piątek, 27 kwietnia 2018

Fragment QoAaD

"- Dlatego to wszystko zrobiłem  - powiedział Ty. - Chcę ciebie ze mną w każdy możliwy sposób."

niedziela, 22 kwietnia 2018

Fragment "Cast Long Shadows"

"Matthew wiedział, że Alastair odesłał Thomasa specjalnie. Przygryzł wargę, i zrezygnował ze sprzeczki.
    Zamiast tego Alastair powiedział:
- Kim jesteś, by bawić się w moralistę, mówić o ojcach, patrząc na okoliczności swoich urodzin?
Matthew zamarł.
- O czym ty mówisz, Carstairs?
- Każdy mówi o twojej mamie i jej niekobiecych zajęciach- powiedział okropny, bezmyślny robal Alastair Carstairs. Matthew zaprzeczył, ale Alastair podniósł głos, ciągnąc dalej - Kobieta nie może być dobrym Konsulem. Jednak oczywiście, twoja matka będzie kontynuować karierę, ponieważ ma tak silne wsparcie od wpływowych Lightwoodów.
- Oczywiście, nasze rodziny się przyjaźnią - powiedział Matthew. - Nie jesteś zaznajomiony z koncepcją przyjaźni, Carstairs? Jakie to okropne dla ciebie, a tak zrozumiałe dla każdej innej osoby na świecie.
     Alastair uniósł brwi.
- Oh, wspaniałymi przyjaciółmi, nie wątpię. Twoja mama musi mieć przyjaciół, odkąd twój tata nie może grać męskiej roli.
- Proszę? - zapytał Matthew.
- To dziwne, że urodziłeś się tak długo po okropnym wypadku twojego taty - powiedział Alastair, zawijając niewidzialnego wąsa.  - To dziwne, że nie jesteś podobny do rodziny swojego ojca, nawet twoja mama znowu przyjęła swoje panieńskie nazwisko. Zauważalne jest także to, że nie jesteś w żaden sposób podobny do swojego taty, a za to masz blond włosy i zielone oczy, tak jak Gideon Lightwood.
    Jego mama powiedziała, że tata miał taką ciepłą, przyjazną, piegowatą twarz. Matthew zawsze marzył, żeby wyglądać jak on.
    Ale nie wyglądał.
    Matthew odezwał się, jego głos brzmiał dziwnie w jego własnych uszach.
- Nie rozumiem, co masz na myśli.
- Henry Branwell nie jest twoim ojcem - wypluł Alastair. - Jesteś bękartem Gideona Lightwooda. Wie to każdy, za wyjątkiem ciebie."
JAK JA NIENAWIDZĘ ALASTAIRA CARSTAIRSA!!!!
JAK ON MÓGŁ... UGH...
NIE UWIERZĘ, ŻE CHARLOTTE ZDRADZIŁA HENRY'EGO, A GIDEON SOPHIE. TO NIEMOŻLIWE. PRZECIEŻ DZIECI NIE MUSZĄ BYĆ PODOBNE DO RODZICÓW. ALE OCZYWIŚCIE, JAK KOBIETA MA WSPARCIE ZE STRONY MĘŻCZYZNY, TO OCZYWIŚCIE MUSZĄ MIEĆ ROMANS. UGH...

sobota, 21 kwietnia 2018

Usunięta scena z 7 rozdziału "Miasta Szkła" pt. "Tam, dokąd boją się iść anioły"

"- Jesteśmy na miejscu - powiedział Sebastian nagle - tak bardzo, że Clary zastanawiała się,  czy rzeczywiście czymś go uraziła  - i zszedł z konia. Ale jego twarz, kiedy na nią spojrzał, była uśmiechnięta.
- Mamy dobry czas - powiedział, przywiązując  lejce do najniższej gałęzi pobliskiego drzewa. - Lepszy niż sądziłem.
Zrobił ruch, żeby zeszła, i po chwili wahania, Clary ssiadła z konia w jego ramiona. Ścisnęła go, gdy ją złapał, jej nogi były niepewne po0 długiej jeździe.
- Przepraszam - powiedziała nieśmiało. - Przepraszam... nie chciałam cię łapać.
- Nie przepraszałbym za to. - Jego oddech był ciepły na jej szyi i zadrżała. Jego ręce trzymały jej plecy moment dłużej, zanim niechętnie ją puścił. - Podoba mi się ten płaszcz- powiedział, a jego oczy pozostały na jej, jak jeszcze chwilę wcześniej jego dłonie. - Nie tylko jest bardzo przyjemny w dotyku, ale ten kolor sprawia, że twoje oczy wydają się jeszcze bardziej zielone.
   To wszystko nie pozwalało nogom Clary czuć się mniej niepewnie.
- Dzięki- powiedziała, doskonale wiedząc, że sie zarumieniła i marząc całym sercem, by jej jasna skóra, nie pokazywała tak czerwonego koloru. - Więc... to tutaj?
   Rozejrzała się dookoła - stali na czymś w rodzaju małej doliny pomiędzy niskimi wzgórzami. Było tam kilka powykrzywianych drzew dookoła polany. Ich poskręcane gałęzie miały w sobie rzeźbiarskie piękno pod stalowo-niebieskim niebem. Ale poza tym...
- Tu nic nie ma - powiedziała, marszcząc brwi.
- Clary. - W jego głosie była śmiech. - Skoncentruj się.
- Masz na myśli... iluzja? Ale ja zazwyczaj nie muszę...
- W Idrisie są najczęściej silniejsze niż w innych miejscach. Musisz spróbować ciężej niż normalnie. - Położył swoje dłonie na jej ramionach i obrócił ją delikatnie. - Popatrz na łąkę.
   Popatrzyła. I zrobiła w myślach ten trik, który pozwalał jej ściągnąć czar z rzeczy, którą okrywał.  Wyobraziła siebie jak trze terpentynę na płótnie, odsuwając warstwy farby, aby odsłonić prawdziwy obraz pod spodem - i był tam, mały kamienny dom z ostrym dwuspadowym dachem, dym wydobywał się z komina w eleganckich zawijasach.  Kręta ścieżka zaznaczona kamieniami prowadziła do frontowych drzwi. Gdy spojrzała, dym wydobywający się z komina przestał płynąć w górę, a zaczął formować się w czarny znak zapytania
   Sebastian się rozesmiał.
- Myślę, że to znaczy "kto tam?".
Clary owinęła się mocniej płaszczem. Nagle poczuła straszne zimno - wiatr wiejący na poziomie trawy, nie był taki ostry, ale i tak w jej kościach był lód.
- Wygląda to jak coś rodem z baśni.
   Sebastian nie zaprzeczył, tylko zaczął iść. Clary podążyła za nim. Kiedy dotarli do frontowych schodów, Sebastian wziął ją za rękę. Natychmiast dym z komina zmienił kształt ze znaku zapytania na koślawe serca. Clary szybko wyrwała swoją rękę, zaraz poczuła się winna i sięgnęła do kołatki by zamaskować swoje zakłopotanie. Kołatka była ciężka i mosiężna, w kształcie kota, i gdy puściła ją, ta trafiła w drzwi z satysfakcjonującym uderzeniem.
   Za uderzeniem podążyła seria trzaskających i klikających dźwięków. Drzwi zadrżały i otworzyły się. Za nimi, Clary potrafiła dojrzeć tylko ciemność. Zerknęła na Sebastiana, nagle poczuła suchość w ustach. Jak chata w baśni- powiedziała wcześniej. Za wyjątkiem tego, że rzeczy, które żyły w chatach w baśniach nie były zawsze życzliwe.
- Przynajmniej nie jest udekorowana w słodycze i piernik - powiedział Sebastian, jakby czytał jej w myślach. - Pójdę pierwszy, jeżeli chcesz.
- Nie - pokręciła głową. - Wejdziemy razem.
   Ledwo przeszli przez próg, gdy drzwi zatrzasnęły się za nimi, zabierając całe światło. Ciemność była bezwględna, nieprzebyta.  Coś otarło się o Clary w ciemności i krzyknęła.
- To tylko ja - powiedział Sebastian zirytowanym głosem. - Tutaj... Weź mnie za rękę.     
     Poczuła jego palce sięgające po jej w ciemności i tym razem ścisnęła jego rękę z uczuciem wdzięczności. "Głupia" - pomyślała, trzymając mocno palce Sebastiana, to głupie tak tutaj przychodzić  - Jace byłby wściekły  - Światło nagle zamigotało w ciemności. Dwoje jasnych oczu pojawiło się, zielone jak u kota, wiszące w ciemności jak klejnoty.
- Kto tu jest? - zapytał głos, miękki jak futro, ostry jak odłamki lodu 
- Sebastian Verlac i Clarissa Morgenstern. Widziałeś nas, gdy szliśmy ścieżką. - Głos Sebastiana był czysty i silny. - Wiem, że nas oczekujesz. Moja ciocia Elodie, powiedziała mi, gdzie cię znaleźć. Już coś dla niej robiłeś.
- Wiem, kim jesteś.
Oczy mrugnęły, zanurzając ich momentalnie znowu w ciemności.
- Podążajcie za światłem pochodni.
- Czego? - Clary obróciła się, jej dłoń ciągle trzymała rękę Sebastiana, w momencie, by zobaczyć wiele płomieni pochodni w jednej linii, jedna łapała światło od drugiej, dopóki ognista ścieżka nie rozpaliła się przed nimi. Podążyli za nią, ręką w rękę, jak Jaś i Małgosia, podążający za okruszkami chleba w ciemnym lesie, chociaż Clary zastanawiała się, czy dzieci w baśni ściskały tak mocno swoje dłonie...
   Podłoga delikatnie trzeszczała. Gdy Clary spojrzała w dół, zobaczyła, że ścieżka była zrobiona z odłamków lśniącej czerni jak pancerze ogromnych owadów.
- Smocze łuski- powiedział Sebastian, patrząc tam gdzie ona. - Nigdy nie widziałem tak wiele...
"Smoki są prawdziwe?" - chciała zapytać Clary, ale się powstrzymała. Oczywiście, że były prawdziwe. Co zawsze mówił jej Jace? "Wszystkie bajki są prawdziwe." Zanim mogła powtórzyć tę myśl na głos, droga się otwarła i znaleźli się, stojąc w wielkim ogrodzie skąpanym w świetle słonecznym.      Przynajmniej na pierwszy rzut oka wyglądał na ogród.  Były tam drzewa, których liście lśniły srebrem i złotem i ścieżki pomiędzy kwiatami, a w centralnym punkcie coś na kształt pawilonu z jasnymi jedwabnymi ścianami.     Droga z pochodni dalej ich prowadziła, kierując do pawilonu, ale kiedy podążyli za nią, Clary zobaczyła że kwiaty po obu stronach ścieżki były kunsztownymi wytworami z papieru i tkaniny. Nie były bzyczących owadów, ani śpiewających ptaków. A gdy spojrzała w górę, zobaczyła, że nad nimi nie było nieba, tylko kotara pomalowana na niebiesko i biało, z pojedynczym płonącym światłem, świecącym na nich, w miejscu, gdzie powinno być słońce.
     Dotarli do pawilonu. W środku, Clary mogła tylko dostrzec miękki, poruszający się blask, świecącej świecy. Jej ciekawość wygrała ze zdenerwowaniem i puściła rękę Sebastiana oraz przechyliła się przez szczelinę w ciężkich jedwabnych zasłonach.
  Clary się gapila. Wewnątrz, pawilon wyglądał jak wyciągnięty żywcem z "Księgi tysiąca i jednej nocy". Ściany były ze złotego jedwabiu, podłoga pokryta wyszywanymi dywanami.  Pływające złote kule rozlewały kadzidło pachnące jak róże i jaśmin, a zapach był tak gęsty i słodki, że wywołał u niej kaszel. Wszędzie leżały rozrzucone poduszki i duża niska kanapa, pokryta poduszkami z frędzlami.
    Ale to nie dlatego patrzyła. Była przygotowana na coś fantazyjnego, nawet dziwacznego. Ale nie była gotowa na widok Magnusa Bane'a  - ubranego w złotą siatkową kamizelkę i parę przezroczystych jedwabnych spodni - oddychającego delikatnie na fantastycznie dużą fajkę z tuzinem wężowatych rurek na rękawach.
- Witam w moich skromnych progach. - Dym, unoszący się wokół uszu Magnusa uformował się w małe gwiazdy, gdy się uśmiechnął. - Mogę wam coś przynieść? Wino? Woda? Ambrozja?
   Clary odnalazła sposób w jaki się mówi.
- Wyjaśnienie byłoby miłe.  Co ty do cholery tutaj robisz?
- Clary. - Nawet nie zauważyła Sebastiana, podążającego za nią do pawilonu, ale był tam, wpatrując się w nią ze zdziwieniem. - Nie ma powodu do bycia niemiłą.
- Nie rozumiesz! - Odwróciła się do Sebastiana, przerażona wyrazem jego twarzy. - Coś jest nie tak...
- Wszystko jest w porządku- powiedział. Obrócił się do Magnusa, jego szczęka była zaciśnięta. - Ragnorze Fell - zaczął. - Jestem Sebastian Verlac...                                                                           - Jak to miło z twojej strony- powiedział miło Magnus i pstryknął raz palcami. Sebastian zamarł w miejscu, jego usta były ciągle otwarte, jego ręka na wpół wyprostowana do przywitania.
- Sebastian! - Clary sięgnęła, by go dotknąć, ale był sztywny jak posąg. Jedynie delikatny ruch klatki piersiowej pokazywał, że ciągle był żywy.  - Sebastian? - zapytała znowu, ale wiedziała, że to bez sensu: jakoś zdawała sobie sprawę, że nie był w stanie jej widzieć i słyszeć. Odwróciła się do Magnusa.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś. Co jest z tobą nie tak? Czy to coś w rurce wyprało ci mózg? Sebastian jest po naszej stronie.
- Jestem po niczyjej stronie, kochana - powiedział Magnus z ruchem swoich spodni. - I tak naprawdę to twoja wina, że musiałem go zamrozić na krótką chwilę. Widzisz, byłaś tak strasznie blisko powiedzenia mu, że w rzeczywistości nie jestem Ragnorem Fell.
- Ponieważ nie jesteś nim.
   Magnus wydmuchał dym z ust i przyglądał jej się uważnie przez niego.
- Tak naprawdę  - powiedział. - W związku z wszystkimi zamiarami i celami, jestem.
   Clary zaczęła boleć głowa, czy to z powodu gęstego dymu w pokoju, czy przez wysiłek powstrzymujący jej wielką potrzebę uderzenia Magnusa, nie była pewna.
- Nie rozumiem.
   Magnus poklepał sofę obok siebie.
- Chodź, usiądź koło mnie i wszystko ci wyjaśnię - wymruczał.  - Ufasz mi, prawda?
"Nie bardzo." - pomyślała. Ale z drugiej strony, komu ufała? Jace'owi? Simonowi? Luke'owi? Żaden z nich nie był w pobliżu.
    Z przepraszającym spojrzeniem na zamarzniętego Sebastiana, podeszła, by dołączyć do Magnusa na kanapie." (tłumaczenie własne)

