Strony

poniedziałek, 16 grudnia 2019

Flash Fiction #8 - "Świąteczna Kolęda Lightwoodów cz.2" - dalej nienawidzimy Tatiany



"- Więc - powiedział Gideon do Willa następnej nocy, gdy patrolowali razem Mayfair. - Cała ta sprawa to była raczej strata czasu. Nie zabiję czyjegoś psa.
      Patrolowanie razem z Willem było dla Gideona normalnie relaksującym doświadczeniem. Lubili swoje towarzystwo, a demony pojawiały się tak rzadko w Londynie, że był to niemal zwyczajny spacer z przyjacielem. Od czasu do czasu Will nawet proponował poszukać demonicznej aktywności w jednym z domów publicznych.
       Oczywiście dzisiejszej nocy nie było mowy o zamawianiu szybkiej rundki jako przykrywki dla przesłuchania, przez wesołe rozmowy, a Will był za bardzo w świątecznym nastroju. Nalegał, by pójść na Trafalgar Square, gdzie spędził wiele minut, wpatrując się z zachwytem na wielką choinkę oraz zatrzymał się - dwukrotnie! - by podziwiać grupy kolędników i klaskać im. Gideon trzymał się nieźle, a w każdym razie tak sądził. Nawet trochę wdał mu się nastrój, ponieważ zjadł kilka pieczonych kasztanów, które kupił Will.
       Teraz Tatiana (i wieści o psie) pogorszyły nastrój Willa, a Gideon czul się z tego powodu dość źle. Will zmarszczył brwi w zamyśleniu.
- Dlaczego po prostu nie zaoferujesz jej pieniędzy? - zapytał.
        Gideon westchnął.
- Ponieważ Tatiana ma mnóstwo pieniędzy, wszystkie pieniądze naszej rodziny. A Gabriel i ja mamy tylko wypłaty jako Nocni Łowcy. Ona nie potrzebuje pieniędzy.
        Will nie wyglądał na przekonanego.
- Każdy lubi mieć więcej pieniędzy.
- Normalnie bym się z tobą zgodził - powiedział Gideon, potrząsając głową. - Ale nie widziałeś w jakim stanie psychicznym była Tatiana. Nie możesz porozmawiać z nią tak jak z racjonalną osobą. Muszę wykonać zadanie jakie mi zleciła, ale nie mogę tego oczywiście zrobić. Nigdy nie zraniłbym psa. Obrzydliwość.
        Will zatrzymał się, patrząc za siebie, przez długą chwilę, więc Gideon w końcu zapytał:
- Will?
- Zajmiemy się tym - powiedział nagle Will. Jego wzrok spoczął z powrotem na Gideonie i tym razem się uśmiechał. - Damy Tatianie to, czego chce, nie zabiwszy żadnego psa.
- My? - zapytał Gideon, unosząc brwi.
- No cóż, to mój plan - powiedział Will rozsądnie - więc oczywistym jest, że wezmę udział w jego realizacji.
       Wbrew sobie, Gideon uśmiechnął się lekko. To była jedna rzecz, w której miał przewagę nad Tatianą. Nie był w tym sam.

***

        Frontowe drzwi domu w Chiswick otworzyły się szybciej niż dwa dni wcześniej, a podejrzliwa twarz Tatiany pojawiła się. Miała na sobie tę samą suknię jak wcześniej, co wprawiło Gideona w niepokój. W lewej ręce trzymała czystą czaszkę jakiegoś małego ssaka. Gideon nie chciał dopytywać dlaczego.
        Spojrzenie Tatiany szybko przeniosło się z Gideona na Willa, który gibał się lekko w górę i w dół nerwowo za nim. Will nalegał, by pójść, mimo protestów Gideona, i dopiero teraz zorientował się, że istnieje prawdopodobieństwo, że Tatiana nawet nie będzie chciała go zobaczyć, jeżeli będzie z nim Will.
        Will ze swojej strony robił, co w swojej mocy, by wyjść jak najlepiej.
- Tatiana, miłości moja - powiedział. - Wszystkiego dobrego z okazji świąt! Jak cudownie dbasz o to miejsce.
         Tatiana zamrugała, najwyraźniej zapomniawszy, co miała wykrzyczeć. Gideon wiedział, że Will miał w sobie trzy sznapsy brandy i przypuszczał, że był to prawdopodobnie najlepszy sposób, by poradzić sobie z tą sytuacją. Przywitaj niespodziewane niespodziewanym.
- Dlaczego przyprowadziłeś mojego odwiecznego wroga do mojego domu? - zapytała Tatiana, takim samym głosem jakim mogłaby zapytać Gideona, dlaczego nie zwrócił książki, którą pożyczył.
- O rety - powiedział Will. - Odwiecznego wroga? Tatiano, życzę ci tylko dobrze. Czy ja kiedykolwiek, chociaż raz, wtrąciłem się w twoje życie? W twoje sprawy?
- Tak - powiedziała Tatiana. - Dwukrotnie. Najpierw, gdy zamordowałeś mojego męża, a później, gdy zamordowałeś mojego ojca.
      Will wydał z siebie taki dźwięk jakby się dławił.
- Zamordowałem twojego ojca, ponieważ on zamordował twojego męża! I ja go nie zamordowałem, on zamienił się w jakiegoś wielkiego węża.
- Robaka, Will - powiedział Gideon cicho. - Był wielkim robakiem. Nie wężem.
- Jak pamiętam - powiedział Will. - był wielkim wyrmem* z głębokich otchłani, którego zabiliśmy.
- Nie prawda - powiedział Gideon.
- To był mój ojciec - wycedziła Tatiana. - I chciałabym wiedzieć, Gideonie, dlaczego przyprowadziłeś go tutaj? Kazałam ci wykonać dla mnie zadanie.
- I je wykonałem - powiedział z ożywieniem Gideon. - Pan Herondale był na tyle miły, by pójść ze mną, aby pomóc w ochronie mnie przed najbardziej narowistym psem jakiego opisałaś.
- Był naprawdę dość narowisty - przyznał Will.
- Jeżeli pozwolisz nam wejść - powiedział Gideon.
       Tatiana zmrużyła oczy, jakby próbowała przejrzeć ich czar.
- Cóż, wchodźcie. Ale nie dostaniecie herbaty.
- Tatiano - powiedział Will z chichotem. - Nie ma mowy, bym skonsumował jakiekolwiek jedzenie lub picie w twoim domu.
      Gideon pomyślał, że szło dosyć dobrze.
      Ulokowawszy się znowu w biurze jego ojca, bez herbaty zaproponowanej, czy przyjętej, Tatiana odezwała się:
- Więc?
      Gideon sięgnął do kurtki i położył psią obrożę, zwietrzały długi skórzany sznurek, na biurko z wymachem.
      Tatiana spojrzała na nią, a później na niego.
- Co to jest? 
- Psia obroża - odpowiedział Gideon. - Trofeum po zabiciu go.
      Znowu na nią spojrzała.
- To mi nic nie mówi. Mogłeś po prostu zdjąć ją z tego psa.
- Pani - powiedział Will. - Jeśli mogę? Żaden człowiek nie byłby w stanie zdjąć obroży z tego psa. Radziłbym raczej, by trzymać ręce w odległości kilku stóp od szyi tego psa, jeżeli chce się zatrzymać rzeczone ręce. A teraz, gdy obroża jest zdjęta, nikt nie może znowu jej założyć. - Mówił poważnym tonem.
- Potrzebuję czegoś więcej - powiedziała Tatiana. - Jeżeli zabiliście tego psa, musicie wiedzieć, gdzie jest. Wróćcie i przynieście mi psi ogon, czy coś takiego.
- Tatiano - błagał Gideon, ale Will mu przerwał.
- Jeśli mogę znowu - powiedział. - Pies leży po drugiej stronie bardzo wysokiego i bardzo ostrego cierniowego płotu, stojącego pomiędzy terenami psa a drogą. Ze wspinaczką  poradziłby sobie tylko dobrze wytrenowany Nocny Łowca i radziłbym to zrobić z wolnymi rękami, a nie niosąc jakąś część psa. Obawiam się, że obroża musi wystarczyć.
       Tatiana wyprostowała się i potrząsnęła głową, z niezadowoleniem widniejącym w ułożeniu jej warg.
- Udowodnijcie, że pozbyliście się psa - powiedziała. - A nie, że tylko go spotkaliście.
       Gideon czekał na kolejne wtrącenie Willa, ale tym razem Will był cicho. Wydawało się, że nie był pewny jak kontynuować. W końcu powiedział:
- Tatiano daj mu dokumenty. Ponieważ jest Boże Narodzenie.
- Co? - zapytał Gideon z niedowierzaniem.
       Tatiana spojrzała na Willa z nienawiścią.
- Święta przyziemnych nie mają dla mnie żadnego znaczenia.
- Tak sądziłem - wyszeptał Will.
- Proszę - powiedział Gideon, chwytając się ostatniej deski ratunku. - Mój syn - on... jest jak twój syn. - Tatiana wpatrywała się w niego przez chwilę w ciszy, więc kontynuował. - On... on jest bardzo mały, często choruje, a my boimy się, czy przeżyje. Boimy się co się stanie, gdy nałożymy na niego Znaki. Tak jak ty martwisz się o swojego syna.
      Tatiana dalej wpatrywała się w niego w ciszy jak jaszczurka.
- Wiem, że nie zgadzamy się, co do historii naszej rodziny - powiedział wytrwale, ignorując ciche hmph! które wyrwało się Willowi, siedzącemu za nim. - Ale pomimo tego jesteśmy rodziną i oboje mogliśmy... odziedziczyć coś. Od naszego ojca. Coś, co przekazaliśmy naszym synom. Muszę przeczytać dokumenty, by zobaczyć, czy znajdują się tam jakieś wskazówki.
       Wpatrywała się przez okropnie długi czas, a w końcu powiedziała:
- Wynoś się z mojego domu.
- Tatiano - błagał.
- Jak śmiesz porównywać swojego syna do mojego! - Jej głos się podniósł - Każdy mógłby zgadnąć skąd się wzięła słabość w twoim synu i jest to najwyraźniej spowodowane twoją decyzją, by zmieszać swoją krew z najbardziej przyziemną osobą, jaką mogłeś znaleźć - wykrzyknęła.
- Sophie przeszła Wstąpienie! - wykrzyknął Will stanowczo, a Gideon uświadomił sobie, że był szczęśliwy z obecności Willa.
- Nie obchodzi mnie to! - krzyknęła Tatiana. - Mój syn jest z krwi najstarszych rodzin Nocnych Łowców. Nie jest słaby jak twój syn. Wracaj do swojej słabości, Gideonie. Zejdź mi z oczu, wynoś się z mojego domu i nie waż się pojawiać znowu przed moimi drzwiami. Nie tęskniłam za twoim towarzystwem, ani za twojego brata i jestem szczęśliwa, że mój syn nie będzie wychowywał się pod niszczącym wpływem któregokolwiek z was.
       Gideon chciał wstać, ale Will się odezwał:
- Jeśli znowu mógłbym się wtrącić. - I siadł z powrotem. Tatiana patrzyła na niego gniewnie. - Sądzę - ciągnął Will, poważnym tonem - że ty i ja moglibyśmy wyjść na korytarz na chwilę i porozmawiać w cztery oczy - tylko na chwilę. Daj mi trzy minuty, proszę tylko o tyle. Po tym czasie, odejdziemy i obiecamy, że już nie wrócimy. Prawda, Gideonie?
- Cokolwiek zechcesz.
       Tatiana patrzyła wnikliwie w twarz Willa, a następnie powiedziała:
- Masz dwie minuty, zaczynając od teraz. - Wstała i poszła w kierunku drzwi.
- Will, co ty... - zaczął Gideon.
      Will położył palec na swoich ustach, by uciszyć Gideona.
- Zaufaj mi - powiedział. - Sądzę, że mogę stworzyć świąteczny cud.
      Gideon tylko patrzył bezradnie jak jego siostra i jego przyjaciel wychodzą, zamykając za sobą drzwi. Sekundy mijały. Dwie minuty,  kolejne dwie, a następnie trzy.
       Wtedy Tatiana wróciła, a za nią Will. Gideon próbował odczytać minę Willa, ale była neutralna, nonszalancka.
       W dłoniach Tatiany znajdowały się dwa zeszyty, zapakowane razem z luźnymi kartkami. Ich okładki oraz kartki były usmarowane sadzą.
- Dokumenty Benedicta Lightwooda - powiedziała. - Nie zasługujesz na nie. A ja ci ich nie daję na zawsze. Są częścią domu, a dom jest mój, tym samym one także należą do mnie. Możesz je przeczytać, czy skopiować w ciągu jednego tygodnia, a jeżeli nie zostaną w tym czasie zwrócone w takim stanie w jakim ci je dałam, niech Anioł zlituje się nasz waszymi duszami. - powiedziała, patrząc w kierunku Willa.
      Will uniósł ręce w geście poddania.
- Ja naprawdę tylko przyszedłem, by posiłować się z psem.
       Gideon wziął od niej papiery, w zamyśleniu. Obrócił się, by spojrzeć na Willa, który szepnął do niego z małym uśmiechem.
- Świąteczny cud.

