" To był ostatni raz, gdy widziała Jace'a. Nie odbierał telefonu, gdy do niego dzwoniła, więc zaplanowała swoją podróż z Lightwoodami, używając Aleca jako kogoś w rodzaju niechętnego i zawstydzonego łącznika. Alec. Westchnęła i znowu otworzyła telefon. Równie dobrze mogła znowu do niego zadzwonić i dowiedzieć się, o której godzinie przyjadą odebrać ją podczas ich drogi do miasta. Odkąd nie było działającej Bramy w okolicy Manhattanu, mieli jechać do miejsca, którego lokalizacji nie chcieli jej wyjawić i użyć Bramy tam (W końcowej wersji nie jest to już powód. Pomyślałam, że dodawanie Bramy w okolicy Manhattanu wydawało się już za duża ilością Portali, więc teraz to Magnus tworzy czasową Bramę zamiast używać magii przez nich) Nocni Łowcy byli tak tajemniczy, pomyślała; wyglądało to tak jakby nigdy nie mogli zapomnieć, że część jej, była wychowana z myślą, że jest Przyziemnym, zwykłym człowiekiem. Nigdy nie mogła być w pełni częścią nich, ich sekretów (To także usunęłam z końcowej wersji, ponieważ przez za dużo rozmyślań, ale wydaje mi się, że to bardzo naturalny sposób myślenia Clary i konkretnymi rzeczami dalej będzie się martwić).
Alec także nie odbierał. Clary zamknęła telefon i przeklnęła.
- Na Anioła...
Przy drzwiach rozbrzmiał miękki śmiech. Obróciła się. To był Luke, z rękami w kieszeniach, obserwujący ją z czułością zmieszaną z rozbawieniem. Jego flanelowa koszula była pognieciona - prawdopodobnie znowu spał na plastikowym krześle w szpitalu.
- Już nawet przeklinasz jak Nocny Łowca. - powiedział.
- Zgaduję, że jest to chwytliwe. - Uśmiechnęła się do niego. - Cieszę się, że przyszedłeś, by się ze mną pożegnać.
- Pożegnałem się z tobą zeszłej nocy - przypomniał jej. To była prawda. Poszli do szpitala, by zobaczyć się z Jocelyn. Clary pocałowała mamę i obiecała, że kiedy wróci, będzie miała ze sobą lek dla Jocelyn. Madeleine była tam, chociaż ona i Luke zachowywali się obco i ostrożnie przy sobie nawzajem (W końcowej wersji "Miasta Szkła" nigdy nie zobaczyliśmy spotkania pomiędzy Luke'iem i Madeleine, ale mamy historie skąd Madeleine znała Luke'a i Jocelyn oraz dlaczego była wtajemniczona w sekret o lekarstwie Jocelyn) i obiecała, że zajmie się Clary w Idrisie. Później Clary i Luke wrócili do domu, zjedli pizzę i oglądali telewizję do północy, kiedy poszedł do szpitala.
- Cóż, Simon najwidoczniej postanowił mnie ignorować, więc miło dostać od kogoś drugie pożegnanie.
- Prawdopodobnie po prostu martwi się o twoją podróż do Idrisu.
- Ty się martwisz, a mimo to przyszedłeś.
- Miałem ten przywilej doświadczenia, co mówi mi, że dąsanie się niczego nie rozwiązuje - powiedział Luke z uśmiechem.
- A także, że nie ma sensu próba mówienia tobie, czy twojej mamie co macie zrobić. - Sięgnął za siebie i pokazał brązową torbę na zakupy. - Mam coś na twoją podróż.
- Nie musiałeś tego robić! - zaprotestowała. - Zrobiłeś tak wiele... - Pomyślała o ubraniach, które jej kupił, po tym jak wszystko co posiadała zostało zniszczone. Dał jej nowy telefon, nowe przybory do rysunku, nawet bez jej prośby. Niemal wszystko co miała było podarunkiem od Luke'a.