czwartek, 19 kwietnia 2018

"Son of the Dawn" - trzecia część tłumaczenia

Wiem, że ten fragment miał się pojawić dopiero w sobotę, ale mam dzisiaj urodziny, fragment już przetłumaczony, więc stwierdziłam, że zrobię Wam taki mały prezent.

"Plan zakładał schowanie się na pokładzie statku niezauważenie, złapać przemytników i pozbyć się yin fen. Dziecko nie będzie musiało nigdy o tym wiedzieć.
    To było niemal miłe - bycie znowu na jednej ze lśniących łodzi Nocnych Łowców. Brat Zachariasz był na wielobarwnych trimaranach jako dziecko na jeziorach w Idrisie, kiedyś jego parabatai ukradł jedną i wiosłowali nią w dół Tamizy. Teraz on, nerwowy Robert Lightwood i dwa wampiry, użyły jej, by nawigować na czarnej wodzie Delaware River, wypływając z portu Camden. Lily cały czas narzekała, że byli praktycznie w Filadelfii, dopóki łódź nie przypłynęła do statku z ładunkiem. Nazwa "Kupiec Świtu" była wymalowana niebieskimi literami na szarej maszynie. Czekali na właściwą chwilę, a później Robert wyciągnął hak do mocowania.
    Brat Zachariasz, Rafael, Lily i Robert weszli na pokład i do pustej kabiny. Ta podróż - krótka i potajemna - pozostawiła ich z uczuciem, że na statku do załogi nie należał ani jeden przyziemny. Chowając się, liczyli głosy przemytników i zorientowali się, że jest ich o wiele więcej niż zakładano.
- Oh nie, Bracie Wskakuj - na - stóg - ariaszu - wyszeptała Lily. - Wydaje mi się, że będziemy musieli z nimi walczyć.
   Wydawała się bardzo radosna na tę myśl. Gdy mówiła, mrugnęła i ściągnęła z głowy opaskę z włosów.
- Tak naprawdę jest z lat 20. XX wieku i nie chcę jej zniszczyć - wyjaśniła i kiwnęła na Raphaela. - Mam ją dłużej niż tego tutaj. On jest z lat 50. Dziecko jazzu i Meksyku.
   Raphael przewrócił oczami.
- Zaniechaj tych przezwisk. Robią się coraz gorsze.
    Lily się roześmiała.
- Nie zrobię tego. Kiedy raz pójdziesz Zachariasz już nigdy nie pójdziesz backariasz  (gra słów zach, back)
    Raphael i Robert wyglądali na przestraszonych, ale Zachariasz nie miał nic przezwiskom. Rzadko słyszał śmiech.
     Martwiło go dziecko.
Nie możemy pozwolić, by Jonathan był przestraszony lub zraniony.
   Robert kiwał głową, a wampiry wyglądały na całkowicie obojętne, gdy chłopięcy głos dotarł do nich zza drzwi.
- Niczego się nie boję - powiedział.
    Jonathan Wayland, jak podejrzewał Zachariasz.
- Więc dlaczego pytasz o Lightwoodów? - zapytał kobiecy głos. Brzmiał na zirytowany. - Zabierają cię do siebie. Nie będą dla ciebie niemili.
- Byłem tylko ciekawy - powiedział Jonathan.
   Było widać, że próbował brzmieć jak najbardziej beztrosko i zdystansowanie i nie wychodziło mu to najgorzej. Jego głos był niemal wyniosły. Brat Zachariasz pomyślał, że przekonałby większość ludzi.
- Robert Lightwood ma wpływy w Clave - zauważyła kobieta. - Porządny mężczyzna. Jestem pewna, że jest gotowy, by stać się dla ciebie ojcem.
- Miałem ojca - powiedział Jonathan zimno jak nocny wiatr. Kobieta była cicho.
   Po drugiej stronie kabiny, głowa Roberta Lightwooda była spuszczona.
- A matka - powiedział Jonathan, lekko niepewnie. - Jaka jest pani Lightwood?
- Maryse? Słabo ją znam - odpowiedziała kobieta. - Już ma troje dziec. Czwarte to sporo do udźwignięcia.
- Nie jestem dzieckiem - powiedział Jonathan. - Nie będę jej sprawiać kłopotów - Przerwał i zauważył - Na pokładzie statku jest wiele wilkołaków.
- Ugh, dzieci wychowane w Idrisie są strasznie męczące  - powiedziała kobieta. - Wilkołaki są czymś normalnym w życiu, niestety. Kreatury są wszędzie. Idź do łóżka, Jonathanie.
   Słuchali jak drzwi innej kabiny zamykają się na klucz.
- Teraz - powiedział Robert Lightwood. - Wampiry sterburta, ja i Brat Zachariasz bakburta. Powstrzymajcie wilkołaki w każdy konieczny sposób i znajdźcie yin fen.
   Rozdzielili się na pokładzie. To była ciężka noc, wiatr wciskał mocniej kaptur Zachariasza, pokład skrzypiał pod ich nogami. Zachariasz nie mógł otworzyć ust, by poczuć sól w powietrzu.
    Nowy Jork świecił na horyzoncie, błyszcząc jak światła Mrocznego Targu w ciemności. Nie mogli pozwolić, by yin fen dotarło do miasta.
    Na pokładzie było kilka wilkołaków. Jeden był w wilczej formie i Zachariasz potrafił dostrzec srebrny odcień jego futra.  Inny stracił kolor na koniuszkach palców. Zachariasz zastanawiał się, czy wiedzieli, że umierają. Pamiętał, zbyt mocno, jak się czuł, gdy yin fen go zabijało. 
     Czasami dobrze było nic nie czuć. Czasami bycie człowiekiem bolało za mocno, a teraz Zachariasz nie mógł pozwolić sobie na współczucie.
    Zachariasz uderzył swoją bronią jednego z nich w głowę, i gdy się obrócił, zobaczył, że Robert Lightwood poradził już sobie z drugim. Stali napięci, słuchając wycia wiatru i morskich fal, czekając aż pozostali przyjdą z spod pokładu.
     Następnie Zachariasz usłyszał dźwięki pochodzące z drugiej strony statku.
Zostań tutaj. Powiedział do Roberta Lightwooda. Pójdę do wampirów.
     Brat Zachariasz musiał wywalczyć sobie drogę do nich. Było nawet więcej wilkołaków niż sądził. Nad ich głowami widział Raphaela i Lily, skaczących jakby nie mieli materii jak cienie, zęby błyszczały w świetle księżyca.
   Potrafił zobaczyć także zęby wilkołaków. Zachariasz popchnął jednego wilkołaka na drugą stronę statku, uderzył zęby drugiego tym samym ruchem, a później musiał uniknąć zaciśnięcia szczęk
które prawie go przewróciły.  Było ich tak wiele.
      Mglistą niespodzianką dla Zachariasza była fakt, że to mógł być koniec. Powinno to być coś więcej niż zaskoczenie na tę myśl, ale jedynym, co wiedział, była pustka, którą czuł, gdy chodził po Targu i dźwięk głosów jego braci, zimniejszy niż morze. Nie obchodziły go wampiry. Nie dbał o siebie samego.
      Wycie wilkołaka rozbrzmiało w jego uchu, a za nim przyszło uderzenie fali. Ramiona Brata Zachariasza bolały od władania bronią. To i tak powinno się skończyć dawno temu. Ledwo pamiętał, dlaczego walczył.
       Po drugiej stronie pokładu wilkołak, niemal całkowicie przemieniony, zakręcił szponiastą pięścią dokładnie w serce Lily. Już miała owinięte ręce wokół szyi wilkołaka. Nie miała szansy, by się obronić.
       Drzwi otworzyły się szeroko i Nocna Łowczyni pobiegła przez ścieżkę z wilkołaków. Nie była gotowa. Wilk rozerwał jej gardło, a Brat Zachariasz próbował do niej dotrzeć, ale wilkołak uderzył w jego plecy. Broń wypadła z jego słabych palców. Drugi wilkołak przyszpilił go, pazury wbijały się w jego ramiona, ciągnąc go na kolana. Kolejny się wspiął i głowa Zachariasza uderzyła w drewno. Ciemność pojawiła się przed jego oczami. Głosy jego braci mogły zniknąć,  razem z uderzeniami morza i światłem świata, które już go nie dotykało.
       Oczy martwej kobiety wpatrywały się w jego twarz, ostatni pusty blask zanim ciemność pochłonęła wszystko. Wydawało się, że był tak pusty jak ona. Po co on w ogóle walczył?
      Tylko on pamiętał. Nie pozwoliłby sobie na zapomnienie.
Tessa - pomyślał. - Will.
      Desperacja nigdy nie była silniejsza od myślenia o nich. Nie mógł ich zdradzić przez poddanie się.
Oni są Willem i Tessą, tak jak ty byłeś Ke Jian Ming. Byłeś Jamesem Carstairsem. Byłeś Jemem.
     Jem wyciągnął sztylet ze swojego pasa. Wstał na stopy, odsuwając wilkołaka do otwartych drzwi kabiny. Popatrzył na Lily.
     Raphael stał przed nią. Jego ramiona były szeroko otwarte, by ją osłonić, jego krew, makabryczny szkarłat, była rozpryśnięta na podłodze. Ludzka krew była czarna nocą, ale wampirza krew zawsze wydawała się czerwona. Lily krzyknęła jego imię.
    Brat Zachariasz potrzebował swojej laski.  Turlała się po drewnianym pokładzie, srebrna w świetle księżyca, klekotliwa jak kość. Wygładziło się rzeźbienie, ciemność na tle srebra, podczas gdy laska dojechała prosto pod nogi chłopca, który właśnie wyszedł prosto w przestrzeń pełną chaosu i krwi.
     Chłopak, który musiał być Jonathanem Waylandem, rozglądał się dookoła siebie, na Brata Zachariasza, na wilkołaki, na kobietę z rozerwanym gardłem. Kobieta wilkołak zwalała się na niego. Chłopak był za młody, by nawet nosić runy wojenne.
     Brat Zachariasz wiedział, że nie będzie wystarczająco szybki.
    Chłopak odwrócił głowę, włosy błyszczały złotem w srebrnym blasku księżyca, i podniósł laskę Zachariasza. Mały i szczupły, najbardziej krucha bariera przeciwko ciemności, zaatakował warczące zęby i obnażone pazury. Powalił ją na ziemię.
      Dwóch więcej poszło na chłopaka, ale Brat Zachariasz zabił jednego, a chłopak uprzedził go i powalił drugiego. Kiedy obrócił się w powietrzu, Zachariasz nie pomyślał o cieniach  tak jak o wampirach, ale o świetle.
     Kiedy chłopak wylądował na ziemi, stopy szeroko rozstawione i laska kręcąca się w jego dłoniach, śmiał się. To nie był dziecięcy śmiech, ale dziki żywiołowy dźwięk, który rozbrzmiał głośniej niż morze lub niebo, lub ciche głosy. Brzmiał młodo, prowokująco, radośnie i trochę obłąkanie.
          Brat Zachariasz pomyślał wcześniej w nocy, że nie słyszał często śmiechu. Minęło boleśnie dużo czasu odkąd słyszał taki śmiech.
      Dźgnął kolejnego biegnącego na chłopaka wilkołaka, i kolejnego, rzucając jego ciało pomiędzy wilkołaka i chłopaka. Jeden przemknął przez jego ochronę i przesunął się na chłopaka, a Zachariasz usłyszał jak wydobywa z siebie mały dźwięk spomiędzy swoich zablokowanych zębów.
Jesteś cały? Zapytał.
- Tak! - krzyknął chłopak. Brat Zachariasz słyszał jak dyszy za jego plecami.
Nigdy się nie obawiaj. Powiedział Zachariasz. Walczę z tobą.
    Krew Zachariasza płynęła zimniej niż morze, jego serce waliło, dopóki nie usłyszał Roberta Lightwooda i Lily idących im na pomoc.
    Gdy pozostałe wilkołaki zostały stłumione, Robert zabrał Jonathana na most. Zachariasz skupił swoją uwagę na wampirach. Raphael ściągnął swoją skórzaną kurtkę. Lily rozerwała część swojej koszulki i wiązała materiał na jego ramieniu. Płakała.
- Raphael- powiedziała. - Raphael, nie powinieneś był tego zrobić.
-  Ponieść ranę, która wyleczy się w ciągu nocy, zamiast stracić ważnego członka klanu? - zapytał Raphael. - Działem, by mieć korzyści dla siebie. Tak jak zawsze.
- No ja myślę - wymamrotała Lily, wycierając brutalnie łzy swoją ręką.  - Co bym zrobiła, gdyby coś ci się stało?
- Coś praktycznego, mam nadzieję - powiedział Raphael. - Proszę, następnym razem użyj materiału od jednego z martwych wilkołaków. I przestań zawstydzać cały klan przed Nocnymi Łowcami.
    Lily podążyła oczami za wzrokiem Raphaela, przez jej ramię do Brata Zachariasza. Była tam krwawa smuga, pomieszana z rozmazaną kreską na oku, ale posłała mu zuchwały, ukazujący kły uśmiech.
- Może chciałam zerwać koszulę dla Brata Pozwól- mu - zobaczyć  - moje - cycki - ariasza.
    Raphael popatrzył w niebo. Znaczyło to, że nie patrzył na nią, więc Lily mogła spojrzeć na niego. Tak zrobiła. Brat Zachariasz zobaczył jak unosi swoją rękę, jej paznokcie były zabarwione czerwienią i złotem i niemal dotknęły jego kręconych włosów. Jej ręka poruszyła się jakby chciała wygładzić zmarszczki na jego czole, a później zacisnęła się w pięść. Nie pozwoliła sobie na ten luksus.
    Raphael oddalił ją ruchem dłoni i wstał.
- Chodźmy znaleźć yin fen.
    Nie było trudne do zlokalizowania.  Było w dużej skrzyni w jednej z kabin pod pokładem. Lily i Brat Zachariasz wnieśli ją na górę pomiędzy sobą, oczywistym było, że Lily zdenerwuje się, jeżeli Raphael chciałby pomóc.
     Nawet po tylu latach, widok błyszczącego yin fen w świetle księżyca sprawił, że brzuch Zachariasza skurczył się i wykonał obrót, jakby widok przyszpilił go do statku na innym morzu, na którym nie potrafił utrzymać równowagi.
    Lily przekręciła skrzynię, by została połknięta przez głodne wody.
- Nie, Lily! - powiedział Raphael. - Nie chcę mieć syren uzależnionych od narkotyku, pływających w rzekach mojego miasta. A co jeżeli skończymy z posiadaniem błyszczących srebrem aligatorów w kanalizacji? Nikt nie byłby zdziwiony, ale ja będę wiedział, że to twoja wina i będę tobą bardzo rozczarowany.
- Nigdy nie pozwalasz mi mieć choć odrobiny zabawy - narzekała Lily.
- Nikomu nie pozwalam mieć zabawy - odpowiedział Raphael, wyglądał na zadowolonego z siebie.
    Brat Zachariasz patrzył na pudło pełne srebrnego proszku. Kiedyś oznaczał dla niego różnicę pomiędzy szybką i wolną śmiercią. Rozpalił ogień za pomocą runu, znanego tylko Cichym Braciom, znak oznaczał wypalenie szkodliwej magii. Życie i śmierć był niczym więcej niż popiołem w powietrzu.
Dziękuję za powiadomienie mnie o yin fen. Powiedział do Raphaela.
- Z mojej perspektywy, miałem korzyści z twojej słabości dotyczącej laski - powiedział Raphael. - Kiedyś użyłeś jej do utrzymania się przy życiu, więc to rozumiem. Widzę, że nie zadziałało. Mimo wszystko, twój stan emocjonalny nie jest moim problemem, a moje miasto jest bezpieczne. Misja wykonana.
    Umył ręce, błyszczące czerwienią i srebrem w chlupiące fale.
Czy twój przywódca wie cokolwiek o tej misji? Zachariasz zapytał Lily.
     Obserwowała Raphaela.
- Oczywiście  - powiedziała. - Mój przywódca powiedział ci o wszystkim. Prawda, że on to zrobił?
- Lily! To głupota i zdrada - głos Raphaela był chłodny jak morska bryza. - Jeżeli dostałbym rozkaz zabicia cię za to, zrobiłbym to. Nie zawahałbym się.
    Lily przygryzła wargę i próbowała zamaskować jak zraniona naprawdę była.
- Oh, ale mam dobre przeczucia co do Brata Zachujeżdżaj - go - jak - złego- kucyka. On nic nie powie.
- Czy jest tutaj miejsce dla wampirów, by mogły bezpiecznie ukryć się przed świtem?  - zapytał Raphael.
    Brat Zachariasz nie pomyślał, że długa walka z wilkołakami znaczyła, że słońce miało szybciej wstać. Raphael spojrzał na niego ostro, gdy nie odpowiedział.
- Czy jest chociaż miejsce dla jednej osoby? Lily musi być chroniona. Jestem za nią odpowiedzialny.
   Lily odwróciła twarz, by Raphael nie zobaczył jej miny, ale Zachariasz ją dostrzegł. Rozpoznał jej wyraz twarzy z czasów, gdy sam potrafił czuć takie rzeczy. Wyglądała na chorą z miłości.
    W ładowni było miejsce dla obu wampirów. Podczas drogi, by sprawdzić ładownię, Lily niemal potknęła się o martwą Nocną Łowczynię.
- Ooh, Raphael! - wykrzyknęła. - To Catherine Ashdown!
    To było jak lekkie spryskanie morską wodą, zobaczenie jak zupełnie  obojętna była na ludzkie życie. Brat Zachariasz dostrzegł, że z opóźnieniem przypomina sobie o jego obecności.
- Oh nie - powiedziała okropnie nieprzekonującym tonem. - Jaka bezsensowna tragedia.
- Idź do ładowni, Lily - rozkazał Raphael.
Nie pójdziecie oboje? Zapytał Brat Zachariasz.
- Wolę czekać tak długo jak potrafię przed świtem, by się sprawdzić - powiedział Raphael.
     Lily westchnęła.
- To katolik. Bardzo religijny katolik.
    Jej ręka poruszyła się bezwiednie przy jej boku, jakby chciała złapać Raphaela i pociągnąć razem z sobą. Zamiast tego, użyła jej, by delikatnie pomachać Zachariaszowi, w taki sam sposób, gdy się poznali.
- Bracie Sześciopakariaszu - powiedziała. - To była przyjemność.
Dla mnie także. Powiedział Zachariasz i słyszał jak zbiega delikatnie w dół po schodach.
    Przynajmniej podała mu imię kobiety. Brat Zachariasz mógł zabrać ją do jej rodziny i Cichego Miasta, gdzie mogła odpocząć, a on nie.
     Uklęknął przy martwej kobiecie i zamknął jej wpatrujące się oczy.
Ave atque vale, Catherine Ashdown. Wymamrotał.
     Wstał, by zobaczyć Raphaela, stojącego nadal przy jego boku, chociaż nie patrzył ani na niego, ani na martwą kobietę. Oczy Raphaela zatrzymały się na czarnym morzu dotykanym przez światło księżyca, czarne niebo zakończone najdelikatniejszą linią srebra.
Jestem szczęśliwy, że mogłem was poznać. Dodał Zachariasz.
- Nie mogę sobie wyobrazić dlaczego - powiedział Raphael. - Imiona, które wymyśliła Lily były okropne.
Ludzie rzadko żartują przy Cichych Braciach.
Perspektywa nie słyszenia śmiechu dookoła siebie, sprawiła, że Raphael wyglądał na utęsknionego.
- Bycie Cichym Bratem musi być przyjemne. Oprócz tego, że Nocni Łowcy są irytujący i żałośni.  I ja nie wiem, czy ona żartowała.  Na twoim miejscu uważałbym na siebie, gdyby będziesz kolejny raz w Nowym Jorku.
Oczywiście, że żartowała. Powiedział Zachariasz. Ona jest w tobie zakochana.
    Twarz Raphaela wykrzywiła się.
- Dlaczego Nocni Łowcy zawsze chcą rozmawiać o uczuciach? Dlaczego nikt nie może być profesjonalny? Dla twojej informacji, nie jestem zainteresowany romansem w żadnej postaci i nigdy nie będę. Możesz porzucić ten wstrętny temat?
Mogę. Powiedział Zachariasz. Może chciałbyś porozmawiać o grupie chłopców, którą twierdzisz, że zamordowałeś?
- Zabiłem wiele osób - powiedział Raphael.
Grupę dzieci? Zapytał Zachariasz. W twoim mieście? Stało się to w latach 50.?
    Maryse Lightwood mogła się mylić. Brat Zachariasz był zaznajomiony z tym jak wyglądał ktoś, kto obwiniał i nienawidził się za to, co stało się z tymi, których kochał.
- Był wampir polujący na dzieci na ulicach, na których grali moi bracia - powiedział Raphael, jego głos był  wciąż nieobecny. - Poprowadziłem moich przyjaciół do jego legowiska, by go powstrzymać. Nikt z nas nie przeżył.
Brat Zachariasz spróbował być delikatny.
  Kiedy wampir jest nowo - narodzony, nie potrafi się kontrolować.
- Byłem przywódcą - powiedział Raphael, jego twardy głos nie przyjmował argumentów. - Byłem odpowiedzialny. Cóż.  Powstrzymaliśmy wampira, a moja rodzina żyła, by rosnąć.
Wszyscy poza jednym.
- Zwykle osiągam to, czego chcę  - powiedział Raphael.
To nad wyraz oczywiste. Powiedział Brat Zachariasz.
    Słuchał dźwięku fal rozbijających się o statek, prowadzący ich do miasta. W nocy na Targu był oderwany od miasta i jego mieszkańców i oczywistym było, że nie czuje nic do wampira, który sam pragnął nic nie czuć.
    Ale później przyszedł śmiech, a jego dźwięk obudził w nim rzeczy, które obawiał się, że umarły. Raz obudzony na świat, Zachariasz nie chciał znowu stać się ślepy na niego.
Uratowałeś dzisiaj ludzi. Nocni Łowcy uratowali ludzi, mimo że nie uratowali ciebie, gdy byłeś dzieckiem próbującym walczyć z potworami.
     Raphael drgnął, jakby aluzja dlaczego nie lubi Nocnych Łowców była muchą, która na nim wylądowała.
- Niewielu zostało uratowanych. Nikt nie został oszczędzony.  Ktoś kiedyś próbował mnie uratować i kiedyś mu się za to odwdzięczę.  Nie wybieram być jeszcze komuś coś winien, ani żeby ktoś mi był coś winien. Wszyscy dostaliśmy to, co chcieliśmy. Nocni Łowcy i ja jesteśmy kwita.
 Zawsze może nadarzyć się kolejna okazja do pomocy lub współpracy. Powiedział Brat Zachariasz. Lightwoodowie się starają. Rozważ pozwolenie innym Podziemnym dowiedzieć się, że przetrwałeś pracowanie z nimi.
     Raphael wydał z siebie wymijający dźwięk.
Jest więcej rodzajów miłości niż gwiazd. Powiedział Brat Zachariasz. Jeżeli nie czujesz jednej, jest jeszcze wiele innych. Wiesz co to znaczy troszczyć się o rodzinę i przyjaciół. To, co uważamy za święte, utrzymuje nas w bezpieczeństwie. Rozważ, że, być może, próbując odciąć siebie od możliwości zostania zranionym, nie zamykasz drzwi miłości i żyjesz w ciemności.
       Raphael zachwiał się przy poręczy i udał, że wymiotuje. Następnie się wyprostował.
- Oh czekaj, jestem wampirem, a my nie mamy choroby morskiej - powiedział. - Przeszedłem przez wszystkie mdłości w sekundę. Nie wiem dlaczego. Słyszałem, że Cisi Bracia są zamknięci w sobie. Oczekiwałem zamknięcia w sobie.
Nie jestem typowym Cichym Bratem. Zauważył Brat Zachariasz.
- Z moim szczęściem trafiłem na wylewnego Cichego Brata. Mogę zażądać w przyszłości innego?
Czyli sądzisz, że może nadejść czas, gdy twoja ścieżka znowu skrzyżuje się ze ścieżką Nocnych Łowców?
     Raphael wydał z siebie dźwięk obrzydzenia i odwrócił się od morza. Jego twarz była blada jak światło księżyca, lodowato biała jak policzek martwego od dłuższego czasu dziecka.
- Idę pod pokład. Chyba, że, oczywiście, masz jakieś inne wspaniałe sugestie?
    Zachariasz pokiwał głową. Cień jego kaptura padł na bliznę po krzyżyku na gardle wampira.
Miej wiarę, Raphaelu. Wiem, że pamiętasz jak.
                   