***

- No mów- powiedział Gideon, gdy jechali powozem z Chiswick. - Co powiedziałeś Tatianie, że ustąpiła?
      Padał śnieg, a wiatr był słaby, przez co płatki opadały malowniczo, zamiast walić w powóz, gdy jechali przez Hammersmith, by dostać się do Centralnego Londynu.
Will oparł się i spojrzał przez okno.
- Cóż, jeżeli musisz wiedzieć - powiedział. - Wygłosiłem bardzo dobrze przemyślaną przemowę, poruszającą kwestie takie jak znaczenie rodziny, przebaczenie, potrzebę tego, by wszyscy Nocni Łowcy łączyli się w wspólnej sprawie jaką jest zabijanie demonów, o jak mało została poproszona, bezsensowność zemsty, oraz oczywiście świąteczny klimat, który pobudza do dawania dobra.
- Och.
- Tak - powiedział Will z zapałem. - A później odliczyłem banknoty o łącznej kwocie dwustu brytyjskich funtów**, dając je prosto w jej ręce.
- Will! - powiedział zszokowany Gideon.
- Mówiłem ci- powiedział Will. - Wszyscy lubią pieniądze. Nawet szalone, szukające zemsty siostry, mające krew swoich mężów na sukniach lubią pieniądze.
      Gideon był skołowany. To była olbrzymia suma pieniędzy.
- Nie musiałeś tego robić, Will - powiedział. - Ona nie zasługuje na te pieniądze.
- Nie zasługuje - odpowiedział Will gwałtownie. - na zwycięstwo moralne. To były dobrze wydane pieniądze, by móc opuścić ten dom.
      Gideon otworzył dzienniki, podziwiając Willa Herondale'a. Jego finansowa pozycja była oczywiście lepsza niż Gideona, ale dwieście funtów było olbrzymią sumą pieniędzy, o wiele większą, żeby Will mógł ją wydać na głupoty. A jednak nie zawahał się, by dzierżyć te pieniądze dla Gideona, a tak naprawdę, Gideon zrozumiał, przyniósł ze sobą pieniądze celowo.
       To takie dziwne, pomyślał Gideon, patrząc ukradkowo na Willa, który odchrząkiwał cicho. W tym momencie ten chłopak, którego nie cierpiał jako dziecko, był dla niego bardziej jak rodzina, niż jego własna siostra. I zorientował się, że był w stanie to zaakceptować. Rzeczywiście świąteczny cud.
- Naprawdę lepiej oddam Tatianie papiery w ciągu tygodnia - powiedział, przeglądając dokumenty jeszcze raz, zanim zaczął je czytać. - Albo prawdopodobnym jest, że pośle na mnie demona.
         Will zaśmiał się krótko.
- Ha. Mogłaby to zrobić.
          Gideon przestał czytać.
- Wiesz, ona na serio mogłaby to zrobić. To jest naprawdę prawdopodobne.
- To prawda - zgodził się Will, bardziej ponuro.
          Minęły minuty, podczas których Gideon przebiegał wzrokiem po kartkach, marszcząc brwi. Po pewnym czasie, wrócił do początku, zdezorientowany.
         Will obrócił się, odwracając od okna, przez które obserwował sunącą Bath Road.
- O o chodzi? - zapytał.
- Nic tu nie ma - powiedział sfrustrowany Gideon. - Wiele okropnych rzeczy, oczywiście. Mój ojciec był... był... - Ciężko mu było znaleźć właściwe słowo.
- Potworem? - zasugerował Will.
- Zboczeńcem - powiedział ostrożnie Gideon. Przerzucił kartki aż znalazł tą, na której znajdował się skomplikowany diagram, który narysował ołówkiem jego ojciec i pokazał go Willowi.
       Will zamrugał, patrząc na wykres.
- Jiminy*** - powiedział.
- Ale nie ma tutaj nic, co mogłoby spowodować słabość lub kruchość u jego potomków - Gideon kontynuował. - Zero klątw, zero uroków, zero demonicznych trucizn....
- Tylko ospa - powiedział sucho Will.
- Tak, ale ona nie jest dziedziczna - powiedział Gideon. - Sprawdziliśmy to lata temu, dla własnego dobra. - Przerzucił kartki. - Tyle zachodu, po nic. Thomas pozostaje słaby, a ja nie jestem w stanie niczego dla niego zrobić.
        Zapadła cisza, a później Will powiedział:
- Gideonie, są święta, a święta to czas, by mówić prawdę. Zgodzisz się ze mną?
- Jeżeli tak twierdzisz - powiedział Gideon, machnąwszy ręką. Z własnego doświadczenia sądził, że święta to czas śpiewania na ulicach i jedzenia gęsi, ale kto wiedział jakie dziwne tradycje znał Will ze swojego przyziemnego dzieciństwa. - W każdym razie, zgodziłbym się, że powinno się mówić prawdę, niezależnie od okazji.
- Gideonie - powiedział Will, klepiąc Gideona po ramieniu. - Z Thomasem nie dzieje się nic złego.
      Gideon westchnął.
- To bardzo miło z twojej strony, ale....
- Ale nic. Thomas jest po prostu mały. Czasami dzieci są małe. On nie jest przeklęty, ani pod wpływem uroku.
- Choruje - naciskał Gideon. - Przez cały czas.
        Will zaśmiał się.
- Wiesz jak chora była Cecily jako niemowlę? Miała cały czas kolki,a później gorączki... Przez pierwsze kilka lat płakała więcej niż spała.
- A potem co?
        Will wyrzucił ręce w powietrze.
- A potem nic! Urosła! Chorowała coraz rzadziej. Tak to jest z dziećmi. I my nie mieliśmy przerażających, niemych, telepatycznych lekarzy, by się nami opiekować. Czy Thomas je? Czy wysila się, gdy czuje się dobrze?
- Tak - przyznał Gideon.
- Cóż więc - powiedział Will, opierając się jakby wyraził swoją opinię. - Przestań myśleć o swojej rzekomo przeklętej rodzinie. Syn Tatiany jest chorowity... dziwi cię to teraz, gdy zobaczyłeś dom? Teraz, gdy widziałeś Tatianę? Nie, oczywiście, że nie. - Spojrzał uważnie na Gideona. - Jedynym problemem Thomasa - powiedział pewnie. - jest to, że jest uroczą, malutką osóbką.
      Gideon gapił się na Willa. Po chwili wybuchnął śmiechem. Will też zaczął się śmiać, swoim zwyczajowym serdecznym śmiechem, a Gideon zorientował się, że czuje się lepiej. Ciągle martwił się o Thomasa - i będzie przez następne kilka lat, dopóki chłopiec przestanie zapadać na dziecięce dolegliwości i będzie mógł być chroniony runami - ale mimo wszystko czuł się lepiej. Wcześniej zastanawiał się nad tym jak mógłby się czuć w trakcie drogi powrotnej z domu swojej siostry, ale "lepiej" nie było jednym z nich.
- Świąteczny cud - wyszeptał Will radośnie.
Cóż, pomyślał Gideon, jakiś cud w każdym razie. "

* wyrm - taki jakby smok bez odnóży i skrzydeł/wąż morski pojawiający się w wielu mitologiach, np. nordyckiej jako Jormungand
** dla porównania: robotnicy w Londynie w latach 60 XIX wieku zarabiali około 110 funtów brytyjskich na rok
*** starodawny wyraz oznaczający zaskoczenie, ale jakoś nie potrafiłam znaleźć tak dobrze odpowiadającego mu polskiego słowa

Moje przemyślenia:
1. Zastanawiałam się, dlaczego na tych ostatnich rysunkach Gideon ma takie bardziej brązowe włosy skoro na wczesnych ma jasny blond. Jakoś zawsze myślałam, że piaskowy blond to taki jasny blond, a wczoraj przeczytałam jakiś inny fragment "Mechanicznej Księżniczki" w angielskiej wersji i jest tam napisane, że jego włosy mają taki brązowo-blond kolor. *szoooooookkkkk*

2. Tak bardzo kocham, że nawet im przez głowę nie przeszło zranienie psa.

3. Tatiana, błagam zniknij. Idź sobie. Odejdź. Albo chociaż bądź pierwszą osobą, która umrze w "Chain of Gold"

2. Och nie wiedziałam, że potrzebuję przeczytać o przyjaźni Gideona i Willa, ale omg to takie cudowne *-*

A jeszcze taka informacja: Cassie napisała, że pod koniec grudnia i na początku nowego roku będzie podróżować z rodziną, przez co maila z kolejnym flash fiction  dostaniemy dopiero około 10 stycznia na 

Źródło: https://cassandraclare.tumblr.com/search/december%27

czwartek, 12 grudnia 2019

Historia tego jak Magnus adoptował Prezesa Miau

Jest to bardzo słodziutkie, także przygotujcie się ;)

Magnus znalazł Prezesa Miau w kartonowym pudełku razem z trzema innymi kociętami. Magnus rzucił czar, żeby sprawdzić, którzy z jego sąsiadów najbardziej potrzebują kotka. Prezes Miau pokazał, że nie ma zamiaru odchodzić, trzymając się Magnusa.





Mówiłam, że słodkie 

środa, 11 grudnia 2019

Taki oto pierwszy opis "Sword Catcher"

    "Sword Catcher" to nadchodząca seria napisana przez Cassandrę Clare. Co ciekawe, będzie to jej pierwsza samodzielna seria nie osadzona w świecie Nocnych Łowców (podkreśliłam, że samodzielna, ponieważ razem z Holly Black napisała serię "Magisterium"). Jakoś zdawało mi się, że "Sword Catcher" będzie miał swoją premierę po ukazaniu się ostatniej książki o Nefilim, a tu niespodzianka.

     Jak już pisałam kilka tygodni temu, pierwsza część będzie miała premierę we wrześniu 2021 roku, czyli no dość niedługo. Ma być to także pierwsza seria fantasy dla dorosłych! Pamiętam, że na początku "The Eldest Curses" też miały być przeznaczone dla starszych czytelników, ale zarzucono ten pomysł.

     Sama seria osadzona będzie na stworzonej przez Cassie mieście Castellane. Młoda kobieta zostaje wyznaczona do zostania prywatnym lekarzem największego kryminalisty w mieście. Młody mężczyzna odkrywa, że książę, którego jest ochroniarzem, może nie być za dobrym gościem. Miecze, intryga, magia Eksplozje!

    Jak na razie nie wiem, co myśleć. Widzę, że Cassie wchodzi w high fantasy, więc zobaczymy jak jej to wyjdzie, no i będzie czas, żeby podzielić się z nami oficjalnym opisem, czy jakimiś fragmentami książki i zobaczymy.

wtorek, 10 grudnia 2019

Wszystkiego najlepszego, Magnus!

Spóźniłam się o dwa dni, ale lepiej późno niż wcale, prawda? Na osłodę mam dla was nowy cytat z "The Lost Book of the White". TMI gang powraca *-*

"Magnus znalazł swój szlafrok, zamrugał, żeby odgonić sen, a następnie poszedł do kuchni, gdzie Jace Herondale nalewał sobie kawy do należącego do Magnusa kubka z napisem: "Jestem pewnego rodzaju Wielką Sprawą".
- Nie masz swojego własnego ekspresu do kawy? - zapytał Magnus ponuro.
      Jace, ze swoimi blond włosami, będącymi w nadnaturalnie idealnym stanie, posłał mu zwycięski uśmiech, na który Magnus nie był przygotowany przed wypiciem kawy.
- Słyszałem, że zostałeś raniony przez dziwny norweski cierń - powiedział Jace. - Mam także pytanie: masz mleko sojowe? Clary ma fazę na sojowe mleko.
- Co robisz w moim mieszkaniu? - zapytał Magnus.
- No cóż- powiedział Jace, szperajac teraz w lodówce. - Lubię myśleć, że jestem tutaj mile widziany o każdej porze, przez moją bliską relację z waszą trójką. Ale w tym przypadku, Alec po nas zadzwonił. Mówił coś o Szanghaju.
- Jakich nas? - zapytał Magnus podejrzliwie.
Jace zamachnąl kubkiem z kawą.
- Nas! No wiesz. Nas wszystkich.
- Was wszystkich? - powtórzył Magnus. Podniósł dłoń. - Poczekaj. Stop. Pójdę ubrać na siebie coś więcej niż kimono. A ty użyjesz swoich anielskich mocy, by nalać dla mnie tak wielki kubek czarnej kawy jaki możesz znaleźć, ja zaraz będę, następnie porozmawiamy o okropnych pomysłach takich jak kim "wszyscy wy" jesteście oraz co powiedział ci Alec ostatniej nocy.
      Gdy wrócił do salonu, teraz odpowiednio ubrany, znalazł Aleca z rękami założonymi na piersi, wyglądającego na cierpiącego. W najdalszym kącie pokoju, obok sufitu, wisiał Max wirujac w powietrzu. Nie wyglądał jakby był w niebezpieczenstwie - w zasadzie, krzyczał "Wheeeeeeeeeee", zdawało się, że świetnie się bawił. Pod nim, Clary Fairchild i Isabelle Lightwood próbowały zeszturchnąć go z powrotem na ziemię, używając do tego rączki od miotły. Swoją wolną ręką, Clary machała swoim rudym warkoczem, probując zainteresować tym Maxa jakby był Prezesem Miau. Max wisiał do góry nogami i najwyrazniej czuł się z tym znakomicie. Każdy był ubrany w koszulki i jeansy, ale Isabelle, oczywiście, pojawiła się w dopasowanym czarnym swetrze ubranym na plisowaną aksamitną długą spódnicę. Była jedną z niewielu osób, które czasami sprawiały, że Magnus czuł się ubrany niewystarczajaco dobrze." 

niedziela, 8 grudnia 2019

Flash Fiction #7 - "Świąteczna Kolęda Lightwoodów cz.1", czyli dlaczego mam ochotę zamordować Tatianę

Przepraszam, że w tym tygodniu nie pojawił się ani jeden post oraz że opowiadanie pojawia się dzisiaj a nie w sobotę, ale trochę przerosła mnie ilość rzeczy, którą musiałam załatwić.

