niedziela, 8 grudnia 2019

Flash Fiction #7 - "Świąteczna Kolęda Lightwoodów cz.1", czyli dlaczego mam ochotę zamordować Tatianę

Przepraszam, że w tym tygodniu nie pojawił się ani jeden post oraz że opowiadanie pojawia się dzisiaj a nie w sobotę, ale trochę przerosła mnie ilość rzeczy, którą musiałam załatwić.

"Londyn, 1889 rok

     Will Herondale był przepełniony duchem świąt, a Gideon Lightwood uważał to za bardzo irytujące.
      Tak naprawdę to nie tylko Will się tak zachowywał; on i jego żona Tessa wychowywali się w przyziemnych okolicznościach dopóki byli prawie dorośli, więc ich wspomnienia dotyczące świat Bożego Narodzenia zawierały miłe rodzinne wspomnienia i dziecinne uciechy. Budzili się z nimi do życia razem z resztą Londynu, jak co roku.
       Wspomnienia Gideona o świętach zawierały głównie przepełnione ludźmi ulice, za bardzo doprawione jedzenie oraz zapijaczonych przyziemnych kolędników, którzy wymagali ratunku od  bardziej niebezpiecznych londyńskich pierwiastków, gdy kolędowali całą noc, wierząc, że całe zło i niegodziwość zniknęły z tego świata, do momentu, w którym zostały zjedzone przez demony Kapre, zmienione w choinki. Tak dla przykładu.
        Urodzony i wychowany jak Nocny Łowca, Gideon, oczywiście, nie obchodził Bożego Narodzenia i zawsze odnosił się do londyńskiej obsesji na temat tego święta z otumanioną obojętnością. Przez większą część swojego dorosłego życia mieszkał w Idrisie, gdzie zima niosła alpejską głębię i nie dało się znaleźć świątecznej girlandy czy petardy. Zima w Idrisie zdawała się być bardziej uroczysta niż Boże Narodzenie, o wiele starsza niż Boże Narodzenie. To był dziwny aspekt Idrisu: podczas gdy większość Nocnych Łowców kończyła świętując święta ich lokalnych przyziemnych, a chociaż takie, które wylewały się na ulice z dekoracjami i publicznymi festynami, Idris w ogóle nie miał świąt. Gideon nigdy się nad tym nie zastanawiał; wydawało się oczywistym być, że Nocni Łowcy nie brali sobie urlopu. To było błogosławieństwo i przekleństwo bycie jednym z nich. Nocnym Łowcą było się cały czas.
        Nie dziwnym było, że niektórzy nie umieli tego znieść i odchodzili do przyziemnych żyć. Tak jak w zasadzie zrobił tata Willa Herondale'a, Edmund.
        Może własnie dlatego duch świąt Willa tak bardzo go irytował. W ostatnich latach polubił Willa Herondale'a i uważał go za swojego dobrego przyjaciela. Miał nadzieję, że kiedy ich dzieci będą starsze, one także się zaprzyjaźnią. Jeżeli Thomas będzie zdrowy do tego czasu. Wiedział też, że Will umyślnie przedstawiał się jako głupiutkiego i dość durnego, ale naprawdę był bystrym i wnikliwym szefem instytutu i bardzo dobrym wojownikiem.
        Ale gdy Will nalegał by pójść zobaczyć wystawy okienne na Selfridge, nie mógł przestać martwić się, że chyba, Will miał jednak zasadniczo niepoważny umysł.
- Oxford Street? Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem? Czyś ty oszalał?
- To będzie zabawa! - powiedział Will z lekką melodią w swoim walijskim akcencie, oznaczającą, że był trochę za bardzo podekscytowany. - Wezmę Jamesa, a ty Thomasa i pójdziemy na spacer. Wypijemy po drinku w Diabelskiej Tawernie, gdy będziemy wracać, co ty na to? - Poklepał Gideona po plecach.
        Gideon nie był w Londynie od dłuższego czasu. Jako jeden z najbardziej zaufanych doradców Konsul, nie tylko mieszkał w Idrisie, ale rzadko znajdował okazje, by wyjechać. Zostawał także dlatego, by jego syn Thomas mógł oddychać świeżym powietrzem Lasu Brocelind, a nie tym z tego brudnego, zamglonego miasta.