- Ale chciałem. - Podał jej torbę. Przedmiot w środku był owinięty w papier. Clary rozerwała go, jej dłonie wylądowały na czymś miękkim jak kocie futro. Wyciągnęła to i wydała z siebie cichy okrzyk zaskoczenia - był to aksamitny płaszcz w kolorze butelkowej zieleni, staromodny, ze złotą, jedwabną podszewką, mosiężnymi guzikami i z wielkim kapturem. Rozłożyła go, gładząc delikatnie dłońmi.
- Wygląda jak coś, co nosiłaby Isabelle - zauważyła. (Zawsze wiedziałam, że chcę, by Clary dostała prędzej, czy później zielony aksamitny płaszcz. Nawiązuje to do aksamitnej zielonej sukni, w której tańczyła w śnie w "Mieście Kości". A także Clary bardzo rzadko ma okazję ubrać coś ładnego - Ona jest chłopczycą)
- Dokładnie. Teraz będziesz ubrana bardziej jak jedna z nich - powiedział Luke. - Kiedy będziesz w Idrisie.
Spojrzała na niego.
- Chcesz, żebym wyglądała jak jedna z nich?
- Clary, jesteś jedną z nich. - Jego uśmiech był zabarwiony smutkiem. - A poza tym, wiesz jak traktują ludzi z zewnątrz. Wszystko, co możesz zrobić, by się dopasować. (Luke, będąc kiedyś bardzo w sercu społeczności Clave, a później bardzo z niej wyrzucony, wie o czym mówi)
Spazm poczucia winy złapał ją.
- Luke, chciałabym, żebyś pojechał ze mną do Idrisu.
- Nie jest dla mnie bezpiecznie w Idrisie. Wiesz o tym. A także nie mogę zostawić Jocelyn.
- Ale... - Clary urwała, gdy zadzwonił jej samochód. Wzięła go spomiędzy zaplątanej pościeli i rozerwanego papieru. Wyciągnęła go z triumfem.
- To Simon? - zapytał Luke.
Popatrzyła na numer na ekranie, a jej uśmiech zmienił się w zakłopotanie.
- To Jace. - Otworzyła telefon. - Halo?
- Clary? - Jego znajomy głos spowodował dreszcz na kręgosłupie. - Gdzie jesteś?
- U Luke'a. Gdzie indziej miałabym być?
- To dobrze. - W jego głosie była nuta ulgi, która była dziwna. - Zostań tam.
- Oczywiście, że tu zostaję. Czekam na was, byście mnie zabrali. - Zawahała się. - Odbierzrcie mnie, prawda?
Nie odpowiedział.
- Jace, o co chodzi? Coś się stało? Nie jedziemy do Idrisu...?
Jace westchnął.
- Jedziemy - powiedział. - Ale ty nie.
- Co masz na myśli, mówiąc że nie jadę? - Jej głos podwyższył się o kilka oktaw. Luke skrzywił się. - Maryse powiedziała, że mogę jechać! Już to przerabialiśmy!
- Nastąpiła zmiana planów - powiedział Jace. - Po wszystkim, nie jedziesz.
- Ale Clave chciało się ze mną spotkać...
- Okazało się - powiedział Jace - że jest ktoś z kim chcieliby się chętniej spotkać. A ja ustaliłem, że warunkiem przywiezienia go będzie nie przywożenie ciebie.
Clary czuła się jakby weszła w wiadro lodowatej wody.
- Przywiezienia kogo? - wyszeptała.
- Simona - powiedział Jace.
- Co Clave chce od Simona? Jest tylko Przyziemnym...
- Nie jest Przyziemnym, Clary. Jest wampirem. Wampirem, który umie chodzić w promieniach słońca. Jest jedynym wampirem, o którym słyszano, że potrafi coś takiego. Oczywiście, że Clave się nim interesuje.
- Skrzywdzą go?
- Nie - powiedział Jace niecierpliwie. - Oczywiście, że nie. Dali oficjalne słowo, że tego nie zrobią.
- Nie wierzę ci - powiedziała Clary. Wzięła drżący oddech. - Jace, nie rób tego. Nie przyjadę, niech będzie, obiecuję, że tu zostanę, ale proszę cię, nie zabieraj Simona ze sobą.