U

    Z wampirami bezpiecznie schowanymi pod pokładem i Robertem Lightwoodem sterującym statkiem na Manhattan, Zachariasz zabrał się za czyszczenie pokładu, usuwając ciała z widoku. Przywołał swoich braci, by pomogli mu zająć się nimi, i ocalałymi, którzy w tym czasie byli zabezpieczeni w jednej z kabin. Enoch i inni mogli nie aprobować jego decyzji o pomocy Raphaelowi, ale ciągle w pełni wykonaliby swój obowiązek utrzymania Świata Cieni w ukryciu i bezpieczeństwie.
      Gdy Brat Zachariasz skończył,  jedynym co mu pozostało było czekanie na statek, który zabrałby ich do miasta. Później będzie musiał powrócić do swojego własnego miasta. Usiadł i czekał rozkoszując się uczuciem światła i nowego dnia na jego twarzy.
     Minęło dużo czasu odkąd czuł światło, a jeszcze więcej odkąd odczuwał radość z tej prostej przyjemności.
      Usiadł niedaleko mostka, skąd mógł zobaczyć Roberta Lightwooda i młodego Jonathana Waylanda w porannym świetle.
- Jesteś pewny, że wszystko w porządku? - zapytał Robert.
- Tak - powiedział Jonathan.
- Nie jesteś zbyt podobny do Michaela - dodał niezdarnie Robert.
- Nie - powiedział Jonathan. - Ale zawsze chciałem.
    Chude plecy chłopaka były stężone na rozczarowanie.
Robert powiedział:
- Jestem pewien, że jesteś dobrym chłopakiem.
    Jonathan nie wyglądał na tak pewnego. Robert uratował się przed niezręcznością przez rzucające się w oczy sprawdzanie kontrolek.
     Chłopak opuścił mostek, wdzięcznie mimo chwiejącej się łodzi i tego jak bardzo zmęczony musiał być. Zachariasz był zaskoczony, gdy młody Jonathan przeszedł przez pokład do miejsca, gdzie siedział Zachariasz.
     Brat Zachariasz otulił się mocniej kapturem. Niektórzy Nocni Łowcy byli zaniepokojeni przy Cichym Bracie, który nie wyglądał dokladnie tak jak reszta, mimo że Cisi Bracia wyglądali dostatecznie przerażająco.  Nie chciał w żaden sposób dręczyć chłopca.
     Jonathan przyniósł z powrotem laskę Zachariasza, balansowała na jego dłoniach jak na linie do akrobatyki i położył laskę z pełnym szacunku ukłonem na kolanach Zachariasza. Chłopak poruszał się z żołnierską dyscypliną, co było niezwykłe jak u tak młodej osoby, a nawet pośród Nocnych Łowców. Brat Zachariasz nie znał Michaela Waylanda, ale wydawało mu się, że musiał być  szorstkim człowiekiem.
- Brat Enoch? - założył chłopak.
Nie. Powiedział Brat Zachariasz.  Znał wspomnienia Enocha jak swoje własne. Enoch  zbadał chłopaka, mimo że jego wspomnienia były szare z braku zainteresowania. Brat Zachariasz krótko marzył by móc być dla chłopaka Cichym Bratem na wyciągnięcie ręki.
- Nie- powtórzył chłopak wolno. - Powinienem był wiedzieć. Poruszasz się inaczej. Jednak pomyślałem, że to możliwe, po tym jak dałeś mi laskę.
     Pochylił głowę. Zachariasza uderzyło  z przykrością, że chłopak nie oczekiwał nawet najmniejszej łaski od obcej osoby.
- Dziękuję za pozwolenie mi na użycie jej - dodał Jonathan.
Jestem szczęśliwy, że była użyteczna. Odpowiedział Brat Zachariasz.
    Spojrzenie chłopaka na jego twarz było szokujące, płomień bliźniaczych słońc wobec czegoś co ciągle było niemal nocą. Nie były to oczy żołnierza, ale wojownika. Brat Zachariasz znał obu i znał różnicę.
     Chłopak cofnął się o krok, nerwowy i zwinny, ale zatrzymał się z wysoko uniesioną brodą. Widać było, że ma pytanie.
     Zachariasz nie spodziewał się tego, które zadał.
- Co oznaczają inicjały? Na twojej lasce. Wszyscy Cisi Bracia je mają?
   Popatrzyli we dwoje na laskę. Litery były starte po latach i ciała Zachariasza, ale były głęboko wyryte w drewnie w dokładnych miejscach, na których Zachariasz kładł swoje dłonie podczas walki. Więc, w pewnym sensie, oboje ciągle walczyli razem.
   Były to litery W i H
Nie. Powiedział Brat Zachariasz. Tylko ja je mam. Wyryłem je w swoich rzeczach podczas swojej pierwszej nocy w Cichym Mieście. 
- Były to twoje inicjały? - zapytał chłopak, jego głos był niski i lekko nieśmiały. - Kiedy byłeś jeszcze Nocnym Łowcą, jak ja?
Brat Zachariasz ciągle uważał się za Nocnego Łowcę, ale Jonathan wyraźnie nie chciał go obrazić.
Nie. Powiedział Jem, ponieważ zawsze był Jamesem Carstairsem, gdy mówił o tym, co było najdroższe jego sercu. Nie moje. Mojego parabatai. W. H. 
William Herondale. Will. 
     Chłopak wyglądał na wstrząśniętego, ale w tym samym czasie na także ostrożnego. Wokół niego była widoczna ochrona, jakby był podejrzliwy o wszystko, co mógłby powiedzieć Brat Zachariasz zanim miałby chociaż szansę, by to zrobić.
- Mój tata mówi... mówił.... że parabatai mogą być wielką słabością.
   Jonathan wypowiedział słowo "słabość" z przerażeniem. Zachariasz zastanawiał się, czy mężczyzna, który wyćwiczył chłopca, by tak walczył mógł rozważać słabość. 
     Brat Zachariasz nie wybrał obrażania zmarłego ojca sieroty, więc dobrał swoje myśli starannie. ten chłopiec był taki samotny. Pamiętał jak cenne te nowe więzi mogły być, zwłaszcza gdy nie miało się żadnych innych. To mógł być ostatni most łączący z utraconym życiem.
     Pamiętał podróżowanie przez morze, utraciwszy swoją rodzinę, nie wiedząc, że płynął do swojego najlepszego przyjaciela. 
Wydaje mi się, że mogą być słabością. Odpowiedział. To zależy od tego, kto jest twoim parabatai. Wyryłem tutaj jego inicjały, ponieważ zawsze walczyłem najlepiej u jego boku. 
    Jonathan Wayland, dziecko, które walczyło jak anielski wojownik, wyglądał na zaintrygowanego.
- Myślę.... mój ojciec żałował, że miał parabatai - powiedział. - Teraz muszę iść i żyć z człowiekiem, którego żałował mój ojciec. Nie chcę być słaby i nie chcę żałować. Chcę być najlepszy.
 Jeżeli będziesz udawać, że nic nie czujesz, pozory mogą stać się prawdą. Powiedział Jem. To byłaby strata. 
    Jego parabatai próbował przez jakiś czas nic nie czuć. Za wyjątkiem tego, co czuł do Jema. Niemal go to zniszczyło. I każdego dnia, Jem udawał, że coś czuje, bycie dobrym, by naprawić to, co było zepsute, by pamiętać imiona i głosy, niemal zapomniane i by mieć nadzieję, że stanie się to prawdą.
     Chłopak zamarł.
- Dlaczego byłaby to strata?
Walczymy ciężej o to, co jest dla nas ważniejsze niż własne życie.  Powiedział Jem. Parabatai są równocześnie klingą i tarczą. Należycie do siebie nawzajem, nie dlatego, że jesteście tacy sami, ale dlatego, że wasze różne kształty pasują do siebie, by być lepszą całością, lepszym wojownikiem dla wyższego celu. Zawsze wierzyłem, że nie byliśmy jedynie lepszymi częściami siebie, ale poza najlepszą częścią każdy mógł być osobno.
      Powolny uśmiech przebił się przez twarz chłopca, jak słońce wybuchające jako jasna niespodzianka na wodzie.
- Podoba mi się to - powiedział Jonathan Wayland, dodając szybko: Bycie wielkim wojownikiem.
    Odwrócił swoją głowę w nagłym, porywczym założeniu arogancji jakby on i Jem mogli pomyśleć, że myślał, iż chciałby należeć do kogoś.
    Ten chłopak, zdeterminowany na walce, a nie na znalezieniu rodziny. Lightwoodowie, chroniący się przed wampirem, kiedy mogli rozwinąć swoje zaufanie. Wampir, trzymający każdego przyjaciela na odległość. Każdy z nich miał swoje rany, ale Brat Zachariasz nie mógł przestać być na nich obrażonym, chociaż przez przywilej odczuwania zranienia.
      Ci wszyscy ludzie walczyli by nie czuć, próbowali zamrozić swoje serca w klatkach piersiowych, do momentu w którym zimno pęknie i złamie ich. Podczas gdy Jem oddałby każde zimno, które miał, by dostać jeden dzień ciepłego serca, by kochać ich, tak jak kiedyś.
       Poza tym Jonathan był tylko dzieckiem, ciągle próbującym wzbudzić dumę w oddalonym ojcu, nawet jeżeli śmierć stworzyła pomiędzy nimi niemożliwą odległość. Jem powinien być miły.
       Jem pomyślał o prędkości chłopaka, jego nieustraszonych uderzeniach nieznaną bronią w dziwną i krwawą noc.
Jestem pewny, że będziesz wielkim wojownikiem. Powiedział Jem.
      Jonathan Wayland  schował kudłatą złotą głowę, by ukryć delikatny kolor na jego policzkach.
      Rozpacz chłopca sprawiła, że Jem przypomniał sobie, bardzo żywo, noc, w której wyrył inicjały na swojej lasce, długą, zimną noc z całą mrożącą dziwnością Cichych Braci w jego głowie. Nie chciał umrzeć, ale wybrałby śmierć zamiast tego okropnego odrywania się od ciepła i miłości. Gdyby tylko mógł umrzeć w ramionach Tessy, trzymając rękę Willa. Został okradziony ze swojej śmieci.
      Wydawało się niemożliwym pozostać człowiekiem pośród kości i wiecznej ciemności.
      Kiedy obca kakofonia Cichych Braci zagroziła pochłonięciem wszystkiego czym był, Jem szybko złapał się swojej liny ratunkowej. Nie było innej mocniejsze od niej, jeszcze jedna równie silna. Imię jego parabatai było krzykiem w przepaść, wołaniem, które zawsze otrzymywało odpowiedź. Nawet w Cichym Mieście, nawet z cichym wyciem, podkreślającym, że życie Jema nie było już jego własnym, ale wspólnym. Już nie moje myśli, ale nasze. Już nie moja wola, ale nasza.
     Nie zaakceptowałby tego rozstania. Mój Will. Te słowa znaczyły coś innego dla Jema niż dla kogokolwiek innego: mój opór przeciwko wdzierającej się ciemności. Mój bunt. Mój, na zawsze.
      Jonathan szurał butem po pokładzie, przyglądając się Jemowi, a Jem zorientował się, że chciał zobaczyć twarz Brata Zachariasza pod kapturem. Jem ściągnął kaptur i cienie. Mimo że był odrzucony, Jonathan Wayland posłał mu słaby uśmiech.
      Jem nie oczekiwał dobroci od tego zranionego dziecka. Sprawiło to, że Brat Zachariasz zaczął myśleć, iż Jonathan Wayland może wyrosnąć na kogoś więcej niż tylko wielkiego wojownika.
      Może Jonathan będzie mieć kiedyś parabatai, by nauczył go jak być człowiekiem, którym chciał być.
"To połączenie silniejsze od każdej magii." Powiedział Jem sobie tej nocy, z nożem w ręce, tnąc głęboko. "To więź, którą wybrałem."
      Zrobił swój znak. Wybrał imię Zachariasz, ponieważ znaczyło "Pamiętaj". "Pamiętaj go" - pragnął Jem. "Pamiętaj ich. Pamiętaj dlaczego. Pamiętaj jedyną odpowiedź na jedyne pytanie. Nie zapomnij".
    Gdy znowu popatrzył, Jonathana Waylanda nie było. Pragnął podziękować  dziecku, za to że pomógł mu pamiętać."