         Tego brudnego, zamglonego miasta powtórzył w jego głowie głos jego ojca, a Gideon był za bardzo znużony, by uciszyć głos jego ojca, jak to zwykle robił, gdy Benedict wkradał się. Martwy od więcej niż dekady, a jednak ciągle nie mógł zamilknąć.
          Jego brat Gabriel także mieszkał w Idrisie, ale z mniej jasnych powodów. Możliwe, że nie chodziło tylko o złe powietrze; możliwe, że oboje byli szczęśliwsi żyjąc daleko od domu Benedicta Lightwooda. I wiedzy, że obecny mieszkaniec tego domu nie chciał rozmawiać z żadnym z nich.
         Ale teraz Gideon przybył do Londynu z Thomasem, tylko ich dwoje, zostawiwszy Sophie i dziewczynki w Idrisie. Potrzebował rady na temat Thomasa, ludzi z którymi mógł dyskretnie przedyskutować problem. Potrzebował porozmawiać z Willem i Tessą Herondale oraz konkretnym Cichym Bratem, który bardzo często mógł być znaleziony w ich pobliżu.
          W tym momencie zastanawiał się, czy to był dobry pomysł. "Porządny, orzeźwiający spacer" był dokładnie takim typem angielskiego nonsensu, którego na wpół spodziewał się usłyszeć od Willa na temat Thomasa, ale "porządny spacer wzdłuż najbardziej zatłoczonej ulicy w Londynie na trzy dni przed świętami" było na takim poziomie nonsensu, że nie był na to przygotowany.
- Nie mogę zabrać Thomasa do tego tłumu - powiedział Willowi. - Będzie poobijany.
- Nie będzie poobijany - powiedział lekceważąco Will. - Nic mu nie będzie.
- A poza tym - powiedział Gideon. - Będziemy przykuwać uwagę. Przyziemni ojcowie nie mają w zwyczaju chodzić z dziećmi w wózkach, wiesz?
- Weźmiemy naszych synów na barana - powiedział Will. - I niech Anioł ma w opiece każdego, kto będzie na to narzekał. Świeże londyńskie powietrze będzie korzyścią dla każdego z nas. A witryny mają być prawdziwym widowiskiem w tym roku.
- Świeże londyńskie powietrze - powiedział oschle Gideon - jest ciężkie jak melasa i koloru zupy grochowej. - Ale zgodził się.
            Wcześniej zostawił Thomasa w pokoju dla dzieci, gdzie Tessa pilnowała jego i Jamesa. Będąc o cały rok starszym od Jamesa, Thomas nie zawsze rozumiał co James umiał, a co nie umiał zrobić, czy zrozumieć. Tessa martwiła się, że James zostanie zraniony. Jednak Gideon bardziej martwił się o Thomasa, który ciągle był mniejszy od Jamesa, mimo różnicy wieku. Był także bledszy od Jamesa i mniej krzepki. Dopiero niedawno doszedł do siebie po swojej ostatniej okropnej gorączce, która przyprowadziła do ich domu w Alicante nieznanego im Cichego Brata, by go zbadać. Po czasie Cichy Brat oznajmił, że Thomas wyzdrowieje i wyszedł bez dalszej rozmowy.
           Ale Gideon chciał odpowiedzi. Gdy podniósł teraz Thomasa, nie mógł przestać myśleć o tym jak lekki był jego syn. Był najmniejszym z "chłopców" jak Gideon o nich myślał - o Jamesie, o synu swojego brata, Christopherze i synu Charlotte, Matthew. Urodził się za wcześnie i był malutki. Byli przerażeni, gdy dostał gorączki po raz pierwszy, przekonani, że to już koniec.
           Thomas nie umarł, ale także nie w pełni wyzdrowiał. Pozostał drobny, o słabej kondycji zdrowotnej, szybko łapał choroby. Sophie walczyła bardziej niż ktokolwiek inny, by wypić z Kielicha Anioła, aby stać się Nocną Łowczynią, ale teraz była zmuszona walczyć w o wiele cięższej bitwie ze śmiercią przy łóżku ich syna. Wciąż i wciąż od nowa.
           Wzdychając, wziął swojego syna, by złapać ich płaszcze, na ich rześki bożonarodzeniowy spacer.