- Dla ciebie niebezpieczeństwo było w porządku, prawda?
Jace powiedział ze złością:
- Clary, Simon tutaj także nie będzie bezpieczny. Jest wyjątkowy. Magiczna anomalia. W Podziemiu już szerzą się plotki o jego istnieniu. Wampiry zwołały zeszłej nocy zebranie, by przedyskutować co z nim zrobić - niektóre chciały od razu go zamordować jako niebezpieczną mutację, a inne chciały na nim eksperymentować, by zobaczyć czy da się odtworzyć to, co się z nim stało. Nie wspominając o tym, że jest wrogiem numer jeden wilkołaków (Byłam trochę smutna, usuwając ten cały dramatyczny epizod, dotyczący tego, co dzieje się w społeczeństwie wampirów po przemianie Simona. Uważam, że fakt, iż Simon był tak wyjątkowy mógłby spowodować wielką ilość konfliktów w społeczności Podziemnych, ale teraz wszystko jest bardziej wspomniane niż powiedziane wprost. To uświadomi Simonowi, że wampiry nie są szczęśliwe - oj nie są- Ale te wzmianki o tym, co dokładnie dzieje się w Nowym Jorku są usunięte).
- Ale Luke kontroluje wilkołaki...
- Nie wszystkie wilkołaki na świecie, Clary! To, co przydarzyło się Simonowi... jest wielkie, jest niespotykane. Wszyscy będą chcieli jego część. Najbezpieczniejszym miejscem dla niego jest Idris, z Clave, zwłaszcza, gdy nie będziemy tam, by go chronić.
- A ty powiedziałeś, że Maryse za bardzo ufa Clave. Powinieneś mówić- powiedziała gorzko Clary. - Jak mogłeś to zrobić Jace? Moja mama...
- Wiem, czego potrzebuje twoja mama, by wyzdrowieć - powiedział Jace (Jace nigdy nie nazywa Jocelyn "nasza mama", mimo że wierzy, że nią jest). - I znajdę to dla ciebie, daję ci słowo Anioła.
- Jakiekolwiek ma to znaczenie. Nie rozumiem tego, Jace. Dlaczego to robisz?
Zawahał się, tylko przez część sekundy, chwila pomiędzy jednym oddechem a drugim. Gdy się odezwał jego głos był wyzuty z emocji.
- Nie mogę uwierzyć, że nie wiesz.
- Nie rób tego - powiedziała. Mała część niej zastanawiała się, czy była nierozsądna, ale było to pogrążone w przytłaczającym poczuciu opuszczenia i terroru. - Proszę, Jace...
- Przepraszam, Clary - powiedział i się rozłączył.
Cisza. Clary wykręciła jeszcze raz jego numer i usłyszała statyczny sygnał, oznaczający że linia jest zajęta. Nacisnęła przycisk, by się rozłączyć i zobaczyła, że telefon jest delikatnie wyciągany z jej ręki.
- Clary - powiedział Luke. Jego niebieskie oczy były pełne współczucia. - Z wszystkiego co wiemy, prawdopodobnie już przeszedł przez Bramę. Nie ma sensu...
- To nie prawda! - krzyknęła. - Nawet nie mieli jeszcze wyruszyć! Nie mogli zniknąć!
- Clary...
Ale już przepychała się obok niego, jej oddech dudnił w jej uszach, gdy wybiegła z domu na Kent Street, zmierzając w kierunku metra (cały ten wątek jest teraz usunięty z książki. Majstrowałam przy tym ciągle, gdy wiedziałam, że muszę ściągnąć Simona, Jace'a i Clary do Idrisu, oraz że musiałam sprawić, by Jace i Clary dostali się tam osobno. Wszystko teraz idzie w innym kierunku - Jace już nie handluje Simonem ani nie dzwoni do Clary z informacją, że nie może jechać do Idrisu. Istnieje opiekuńczość i nadopiekuńczość, a to dla mnie przekraczało granicę. Nie chciałam, by Jace traktował Clary jak dziecko. Także wątpiłam czy Clary kiedykolwiek wybaczyłaby mu zrobienie takiej rzeczy Simonowi, co stanowiłoby później problem).