Tyle razy wspomniany Will oraz przyjaźń tych dwóch chłopaków roztapia moje serce

środa, 18 kwietnia 2018

"Son of the Dawn" - druga część tłumaczenia

"Isabelle Lightwood nie była przyzwyczajona do czucia się zdenerwowaną o cokolwiek, ale każdy mógł być zlękniony, gdy staje twarzą w twarz z perspektywą nowego dodatku do rodziny.
    Nie było tak samo jak przed urodzinami Maxa, gdy Isabelle i Alec zakładali się, czy będzie to chłopczyk, czy dziewczynka, a później, gdy mama i tata zaufali im wystarczająco, by pozwolić im na zmianę trzymać go, najmniejsze i najwrażliwsze zawiniątko jakie można sobie wyobrazić.
    Chłopak starszy od Isabelle miał zostać podrzucony pod ich drzwi i żyć z nimi. Jonathan Wayland, syn parabatai taty - Michaela Waylanda. Daleko, w Idrisie, zmarł Michael Wayland, a Jonathan potrzebował domu.
    Będąc szczerą, Isabelle była lekko podekscytowana. Lubiła przygodę i towarzystwo. Jeżeli Jonathan Wayland był tak bardzo zabawny i tak dobrym wojownikiem jak Aline Penhallow, która czasami przyjeżdżała odwiedzić ją razem ze swoją mamą, Isabelle byłaby szczęśliwa z jego obecności. Jednak nie tylko Isabelle miała to rozpatrzyć. Jej rodzice kłócili się o Jonathana Waylanda odkąd tylko pojawiły się wieści o śmierci Michaela. Isabelle wnioskowała, że mama zbytnio nie lubiła Michaela Waylanda. Nawet nie była pewna, czy tata lubił go choć trochę bardziej. Isabelle nigdy nie poznała Michaela Waylanda. Nawet nie wiedziała, że tata miał parabatai. Ani mama ani tata nie mówili o czasach, gdy byli młodzi. Tylko raz mama powiedziała, że popełnili wiele błędów. Isabelle czasami się zastanawiała, czy byli wplątani w te same kłopoty, co ich nauczyciel Hodge. Aline mówiła, że to przestępca.
    Cokolwiek jej rodzice zrobili lub nie zrobili, Isabelle nie sądziła, by jej mama chciała, aby Jonathan przypominał o jej błędach we własnym domu.
    Tata nie wyglądał na szczęśliwego, gdy mówił o swoim parabatai, ale wydawał się zdecydowany, by Jonathan z nimi zamieszkał. Jonathan nie miał innego miejsca do zamieszkania, upierał się tata, i należał do nich. To znaczyło być parabatai. Raz, gdy podsłuchiwała jak krzyczeli, usłyszała jak tata mówi: Jestem to winny Michaelowi.
   Mama zgodziła się na przyjazd Jonathana na czas próbny, ale teraz gdy krzyki umilkły, nie rozmawiała naprawdę z tatą. Isabelle martwiła się o rodziców, a zwłaszcza o mamę.
    Isabelle także musiała rozważyć jej brata.
    Alec nie lubił nowych ludzi. Zawsze, gdy nowi Nocni Łowcy przyjeżdżali z Idrisu, Alec tajemniczo znikał. Raz Isabelle znalazła go, czającego się za wielką wazą, twierdząc, że zgubił się w drodze do sali treningowej.
     Jonathan Wayland płynął statkiem do Nowego Jorku. Powinien być w Instytucie następnego ranka.
     Isabelle była w sali treningowej, ćwicząc ze swoim biczem i rozważając problem Jonathana Waylnada, kiedy usłyszała szybkie kroki i jej brat Alec wetknął swoją głowę pomiędzy drzwi a ścianę.
- Isabelle! - powiedział. - Chodź szybko! Cichy Brat właśnie ma spotkanie z mamą i tatą w Sanktuarium. I wampir!
    Isabelle pobiegła do swojego pokoju, by ściągnąć rynsztunek i zamienić go na sukienkę. Cisi Bracia stanowili luksusowe towarzystwo, niemal jakby przyjechał Konsul.
    Zanim zeszła na dół, Alec już był w Sanktuarium, obserwując obrady, a jej rodzice byli w głębokiej rozmowie z Cichym Bratem. Isabelle usłyszała jej mamę, mówiącą do Cichego Brata coś, co brzmiało jak: "Jogurt! Niemożliwe!"
    Może nie jogurt. Może to było inne słowo.
- Na statku z synem Michaela! - powiedział tata.
     Nie mógł to być jogurt, chyba że Jonathan Wayland miał bardzo silną alergię na nabiał.
     Cichy Brat był o wiele mniej straszny niż oczekiwała Isabelle. Tak naprawdę, na ile Isabelle mogła zobaczyć zza kaptura, przypominał jednego z przyziemnych piosenkarzy, których widziała na plakatach w mieście. Ze sposobu w jaki Robert kiwał głową w jego stronę, a Maryse pochylała się w jego kierunku, Isabelle mogła zobaczyć, że się rozumieją.
    Wampir nie rozmawiał z ich rodzicami. Opierał się o jedną ze ścian, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, i wpatrując się w podłogę. Nie wyglądał na zainteresowanego, by z kimkolwiek się porozumieć. Wyglądał jak dziecko, ledwo starsze od nich, i mógłby być niemal tak przystojny jak Cichy Brat, gdyby nie jego kwaśna mina. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, która pasowała do jego groźnego spojrzenia. Isabelle chciała móc zobaczyć jego kły.
- Mogę zaproponować ci kawę? - Maryse zapytała wampira spokojnym, opanowanym głosem.
- Nie pijam... kawy - odpowiedział wampir.
- Dziwne - powiedziała Maryse. - Słyszałam, że piłeś pyszną kawę na spotkaniu z Catherine Ashdown.
    Wampir zadrżał. Isabelle wiedziała, że wampiry były martwe i nie posiadały duszy i tak dalej, ale nie rozumiała, dlaczego musiały być niemiłe.
     Szturchnęła Aleca w żebra.
- Spójrz na wampira. Możesz w to uwierzyć?
- Wiem! - wyszeptał Alec w odpowiedzi. - Czyż on nie jest cudowny?
- Co? - zapytała Isabelle, łapiąc Aleca za łokieć.
    Alec na nią nie spojrzał. Przyglądał się wampirowi. Isabelle zaczęła czuć to samo nieprzyjemne uczucie, które pojawiało się zawsze, gdy dostrzegała Aleca, patrzącego na te same plakaty z przyziemnymi piosenkarzami, co ona. Alec zawsze robił się czerwony i zły, kiedy widział, że ona na niego patrzy. Isabelle czasami myślała, że byłoby miło porozmawiać o piosenkarzach, tak jak słyszała, że robiły przyziemne dziewczyny, ale wiedziała, że Alec, by nie chciał. Raz mama zapytała ich na co patrzą, a Alec wyglądał na przestraszonego.
- Nie idź blisko niego - ostrzegła Isabelle. - Myślę, że wampiry są obrzydliwe.
    Isabelle była przyzwyczajona do umiejętności szeptania do brata w tłumie. Wampir obrócił lekko głowę, a Isabelle przypomniała sobie,, że wampiry nie posiadają tak żałosnego słuchu jak przyziemni. Wampir mógł definitywnie ją usłyszeć.
      To paskudne spostrzeżenie sprawiło, że Isabelle zwolniła swój uścisk na Alecu. Patrzyła z przerażeniem jak odsunął się od niej i poszedł z nerwową determinacją w kierunku wampira. Nie chcąc zostać z tyłu, Isabelle podążyła kilka kroków za nim.
- Cześć - powiedział Alec. - To, um, bardzo miło cię poznać.
   Wampir popatrzył na niego przenikliwie, które sugerowało, że ciągle był za blisko i, że żałował, iż nie cieszy się błogą samotnością w odległych zakątkach kosmosu.
- Cześć.
- Jestem Alexander Lightwood - powiedział Alec.
    Krzywiąc się jakby przedstawienie się było istotnymi informacjami wyciąganymi z niego za pomocą tortur, wampir powiedział:
- Jestem Raphael.
Kiedy zrobił taką minę, Isabelle zobaczyła kły. Nie były tak czadowe jak myślała.
- Mam właściwie dwanaście lat - kontynuował Alec, który miał całkowicie jedenaście. - Nie wyglądasz na starszego ode mnie. Ale wiem, że to działa inaczej u wampirów. Pewnie w pewnym sensie zostajesz w tym wieku, w którym się zatrzymałeś, prawda? Tak jakbyś był piętnastolatkiem, ale tak naprawdę masz piętnaście lat przez sto lat. Jak długo masz piętnaście lat?
   Raphael odpowiedzizał stanowczo:
- Mam sześćdziesiąt trzy lata.
- Oh - powiedział Alec. - Oh. Oh, to fajnie.
    Podszedł kilka kroków w strone wampira. Raphael nie odsunął się, ale wyglądał jakby chciał.
- Też - dodał niesmiało Alec. - Twoja kurtka jest super.
- Dlaczego rozmawiasz z moimi dziećmi? - zapytała ostro Maryse.
    Wstała już z krzesła i stała naprzeciwko Cichego Brata, i gdy mówiła, chwyciła Aleca i Isabelle. Jej palce szczypały, trzymała ich tak mocno, a strach wydawał się wędrować do Isabelle przez dotyk jej mamy, mimo że nie bała się wcześniej.
    Wampir nie patrzył na nich, jakby pomyślał, że byliby wyśmienici. Może on tak wabił cię, zastanawiała się Isabelle. Może Alec był tylko zniewolony podstępem wampira. Byłoby miło, gdyby się dało obwiniać Podziemnego za obawę Isabelle.
     Cichy Brat podniósł się z krzesła i zaczął sunąć, by do nich dołączyć. Isabelle usłyszała jak wampir do niego szepcze i była pewna, że powiedział: "To mój koszmar."
     Isabelle pokazała mu język. Warga Raphaela wykonała minimalny ruch, by lepiej pokazać kły. Alec spojrzał na Isabelle, by upewnić się, że nie była przestraszona. Isabelle nie bała się bardzo, ale Alec zawsze cudował.
Raphael przyszedł tutaj z troski o dziecko Nocnego Łowcę. Powiedział Brat Zachariasz.
- To nieprawda - zadrwił Raphael. - Lepiej pilnujcie swoje dzieci. Raz zabiłem całą grupę chłopców nie wiele starszych od waszego syna. Mam to wziąć jako odmowę pomocy ze statkiem? Jestem głęboko zdziwiony. Cóż, próbowaliśmy. Czas na nas, Bracie Zachariaszu.
- Poczekaj - powiedział Robert. - Oczywiście, że pomożemy. Spotkam się z wami przy punkcie rozładunku w New Jersey.
   Oczywiście, że jej tata, by pomógł, pomyślała Isabelle z oburzeniem. Ten wampir był idiotą. Jakiekolwiek błędy zrobili, gdy byli bardzo młodzi, jej rodzice kierowali całym Instytutem i zabili wiele złych demonów. Każdy rozsądny wiedział, że mógł zawsze polegać na jej tacie.
- Możesz konsultować się z nami w sprawach Nocnych Łowców w każdej chwili - dodała jej mama, ale nie puściła Aleca i Isabelle dopóki wampir i Nocny Łowca nie opuścili Instytutu.
   Isabelle myślała, że wizyta będzie ekscytująca, ale skończyła czując się strasznie. Pragnęła, żeby Jonathan Wayland nie przyjeżdżał.
    Goście byli okropni, a Isabelle już nigdy więcej nie chciała żadnego."


Zobaczcie ten fragment "Kronik Bane'a", a dokładniej: "Co kupić Nocnemu Łowcy, który ma wszystko (i z którym oficjalnie i tak się nie spotykasz)"
" - Cześć - rzucił Alec.
- Chwileczkę - rzekł Raphael. - Ty jesteś Alexander Lightwood?
   Alec z każdą chwilą wyglądał na coraz bardziej wystraszonego.
- Tak? - bąknął, jakby sam nie był pewny, kim jest.
    Magnus pomyślał, że może chłopak zastanawia się nad zmianą nazwiska na Horace Whipplepool i ucieczką z kraju.
- Nie masz dwunastu lat? - spytał Raphael. - Niejasno pamiętam, że dwanaście.
- E, to było jakiś czas temu - wymamrotał Alec."
I teraz wiemy skąd Raphael i Alec się znają :)

Mama Isabelle zniszczyła jej kontakty z tatą. Uważam, że wiadomości iż tata zdradzał mamę nie powinno się mówić córce gdy ta ma dwanaście lat.Tutaj widać jak bardzo Izzy kochała tatę i miała o nim tak dobre zdanie. A później tak wszystko się zniszczyło. 

wtorek, 17 kwietnia 2018

Christopher i Thomas Lightwood - cytat

"- Christopher- powiedział Thomas. - Mógłbyś zabrać Jamesa w tej chwili i pokazać mu interesujący naukowy eksperyment?
   Christopher zamarł.
- Który?
- Obojętnie który! - odpowiedział Thomas. - Odprowadzę damy do domu.
   Brew Christophera się wygładziła.
- Ah, rozumiem doskonale. To jest to, co Matthew powiedział, że mamy zrobić, by nie spuścić Jamesa z oczu i z całej siły trzymać go z dala od...
   Urwał, wpatrując się w Grace z chłodnym niepokojem."

Fragment Son of the Dawn jest już gotowy na jutro i jestem w ponad połowie tłumaczenia fragmentu na sobotę

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Barbara i Thomas Lightwood - cytat

"Barbara poklepała Thomasa, jakby jego opalone ramię było głową małego chłopca.
- Tommy, tylko się o ciebie martwiłam. Na pewno nie jesteś zdenerwowany.
   Brwi Thomasa zacisnęły się ostro, sprawiając, że jego sympatyczne oblicze było ciemne przez krótką chwilę. Później westchnął, przyciągnął siostrę do siebie, w krąg jego ramion i pochylił się, by pocałować ją w czoło.
- Nie, Babs - powiedział. - Oczywiście, że nie jestem zdenerwowany. Możesz poświęcić swój czas na taniec ze swoim bratem, mimo że wiem, iż Oliver nie będzie chciał się z tobą rozstać? Obiecuję, że postaram się nie być niezdarny."

niedziela, 15 kwietnia 2018

Will i Lucie - cytat

"- Co jeżeli Cordelia zmieniła zdanie i powie, że nie będzie mieć takiej kokietki jak ty?
- Nigdy, by tego nie zrobiła! - Lucie była oburzona.
- Nie - zgodził się Will. - Nie zrobiłaby tego. Na tyle, na ile mnie to dotyczy, uważam, że powinniście przeprowadzić ceremonię tak szybko jak chcecie. Wszytko czego chcę dla ciebie i Cordelii to żyć długo i szczęśliwie i, żebyście nigdy nie były rozdzielone."

Muzycy w The Last Hours

1. Alastair Carstairs kiedyś śpiewał ghazals, ale przestał czuć się komfortowo z tym jak ludzie widzą go przez jego pochodzenie, więc już nie ich nie śpiewa.

2. Jesse Blackthorn kiedyś grał na fortepianie, kiedy był żywy. Czasami, konkretnie ludzie mogą ciągle słyszeć ciche dźwięki grane w zakurzonej rezydencji Blackthornów

3. Thomas Lightwood tworzy w głowie piosenki, ale jest za nieśmiały, by komukolwiek o nich powiedzieć. Za wyjątkiem jednej osoby, której mówi.

sobota, 14 kwietnia 2018

"Son of the Dawn" - pierwsza część tłumaczenia

Kursywą będą zapisane zdania wypowiedziane przez Brata Zachariasza
Wszystkie prawa i bohaterowie należą do Cassandry Clare i Sarah Rees Brennan, ja tylko amatorsko tłumaczę


"Syn Świtu"