***

     Jak można było przewidzieć, Oxford Street była domem wariatów wypełnionym kupującymi, powozami, obserwatorami, grupami wrzeszczących kolędników. Gideon zaraz nałożyłby na nich run niewidzialności dla Przyziemnych oczu (chociaż jedna z grup kolędników składała się ewidentnie z wilkołaków, którzy wymienili Znaczące Spojrzenia z Gideonem), ale Will oczywiście chciał upajać się przeżyciem.
    James także zdawał się być bardzo zaintrygowany hałasem i światłami, chichocząc i wykrzykując w zachwycie, widząc świąteczna scenę dookoła nich. Londyński chłopak od urodzenia, pomyślał Gideon, ale cóż, ja też byłem londyńskim chłopakiem od urodzenia, a tu jak dla mnie jest za wielkie zamieszanie. Thomas był cichy, oglądał wszystko szeroko otwartymi oczami, wczepiając się w ramiona taty. Gideon nie miał pojęcia jak bardzo osłabiony wciąż był Thomas po ostatniej gorączce a jak bardzo był przytłoczony tłumem. W pewien sposób, gdy nie był chory, Thomasem można było się bardzo łatwo zająć, że aż wprawiało to człowieka w poczucie winy; rzadko robił zamieszanie, po prostu spoglądał na świat tymi wielkimi piwnymi oczami, jakby świadom swojej bezsilności, mając nadzieję, że nie będzie zauważony.
      Will czekał aż dołączą do tłumu przy witrynie Selfridge, a sam zaczął wykrzykiwać bezsensowne okrzyki radości takie jak "Na Jowisza!" i tym podobne. Podniósł Jamesa do szyby, by mógł zobaczcie dokładnie sceny, które jak się zdawało, koncentrowały się wokół jasnowłosych dzieci jeżdżących na łyżwach po rzece. Gideon pokazywał rzeczy Thomasowi, który się uśmiechał.
      Tylko raz zatrzymali się, by kupić gorący cydr od mężczyzny, który sprzedawał go na ulicy, gdy Will powiedział:
- Słyszałem o synu Tatiany, Jesse'em. Okropna sprawa. Rozmawiałeś z nią?
       Gideon pokręcił głową.
- Nie rozmawiałem z Tatianą od prawie dziesięciu lat, ani nie byłem w domu.
       Will wydał z siebie współczujący dźwięk.
- Nie sądzę, że to zbieg okoliczności - powiedział Gideon.
- Co? - zapytał Will.
- Zbieg okoliczności - powtórzył Gideon. - że oboje mamy dzieci, które są... chorowite.
- Gideon - powiedział Will rozsądnie. - wybacz mi, że to powiem, ale to stek bzdur. - Gideon spojrzał na niego zdziwiony. - Po pierwsze, masz swoje śliczne córeczki i żadna z nich nie była częściej chora niż inne dzieci, gdy były malutkie. Po drugie, wszystko, co stało się z twoim ojcem stało się przez jego własne czyny i wydarzyły się na długo po tym jak się urodziłeś, a ani ty ani Gabriel nie byliście chorowici.
     Gideon pokręcił głową. Will był taki miły, tak chętny, by oszczędzić my konsekwencji grzechów jego rodziny.
- Nie znasz wszystkiego - powiedział. - jak wiele eksperymentów z czarną magią przeprowadzał Benedict. Trwały odkąd sięgam pamięcią. Demoniczna ospa zostaje w pamięci, ponieważ jest dosyć upiorna.
- I też tam byliśmy - powiedział Will - kiedy zmienił się w gigantycznego robaka.
- To także - powiedział Gideon ponuro. - Ale dwoje chorowitych synów, małych i delikatnych... Nie mogę powiedzieć z pewnością, że to zbieg okoliczności, że nie ma to nic wspólnego z grabieżą mojego ojca. Nie mogę ryzykować takiej możliwości. - Spojrzał na Willa błagalnie. - Stanie się chorym zajęło Jesse'emu lata - powiedział - a Thomas ostatnimi czasy tak często choruje.
       Zapadła głęboka cisza. Will odezwał się cicho:
- Brzmisz jakbyś planował coś zrobić.
- Bo to prawda - powiedział Gideon z westchnieniem. - Muszę przejrzeć dokumenty mojego ojca, jego zapiski tego, co nazywał swoim "dziełem". Są w Chiswick, a ja muszę tam pójść i poprosić o nie Tatianę.
- Zobaczy się z tobą? - zapytał Will.
