Przepraszam, że tak późno, ale nareszcie napisałam. Jej! Mogę być z siebie dumna. Wiem, że i tak to wiecie, ale przypomnę dla niewtajemniczonych, że to opowiadanie przedstawia urodziny Willa. Dodam, że są to ostatnie urodziny, które spędził z rodzinę, gdyż rok później zmarła jego starsza siostra. Pod tekstem są jeszcze dwa objaśnienia do zaznaczonych w opowiadaniu wyrazów, gdyby ktoś nie wiedział co znaczą ;)
Mam nadzieję, że się spodoba. :)
Północna Walia, 1872 rok
Chłopak
stał na wysokim wzniesieniu, pokrytym nieznanymi fioletowymi kwiatami,
podobnymi trochę do lawendy. Przed jego oczami rozciągał się wspaniały widok.
Zielone pola pokryte bujną roślinnością ciągnęły się aż po horyzont.
Gdzieniegdzie między listowiem wyrastały olbrzymie, rozłożyste drzewa,
zakrywając najbliższą okolicę pasmami cieni. Słońce powoli chowało się między
wzgórzami, oblewając pobliskie zbocza milionami odcieni różu, fioletu, żółci.
Jasne, bezchmurne niebo zaczynało mienić się niczym nieoszlifowany kryształ.
Raz na niebiesko, następnie na purpurowo, by nagle stać się niczym tęcza: w którą
stronę się nie patrzyło widziało się inny kolor. Drzewa i okoliczne rośliny
lekko kołysały się na prawie niewyczuwalnym wietrze. Ptasie rodziny ćwierkały w
koronach drzew.
Nagle tą zbawienną i jakże cudowną
ciszę przerwał dźwięk tak inny, że aż identyczny jak otaczające chłopaka
odgłosy matki natury. Była to melodia tak smutna, a równocześnie szczęśliwa.
Pokrzepiająca zbolałe serce, dająca nadzieję. Spomiędzy dopiero co powstałej
mgły zaczął wyłaniać się tajemniczy kształt. Po chwili chłopak zorientował się,
że to człowiek, a dokładniej osobnik w tym samym wieku co on. Nowoprzybyły
chłopczyk był o pół głowy niższy, a włosy i oczy miał tak jasne, że prawie
białe. Jedyną barwę stanowiło delikatne srebro, mające barwę rtęci. W prawej
ręce trzymał skrzypce. Wodził po nich smyczkiem, wydobywając z instrumentu
dźwięki tak idealne, że aż słuchanie ich bolało. Wydawało się, że słucha się
śpiewu aniołów.
- Nie bój się – powiedział srebrnowłosy – Nie masz się czego obawiać.
-
Nie boję się – odpowiedział chłopak.
-
To dobrze – przybysz uśmiechnął się lekko – Pamiętaj, że zawsze będę przy
tobie. Nie obawiaj się przyszłości. Krocz przez teraźniejszość pewnie i z uniesioną
głową, a nie straszne ci będzie jutro.
-
Wyglądasz jakbyś był w moim wieku, ale wypowiadasz się jak mędrzec. Kim więc
jesteś tajemniczy przybyszu? Czy chcesz mi przekazać, iż jesteś duchem, dającym
mi rady tak jak stworzenia niebiańskie pokazywały Ebenezerowi Srooge’owi
przyszłe skutki jego doczesnych działań?
-
Jak zawsze masz skłonność do wyolbrzymiania spraw – towarzysz uśmiechnął się
sennie – Jak już powiedziałem wcześniej, nie masz powodów, żeby zacząć się
martwić. Pamiętaj tylko o tym co wcześniej powiedziałem. A teraz muszę już iść…
- powoli tajemnicza mgła zaczęła się kłębić i oblewać jego ciało białawą
poświatą.
-
Do zobaczenia wkrótce – powiedział znikając.
***
- To tylko sen – próbował uspokoić się chłopak
owinięty dookoła haftowaną pościelą. Oderwał wzrok od srebrzystego księżyca,
którego lśnienie przeświecało przez okiennice do pokoju i przeniósł je na swoje
ciasno splecione dłonie. Spojrzał na staromodny zegar wiszący na przeciwległej
ścianie. Wskazywał drugą dwadzieścia w nocy.
-
Musisz iść spać – nakazał sobie cicho – No już.
Po chwili jego głowa sama opadła na miękką, pachnącą fiołkami poduszkę, a
ciało ukołysał statek snów.
***
-
Witaj – powiedziała wysoka dziewczyna w wieku jedenastu, dwunastu lat. Była
ubrana w długą, żółtą suknię. Jej rękawy były pocerowane, ale cała kreacja
prezentowała się schludnie i skromnie.