"Londyn, 1889 rok

     Will Herondale był przepełniony duchem świąt, a Gideon Lightwood uważał to za bardzo irytujące.
      Tak naprawdę to nie tylko Will się tak zachowywał; on i jego żona Tessa wychowywali się w przyziemnych okolicznościach dopóki byli prawie dorośli, więc ich wspomnienia dotyczące świat Bożego Narodzenia zawierały miłe rodzinne wspomnienia i dziecinne uciechy. Budzili się z nimi do życia razem z resztą Londynu, jak co roku.
       Wspomnienia Gideona o świętach zawierały głównie przepełnione ludźmi ulice, za bardzo doprawione jedzenie oraz zapijaczonych przyziemnych kolędników, którzy wymagali ratunku od  bardziej niebezpiecznych londyńskich pierwiastków, gdy kolędowali całą noc, wierząc, że całe zło i niegodziwość zniknęły z tego świata, do momentu, w którym zostały zjedzone przez demony Kapre, zmienione w choinki. Tak dla przykładu.
        Urodzony i wychowany jak Nocny Łowca, Gideon, oczywiście, nie obchodził Bożego Narodzenia i zawsze odnosił się do londyńskiej obsesji na temat tego święta z otumanioną obojętnością. Przez większą część swojego dorosłego życia mieszkał w Idrisie, gdzie zima niosła alpejską głębię i nie dało się znaleźć świątecznej girlandy czy petardy. Zima w Idrisie zdawała się być bardziej uroczysta niż Boże Narodzenie, o wiele starsza niż Boże Narodzenie. To był dziwny aspekt Idrisu: podczas gdy większość Nocnych Łowców kończyła świętując święta ich lokalnych przyziemnych, a chociaż takie, które wylewały się na ulice z dekoracjami i publicznymi festynami, Idris w ogóle nie miał świąt. Gideon nigdy się nad tym nie zastanawiał; wydawało się oczywistym być, że Nocni Łowcy nie brali sobie urlopu. To było błogosławieństwo i przekleństwo bycie jednym z nich. Nocnym Łowcą było się cały czas.
        Nie dziwnym było, że niektórzy nie umieli tego znieść i odchodzili do przyziemnych żyć. Tak jak w zasadzie zrobił tata Willa Herondale'a, Edmund.
        Może własnie dlatego duch świąt Willa tak bardzo go irytował. W ostatnich latach polubił Willa Herondale'a i uważał go za swojego dobrego przyjaciela. Miał nadzieję, że kiedy ich dzieci będą starsze, one także się zaprzyjaźnią. Jeżeli Thomas będzie zdrowy do tego czasu. Wiedział też, że Will umyślnie przedstawiał się jako głupiutkiego i dość durnego, ale naprawdę był bystrym i wnikliwym szefem instytutu i bardzo dobrym wojownikiem.
        Ale gdy Will nalegał by pójść zobaczyć wystawy okienne na Selfridge, nie mógł przestać martwić się, że chyba, Will miał jednak zasadniczo niepoważny umysł.
- Oxford Street? Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem? Czyś ty oszalał?
- To będzie zabawa! - powiedział Will z lekką melodią w swoim walijskim akcencie, oznaczającą, że był trochę za bardzo podekscytowany. - Wezmę Jamesa, a ty Thomasa i pójdziemy na spacer. Wypijemy po drinku w Diabelskiej Tawernie, gdy będziemy wracać, co ty na to? - Poklepał Gideona po plecach.
        Gideon nie był w Londynie od dłuższego czasu. Jako jeden z najbardziej zaufanych doradców Konsul, nie tylko mieszkał w Idrisie, ale rzadko znajdował okazje, by wyjechać. Zostawał także dlatego, by jego syn Thomas mógł oddychać świeżym powietrzem Lasu Brocelind, a nie tym z tego brudnego, zamglonego miasta.
         Tego brudnego, zamglonego miasta powtórzył w jego głowie głos jego ojca, a Gideon był za bardzo znużony, by uciszyć głos jego ojca, jak to zwykle robił, gdy Benedict wkradał się. Martwy od więcej niż dekady, a jednak ciągle nie mógł zamilknąć.
          Jego brat Gabriel także mieszkał w Idrisie, ale z mniej jasnych powodów. Możliwe, że nie chodziło tylko o złe powietrze; możliwe, że oboje byli szczęśliwsi żyjąc daleko od domu Benedicta Lightwooda. I wiedzy, że obecny mieszkaniec tego domu nie chciał rozmawiać z żadnym z nich.
         Ale teraz Gideon przybył do Londynu z Thomasem, tylko ich dwoje, zostawiwszy Sophie i dziewczynki w Idrisie. Potrzebował rady na temat Thomasa, ludzi z którymi mógł dyskretnie przedyskutować problem. Potrzebował porozmawiać z Willem i Tessą Herondale oraz konkretnym Cichym Bratem, który bardzo często mógł być znaleziony w ich pobliżu.
          W tym momencie zastanawiał się, czy to był dobry pomysł. "Porządny, orzeźwiający spacer" był dokładnie takim typem angielskiego nonsensu, którego na wpół spodziewał się usłyszeć od Willa na temat Thomasa, ale "porządny spacer wzdłuż najbardziej zatłoczonej ulicy w Londynie na trzy dni przed świętami" było na takim poziomie nonsensu, że nie był na to przygotowany.
- Nie mogę zabrać Thomasa do tego tłumu - powiedział Willowi. - Będzie poobijany.
- Nie będzie poobijany - powiedział lekceważąco Will. - Nic mu nie będzie.
- A poza tym - powiedział Gideon. - Będziemy przykuwać uwagę. Przyziemni ojcowie nie mają w zwyczaju chodzić z dziećmi w wózkach, wiesz?
- Weźmiemy naszych synów na barana - powiedział Will. - I niech Anioł ma w opiece każdego, kto będzie na to narzekał. Świeże londyńskie powietrze będzie korzyścią dla każdego z nas. A witryny mają być prawdziwym widowiskiem w tym roku.
- Świeże londyńskie powietrze - powiedział oschle Gideon - jest ciężkie jak melasa i koloru zupy grochowej. - Ale zgodził się.
            Wcześniej zostawił Thomasa w pokoju dla dzieci, gdzie Tessa pilnowała jego i Jamesa. Będąc o cały rok starszym od Jamesa, Thomas nie zawsze rozumiał co James umiał, a co nie umiał zrobić, czy zrozumieć. Tessa martwiła się, że James zostanie zraniony. Jednak Gideon bardziej martwił się o Thomasa, który ciągle był mniejszy od Jamesa, mimo różnicy wieku. Był także bledszy od Jamesa i mniej krzepki. Dopiero niedawno doszedł do siebie po swojej ostatniej okropnej gorączce, która przyprowadziła do ich domu w Alicante nieznanego im Cichego Brata, by go zbadać. Po czasie Cichy Brat oznajmił, że Thomas wyzdrowieje i wyszedł bez dalszej rozmowy.
           Ale Gideon chciał odpowiedzi. Gdy podniósł teraz Thomasa, nie mógł przestać myśleć o tym jak lekki był jego syn. Był najmniejszym z "chłopców" jak Gideon o nich myślał - o Jamesie, o synu swojego brata, Christopherze i synu Charlotte, Matthew. Urodził się za wcześnie i był malutki. Byli przerażeni, gdy dostał gorączki po raz pierwszy, przekonani, że to już koniec.
           Thomas nie umarł, ale także nie w pełni wyzdrowiał. Pozostał drobny, o słabej kondycji zdrowotnej, szybko łapał choroby. Sophie walczyła bardziej niż ktokolwiek inny, by wypić z Kielicha Anioła, aby stać się Nocną Łowczynią, ale teraz była zmuszona walczyć w o wiele cięższej bitwie ze śmiercią przy łóżku ich syna. Wciąż i wciąż od nowa.
           Wzdychając, wziął swojego syna, by złapać ich płaszcze, na ich rześki bożonarodzeniowy spacer.


***

     Jak można było przewidzieć, Oxford Street była domem wariatów wypełnionym kupującymi, powozami, obserwatorami, grupami wrzeszczących kolędników. Gideon zaraz nałożyłby na nich run niewidzialności dla Przyziemnych oczu (chociaż jedna z grup kolędników składała się ewidentnie z wilkołaków, którzy wymienili Znaczące Spojrzenia z Gideonem), ale Will oczywiście chciał upajać się przeżyciem.
    James także zdawał się być bardzo zaintrygowany hałasem i światłami, chichocząc i wykrzykując w zachwycie, widząc świąteczna scenę dookoła nich. Londyński chłopak od urodzenia, pomyślał Gideon, ale cóż, ja też byłem londyńskim chłopakiem od urodzenia, a tu jak dla mnie jest za wielkie zamieszanie. Thomas był cichy, oglądał wszystko szeroko otwartymi oczami, wczepiając się w ramiona taty. Gideon nie miał pojęcia jak bardzo osłabiony wciąż był Thomas po ostatniej gorączce a jak bardzo był przytłoczony tłumem. W pewien sposób, gdy nie był chory, Thomasem można było się bardzo łatwo zająć, że aż wprawiało to człowieka w poczucie winy; rzadko robił zamieszanie, po prostu spoglądał na świat tymi wielkimi piwnymi oczami, jakby świadom swojej bezsilności, mając nadzieję, że nie będzie zauważony.
      Will czekał aż dołączą do tłumu przy witrynie Selfridge, a sam zaczął wykrzykiwać bezsensowne okrzyki radości takie jak "Na Jowisza!" i tym podobne. Podniósł Jamesa do szyby, by mógł zobaczcie dokładnie sceny, które jak się zdawało, koncentrowały się wokół jasnowłosych dzieci jeżdżących na łyżwach po rzece. Gideon pokazywał rzeczy Thomasowi, który się uśmiechał.
      Tylko raz zatrzymali się, by kupić gorący cydr od mężczyzny, który sprzedawał go na ulicy, gdy Will powiedział:
- Słyszałem o synu Tatiany, Jesse'em. Okropna sprawa. Rozmawiałeś z nią?
       Gideon pokręcił głową.
- Nie rozmawiałem z Tatianą od prawie dziesięciu lat, ani nie byłem w domu.
       Will wydał z siebie współczujący dźwięk.
- Nie sądzę, że to zbieg okoliczności - powiedział Gideon.
- Co? - zapytał Will.
- Zbieg okoliczności - powtórzył Gideon. - że oboje mamy dzieci, które są... chorowite.
- Gideon - powiedział Will rozsądnie. - wybacz mi, że to powiem, ale to stek bzdur. - Gideon spojrzał na niego zdziwiony. - Po pierwsze, masz swoje śliczne córeczki i żadna z nich nie była częściej chora niż inne dzieci, gdy były malutkie. Po drugie, wszystko, co stało się z twoim ojcem stało się przez jego własne czyny i wydarzyły się na długo po tym jak się urodziłeś, a ani ty ani Gabriel nie byliście chorowici.
     Gideon pokręcił głową. Will był taki miły, tak chętny, by oszczędzić my konsekwencji grzechów jego rodziny.
- Nie znasz wszystkiego - powiedział. - jak wiele eksperymentów z czarną magią przeprowadzał Benedict. Trwały odkąd sięgam pamięcią. Demoniczna ospa zostaje w pamięci, ponieważ jest dosyć upiorna.
- I też tam byliśmy - powiedział Will - kiedy zmienił się w gigantycznego robaka.
- To także - powiedział Gideon ponuro. - Ale dwoje chorowitych synów, małych i delikatnych... Nie mogę powiedzieć z pewnością, że to zbieg okoliczności, że nie ma to nic wspólnego z grabieżą mojego ojca. Nie mogę ryzykować takiej możliwości. - Spojrzał na Willa błagalnie. - Stanie się chorym zajęło Jesse'emu lata - powiedział - a Thomas ostatnimi czasy tak często choruje.
       Zapadła głęboka cisza. Will odezwał się cicho:
- Brzmisz jakbyś planował coś zrobić.
- Bo to prawda - powiedział Gideon z westchnieniem. - Muszę przejrzeć dokumenty mojego ojca, jego zapiski tego, co nazywał swoim "dziełem". Są w Chiswick, a ja muszę tam pójść i poprosić o nie Tatianę.
- Zobaczy się z tobą? - zapytał Will.
    Gideon znowu pokręcił głową.
- Nie wiem. Miałem nadzieję, że jej złość przez lata osłabienie i uraza. Miałem nadzieję, że fakt, iż Clave dało jej wszystkie pieniądze i posesje mojego ojca pomoże jej znaleźć spokój.
- Cóż - powiedział Will. - Jeżeli pójdziesz, musisz absolutnie zostawić Thomasa z nami.
- Nie chciałbyś by poznał swoją ciocię? - zapytał Gideon niewinnie.
     Will spojrzał na niego poważnie.
- Nie chciałbym, żeby on, czy którekolwiek z moich dzieci znalazło się na ziemiach tego domu!
    Gideon był zaskoczony.
- Dlaczego? Co z nim zrobiła.
       Will powiedział ponuro:
- Chodzi o to, czego nie zrobiła.