    Gideon znowu pokręcił głową.
- Nie wiem. Miałem nadzieję, że jej złość przez lata osłabienie i uraza. Miałem nadzieję, że fakt, iż Clave dało jej wszystkie pieniądze i posesje mojego ojca pomoże jej znaleźć spokój.
- Cóż - powiedział Will. - Jeżeli pójdziesz, musisz absolutnie zostawić Thomasa z nami.
- Nie chciałbyś by poznał swoją ciocię? - zapytał Gideon niewinnie.
     Will spojrzał na niego poważnie.
- Nie chciałbym, żeby on, czy którekolwiek z moich dzieci znalazło się na ziemiach tego domu!
    Gideon był zaskoczony.
- Dlaczego? Co z nim zrobiła.
       Will powiedział ponuro:
- Chodzi o to, czego nie zrobiła.

***

     Gideon mógł zrozumieć, o co chodziło Willowi. Tatiana nie zrobiła nic z domem. Nic, żeby zmienić, oczyścić, czy zachować go w jakikolwiek sposób. Zamiast go odrestaurować, czy na nowo udekorować według jej własnych upodobań, Tatiana pozwoliła mu zgnić, czerniejąc i opadając na siebie, upiorny pomnik upadku Benedicta Lightwooda. Okna były zamglone, jakby mgła kłębiła się wewnątrz; labirynt był czarną i poskręcaną ruiną. Gdy otworzył bramę, zawiasy zaskrzypiały jak torturowana dusza. Nie świadczyło to dobrze o emocjonalnym stanie jego mieszkańca.
      Gdy Benedict Lightwood zmarł w niełasce przez późne stany demonicznej ospy, a cała historia jego hańby została poznania przez Clave, Gideon ukorzył się. Nie chciał odpowiadać na pytania, ani słyszeć fałszywego współczucia dla zniszczenia jakie spotkało jego rodzinę. Nie powinien był się przejmować. Już znał prawdę o swoim ojcu. Jednak to wbijało się w jego dumę, a przecież nie powinien mieć już żadnej dumy w swoim oczernionym nazwisku.
     Dom i fortuna zostały zabrane dzieciom Benedicta na rozkaz Clave. Gideon ciągle pamiętał jak dowiedział się, że Tatiana oskarżyła jego i Gabriela o "zamordowanie" ich ojca. Clave na początku zabrało ich majątek, ale później ukazało jaka była sytuacja: Tatiana Blackthorn napisała do Clave, aby fortuna Benedicta została przekazana jej razem z rodowym domem Lightwoodów w Chiswick. Teraz była częścią rodziny Blackthorn, nie nosiła splugawionego nazwiska. Podczas procesu wydała wiele oskarżeń wobec swoich braci. Clave powiedziało, że rozumie, iż Gabriel i Gideon nie mieli wyboru i musieli zabić potwora, którym stał się ich ojciec, ale technicznie rzecz biorąc, Tatiana miała rację. Clave było skłonne dać Tatianie cały spadek Lightwoodów, w nadziei, że zakończą sprawę.
- Będę walczyć - Charlotte powiedziała Gideonowi, jej małe dłonie ściskały jego rękaw a usta były zaciśnięte.
- Charlotte, nie - błagał Gideon. - Masz tyle innych bitw do starcia. Gabriel i ja nie potrzebujemy niczego z tych splamionych pieniędzy. To nie ma znaczenia.
     Pieniądze nie miały wtedy znaczenia.
     Gabriel i Gideon przedyskutowali problem i zdecydowali, że nie będą  rywalizować z jej próbami. Ich siostra była wdową. Mogła mieszkać w byłej rezydencji Lightwoodów w Chiswick w Anglii oraz w rezydencji Blackthornów w Idrisie i proszę bardzo. Gideon miał nadzieję, że ona i jej syn będą szczęśliwi. Tak naprawdę wspomnienia Gideona o tym domu były, delikatnie rzecz ujmując, ambiwalentne.
    Teraz czekał przed frontowymi drzwiami, farba, którą były pokryte, w większości już odeszła, z głębokimi żłobieniami w niektórych miejscach jakby jakieś dzikie zwierze chciało się dostać do środka. Może Tatiana w pewnym momencie zamknęła się w środku. Po czasie drzwi otworzyły się, ale za nimi nie stała jego siostra, a dziesięcioletni chłopiec, spoglądający posępnie. Miał czarne włosy, które odziedziczył po ojcu, którego nigdy nie poznał, ale był wysoki jak na swój wiek, wątły, o zielonych oczach.
