czwartek, 21 sierpnia 2014

"1878 i 2008 rok" - dalsza część opowiadania

Właśnie przed chwilą skończyłam poprawiać kolejny fragment opowiadania opisującego spotkanie Nocnych Łowców z 1878 i 2008 roku.
Miłego czytania. :)




    Pierwsze co Will poczuł to gorąco, nieopisany żar, którym przesycony był każdy mebel w krypcie. Buchnął w niego tak mocno, że aż zachwiał się na nogach, a włosy momentalnie opadły na jego czoło w jeszcze większej masie loków niż normalnie.
    Rozejrzał się po pokoju, próbując zarejestrować z czego wydobywa się ten trawiący wszystko na swojej drodze płomień gorąca. Kątem oka dostrzegł delikatny ruch. Odwrócił się w tamtą stronę i…
    Osłupiał. Tam gdzie powinna znajdować się ściana, górowało przed Willem dziwne urządzenie, które wyglądało jak ogromna tafla wody. Pod nią kotłowało się coś co przypominało ogromne masy spiętrzonej wody, raz za razem obijające się o powierzchnię. Ciecz podążała dookoła granicy według ruchu wskazówek zegara wybrzuszając się i załamując, tworząc coś na kształt wielkiego wiru prowadzącego w nieznane. Im głębiej się patrzyło tym woda zmieniała swój kolor. Z lazurowego w błękit królewski, następnie w kobaltowy, dalej przechodzący w atramentowy, stając się na końcu niedającą nic za nią dostrzec głęboką czerń. Co jakiś czas woda nagle rozbłyskiwała, stając się o odcień jaśniejszą. Wyglądało to tak jakby w samym jej sercu znajdowała się ogromna burza, która co jakiś czas atakowała tajemniczą wodę milionami potężnych błyskawic.
    Chwila zdziwienia minęła. Chłopak uświadomił sobie, że to z wnętrza tego… czegoś pokrywającego ścianę laboratorium wydobywa się to palące gorąco. Po chwili w jego nozdrza uderzyły kolejne zapachy: coś słodkiego, co zdawało się aż lepić i jakby palonego kadzidła. Will ostatnimi czasy spędzał dużo czasu z Magnusem Bane’em, więc wiedział, że taki zapach mogą wydzielać niektóre rodzaje magii.
Ale przecież Henry nie mógł używać magii. Nie wolno mu było. Prawda?
    Jego uwagę przyciągnęło dziwne małe pudełeczko przyczepione dziwnymi parującymi przewodami do ogromnej tafli.
Trochę jak serce pompujące życiodajną krew do mózgu.
     Jego wieczko tworzył ekran, na którym przewijało się tysiące obrazów. Nie tylko czarno – białych, ale w większości kolorowych. Niektóre były takie dokładne i realistyczne, że wydawało się jakby ktoś naprawdę zatrzymał scenę rozgrywającą się przed jego oczami, zmniejszył i przyczepił na kartkę papieru, aby wyglądała jak zwykły obraz. W prawym dolnym rogu każdego ze zdjęć widniała data: 1850, 1914, 1966, 1997, 2000, 2005, 2008 i wiele innych.
      Nagle świat zwolnił. Will poczuł nieodpartą chęć dotknięcia tego dziwnego, małego urządzenia. Zrobił pięć kroków, wziął trzy głębokie oddechy, wyciągnął dwa drżące palce.
- Will! Co ty zamierzasz zrobić?! – krzyknął Jem. Wszyscy jego przyjaciele stali w odległości kilku stóp, patrząc z niepokojem czającym się w oczach. Will popatrzył na nich, a potem skierował swoje spojrzenie z powrotem na dziwne pudełeczko.
     Gdy od urządzenia dzieliły go tylko centymetry, jakaś ręka chwyciła go za przegub. Oderwał swój wzrok od urządzenia i powiódł nim po ostatniej barierze dzielącej go od tego dziwnego czegoś. Przesunął swój wzrok z chudego nadgarstka, na szczupłe przedramiona, następnie ramiona, szyję, aż w końcu spojrzenie jego oczu spoczęło na wpatrzonych w niego oczach. Znajomych. Chyba nikt na tym świcie nie miał takich oczu. Były to zielono – brązowo – złote oczy, których źrenice były wąskie i nieludzkie. Church miał dokładnie takie same.
