sobota, 28 czerwca 2014

Połowa I rozdziału "Przeznaczonych..."(mojej książki)

   Mimo że nie skończyłam jeszcze pisania I rozdziału, wstawiam tutaj połowę(myślę, że to będzie połowa :) ). Od jakiegoś czasu zastanawiałam się jaki tytuł nadam tej serii (mam nadzieję, że starczy mi zapału i pomysłów na stworzenie trylogii, albo czegoś dłuższego) i wymyśliłam nazwę "Przeznaczeni...".



Rozdział I

 

 I porzuciwszy gniew

 

 
I porzuciwszy gniew, nadzieję, pychę,
Wolni od pragnień i wolni od burz,
Dziękczynnych westchnień ślemy modły ciche.

Algernon Charles Swinburne, Ogród Prozerpiny  

                                                                                ( Przełożył Wilam Horzyca)

 

 

 

 

 

Marzec 1880 rok, Londyn

   Nóż utknął dokładnie w środku okręgu. William Butlerin odgarnął z twarzy mokre od potu czarne włosy. W tym pokoju zawsze najlepiej mu się myślało. Mógł oderwać się od całego zamętu w jego życiu.
   Jeszcze nie dawno nie różniło się ono zbytnio od egzystencji każdego Boskiego Mówcy, ale wszystko się zmieniło parę miesięcy temu, kiedy jego najlepsza przyjaciółka dosłownie zniknęła. Wszyscy szukali jej przez wiele dni, tygodni, które przeradzały się w miesiące, ale w zamian nie dostali nawet strzępu jakiejkolwiek informacji. Chłopak spędził wiele nocy na zastanawianiu się co się dzieje z jedyną osobą na świecie, która umiała czytać z jego twarzy jak z książki. Tylko kiedy był sam pozwalał sobie na momenty melancholii i refleksji. Przy innych zachowywał się jak najnormalniej się dało zważywszy na to, że jedna z najlepszych Boskich Mówczyni, a do tego bardzo młoda dama została porwana. Chłopak chodził wszędzie, pytał o nią wszystkich. Jednak nie dowiedział się niczego interesującego. 
   Kiedy zamykał oczy ciągle widział jej przejętą twarz kiedy coś działo się z jednym z jej ulubionych bohaterów książkowych, które przeradzało się w przerażenie kiedy chłopak wchodził do pokoju i krzyczał, że bohater, o którym dziewczyna akurat czytała nie żyje. Potem oczywiście dostawał tą książką po głowie, ale było to warte ujrzenia jak jej oczy jaśnieją w mroku.
   Teraz William to utracił. Kiedyś większą część dnia spędzał na rozmowach z przyjaciółką, a resztę na treningu. Teraz nie miał co robić, więc cały dzień przesiadywał w sali treningowej, nazywanej przez domowników Płótnem, wyładowując swoją frustrację i strach na ścianach i meblach w pomieszczeniu.
- Znowu niszczysz dom, Will? - zapytał ktoś zza jego pleców. Był to damski głos. William powoli się odwrócił. W drzwiach stała wysoka dziewczyna, ubrana w czerwoną suknię. Jej jasne włosy spięte były w wysoki kok, z którego wymykały się niesforne loki. Jej błękitne oczy wpatrywały się w nóż nadal wbity w krąg. – Jeśli nie znajdziesz innego sposobu na rozładowanie gniewu to za niedługo będziemy musieli przestać używać tego pokoju, ponieważ jeszcze nam się dach zwali na głowy.
- Ja nie niszczę. Ja buduję.
- A niby co?
- Nowe mięśnie na brzuchu i barkach.
- Bardzo śmieszne. – odpowiedziała gniewnym tonem, ale z uśmiechem. Jednak kiedy zobaczyła, że chłopak dalej jest smutny, zniknął z jej twarzy.
- Oj rozchmurz się. A tak w ogóle to…
- Will! Julia! Schodźcie na dół! – ktoś krzyknął z dołu.
- Wiesz o co może chodzić? – zapytał chłopak. Jednak było widać, że nie jest zbytnio zainteresowany odpowiedzią. Stał chwilę bez ruchu, czekając aż Julia coś powie. Jednak nic nie usłyszał.
- Juliet…? – tak młodzieniec nazywał Julię, kiedy chciał ją zdenerwować. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Był pusty. Z westchnieniem chłopak zszedł po schodach do bawialni.