Zdjęcie czaru z Instytutu zajęło dzisiaj Clary kilka chwil. Wydawało się jakby do starej katedry dodano kolejną warstwę przebrania, jak nową warstwę farby. Zdzieranie go jej umysłem było trudne, wręcz bolesne.
W końcu zniknęło i mogła zobaczyć kościół taki jaki był naprawdę. Wielkie drewniane drzwi lśniły jakby dopiero zostały wypolerowane.
Położyła swoją dłoń na klamce. "Jestem Clary Morgenstern, jedna z Nephilim i proszę o pozwolenie na wejście do Instytutu... ( To jeden z pierwszych momentów, w którym widzimy Clary przedstawiającą się jako Clary Morgenstern. Zawsze wolała Clary Fray, ale wie że to jest jej prawdziwe imię i będzie musiała go użyć, by dostać się do Instytutu. Ta część jest zachowana w książce).
Drzwi się otworzyły. Clary weszła do środka. Rozejrzała się, mrugając oczami, starając się zrozumieć, co wydawało jej się innego we wnętrzu katedry.
Zorientowała się, gdy drzwi za nią się zatrzasnęły, więżąc ją w ciemności zmniejszonej tylko przez delikatne lśnienie różowego okna nad głową. Nigdy wcześniej nie była w wejściu do Instytutu, gdy nie było tuzinów świateł zapalonych w wielkich kandelabrach, będących na korytarzu pomiędzy ławkami.
Wyciągnęła z kieszeni runiczny kamień i uniosła go. Światło wydostało się z niego, wysyłając świetliste linie spomiędzy jej palców. Rozświetliło zakurzone kąty wnętrza katedry, gdy ruszyła do windy stojącej niedaleko gołego ołtarza. Niecierpliwie nacisnęła guzik przyzywający. Nic się nie wydarzyło. Po trzydziestu sekundach znowu nacisnęła guzik... i znowu. Przełożyła ucho do drzwi windy i nasłuchiwała. Ani dźwięku.
Instytut pozostał ciemny i cichy, jak mechaniczna lalka, której serce się zużyło. Clary cofnela się o krok i uderzyła o kolumny, ale ledwo to zauważyła. Zniknęli. Pojechali do Idrisu, gdzie nie mogła za nimi podążyć. Zniknęli z jej życia, zabierając Simona, gdzie nie mogła go bronić. Pamiętała jak Magnus mówił: "Kiedy twoja mama zniknęła ze Świata Cieni, to przed nimi się ukrywała. Nie przed demonami. Przed Nocnymi Łowcami."
Miał rację, a ona była w błędzie ufając Nefilim. Myślała, że Lightwoodom na niej zależy, ale jedynym co się dla nich liczyło było ich cenne Clave.
Nawet Jace...
Na tę myśl, jej gardło się ścisnęło i czuła jak łzy nadchodzą gorącą falą. Usiadła, łkając i przyciskając magiczne światło do siebie, gdzie pulsowało i świeciło jak błyszczące serce.
- Clary. - Delikatny głos rozerwał ciszę za nią, sprawiając, że okręciła się na siedzeniu. Wysoka postać stała za nią jak niezgrabny strach na wróble. Miał na sobie czarny wełniany garnitur narzucony na połyskującą szmaragdowo zieloną koszulkę oraz wiele świetlistych pierścionków na jego wąskich placach. Miał także ubrane ekstrawaganckie buty i dużą ilość brokatu (Stroje Magnusa zawsze są jedną z moich ulubionych rzeczy do opisywania).
- Magnus? - wyszeptała Clary.
- Clary, moja kochana. - Jego głos jeszcze nigdy wcześniej nie był tak harmonijny.
Usiedli obok niej na ławce, jego płaszcz poruszał się wokół niego jak dym.
- Wszystko w porządku?
- Nie. Oni zniknęli... i zabrali Simona... Jace do mne i zadzwonił i powiedział... powiedział...
- Wiem - powiedział Magnus. - Zagrał bardzo nieczysto. Ma w sobie dużo ze swojego ojca, twój brat Jonathan (I właśnie dlatego usunęłam ten wątek - Jace może być arogancki i irytujący, ale nie jest nieuczciwy. Zwykle działa według swoich zasad, które by łamał, gdyby zachował się tak jak tutaj).
Dzień wcześniej, nawet godzinę wcześniej, Clary powiedziałaby mu, by nie mówił takich rzeczy. Teraz tylko przygryzła wargę.
- Czy mogę cokolwiek zrobić? - wyrzuciła. - Musi być jakiś sposób, żeby dostać się do Idrisu...
- Najbliższe lotnisko jest w sąsiednim kraju. Jeżeli udałoby się przekroczyć granicę... zakładając, że umiałabyś w ogóle odnaleźć granicę... czekałaby na ciebie długa i niebezpieczna podróż przez kraj, przez wszystkie terytoria Podziemnych. Nigdy nie uda ci się tego zrobić, jeżeli będziesz podróżować samotnie.
Obróciła się do niego.
- Ale ty...
- Musiałem nie wykonać bezpośredniego rozkazu Clave, by przeprowadzić cię do Idrisu, Clary - powiedział Magnus. - Lubię cię, ale nie aż tak mocno.
Wydała z siebie zaskoczony śmiech.
- A co z Bramą? Jeżeli mogłabym dostać się przez Bramę?
- Nie możesz. Bramy w Renwick i u Madame Dorothea zostały zniszczone i nie mam pojęcia, gdzie mogą być inne. Takie informacje są bardzo chronione. I muszę ci powiedzieć...
- Niech zgadnę. Clave poinstruowało cię, by w żadnen sposób mi nie pomagać - powiedziała gorzko. - Już wiem jak działają. Jeżeli Jace ma z nimi jakąś umowę, raczej byli bardzo dokładni w dawaniu my tego, o co poprosił.
- O co poprosił? - zapytał Magnus, jego kocie oczy świeciły się z ciekawości.
- Wydaje mi się, że powiedział im, że przywiezie im Simona, jeżeli obiecają mu, że będę trzymana z daleka od wszystkiego co dzieje się w Idrisie - powiedziała Clary niemal niechętnie.
Usta Magnusa wykrzywiły się w kącikach.
- Musi cię bardzo kochać.
- Nie - powiedziała Clary. - Myślę, że on po prostu nie chce mnie blisko niego. Sprawiam, że czuje się nieswojo.
Magnus coś wymamrotał. Brzmiało to jak zirytowane przekleństwo, a po nim słowo "Nocni Łowcy", ale Clary nie była pewna.
- Spójrz- powiedział. - Wydaje mi się, że Jace prawdopodobnie ma rację. Trzymaj się z daleka od tego, co dzieje się w Idrisie - to będzie teren politycznej katastrofy.
Popatrzyła na niego. Światło runicznego kamienia podkreślało krawędzie jego wystających kości policzkowych i złoto w jego kocich oczach.
- Ale Simon - powiedziała. - Myślisz, że będzie z nim wszystko w porządku?
- Czy Jace nie powiedział, że dopilnuje, żeby nic złego mu się nie przydarzyło?
- Tak - powiedziała Clary. - Przysiągł na Anioła.
- W takim razie jestem pewny, że wszystko będzie z nim dobrze - powiedział Magnus, ale wyłapała lekkie zawahanie w jego głosie, zanim się odezwał (Kolejnym powodem, dla którego usunęłam ten wątek jest to, że wątpiłam, czy ktokolwiek mógłby uwierzyć w jego własne umiejętności, by utrzymać Simona od łaknącej niebezpieczeństwa hordy i w zasadzie, mieliby rację)." ( tłumaczenie własne)
Cieszę się, że Cassandra tyle zmieniła w tym rozdziale.