-
Eee… Witam – poprawił się chłopak z głębokim ukłonem.
Dziewczyna
zachichotała, a kasztanowe włosy opadły na jej porcelanową twarz.
-
Spokojnie nie przyszłam tutaj, że by zaprowadzić cię jak nieszczęśnika na
gilotynę.
-
„Opowieść o dwóch miastach”? – zapytał ze zdziwieniem.
- Tak. Czyżby pan został zaskoczony?
-
I kto tu jest poważny? – zapytał ze śmiechem. Dziewczyna dołączyła do niego.
Jej perlisty śmiech odbijał się echem od skał.
- „Proszę pomyśleć niekiedy, że na tym podłym
świecie jest człowiek, który z radością odda swoje życie, aby zachować koło
pani inne życie, o wiele droższe jej niż własne.” – zacytowała cicho.
- „A więc taki
normalny pies warczy, kiedy jest zły, a macha ogonem, kiedy ma powód do
radości. Ja zaś warczę, kiedy jestem zadowolony, a macham ogonem, kiedy ogarnia
mnie wściekłość. Dlatego jestem zbzikowany.” – odpowiedział równie cicho z
uśmiechem.
-
„Alicja w Krainie Czarów”? Nigdy tego nie lubiłam i z pewnością nie polubię.
Ale idealnie cię opisuje.
-
Czy nie jest ci zimno? – zapytał nagle. Jej bose stopy wtapiały się głęboko w
trawę.
-
Nie. Nie czuję zimna ani ciepła. Przyszłam tutaj, żeby coś ci powiedzieć. A
mianowicie, zawsze pamiętaj, że będę przy tobie. Zawsze. Nie ważne co ci
powiem, nieważne jak bardzo zranię. Nigdy cię nie opuszczę. Rozumiesz?
-
Chyba tak. Ale nie mam pojęcia dlaczego…
-
Tym na razie nie musisz się martwić. Do zobaczenia. – powiedziała i zniknęła we
mgle.
***
-
Wszystkiego najlepszego Gwilym! – chłopak poczuł ciężar na brzuchu. Powoli
otworzył oczy. Wpatrywały się w niego dwie pary identycznych niebieskich oczu.
-
O co chodzi? – zapytał nieprzytomnie.
-
Oj głuptasku czyżbyś zapomniał? – zapytała ze śmiechem jego starsza siostra.
-
O czym? – zapytał, patrząc na Ellę.
-
Dziś są twoje urodziny. Twoje urodzinnny. Twotwotwoje dwuwunaste urourodziny. –
zapiszczała Cecily. – Will chodź ze mną zatańczyć. Proszę, prosz, proooszęęę –
błagała dziewczynka.
-
No dobrze – powiedział ze śmiechem solenizant – na jej twarzy pojawił się
szeroki uśmiech, ale zgasł po jego następnych słowach – tylko daj mi się
przebrać.
-
No już, Cecy. Daj braciszkowi się ubrać. Przecież nie chcemy, że by rodzice
przyszli na górę i zobaczyli swojego syneczka w wielkiej czapce Ebenezera
Scrooge’a.
Will
naburmuszył się, słysząc te słowa. Po chwili usłyszał chichot.
-
Popatrzcie na siebie – wykrztusiła Ella.
Will
i Cecily popatrzyli na siebie w lustrze. Na ich twarzach malowała się
identyczna, niezadowolona mina. Cała trójka wybuchnęła głośnym śmiechem.
-
Ella, Will, Cecily! Chodźcie na dół – usłyszeli głos swojej rodzicielki,
dochodzący z bawialni.
-
Will już cię zostawiamy byś w spokoju mógł zdjąć swoją cudowną czapkę.- Ella
posłała mu uśmiech.
-
Ale ja wcale nie mam…
-
No już, już. Nie tłumacz się, blaciszku – Cecily pokazała mu język.
Po
chwili wyszły z pokoju, zostawiając chłopaka samego. Zanim drzwi zatrzasnęły
się za nimi, zdołał usłyszeć:
„Cecily
po pierwsze mówi się braciszku, a po drugie nie wolno pokazywać komuś języka.
To
jak mam kogoś zdenerwować?
Powiedz
mu coś?
E
nie. To nudne.”
***
Po kilkunastu minutach Will zbiegł,
przebrany w świeżą koszulę z podwiniętymi rękawami, po schodach. Wszedł do
bawialni, próbując uspokoić galopujące serce. Już nie mógł się doczekać, by
dowiedzieć się co jego najbliżsi przygotowali dla niego.
