym kamieniem. Pochód zamykała Sophie. Kiedy dotarli do schodów, prowadzących do podziemi zaczęli iść jeden za drugim, mocno trzymając się poręczy. Gdy doszli do drzwi, za którymi znajdowało się laboratorium, Henry odwrócił się i zatrzymał ich.
- Poczekajcie tutaj. Wejdzie dopiero gdy was zawołam.
     Pokiwali głowami. Wszedł do krypty, zamykając za sobą dokładnie drzwi. Will nie mógł się już doczekać, by zobaczyć to nad czym Henry tak długo pracował. A do tego podróż w czasie… Chłopak nie mógł sobie wyobrazić, że mógłby zobaczyć jaki świat był i jaki się stanie. To było coś niesamowitego.
    Usłyszał głosy dochodzące z pomieszczenia przed nimi. Jeden należał do Henry’ ego. Był podekscytowany, ale również trochę zdenerwowany. Brzmiało to tak jakby mówił sam do siebie. Po kilku minutach Will usłyszał drugi głos. Wiedział tylko, że był to męski, znajomy głos. Jednak nie umiał stwierdzić do kogo należy. Teraz dwójka mężczyzn prowadziła konwersację.
     Nagle drzwi się otworzyły, a w progu pojawiła się piegowata, rozgorączkowana twarz Henry’ego.
- Możecie wejść.
    Will wymienił spojrzenia ze swoimi towarzyszami. Ci z zachętą pokiwali głowami, mówiąc mu bez słów, że to on ma wejść pierwszy. Przełknął ślinę i popchnął drzwi.

     
I co sądzicie?

2 komentarze:

  1. Dziewczyno, jak mogłaś skończyć w takim momencie?? Uwielbiasz się nade mną znęcać :c
    Opowiadanie cudowne! Przeczytałam go w mgnieniu oka.
    Opisy jak z książki. Szczególnie opis emocji Willa (niedawno przestałam przeżywać Mechaniczną Księżniczkę, a teraz znowu czuję, że będzie mi się śniła po nocach :D). Biedny, szczególnie gdy nie wie, że Tessa odwzajemnia jego uczucia.
    Ale jak mogłaś tak skończyć?
    Dasz tylko małą podpowiedź, z kim rozmawiał Henry? Proooszę.
    Przepraszam, że tak chaotycznie, ale strasznie się wczułam w to opowiadanie.
    Mam nadzieje, że dodasz szybko!
    Serdecznie pozdrawiam i ściskam :*
    Czarna

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne opowiadanie. Czytając je miałam wrażenie iż siedzę z nosem w książce samej Cassandry Clare. :D Ze zniecierpliwieniem czekam na kolejne fragmenty.
    Pozdrawiam
    Nanami89

    OdpowiedzUsuń