Cyril zatrzymał powóz przed
bramą domu, w cieniu wielkiego dębu. Wiejska rezydencja Lightwoodów była
piękna, Will nie mógł zaprzeczyć. Jednak wydawała się za cicha i spokojna jak
na miejsce przyjęcia u Benedicta. Słyszał od wielu osób, bywających na jego
balach, że są głośne i huczne. Ten dom przypominał raczej miejsce tragedii.
Will przypomniał sobie fragment „Makbeta” Williama Szekspira. „Biedna ziemia!
Nieledwie sama sobie jest postrachem. Nie matką nam ją zwać, grobowcem raczej.”Z
rozmyślań na temat tego cytatu wyrwał go ohydny odór zgnilizny i rozkładającego
się ciała, który wydobywał się z wnętrza rezydencji. „Demony” – pomyślał. „Pan
Lightwood, widzę, się nieźle zabawił.”
- Czujesz? – zapytał Tessę –
Demoniczne czary. Cuchnie nimi w powietrzu.
- Jesteś pewien? Dom wydaje
się strasznie cichy. Jakby nikogo nie było w środku. Mogliśmy się pomylić?
Will wytłumaczył Tessie co czuć w
powietrzu. Kiedy drzwi się otworzyły szybko pobiegł do ogrodu. Był
zaprojektowany według stylów panujących w różnych państwach europejskich.
Powoli zaczął kroczyć ciemną ścieżką, czując się jak bohater jednej z licznych
powieści, które czytał. Nagle z ciemności wyłonił się jakiś kształt. Will
odskoczył gwałtownie do tyłu, omal nie potykając się o wystający korzeń. Kiedy
przyjrzał się lepiej postaci zorientował się, że to tylko posąg Sofoklesa.
Chłopak zaczął się zastanawiać, czy któryś z Lightwoodów przeczytał chociaż
jedno jego dzieło, czy figura stoi tam tylko dla ozdoby. Popatrzył w niebo
rozkoszując się widokiem miliona gwiazd i wielkiego białego, okrągłego księżyca
sunącego po firmamencie zupełnie jak statek, płynący po bezkresnym oceanie.
Przeszedłszy cały ogród, Will miał w głowie tylko jedną myśl: Lightwoodowie
muszą być bardzo bogaci.
Stał
teraz na tyłach domu, szukając otwartego okna, przez które mógłby wejść do
środka. Ujrzał je na prawej ścianie. Wspiął się po balustradzie i gładko
wylądował na twardej posadzce wewnątrz sali balowej. Pierwsze co rzuciło się
Willowi w oczy, a raczej w nozdrza i uszy to przeraźliwy odór, który był wręcz
nie do opisania. Gdyby ktoś później spytał się go jaki miał zapach nie
wiedziałby co odpowiedzieć, ponieważ zmieniał się wraz ze stroną, w którą
spoglądał młodzieniec, myślami, kłębiącymi się w jego głowie oraz emocjami,
przejmującymi jego ciało. Chłopak z ciekawością rozejrzał się po pokoju,
chłonąc najdrobniejsze szczegóły. Sala była ogromna i duszna. Na suficie wisiał
ogromny żyrandol, którego blask oświetlał całe pomieszczenie, rozszczepiając się
po drodze na miliardy mniejszych światełek, które nadawały tańczącym wręcz
drapieżny wyraz twarzy, a suknie i garnitury wydawały się uszyte z materiału
lepkiego i wodnistego. Jednak nie wszystkie osoby, znajdujące się na parkiecie
były ludźmi. Will dostrzegał wampiry patrzące chciwie na szyje swoich
partnerów, ifryty, wyróżniające się oryginalnymi kolorami skóry, ubrane zgodnie
z najnowszą modą oraz stworzenia, których obecność najbardziej przeraziła
chłopaka – demony. Każdy gość miał na sobie maskę. Większość była z bardzo
ekstrawaganckich materiałów, w kształtach dziobów, z okularami, przetykane
diamentami i innymi drogimi kamieniami. Will był tak pochłonięty obserwowaniem
gości, że nie zobaczył tych stworzeń, które, niczym ochroniarze, stali przy
drzwiach i firanach, ciągnących się po ziemi. Teraz chłopak miał pewność, że
Benedict współpracuje z Mortmainem. Wszystkie te osobniki były automatami,
które niczym ołowiane żołnierzyki czekały na rozkazy. Willa przeszedł dreszcz.
Musiał jak najszybciej znaleźć Tessę i wydostać się z tego domu. Nie chciał
narażać jej na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Zaczął rozglądać się gorączkowo,
ukryty za jedną z zasłon w poszukiwaniu swojej towarzyszki. Kiedy jego wzrok
spoczął na dziewczynie w białej sukni, tańczącej z Nathanielem Grayem, zaczął
zachodzić w głowę jak Jessamine zdołała wydostać się z Instytutu. Dopiero po
chwili przypomniał sobie, że to Tessa. JEGO Tessa. Widział jak rozmawiają, jak
tańczą. Pomyślał, że on też chciałby porwać dziewczynę i przetańczyć z nią całą
noc. Dostrzegał delikatne zmarszczki, pojawiające się od czasu do czasu na alabastrowym
czole dziewczyny. Nagle Will z przerażeniem zobaczył, że Nate pochyla się w
jej stronę, wpatrując się chciwie w jej usta. On chciał ją pocałować!