Przy stole siedziała już cała jego
rodzina: mama, tata i dwie siostry.
-
Słoneczko – jego mama mocno go przytuliła – Wyspałeś się? Słyszałam w nocy
hałasy dochodzące z twojego pokoju.
-
Tak mamo. Miałem zły sen.
-
O czym był? – zapytał tata, który zawsze chciał wiedzieć co w nocy śniło się
jego dzieciom.
-
Nic ciekawego. Wzgórza, zachód słońca, zwyczajne obrazy. Ale czułem się dziwnie
– wolał przemilczeć fragment dotyczący dziwnych, podwójnych odwiedzin.
-
Margareth proszę podaj śniadanie! – zawołała mama. Po chwili do pokoju weszła
kobieta niosąca w rękach półmiski z pieczywem, marmoladami, jajkami, boczkiem i
inną żywnością przeznaczoną do spożycia podczas śniadania. Po nich na stole pojawiły
się dzbanki pełne herbat i mleka. Will zauważył z uśmiechem, że wszystkie dania
należały do jego ulubionych. Choć jeśli miał być szczery to rzadko coś mu nie
smakowało. W związku z tym potrawy zbytnio nie różniły się od tych podawanych w
inne dni.
-
Smacznego – powiedzieli równocześnie domownicy i zaczęli jeść.
-
Mmm. Jakie dobre. Margareth przeszłaś dzisiaj samą siebie – komplementował ją
tata.
-
Czego bym nie zrobiła dla mojego chłopaczka? – zapytała z czułością kucharka,
tarmosząc włosy solenizanta.
-
Margot* proszę nie niszcz mi mojej starannie ułożonej fryzury.
-
A kto ją ułożył? Poduszka? – zapytał ze śmiechem tata.
-
Tak – oparł dumnie – To najlepszy fryzjer na świecie.
Wszyscy
wybuchnęli śmiechem.
-
To teraz najważniejsza sprawa – powiedziała mama – coś na co wszyscy, a
zwłaszcza mój kochany syneczek, czekali.
-
Prezenty! – zawołali gromkim chórem Will, Ella i Cecily.
***
Will i cała jego rodzina stali z tyłu
domu i patrzyli na wielką wierzbę wyrastającą tuż przed ich oczami.
- I co braciszku? Przyjmujesz
wyzwanie? – zapytała zadziornie Cecy.
- Przyjmuję – odpowiedział z
uśmiechem.
- A więc, jeżeli Cecily
pierwsza wejdzie na drzewo, wtedy Will przez tydzień nie jeździ na Hengroenie**,
a jeśli wygra Will wtedy Cecy przez tydzień nie będzie jadła przepysznych
czekoladowych ciastek.
- A więc… trzy… dwa… jeden…
wyścig czas zacząąąććć! – wykrzyknął Edmund. Will szybko chwycił rękami
najbliższą gałąź, jak najszybciej się podciągnął i zaczął wspinać coraz wyżej,
po coraz cieńszych gałęziach. Gdy był
już prawie na szczycie, jego oczom ukazał się niezwykły widok. Między konarami
znajdował się domek. Z ziemi był ukryty, a i na drzewie był ledwo widoczny.
Rozejrzał się dookoła szukając wzrokiem swojej młodszej siostry, lecz nigdzie
jej nie było.
- I jak Will znalazłeś coś
ciekawego na górze? – zapytał szczęśliwy tata.
- Tak. – odpowiedział.
- I jak ci się podoba?
- To jest… jest… - William nie
umiał wykrztusić słowa.
- Byłeś w środku? – zapytała
Cecily.
- Nie.
- Rozejrzyj się uważnie.
Will obejrzał się. Na jednej z
gałęzi wisiał pojedynczy złoty kluczyk. Wziął go, wsadził do zamka i otworzył
drzwiczki.
Jego oczom ukazał się niezwykły widok.
Cały domek pokryty był tapetą z kwiecistym motywem. Na oknie powiewała ręcznie
haftowana firaneczka. Pod ścianami stały: biurko, głęboki fotel, stołek,
stoliczek, kinkiet na świecę, łóżko oraz regał pełen jego ulubionych książek.
Wszystko co było mu potrzebne do spokojnego czytania.
Po kilkunastu lub kilkudziesięciu minutach
zsunął się na ziemię. Jego rodzina była tam, gdzie ją zostawił.
- I jak ci się podoba? –
zapytała mama.
- Cudowny prezent. Skąd
wiedzieliście?
- Po pierwsze wszyscy wiemy,
że uwielbiasz czytać. Chcieliśmy, abyś nie musiał robić tego co kochasz leżąc
do późna przy kominku, a następnie zasypiać na dywanie z powieścią na piersi.