    Na parterze było ciemno. Ani jedna świeca nie była zapalona. Chłopak zaczął odczuwać niepokój. W domu nigdy nie było ciemno. Zaczął iść na oślep do bawialni, dotykając ściany opuszkami palców. Po paru chwilach poczuł, że wszedł na perski dywan. Był na miejscu. Ale dalej było ciemno. Powoli zaczynał się bać. „A jeśli coś się stało. Może teraz osoba, która porwała Char przyszła zabrać resztę osób, dzięki, którym nie wpadłem w paranoję.”- myślał chodząc po ciemnym pokoju. Nagle uderzył o coś nogą. To „coś” miało bardzo dziwny kształt i przypominało trochę…  . Nagle chłopak usłyszał szepty, a po chwili wszystkie światła rozbłysły.
- Niespodzianka! - usłyszał. Zaczął mrugać załzawionymi oczami. Kiedy już widział wyraźnie zorientował się, że wpadł na stopę mężczyzny, który stał przed nim. Był wysoki, barczysty, o prostych, czarnych włosach i fiołkowych oczach. Obok niego stała kobieta. Sięgała mu do podbródka. Była drobna i szczupła. Jej gęste brązowe, kręcone włosy okalały jej twarz, a w zielonych oczach czaiły się wesołe iskierki, ale jeśli lepiej się przyjrzało to widać w nich było lekką obawę.
- Mamo, tato, o co chodzi?
- A jak myślisz?- zapytał wysoki mężczyzna, o czekoladowych oczach i włosach. Obok niego stała Julia oraz jej brat bliźniak John. Obydwoje mieli takie same blond włosy i błękitne oczy.
- Nie wiem Teodorze.
- Jaki jest dzisiaj dzień?- zapytał tata Willa.
- Piątek.
- A data?
- 19 marzec 1880 rok.
- Czyli….?- widząc puste spojrzenie syna jego tata powiedział – Twoje siedemnaste urodziny.
- Rzeczywiście.
- Zapomniałeś kiedy są twoje urodziny syneczku?- zapytała z czułością jego mama.
- Nie mamuś. Po prostu nie sądziłem, że będziemy je świętować.
- Dlaczego, by nie?
- Char zaginęła, nie wiemy co się z nią dzieje. Nie sądzę, żeby to był dobry czas na zabawy.
- To, że twoja najlepsza przyjaciółka zaginęła... - widząc, napinające się ramiona Willa kobieta powiedziała - Leonard!- ostrzegła męża.
- Co, Lucie?- szepnął - musimy z nim porozmawiać…
- To, że nasza siostra zniknęła, nie oznacza, że musimy pogrążać się całkowicie w rozpaczy. - powiedziała Julia - Nam też jest bardzo ciężko, ale nie możemy myśleć 24 godziny przez całe dnie tylko o tym, bo naprawdę możemy tego psychicznie nie wytrzymać. A więc, stwierdziliśmy, że najlepiej dla wszystkich będzie jeśli choć na chwilę wszyscy będziemy świętować. A nie ma na to lepszej okazji niż urodziny.
- No nie wiem. Lepszym może być np. Boże Narodzenie.- powiedział Will
- Ona tak tylko powiedziała, żeby cię udobruchać. Chodziło jej raczej o to, że ty, a dokładniej twoja duma będą bardziej zadowolone. – poprawił swoją siostrę John.
- No nie wiem…
- A nie chcesz zobaczyć swoich prezentów? Nie wiemy, czy da się je zwrócić. – zaczęła podpuszczać go mama.
- Tymi prezentami to mnie przekonałaś. – powiedział z uśmiechem solenizant.
- Willi! – chłopak natychmiast obrócił się, słysząc to określenie. Tylko jedna osoba nazywała go w taki sposób. Nie mylił się. Z kuchni wybiegła jego piętnastoletnia sistra Stephanie. Jej długie, brązowe włosy tworzyły jeden wielki, artystyczny nieład. Jej niebieskie oczy błyszczały ze szczęścia. Rzuciła się mu na szyję, omal nie przewracając. Chłopak objął ją i odwzajemnił uścisk. Stephanie była jedyną osobą, która rozumiała jego rozterki. Jedyną osobą, która naprawdę go rozumiała.
- Wszystkiego najlepszego! – wykrzyknęła, kiedy wypuścił ją z objęć.
- Stephie! Dlaczego zniszczyłaś swoją piękną fryzurę,, nad którą tak długo pracowałam? – zapytała z wyrzutem mama.
- Przepraszam mamusiu – dziewczyna zrobiła skruszoną minę. Pani Butlerin zmiękła.
- No dobrze kochanie. Nic się nie stało. Tylko następnym razem jej nie niszcz.
- Oczywiście – dziewczyna pokiwała głową.
  Wszyscy w bawialni wybuchnęli śmiechem. Każdy wiedział, że siostra Willa nienawidziła mieć związanych włosów. Wolała biegać po ogrodach, otaczających dom państwa Butlerin z rozpuszczonymi włosami. Bardzo często chowała za nimi twarz oraz uwielbiała ich delikatne łaskotanie na karku. A jej słodkie loczki, powstające wskutek wilgotnego powietrza, więc bardzo często rozczulały wszystkich, a to była przydatna broń, jeśli chciało się czegoś dokonać w domu.
- Czas na tort – oznajmił uśmiechnięty tata Williama. Poszedł do kuchni po ciasto. W przeciwieństwie do większości rodzin, w tej części klanu to mężczyźni gotowali. Kobiety też, ale nie było twardo określone, że tylko kobiety mają zajmować się gospodarstwem.  
   Kiedy zniknął w sąsiednim pokoju, wszyscy podeszli do stołu. Był to okrągły mebel, zrobiony z mahoniu. Dookoła niego znajdowało się osiem krzeseł. Obite zostały wygodnymi poduchami, aby można było długo biesiadować. Siedzenia nie były podpisane, ale i tak każdy wiedział gdzie jest jego miejsce. Will zajmował miejsce, na którym najczęściej zasiadał pan domu, czyli Leonard. Odstępowano od tej zasady tylko wtedy, gdy któreś z dzieci państwa Butlerin miało urodziny. Chłopak czekał na swojego ojca na szczycie stołu. Po jego lewej stała jego siostra. Obok niej znajdowały się miejsca ich rodziców, następnie wujka Johna, Julii i Charlotte, Teodora, na którego przyjaciele i rodzina mówili najczęściej wujku Teo lub po prostu Teo. Obok niego stały krzesła, które miały zostać zajęte przez Johna i Julię. Tylko jedno krzesło było wolne. Miejsce po prawej solenizanta. To puste miejsce było dla Willa niczym cios w serce. Miało być zajęte przez Charlotte Miltonin, młodszą siostrę Johna i Julii, a jego najlepszą przyjaciółkę. Przez cały rok dziewczyna z niecierpliwością wyczekiwała dnia jego rodzin. Wyczekiwała go nawet bardziej niż on. Cały czas chodziła i mówiła mu, że przyszykowała dla niego coś wspaniałego. To jeszcze bardziej rozbudzało jego ciekawość, a był z natury bardzo ciekawskim chłopakiem. Niestety, prawdopodobnie już nigdy nie miał się dowiedzieć co to było.
- Mmm... Pyszny tort. – powiedział rozmarzonym głosem John.
- Will. – szepnęła Stephanie – Willi siądź.
   Do chłopaka dopiero po chwili dotarł sens słów wypowiedzianych przez jego siostrę. Zorientował się, że ciągle stał, mimo że reszta już od kilku minut spożywała jego tort urodzinowy, a John jadł już trzeci kawałek. Po cichu opadł na krzesło, patrząc pustym wzrokiem na swoją porcję.
- Willi – chłopak przeniósł swoje spojrzenie z talerza na Stephie – Kiedy znajdziemy Charlotte to dostaniesz swój wymarzony prezent.
    Młodzieniec nie mógł pojąć jak to się stało, że tylko jego młodsza siostra, która miała całkowicie inne problemy niż on, najbardziej ze wszystkich obecnych przy stole wiedziała co go trapi oraz jak mu pomóc. Może chodziło o to, że byli rodzeństwem. Relacja ta zawsze podlegała innym regułom niż wszystkie inne. A może chodziło też o to, że Char była autorytetem dla Stephanie, więc teraz dziewczynka chciała być taka jak ona, a to Char zawsze była tą, która pocieszała Willa.
- Czas na prezenty! – wykrzyknęła uśmiechnięta mama. Podbiegła do swojego małego dżentelmena (tak go nazywała) i pociągnęła go w kierunku schodów. 
 
I jak? Podoba się? :)

 

1 komentarz:

  1. Książka zapowiada się bardzo ciekawie. Jeżeli zrealizujesz swoje polany i stworzysz całą trylogie ( trzymam za to kciuki ;D ) na pewno przeczytam wszystkie części :) . Masz wielki talent do pisania i szkoda byłoby go zmarnować ;p a sposób w jaki prowadzisz swojego bloga jest bardzo oryginalny :) Powodzenia i wytrwałości w pisaniu, oby nie zabrakło ci pomysłów na stworzenie książki ;D

    OdpowiedzUsuń