- Patrzysz na ulepszoną wersję Global Positioning System, czyli GPS.
- Magnus?
- Cześć przyjacielu – czarownik uśmiechnął się do niego i klepnął go w ramię – Minął szmat czasu odkąd ostatni raz się widzieliśmy nieprawdaż? – mówił dalej uśmiechając się. Cały aż promieniał szczęściem.
- No nie aż tak dawno. Ledwo parę tygodni temu.
- Według twojego czasu minęło dopiero kilka tygodni, ale według mojego to ponad 130 lat.
- Ale jak…? – Przecież to niemożliwe. Ale potem Will popatrzył na strój Magnusa i przeraził się tym co zobaczył. Czarownik miał na sobie skórzaną, pokrytą cekinami błyszczącymi na złoto w ciemności cekinami, a pod nią koszulę z tak cienkiej bawełny, że prześwitywała przez nią skóra mężczyzny. Jej kolor przechodził z koloru kości słoniowej przez odcienie czerwieni: od najjaśniejszej aż doszła do krwistej. Jego spodnie też były bardzo dziwne. Wyglądało to tak jakby ktoś namalował na nich tęczę, ale zapomniał w jakiej kolejności narysować kolory, ani jaki kształt z nich stworzyć. Wyszły więc z tego nieregularne plamy czerwieni, pomarańczu, żółci, zieleni, błękitu, granatu i fioletu. Na stopach miał fioletowe mokasyny. Włosy były posypane fioletowym brokatem i sterczały w każdą stronę. Wyglądało to tak jakby ktoś pokrył je czymś co pozwalało im stać pod tak nienaturalnymi kątami.
- Eee… - Will odchrząknął – Co ty masz na sobie?
    Magnus widząc jego reakcję na strój jaki miał na sobie zaczął się śmiać. Will powiódł spojrzeniem po swoich towarzyszach. Każdy z nich miał takie same miny. Patrzyli na Magnusa tak jakby poskradał rozum, albo uciekł z zakładu dla psychicznie obłąkanych. Chłopak domyślał się, że on też musi tak patrzeć na czarownika.
- To jest dość.. oryginalny strój – powiedziała ostrożnie Charlotte.
- Och droga pani Branwell. W waszych czasach ten strój jest rzeczywiście oryginalny, lecz w moich czasach, cóż, także jest uważany za oryginalny – zaśmiał się.
- W twoich czasach? – zapytała Tessa – Więc…?
- Och kochana Tesso. Jestem pierwszym użytkownikiem wehikułu czasu Henry’ego. Przybywam do was z Instytutu nowojorskiego z 2008 roku.
- Z 2008 roku? – zapytali wszyscy jednocześnie prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz w historii.
- Tak. To co tutaj widzicie – wskazał na dziwną ścianę – jest połączeniem geniuszu pana Branwella, mojej magii i XXI – wiecznych wynalazków.
- To kiedy wyruszamy? – zapytał od razu Will. Henry popatrzył na niego z uśmiechem.
- Jeśli chcecie to można już teraz.
- Jeśli Will idzie to ja też – Jem podszedł do swojego parabatai i dotknął jego ramienia. Po chwili podeszła do nich reszta ich małej rodziny.
    Widząc to, czarownik podszedł do ściany i wymamrotał parę słów w języku, które brzmiały jak strzelanie z bata.
- Wchodźcie – Henry poszedł pierwszy, potem Will, Tessa, Jem, Cecily, Charlotte, Sophie, Gideon, a na końcu Magnus.
   Gdy od wejście w głęboką toń dzielił Willa tylko jeden krok, poczuł się tak jakby niewidzialna ręka złapała poły jego marynarki i wciągnęła w wodę. Zakręciło mu się w głowie. Nagle znalazł się w czymś co wyglądało jak niekończący się pokój z zaokrąglonymi ścianami, sufitem i podłogą. Na środku pomieszczenia znajdował się ogromny ekran na którym przewijały się sceny z historii ludzkości, wydawało się, że Will patrzy na czyjeś wspomnienia. Chłopak poczuł się tak jakby stał się tego co działo się przed jego oczami.
    Było późne popołudnie ludzie krzątali się po chodnikach, zamiatali śmieci, po ulicach jeździły powozy, potem między nimi pojawiały się pojazdy, których nie ciągnęły konie. Następnie powozy zostały zastąpione przez coraz nowsze modele tych dziwnych pojazdów. Ludzie zachowywali się coraz mniej oficjalnie. Kobiety zaczęły nosić coraz bardziej obcisłe suknie. Potem zrobiły się krótsze, a na końcu były pozbawione gorsetów. Mężczyźni nosili inne kapelusze, marynarki, spodnie do kolan.
    Nagle na niebie pojawiły się czarne chmury, które w jednej chwili zasłoniły słońce jak kurtyna obwieszczająca koniec sztuki w teatrze. Na atramentowym firmamencie pojawiły się wielkie metalowe ptaki, o których korpusy odbijały się wielkie lodowate krople deszczu. Znajdowali się w nich ludzie, którzy strzelali do siebie nawzajem. Na ziemię spadały kule, które przy zderzeniu z gruntem wybuchały i niszczyły wszystko dookoła łącznie z budynkami. Słyszał krzyki dzieci i rozpacz kobiet. Widział tysiące martwych ciał na ulicach. Nad niektórymi pochylały się kobiety i dzieci. Ciągnęły nieżywych mężów i ojców, wrzeszczały, płakały. Przecznice zalała powódź czerwonej wody. Z przerażeniem Will zauważył, że to krew. Z każdej strony, spomiędzy ruin wychodzili kolejni mężczyźni i dzieci z karabinami, próbując stawić czoła wrogowi, którego chłopak nie mógł dostrzec. Z każdym kolejnym jękiem Will czuł jak w jego pierś wbija się nowy odłamek szkła. Z każdym kolejnym wystrzałem każdy kawałek wbijał się głębiej w jego duszę.
    Po chwili wszystko ucichło, a na niebie znowu zaczęło świecić słońce. Spomiędzy gruzów wychodzili ludzie. Wychudzeni i bladzi, ale gotowi by odbudować swoje miasta i życia zniszczone przez przemoc i śmierć.
    Słońce podniosło się wyżej i nastało południe. Na miejscu dawnych ruin stały teraz wysokie na kilkaset metrów budynki ze szkła i innych lekkich materiałów. Ludzie znowu chodzili bezpiecznie po ulicach, a na ich ustach na dobre zagościł szczęśliwy uśmiech jakby zapomnieli o strasznej przeszłości. Jednak Will widział, że przez te lata ludzie przestali chodzić tak sprężyście i powolnie jak wcześniej. Teraz byli jak struny, proste i nieugięte. Chodzili szybko, wiecznie się śpiesząc, nie zatrzymując się, aby porozmawiać z przechodniami w parkach lub na ulicach. Ich ramiona były napięte jakby bali się następnego dnia, jakby bali się, że znowu wybuchnie wojna i na ziemi na nowo pojawi się piekło.    
   Nagle ekran zniknął, a przed Willem zaczęła bardzo szybko powiększać się plama światła. Zaskoczony wypadł z okrągłego pokoju, by po chwili znaleźć się… w kolejnym pokoju. Tym razem ten miał normalne kształty. Cztery proste ściany. Jeden sufit. Jedna podłoga. Jedne podwójne, ciężkie drzwi.
    Nim zdążył bliżej zapoznać się z pomieszczeniem, w którym obecnie się znajdował usłyszał kobiecy pisk. Obrócił się w samą porę by złapać dziewczynę, która wypadła z wynalazku Henry’ego. Siła uderzenia powaliła ich oboje na twardą posadzkę. Gdy otworzył oczy zobaczył, że leży na nim Tessa. Jej ramiona obejmowały jego szyję, a nogi owinęły się dookoła bioder. Jego dłonie spoczywały na jej plecach. Jej twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko jego. Obydwoje nie mogli zaczerpnąć tchu. Ich oddechy mieszały się w jedno. Jej piersi obijały się o jego klatkę piersiową z każdym wdechem. Dziewczyna zamknęła oczy i pochyliła głowę.
- Oj widzę, że ktoś miał wypadek – powiedział rozbawiony Jem, który właśnie wyskoczył z wehikułu. Tessa wstała i otrzepała spódnice. Will także podniósł się z ziemi i spojrzał na osiem par wpatrzonych w niego oczu.
- Rozumiem, że wszyscy już są – powiedział Magnus. Pokiwali głowami. Czarownik machnął ręką i wynalazek zniknął – Witam w Wielkiej Bibliotece Instytutu nowojorskiego.
    Will wciągnął powietrze. Usłyszał, że Tessa robi to samo. Popatrzyli na siebie i równocześnie zaczęli się śmiać. Rozglądali się na wszystkie strony, chłonąc każdy najmniejszy szczegół. W bibliotece stały regały pełne książek. W połowie przecinały je galerie, na które wchodziło się kręconymi, pozłacanymi schodkami. Na podłodze znajdowały się niebieskie kamyczki, które nie przypominały Willowi żadnego wzoru. Wiedział jednak, że żeby zrozumieć ich znaczenie trzeba było znaleźć się bardzo wysoko. Chłopak czuł nieodpartą chęć, aby wyjść zza regału, za którym się chowali, aby chociażby tylko przesunąć swoimi roztrzęsionymi palcami po tysiącach tych starych i zakurzonych woluminów.
    Niespodziewanie usłyszał szczęk otwieranych drzwi i do biblioteki wpadła odrobina światła, którego źródło znajdowało się na korytarzu. Do pokoju weszła niska, szczupła dziewczyna. Willowi wydawało się, że może mieć szesnaście, siedemnaście lat. Łabędzią szyję i plecy okalały długie, rozpuszczone, rude loki. Wielkie, zielone oczy, okolone długimi miedzianymi rzęsami patrzyły zafascynowane na wszystkie książki znajdujące się w bibliotece, a równocześnie na każdą z osobna. Palcem przesuwała w roztargnieniu po jednej z półek.
- Co ta dziewczyna ma na sobie? – zapytała przerażona, ale zaciekawiona Cecily. Will przesunął wzrok z twarzy nowo przybyłej na resztę jej ciała. Była ubrana w cienką turkusową bluzkę. Prawy rękaw zaczynał się od miejsca w którym kończył się lewy(za barkiem), a odsłaniał resztę ręki tuż przed zgięciem łokcia. W świetle wyraźnie odznaczała się blizna w kształcie gwiazdy, która umiejscowiona była na prawym ramieniu dziewczyny. Miała na sobie krótką spódnicę, która odsłaniała kształtne nogi od ¾ uda oraz buty, które przypominały obuwie jego przyjaciółek, ale te XXI – wieczne miały wyższe obcasy. Dziewczyna zaczęła wchodzić po spiralnych schodach na jedną z galerii. Zaczęła nucić pod nosem wesołą melodię, poszukując jakieś pozycji na półce.
- Clarissa Fray – wyjaśnił szeptem Magnus.
- Jej nazwisko brzmi prawie tak samo jak moje – wyszeptała Tessa – Różni się tylko jedną literą.
- Nie bez przyczyny jej nazwisko jest tak bardzo podobne do twojego. Tak naprawdę Clary ma na nazwisko Morgenstern, ale jeśli chcecie używać tego po jej mamie to brzmi ono Fairchild.
- Fairchild? – zapytała Charlotte – Czyt to znaczy, że ja jestem z nią spokrewniona?
- Obydwoje jesteście. Ona jest dumna, że jesteście jej przodkami, a wy powinniście być dumni ze swojej prapraprawnuczki. Mówi się o niej, że to mała dziewczyna, która powstrzymała wielką wojnę.
- Ale o co chodzi z tym nazwiskiem? – zapytała Sophie – Jestem bardzo ciekawa.
- Wszystkiego na pewno za niedługo się dowiecie. Ktoś, pewien jeden gość, na pewno zaraz tutaj przyjdzie, gdy tylko dowie się, że Clary tutaj jest.
- Kto tak pięknie gra na fortepianie? – zapytała oczarowana Cecily. W tym momencie Will zorientował się, że od jakiegoś czasu do pokoju wlewała się muzyka, słodka a zarazem bezdennie smutna muzyka, w każdym bądź razie dla niego smutna. Chłopak musiał przyznać, że ten ktoś naprawdę ma wielki talent.
- To Chopin – powiedział po chwili Jem.
- Ale jak może to grać Fryderyk Chopin? Przecież on nie żyje od dobrych… Aaaa rozumiem. Ta muzyka została napisana przez tego kompozytora - powiedziała Cecily.
- Jest to  Fantazja A - dur.
- Fantazje moje są tak wielkie,/że tylko muzyka może do nich dotrzeć jeśli zechce. – wyrecytował cicho Will.
- Co to za utwór Will? – zapytała Tessa – Nie przypominam sobie takiej strofy w żadnej z przeczytanych dotąd przeze mnie książek.
- Sam to przed chwilą wymyśliłem.
- Oh. Naprawdę bardzo ładne.
    Po tych słowach nikt już nic nie mówił. Will zauważył, ze muzyka sprawia Clarissie wiele przyjemności. Kołysała się w rytm muzyki wystukując na półkach rytm. Przez kilka minut słuchali delikatnej fortepianowej muzyki, lekkiej jak talk w milczeniu. Słuchając utworu Will zobaczył przed swoimi oczami błękitne niebo.  Białe obłoczki, wyglądające jak baranki pasące się na firmamentowej łące. W czasie gdy muzyka powoli cichła, Will oddalał się od spokoju i błogości. Gdy utwór nieubłaganie dobiegł końca ostatnim cichym akordem, który brzmiał jak najcichszy i najczulszy z wszystkich szeptów, chłopak otworzył oczy. Jego serce było tak wolne jak nigdy wcześniej.
   Znowu William usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i cień nowego przybysza. Will ujrzał wysokiego, dobrze zbudowanego siedemnasto- może osiemnastolatka. Od razu spojrzenie jego złotych roziskrzonych oczu przeniosło się na Clarisę dalej szperającej między półkami. Will zauważył, że dziewczyna wie, że ktoś wszedł i że doskonale wie kim jest nowo przybyły. Złote włosy chłopaka opadły mu na oczy, gdy na nią spojrzał, a cera rozbłysła złotem gdy na jego twarz padło światło lamp. Chłopak był niepokojąco podobny do…
- Will on wygląda zupełnie jak ty – wyszeptała Cecily. Spojrzeli na Magnusa pytająco.
- Zaraz wszystkiego się dowiecie – zapewnił ich czarownik i przeniósł swoje spojrzenie na złotowłosego i rudowłosą.
- Clary – Will usłyszał jak złotowłosy woła dziewczynę stojącą na galerii. Ta drgnęła i spojrzała w dół. Na ich twarzach pojawiły się takie same wyrazy oczarowania i miłości na twarzach. Jej imię w jego ustach brzmiało jak najpiękniejszy wyraz na świecie.
- Magnusie, czy oni są…?
- Cii. – skarciły go równocześnie wszystkie jego przyjaciółki.
   Z cichym westchnieniem chłopak przeniósł swoje spojrzenie z towarzyszy na scenę rozgrywającą się przed jego oczami.  
 
I jak wam się podoba? W kolejnym fragmencie(tak myślę) wszyscy bohaterowie nareszcie zaczną ze sobą rozmawiać.   

    

wtorek, 19 sierpnia 2014

"Dary Anioła" na kwiecistych kartach tarota

Może już dużo osób z Was widziało jedno z dzieł Cassandry Jean, czyli bohaterowie z serii autorstwa Cassandry Clare przedstawieni na kartach tarota, posiadających kwiatowe motywy. Przedstawiam Wam tutaj bohaterów "Darów Anioła".


























sobota, 9 sierpnia 2014

"1878 i 2008" - kolejne opowiadanie

    Gdy byłam na wczasach naszła mnie chęć, aby opisać spotkanie bohaterów "Diabelskich Maszyn" i "Darów Anioła". Więc zaczęłam pisać, a gdy wróciłam, czyli niedawno poprawiłam fragment i dodałam nowe wątki. Daję Wam tutaj do przeczytania właśnie ten poprawiony fragment, mając nadzieję, że przypadnie Wam on do gustu.


     Londyn 1878 rok
 
 
     Jak zawsze o tej porze wszyscy, za wyjątkiem Henry’ ego, który pracował w swojej krypcie, znajdowali się w jadalni, spożywając w spokoju śniadanie. Charlotte siedziała na środku stołu, po jej lewej Will, zaś po jego lewej siedziała Tessa. Ubrana była w jedną z sukien uszytych ze ślubnej wyprawki Charlotte – w kremowe i szare poziome paski, dzięki którym oczy dziewczyny przybierały barwę czystego nieba, przeświecającego czasami przez gęste londyńskie chmury. Była to ta sama suknia, którą Tessa miała na sobie, gdy rozmawiała z Willem w bawialni.
     Nagle przed oczami chłopaka rozbłysło białe, oślepiające światło, a kiedy powoli zgasło po jak się wydawało chłopakowi niekończącej się wieczności, przed swoimi zamkniętymi powiekami ujrzał bawialnię – tak wyraźnie jakby naprawdę się w niej znajdował. Ujrzał żywe kolory pokrywające obicia foteli, ciepły ogień w kominku, buchające co jakiś czas polana, długie zasłony przysłaniające widok na ulice, polne i zimowe pejzaże namalowane na płótnach, wiszących na ścianach, siebie samego, bladego jak sama śmierć z granatowymi plamami pod oczami, siedzącego głęboko w wielkim fotelu z rękami ciasno splecionymi, aby nie pokazać jak bardzo drżą oraz Tessę pochylającą się nad oparciem, patrząc na niego wielkimi oczami koloru wzburzonego nieba. Mówiła słowa, które pojedynczo nie miały znaczenia, ale połączone w jedno zdanie, wymawiane przez właśnie tę dziewczynę były jak ostry nóż powoli wbijany przez ukochaną osobę z rozmysłem prosto w serce, aby zadać jeszcze większy ból.
    Will nie mógł wytrzymać napierających na niego z każdej strony bolących wspomnień. Uderzały o niego z niekończącą się siłą jak rzeka o bardzo słabą tamę, która z każdym kolejnym uderzeniem wybrzuszała się i zmieniała kształt, tracąc swoje części, a przez to tworząc malutkie szczeliny przez które wydostawała się woda, która stwarzała jeszcze większe szkody, powiększając dziury i zadając jeszcze ogromniejszy ból.
    Chłopak zgiął się wpół jakby tym samym zdołał powstrzymać swoje uczucia przed uwolnieniem na wolność. Przez jego ciało przetoczyła się ogromna fala nagiego cierpienia. Poczuł ucisk w piersi i emocje związane ze złamanym niedawno, jeszcze nie zagojonym, sercem: zrezygnowanie, cierpienie, ból, niedowierzanie, odrzucenie, niespełnienie, poczucie, że zrobiło się coś źle i było niewystarczająco dobrym, idealnym. No i oczywiście strach, że publicznie powie się coś co może dać wszystkim dowód na to, że jest się zakochanym bez pamięci w tej właśnie dziewczynie, że żywi się do niej nieodwzajemnione uczucie choć usilnie chce się udowodnić, że to nieprawda. Było to o tyle bardziej okropne, ponieważ pani jego serca miała również we władaniu serce chłopaka, który był parabatai Willa a tym samym połową jego duszy.
    Usłyszał głos Tessy i swój własny we wspomnieniu, choć wydawało się, że to wcale nie przeszłość, a teraźniejszość.
- Jem mi się oświadczył, a ja się zgodziłam.
- Kochasz go?
- Kocham.
    Znowu przed jego oczami wybuchło białe światło. Jednak chłopak dalej znajdował się w bawialni.
- Will? – zaniepokojony głos wdarł się w potok bolesnych wspomnień. Głos tak znajomy jak jego własny. Powoli otworzył oczy, odcinając się tym samym od bolesnej retrospekcji. Bez udziału woli jego ciało zwinęło się w kłębek na krześle. Czoło miał przyciśnięte do porcelanowego talerza. Will pomyślał nieprzytomnie, iż dobrze, że nic nie zjadł na śniadanie, inaczej w jego włosy wplątałyby się resztki jedzenia. Ręce miał ciasno owinięte wokół brzucha jakby chciały uchronić trzewia przed wydostaniem się z ciała chłopaka. Nogi pod stołem splotły się w wąski supeł. Całe jego ciało przechodziły co jakiś czas gwałtowne dreszcze. Oddechy Willa były krótkie i płytkie. Podniósł wzrok i rozejrzał się dookoła. Wszyscy wpatrywali się w niego z szeroko otwartymi oczami. To Jem go zawołał. Trzymał rękę na jego ramieniu, opierając łokcie na krześle Tessy, które oddzielało krzesła przyjaciół. Jem patrzył na niego z niepokojem. Jego narzeczona wpatrywała się w Willa również z niepokojem, ale też z czającym się gdzieś głęboko przerażeniem i zrozumieniem jakby wiedziała co było powodem jego cierpienia, ale nie chciała do końca w to uwierzyć.
- Will wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? – Charlotte wstała z krzesła i podeszła do chłopaka położyła mu dłonie na rękach i spojrzała prosto w jego oczy.
- Tak, oczywiście. Wszystko jest w najlepszym porządku – wydawało się, że nikt nie uwierzył w jego słowa.
- Jesteś pewien? Jeszcze nigdy nie widziałam cię w takim stanie. Ani tak smutnego, ani tak bardzo roztrzęsionego. Zupełnie jakby ktoś ci… - Charlotte urwała, zapewne bojąc się reakcji chłopaka. Mimo, że wiedziała o klątwie, zresztą tak jak reszta mieszkańców Instytutu, dalej była ostrożna kiedy mówiła o takich sprawach do Willa, bojąc, że zachowa się tak jak wcześniej. Chłopak w ogóle jej się nie dziwił.
- Złamał serce – dokończył Jem.
- To jest niedorzeczne – oświadczyła ostro Tessa. W jednej chwili wszyscy przenieśli wzrok z Willa na dziewczynę. Speszona spuściła wzrok, a po chwili powrotem go uniosła i ciągnęła dalej swą wypowiedź – Chodzi mi o to, że chyba żadna dziewczyna nie byłaby w stanie złamać serca Willowi. Jesteś za bardzo… idealny – dodała przyciszonym głosem. Tak, żeby tylko stojący obok niej Will był w stanie usłyszeć ostatni wyraz - Nie możliwe, żeby jakaś dziewczyna chciała cię zostawić dla innego. 
- Każdemu można złamać serce – powiedział Gideon.
- A wracając do ważniejszej kwestii, chciałabym zauważyć, że jednak chyba  z panem coś jest jednak nie w porządku. Wiem, że nie powinnam się wtrącać, lecz ostatnio zauważyłam, że je pan o wiele mniej niż jeszcze przed paroma tygodniami. Czy jest panicz pewien, że nie jest chory? – zapytała wychodząca z kuchni Sophie. Pokojówka popatrzyła na niego czujnie, a Will poczuł nieodpartą chęć, aby schować się w miejscu gdzie nikt go nie znajdzie. Podejrzewał, że dziewczyna wie więcej niż inni członkowie ich małej rodziny. I tego najbardziej się obawiał.
    Gideon nie spuszczał z niej wzroku odkąd weszła do jadalni. Gdy skończyła mówić, pokiwał z roztargnieniem głową i zwarli się porozumiewawczym spojrzeniem. William nie wiedział, czy Lightwood ma takie Zamo zdanie w tej sprawie jak ona, czy tez po prostu chce zyskać w jej oczach.
   Cecily podeszła do niego, swojego brata z rozszerzonymi oczami, następnie wyciągnęła ręce, objęła go i mocno przytuliła. Will poczuł zapach dzikiej róży i polnych kwiatów. Zamknął oczy i wciągnął głęboko powietrze, chłonąc ten zapach. Jego galopujące serce zaczęło powoli zwalniać, pozwalając tym samym na normalny oddech.
      Odwzajemnił uścisk. Cecily opuściła na chwilę ręce, zdziwiona. No tak, przecież przez ostatnie tygodnie nie okazywał jej wiele braterskich uczuć. Lepiej powiedzieć, że nie były na pierwszy rzut oka widoczne. Co wcale nie oznaczało, że się o nią nie troszczył. Wręcz przeciwnie. Swoim zachowaniem próbował namówić ją do powrotu do domu, a tym samym do bezpieczeństwa i komfortu. Potem znowu go przytuliła i wszytko było tak jak powinno być. Po długiej chwili jego siostrzyczka wstała
- Już ci lepiej braciszku? – zapytała z uśmiechem, ale również z niepokojem czającym się w ciemnoniebieskich oczach.
     Zanim zdążył odpowiedzieć do jadalni wpadły Henry. Dosłownie wpadł. Mocno złapał się klamki, odzyskując równowagę. Charlotte podbiegła do niego parę kroków, zatrzymując się w odległości kilku stóp. Wszyscy siedzący przy stole również wstali i podeszli do Charlotte, która wpatrywała się w swojego męża, trzymając, Will podejrzewał, że nieświadomie, rękę na swoim brzuchu.
     Henry wyglądał trochę przerażająco. Trochę jak Kalif Vathek kiedy podstępem wysłał pięćdziesiąt najpiękniejszych dziewcząt oraz pięćdziesięciu najprzystojniejszych chłopców ze swojego królestwa, aby pewien potwór mógł je pożreć. A tylko po to, żeby jego niezahamowana rządza posiadania mogła zostać zaspokojona przez największe bogactwa świata, które i tak okazały się jego największą zgubą.
      Branwell był ubrany w białą koszulę o podartych rękawach, ogniście pomarańczową kamizelkę i brązowe spodnie od kolan w dół pokryte smołą i olejem. Przez ramię miał przewieszony czarny, roboczy fartuch cały pokryty pyłem węglowym. Włosy sterczały na wszystkie strony jakby Henry wiele razy przeczesywał je rękami. Okulary były przekrzywione, lekko przybrudzone czarnymi wydzielinami maszyn. Oczy błyszczały z podekscytowania. Na jego twarzy, mimo widocznego i odczuwalnego zmęczenia, malowało się bezgraniczne szczęście.
- Mój wynalazek działa – wykrzyknął nim ktokolwiek powiedział choćby słowo.
- A do czego służy? – zapytała jego żona.
- Do podróży w czasie – oznajmił. Will usłyszał jak wszyscy wciągają powietrze. Nie wiedział co ma na to odpowiedzieć. Zresztą inni chyba też nie kwapili się, aby coś powiedzieć. 
- Co tak zaniemówiliście? – zapytał rozbawiony Henry. – Niestety jest za duży, aby go przynieść, więc aby go zobaczyć musicie pójść ze mną do mojej krypty – I nie czekając na odpowiedź wyszedł z pokoju.
      Reszta popatrzyła na siebie i bez słowa wyruszyła za podskakującym wynalazcą. Usłyszał, że Gideon namawia Sophie, aby poszła z nimi. Po chwili usłyszał, że dziewczyna się zgadza oraz szczęk zamka.
     Charlotte oświecała drogę magicznym kamieniem. Pochód zamykała Sophie. Kiedy dotarli do schodów, prowadzących do podziemi zaczęli iść jeden za drugim, mocno trzymając się poręczy. Gdy doszli do drzwi, za którymi znajdowało się laboratorium, Henry odwrócił się i zatrzymał ich.
- Poczekajcie tutaj. Wejdzie dopiero gdy was zawołam.
     Pokiwali głowami. Wszedł do krypty, zamykając za sobą dokładnie drzwi. Will nie mógł się już doczekać, by zobaczyć to nad czym Henry tak długo pracował. A do tego podróż w czasie… Chłopak nie mógł sobie wyobrazić, że mógłby zobaczyć jaki świat był i jaki się stanie. To było coś niesamowitego.
    Usłyszał głosy dochodzące z pomieszczenia przed nimi. Jeden należał do Henry’ ego. Był podekscytowany, ale również trochę zdenerwowany. Brzmiało to tak jakby mówił sam do siebie. Po kilku minutach Will usłyszał drugi głos. Wiedział tylko, że był to męski, znajomy głos. Jednak nie umiał stwierdzić do kogo należy. Teraz dwójka mężczyzn prowadziła konwersację.
     Nagle drzwi się otworzyły, a w progu pojawiła się piegowata, rozgorączkowana twarz Henry’ego.
- Możecie wejść.
    Will wymienił spojrzenia ze swoimi towarzyszami. Ci z zachętą pokiwali głowami, mówiąc mu bez słów, że to on ma wejść pierwszy. Przełknął ślinę i popchnął drzwi.

     
I co sądzicie?