***

     Gideon mógł zrozumieć, o co chodziło Willowi. Tatiana nie zrobiła nic z domem. Nic, żeby zmienić, oczyścić, czy zachować go w jakikolwiek sposób. Zamiast go odrestaurować, czy na nowo udekorować według jej własnych upodobań, Tatiana pozwoliła mu zgnić, czerniejąc i opadając na siebie, upiorny pomnik upadku Benedicta Lightwooda. Okna były zamglone, jakby mgła kłębiła się wewnątrz; labirynt był czarną i poskręcaną ruiną. Gdy otworzył bramę, zawiasy zaskrzypiały jak torturowana dusza. Nie świadczyło to dobrze o emocjonalnym stanie jego mieszkańca.
      Gdy Benedict Lightwood zmarł w niełasce przez późne stany demonicznej ospy, a cała historia jego hańby została poznania przez Clave, Gideon ukorzył się. Nie chciał odpowiadać na pytania, ani słyszeć fałszywego współczucia dla zniszczenia jakie spotkało jego rodzinę. Nie powinien był się przejmować. Już znał prawdę o swoim ojcu. Jednak to wbijało się w jego dumę, a przecież nie powinien mieć już żadnej dumy w swoim oczernionym nazwisku.
     Dom i fortuna zostały zabrane dzieciom Benedicta na rozkaz Clave. Gideon ciągle pamiętał jak dowiedział się, że Tatiana oskarżyła jego i Gabriela o "zamordowanie" ich ojca. Clave na początku zabrało ich majątek, ale później ukazało jaka była sytuacja: Tatiana Blackthorn napisała do Clave, aby fortuna Benedicta została przekazana jej razem z rodowym domem Lightwoodów w Chiswick. Teraz była częścią rodziny Blackthorn, nie nosiła splugawionego nazwiska. Podczas procesu wydała wiele oskarżeń wobec swoich braci. Clave powiedziało, że rozumie, iż Gabriel i Gideon nie mieli wyboru i musieli zabić potwora, którym stał się ich ojciec, ale technicznie rzecz biorąc, Tatiana miała rację. Clave było skłonne dać Tatianie cały spadek Lightwoodów, w nadziei, że zakończą sprawę.
- Będę walczyć - Charlotte powiedziała Gideonowi, jej małe dłonie ściskały jego rękaw a usta były zaciśnięte.
- Charlotte, nie - błagał Gideon. - Masz tyle innych bitw do starcia. Gabriel i ja nie potrzebujemy niczego z tych splamionych pieniędzy. To nie ma znaczenia.
     Pieniądze nie miały wtedy znaczenia.
     Gabriel i Gideon przedyskutowali problem i zdecydowali, że nie będą  rywalizować z jej próbami. Ich siostra była wdową. Mogła mieszkać w byłej rezydencji Lightwoodów w Chiswick w Anglii oraz w rezydencji Blackthornów w Idrisie i proszę bardzo. Gideon miał nadzieję, że ona i jej syn będą szczęśliwi. Tak naprawdę wspomnienia Gideona o tym domu były, delikatnie rzecz ujmując, ambiwalentne.
    Teraz czekał przed frontowymi drzwiami, farba, którą były pokryte, w większości już odeszła, z głębokimi żłobieniami w niektórych miejscach jakby jakieś dzikie zwierze chciało się dostać do środka. Może Tatiana w pewnym momencie zamknęła się w środku. Po czasie drzwi otworzyły się, ale za nimi nie stała jego siostra, a dziesięcioletni chłopiec, spoglądający posępnie. Miał czarne włosy, które odziedziczył po ojcu, którego nigdy nie poznał, ale był wysoki jak na swój wiek, wątły, o zielonych oczach.
     Gideon zamrugał.
- Ty musisz być Jesse.
     Oczy chłopca zwęziły się.
- Tak - odpowiedział. - Jesse Blackthorn. A pan jak się nazywa?
      Jesse, jego siostrzeniec, po tyłu latach. Gideon wiele razy prosił, żeby mógł zobaczyć Jesse'ego, gdy był dzieckiem. On i Gabriel próbowali pójść do Tatiany, gdy urodziła dziecko, ale nie chciała żadnego z nich widzieć.
      Gideon wziął głęboki wdech.
- Cóż - powiedział. - Tak się składa, że jestem twoim wujkiem Gideonem. Bardzo się cieszę, że mogę cię w końcu poznać. - Uśmiechnął się. - Zawsze miałem nadzieję, że to się wydarzy.
     Mina Jesse'ego się nie poprawiła.
- Mama mówi, że jesteś bardzo nikczemnym człowiekiem
- Twoja matka i ja - powiedział Gideon z westchnieniem - mamy bardzo.... skomplikowaną przeszłość. Ale rodzina powinna znać siebie nawzajem, a także dobrych Nocnych Łowców.
     Chłopiec dalej wpatrywał się w Gideona, ale jego mina stała się trochę bardziej przyjazna.
- Nigdy nie poznałem innych Nocnych Łowców - powiedział. - Innych niż mama.
    Gideon myślał o tym momencie wiele razy, ale teraz nie wiedział, co powiedzieć.
- Ty... jak wiesz... Chciałem Ci powiedzieć. Słyszeliśmy, że twoja mama nie chce, żebyś miał nałożone runy. Powinieneś wiedzieć... Zawsze jesteśmy najpierw rodziną. I jeżeli nie chcesz mieć nałożonych runów, reszta twojej rodziny będzie cię wspierać w tej decyzji. Razem z... innymi Nocnymi Łowcami. - Nie był pewien, czy Jesse znał chociaż nazwę Clave.
     Jesse wyglądał na zaniepokojonego.
- Nie! Będę je mieć. Chcę tego! Jestem Nocnym Łowcą.
- Tak jak twoja mama - wymamrotał Gideon. Poczuł, że jest mała szansa. Tatiana mogła zniknąć, jak Edmund Herondale, zostawić całkowicie Świat Cieni, żyć jak przyziemny. Nocni Łowcy czasami tak robili; chociaż Edmund zrobił to z miłości, Tatiana mogła zrobić to z nienawiści.
     Ukucnął, by być bliżej chłopca. Zawahał się, a później wyciągnął rękę w stronę ramienia Jesse'ego. Jesse odsunął się, unikając jego dotyku jakby od niechcenia, a Gideon na to pozwolił.
- Jesteś jednym z nas - powiedział Gideon cicho.
- Jesse! - głos Tatiany dobiegł od strony schodów. - Odsuń się od tego człowieka!
    Jak gdyby szturchnięty igłą, Jesse odskoczył od Gideona i wycofał się bez dalszych słów w zacienione zakamarki domu.
      Gideon patrzył w przerażeniu jak jego siostra Tatiana schodzi po schodach. Miała na sobie różową suknię, mającą więcej niż dziesięć lat. Była poplamiona krwią, która, jak wiedział, także miała ponad dziesięć lat. Twarz Tatiany była ściągnięta i wynędzniała jak gdyby była tam wyryta zmarszczka, niezmieniona przez lata.
     Och, Tatiana. Gideona zalała dziwne połączenie uczucia współczucia i wstrętu. To już od dawna nie była żałoba. To było szaleństwo.
      Zielone oczy jego młodszej siostry zatrzymały się na nim, zimne jakby był kimś obcym. Jej uśmiech był jak nóż.
- Jak widzisz, Gideonie - powiedziała. - Jestem ubrana jak na przyjęcie gości. Nigdy nie wiesz, kto może wpaść z wizytą.
      Jej głos także był zmieniony: szorstki i trzeszczący z braku użycia.
- Przyszedłeś, żeby przeprosić? - ciągnęła. - Nie znajdziesz oczyszczenia z rzeczy, które zrobiłeś. Ich krew jest na twoich rękach. Mojego ojca. Mojego męża. Na twoich rękach i rękach twojego brata.
A jak to możliwe? Chciał ją zapytać Gideon. Nie zabił jej męża. Ich ojciec to zrobił, zamieniony przez chorobę w przerażającą demoniczną kreaturę.
       Ale Gideon czuł hańbę oraz winę tak samo jak żałobę, tak jak tego chciała. To on pierwszy uciął więzy ze swoim ojcem i z jego spuścizną. Benedict nauczył ich, by trzymać się razem, nie ważne za jaką cenę, a Gideon odszedł. Jego brat został dopóki nie zobaczył dowodu zepsucia ich ojca, któremu nie mógł zaprzeczyć.
        Jego siostra pozostała nawet teraz.
- Jest mi przykro, że nas obwiniasz - powiedział Gideon. - Gabriel i ja chcieliśmy jedynie twojego dobra. Czy... przeczytałaś nasze listy?
- Nigdy nie przepadałam za czytaniem - powiedziała cicho Tatiana.
       Przechyliła głowę, a po chwili Gideon zrozumiał, że to jedyne zaproszenie do środka jakie może mu dać. Przeszedł nerwowo przez próg, a gdy Tatiana nie nawrzeszczała na niego od razu, wszedł głębiej.
       Tatiana poprowadziła go do pomieszczenia, które kiedyś było gabinetem ich ojca, rzeźba zrobiona z kurzu i zniszczenia. Odwrócił wzrok od podartej tapety, przed oczami mignął mu napis na ścianie mówiący: BEZ LITOŚCI.
- Dziękuję, że zechciałaś się ze mną zobaczyć - powiedział Gideon, zajmując miejsce naprzeciwko niej. - Jak się miewa Jesse?
- Jest bardzo wątły - powiedziała Tatiana. - Nefilim tacy jak ty chcą nałożyć na niego runy, ponieważ planują zabić mojego syna tak jak zabili każdą inną osobę, którą kochałam. Masz miejsce w Radzie, czyż nie? W takim razie jesteś jego wrogiem. Nie wolno ci się z nim zobaczyć.
- Nie zmusiłbym go do nałożenia runów - zaprotestował Gideon. - Jest moim siostrzeńcem. Tatiano, jeżeli jest tak bardzo chory, może powinni go zobaczyć Cisi Bracia? Jeden z nich jest bliskim przyjacielem i mógłby przyjść zobaczyć Jesse'go w naszym domu. A Jesse mógłby poznać swoich kuzynów.
- Pilnuj własnego domu, Gideonie - odparowała Tatiana. - Nikt nie spodziewa się, że twój syn dożyje wieku Jesse'ego, prawda?
      Gideon ucichł.
- Jak sądzę, chcesz żeby Jesse poślubił jedną z twoich córek bez grosza przy duszy - ciągnęła Tatiana.
      Teraz Gideon był bardziej zdezorientowany niż urażony.
- Jego siostry cioteczne? Tatiana, oni są bardzo małymi dziećmi...
- Ojciec planował dla nas sojusze, gdy byliśmy dziećmi - wzruszyła ramionami. - Jak bardzo, by się ciebie wstydził. Jak ma się twoja robaczywa służąca?
       Gideon uderzyłby każdego mężczyznę, który nazwałby tak Sophie. Poczuł jak wściekłość, którą znał w dzieciństwie, gotuje się w nim, ale desperacko nauczył się kontroli. Wymusił na sobie teraz całą tą kontrolę. Robił to dla Thomasa.
 - Moja żona Sophia ma się bardzo dobrze.
        Jego siostra pokiwała głową, niemal miło, ale jej uśmiech szybko zamienił się w grymas.
- Wystarczy tych uprzejmości. Przyszedłeś po coś do Chiswick, zgadza się? Mów. I tak wiem, czego chcesz. Twój syn umiera, a ty potrzebujesz pieniędzy, by zakupić brudne lekarstwa Podziemnych. Jesteś tutaj jako żebrak z kapeluszem w ręku. Więc błagaj.
     To było dziwne: jej widoczne, niezaprzeczalne szaleństwo Tatiany sprawiało że jej zniewagi oraz impregnacje stały się o wiele łatwiejsze do zniesienia. O czym ona w ogóle mówiła? Jakie leki Podziemnych? Jak lekarstwa mogły być brudne?
      Czy Benedict zniszczył także Tatianę? A może zawsze taka była? Ich matka zabiła się, ponieważ ich ojciec zaraził ją demoniczną chorobą. Ich ojciec zmarł w wyniku tej samej choroby w niełasce i zgrozie. Will Herondale mógł uznać to wszystko za nonsensowne, ale czy naprawdę zbiegiem okoliczności syn Tatiany i jego byli obaj chorowici? A może była to jakaś słabość w ich własnej krwi, pewnego rodzaju kara zadana przez Anioła, który widział jacy naprawdę byli Lightwoodowie i ich osądził?
- Nie potrzebuje pieniędzy - powiedział Gideon. - Jak sama dobrze wiesz, Cisi Bracia są najlepszymi doktorami a ich usługi są zawsze dla mnie darmowe. Tak jak dla ciebie - podkreślił.
- Więc czego? - zapytała. Przechyliła lekko głowę.
- Dokumentów ojca - powiedział szybko Gideon. - Jego dzienników. Sądzę, że przyczyna choroby mojego syna może się tam znajdować. - Zauważył, że nie chce wypowiedzieć imienia Thomasa przed swoją siostra jakby mogła zdecydować, aby je zaczarować.
- Mężczyzny, którego zdradziłeś? - wysyczała Tatiana. - Nie masz do nich prawa.
     Gideon pochylił głowę. Był na to przygotowany.
- Wiem - skłamał. - Zgadzam się. Ale potrzebuje ich dla dobra mojego dziecka. Masz Jesse'ego. Pomimo naszych różnic, musisz chociaż zrozumieć, że oboje kochamy nasze dzieci. Musisz mi pomóc, Tatiano. Błagam cię.
      Sądził, że Tatiana se uśmiechnie lub zaśmieje okrutnie, ale ona tylko wpatrywała se w niego niewzruszonym, bezmyślnym spojrzeniem niebezpiecznego węża.
- A co dla mnie zrobisz? - zapytała. - Jeżeli pomogę?
     Gideon mógł się tego spodziewać. Kazać Clave zostawić ją w spokoju, dać jej postępować z Jesse'em tak jak chce, dla przykładu. Ale w szaleństwie Tatiany kto mógł się spodziewać, co wymyśli.
- Wszystko  - powiedział ochryple.
     Podniósł głowę i spojrzał na nią, na zielone oczy jego matki w bezlitosnej twarzy swojej siostry. Tatianę, która zawsze niszczyła swoje zabawki, zamiast się nimi dzielić. Czegoś w niej brakowało, tak jak zawsze brakowało w ich ojcu.
      Teraz się uśmiechnęła.
- Mam w głowie odpowiednie zadanie - powiedziała.
       Gideon przygotował się.
- Po przeciwnej stronie ulicy - zaczęła Tatiana - mieszka przyziemny kupiec. Ten mężczyzna ma psa, niespotykanej wielkości oraz narowistym temperamencie. Dość często pozwala psu biegać wolno po sąsiedztwie i oczywiście przychodzi prosto tutaj, by psocić.
      Zapadła długa cisza. Gideon zamrugał.
- Pies?
- Zawsze sprawia problemy na mojej posesji - odburknęła Tatiana. - Kopie w ogródku. Zabija ptaki.
       Gideon był pewny, że Tatiana nie miała ogrodu. Kiedy szedł, widział w jakim stanie są ziemie, pozostawione by popaść w ruinę jako pomnik ruiny, tak samo jak sam dom.
       Na pewno nie było tutaj ptaków.
- Zniszczył szklarnię - ciągnęła. - Przewraca drzewa owocowe, rzuca kamieniami przez okna.
- Pies - powtórzył Gideon, by się upewnić.
       Tatiana utkwiła w nim swoje przeszywające na wskroś spojrzenie.
- Zabij psa - powiedziała. - Przynieś mi dowód, że to zrobiłeś, a dokumenty będą twoje.
        Gideon odpowiedział:
- Co?" (tłumaczenie własne)