Will nie mógł na to pozwolić, ale jak miał zareagować? Przejęty sceną
rozgrywającą się przed jego oczami, nie od razu poczuł wzrok na swojej twarzy.
Z szybkością błyskawicy obrócił się w kierunku, z którego pochodziło to
uczucie. Szybko wyskoczył na jedno z balkonów, gdy zorientował się, że to
Gideon Lightwood. Po powrocie na salę zaczął szukać wzrokiem gospodarza. Ujrzał
go, półleżącego na jednym z foteli. Willa przeszedł dreszcz obrzydzenia, kiedy
jego umysł zarejestrował, że Benedict nie leży na tym fotelu sam. Już sama
myśl, że mężczyzna całował jakąś kobietę w miejscu publicznym i to w obecności
swoich własnych dzieci przerażała chłopaka, to do tego tą osobą, której ciało
przylegało do Lightwooda nie był człowiek, a demon z wężami zamiast oczu,
liżącymi twarz Benedicta. „Demonice. Brr. Jak jego synowie wytrzymują ten widok?”
– pomyślał patrząc za wychodzącym Gideonem. Pośpiesznie odwrócił wzrok od
gospodarza i powolnym krokiem podszedł do Tessy, która siedziała na jednym z
krzeseł i rozmawiała z kobietą o lawendowych włosach. Kiedy podszedł, wpatrując
się w swoją przyjaciółkę, usłyszał jak kobieta mówi:
- Za tobą stoi bardzo
przystojny chłopiec. Piękny jak lord faerie! Powinnam zostawić cię samą. I rozpłynęła
się tłumie.
Chłopak chwilę porozmawiał z Tessą, a kiedy
stwierdził, że trzeba ją stamtąd zabrać, a słowa jej brata strasznie ją
zraniły, postanowił wymyślić plan, jak ją wydostać z balu. Szybko pobiegł do
nieużywanego pokoju. Po raz pierwszy ucieszył się, że między połami jego stroju
znajduje się czysta kartka i pióro. Szybko napisał parę słów, w których
rozkazywał przybyć Nathanielowi Grayowi do Vauxhall. Podrzucił jednemu z automatów
karteczkę, na której był run, który sprawiał, że ten kto go dotknie jako pierwszy na chwilę znajdował się pod kontrolą tego,
kto narysował ten znak. Jak tylko Nate wyszedł z pomieszczenia, szybko pobiegł
do jego partnerki, która siedziała na tym samym krześle, na którym była
wcześniej.
- Tesso. Widziałem, że twój
brat dostał list.
- Tak… Ty go przysłałeś.
- Tak – Will poczuł się
spragniony. Wyjął szklankę z lemoniadą z ręki dziewczyny i sam wypił
resztę. – Tess… Tessa? – Spojrzał przerażony
na jej włosy, które nie były już ani kręcone i jasne, a proste i brązowe. Na
jej własne włosy, a nie Jessamine. Oczy też zaczynały zmieniać kolor, nabierały
coraz bardziej szarej barwy. – Dobrze się czujesz?
- Dlaczego pytasz?
- Spójrz - Will złapał kosmyk jej włosów i pokazał go
dziewczynie. Jej oczy się rozszerzyły.
- O Boże. – Will zobaczył, że
jej ciało zaczęło także się przemieniać. – Jak długo…
- Niedługo. Przed chwilą jeszcze
byłaś Jessamine. – Wziął ją za rękę. – Chodź szybko.
Zaczął
prowadzić ją do wyjścia, lawirując między gośćmi. Tessa zadrżała i zachwiała
się. Will odwrócił się, a kiedy zobaczył, że dziewczyna jest bliska omdlenia, wziął
ją na ręce i zaczął nieść. Mimo, że strasznie się o nią bał, nie mógł wyrzucić
z głowy myśli, że trzyma Tessę w ramionach, a jego ręce spoczywają na jej ciele
obleczonym suknią, która była, jak zobaczył z przerażeniem i pragnieniem Will,
trochę za mała, przez co piersi Tessy były bardzo ściśnięte. Stwierdził, że nie
zdąży wynieść jej przed rezydencję, zanim całkowicie nie przemieni się w
siebie, więc co sił w nogach wybiegł na jeden z małych balkonów. Odsunęła się
od niego i mocno złapała się balustrady jakby chciała dzięki niej odzyskać
pełną świadomość. Will szybko zamknął za nimi drzwi, pobiegł do niej i lekko
dotknął jej pleców.