Zobaczę jeszcze, czy to będzie cały rozdział, czy dopiszę coś jeszcze dalej. Wyjdzie w praniu, co nie? :)
Zapraszam do czytania i komentowania.
Rozdział II
„Za tym padołem gniewu i łez
Majaczy groźny cień.”
William Ernest Henley,
„Invictus”
-
Willi wstawaj.
Gdy
na słowa Stephanie jej brat tylko machnął ręką tak jakby odganiał natrętnego
owada, dziewczyna zawołała:
-
William! Rusz swój, nie powiem co, gdyż to nieprzystoi damie, ale na litość
boską mógłbyś się wreszcie obudzić? Ugrr – warknęła, kiedy na jej wybuch
chłopak jedynie przewrócił się na prawy bok, owinął szczelniej kołdrą i ukrył
twarz w poduszce.
-
Chol…
-
Stephie! Nie wolno przeklinać – zgromiła ją mama.
-
Przepraszam, ale nie rozumiem jak on potrafi w tak ważny dzień spać tak długo.
-
To jego talent. Jaki dzisiaj dzień tygodnia?
-
Poniedziałek mamo.
-
A godzina?
-
Około ósmej.
-
Will spóźni się do szkoły!
-
O rany! Ale jak go obudzić, jeśli nie ma sposobu.
-
Ja go znajdę. Nie takie rzeczy się robiło – powiedziała mama z tajemniczym i
chytrym błyskiem w oku.
-
Mamo, co ty kombinujesz?
-
Kochanie wyciągnij, proszę, skrzypce z pokrowca i smyczek.
Stephie,
nie bardzo wiedząc co zamierza jej rodzicielka, szybko podeszła do kufra znajdującego
się w nogach łóżka i sięgnęła dłonią w stronę leżącego na nim futerału.
Wyciągnęła instrument i smyczek.
-
A teraz spróbuj coś zagrać.
-
Ale przecież.. Aaa. Ale z ciebie szczwany lis Mamo, wiesz o tym?
-
Oczywiście. Jak myślisz w jaki sposób zmusiłam twojego tatę, by zaczął sprzątać
po obiedzie?
-
Chyba nie chcę wiedzieć. A więc zaczynam swój występ.
Dziewczyna
położyła skrzypce na barku i ułożyła głowę w ich zagłębieniu. Wyciągnęła
smyczek i spróbowała jak najdelikatniej przejechać nim po strunach. Jednak,
mimo że wiele razy Will próbował ją nauczyć grać, nigdy nie potrafiła wydobyć z
nich takiego dźwięku jakiego pragnęła usłyszeć. W związku z tym nie zdziwiła
się, gdy zamiast pięknego niskiego cis usłyszała pisk tak głośny, że gdyby nie
pamiętała, iż jej brat nie odzywałby się do niej przez co najmniej tydzień, to
od razu wypuściłaby z rąk skrzypce i zatkała uszy rękoma. Jednak pamiętała o
miłości swojego brata do muzyki, więc stała twardo na ziemi, nie zważając na
pulsujący ucisk w czaszce i ruch strun niebezpiecznie drgających pod palcami.
Po chwili usłyszała to na co czekały. Za
oknami pełno kotów zaczęło lamentować tak głośno, że chyba nawet na drugim
końcu miasta dosłyszeli ich miauczenie. „Jeśli to nie pomoże to wezwę lekarza”
– pomyślała dziewczyna.
Jak na znak Will gwałtownie uniósł głowę i
przeturlał się na łóżku, by po chwili spaść z niego i znaleźć się na zimnej,
twardej podłodze, uderzając w nią mocno plecami. Spod fałd kołdry i
prześcieradeł dało się pochwycić stłumiony jęk. Po chwili za tony materiału
wychynęła czupryna czarnych loków.
-
Przeklęte kocury. Dlaczego tak zawodzą?
-
Nie bez powodu – odezwała się Mama.
Will
uniósł spojrzenie swych zaspanych, zamglonych jeszcze oczu, by jego wzrok
spoczął na dwóch drobnych kobietkach stojących naprzeciwko niego i
obserwujących całą scenę z cwanymi uśmieszkami na twarzach.
-
Mamo co ja ci zrobiłem? Dlaczego tak mnie dręczysz? Czyż sen nie stymuluje
pracy mózgu i nie pozwala nabrać sił na cały dzień?
-
O ile mi wiadomo to śniadanie zaopatruje nas w energię, której potrzebujemy
przez cały dzień – wtrąciła dyplomatycznie Stephie nadal się uśmiechając.
-
A skąd po nieprzespanej nocy wzięłabyś siłę na wstanie z łóżka i zjedzenie go?
– zapytał. Jego siostra otworzyła usta, by po chwili zamknąć je w ciszy. Will
uśmiechnął się dumny z samego siebie.
-
Synu ty spałeś prawie dziesięć godzin, a i tak nie miałeś siły by wstać –
odezwał się od drzwi niski, głęboki głos głowy rodziny.
-
Cii tato. To już jest nieważne.
-
Oczywiście synu. – pan Butlerin uśmiechnął się ciepło i pomógł wstać swojemu
synowi.
-
Stephanie co ty robisz z moimi skrzypcami? – zapytał groźnie Will, gdy
zobaczył, że jego siostra trzyma w dłoniach jego instrument.
-
Grałam.
-
Grałaś, ale jak…?
-
Jak myślisz, dlaczego te koty nagle zaczęły tak strasznie zawodzić? – zapytała
Mama.
-
No nie. Serio? W taki prymitywny sposób postanowiłyście mnie obudzić? Jestem
wami rozczarowany – powiedział, udając oburzenie i zrezygnowanie zarazem.
-
Podziałało – odpowiedziała Stephie.
-
No dobra, a teraz powiedzcie mi, dlaczego obudziliście mnie tak brutalnie?
-
Najpierw prymitywnie, teraz brutalnie. Co następne braciszku? Może koszmarne?
Albo lepiej oburzające, chociaż nie, może…
-
Mimo że kochamy z Mamą patrzeć jak nasze pociechy okazują sobie braterską i
siostrzaną miłość to może przejdziemy do konkretów, co? Bo chyba prędzej
osiwieję, niż oświecimy naszego Williama co do pobudek naszych kobiet. I ani
słowa na temat koloru moich włosów – zapowiedział, gdy pani Butlerin już
otwierała usta by coś powiedzieć.
-
Ale ja nie chciałam mówić do ciebie tylko Williego – powiedziała słodkim
głosem.
-
Taa. A ja jestem Albert Sachsen-Coburg-Goth.*
-
Tato, ile razy mam powtarzać, że nie zasiadasz na tronie Wielkiej Brytanii? –
zapytał pobłażliwie Will – I powiedzcie mi wreszcie dlaczego mnie obudziłyście,
bo jeśli tego nie zrobicie to idę do łóżka. Objęcia Morfeusza są takie ciepłe i
wygodne.
-
Ale własnej Matki to już nie chcesz przytulać? – zapytała pani Butlerin, ale
widząc zdenerwowane spojrzenie syna powiedziała:
-
Spójrz na zegar. I przypominam, że dzisiaj jest poniedziałek.
Will
popatrzył na czasomierz wiszący na przeciwległej ścianie. I zamarł. Wskazówki
wskazywały kwadrans po ósmej rano.
-
O nie. Muszę się śpieszyć za czterdzieści pięć minut muszę być już w klasie.
Już, już idźcie. Muszę doprowadzić się do stanu używalności.
Prawie wyrzucił swoją rodzinę za drzwi i
zatrzasnął je im przed nosem. Szybko podbiegł do szafy i wyciągnął z niej
świeżą koszulę, pantalony i buty. Zrzucił z siebie pidżamę i ubrał się w
wyciągnięte, a właściwie wyszarpane z bieliźniarki ubrania.
Po dziesięciu minutach, zbiegał ze schodów,
równocześnie zakładając na nogę lewego buta. Wbiegł do kuchni, gdzie jego mama
wolno układała na talerz dopiero co upieczone rogaliki.
-
Will! Siądź na chwilę i zjedz. Takie spożywanie w biegu nie jest dobre na
żołądek. Chyba nie chcesz, żebym musiała przyrządzać posset, prawda?
-
Mamo, ale ja naprawdę muszę już…
-
Siadaj – rozkazała, a chłopak posłusznie osunął się na najbliższe krzesło. Jego
mama miała ogromny dar przekonywania, chociaż czasami go przerażała. Szybko
zjadł rogalika i wypił zimną herbatę.
-
Już. Pa Mamo. Cześć Tato! Cześć Stephie! – zawołał do reszty, która siedziała
prawdopodobnie w jadalni.
-
Tylko nie zapomnij ciepłego surduta! – zawołała za nim mama – Na dworze wciąż
jest zimno.
I
już go nie było. Wbiegł zdyszany do stajni i oporządził swojego ulubionego
wierzchowca: Dreigiau. Koń zaczął wierzgać i rżeć, gdy zobaczył
chłopaka. Gdy tylko otworzył boks, zwierzę zaczęło krążyć dookoła niego, by po
chwili wybiec przed budynek i kłusować po skąpanej rosą trawi, unosząc głowę do
góry jak gdyby chciał unieść się wysoko w górę i poszybować do chmur.
- No już, już. Koniku. Chodź
tutaj. Muszę jakoś dotrzeć do szkoły – powiedział Will przywołując do siebie
konia ruchem ręki i zakładając na niego uzdę oraz siodło. Po chwili siedział na
oporządzonym koniu i pędził galopem na lekcje, pochylając się nisko.
***
Will wbiegł do klasy dziesięć minut przed
rozpoczęciem zajęć. Zdołał rozejrzeć się po pokoju, wypatrzeć w tłumie uczniów
Johna i usiąść razem z nim w ławce, by móc usłyszeć donośny głos swojego
nauczyciela pana Smithis. Był to bardzo miły, acz trochę szalony człowiek.
- Witam was moje skarbeńki –
wykrzyknął, gdy ich zobaczył. Chyba jednak słowo trochę szalony było nie na
miejscu. Był to człowiek, który miał duszę młodą i wiecznie skorą do żartów i
zabaw, ale był bardzo inteligentny. Lecz przez pierwszy miesiąc mama Willa
myślała, że jego pedagog jest wiecznie pijany i chciała poprosić o usunięcie
syna z listy uczniów uczęszczających na lekcje tego dżentelmena. Po paru
spotkaniach zrozumiała, że po prostu ten mężczyzna nie wiedział co dla
większości ludzi znaczy bycie dojrzałym. W słowniku pana Smithisa nie było
takiego wyrazu.
- Nie wiecie nawet ja się za
wami stęskniłem Słonka wy moje. Bez was ta sobotę i niedzielę były takie szare,
ponure i dołujące. Jakby cały czas padało. Nie wiecie może dlaczego?
- Może dlatego, że cały czas padało? – rzucił
John. Cała klasa zaczęła się śmiać.
- Bardzo zabawne panie
Miltonin. Ja tutaj pokazuję jak bardzo was lubię, a pan wszystko niszczy. Jak
tak można?! Jak tak można pytam się?!
- Nie wiem proszę pana –
odpowiedział Will – Ja bym poszedł do władz na oficjalna skargę, nie wiem jak
pan. Takiego zachowania nie można nie zauważyć. Zgodzicie się ze mną? – zapytał
się kolegów.
- Tak. – odpowiedzieli chórem.
- Dobrze, dobrze chłopcy.
Rozumiem, że rozpiera was energia i młodzieńczy entuzjazm, ale mam pytanie: co
byście powiedzieli gdybyśmy zamiast lekcji poopowiadali sobie co robiliśmy w te
dwa dni, w których tak bardzo za wami tęskniłem, robaczki? Lecz na szczęście
jak to powiedziała pewna mądra osoba „Im dłuższa rozłąka, głębsza tęsknota, tym
większa słodycz spotkania.”
- A dlaczego nie będziemy mieć
normalnej lekcji? – zapytał Timothy chłopak, który nie widział świata poza
nauką.
- Ponieważ nasz kochany William
Butlerin obchodził w piątek urodziny. Zgadza się chłopcze? – zapytał
nauczyciel.
- Tak. – zapytany zjechał na
twardym stołku, aby być mniej widocznym.
- To macie powód. A skoro Will
miał urodziny to może opowie nam jak spędził ten wyjątkowy dzień?
I tak zaczęła się tortura,
która miała trwać jeszcze przez kilka następnych godzin… .
***
-
Na serio biegałeś z Julią po ogrodzie, bawiąc się kota i myszkę?
-
No co? Strasznie nam się nudziło, nie wiedzieliśmy co ze sobą robić i… samo tak
wyszło.
-
Wy i te wasze głupie pomysły. – westchnął Will.
-
Ale jak ty i Stephanie próbowaliście nauczyć się grać polo, uderzając kawałkiem
gałęzi w co popadnie, a potem wrzeszczenie na cały głos „szach mat” to to było
normalne? – zapytał John.
-
No dobra. Wszyscy jesteśmy szaleni. Czy takie podsumowanie naszej gorącej
aczkolwiek śmiesznej dyskusji jest w stanie cię zadowolić?
-
Hm… - John udał, że się zastanawia – myślę, że jestem skory zaakceptować ten
werdykt.
-
Jesteś niemożliwy, wiesz?
-
A ty nieobliczalny.
Chłopcy
zaczęli się głośno śmiać, wychodząc ze szkoły. Nagle Will usłyszał trzask łamanej
gałęzi, dochodzący ze strony lasu, który otaczał szkołę od południa. Zerknął w tamta
stronę. Dostrzegł tajemniczy cień majaczący między drzewami.
-
Poczekaj tutaj – powiedział nieprzytomnie do przyjaciela.
Cicho
zakradł się w stronę lasu, w duchu modląc się by nie nadepnąć na żadną gałązkę.
Doszedł do pierwszych drzew. Lecz nigdzie nie widział tajemniczej istoty. Wszedł
głębiej w las. Poczuł lodowaty wiatr na plecach. Zrobiło się mrocznie i tak… niezwykle,
ale w złym tego słowa znaczeniu. Kroczył powoli, rozglądając się na wszystkie strony.
Jednak nie widział niczego niezwykłego.
Nagle jego wzrok przykuł dziwny liść leżący pod
jednym z drzew. Gdy kucnął, zobaczył, że to kawałek pożółkłego pergaminu. Pokryty
były dziwnym, koślawym pismem. Sens napisanych słów, sprawił że krew stężała w żyłach
chłopaka.
* Mąż królowej Wiktorii, ówczesnej królowej Wielkiej Brytanii.
I co myślicie? Zdołałam wprowadzić to napięcie, czy też nie?
Wow. Nie moge sie doczekac next.
OdpowiedzUsuńCzekam na następne rozdziały.
OdpowiedzUsuńBoguś III