Zaczęliśmy się wszyscy zastanawiać jak można by było to zmienić. To Ella
podsunęła nam pomysł, aby stworzyć dla ciebie twoją własną przestrzeń, twoje
sanktuarium, w którym nie musiałbyś słuchać trzaskania talerzy, bieganiny
sióstr, czy innych dźwięków. I tak
postanowiliśmy wybudować domek na drzewie.
- Jest cudowny. Dziękuję. Czy
mógłbym go wypróbować?
- Oczywiście synku –
odpowiedziała po czym wszyscy skierowali się do domu, zostawiając Willa samego.
Powoli wspiął się na drzewo, by po chwili usiąść w głębokim fotelu rozkoszując
się lekturą. Na pierwszej stronie „Olivera Twista” zobaczył dedykację:
Naszemu kochanemu Synkowi –
Już na tyle dużemu, że chyba nie wypada dalej go tak nazywać, ale cóż…
Wszystkiego najlepszego
Mama i Tata
Zaciekawiony sięgnął po
„Kamień księżycowy”.***
Może po lekturze tej książki pomożesz mi dowieść,
że to Cecily zabrała moją ulubioną, granatową spinkę.
Mojemu ukochanemu, dwunastoletniemu (aleś ty stary, a ja dalej taka
młoda) bratu
Ella
Na końcu otworzył „Hamleta”
„Słabości, twe imię kobieta!”
Naprawdę? Co ty czytasz Gwilym?
Chyba muszę pójść do mamusi
I powiedzieć, że uważasz kobiety za słabość.
A wiesz jak zareaguje, prawda?
Kłaniająca się w pas
Cecily
Will zaczął się głośno śmiać po czym wziął do ręki "Kamień Księżycowy" i dał pochłonąć się mu całkowicie...
Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi,
chłopak zszedł powoli i poszedł do stajni. Po chwili pędził galopem na
Hengroenie po najbliższych wzniesieniach. Zatrzymał konia na szczycie jednego z
nich i spojrzał na zachodzące słońce ukazujące się przed jego oczami. Na złote
promienie odbijające się w najbliższym jeziorze. „To miejsce wydaje mi się
dziwnie znajome” – pomyślał. Nie obawiaj się przyszłości. Krocz przez
teraźniejszość pewnie i z uniesioną głową, a nie straszne ci będzie jutro.
-
Kto to powiedział? – zapytał Will samego siebie. – Ach tak. Ten srebrny chłopak
w moim śnie.
I w tym momencie zorientował się, że w swoim
śnie znajdował się dokładnie w tym miejscu, gdzie teraz stał. Rozejrzał się
dookoła, lecz nie ujrzał ani mgły, ani chłopaka, ani dziewczyny.
A gdy tak patrzył na dzień powoli
przeradzający się w noc uświadomił sobie jedną rzecz. Że naprawdę nie boi się
przyszłości. Że gdzieś tam wysoko lub tuż obok niego jest ktoś, kto zawsze
będzie przy nim. Nawet w najtrudniejszych chwilach.
Zawsze pamiętaj, że będę przy tobie.
Zawsze. Nigdy cię nie opuszczę.
*Will
nazwał kucharkę Margot (czyt. Margo). Nazywano tak siostrę króla Francji (XVI
wiek), mającą na imię Małgorzata. Była żoną Henryka Burbona. Mnie osobiście
kojarzy się z nocą św. Bartłomieja (23/24.08.1572r.), gdyż to właśnie z powodu
ich ślubu do Paryża przyjechało wielu przedstawicieli szlachty hugenockiej
(Henryk był ich przywódcą, hugenoci to wyznawcy kalwinizmu we Francji), a to
dało pretekst do zabicia ich przez szlachtę katolicką.
**Hengroen
był ogierem króla Artura według walijskiej opowieści „Culhwch ac Olwen”, więc
myślę, że właśnie od niego pochodzi nazwa ulubionego konia Willa. Na marginesie
dodam, że to właśnie na nim Will uciekł z domu, a potem sprzedał za niezbyt
dobrą cenę, mimo wielkiego żalu, gdyż to właśnie na nim Will nauczył się
jeździć konno.
***„Kamień Księżycowy”
autorstwa Wilkie’ego Collinsa uważana jest za pierwszą detektywistyczną powieść
w języku angielskim. Dlatego też Ella uważała, że Will nauczy się paru sztuczek
dedukcji i rozwiązywania zagadek.
I jak? Co myślicie? Miało być na 10 listopada, ale jest dopiero dzisiaj :( Życzę wesołych, trochę spóźnionych urodzin Williama Herondale'a.<3