Nawet nie macie pojęcia jakimi epitetami nazywałam Tatianę podczas czytania tej historii. A ten rysunek jest taki słodziutki *-*


Źródło: https://cassandraclare.tumblr.com/post/188792054119/cassandra-jeans-illustration-for-this-months

niedziela, 1 grudnia 2019

Kto będzie narratorem w "Chain of Gold" i co to oznacza?

Wg słów Cassandry sceny będą przedstawione z perspektywy Cordelii, Lucie i Jamesa, bo jak sama mówi, uważa, że w QOAAD dała trochę za dużo POV, dlatego teraz tylko trzy. Jednak... będziemy mieć jeszcze jedną scenę z perspektywy Matthew i flashback opowiedziany przez Thomasa.

Może trochę żal, że nie będzie więcej Matthew, czy coś z perspektywy Anny, ale.... Pamiętacie scenę, którą przetłumaczyłam rok temu w czerwcu? O tę?

"Wziął głęboki wdech i przeszedł przez podłogę, na której było pełno ostrzy i gwiazdozbiorów, by stanąć przy boku drugiego chłopaka. Stanął przy schodach, patrząc w dół.
- Ale oczywiście - powiedział bardzo delikatnie. - twoje uczucia są odwzajemnione.
   Pochylił się nad nim, unosząc jego brodę. Ich usta się spotkały. Drugi chłopak wydał z siebie miękki dźwięk, niemal jak poddanie się, wijąc się pod jego ciałem. Przesunął dłoń na jego szyję i pociągnął go w dół na schody."

Ma ona wydarzyć się właśnie w "Chain of Gold" i jest przedstawiona z perspektywy chłopaka. W takim razie mamy trzech kandydatów: Jamesa, Matthew i Thomasa.

1. James? Sądzę, że to nie on, bo on już ma swoje problemy miłosne z Grace i Cordelią, więc nie sądzę, że jeszcze dostaniemy chłopaka... Chociaż kto tam wie. Cassandra jest nieobliczalna.

2. Matthew? To już mi pasuje, zwłaszcza, że on ma wokół siebie taką bisexual vibe jak dla mnie. Tylko z kim? Wiemy, że on bardzo często jest pijany i wraca z malinkami na szyi czy odpiętymi kamizelkami i koszulami... Może to opis jakiegoś jego wypadu na miasto? A może to...

3. Thomas? Z tego, co Cassie kiedyś mówiła Thomas nie będzie miał love interest na początku książki, czyli odpada mój pomysł, że to jego pocałunek z Alastairem, kiedy byli w Akademii. A może coś się wydarzyło, gdy był w Hiszpanii? A może to jego pocałunek z Matthew? Kto wie...

sobota, 30 listopada 2019

Flash Fiction #6 - Lucie Herondale spotyka ducha



"Londyn, 1897 rok

- Istnieje wiele rodzajów duchów - powiedziała Jessamine. - ale zazwyczaj zawierają się w trzech kategoriach. Głownie znasz duchy takie jak ja, które są dobre i piękne oraz mają cudowne osobowości.
     Lucie niemal prychnęła, ale na szczęście zdawało się, że Jessamine tego nie zauważyła. Znajdowały się na dziedzińcu Instytutu, gdzie Lucie bawiła się, unikając swojej rodziny. Woolsey Scott przychodził na herbatę, a oni byli zajęci przygotowaniami oraz chowaniem srebra - jak wszystkie wilkołaki, był na nie uczulony. Lucie nie miała nic przeciwko Woolsey'owi Scottowi, poza tym, że jak większość dorosłych, wizytujących Instytut był okropnie nudny i zawsze, gdy na nią patrzył, czuła się jakby oceniał ją przez jej nieład i jej poplamione atramentem palce. Wymknęła się do ogrodu, a gdy nikt nie przyszedł, by ją zabrać, stwierdziła, że jest bezpieczna.
     Może stwierdzili, że nadchodzący deszcz sprawi, że wróci do środka. Niebo było ciężkie od ciemnych chmur, i chociaż deszcz jeszcze się wstrzymywał, powietrze było przepełnione charakterystycznym zapachem, zwiastującym nieuniknione.
     Wymyśliła grę do historii, którą ostatnio tworzyła. Była o wysoko urodzonej młodej dziewczynie, która została zmuszona do zostania królową piratów, by uratować jej porwanych rodziców i odkryła, że ma do tego żyłkę. Lucie biegała po ogrodzie, machając pomiędzy krzakami, wyobrażając sobie, że jest piracką królową, której żeglarze wznieśli bunt. Kluczem było wyglądanie na głęboko zasmuconą, niesamowicie tragiczną, a następnie obrócić się szybko, dźgając patykiem, którego używała jako szablę.
      Zatrzymała się, by wymyślić, czy królowa powinna zauważyć srebrną maskę czy czarną, gdy Jessamine, duch rezydujący w Instytucie, przybyła, spływając z wyżej znajdującego się okna, jak wyrwana kartka, spadająca na wietrze.
      Lucie znała Jessamine całe swoje życie i rozumiała, że Jessamine przyjaźniła się z jej rodzicami, kiedy była żywa, chociaż żadne z nich nigdy nie opowiedziało jej całej historii. Lucie myślała o Jessamine głównie jak o części mebli, pływającej obecności, która wydawała się rada z przepływania przez korytarze instytutu oraz okazjonalnego krytykowania nowego, nowoczesnego wystroju oraz wyborów ubraniowych taty Lucie.
- Witaj, Jessamine - powiedziała teraz Lucie. Była rozczarowana, podobała jej się jej gra. Miała nadzieję, że zapamięta wszystkie detale królowej piratów oraz buntu, by mogła zapisać je, gdy wróci do środka.
- Lucie - powiedziała Jessamine. - Sądzę, że nadszedł czas, by porozmawiać z tobą o duchach.
- Teraz? - zapytała Lucie w konsternacji.
     Jessamine spojrzała na niebo.
- To odpowiednia pogoda dla duchów - powiedziała. - A teraz posłuchaj. Niektóre duchy pozostają pośród żywych, ponieważ trzyma ich jakaś niedokończona sprawa. Niektórzy zostają, by ochraniać tych, których kochają. A jeszcze niektórzy pozostają przez nienawiść, złe zamiary, rozgoryczenie. - Zmierzwiła włosy Lucie; odczucie było takie jakby zrobił to wiatr. - Musisz nauczyć się jak ignorować ten typ duchów. Odwróć się od nich. One karmią się twoim strachem. Bez twojego strachu nie mogą ci nic zrobić.
- Zapamiętam - wymamrotała Lucie.
      Jessamine pochyliła głowę.
- Mam nadzieję - powiedziała i zniknęła tak niespodziewanie jak się pojawiła.
      Lucie założyła, że Jessamine stała się duchem, by chronić tych, których kochała, ale i tak była bardzo dziwna. Trochę bardziej niepewna, wróciła do swojej zabawy. W oddali dało się słychać odgłosy, które mogły być grzmotami, albo tylko hałasami Londynu.
       Jej zabawa wyprowadziła ją z dziedzińca i trochę wzdłuż drogi. Ulica była niemal pusta, ale w pewnym momencie Lucie obróciła się, by skonfrontować się z bosmanem, który tylko udawał, że był wobec niej lojalny, podczas gdy tak naprawdę pracował dla zbuntowanego pierwszego oficera i niemal dźgnęła prawdziwą osobę. Wciągnęła gwałtownie powietrze i zrobiła krok w tył.
- Bardzo przepraszam! - wykrzyknęła. - Nie wiedziałam, że pani tu była.
       Kobieta, która stała przed nią miała na sobie ciemną szarą wiktoriańską suknię, która sprawiała, że kobieta wyglądała na staromodnie ubraną nauczycielkę. W swoich zakrytych rękawiczkami dłoniach trzymała zniszczoną, czarną torbę podróżną. Jej twarz była chuda, blada i mizerna, a włosy rozczochrane.
       Lucie czekała niezręcznie, niepewna co powiedzieć. Powinna była zostać na ziemiach należących do Instytutu, gdzie czar ochronny pilnował, by przyziemni się tam nie pojawili. Kobieta spojrzała na nią, a Lucie zastanawiała się, czy może czasem nie jest przyziemną. Ale nie miała na sobie runów, więc nie była Nocną Łowczynią. Czy mogła być Podziemną? Nie widać było na niej żadnych zewnętrznych śladów na bycie faerie, czarownicą, czy wilkołakiem, a chociaż była blada, stała w świetle słonecznym, więc nie mogła być wampirem.
- Muszę cię o coś zapytać, mała dziewczynko. - Głos kobiety był szorstki, jakby nie mówiła przez długi czas. - Czy twoi rodzice nie szukają guwernantki? Jestem wyśmienitą guwernantką.
       Wyciągnęła kartkę papieru - prawdopodobnie swoje referencje - ale uwagę Lucie przyciągnęła jej dłoń.
        Już nie była okryta rękawiczką. Teraz była szkieletowa, kość biała jak śnieg. Ciemna, czerwona krew spływała po końcach jej palców, mocząc papier.
        Lucie cofnęła się, nie umiejąc złapać oddechu.
- Jesteś duchem - wydusiła, nie zamierzając tego powiedzieć. Ale duch nigdy wcześniej nie podszedł do niej na ulicy jak teraz, a na pewno nie taki z kościstymi dłońmi. Znowu spojrzała na twarz ducha. Była wychudła, trochę zniekształcona i to ją przeraziło.
- Nie możesz mnie oszukać - powiedziała Lucie, starając się brzmieć  odważnie. - Widzę, kim jesteś.
- Jaka mądra mała dziewczynka. - Chrapliwy głos ducha przybrał niemiły ton. - Nie lubię mądrych małych dziewczynek. Kiedyś zajmowałam się szóstką takich. Oszukiwały mnie i drwiły ze mnie. Pewnej nocy poszłam do ich pokoju i dźgnęłam każdą z nich po kolei w ich mądre, małe serca.
       Krew Lucie stała się zimna. Duch wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć serca Lucie, a ona odwróciła się i pobiegła w kierunku domu. Pamiętała, co powiedziała jej Jessamine, ale jak mogła się nie bać? Czuła obecność ducha za nią, dreszcze na karku. Lucie prawie dotarła do bramy, gdy potknęła się o wystający kamień i upadła zadrapując sobie kolano na chodniku.
        Duch podpłynął bliżej, sięgając jakby chciał jej pomóc.
- Mogłabyś być moją nowa uczennica.
     Lucie odsunęła się.
- Stop! Odsuń się!
     W zaskoczeniu zauważyła, że duch odsunął się gwałtownie, wyglądając na zaskoczonego. Może małe dziewczynki nie miały w zwyczaju na niego krzyczeć. Lucie miała właśnie zacząć krzyczeć o pomoc, ale pomoc już dotarła.
     Jessamine spłynęła z nieba i stanęła pomiędzy Lucie a kobietą. Ale to była Jessamine jakiej Lucie nigdy wcześniej nie widziała: Anioł zemsty, wiszący nad Lucie oraz kobietą-duchem, a lodowata furia była widoczna na jej twarzy. Lucie wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy Jessamine uniosła ręce jakby miała rozpocząć przerażające zaklęcie.
- Nie - jęknęła kobieta, jej usta rozszerzały się szeroko, ukazując ciemność. - Nie wiedziałam, że było chronione. Nie wiedziałam...
- Odpłyniesz stąd - rozkazała Jessamine i nawet jej głos był inny, głęboki i dziki jak uderzające o brzeg fale. - Zostawisz to miejsce, wstrętna duszo!
      Duch skulił się na chwilę, a następnie zamienił się w nicość.
      Lucie leżała na ścieżce w ogrodzie, wpatrując się w Jessamine, która skurczyła się do swoich normalnych rozmiarów.
- Przestań się gapić Lucie, zrobią ci się od tego zmarszczki. Chodź, wstawaj. - Jej normalna mina powróciła, śliczna, dystyngowana i odległa.
- Dziękuję - powiedziała Lucie słabo.
- Uważaj na to jak idziesz - powiedziała Jessamine surowo. - I przestrzegaj tego, co ci powiedziałam. Istnieje więcej niż jeden rodzaj duchów. - Po tych słowach uniosła się w górę i zniknęła.
     Lekcja pozostała z Lucie przez długu czas. Nigdy nie winiła Jessamine za brak wiedzy o czwartym rodzaju duchów. A nawet gdyby wiedziała, nie udałoby się jej przygotować Lucie na fakt, że spotkanie go zmieni jej życie na zawsze"