Nowy Jork, rok 2000

   Każdy świat zawiera w sobie inne światy. Ludzie podróżują po wszystkich światach, które mogą znaleźć, szukając swoich domów.
    Niektórzy ludzie myśleli, że ich świat był jedynym. Nie mieli pojęcia o innych światach, tak blisko ich własnego jak pokój, lub o demonach próbujących znaleźć do nich drzwi i o Nocnych Łowcach, którzy blokowali te drzwi. Jeszcze mniej wiedzieli o Podziemiu, społeczności magicznych postaci, które dzieliły ich świat  i ryły w nim swoją własną przestrzeń.
    Każda społeczność potrzebuje serca. Musiała to być wspólna przestrzeń, gdzie każdy mógł się dostać, by handlować dobrami i sekretami. Były Mroczne Targi, gdzie Podziemni i ci, którzy posiadali Wzrok spotykali się, na całym świecie. Najczęściej były tworzone na zewnątrz.
    Nawet magia trochę różniła się w Nowym Jorku.
    Opuszczony teatr na Canal Street stał tam od lat 20. XX wieku, cichy świadek, ale nie członek blasku działalności miasta. Ludzie, którzy nie mieli Wzroku, przechodzili obok tej fasady z terakoty zaaferowani swoimi własnymi sprawami. Jeżeli poświęciliby teatrowi choć odrobinę uwagi, pomyśleliby, że wygląda tak mrocznie i spokojnie jak nigdy wcześniej.
    Nie mogli zobaczyć światła magii faerie, które zamieniały wypatroszony amfiteatr i nagie marmurowe korytarze w złoto. Brat Zachariasz potrafił.
     Szedł, postać ciszy i ciemności, przez korytarze ze słonecznie żółtych płytek, paneli złota i czerwieni błyszczących na suficie nad nim. Były tam popiersia brudne z starości, będące w alkowach przy ścianach, ale dzisiaj faerie ułożyły kwiaty i bluszcz, by owinęły się dookoła nich. Wilkołaki ustawiły małe migoczące amulety, przedstawiające księżyc i gwiazdy w oszklonych oknach, nadając blasku rozpadającym się czerwonym zasłonom, wciąż wiszącym w łukowatych ramach. Były tam lampy ze skrzydłami, które przypominały Zachariaszowi o dawnych czasach, kiedy on i cały świat byli inni. W jednym z rozległych pokoi teatralnych wisiał żyrandol, który nie działał od lat, ale dzisiejsza magia czarowników ogarnęła każdą żarówkę różnokolorowymi płomieniami. Podobnie jak świecące klejnoty, ametyst i rubin, szafir i opal, ich światło tworzyło prywatny świat, który wydawał się nowy i stary, przywrócił teatrowi całą jej dawną świetność. Niektóre światy trwały tylko jedną noc.
    Gdyby Targ miał moc pożyczenia mu ciepła i światła tylko na jedną noc, Brat Zachariasz by ją wziął.
     Przekonująca kobieta faerie czterokrotnie próbowała sprzedać mu napój miłosny. Zachariasz żałował, że taki czar na niego nie zadziała. Stworzenia tak nieludzkie jak on nie spały, ale czasami leżał i odpoczywał, mając nadzieję na coś w rodzaju spokoju. Nigdy nie nadszedł.  Spędził długie noce, czując jak miłość wyślizguje mu się spomiędzy palców, teraz bardziej wspomnienie niż uczucie.
     Brat Zachariasz nie należał do Podziemia. Był Nocnym Łowcą, a nawet nie tylko Nocnym Łowcą, ale jednym z ukrytych i zakapturzonych bractw poświęconych tajemnym sekretom i zmarłym, zaprzysiężonym i naznaczonym przez runy do milczenia i wycofania się z każdego świata. Nawet jego własny rodzaj często obawiał się Cichych Braci, a Podziemni zwykle unikali wszystkich Nocnych Łowców, ale Podziemni byli teraz przyzwyczajeni do obecności tego Nocnego Łowcy na Mrocznych Targach. Brat Zachariasz przychodził na Mroczne Targi przez sto lat, podczas długiej wyprawy, którą nawet on zaczął uważać za bezowocną. A jednak dalej szukał. Brat Zachariasz miał mało, ale jedną rzecz jaką miał był czas, a on zawsze starał się być cierpliwy.
   Jednak dzisiaj był rozczarowany. Czarownik, Ragnor Fell nie miał nic dla niego. Żaden z jego niewielu innych kontaktów, pieczołowicie zebranych przez dziesięciolecia nie uczestniczył w Tagu. Był ciągle tutaj nie dlatego, że czerpał z tego radość, ale dlatego, że pamiętał, iż kiedyś się nimi cieszył.
    Wydawały się być ucieczką, ale Brat Zachariasz prawie nie pamiętał pragnienia ucieczki z Cichego Miasta, gdzie należał. Zawsze w głębi jego umysłu, zimne jak fala, czekająca by obmyć wszystkie inne rzeczy, były głosy jego braci.
Wzywały go do domu.
      Brat Zachariasz odwrócił się do błyszczących się brokatem okien. Opuszczał Targ, przedzierając się przez roześmiany, targujący się tłum, gdy usłyszał kobiecy głos wymawiający jego imię.
- Powiedz mi jeszcze raz, dlaczego chcemy tego Brata Zachariasza. Normalni Nefilim są wystarczająco źli. Anioł w żyłach, kije w tyłkach, a założę się, że u Cichych Braci są to wszystkie rzeczy. Zdecydowanie nie możemy zabrać go na karaoke.
   Kobieta mówiła po angielsku, ale odpowiedział jej chłopak, mówiący po hiszpańsku.
- Cicho. Widzę go.
    Była to para wampirów, a gdy się obrócił, chłopak uniósł rękę, by przyciągnąć uwagę Zachariasza. Wampir z podniesioną dłonią wyglądał najwyżej na piętnaście lat, a drugi wampir wyglądał na kobietę około dziewiętnastu lat, ale to nic nie mówiło Zachariaszowi. On sam ciągle wyglądał młodo.
   To było niezwykłe dla dziwnego Podziemnego, by pragnąć zwrócić na siebie jego uwagę.
- Brat Zachariasz? - zapytał chłopak. - Przyszedłem tutaj, by się z tobą spotkać.
Kobieta gwizdnęła.
- Teraz widzę, dlaczego możemy go chcieć. Witam, bracia Mackariah.
Naprawdę? Brat Zachariasz zapytał chłopaka. Czuł coś, co kiedyś mogło być zaskoczeniem, a teraz co najmniej zaintrygowaniem. Mogę ci się przydać?
- Mam taką nadzieję - powiedział wampir. - Jestem Raphael Santiago, zastępca szefa klanu nowojorskiego i nie lubię ludzi bezużytecznych.
   Kobieta pomachała ręką.
- Nazywam się Lily Chen. On zawsze taki jest. - Brat Zachariasz studiował parę z nowym zainteresowaniem. Kobieta miała neonowożółte pasemka we włosach i była ubrana w szkarłatne qipao, które pasowało do niej i, pomimo jej wcześniejszej uwagi, uśmiechnęła się na słowa towarzysza. Włosy chłopaka były kręcone, jego twarz słodka, a aura wokół niego pełna pogardy. U podstawy jego szyi widniała wypalona blizna, gdzie mógł leżeć krzyż.
Wydaje mi się, że mamy wspólnego przyjaciela
- Nie wydaje mi się - powiedział Raphael Santiago. - Nie mam przyjaciół.
- Oh, dziękuję ci bardzo - powiedziała kobieta u jego boku.
- Ty, Lily - powiedział chłodno Raphael - jesteś moją podwładną. - Odwrócił się do Brata Zachariasza. - Zakładam, że masz na myśli czarownika Magnusa Bane'a. Jest kolegą, który ma zawsze więcej interesów z Nocnymi Łowcami niż aprobuję. - Zachariasz zastanawiał się, czy Lily mówiła po mandaryńsku.  Cisi Bracia, rozmawiający pomiędzy umysłami, nie czuli potrzeb do języka, ale czasami Zachariasz tęsknił za swoim. Były noce - w Cichym Mieście zawsze była noc - podczas których nie pamiętał swojego własnego imienia, ale pamiętał dźwięk głosu swojej mamy, swojego taty lub narzeczonej mówiących po mandaryńsku. Jego narzeczona nauczyła się trochę tego języka dla niego, w czasach, gdy myślał, że będzie żył, by wziąć z nią ślub. Nie miałby nic przeciwko dłuższej rozmowie z Lily, ale nie do końca lubił usposobienie jej towarzysza.
Skoro wydaje się, że niezbyt obchodzą cię Nocni Łowcy, a także nie interesują cię nasi wspólni znajomi, dlaczego przychodzisz do mnie?
- Chciałem rozmawiać z Nocnym Łowcą - powiedział Raphael.
Dlaczego nie pójdziesz do swojego Instytutu?
     Usta Raphaela zwinęły się, odsłaniając kły w drwinie. Nikt nie drwił tak jak wampir, a ten był wyjątkowo uzdolniony w tej dziedzinie.
- Mój Instytut, jak go nazywasz, należy do ludzi, którzy są... Jak to taktownie powiedzieć... bigotami i mordercami.
     Faerie sprzedająca wstążki z czarem związanym z nimi, przeszła koło nich śledząc niebieskie i filoteowe transparenty.
To nie było zbyt taktowne. Brat Zachariasz poczuł potrzebę zauważenia tego.
- Nie - powiedział Raphael z namysłem.  - Nie jestem uzdolniony w tej kwestii. Nowy Jork zawsze był miejscem podwyższonej aktywności Podziemnych. Światła miasta działają na ludzi jakbyśmy wszyscy byli wilkołakami wyjącymi do elektrycznego księżyca. Kiedyś czarownik chciał tutaj zniszczyć świat, zanim się pojawiłem.  Lider mojego klanu zrobił tutaj katastrofalny eksperyment z narkotykami, przeciwko mojej radzie i zmieniła miasto w ziemię rzezi. Fatalne w skutkach problemy z przywództwem są o wiele częstsze w Nowym Jorku niż gdziekolwiek indziej. Whitelaw'owie z Instytutu w Nowym Jorku rozumieli nas, a my ich. Whitelaw'owie zginęli broniąc Podziemnych przed ludźmi, którzy teraz zajmują ich Instytut. Oczywiście Clave nie skonsultowało się z nami, kiedy zrobiło z nas karę dla Lightwoodów. Teraz nie mamy żadnych interesów z nowojorskim Instytutem.   
       Głos Raphaela był stanowczy i Brat Zachariasz pomyślał, że mógłby być zaskoczony. Walczył w Powstaniu, gdy grupa młodych renegatów przeciwstawiła się swoim własnym dowódcom i pokojowi z Podziemiem. Opowiedziano mu historię Kręgu Valentine'a polującego na wilkołaki w Nowym Jorku i o Whitelawach, stojących im na przeszkodzie, co skończyło się tragedią, której nawet źli polujący na Podziemnych młodzi nie planowali. Nie podobało mu się, że Lightwoodowie i Hodge Starkwearher zostali wygnani do nowojorskiego Instytutu, ale chodziły słuchy, że Lightwoodowie udomowili się z trójką dzieci i byli szczerze skruszeni swoimi dawnymi uczynkami. Ból i siła, z którymi zmagał się świat wydawały się bardzo odległe w Cichym Mieście. Zachariaszowi nie wydawało się, że Podziemni mogli tak bardzo obrazić się na Lightwoodów, by mogli odrzucić ich wsparcie, gdy pomoc Nocnego Łowcy była prawdziwie potrzebna. Prawdopodobnie.
Podziemni i Nocni Łowcy mieli długą, skomplikowaną historię pełną bólu, a duża część tego bólu była winą Nefilim, przyznał Brat Zachariasz. Jednak przez lata, znaleźli sposób, by współpracować.
Wiem, że gdy poszli za Valentine'em Morgensternem, Lightwoodowie zrobili okropne rzeczy, ale jeżeli naprawdę zrozumieli swój błąd, nie mógłbyś im wybaczyć?
- Będąc potępioną duszą, nie mam moralnych zarzutów wobec Lightwoodów - powiedział Raphael bardzo moralizatorskim tonem. - Mam zarzuty wobec mojej odciętej głowy. Mając najmniejszy pretekst, Lightwoodowie zniszczyliby mój klan.
   Jedyna kobieta, którą Zachariasz kiedykolwiek kochał, była czarownikiem. Widział jak opłakiwała Krąg i to, co zrobił. Brat Zachariasz nie miał powodu, by wspierać Lightwoodów, ale każdy zasługiwał na drugą szansę, jeżeli pragnął jej wystarczająco mocno. A jedną z przodków Roberta Lightwooda była kobieta o imieniu Cecily Herondale.