     Gideon zamrugał.
- Ty musisz być Jesse.
     Oczy chłopca zwęziły się.
- Tak - odpowiedział. - Jesse Blackthorn. A pan jak się nazywa?
      Jesse, jego siostrzeniec, po tyłu latach. Gideon wiele razy prosił, żeby mógł zobaczyć Jesse'ego, gdy był dzieckiem. On i Gabriel próbowali pójść do Tatiany, gdy urodziła dziecko, ale nie chciała żadnego z nich widzieć.
      Gideon wziął głęboki wdech.
- Cóż - powiedział. - Tak się składa, że jestem twoim wujkiem Gideonem. Bardzo się cieszę, że mogę cię w końcu poznać. - Uśmiechnął się. - Zawsze miałem nadzieję, że to się wydarzy.
     Mina Jesse'ego się nie poprawiła.
- Mama mówi, że jesteś bardzo nikczemnym człowiekiem
- Twoja matka i ja - powiedział Gideon z westchnieniem - mamy bardzo.... skomplikowaną przeszłość. Ale rodzina powinna znać siebie nawzajem, a także dobrych Nocnych Łowców.
     Chłopiec dalej wpatrywał się w Gideona, ale jego mina stała się trochę bardziej przyjazna.
- Nigdy nie poznałem innych Nocnych Łowców - powiedział. - Innych niż mama.
    Gideon myślał o tym momencie wiele razy, ale teraz nie wiedział, co powiedzieć.
- Ty... jak wiesz... Chciałem Ci powiedzieć. Słyszeliśmy, że twoja mama nie chce, żebyś miał nałożone runy. Powinieneś wiedzieć... Zawsze jesteśmy najpierw rodziną. I jeżeli nie chcesz mieć nałożonych runów, reszta twojej rodziny będzie cię wspierać w tej decyzji. Razem z... innymi Nocnymi Łowcami. - Nie był pewien, czy Jesse znał chociaż nazwę Clave.
     Jesse wyglądał na zaniepokojonego.
- Nie! Będę je mieć. Chcę tego! Jestem Nocnym Łowcą.
- Tak jak twoja mama - wymamrotał Gideon. Poczuł, że jest mała szansa. Tatiana mogła zniknąć, jak Edmund Herondale, zostawić całkowicie Świat Cieni, żyć jak przyziemny. Nocni Łowcy czasami tak robili; chociaż Edmund zrobił to z miłości, Tatiana mogła zrobić to z nienawiści.
     Ukucnął, by być bliżej chłopca. Zawahał się, a później wyciągnął rękę w stronę ramienia Jesse'ego. Jesse odsunął się, unikając jego dotyku jakby od niechcenia, a Gideon na to pozwolił.
- Jesteś jednym z nas - powiedział Gideon cicho.
- Jesse! - głos Tatiany dobiegł od strony schodów. - Odsuń się od tego człowieka!
    Jak gdyby szturchnięty igłą, Jesse odskoczył od Gideona i wycofał się bez dalszych słów w zacienione zakamarki domu.
      Gideon patrzył w przerażeniu jak jego siostra Tatiana schodzi po schodach. Miała na sobie różową suknię, mającą więcej niż dziesięć lat. Była poplamiona krwią, która, jak wiedział, także miała ponad dziesięć lat. Twarz Tatiany była ściągnięta i wynędzniała jak gdyby była tam wyryta zmarszczka, niezmieniona przez lata.
     Och, Tatiana. Gideona zalała dziwne połączenie uczucia współczucia i wstrętu. To już od dawna nie była żałoba. To było szaleństwo.
      Zielone oczy jego młodszej siostry zatrzymały się na nim, zimne jakby był kimś obcym. Jej uśmiech był jak nóż.
- Jak widzisz, Gideonie - powiedziała. - Jestem ubrana jak na przyjęcie gości. Nigdy nie wiesz, kto może wpaść z wizytą.
      Jej głos także był zmieniony: szorstki i trzeszczący z braku użycia.
- Przyszedłeś, żeby przeprosić? - ciągnęła. - Nie znajdziesz oczyszczenia z rzeczy, które zrobiłeś. Ich krew jest na twoich rękach. Mojego ojca. Mojego męża. Na twoich rękach i rękach twojego brata.