piątek, 29 listopada 2019

Daty urodzin bohaterów "Mechanicznego Anioła"

Siódmego listopada miało premierę specjalne wydanie "Mechanicznego Anioła", ponieważ za niedługo mija dziesięć lat od wydania właśnie tej książki. Na początku miałam sobie go nie kupować, ewentualnie poprosić je na święta, czy coś (jakoś nie jestem fanką posiadania kilku egzemplarzy tej samej książki), ale wszędzie widziałam piękne ilustracje tej książki i... zapragnęłam ją kupić. Tak więc ósmego listopada chyba jakoś o pierwszej w nocy (mam ostatnio problemy ze snem) kupiłam ją (po co kupować jedzenie skoro można karmić się słowem pisanym).

Czekałam z niecierpliwością na przesyłkę i zakochałam się natychmiast jak złapałam ją w swoje łapki. 

Jednym z dodatków w tej książce jest strona z datami urodzin bohaterów "Mechanicznego Anioła", więc nie dowiemy się kiedy dokładnie urodziła się Cecily czy Gideon.

A oto one (w powieści ułożone są w innej kolejności, ale ja je ułożyłam w kolejności od najstarszego do najmłodszego bohatera):


Charlotte:
11- ego maja 1855 roku

Henry:
5-ego marca 1856 roku

Sophie:
7-ego lutego 1858 roku

Gabriel:
2-ego czerwca 1860 roku

Jessamine:
10-ego sierpnia 1860 roku

Jem:
8-ego listopada 1860 roku

Will:
30-ego grudnia 1860 roku

Tessa:
28 stycznia 1862 roku


Zauważyłam, że w "Mechanicznym Księciu" Will mówi, że Jem jest od niego starszy o 3 miesiące, a według tych dat, Jem jest starszy o niecałe 2 miesiące. Nie wiem czy Cassie zapomniała o tym, czy postanowiła to zmienić, chociaż pamiętam też, że w "Mechanicznej Księżniczce", która dzieje się jakoś około października Charlotte stwierdza, że Jem nie ma jeszcze osiemnastu lat, czyli tutaj by pasowało. 



środa, 27 listopada 2019

Śmierć Godfrey'a Gao

Mam nadzieję, że wszyscy pamiętacie Godfrey'a Gao, który grał Magnusa Bane'a w filmie "Dary Anioła: Miasto Kości" z 2013 roku.

Gazety podają, że 35 - letni mężczyzna zmarł dzisiejszego dnia. Zasłabł podczas nagrywania programu w Chinach, zmarł w szpitalu w wyniku nagłego zatrzymania akcji serca.

To była dosłownie pierwsza rzecz jaką przeczytałam po przebudzeniu i nie mogłam w to uwierzyć. Przecież on miał 35 lat, a w mojej głowie tacy ludzie są jeszcze młodzi i nie powinni umierać. Zwłaszcza, że obserwuję go na Twitterze i widziałam rzeczy, które publikował, a tu nagle...

Nie mogę sobie wyobrazić co czuje jego rodzina i bliscy. Niby mówi się, że każdy człowiek umiera, więc na końcu wszyscy jesteśmy równi, ale jednak niektórzy umierają po 90 latach życia, a niektórzy właśnie w wieku trzydziestu kilku i jak dla mnie to nie jest sprawiedliwe, no ale całe życie nie jest sprawiedliwe, więc dlaczego śmierć ma być....

wtorek, 26 listopada 2019

Luźny opis "The Lost Book of the White"

Premiera: 01.09.2020

"Jest 2010, a Magnus i Alec niedawno adoptowali małego czarownika Maxa. Przyzwyczajają się do życia jako rodzina (z dzieckiem, które od czasu do czasu zamienia się w nietoperza), gdy przyjaciel Magnusa z przeszłości pojawia się, niosąc ze sobą potworny sekret. By go uratować, Magnus i Alec muszą pojechać do Szanghaju, zabierając ze sobą budzącą szacunek asystę w postaci Clary, Jace'a, Simona i Isabelle. Ale czy będą w stanie mu pomóc oraz powstrzymać Białą Księgę do wpadnięcia w najgorsze możliwe ręce?"

poniedziałek, 25 listopada 2019

Fragment "The Lost Book of the White" - The Eldest Curses #2

"Alec wziął zapiskę.
- Nie bardzo podoba mi się, że patrzą tutaj na mnie jak na wroga - powiedział. - Jesteśmy po tej samej stronie, Nocni Łowcy i Podziemni.
     Jace uniósł brew.
- Sądzę, że Clave uważa, iż jesteśmy po przeciwnych stronach.
- To niedorzeczne - powiedziała Clary. - Jak wiele faerie było tak naprawdę po stronie Sebastiana podczas wojny? Królowa, jej dwór... mały procent ich wszystkich. Ale ukaraliśmy ogół.
- Oni ich ukarali - powiedział Simon. - My niczego nie zrobiliśmy. Próbowaliśmy zapobiec Zimnemu Pokojowi.
- Dopóki możemy wytłumaczyć to każdemu indywidualnie, jestem pewien, że będzie w porządku - odpowiedział Jace.
- Może powinniśmy zrobić sobie koszulki - zaproponował Simon. - "Próbowaliśmy zapobiec Zimnemu Pokojowi.""

Tęskniłam za nimi

niedziela, 24 listopada 2019

Dlaczego Matthew mógłby być Herondale'em

Will Herondale w "Mechanicznej Księżniczce":
"- Uważam, że nie możesz walczyć, bo jesteś w sukni ślubnej - odparł Jem. - I cokolwiek to dla ciebie znaczy, nie sądzę, żeby Will też potrafił walczyć w takim stroju.
- Może i nie - przyznał Will, który miał uszy jak nietoperz - Ale byłbym olśniewającą panną młodą. "

Matthew Fairchild w "Flash Fiction #5"
"- Byłem nadzwyczajnie bojaźliwy w dniu mojego ślubu - powiedział mu Henry podczas śniadania. - Wiesz jak źle o sobie myślałem, kiedy byłem młody - wierzyłem, że twoja mama nie mogłaby kochać mnie tak jak ja kochałem ją. I wiesz jaki roztargniony potrafię być. Powtarzałem słowa w kółko i w kółko i byłem tak pewny, że powiem je źle, że kiedy nadszedł czas, powiedziałem je bez zastanowienia wszystkie na raz. Ostatecznie wszystko poszło gładko, za wyjątkiem małego incydentu ze spalonymi kwiatami. Ale to już inna opowieść.
- Dziękuję za radę, papo - powiedział Matthew, opierając się czule o krzesło swojego taty. - Ale muszę zauważyć, że nie biorę ślubu z Jamesem. Chociaż wyglądałbym zjawiskowo w ślubnej koronce."

James Herondale w "Chain of Gold"
- (...)A jeżeli stanie się to w dzień, w który ma na sobie naprawdę koszmarną suknię, nawet bardziej. Wszyscy będą się zastanawiać, co jest ze mną nie tak.
    Jego oczy rozszerzyły się szeroko.
- Nie tak z tobą? - Powtórzył. - Z tobą jest wszystko w porządku. Wszystko, co mówisz jest prawdą, a ja jestem głupcem, że nie pomyślałem o tym wcześniej. Wszystko, co mogę zrobić, to przysiąc ci, że nie będzie ci niczego brakować na żadnym spotkaniu towarzyskim w przyszłości, zawsze mając kogoś do obrony i tańca. Możesz temu nie wierzyć, poznawszy Thomasa, Matthew i Christophera, ale są dość popularni. Możemy sprawić, że staniesz się znana.
- Naprawdę? - powiedziała. - Thomas, Matthew i Christopher są popularni?
     Zaśmiał się.
- Tak, i obiecam ci coś jeszcze na przyszłość. Jeżeli znowu cię urażę, to ja będę miał na sobie koszmarną suknię na następnym ważnym spotkaniu towarzyskim."

Bardzo bym chciała, żeby ta trójka ubrała te suknie w pewnym momencie 

sobota, 23 listopada 2019

Flash fiction #5 - ceremonia parabatai Matthew i Jamesa

"Miasto Kości, 1900 rok

       W poranek w dniu swojej ceremonii parabatai, Matthew Fairchild przeszedł wzdłuż Gighgate Cementery, koło wielkich kamiennych grobowców oraz wysokiej trawy mokrej od rosy, aż doszedł do wejścia prowadzącego do wnętrza Cichego Miasta. Próbował się nie denerwować.
- Byłem nadzwyczajnie bojaźliwy w dniu mojego ślubu - powiedział mu Henry podczas śniadania. - Wiesz jak źle o sobie myślałem, kiedy byłem młody - wierzyłem, że twoja mama nie mogłaby kochać mnie tak jak ja kochałem ją. I wiesz jaki roztargniony potrafię być. Powtarzałem słowa w kółko i w kółko i byłem tak pewny, że powiem je źle, że kiedy nadszedł czas, powiedziałem je bez zastanowienia wszystkie na raz. Ostatecznie wszystko poszło gładko, za wyjątkiem małego incydentu ze spalonymi kwiatami. Ale to już inna opowieść.
- Dziękuję za radę, papo - powiedział Matthew, opierając się czule o krzesło swojego taty. - Ale muszę zauważyć, że nie biorę ślubu z Jamesem. Chociaż wyglądałbym zjawiskowo w ślubnej koronce.
       Henry uśmiechnął się.
- Dlaczego to ty miałbyś na sobie suknię?
- Nie sądzisz chyba, że pozwoliłbym na to Jamesowi - powiedział Matthew. - On nie ma poczucia stylu.
       W zaskoczeniu zauważył, że na ceremonię przybyła olbrzymia ilość gości. Rodzina i przyjaciele byli oczekiwani, ale Matthew rozumiał, że większość ludzi była tutaj dla widowiska, albo dla politycznej przewagi. Syn Konsul i syn szefa Instytutu, którego mama była czarownicą.
       Tłum był tak gęsty, że Matthew ledwo widział czaszki w ścianach. Brat Zachariasz czekał na środku komnaty, gdzie miała być przeprowadzona ceremonia, postać pełna głębokiego bezruchu w swojej szacie i kapturze koloru pergaminu.
       James nazywał Brata Zachariasza "wujkiem Jemem" i uwielbiał go. Dzisiaj, niesamowity jak na ceremonię płomień wybudzał dziwne cienie na jego twarzy i Matthew trochę się bał. Cała londyńska Enklawa zebrała się tutaj, by zobaczyć przeprowadzaną ceremonię. Matthew całkowicie wierzył w Jamesa, ale jeżeli coś poszłoby nie tak, Rada mogłaby już nigdy nie pozwolić im spróbować ponownie. Pochodzenie Jamesa jak na razie nie miało wpływu na jego zdolność do przyjmowania znaków, czy na bycie aktywnym Nocnym Łowcą, ale ceremonia parabatai była dziwniejszą, bardziej transcendentną magią i nikt nie wiedział na pewno, czy wszystko wyjdzie tak jak powinno.
      Kilkoro członków Enklawy wzięło Matthew na bok i ostrzegło, w dobrotliwy sposób, przed podejmowaniem jakichkolwiek nieprzemyślanych decyzji, więc Matthew błagał swoją mamę, by ustanowiła datę ich ceremonii parabatai tak szybko jak to możliwe.
      Matthew spojrzał wyjątkowo ponuro na pana Bridgestocka, niedawno ogłoszonego Inkwizytorem. Okropnego Bridgestocka, który miał na imię Maurice, co pasowało mu idealnie, który powiedział Matthew, że jest bardzo obiecującym młodym wojownikiem i nie powinien niweczyć swojej jasnej przyszłości. Matthew odpowiedział, że wie, co robi, że jego rodzina popierała jego decyzję i sądził, że Clave także wspierałoby tę ceremonię.
- Oczywiście, że szanuję twoją rodzinę - powiedział Bridgestock. - ale oni często... ignorują opinie innych. Czasami na swoje nieszczęście.
       Matthew miał ochotę powiedzieć Bridgestockowi, co o tym myśli, ale oczywiście nie mógł tego zrobić. Zamiast tego uśmiechnął się i powiedział Bridgestockowi, że docenia radę, ale był pewny swojej decyzji.
       Próbował przepchnąć się przez tłum, by znaleźć Jamesa. Zamiast tego jego ucho wyłapało wyszeptane jego własne imię.
- Po prostu nie mogę uwierzyć, że Fairchild jest takim głupcem - chłopak nazywający się Albert Breakspear powiedział do swojego kompana, Betrama Pounceby. - Widziałem jak ten gość zamienia się w cień w Akademii, wiesz. Okropna, obrzydliwa rzecz do zobaczenia.
       Pounceby zaśmiał się.
- Nie mogę uwierzyć, że Clave na to pozwoliło. Ceremonia parabatai powinna być wyróżnieniem dla najlepszych z nas. Nie dla łotrów, którzy zostali wyrzuceni ze szkoły.
- To tylko polityka - zadrwił Breakspear. - Syn szefa Instytutu londyńskiego, syn Konsul - nie ma znaczenia jak wielkim pośmiewiskiem są, sznurki zostaną pociągnięte i dostaną to, czego chcą.
- Stawiam, że i tak nie zadziała - powiedział Pounceby. - Anioł na pewno nie pozwoli im na zostanie parabatai. Możesz sobie wyobrazić Herondale'a zmieniającego się w cień, kiedy Fairchild będzie próbował nałożyć na niego runę parabatai?
- Nie bądź taki pewny, że stoisz po stronie Anioła - powiedział Matthew łagodnie. - Wiem, co robiliście w szkole.
     Oboje obrócili  się. Matthew posłał im najbardziej czarujący uśmiech.
- Nie zauważyliście, że stoję za wami? - zapytał. - Co za niezręczna sytuacja.
- Dość - zgodził się James swoim cichym głosem, a Matthew przestraszył się. Nie zorientował się, że James był blisko, ale tak właśnie było: włosy w nieładzie, książka zatknięta pod pachą, twarz bardziej blada niż zwykle. Musiał wszystko usłyszeć.
     Matthew złapał Jamesa za łokieć i odciągnął go w róg, by mogli być sami pośród czaszek. Czuł napięcie płynące przez ciało Jamesa. Kiedy puścił Jamesa, zobaczył napięcie wokół jego ust i przestraszył się, że jest bardzo smutny.
- Możemy odwołać ceremonię - powiedział James.
- Nie chcę odwoływać ceremonii - powiedział Matthew. - Chcesz... chcesz odwołać ceremonię?
      James zamrugał swoimi złotymi oczami jak sowa.
- Oczywiście, że nie. Ale jeżeli rzeczywiście zmienię się w cień.... Wiem jakby to się odbiło na tobie.
- Nie obchodziłoby mnie, gdyby to ci się przytrafiło, ale nie widzę powodu, dla którego miałbyś zamienić się w cień - powiedział Matthew pewnie. - Nigdy tak się nie dzieje, kiedy masz nakładane inne runy. Nie będę ci groził w żaden sposób. Chyba, że zmienisz zdanie, oczywiście, a w tym przypadku będę cię śledził, okładając pięściami.
       James uśmiechnął się, a jego twarz pojaśniała. Matthew uśmiechnął się promiennie w odpowiedzi.
- Jeżeli zamierzasz okładać mnie pięściami, to nie wiem, czy chcę byś szedł tam gdzie ja.
- Przykro mi - powiedział Matthew. - Albowiem dokąd ty pójdziesz, ja też pójdę.* Tylko spróbuj mnie zatrzymać.

***
 
     Stali w dwóch oddzielnych okręgach, gotowi na połączenie. Brat Zachariasz prowadził ceremonię przed oczami Enklawy i wszystkich, których kochali James i Matthew.
- Nie nalegaj na mnie, abym cię opuścił i odszedł od ciebie. Albowiem dokąd ty pójdziesz - obiecał Matthew - i ja pójdę.
      Ich głosy połączyły się jak kolory tańczących płomieni, a Matthew przypomniał sobie jak usilnie starał się zaprzyjaźnić z Jamesem w Akademii. Błagał tatę Jamesa, by zabrał go do Londynu, mówiąc, że on i James chcą zostać parabatai, największe i najbardziej bezczelne kłamstwo jakie Matthew kiedykolwiek wypowiedział. Teraz to kłamstwo stało się prawdą.
- Gdzie ty zamieszkasz i ja zamieszkam. Lud twój - mój lud, a twój Bóg - Bóg mój.
      James i Matthew wybrali swoich ojców na świadków, a Will wyszedł do przodu pierwszy. Spojrzał na swojego syna i na Matthew, omiatając ich zagorzałym i czułym spojrzeniem. Henry podjechał, by dołączyć do nich, czerwone włosy i srebrne krzesło, łapały światło. Uśmiechnął się do Matthew i Jamesa z absolutną aprobatą, za którą Matthew był bardzo wdzięczny.
- Gdzie ty umrzesz, tam i ja umrę, i tam pochowany będę. Niech mi uczyni Anioł cokolwiek zechce - powiedział James, wołając do Anioła swoim najczystszym głosem. - A tylko śmierć odłączy mnie od ciebie.
      Matthew pomyślał o Aniele. Zawsze lekceważył tę część o honorowej śmierci pełnej chwały w życiu Nocnego Łowcy. Sądził, że wierzył w Raziela, ale jakoś nigdy głębiej nie myślał o tym gościu. Uważał, że w życiu liczyło się coś więcej niż krew i ogień. Istniało piękno, sztuka, barwy. Może Raziel wiedział, że jego serce nie walczyło. Może Raziel tego nie aprobował.
       Weszli w płomienie.
        Czy te płomienie płonęły wyżej niż podczas innych ceremonii? Czy przez chwilę serca płomieni nie paliły się na czarno zamiast niebiesko? To była jego wyobraźnia. W końcu przeszli przez nie, a dłoń Jamesa pozostała w dłoni Matthew, pozostała pewna, gdy rysował run parabatai na wewnętrznej stronie lewego nadgarstka Matthew.
        James chciał mieć swój run na ramieniu, ponieważ, jak powiedział, wiedział, że Matthew będzie zawsze strzegł jego pleców podczas bitwy. Matthew przewrócił oczami, ale poczuł przypływ ciepłych uczuć; szczerość Jamesa była jedną z jego najlepszych cech, chociaż czasami sprawiała ona, że wpadał w tarapaty. Gdy Matthew skończył rysować run na łopatce Jamesa, wydał z siebie długi wydech pełen ulgi. Poczuł, że zebrany tłum robi to samo. Było skończone i wszystko było dobrze.
        Płomienie wystrzeliły do sufitu a ciemne puste oczy czaszek obserwowały ich w miejscu ich przodków, a oni byli pewni siebie nawzajem na zawsze. Kiedy dusze były złączone, nic nie mogło ich rozdzielić.
        Rodziny Breakspear i Pounceby nie miały znaczenia. Jedynie rodziny i przyjaciele Jamesa i Matthew. Gdy wyszli z płomiennych okręgów, Will tam był, by złapać ich obu w objęcia. Lucie wyszła do przodu, by im  pogratulować, jej loczki buntowniczo wymykały się z wstążek, a jej niebieskie oczy były rozszerzone. Matthew musiał odwrócić wzrok, zobaczywszy jak pięknie wyglądała, to było dla niego niemal nie do wytrzymania. Teraz Tessa przytulała Jamesa, a mama Matthew sięgała, by dotknąć dłoni jego taty, gdzie oparła się o ramię jego krzesła.
        Lud twój - mój lud, pomyślał Matthew i obiecał sobie, że będzie kochał Herondale'ów jak swoich własnych. Pod kapturem dostrzegł słaby uśmiech na zaszytych ustach Brata Zachariasza a Matthew odwzajemnił uśmiech, nagle pewny, że pokocha także Jema, że będzie kochał wszystko, co kochał James. Inni ludzie mogli kroczyć przez świat niepewni i samotni, ale nie Matthew: teraz gdziekolwiek poszedł, kiedykolwiek by zawołał, dostanie odpowiedź. Już nigdy nie będzie kroczył nigdzie samotnie.


* fragment przysięgi parabatai

Źródło: https://www.cassandraclare.com/chain-of-gold-extra-content-september-the-city-of-bones#jump

      Ugh rodzina Pounceby... najpierw Augustus Pounceby w "Cast Long Shadows" a teraz ten...
      W ogóle czy tylko ja uważam to, że James przerósł Matthew i stał się bardziej barczysty od niego za w pewnym rodzaju słodkie? Teraz Matthew zawsze dostanie odpowiedź skojarzyła mi się z "Son of the Dawn", gdzie Jem stwierdza, że dalej mówi do Willa, chociaż teraz już nie dostaje odpowiedzi. 
    Chciałabym wiedzieć jak to się stało, że kwiaty zaczęły płonąc na weselu Charlotte i Henry'ego. W ogóle większość tego opowiadania jest taka słodka: Will i Henry jako świadkowie; to że Will zaraz po ceremonii ich przytulił i to jak bardzo Matthew podoba się Lucie. Teraz się zastanawiam, czy jego zauroczenie przetrwa, czy zniknie do "Chain of Gold".

A za tydzień opowiadanie o Lucie i pewnym niemiły, duchu

piątek, 22 listopada 2019

Święto Dziękczynienia u Nocnych Łowców

Nocni Łowcy nie obchodzą Święta Dziękczynienia, a tak naprawdę żadnych Przyziemnych swiąt, chociaż tradycje dawania sobie prezentów na Walentynki czy na koniec roku weszły w ich nawyki.

Jednak Clary i Simon, wychowali się z Dziękczynieniem i tęsknią za obchodzeniem tego święta. Zaczęli urządzać co roku w listopadzie przyjęcie z tej okazji, będąc wspólnie jego gospodarzami, a zapraszali na nie Jace'a, Izzy, Aleca oraz innych przyjaciół i rodzinę na takie smakołyki jak  duszone zielone fasolki czy bataty z roztopionymi na nich piankami.


Nie jestem pewna, czy chciałabym spróbować zwłaszcza tej drugiej potrawy, ale sama inicjatywa jest tak słodka *-*

czwartek, 21 listopada 2019

Najpiękniejsze portrety bohaterów TSC jakie kiedykolwiek widziałam! - część 3 - Lucie Herondale

Dlaczego Cassandra zawsze wysyła nam maile jak akurat wracam do domu? Musze czekać aż wrócę do domu, żeby móc się poekscytować w spokoju. Właśnie w ten wtorek Cassie tak zrobiła. Zobaczyła tylko, że jest portret Lucie i stwierdziłam, że nie nie, nie, nie, nie, zobaczę jak będę w pokoju. Twórcą jest oczywiście niezastąpiona Charlie Bowater.



No powiem wam, że aż tego się nie spodziewałam. Will i Tessa naprawdę się postarali. Lucie jest taka śliczna! Te oczy! I w ogóle twarz. A ta sukienka. O Boże! Z jednej strony chciałabym taką dla siebie, a z drugiej chciałabym zatańczyć z Lucie, gdy ona będzie ją miała na sobie. Już wiem dlaczego w jednym z opowiadań (pojawi się w tą sobotę na blogu) Matthew odwraca wzrok od Lucie, bo stwierdza, że ona jest za piękna. 

Serio, jak ja wytrzymam książkę, w której mamy: Willa w średnim wieku, Annę, Jamesa i Lucie? Przecież ja umrę. 

środa, 20 listopada 2019

Jak zdobyć Chain of Gold z autografem Cassandry, a może i do tego dodatki do książki?

     Z już jakiś miesiąc temu Cassandra pisała o stronie https://www.gcreadingvs.com/#/ gdzie jak pisała od piętnastego listopada tego roku będzie można zakupić pierwsze wydanie COG2 z jej autografem napisanym specjalnie dla kupującego i/ lub jeszcze dodatki.

     Także oczywiście czekałam na jakiekolwiek informacje na stronie. Wchodziłam na nią dosłownie codziennie, nawet założyłam newslettera tylko po to, żeby dostać informacje jaka będzie cena tych boxów czy jedynie książki. Wieczorem czternastego listopada dostałam maila z informacjami, na kilka godzin przed rozpoczęciem sprzedaży. Niestety po przeczytaniu go zrezygnowałam z kupna, no ale może ktoś z was dalej będzie zainteresowany.

Zawartość boxa:
- personalizowana książka z autografem (pierwsze 1000 książek personalizowanych, kolejne tylko z autografem)
- zaproszenie na ślub Willa i Tessy
- brelok
- zakładka
- zawieszka do kluczy w kształcie serafickiego miecza

W cenę wliczone są: książka, koszt przesyłki, dostarczenie, podatek. Wszystkie paczki zostaną wysłane kurierem z kodem do śledzenia paczki.

Cena:
- Dla osób z USA: 50 dolarów
- Dla osób z Kanady: 75 dolarów
- Dla reszty świata: 100 dolarów

Chyba już wiecie dlaczego nie zdecydowałam się na box, prawda?

No, ale zawsze pozostała jeszcze opcja kupna samej książki z autografem. A książka jest w takiej samej cenie jak amerykańskie wydanie bez autografu na innych stronach. Jednak jest ale. Bo o ile cenę książki można jakoś znieść, to niestety w jej cenie nie ma przesyłki. A wiecie jaki jest koszt przesyłki do Polski na tej stronie? 35 dolarów. Czyli za przesyłkę płaci się o wiele więcej niż za książkę.

Także.... zostaję bez autografu. Pociesza mnie fakt, że w kwietniu wygrałam Red Scrolls of Magic z autografem Cassie i Wesleya Chu, no ale i tak jest mi dość smutno. Jednak może wy na coś z powyższych się zdecydujecie.

poniedziałek, 18 listopada 2019

Wynalazek Christophera Lightwooda - pistolet, którego mogą używać Nocni Łowcy

     O ile się nie mylę, w "Mechanicznym Aniele" jest mowa, że Nocni Łowcy nie mogą używać pistoletów do zabijania demonów, ponieważ, gdy narysuje się na nich runy, nie da się wystrzelić prochu.

      Christopher Lightwood, który uważa się za wynalazcę, pragnie połączyć magię i naukę. Jednym z jego marzeń jest skonstruowanie pistoletu, którego Nocni Łowcy mogliby używać przeciwko demonom. Starania kończą się sukcesem, jednak pojawiają się tez nieoczekiwane konsekwencje.



Może to tłumaczyć dlaczego James na rysunku Charlie Bowater ma zatknięty za pas pistolet oraz że posiada go w kilku fragmentach "Chain of Gold" czy "Kronik Bane'a".

sobota, 16 listopada 2019

Flash fiction #4 - Cordelia i Alastair Carstairs

Devonshire, 1898 rok

     Cordelia często czuła się samotna, kiedy w domu była tylko ona i jej rodzice, ale nigdy aż tak bardzo jak wtedy, gdy Alastair wyjechał do Akademii. Kiedy go nie było, reszta rodziny Carstairs podróżowała do Indii, Paryża, Cape Town i Kanady, ale na wakacje, kiedy w końcu powrócił  byli w Cirenworth.
      Czekała miesiącami na jego powrót, ale kiedy wyszedł z powozu - wyższy, bardziej kościsty i cierpki niż kiedykolwiek wcześniej - zdawał się być inną osobą. Zawsze był porywczy i kąśliwy, ale teraz prawie w ogóle z nią nie rozmawiał. Kiedy już to zrobił, robił to głównie po to, by powiedzieć jej, żeby mu nie przeszkadzała.
      Jej rodzice zignorowali zmianę. Kiedy Cordelia zapytała swojego taty, dlaczego Alastair nie chce spędzać z nią czasu, uśmiechnął się i powiedział, że nastoletni chłopcy przechodzą przez "takie chwile", i że "zrozumie, kiedy będzie starsza".
- Dobrze się bawił z chłopami w swoim wieku przez cały rok, a teraz musiał wrócić na wieś do takich jak my - powiedział Elias z chichotem. - Przejdzie mu.
       To nie była satysfakcjonująca odpowiedź. Cordelia próbowała stanąć na drodze Alastaira tak często jak mogła, by zmusić go do zauważenia jej. Jednak często nie potrafiła go nawet znaleźć. Siedział godzinami zamknięty w swoim pokoju, a kiedy pukała do jego drzwi, nawet nie zadawał sobie trudu, by powiedzieć jej, żeby sobie poszła. Po prostu ją ignorował. Dowiadywała się, że tam był, kiedy widziała go wychodzącego z pokoju, by coś zjeść lub by zakomunikować, że wychodzi samemu na długi spacer.
       Trwało to kilka tygodni. Uczucia Cordelii zmieniły się z rozczarowania do smutku, obwiniania siebie, irytacji, a następnie zamieniły się w złość. Pewnego wieczoru podczas kolacji rzuciła w niego łyżką i krzyknęła:
- Dlaczego ze mną nie rozmawiasz? - Alastair złapał łyżkę w powietrzu, odłożył ją na stół i spojrzał na nią w ciszy.
- Nie rzucaj rzeczami, Cordelio - powiedziała jej mama.
- Mâmân! - zaprotestowała Cordelia, tonem zdrady. Jej tata zignorował całą sytuację i zaczął jeść jakby nic się nie wydarzyło. Risa wślizgnęła się i położyła przy Cordelii nową łyżkę, co Cordelia uznała za bardzo irytujące.
      Zrozumiała, że brak chęci Alastaira do spędzania z nią czasu miał na celu skłonienie jej do do poddania się i przestania próbować. Więc podwoiła swoje starania.
- No cóż - ogłaszała, gdy była w tym samym pokoju co on. - Idę zebrać dzikie jeżyny przy dróżce. (Alastair kochał jeżyny). Lub - Sądzę, że pójdę poćwiczyć spadanie w sali treningowej po obiedzie. (Alastair zawsze był, kiedy ćwiczyła, by pokazać jej jak bezpiecznie spadać i potrzebowała do tego partnera.)
        Pewnego dnia, gdy wyszedł na jeden ze swoich spacerów, Cordelia poczekała minutę i poszła za nim. Był to dobry trening, mówiła sobie - lekki chód, świadomość terenu dookoła siebie, udoskonalanie swoich zmysłów. Zrobiła z tego grę: jak długo mogła śledzić swojego brata zanim ją zauważył? Czy mogła pozostać niezauważona na tyle długo, by zorientować się, gdzie idzie?
        Okazało się, że Alastair wcale nigdzie nie zmierza. Po prostu chodził i chodził, znając  na tyle dobrze tamtejsze lasy, aby się nie zgubić. Cordelia zaczęła czuć się zmęczona po kilku godzinach. Potem zaczęła się robić głodna.
        A jeszcze później rozkojarzyła się i zaczepiła stopą o wystający korzeń i upadła z głośnym łomotem na twardą ziemię. Alastair obrócił się, słysząc hałas i zobaczył ją, gdy, zła, podnosiła się. Założyła ręce na piersi i uniosła brodę, uparta i zdeterminowana, by odzyskać swoją dumę, stając twarzą w twarz z jakąkolwiek niemiłą reakcją, która dla niej przygotował: jego pogardę, wściekłość, krytykę.
         Zamiast tego westchnął i podszedł do niej. Bez żadnego wstępu, powiedział, szorstko:
- Jesteś ranna?
         Cordelia uniosła stopę i poruszyła nią ostrożnie.
- Nie. Tylko posiniaczona, tak sądzę.
- Chodź - powiedział. - Wracajmy do domu.
         Szli w ciszy, Alastair kilka kroków przed nią, bez słowa. W końcu, doprowadzona do szału przez ciszę, Cordelia wybuchła:
- Nie chcesz wiedzieć, dlaczego się śledziłam?
        Obrócił się i spojrzał na nią.
- Sądzę, że sądziłaś, że przyszedłem tutaj, by robić tutaj coś ekscytującego.
- Przepraszam - powiedziała, jak zwykle bardziej poruszona wobec niezachwianego spokoju Alastaira. - Przepraszam, że odkąd poszedłeś do Akademii stałeś się dorosły i dojrzały i masz wymyślnych nowych przyjaciół. Przepraszam, że jestem tylko twoją głupią młodszą siostrą.
        Alastair wpatrywał się w nią przez chwilę, a następnie zaśmiał się krótko. Nie było w nim wesołości.
- Nie masz pojęcia o czym mówisz.
- Przepraszam, że twoja rodzina jest teraz dla ciebie niewystarczająca! Przepraszam, że nie jestem wystarczająca byś mógł ze mną trenować!
        Pokręcił głową lekceważąco.
- Nie bądź głupia, Cordelio.
- Po prostu ze mną porozmawiaj! - powiedziała. - Nie rozumiem dlaczego jesteś taki zrzędliwy. To ty jesteś szczęśliwcem, który wyjechał na rok. Kto bawił się w Idrisie. Zdajesz sobie sprawę jak samotna byłam przez cały rok?
         Przez chwilę Alastair wyglądał na zagubionego, wahającego się. Od długiego czasu Cordelia nie widziała tak prawdziwej emocji na jego twarzy. Po chwili zatrząsnął się jak żelazne wrota.
- Wszyscy jesteśmy samotni - powiedział. - Na końcu.
- Co to znaczy? - zażądała, ale obrócił się, by iść dalej. Po chwili, ścierając łzy z twarzy za pomocą rękawa, poszła za nim.
        Kiedy wrócili do domu, zostawiła go w wejściu, a sama poszła wziąć cały zestaw noży do rzucania z szafki, służącej jako domowa zbrojownia. Przeszła koło swojego brata, kierując się do sali treningowej, wpatrując się w niego gniewnie, ledwo będąc w stanie nieść noże. Patrzył na nią w ciszy.
        W sali treningowej wpadła w rytm i powtarzała ruchy. Uderzenie. Uderzenie. Noże do rzucania nie były jej ulubioną bronią, ale potrzebowała poczucia siły uderzenia, ranienia czegoś, nawet jeżeli to był tylko cel na ścianie. Jak zwykle, rytm treningu uspokoił ją. Jej oddech uregulował się i zwolnił. Powtarzalność dała jej poczucie oparcia: pięć rzutów, następnie przejście, by wyciągnąć noże z celu i odejście, by powtórzyć serię. Pięć rzutów. Podejście. Zabranie. Odejście. Pięć rzutów.
        Po około dwudziestu minutach zorientowała się, że w drzwiach do sali treningowej stał Alastair. Zignorowała go.
         Ktoś inny mógłby powiedzieć, że poprawiła się odkąd widział ją po raz ostatni albo czy sam mógłby rzucić.  Jednak Alastair odchrząknął w pewnym momencie i powiedział:
- Przekręcasz swoją lewą stopę podczas wypuszczania. Dlatego jesteś tak niekonsekwentna.
          Spojrzała na niego gniewnie i wróciła do rzucania. Ale teraz zwracała większą uwagę na ułożenie stóp.
           Po chwili Alastair powiedział:
- To głupie, że mówisz, iż jestem szczęściarzem. Nie jestem nim.
- Nie utknąłeś tutaj na cały rok.
- Och? - zadrwił Alastair. - Jak wiele osób przyszło do ciebie w tym roku, żeby się z ciebie naśmiewać? Jak wiele zapytało co z tobą nie tak, że nie masz prywatnego nauczyciela? Albo zasugerowało, że twoja rodzina była pewnego rodzaju hultajami, ponieważ tak często się przeprowadzacie?
          Cordelia spojrzała na niego, oczekując dostrzeżenia bezbronności i smutku, ale oczy Alastaira były twarde, jego usta zaciśnięte w cienką linię.
- Traktowali cię źle?
           Alastair wyrzucił z siebie kolejny wymuszony śmiech.
- Przez chwilę. Zrozumiałem, że mam wybór. W Akademii były tylko dwa rodzaje osób. Dręczący i dręczeni.
- A ty...?
           Alastair powiedział twardo:
- Co ty byś wybrała?
- Jeżeli to byłyby moje jedyne dwie opcje - powiedziała Cordelia. - to odeszłabym i wróciłabym do domu.
- Tak, no cóż - powiedział. - Ja wybrałem tę, dzięki której nie czułem się jak pośmiewisko.
         Cordelia stała bardzo nieruchomo i cicho. Wyraz twarzy Alastaira był beznamiętny.
- I jak to się sprawdziło? - zapytała tak łagodnie jak sobie pozwoliła.
- Okropnie - powiedział. - Okropnie.
          Cordelia nie wiedziała co powiedzieć, czy zrobić. Chciała podejść i przytulić swojego brata, powiedzieć mu, że go kocha, ale stał sztywno z ramionami splecionymi na klatce piersiowej i nie odważyła się. W końcu wyciągnęła do niego nóż.
- Chcesz rzucić? Jesteś w tym o wiele lepszy niż ja.
           Kiedy spojrzał na nią podejrzliwie, powiedziała:
- Przydałoby mi się trochę pomocy, Alastairze. Widzisz jak niedbała jest moja forma.
           Alastair podszedł i wziął od niej nóż.
- Bardzo niedbała - potwierdził. - Wiem, że szermierka przychodzi ci w sposób naturalny, ale nie ze wszystkim tak będzie. Musisz zwolnic. Zwróć uwagę na swoje stopy. A teraz powtarzaj moje ruchy. Tak jest, Layla. Zostań ze mną.
          I tak zrobiła." (tłumaczenie własne)

I tak dalej go nie lubię.