Powiedz, że tego nie zrobią. Zasugerował Brat Zachariasz. Nie byłoby lepiej, by przywrócić relacje z Instytutem, niż mieć nadzieję na spotkanie Cichego Brata na Mrocznym Targu?
- Oczywiście, że tak - powiedział Raphael.  - Całkowicie wiem, że to nie jest idealna sytuacja. To nie pierwszy podstęp, który musiałem stworzyć, kiedy poprosiłem o audiencję z Nocnymi Łowcami. Pięć lat temu byłem na kawie z wizytującym Ashdownem. - On i jego towarzyszka zadrżeli.
- Absolutnie nienawidzę Ashdownów- zauważyła Lily. - Są tacy nudni. Wydaje mi się, że gdybym karmiła się jednym z nich to przysnęłabym w połowie. - Raphael posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. - Nie żebym kiedykolwiek marzyła o nonsensownym piciu krwi jakiegokolwiek Nocnego Łowcy, ponieważ to byłoby złamanie Porozumień. - Lily poinformowała Brata Zachariasza głośnym głosem. - Porozumienia są dla mnie bardzo ważne. - Raphael zamknął oczy, ledwo namacalna mina przemknęła się po jego twarzy, ale zaraz je otworzył i pokiwał głową. - Więc co o tym sądzisz, Bracie Ustackariah, pomożesz nam? - Zapytała wesoło Lily.
    Zimny ciężar jego niezadowolenia dał o sobie znać od jego milczących braci, jak kamienie będące przyciśnięte do jego umysłu. Zachariasz miał pozwolenie na  dużą swobodę jak na Cichego Brata, ale jego regularne wizyty na Mrocznych Targach i jego coroczne spotkania z kobietą na Blackfriars Bridge już wystarczająco testowały limity, na które mógł sobie pozwolić. Jeżeli zacząłby współdziałać z Podziemnymi, by rozwiązać problemy, z którymi doskonale mógł sobie poradzić Instytut, przywileje Brata Zachariasza były zagrożone uznaniem za zawieszone. Nie mógł ryzykować zaprzepaszczenia tego spotkania. Wszystko, tylko nie to.
Cisi Bracia nie mają pozwolenia na mieszanie się w sprawy świata zewnętrznego. Jakikolwiek jest twój problem, silnie nalegam, byś skonsultował się z twoim Instytutem.
     Pochylił głowę i zaczął się odwracać.
- Moim problemem są wilkołaki przemycające yin fen do Nowego Jorku - krzyknął za nim Raphael. - Słyszałeś kiedykolwiek o yin fen?
   Dzwony i pieśni Mrocznego Targu wydawały się wyciszyć. Brat Zachariasz odwrócił się gwałtownie do dwóch wampirów. Raphael Santiago wpatrywał się w niego błyszczącymi oczami, co pozostawiło Brata Zachariasza w przeświadczeniu, że Raphael wiedział dużo o historii Zachariasza.
- Ah - powiedział wampir. - Widzę, że słyszałeś.
   Zachariasz najczęściej starał się odpychać wspomnienia o swoim śmiertelnym życiu, ale teraz musiał się postarać, by wyrzucić niepokojący koszmar obudzenia się jako dziecko z wszystkimi, których kochał martwymi i srebrnym ogniem płonącym w jego żyłach.
Gdzie usłyszałeś o yin fen?
- Nie zamierzam ci powiedzieć  - powiedział Raphael. - Ani nie zamierzam pozwolić temu czemuś być dogodnie dostępne w moim mieście. Wielka ilość yin fen właśnie jest w drodze do miasta, na pokładzie statku przewożącego ładunek z Szanghaju, Ho Chi Minh, Wiednia i samego Idrisu. Statek ma wyładunek na terminalu statków pasażerskich w Nowym Jorku. Pomożesz mi, czy nie? - Raphael już wcześniej wspomniał o szefie jego klanu uprawiającego okropne eksperymenty z narkotykami. Zachariasz sądził, że wielu potencjalnych klientów w Podziemiu rozmawiało na Targu o wysyłce yin fen.
      Fakt, że Podziemny z konserwatywnymi poglądami usłyszał o tym, był zwykłym szczęściem.
Ale musimy skonsultować się z Instytutem nowojorskim. Jeżeli chcesz, mogę pójść z tobą do Instytutu i wyjaśnić o co chodzi. Lightwoodowie docenią informację. To okazja, by poprawić stosunki pomiędzy Instytutem a wszystkimi Podziemnymi w Nowym Jorku.
Raphael nie wyglądał na przekonanego, ale po chwili pokiwał głową.
- Pójdziesz ze mną? - zapytał. - Nie zawiedziesz? Nie posłuchaliby wampira, ale sądzę, że prawdopodobnie posłuchają Cichego Brata.
Zrobię wszystko, co będę mógł.
    Przebiegłość zakradła się do głosu Raphaela.
- A jeżeli mi nie pomogą. Jeżeli oni lub nawet Clave odmówią by mi uwierzyć, co wtedy zrobisz?
Wtedy dalej będę ci pomagał. Powiedział Brat Zachariasz, ignorując dreszcz chłodnego wycia swoich braci w jego głowie oraz myślenie o czystych oczach Tessy. Bal się, że nie będzie mógł zobaczyć się z Tessą, ale gdy ją spotka, chciałby spojrzeć jej w oczy bez żadnej plamy. Nie mógł pozwolić, by jakiekolwiek dziecko cierpiało tak jak on cierpiał, nie jeżeli mógł temu zapobiec. Zachariasz nie potrafił czuć tego, co czuł, kiedy był śmiertelnikiem, ale Tessa ciągle potrafiła czuć. Nie mógł pozwolić by się na nim zawiodła. Była ostatnią gwiazdą, przez którą był kierowany.
- Pójdę z tobą do Instytutu - zaoferowała się Lily.
- Nie zrobisz tego - powiedział Raphael. - To niebezpieczne. Pamiętasz jak Krąg zaatakował Magnusa Bane'a. - Lód w głosie Raphaela był w stanie położyć cały Nowy Jork pod zmarzliną na tydzień w środku lata. Popatrzył na Brata Zachariasza z dezaprobatą. - Magnus stworzył wasze Bramy, a nie dostaje za to nic od Nocnych Łowców. Jest jednym z najpotężniejszych czarowników na świecie i tak serdecznie biegnie, by pomóc mordercom. Jest najlepszym, co może zaproponować Podziemie. Jeżeli Krąg miał go na celowniku, mogliby wybić każdego z nas.
- To byłaby cholerna strata - potwierdziła Lily. - Magnus organizuje także niesamowite przyjęcia.
- Nie wiedziałbym- powiedział Raphael, rzucając spojrzenie pełne obrzydzenia na wesołe zamieszki na Targu. - Nie lubię ludzi. I zgromadzeń.
    Wilkołak mający na siebie zaczarowaną głowę z papier-mâché przepchnął się koło Raphaela, krzycząc: "Awoooo!" Raphael odwrócił się, by na niego spojrzeć, a wilkołak wycofał się z uniesionymi rękami, mamrocząc: "Uh, przepraszam. Mój błąd."
    Pomimo niewielkiego rozbawienia przez wilkołaka, Brat Zachariasz trochę odprężył się na dowód, że ten wampir nie był całkowicie okropny.
Rozumiem, że bardzo cenisz Magnusa. Ja także. Kiedyś pomógł osobie bardzo bliskiej memu...
   - Nie, wcale go wysoko nie cenię! - Przerwał mu Raphael. - I nie obchodzi mnie twoja historia. Nie mów mu, że cokolwiek takiego powiedziałem. Mam opinie na temat moich kolegów. To nie znaczy, że mam wobec nich personalne uczucia.
- Cześć, mój chłopie, to cudownie cię zobaczyć - powiedział Ragnor Fell, przechodząc obok.
    Raphael przerwał by przybić pięść z zielonym czarownikiem, zanim Ragnor zniknął pomiędzy stoiskami, dźwiękami i wielokolorowymi światłami Targu. Lily i Brat Zachariasz spojrzeli na Ragnora.
- Jest kolejnym kolegą! - zaprotestował Raphael.
Lubię Ragnora.
- Dobrze dla ciebie - odgryzł się Raphael. - Rozkoszuj się swoją pasją lubienia i ufania wszystkim. Brzmi to dla mnie tak pociągająco jak opalanie.
    Zachariasz poczuł, że stał się obeznany z kolejnym powodem, oprócz złej wampirzej byłej dziewczyny Magnusa, dlaczego Magnus zawsze wydawał się dostawać migreny, gdy ktoś wspominał o klanie wampirów w Nowym Jorku w jego obecności. On, Lily i Raphael zaczęli spacerować po Targu.
- Napój miłosny dla najprzystojniejszego Cichego Brata? - zapytała kobieta faerie po raz piąty, przebierając w swoich włosach o kolorze dmuchawca.  Czasami ktoś mógł marzyć, by Mroczny Targ nie zaczął czuć się tak komfortowo w jego obecności. Pamiętał tę kobietę, pomyślał, ledwie zauważając, że to ona zraniła złotowłose dziecko. To było tak dawno temu. Wtedy jeszcze się bardzo przejmował. Lily prychnęła.
- Nie sądzę, by Brat Beast-with-two-backs-ariah  (nie wiem jak to przetłumaczyć, ponieważ jest to przerobiony idiom angielski "make beast with two backs" co oznacza "kochać się") potrzebował napoju miłosnego.
Dziękuję, ale nie. Powiedział Brat Zachariasz do kobiety faerie. Bardzo mi to pochlebia, ale Brat Enoch jest naprawdę piękną postacią mężczyzny.
- A może tobie i damie spodobałyby się łzy feniksa, by mieć miłość pełną namię...
   Nagle ucichła, a całe stoisko oddaliło się po nagiej marmurowej ścianie na małych kurzych nóżkach.
- Ups, zapomnijcie o tym! Nie widziałam cię tutaj, Raphael.
   Cienkie brwi Raphaela uniosły się w górę i w dół jak gilotyna.
- Więcej ze sztywniaka niż Cichego Brata - wymamrotała Lily. - Oh, co za wstyd.
    Raphael wyglądał na zadowolonego z siebie. W głowie Zachariasza, Brat Enoch był zirytowany byciem przedmiotem żartu. Blask i wir Mrocznego Targu błyszczał z jasnym rozjarzeniem w oczach Brata Zachariasza. Nie podobała mu się myśl o yin fen rozprzestrzeniającym się jak srebrny dziki ogień w innym mieście, zabijając szybko jak płomień lub wolno jak duszący dym. Jeżeli nadciągał, musiał do zatrzymać. Ta podróż na Mroczny Targ była mimo wszystko pożyteczna. Jeżeli nie umiał czuć, mógł działać.
Prawdopodobnie jutro w nocy Lightwoodowie zaskarbią sobie twoje zaufanie. Powiedział Brat Zachariasz, kiedy on i wampiry wyszli prosto w przyziemny gwar na Canal Street.
- Mało prawdopodobne - powiedział Raphael.
Zauważyłem, że zawsze lepiej jest mieć nadzieję niż zwątpienie. Powiedział Brat Zachariasz łagodnie. Będę czekać na ciebie przed wejściem do Instytutu.
    Za nimi, zaczarowane światła migotały, a dźwięk muzyki faerie roznosił się przez korytarze teatru. Przyziemna kobieta obróciła się, by spojrzeć na budynek. Błyszczące niebieskie światło padło promieniem poprzez jej niewidzące oczy.
    Dwa wampiry kierowały się na wschód, ale w połowie ulicy Raphael obrócił się, gdzie stał Brat Zachariasz. W nocy, z daleka od świateł Targu, blizna wampira była biała, a jego oczy czarne. Jego oczy widziały za dużo.
- Nadzieja jest dla głupców. Spotkam się z tobą jutrzejszej nocy, ale zapamiętaj jedną rzecz, Cichy Bracie - powiedział. - Nienawiść jak ta nie zanika. Praca Kręgu jeszcze nie została zakończona. Spuścizna Morgensterna zażąda większej liczby ofiar. Nie zamierzam być jedną z nich.
Poczekaj. Powiedział Brat Zachariasz. Wiesz dlaczego statek będzie rozładowywał ładunek na terminalu pasażerskim?
Raphael zadrżał.
- Powiedziałem ci, że statek wiezie ładunek z Idrisu. Pewnie jakiś bachor Nocnych Łowców jest na pokładzie.
   Brat Zachariasz odszedł z Targu samotnie, myśląc o dziecku na statku z zabójczym ładunkiem i potencjalnie większej liczbie ofiar." (tłumaczenie własne)


1. W "Nic oprócz cieni" Jem mówi, że Will, Tessa, Jamie i Lucie są gwiazdami, które wskazują mu drogę do światła. po tylu latach z całej czwórki pozostała tylko Tessa.
2. Ta osoba bardzo droga sercu Jema, której pomógł Magnus, to oczywiście Will jak możemy się domyśleć.
3. Wspomniane złote dziecko, które zraniła kobieta faerie to Matthew Fairchild. Dowiemy się, co dokładnie mu zrobiła w "Every Exquisite Thing"
4. Tan "żart" Jema o Bracie Enochu... Czy tylko mnie nie brzmiał do końca na żart? Kto wie, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami Cichego Miasta ;)

Kolejny fragment pojawi się już w środę :)

Usunięta scena z "Miasta Szkła" - pocałunek Jace'a i Aleca


"Jace spojrzał na Aleca. Następnie zapytał:
- Co jest pomiędzy tobą a Magnusem Bane?
Głowa Aleca gwałtownie się obróciła, jakby Jace go uderzył lub odepchnął.
- Ja nie... nie ma nic...
- Wiem lepiej - powiedział Jace, uprzedzając go. - Nie jest głupi. Powiedz prawdę.
- Nie ma nic pomiędzy nami - powiedział Alec, a następnie, widząc minę Jace'a, dodał z wielką niechęcią - Już nie ma nic pomiędzy nami. Kiedyś było. Lepiej?
- Dlaczego? Magnus naprawdę cię lubił.
- Zostaw to, Jace - powiedział Alec ostrzegawczym tonem. Jace nic sobie z tego nie zrobił.
- Magnus mówi, że to dlatego, iż jesteś przywiązany do mnie. To prawda?
Nastąpiła chwilą ciszy. Później, Alec wydał z siebie zdesperowany jęk przerażenia i zakryć twarz dłońmi.
- Zabiję Magnusa. Naprawdę go zabiję.
- Nie rób tego. Troszczy się o ciebie. Naprawdę. Wierzę w to - powiedział Jace. - Spójrz, nie chcę cię do niczego namawiać, ale nie chciałbyś może...
- Zadzwonić do Magnusa? To jest martwy koniec, wiem, że starasz się pomóc, ale...
- Pocałować mnie? - dokończył Jace.
Alec wyglądał jakby zaraz miał spaść z krzesła.
- CO? Co? Co?
- Jedno "co" by wystarczyło. - Jace starał się z całych sił wyglądać jakby cały czas składał takie propozycje. - Sądzę, że to by pomogło.
     Alec spojrzał na niego z czymś na kształt przerażenia.
- Nie mówisz poważnie.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Ponieważ jesteś najbardziej heteroseksualną osobą jaką znam. Prawdopodobnie najbardziej heteroseksualną osobą we wszechświecie.
- Dokładnie- powiedział Jace, pochylił się i pocałował Aleca w usta.
    Pocałunek trwał około cztery sekundy, zanim Alec odsunął się gwałtownie, wyciągając ręce to góry, zatrzymując Jace'a przeddzień ponownym przysunięciem.
   Wyglądał jakby chciało mu się wymiotować.
- Na Anioła - powiedział. - Nigdy więcej tego nie rób.
- Tak? - Jace się uśmiechnął. - Aż tak źle?
- Jak całowanie mojego brata - powiedział Alec z przerażeniem w oczach.
- Sądziłem, że będziesz czuł coś takiego. - Jace skrzyżował ręce na piersi. - A także, mam nadzieję, że możemy skoloryzować całą ironię z tego co powiedziałeś.
- Możemy koloryzować cokolwiek chcesz - powiedział Alec żarliwie. - Tylko już mnie nie całuj.
- Nie zamierzam. Mam inne rzeczy do zrobienia. - Jace wstał, odsuwając na bok krzesło. - Jeżeli ktokolwiek zapyta, gdzie jestem, powiedz, że poszedłem na spacer.
- A gdzie tak naprawdę idziesz? - zapytał Alec, patrząc jak idzie do drzwi. - Zobaczyć się z Clary?
- Nie. - Jace pokręcił głową. - Idę do Gard. Zamierzam wyciągnąć Simona z więzienia."

piątek, 13 kwietnia 2018

Ty i Livvy w baśni

Dzieci mogły się zgubić, ale jeżeli spotkają kogoś z podobnym poczuciem humoru jak ich, będą mogły ocalić siebie nawzajem.

Ty i Livvy jako "Jaś i Małgosia"



czwartek, 12 kwietnia 2018

"Son of the Dawn" - tłumaczenie i dni publikacji

Jednogłośnie stwierdziliście,  że chcecie, bym przetłumaczyła "Son of the Dawn", więc od razu wzięłam się za pracę.
Życzcie mi powodzenia i owocnych wyników

Mam propozycję. Jako, że w soboty już publikuję usunięte, czy zmienione lub bonusowe sceny z książek Cassandry to może w ten dzień będę także publikować część "Son of the Dawn"? I zrobimy sobie taki dzień z tłumaczeniami? Plus jeszcze środa na "Son of the Dawn", żebyście tak długo nie musieli czekać na to tłumaczenie (czyli "Son of the Dawn" w środy i soboty + sceny w soboty)

Chyba, że proponujecie inne dni. Jestem otwarta na propozycje

Barbara, Eugenia i Thomas Lightwood

1. Barbara i Eugenia nie są głównymi postaciami, tak jak nie są częścią głównej grupy przyjaciół w TLH: uważają się za bardzo dorosłe damy.

2. Barbara jest w tym samym wieku (23 lata), w którym była Charlotte w TID, a Charlotte była mężatką, prowadziła Instytut, opiekowała się nastolatkami itd. 

3. Barbara i Eugenia są starszymi siostrami Thomasa i uważają Thomasa za idealne dziecko, a przyjaciele Thomasa są od niego o rok młodsi, więc Barbara i Eugenia mówią do nich: Jesteście wszyscy malutkimi łobuzami! Ledwo się urodziliście i już sprawiacie tak wiele kłopotów!" Oczywiście bardzo ich lubią, ale obawiają się, że Thomas jest prowadzony na manowce.

4. Sytuacja miłosna Barbary jest dokładnie określona na początku książki, ale kto wie co może być jej końcowym przeznaczeniem.

5. Romantyczne uwikłania Eugenii mogą nas zaskoczyć.

6. Barbara i Eugenia lubią Charlesa (może romantycznie, a może inaczej), a co jest ważne - uważają, że jest dobrym, wrażliwym mężczyzną i chciałaby aby ta dzika czwórka (James, Matthew, Thomas i Christopher) go słuchała.

środa, 11 kwietnia 2018

Motyw przewodni "Queen of Air and Darkness"

Motywem przewodnim "Queen of Air and Darkness" jest poemat Edgara Allana Poe pt. "Miasto na morzu"

Patrz — oto czarny śmierci tron
Wśród dziwnych — pustych, dzikich stron,
Gdzie się Zachodu krwawi skon.
Tam wielcy — mali — dobrzy — źli —
W spokoju wiecznym każdy śni.
Tam gmachów tłum — tam wieżyc zrąb,
Których nie dotknie czasów ząb.
(Struktura taka nam nie znana) —
A w krąg od wichrów zapomniana,
Drętwa — pod niebem na dolinie
Melancholijnie woda płynie.

Nie schodzi żaden błysk z lazurów
Na wieczny mrok tych sennych murów,
Lecz z ułudnego morza fal
Milczące światło spływa w dal —
I w dal rozlewa się po skałach,
Katedrach, wieżach, arsenałach
I babelowych — zda się, wałach.
Po niedostępnych ciemnych parkach,
Po marmurowych sklepień arkach,
Po gmachach, które we mgle giną,
I których ściany w krąg obwiną
Rzeźbionym fryzem bluszcz i wino.

Drętwa — pod niebem na dolinie
Melancholijnie woda płynie.
A blade zamki i ich cienie —
Zawisły, rzekłbyś, jak widzenie
W powietrznej sinych mgieł arenie.
Gdyż z dumnej wieży tej stolicy
Duch Śmierci patrzy bladolicy.
Groby rozwarły się widomie,
Ziejąc — na martwych skał poziomie —
Lecz ani skarb, co w nich zamknięty,
Ni w oczach bogów diamenty,
Ni trupy — strojne w wieniec złoty —
Nie zbudzą głębin tych z martwoty —
I żadna struga, żadna mgła —
Nie marszczy fal umarłych szkła.
Nie wróży nic, że będzie wiatr
Na tym straszliwie niemym morzu;
Nie świadczy nic, że był tu wiatr
Na tym ohydnie cichym morzu!

Lecz — spójrz! w powietrzu jakiś ruch
Toń wód porusza jakiś duch:
Wieżyce, zda się, płyną w dół,
W mgły rozwiewając się na pół…
Mdlejące świątyń bladych szczyty
Znikają, w próżni mknąc błękity,
I zapłonęła toń ogniściej —
Godziny dyszą uroczyściej
I w dzikich jękach — w bezdeń wód —
Zapada w mgłach mistyczny gród,
I z swych tysiącznych wstając tronów
Wita go piekło wśród pokłonów!

ANKIETA DOTYCZĄCA "SON OF THE DAWN"

Pod przedostatnim postem dostałam pytanie, czy będę publikować własne tłumaczenie "Son of the Dawn". Jako, że nie wiem, czy są jeszcze jacyś chętni na czytanie tego, postanowiłam stworzyć ankietę. Głosujcie!

CZAS DO JUTRA GODZINY 20:00

wtorek, 10 kwietnia 2018

Bohaterowie TID w TLH

1. Will i Gabriel ciągle  (jednak w mniejszym stopniu) swoje momenty, co można zauważyć, gdy w "Nic oprócz cieni" Will ukradł powóz Gabriela - skonplikowane przez fakt, że Gabriel uwielbia syna Willa - Jamesa, a Will uwielbia córkę Gabriela - Annę.

2. Will zawsze głosi swoją miłość do Tessy i jest tyko zfrustrowany, gdy nie może chronić Tessy i swoich dzieci, gdy inni patrzą na nich podejrzliwie. Tessa wybrała Willa i sposób życia Nocnego Łowcy oraz stara się kierować Instytutem razem z Willem, mimo że są Nocni Łowcy, którzy nigdy jej nie zaakceptują.  Ludzie zawsze starają się być łagodni w obecności Willa, ale Will nie jest cierpliwym człowiekiem.

3. Charlotte jest bardziej oddalona od reszty, z wiadomych względów, ponieważ jest Konsulem i musi ciągle być w Idrisie, podczas gdy Will i Tessa muszą być w Londynie, ale ona ciągle troszczy się i troszczy o wszystkich.

4. Zobaczymy trochę więcej relacji pomiędzy Charlotte i Henrym oraz ich nadzieje na przyszłość w "Cast Long Shadows" - która jest częściowo z perspektywy Matthew, a on ma swoje prywatne zdanie na temat swoich rodziców i brata - wiemy już, że jest bardzo oddany ojcu.

5. Gideon i Charlotte są teraz bardzo blisko, ponieważ Clave nie jest bardzo zachwycone, że jest kierowane przez kobietę i niestety posiadanie męskiego wsparcia jest bardzo pomocne.

6. Gideon - który jest o wiele bardziej dyplomatyczny od porywczego Willa i Gabriela  lub bardzo roztargnionego Henry'ego - jest dość lubiany przez wszystkich w Clave, mimo że ludzie wciąż szepczą o jego ojcu. Zbrodnie Benedicta znaczyły, że jego rodzina została ukarana, jako że on nie mógł i jego włości zostały zabrane Gideonowi i Gabrielowi - Ale Tatiana dostała dużo, ponieważ technicznie rzecz biorąc była Blackthorn. Gideon i Gabriel bardzo mocno odczuwają niełaskę i otrzymują wypłatę od Clave, ale pragną by mogli dać Sophie i Cecily oraz swoim dzieciom luksusy, w których się wychowali, a boli ich to że nie mogą.
Jednak ludzie wiedzą, że Gideon nie popełnił tych przestępstw co Benedict, a jego dzieci są najlepiej zachowującymi się z całego nowego pokolenia - Barbara zawrze dogodne małżeństwo, Thomas jest nieśmiałym i cichym chłopcem w swojej głośnej grupie przyjaciół.
Gideon zawsze robi wszystko co najlepsze dla Charlotte i jest jej głęboko lojalny i razem jako dyplomata i rządzący starają się ugładzić losy, tych których kochają, ale nie zawsze im się to udaje.