A jak to możliwe? Chciał ją zapytać Gideon. Nie zabił jej męża. Ich ojciec to zrobił, zamieniony przez chorobę w przerażającą demoniczną kreaturę.
       Ale Gideon czuł hańbę oraz winę tak samo jak żałobę, tak jak tego chciała. To on pierwszy uciął więzy ze swoim ojcem i z jego spuścizną. Benedict nauczył ich, by trzymać się razem, nie ważne za jaką cenę, a Gideon odszedł. Jego brat został dopóki nie zobaczył dowodu zepsucia ich ojca, któremu nie mógł zaprzeczyć.
        Jego siostra pozostała nawet teraz.
- Jest mi przykro, że nas obwiniasz - powiedział Gideon. - Gabriel i ja chcieliśmy jedynie twojego dobra. Czy... przeczytałaś nasze listy?
- Nigdy nie przepadałam za czytaniem - powiedziała cicho Tatiana.
       Przechyliła głowę, a po chwili Gideon zrozumiał, że to jedyne zaproszenie do środka jakie może mu dać. Przeszedł nerwowo przez próg, a gdy Tatiana nie nawrzeszczała na niego od razu, wszedł głębiej.
       Tatiana poprowadziła go do pomieszczenia, które kiedyś było gabinetem ich ojca, rzeźba zrobiona z kurzu i zniszczenia. Odwrócił wzrok od podartej tapety, przed oczami mignął mu napis na ścianie mówiący: BEZ LITOŚCI.
- Dziękuję, że zechciałaś się ze mną zobaczyć - powiedział Gideon, zajmując miejsce naprzeciwko niej. - Jak się miewa Jesse?
- Jest bardzo wątły - powiedziała Tatiana. - Nefilim tacy jak ty chcą nałożyć na niego runy, ponieważ planują zabić mojego syna tak jak zabili każdą inną osobę, którą kochałam. Masz miejsce w Radzie, czyż nie? W takim razie jesteś jego wrogiem. Nie wolno ci się z nim zobaczyć.
- Nie zmusiłbym go do nałożenia runów - zaprotestował Gideon. - Jest moim siostrzeńcem. Tatiano, jeżeli jest tak bardzo chory, może powinni go zobaczyć Cisi Bracia? Jeden z nich jest bliskim przyjacielem i mógłby przyjść zobaczyć Jesse'go w naszym domu. A Jesse mógłby poznać swoich kuzynów.
- Pilnuj własnego domu, Gideonie - odparowała Tatiana. - Nikt nie spodziewa się, że twój syn dożyje wieku Jesse'ego, prawda?
      Gideon ucichł.
- Jak sądzę, chcesz żeby Jesse poślubił jedną z twoich córek bez grosza przy duszy - ciągnęła Tatiana.
      Teraz Gideon był bardziej zdezorientowany niż urażony.
- Jego siostry cioteczne? Tatiana, oni są bardzo małymi dziećmi...
- Ojciec planował dla nas sojusze, gdy byliśmy dziećmi - wzruszyła ramionami. - Jak bardzo, by się ciebie wstydził. Jak ma się twoja robaczywa służąca?
       Gideon uderzyłby każdego mężczyznę, który nazwałby tak Sophie. Poczuł jak wściekłość, którą znał w dzieciństwie, gotuje się w nim, ale desperacko nauczył się kontroli. Wymusił na sobie teraz całą tą kontrolę. Robił to dla Thomasa.
 - Moja żona Sophia ma się bardzo dobrze.
        Jego siostra pokiwała głową, niemal miło, ale jej uśmiech szybko zamienił się w grymas.
- Wystarczy tych uprzejmości. Przyszedłeś po coś do Chiswick, zgadza się? Mów. I tak wiem, czego chcesz. Twój syn umiera, a ty potrzebujesz pieniędzy, by zakupić brudne lekarstwa Podziemnych. Jesteś tutaj jako żebrak z kapeluszem w ręku. Więc błagaj.
     To było dziwne: jej widoczne, niezaprzeczalne szaleństwo Tatiany sprawiało że jej zniewagi oraz impregnacje stały się o wiele łatwiejsze do zniesienia. O czym ona w ogóle mówiła? Jakie leki Podziemnych? Jak lekarstwa mogły być brudne?
      Czy Benedict zniszczył także Tatianę? A może zawsze taka była? Ich matka zabiła się, ponieważ ich ojciec zaraził ją demoniczną chorobą. Ich ojciec zmarł w wyniku tej samej choroby w niełasce i zgrozie. Will Herondale mógł uznać to wszystko za nonsensowne, ale czy naprawdę zbiegiem okoliczności syn Tatiany i jego byli obaj chorowici? A może była to jakaś słabość w ich własnej krwi, pewnego rodzaju kara zadana przez Anioła, który widział jacy naprawdę byli Lightwoodowie i ich osądził?
- Nie potrzebuje pieniędzy - powiedział Gideon. - Jak sama dobrze wiesz, Cisi Bracia są najlepszymi doktorami a ich usługi są zawsze dla mnie darmowe. Tak jak dla ciebie - podkreślił.
- Więc czego? - zapytała. Przechyliła lekko głowę.
- Dokumentów ojca - powiedział szybko Gideon. - Jego dzienników. Sądzę, że przyczyna choroby mojego syna może się tam znajdować. - Zauważył, że nie chce wypowiedzieć imienia Thomasa przed swoją siostra jakby mogła zdecydować, aby je zaczarować.
- Mężczyzny, którego zdradziłeś? - wysyczała Tatiana. - Nie masz do nich prawa.
     Gideon pochylił głowę. Był na to przygotowany.
- Wiem - skłamał. - Zgadzam się. Ale potrzebuje ich dla dobra mojego dziecka. Masz Jesse'ego. Pomimo naszych różnic, musisz chociaż zrozumieć, że oboje kochamy nasze dzieci. Musisz mi pomóc, Tatiano. Błagam cię.
      Sądził, że Tatiana se uśmiechnie lub zaśmieje okrutnie, ale ona tylko wpatrywała se w niego niewzruszonym, bezmyślnym spojrzeniem niebezpiecznego węża.
- A co dla mnie zrobisz? - zapytała. - Jeżeli pomogę?
     Gideon mógł się tego spodziewać. Kazać Clave zostawić ją w spokoju, dać jej postępować z Jesse'em tak jak chce, dla przykładu. Ale w szaleństwie Tatiany kto mógł się spodziewać, co wymyśli.
- Wszystko  - powiedział ochryple.
     Podniósł głowę i spojrzał na nią, na zielone oczy jego matki w bezlitosnej twarzy swojej siostry. Tatianę, która zawsze niszczyła swoje zabawki, zamiast się nimi dzielić. Czegoś w niej brakowało, tak jak zawsze brakowało w ich ojcu.
      Teraz się uśmiechnęła.
- Mam w głowie odpowiednie zadanie - powiedziała.
       Gideon przygotował się.
- Po przeciwnej stronie ulicy - zaczęła Tatiana - mieszka przyziemny kupiec. Ten mężczyzna ma psa, niespotykanej wielkości oraz narowistym temperamencie. Dość często pozwala psu biegać wolno po sąsiedztwie i oczywiście przychodzi prosto tutaj, by psocić.
      Zapadła długa cisza. Gideon zamrugał.
- Pies?
- Zawsze sprawia problemy na mojej posesji - odburknęła Tatiana. - Kopie w ogródku. Zabija ptaki.
       Gideon był pewny, że Tatiana nie miała ogrodu. Kiedy szedł, widział w jakim stanie są ziemie, pozostawione by popaść w ruinę jako pomnik ruiny, tak samo jak sam dom.
       Na pewno nie było tutaj ptaków.
- Zniszczył szklarnię - ciągnęła. - Przewraca drzewa owocowe, rzuca kamieniami przez okna.
- Pies - powtórzył Gideon, by się upewnić.
       Tatiana utkwiła w nim swoje przeszywające na wskroś spojrzenie.
- Zabij psa - powiedziała. - Przynieś mi dowód, że to zrobiłeś, a dokumenty będą twoje.
        Gideon odpowiedział:
- Co?" (tłumaczenie własne)


Nawet nie macie pojęcia jakimi epitetami nazywałam Tatianę podczas czytania tej historii. A ten rysunek jest taki słodziutki *-*


Źródło: https://cassandraclare.tumblr.com/post/188792054119/cassandra-jeans-illustration-for-this-months

1 komentarz: