Opowiadania

Ostatnie urodziny Willa z rodziną w Walii (zakończone) - grudzień 2014 rok


Północna Walia, 1872 rok


     Chłopak stał na wysokim wzniesieniu, pokrytym nieznanymi fioletowymi kwiatami, podobnymi trochę do lawendy. Przed jego oczami rozciągał się wspaniały widok. Zielone pola pokryte bujną roślinnością ciągnęły się aż po horyzont. Gdzieniegdzie między listowiem wyrastały olbrzymie, rozłożyste drzewa, zakrywając najbliższą okolicę pasmami cieni. Słońce powoli chowało się między wzgórzami, oblewając pobliskie zbocza milionami odcieni różu, fioletu, żółci. Jasne, bezchmurne niebo zaczynało mienić się niczym nieoszlifowany kryształ. Raz na niebiesko, następnie na purpurowo, by nagle stać się niczym tęcza: w którą stronę się nie patrzyło widziało się inny kolor. Drzewa i okoliczne rośliny lekko kołysały się na prawie niewyczuwalnym wietrze. Ptasie rodziny ćwierkały w koronach drzew.
     Nagle tą zbawienną i jakże cudowną ciszę przerwał dźwięk tak inny, że aż identyczny jak otaczające chłopaka odgłosy matki natury. Była to melodia tak smutna, a równocześnie szczęśliwa. Pokrzepiająca zbolałe serce, dająca nadzieję. Spomiędzy dopiero co powstałej mgły zaczął wyłaniać się tajemniczy kształt. Po chwili chłopak zorientował się, że to człowiek, a dokładniej osobnik w tym samym wieku co on. Nowoprzybyły chłopczyk był o pół głowy niższy, a włosy i oczy miał tak jasne, że prawie białe. Jedyną barwę stanowiło delikatne srebro, mające barwę rtęci. W prawej ręce trzymał skrzypce. Wodził po nich smyczkiem, wydobywając z instrumentu dźwięki tak idealne, że aż słuchanie ich bolało. Wydawało się, że słucha się śpiewu aniołów.
- Nie bój się – powiedział srebrnowłosy – Nie masz się czego obawiać.
-Nie boję się – odpowiedział chłopak.
-To dobrze – przybysz uśmiechnął się lekko – Pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. Nie obawiaj się przyszłości. Krocz przez teraźniejszość pewnie i z uniesioną głową, a nie straszne ci będzie jutro.
-Wyglądasz jakbyś był w moim wieku, ale wypowiadasz się jak mędrzec. Kim więc jesteś tajemniczy przybyszu? Czy chcesz mi przekazać, iż jesteś duchem, dającym mi rady tak jak stworzenia niebiańskie pokazywały Ebenezerowi Srooge’owi przyszłe skutki jego doczesnych działań?
- Jak zawsze masz skłonność do wyolbrzymiania spraw – towarzysz uśmiechnął się sennie – Jak już powiedziałem wcześniej, nie masz powodów, żeby zacząć się martwić. Pamiętaj tylko o tym co wcześniej powiedziałem. A teraz muszę już iść…- powoli tajemnicza mgła zaczęła się kłębić i oblewać jego ciało białawą poświatą.
- Do zobaczenia wkrótce – powiedział znikając.
***
- To tylko sen – próbował uspokoić się chłopak owinięty dookoła haftowaną pościelą. Oderwał wzrok od srebrzystego księżyca, którego lśnienie przeświecało przez okiennice do pokoju i przeniósł je na swoje ciasno splecione dłonie. Spojrzał na staromodny zegar wiszący na przeciwległej ścianie. Wskazywał drugą dwadzieścia w nocy.
- Musisz iść spać – nakazał sobie cicho – No już.
    Po chwili jego głowa sama opadła na miękką, pachnącą fiołkami poduszkę, a ciało ukołysał statek snów.
***
- Witaj – powiedziała wysoka dziewczyna w wieku jedenastu, dwunastu lat. Była ubrana w długą, żółtą suknię. Jej rękawy były pocerowane, ale cała kreacja prezentowała się schludnie i skromnie.
- Eee… Witam – poprawił się chłopak z głębokim ukłonem.
Dziewczyna zachichotała, a kasztanowe włosy opadły na jej porcelanową twarz.
- Spokojnie nie przyszłam tutaj, że by zaprowadzić cię jak nieszczęśnika na gilotynę.
-„Opowieść o dwóch miastach”? – zapytał ze zdziwieniem.
- Tak. Czyżby pan został zaskoczony?
- I kto tu jest poważny? – zapytał ze śmiechem. Dziewczyna dołączyła do niego. Jej perlisty śmiech odbijał się echem od skał.
- „Proszę pomyśleć niekiedy, że na tym podłym świecie jest człowiek, który z radością odda swoje życie, aby zachować koło pani inne życie, o wiele droższe jej niż własne.” – zacytowała cicho.
- „A więc taki normalny pies warczy, kiedy jest zły, a macha ogonem, kiedy ma powód do radości. Ja zaś warczę, kiedy jestem zadowolony, a macham ogonem, kiedy ogarnia mnie wściekłość. Dlatego jestem zbzikowany.” – odpowiedział równie cicho z uśmiechem.
-„Alicja w Krainie Czarów”? Nigdy tego nie lubiłam i z pewnością nie polubię. Ale idealnie cię opisuje.
- Czy nie jest ci zimno? – zapytał nagle. Jej bose stopy wtapiały się głęboko w trawę.
- Nie. Nie czuję zimna ani ciepła. Przyszłam tutaj, żeby coś ci powiedzieć. A mianowicie, zawsze pamiętaj, że będę przy tobie. Zawsze. Nie ważne co ci powiem, nieważne jak bardzo zranię. Nigdy cię nie opuszczę. Rozumiesz?
- Chyba tak. Ale nie mam pojęcia dlaczego…
- Tym na razie nie musisz się martwić. Do zobaczenia. – powiedziała i zniknęła we mgle.
***
-Wszystkiego najlepszego Gwilym! – chłopak poczuł ciężar na brzuchu. Powoli otworzył oczy. Wpatrywały się w niego dwie pary identycznych niebieskich oczu.
- O co chodzi? – zapytał nieprzytomnie.
- Oj głuptasku czyżbyś zapomniał? – zapytała ze śmiechem jego starsza siostra.
- O czym? – zapytał, patrząc na Ellę.
- Dziś są twoje urodziny. Twoje urodzinnny. Twotwotwoje dwuwunaste urourodziny. – zapiszczała Cecily. – Will chodź ze mną zatańczyć. Proszę, prosz, proooszęęę – błagała dziewczynka.
- No dobrze – powiedział ze śmiechem solenizant – na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, ale zgasł po jego następnych słowach – tylko daj mi się przebrać.
- No już, Cecy. Daj braciszkowi się ubrać. Przecież nie chcemy, że by rodzice przyszli na górę i zobaczyli swojego syneczka w wielkiej czapce Ebenezera Scrooge’a.
Will naburmuszył się, słysząc te słowa. Po chwili usłyszał chichot.
- Popatrzcie na siebie – wykrztusiła Ella.
Will i Cecily popatrzyli na siebie w lustrze. Na ich twarzach malowała się identyczna, niezadowolona mina. Cała trójka wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Ella, Will, Cecily! Chodźcie na dół – usłyszeli głos swojej rodzicielki, dochodzący z bawialni.
- Will już cię zostawiamy byś w spokoju mógł zdjąć swoją cudowną czapkę. - Ella posłała mu uśmiech.
- Ale ja wcale nie mam…
- No już, już. Nie tłumacz się, blaciszku – Cecily pokazała mu język.
Po chwili wyszły z pokoju, zostawiając chłopaka samego. Zanim drzwi zatrzasnęły się za nimi, zdołał usłyszeć:
„- Cecily po pierwsze mówi się braciszku, a po drugie nie wolno pokazywać komuś języka.
- To jak mam kogoś zdenerwować?
- Powiedz mu coś?
- E nie. To nudne.”
***
     Po kilkunastu minutach Will zbiegł,przebrany w świeżą koszulę z podwiniętymi rękawami, po schodach. Wszedł do bawialni, próbując uspokoić galopujące serce. Już nie mógł się doczekać, by dowiedzieć się co jego najbliżsi przygotowali dla niego.
      Przy stole siedziała już cała jego rodzina: mama, tata i dwie siostry.
- Słoneczko – jego mama mocno go przytuliła – Wyspałeś się? Słyszałam w nocy hałasy dochodzące z twojego pokoju.
- Tak mamo. Miałem zły sen.
- O czym był? – zapytał tata, który zawsze chciał wiedzieć co w nocy śniło się jego dzieciom.
- Nic ciekawego. Wzgórza, zachód słońca, zwyczajne obrazy. Ale czułem się dziwnie– wolał przemilczeć fragment dotyczący dziwnych, podwójnych odwiedzin.
- Margareth proszę podaj śniadanie! – zawołała mama. Po chwili do pokoju weszła kobieta niosąca w rękach półmiski z pieczywem, marmoladami, jajkami, boczkiem i inną żywnością przeznaczoną do spożycia podczas śniadania. Po nich na stole pojawiły się dzbanki pełne herbat i mleka. Will zauważył z uśmiechem, że wszystkie dania należały do jego ulubionych. Choć jeśli miał być szczery to rzadko coś mu nie smakowało. W związku z tym potrawy zbytnio nie różniły się od tych podawanych w inne dni.
- Smacznego – powiedzieli równocześnie domownicy i zaczęli jeść.
- Mmm. Jakie dobre. Margareth przeszłaś dzisiaj samą siebie – komplementował ją tata.
- Czego bym nie zrobiła dla mojego chłopaczka? – zapytała z czułością kucharka, tarmosząc włosy solenizanta.
- Margot* proszę nie niszcz mi mojej starannie ułożonej fryzury.
- A kto ją ułożył? Poduszka? – zapytał ze śmiechem tata.
- Tak – oparł dumnie – To najlepszy fryzjer na świecie.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- To teraz najważniejsza sprawa – powiedziała mama – coś na co wszyscy, a zwłaszcza mój kochany syneczek, czekali.
- Prezenty! – zawołali gromkim chórem Will, Ella i Cecily.
***
    Will i cała jego rodzina stali z tyłu domu i patrzyli na wielką wierzbę wyrastającą tuż przed ich oczami.
- I co braciszku? Przyjmujesz wyzwanie? – zapytała zadziornie Cecy.
- Przyjmuję – odpowiedział z uśmiechem.
- A więc, jeżeli Cecily pierwsza wejdzie na drzewo, wtedy Will przez tydzień nie jeździ na Hengroenie**, a jeśli wygra Will wtedy Cecy przez tydzień nie będzie jadła przepysznych czekoladowych ciastek.
- A więc… trzy… dwa… jeden…wyścig czas zacząąąććć! – wykrzyknął Edmund. Will szybko chwycił rękami najbliższą gałąź, jak najszybciej się podciągnął i zaczął wspinać coraz wyżej, po coraz cieńszych gałęziach. Gdy był już prawie na szczycie, jego oczom ukazał się niezwykły widok. Między konarami znajdował się domek. Z ziemi był ukryty, a i na drzewie był ledwo widoczny. Rozejrzał się dookoła szukając wzrokiem swojej młodszej siostry, lecz nigdzie jej nie było.
- I jak Will znalazłeś coś ciekawego na górze? – zapytał szczęśliwy tata.
- Tak. – odpowiedział.
- I jak ci się podoba?
- To jest… jest… - William nie umiał wykrztusić słowa.
- Byłeś w środku? – zapytała Cecily.
- Nie.
- Rozejrzyj się uważnie.
Will obejrzał się. Na jednej z gałęzi wisiał pojedynczy złoty kluczyk. Wziął go, wsadził do zamka i otworzył drzwiczki.
    Jego oczom ukazał się niezwykły widok. Cały domek pokryty był tapetą z kwiecistym motywem. Na oknie powiewała ręcznie haftowana firaneczka. Pod ścianami stały: biurko, głęboki fotel, stołek, stoliczek, kinkiet na świecę, łóżko oraz regał pełen jego ulubionych książek. Wszystko co było mu potrzebne do spokojnego czytania.
     Po kilkunastu lub kilkudziesięciu minutach zsunął się na ziemię. Jego rodzina była tam, gdzie ją zostawił.
- I jak ci się podoba? –zapytała mama.
- Cudowny prezent. Skąd wiedzieliście?
- Po pierwsze wszyscy wiemy,że uwielbiasz czytać. Chcieliśmy, abyś nie musiał robić tego co kochasz, leżąc do późna przy kominku, a następnie zasypiać na dywanie z powieścią na piersi. Zaczęliśmy się wszyscy zastanawiać jak można by było to zmienić. To Ella podsunęła nam pomysł, aby stworzyć dla ciebie twoją własną przestrzeń, twoje sanktuarium, w którym nie musiałbyś słuchać trzaskania talerzy, bieganiny sióstr, czy innych dźwięków. I tak postanowiliśmy wybudować domek na drzewie.
- Jest cudowny. Dziękuję. Czy mógłbym go wypróbować?
- Oczywiście synku – odpowiedziała po czym wszyscy skierowali się do domu, zostawiając Willa samego. Powoli wspiął się na drzewo, by po chwili usiąść w głębokim fotelu rozkoszując się lekturą. Na pierwszej stronie „Olivera Twista” zobaczył dedykację:
Naszemu kochanemu Synkowi –
Już na tyle dużemu, że chyba nie wypada dalej go tak nazywać, ale cóż…
Wszystkiego najlepszego
Mama i Tata
 Zaciekawiony sięgnął po„Kamień księżycowy”.***
Może po lekturze tej książki pomożesz mi dowieść,
że to Cecily zabrała moją ulubioną, granatową spinkę.
Mojemu ukochanemu, dwunastoletniemu (aleś ty stary, a ja dalej taka młoda) bratu
Ella
Na końcu otworzył „Hamleta”
„Słabości, twe imię kobieta!”
Naprawdę? Co ty czytasz Gwilym?
Chyba muszę pójść do mamusi
I powiedzieć, że uważasz kobiety za słabość.
A wiesz jak zareaguje, prawda?
Kłaniająca się w pas
Cecily
Will zaczął się głośno śmiać po czym wziął do ręki "Kamień Księżycowy" i dał pochłonąć się mu całkowicie...
   Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, chłopak zszedł powoli i poszedł do stajni. Po chwili pędził galopem na Hengroenie po najbliższych wzniesieniach. Zatrzymał konia na szczycie jednego z nich i spojrzał na zachodzące słońce ukazujące się przed jego oczami. Na złote promienie odbijające się w najbliższym jeziorze. „To miejsce wydaje mi się dziwnie znajome” – pomyślał. Nie obawiaj się przyszłości. Krocz przez teraźniejszość pewnie i z uniesioną głową, a nie straszne ci będzie jutro.
- Kto to powiedział? – zapytał Will samego siebie. – Ach tak. Ten srebrny chłopak w moim śnie.
I w tym momencie zorientował się, że w swoim śnie znajdował się dokładnie w tym miejscu, gdzie teraz stał. Rozejrzał siędookoła, lecz nie ujrzał ani mgły, ani chłopaka, ani dziewczyny.
A gdy tak patrzył na dzień powoli przeradzający się w noc uświadomił sobie jedną rzecz. Że naprawdę nie boi się przyszłości. Że gdzieś tam wysoko lub tuż obok niego jest ktoś, kto zawsze będzie przy nim. Nawet w najtrudniejszych chwilach.
Zawsze pamiętaj, że będę przy tobie. Zawsze. Nigdy cię nie opuszczę.
*Will nazwał kucharkę Margot (czyt. Margo). Nazywano tak siostrę króla Francji (XVI wiek), mającą na imię Małgorzata. Była żoną Henryka Burbona. Mnie osobiście kojarzy się z nocą św. Bartłomieja (23/24.08.1572r.), gdyż to właśnie z powodu ich ślubu do Paryża przyjechało wielu przedstawicieli szlachty hugenockiej (Henryk był ich przywódcą, hugenoci to wyznawcy kalwinizmu we Francji), a to dało pretekst do zabicia ich przez szlachtę katolicką.
**Hengroen był ogierem króla Artura według walijskiej opowieści „Culhwch ac Olwen”, więc myślę, że właśnie od niego pochodzi nazwa ulubionego konia Willa. Na marginesie dodam, że to właśnie na nim Will uciekł z domu, a potem sprzedał za niezbyt dobrą cenę, mimo wielkiego żalu, gdyż to właśnie na nim Will nauczył się jeździć konno.
***„Kamień Księżycowy”autorstwa Wilkie’ego Collinsa uważana jest za pierwszą detektywistyczną powieśćw języku angielskim. Dlatego też Ella uważała, że Will nauczy się paru sztuczek dedukcji i rozwiązywania zagadek.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Alternatywna wersja historii (niezakończone) - kwiecień 2016 - 


   Wszyscy wiemy jak to się stało, że Tessa znalazła się w Instytucie. Will próbował znaleźć zabójcę dziewczynki, intrygował go podwójny ouroboros.... Bla bla bla. Ale czy zastanawialiście się kiedyś jak potoczyłyby się losy wszystkich bohaterów, gdyby Will nie odnalazł tego dnia Tessy?  Nie? A chcielibyście się dowiedzieć?  Jeśli tak, to zapraszam w podróż to alternatywnej rzeczywistości...

 - Co to za miejsce? - zapytał Thomas, patrząc z nieskrywanym zdziwieniem i obrzydzeniem na cel ich podróży i możliwie miejsce, w którym rozwikłają się wszystkie zagadki. 

- W Podziemiu nazywają go Mrocznym Domem - odpowiedział Will.

- Nie wiem jak wam się wydaje, ale mi wygląda na wyrwany z opowiadań Edgara Poe - Henry potrząsnął głową.  - A ty skąd wiesz jak pisał Poe? - zaciekawił się Will.
- Charlotte kiedyś czytała mi jego historie na noc. Według niej barwne opisy, które stosował mogłyby rozbudzić mój twórczy umysł.

- Ciekawe skąd jej to przyszło do głowy - powiedział Will z lekką kpiną w głosie.
  - Nie wiem. Sama z siebie nie sięgnęłaby po taką lekturę.  Jedyną znaną mi osobą,  która mogłaby jej to poradzić jest... Jesteś ty, Will - spojrzał na podopiecznego z wyrzutem. Chłopak uśmiechnął się drwiąco z błyskiem rozbawienia w oczach. 



- To była taka sarkastyczna uwaga, ale chyba twoja wspaniałomyślna żona tego nie zauważyła i wzięła sobie moją "propozycje" do serca. 



- Jak mogłeś?  Po pierwsze nie obrażaj mojej Lottie. A po drugie: sprawiłeś że musiałem się męczyć nocami słuchając tych mrocznych majaków chorego psychicznie Amerykanina. 



- Może przynajmniej to coś w twojej głowie zaczęło kręcić się w dobrą stronę - chłopak popukał go w głowę.



- Przepraszam, że przeszkadzam, ale może zajmiemy się przeszukiwaniem domu?  - zapytał rozsądnie Thomas.



- Wcale nie przeszkadzałeś.  Ale masz rację. Streszczajmy się.

***


- Co to za hałasy? - Zapytała Tessa,  gdy pani Black czesała jej gęste włosy. 

- Pójdę sprawdzić – oznajmiła pani Dark.

- Tylko bądź ostrożna - poprosiła dziewczyna. Opiekunka uśmiechnęła się pewnie w odpowiedzi.  
Kobiety bardzo zadbały o nią odkąd pojawiła się w porcie w Southampton. Gdy przyjechały pod dom Nate'a okazało się, że budowla jest opuszczona, a wszystkie rzeczy w niej się znajdujące - zniszczone.  Kobiety zabrały Tessę do siebie i pomogły w trudnych chwilach.  Dziewczyna czuła jednak, że siostry coś przed nią ukrywają.  Uczucie to spotęgowało się jeszcze bardziej, gdy pokazały jej, że ma dar. Potrafi zmieniać się w inne osoby. Szybkość i precyzja lekcji utwierdziły ją w przekonaniu, że wiedzą coś czego ona nie. Na przykład tożsamość porywacza Nate'a lub nawet dlaczego został uproszczony.           

    Teraz należało się tylko dowiedzieć, kim oni byli i odzyskać brata. 

       Nagle do pokoju wbiegła siostra.
- Przybyli - oznajmiła ze zdenerwowaniem w głosie. 
- Kto? - zapytała Tessa.
- Nocni Łowcy. 
- Kim oni są?
- Porywaczami twojego brata - odpowiedziała druga. - Strzegą prawa,  ale to tylko oficjalna wersja. Naprawdę wykorzystują i naginają to swojego twarde prawo dla swojej wygody, ale innych karzą za najmniejsze ich naruszenie.  Ich żądza krwi i innych rzeczy - spojrzała na Tesse znacząco. Dziewczyna poczuła dreszcz przebiegający po jej plecach - jest niewyczerpywalna.  Zrobią wszystko, by dostać to czego chcą.  Są też wielkimi barbarzyńcami.  Pokrywają swoje ciała się tatuażami, których nie da się zdjąć. Jeśli chcą wystąpić z szeregów przechodzą okropne tortury, by pozbyć się znamion.  Narażają tez swoje matki, żony, siostry na wielkie niebezpieczeństwo, gdyż im też nakazują walczyć, narażając życie.
- Czego tutaj szukają?  - zapytała zlękniona. 
- Ciebie - odpowiedziały równocześnie. 
- Dlaczego? 
- Masz dar, więc chcą go wykorzystać do własnych celów. 
- Nie mogą!  Nie pozwolę im na to! - Wykrzyknęła buntowniczo, zrywając się z fotela. 
- Cieszymy się, że to mówisz. Widać, że nasze nauki nie poszły na marne. Tylko ty możesz ich powstrzymać.  Przemień się i z naszą pomocą odeprzesz atak. 
- Tylko czyją postać mam przyjąć? Muszę być bardzo silna. 
- O to się nie martw - odpowiedziały z tajemniczym uśmiechem.



***

- Słyszeliście to? - zapytał Will, obracając się dookoła własnej osi,  oświetlając korytarz światłem pochodzącym z magicznego kamienia.  

- Co, Williamie?  - Szepnął Thomas, podchodząc do czarnowłosego Nocnego Łowcy.  

- Delikatne stukanie. Jakby pantofelków o drewno. 
- Skąd wiesz jak brzmi taki dźwięk?  - zdziwił się Henry.
- Może stąd, że mieszkamy w miejscu, gdzie są drewniane podłogi, a kobiety w Instytucie noszą pantofle - parsknął. 
     Stali chwilę w całkowitym milczeniu,  poszukując zmysłami chociaż najmniejszego odstępstwa od całkowitego spokoju. 
- Myślę, że powinniśmy przenieść się w inne miejsce. Stoimy w rozwidleniu korytarzy.  Może i łatwo zobaczymy wrogów, ale oni równie łatwo zobaczą nas - zaproponował Herondale.  
- Chyba już na to za późno - z głębi wschodniego korytarza rozległ się donośny, lekko chrapliwy, damski głos. 
Obrócili się szybko i dostrzegli kobietę w średnim wieku. Jej długie pazury przebiły rękawiczki, a suknia powoli pękała w szwach, jakby ciało pod nią schowane zaczęło pęcznieć. 

   Trzech Nocnych Łowców przygotowało się do ataku. Jednak Willowi coś nie pasowało. W tak wielkim domu na pewno nie mieszkała tylko jedna osoba. A do tego ta kobieta wyglądała jakby spodziewała się ataku, więc na pewno przygotowała posiłki.  Tylko gdzie one były? 

- Miejcie oczy i uszy szeroko otwarte!  Gdzieś tutaj ukryte jest wsparcie! - krzyknął. 
- No co ty nie powiesz?  Może jednak ród Nocnych Łowców nie jest w całości stworzony z bandy półgłówków - odwrócił się i zobaczył postać kroczącą wolno przez zachodnie skrzydło. Była bardzo podobna do kobiety, która aktualnie próbowała pokonać Henry'ego. Will ruszył na drugą przeciwniczkę,  ale ta odskoczyła od niego i spróbowała zaatakować Thomasa. 

     Will zatrzymał się ze zdziwieniem. O co tym kobietom chodziło?  Na pewno nie chciały go oszczędzić.  Oj nie... One miały przygotowane coś specjalnie dla niego. Obserwowały ich z ukrycia przez dłuższy czas, szukając ich słabości i zastanawiając się jak je wykorzystać na swoją korzyść.  Chyba stwierdziły, że to on jest z tej trójki najsilniejszy. Było to z jednej strony pochlebne ale z drugiej skłaniało do myślenia o przyszłym wrogu. 

    Na szczęście lub na nieszczęście. Zależy z jakiej perspektywy na to patrzeć, nie musiał długo się zastanawiać. Nagle usłyszał ciężkie kroki na wyższym piętrze. Odsunął się i spojrzał na balustradę,  by po chwili stanąć oko w oko z prawdziwym Goliatem. Jego przeciwnikiem był olbrzymi stwór o napęczniałych z mięśni ramionach, nogach i szyi. W olbrzymich łapach ściskał wielką pałkę i wymachiwał nią na wszystkie strony. 
       Will uśmiechnął się mimo chwilowego oniemienia.  Mógł walczyć, a to było najważniejsze. Mógł poczuć ten haj wojenny, ten spokój i odprężenie, które czuł tylko w takich sytuacjach. 
Uspokoił oddech i częstotliwość bicia serca, by jego umysł był czysty i mógł obmyślać strategie i błędy przeciwnika. Nie zamierzał jednak rozpoczynać walki.  Nie miał ochoty rozpłaszczyć się na brzuchu olbrzyma jakby uderzył w ścianę.  O nie. Jeśli nie jesteś pewien wygranej i słabości przeciwnika, lepiej niech to on pierwszy narazi się na niebezpieczeństwo. 
Olbrzym niemal natychmiast rzucił się z bronią na Willa jakby chciał oderwać jego głowę od szyi. Chłopak skulił się i ominął broń. Może i stwór był wielki i silny, ale dzięki temu Will był szybszy i zwinniejszy.

  Goliat walił pałką gdzie popadnie, niszcząc przy tym wszystko co narzędzie napotkało na swojej drodze. Will zrozumiał, że stwór jest zdesperowany, za wszelką cenę chce powstrzymać Nocnych Łowców.  Tylko dlaczego?  Co było powodem jego rozdrażnienia i silnej chęci zabójstwa.  Takie gwałtowne uczucia nie rodzą się znikąd.  Coś musi je wywołać.  Ale co? 

     Chłopak zrozumiał, że może wykorzystać to rozemocjonowanie na swoją korzyść.  Goliat nie myślał logicznie, nie posługiwał się taktyka wojenną. Teraz ni było czasu na zastanawianie się nad przyczynami zachowania stwora, tylko na wykorzystanie jego słabości i spróbowanie go wyeliminować.
    Wyskoczył to przodu, mierząc serafickim ostrzem w gardło bydlaka, jednak ten odparł atak uderzając w nóż tak mocno, że chłopak poczuł jak drży mu ręka. Olbrzym rzucił się na niego, ale ten umknął mu pod nogami i wbiegł na schody. Stwór zaczął kroczyć po nich powoli, obijając sufit swoim narzędziem zbrodni. Will w tym czasie wbiegł na Pietro i podbiegł do balustrady. Szybko ocenił sytuację i rzucił się z piętra, tuż przy boku Goliata. Wyciągnął prawą rękę w bok i wbił ostrze w bok stwora. Stworzenie zawyło z bólu, gdy nóż rozharatał mu całą talię, zahaczając o kawałek pleców.

   Will wylądował z gracją w przysiadzie i powoli wstał, patrząc jak stwór kołysze się jakby był pijany.
    „Ciszę” przerwało głośne „Nie!” wykrzyknięte przez jedną z sióstr. Po chwili dookoła nich zaczęła pojawiać się fioletowa mgła.
- Will, powinniśmy stąd uciekać – oznajmił Henry, łapiąc go za rękaw kurtki.
- Słucham? Przecież możemy je pokonać.
- Te dymy nie są normalne. Te kobiety używają magii. Jeśli się stąd nie wyniesiemy, nie skończymy dobrze.
- Serio? – popatrzył na towarzyszy z niedowierzaniem. W odpowiedzi obaj twierdząco pokiwali głowami.  – Niech wam będzie. Ale oznajmiam, że wrócę tutaj nawet sam, żeby dowiedzieć się o co tutaj chodzi.

Po tych słowach szybko wybiegli z budynku.



***

- Co się stało? – zapytała Tessa, mrugając oczami.
- Zostałaś ciężko ranna – oznajmiła pani Black. Tessa spojrzała w dół i zobaczyła wielki bandaż zakrywający całą talię i biodra. Przypomniała sobie piękną twarz jej wroga i to rozkojarzenie. Czy ktoś tak piękny mógł być tak śmiertelnie niebezpieczny?
- Jak wy mnie… I oni… - jej język się plątał.
- Spokojnie. Odpoczywaj. Musimy zmienić ci bandaż. Dobrze się spisałaś. Odparłaś atak tych przeklętych Nocnych Łowców. A teraz leż spokojnie.
  Tessa położyła się na poduszkach i zamknęła oczy, nie chcąc widzieć jak wygląda jej rana. Jednak gdy, bandaż odkleił się od jej skóry, ciszę przeciął głośny krzyk bólu i cierpienia.


***

- Tesso. Tesso, obudź się. – Ktoś potrząsnął jej ramieniem.
- O co chodzi? – zapytała, mrugając szybko oczami.
- Musimy wyjechać – oznajmiła pani Dark.
- Dokąd?
- Niedaleko. Jeden z naszych… przyjaciół – Zawahała się przed wypowiedzeniem ostatniego słowa jakby nie było prawdziwe. Ale po co miałaby kłamać? – potrzebuje naszej pomocy. Wrócimy za kilka dni.
- Jesteście pewne, że moja rana się nie otworzy podczas drogi?
- Ale ty tutaj zostajesz kochana.
- Sama? A jeśli ci potworni Nocni Łowcy znowu wrócą?
- W najbliższych dniach tego nie zrobią. Muszą najpierw dokładnie dowiedzieć się z kim mają walczyć oraz zaplanować dokładny plan działania, żeby odnieść jak najmniejsze szkody. – Pani Dark uśmiechnęła się przerażająco, a jej siostra zachichotała złowieszczo. Dało się w ogóle w taki sposób chichotać? Najwidoczniej tak.
Pani Dark najwyraźniej zauważyła strach w jej oczach, ponieważ dodała:
- Nie martw się. Codziennie będzie cię odwiedzał nasz dobry znajomy, którego znamy już od kilku lat. Pomoże ci ze zmianą opatrunku oraz będzie sprawdzał czy masz wszystko czego potrzebujesz. Dasz sobie radę.
- Mamy coś dla ciebie – dodała pani Black.
- Co?
- Zauważyłyśmy, że po zadanej ci ranie zostanie na twoim ciele dość spora blizna, więc aby temu zapobiec kupiłyśmy specjalny płyn, który po wstrzyknięciu w miejsce znajdujące się niedaleko rany zmniejszy lub całkowicie zatrzyma tworzenie blizny, a na skórze nie pozostanie najmniejszy ślad po urazie – wyjaśniła.
- Nie pozostaną na tobie żadne kręgi i związane z tymi nieprzyjemności – dorzuciła jej siostra i spojrzała na towarzyszkę z uśmiechem, który mówił, że obie wiedzą coś, czego Tessa nie. – Astriola jest nieprzyjemna – dodała cicho.
- Co powiedziałaś?
- Że ten płyn, który nazywamy astriola jest nieprzyjemny.
- Musisz rozpiąć suknię, żebyśmy mogły zmienić ci opatrunek i podać płyn.
    Pomogły Tessie usiąść, a następnie rozwiązały sznurowanie sukni, by móc dostać się do bandaży. Dziewczyna poczuła nieprzyjemny dreszcz, gdy ujrzała zakrwawiony materiał owinięty w jej talii. Syknęła, czując piekący ból, gdy siostry zaczęły rozplątywać opatrunek. Otworzyła oczy i zobaczyła głęboką ranę. Jak to dobrze, że miecz trafił tuż pod żebra. W innym wypadku musiałaby także leczyć złamane kości. Szkoda, że nie posiadała zdolności szybkiego leczenia. Lewy bok jej ciała ciągle wyglądał paskudnie, a  przy każdym ruchu promieniował z niego ogromny ból, przez co Tessa miała ograniczone ruchy.
   Pani Black wzięła do ręki strzykawkę zakończoną długą i grubą igłą, która wyglądała jakby dało się nią zabić człowieka, a nie mu pomóc. Kobieta przycisnęła ostrą część niedaleko miednicy – na prawo od niej. Dziewczyna poczuła palący ból w miejscu gdzie płyn zetknął się ze skórą, ale nie mogło to stanowić przygotowania na niemal agonię, której doznała, gdy płyn został wtłoczony w bok jej podbrzusza. Jej ciało rwało się do wygięcia w łuk, ale to sprawiło, że rana zaczęła dodatkowo boleć, toteż Tessa starała się siedzieć bez ruchu, zaciskając palce na sukni i przygryzając zębami wargę tak mocno, że po chwili poczuła metaliczny smak własnej krwi. Jej serce zaczęło gorączkowo bić, gdy lekarstwo przepłynęło przez nie do kolejnych części ciała.
- Skończone – powiedziała pani Black, odkładając strzykawkę na stolik.- Dzięki temu twoje ciało będzie się lepiej i szybciej regenerować.
- Przyniosłyśmy ci kilka książek, żebyś miała co czytać podczas naszej nieobecności.
- Już dałyście mi powieści.
- Ale takich jeszcze od nas nie dostałaś. Jeśli będziesz miała ochotę, możesz się z nimi bliżej zapoznać. Pomożemy przebrać ci się w coś, co nie będzie tak mocno uciskało uszkodzonych tkanek.
    Całkowicie ściągnęły z niej czarną suknię, a na jej miejsce nałożyły koszulę i długą spódnicę. Także w ciemnych barwach.
- Musimy już iść – oznajmiła pani Dark, gdy skończyły.
- Masz rację siostro. Wrócimy za kilka dni. – Ruszyły do drzwi, a następnie szybko i głośno je zamknęły.
    Tessa oparła się o poduszki i utkwiła wzrok w oknie. Czy to możliwe by siostry coś przed nią ukrywały? Podczas rozmowy czuła jakby ich dobroć była udawała i pod nią było coś innego. Mrocznego. Coś tak silnego, że podczas konwersacji czasami było to widać.  Ich prawdziwą naturę. Ale dlaczego miałyby ją okłamywać? Przecież pokazały jej jaki talent posiada. Czasami jednak widziała płonącą w ich oczach złość... 
    Za dużo o tym myślała.  Za niedługo oszaleje przez zamartwienie się i wymyślanie niestworzonych historii.      Sięgnęła po książkę leżąca na szczycie małego stosu przyniesionego przez Mroczne Siostry. Nie zdążyła zerknąć na tytuł, ponieważ usłyszała, że drzwi się otwierają. Przeniosła wzrok na wejście i zobaczyła siwowłosego mężczyznę o zapadłych oczach i ziemistej cerze. Na szyi widoczne były czarne znaki. 
„Nocny Łowca”- pomyślała przestraszona. 
- Dzień dobry- powiedział.  
- Czy jest pan znajomym Mrocznych Sióstr?
Uśmiechnął się ledwo widocznie.
- Można tak powiedzieć. Przyszedłem ponieważ pani towarzyszki oznajmiły mi, iż potrzebuje pani towarzystwa podczas ich nieobecności.  
    Uśmiechnął się szeroko i podszedł do jej łóżka.  Podciągnęła wyżej kołdrę, by zakryć swoje ubranie.  
- Nie udawaj wstydliwej demonesso.
- Jak mnie pan nazwał?
- Czyżby nigdy cię tak nie nazywano? Twoje oczy bez gałek ocznych i wydające się pływać włosy mówią same za siebie.
- Słucham? 
Popatrzyła na swoje ciało.  Wyglądało tak jak zwykle. O czym ten obcy mężczyzna mówił?
- Czyżbyś przejawiała zainteresowania przyziemną kulturą? - zapytał, zauważywszy książkę leżąca na pościeli. - Sądzę jednak że robisz rzeczy ciekawsze niż czytanie Dickensa.
- Co ma pan na myśli?
- Myślę, że wiesz.
    Jeszcze nigdy nie widziała, żeby ktoś tak szybko się poruszał.  W jednej chwili stał obok łóżka, a w następnym trzymał ją w ramionach, a palca zahaczył o bandaże po wcześniejszym podciągnięciu koszuli niemal do piersi.
- Jakie demoniczne cechy ukrywasz pod warstwami materiału? - spytał drżącym z pożądania głosem.         Tessa wyrywała się i próbowała go kopnąć, ale mężczyzna nic sobie z tego nie robił.  Odwiązał supeł, a po chwili ich oczom ukazała się wielką rana. Przez szarpania dziewczyny krew znowu zaczęła wypływać i brudzić ciało oraz spódnicę.  Mężczyzna położył dziewczynę na ziemi i zawisł nad nią. Zaczęła się rzucać i drapać, by odepchnąć go na tyle, by móc uciec. 
     Gdy z jego ramienia zaczął spływać czerwony płyn, zrobił coś czego się nie spodziewała.  Przyciągnął swoją ranę do jej.
- Siostry powiedziały, że lubisz, a wręcz uwielbiasz, gdy nasza krew miesza się z twoją.  Dzięki sprawieniu ci przyjemności Mistrz obiecał mi kolejną dostawę niezbędnego mi leku. Mam nadzieję, że ci się podobało kochana. Może jeszcze kiedyś się spotkamy.
    Po tych słowach wstał, pomógł jej podnieść się na nogi, podał jej dłoń, którą następnie ucałował. Te gesty były tak niepodobne do tych, które wykonał kilka chwil wcześniej.  Wyszedł nie oglądając się za siebie.  
    Tessa podciągnęła koszulę, by spróbować zawiązać bandaż.  Niestety szmatki były za bardzo poszarpane. Do niczego się już nie nadawały. Zerwała je z siebie i rzuciła w kąt pokoju. Usiadła na podłodze, zachodząc w głowę i próbując zrozumieć co przed chwilą się wydarzyło.  Kim był ten mężczyzna? O jaki lek mu chodziło? Kim był Mistrz, którego tytuł został wymówiony z namaszczeniem i ledwo skrywanym lękiem? Dlaczego przyszedł do niej? I dlaczego na litość boską nazywał ją demonessą? Czy naprawdę widział jej ciało innym niż normalnie? Czy ktoś rzucił na niego urok? Ale przecież to niemożliwe. Z drugiej strony potrafiła stać się inną osobą. To też była magia.
   Poczuła, że koszula staje się przemoczona od wypływającej krwi.
- Sądziłam, że rana już się zasklepiła – wyszeptała. Sięgnęła  po zniszczone bandaże i obwiązała je silnie tuż nad raną, próbując stworzyć prowizoryczną opaskę uciskową.
- Mam nadzieję, że to wytrzyma – mruknęła niezbyt pewnie, widząc że krew nie zamierza przestać płynąć.
Sięgnęła po „Opowieść o dwóch miastach” - książkę, która wcześniej zauważył Nocny Łowca.  
- Taka przyjemność mi pan sprawił, że za niedługo umrę od wykrwawienia – powiedziała złośliwe, przypomniawszy sobie jego słowa.
Otworzyła powieść na pierwszej lepszej stronie i przeczytała zdanie, na którym zatrzymał się jej wzrok. Po przeczytaniu jednej frazy, usłyszała jak drewno ugina się pod czyimiś stopami. Wstała, nasłuchując.

*** 

     Will skręcił w ulicę, w której mieszkały  Mroczne Siostry, gdy nagle dostrzegł znajomy powóz jadący w przeciwnym kierunku. Uskoczył w bok i schował się pomiędzy krzewami, obserwując pojazd. Tak jak podejrzewał, czterokołowiec należał do rodziny Lightwood. Wiedział, że Gideon był w Madrycie, a Gabriel na pewno nie pożyczyłby powozu. Jedynie Benedict mógł go używać. Tylko co miałby robić u tych potwornych kobiet? 
     Gdy powóz skręcił w główną ulicę, Will wyszedł spomiędzy zarośli i szybszym niż poprzednio krokiem skierował się do domu Sióstr.  
     Kiedy dotarł do drzwi wejściowych, obejrzał się dookoła uważnie, by zdobyć pewność, że nikt go nie śledzi lub obserwuje. Właśnie miał sięgnąć do klamki, lecz na drewnie dostrzegł już blaknący znak otwarcia.  Potwierdziło to jego podejrzenia, co do miejsca wyprawy Lightwooda. Mężczyzna nie zamknął drzwi, wychodząc, więc Will mógł wejść do środka bez używania steli i zostawiania kolejnego znaku świadczącego o obecności jednego z Nefilim.
     Wszedł wolno do holu, ciągle sprawdzając czy na pewno jest sam. 
      Zaczął schodzić do piwnicy, gdy usłyszał dziwny dźwięk dochodzący z piętra.  Wszedł na górę i wkroczył do pokoju. Nagle poczuł coś ostrego na dłoni.  Wytrzeszczył oczy, gdy zrozumiał że na ręce roztrzaskał się dzbanek. Przed nim stała dziewczyna, trzymająca  resztki szkła. Wyglądała koszmarnie. Była wykończona, blada i najwyraźniej ledwo trzymała się na nogach.
- Przepraszam - powiedziała łamiącym się ze zmęczenia głosem. - Myślałam, że on wrócił. 
- Kto? Czy miał może siwe włosy, a na ciele ciemne tatuaże? – zapytał, mając na myśli Benedicta Lightwooda.
- Takie jak pańskie? Tak. Zaraz... Czy to pan jest Mistrzem?
- Kim?
- Nie pańska sprawa, skoro nie wie pan o kim mówię.
- Jaka bezpośrednia! – Uśmiechnął się. – Ale przypuszczam, że wszystkie takie jesteście, wy, Amerykanki, prawda? – Widząc jej zaskoczenie, uśmiechnął się bardziej i wyjaśnił: Tak, zdradza panią akcent. Jak pani ma na imię?
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Jak mam na imię?
- Nie zna go pani?
- Pan… wpada do mojego pokoju, straszy mnie na śmierć, a teraz pyta, jak mam na imię? A pan jak się nazywa, do licha? I kim pan w ogóle jest?
- Mimo że jest pani ledwo żywa, to nie opuściła pani bezpretensjonalność. Nazywam się William Herondale, ale wszyscy mówią na mnie Will. 
- Jest pan Nocnym Łowcą?
- Te Mroczne Siostry dużo pani opowiedziała jak widzę. - Zaśmiał się. - Zgadza się, jestem Nocnym Łowcą. A jak pani się  nazywa?
Popatrzyła na niego dziwnie, jakby w głowie układała plan działania.  
- Panna Theresa Gray.
Rozejrzał się po pokoju. Jego uwagę przyciągnęło coś szklanego, leżącego w roku pokoju.
- Co to jest? – zapytał, podnosząc tajemniczą rzecz, i pokazując ją dziewczynie.
- Strzykawka, w której znajdował się lek, mający zniwelować bliznę po ranie.
- Lek… - Zamyślił się, a następnie schował przedmiot do kieszeni. 
- Muszę panią stąd zabrać. To nie jest bezpieczne miejsce dla nikogo, a zwłaszcza dla osoby tak rannej. 
- Gdzie?
- Do bezpiecznego miejsca. 
Rozejrzała się po pokoju jakby szukając pretekstu do zostania? Czy ktoś w ogóle chciałby zostać w tak ogromnym miejscu? Co te kobiety jej nagadały?
- A moje książki...
- Dam pani więcej książek - obiecał, myśląc o bibliotece w Instytucie. Było ich tam o wiele więcej niż na jej stoliku nocnym. - Chodźmy.  
Wyszli z pokoju i skierowali się do wyjścia 
- Poradzi sobie pani sama? - zapytał.
- Taka sądzę.
Zeszła dzielnie po schodach, gwałtownie i zdecydowanie odmawiając pomocy chłopaka. 
- Na Anioła tu jest jak w dziewiątym kręgu piekła- wydusił, czując żar wydobywający się z zamkniętych bocznych drzwi.
- Dziewiąty krąg piekła jest zimny -zaoponowała.  Spojrzał na nią zdziwiony . - Inferno. W piekle panuje zimno. Jest skute lodem.
    Nagle zachwiała się i tylko dzięki swojej zręczności udało mu się ją złapać nim uderzyła ciałem o ziemię. Okazało się że jest przytomna, ale za słaba żeby iść.
Panna Gray zrobiła minę jakby przypomniało jej się coś i wyszeptała:
„Dziwny to fakt, zasługujący na to, by się nad nim zastanowić, iż każda istota ludzka tak jest stworzona, że jest nieodgadnioną tajemnicą i zagadką dla innych istot ludzkich.” 
- „Opowieść o dwóch miastach”? – zapytał zdziwiony.
- Czytałam ten fragment tuż przed pańskim przyjściem. Wcześniej nie całkiem zgadzałam się z tym stwierdzeniem, ale gdy pana ujrzałam i usłyszałam, że jest pan Nocnym Łowcą zorientowałam się, że zmieniłam zdanie. Ta fraza mówi prawdę.
    Herondale miał ochotę zobaczyć co znajdowało się za tajemniczymi drzwiami, ale zmienił zdanie gdy dostrzegł krew spływającą po spódnicy dziewczyny i  jej coraz bardziej zmęczone spojrzenie.
    Szybko zaniechał planów i wybiegł z nią na zewnątrz. Gdy zawiało ich londyńskie powietrze, dziewczyna wyszeptała ostatkiem sił:
- Musiał pan tak głęboko wbić nóż? 
     Spojrzał na nią zdziwiony, ale panna Gray leżała bezwładna w jego ramionach.
     Co miała na myśli, mówiąc te słowa? To nie mogły być majaki.  Przecież dzisiaj pierwszy raz ją widział, jak więc mogła... Nagle przypomniał sobie swoją pierwszą wizytę w Mrocznym Domu i walkę z Goliatem. Miejsce w którym przebił skórę potwora serafickim nożem.  Dokładnie w tym samym miejscu znajdowała się rana dziewczyny.  Czy to możliwe, żeby ona... Nie,  to było bez sensu. Z drugiej strony przez ostatnie pięć lat Will widział tyle rzeczy, które wcześniej uznałby za niemożliwe, że teraz wszystko wydawało się jak najbardziej prawdopodobne.
    Jedno wiedział na pewno. Ta dziewczyna była kluczem do odpowiedzi na wiele pytań, nie dotyczących tylko Mrocznych Sióstr, ale także Benedicta Lightwooda, a może i nawet tajemniczego Mistrza o którym wspomniała na początku. 
     Szybko pobiegł do Instytutu, mając nadzieję że dziewczyna dostanie leki zanim wykrwawi się na śmierć. 

***
    Pomiędzy drzewami i krzakami zarastającymi niegdyś piękną posiadłość skrywały się Mroczne Siostry. Z tego miejsca dokładnie widziały co działo się przed ich domem, ale ludzie będący przed budowlą nie widzieli ich. Uważnie obserwowały poczynania młodego Nocnego Łowcy. Uśmiechnęły się, widząc jak wynosi pannę Gray i biegnie z nią w stronę Instytutu. Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Kiedy chłopak zniknął w bocznej ulicy, pani Black odezwała się.
- Dobrze to przemyślałaś siostrzyczko. Panna Gray jeszcze będzie jeszcze bardziej bać Nefilim, a dzięki temu zostanie naszą idealną panią szpieg.
- Nie tylko naszą. Samego Mistrza.
- Już nie mogę się doczekać co zrobimy później.
- Teraz musimy chwilę zaczekać. W odpowiedniej chwili odwiedzimy Theresę i objaśnimy jej jakie mamy zamiary wobec niej.
   Wyszły spomiędzy zarośli i spokojnym krokiem ruszyły do domu, uśmiechając się szeroko.


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Podróż w czasie z 1878 do 2008 (niezakończone) - sierpień 2014 - 

Londyn 1878 rok 

Rozdział I (sierpień 2014)
      Jak zawsze o tej porze wszyscy, za wyjątkiem Henry’ ego, który pracował w swojej krypcie, znajdowali się w jadalni, spożywając w spokoju śniadanie. Charlotte siedziała na środku stołu, po jej lewej Will, zaś po jego lewej siedziała Tessa. Ubrana była w jedną z sukien uszytych ze ślubnej wyprawki Charlotte – w kremowe i szare poziome paski, dzięki którym oczy dziewczyny przybierały barwę czystego nieba, przeświecającego czasami przez gęste londyńskie chmury. Była to ta sama suknia, którą Tessa miała na sobie, gdy rozmawiała z Willem w bawialni.
    Nagle przed oczami chłopaka rozbłysło białe, oślepiające światło, a kiedy powoli zgasło po jak się wydawało chłopakowi niekończącej się wieczności, przed swoimi zamkniętymi powiekami ujrzał bawialnię – tak wyraźnie jakby naprawdę się w niej znajdował. Ujrzał żywe kolory pokrywające obicia foteli, ciepły ogień w kominku, buchające co jakiś czas polana, długie zasłony przysłaniające widok na ulice, polne i zimowe pejzaże namalowane na płótnach, wiszących na ścianach, siebie samego, bladego jak sama śmierć z granatowymi plamami pod oczami, siedzącego głęboko w wielkim fotelu z rękami ciasno splecionymi, aby nie pokazać jak bardzo drżą oraz Tessę pochylającą się nad oparciem, patrząc na niego wielkimi oczami koloru wzburzonego nieba. Mówiła słowa, które pojedynczo nie miały znaczenia, ale połączone w jedno zdanie, wymawiane przez właśnie tę dziewczynę były jak ostry nóż powoli wbijany przez ukochaną osobę z rozmysłem prosto w serce, aby zadać jeszcze większy ból.
    Will nie mógł wytrzymać napierających na niego z każdej strony bolących wspomnień. Uderzały o niego z niekończącą się siłą jak rzeka o bardzo słabą tamę, która z każdym kolejnym uderzeniem wybrzuszała się i zmieniała kształt, tracąc swoje części, a przez to tworząc malutkie szczeliny przez które wydostawała się woda, która stwarzała jeszcze większe szkody, powiększając dziury i zadając jeszcze ogromniejszy ból.
     Chłopak zgiął się wpół jakby tym samym zdołał powstrzymać swoje uczucia przed uwolnieniem na wolność. Przez jego ciało przetoczyła się ogromna fala nagiego cierpienia. Poczuł ucisk w piersi i emocje związane ze złamanym niedawno, jeszcze nie zagojonym, sercem: zrezygnowanie, cierpienie, ból, niedowierzanie, odrzucenie, niespełnienie, poczucie, że zrobiło się coś źle i było niewystarczająco dobrym, idealnym. No i oczywiście strach, że publicznie powie się coś co może dać wszystkim dowód na to, że jest się zakochanym bez pamięci w tej właśnie dziewczynie, że żywi się do niej nieodwzajemnione uczucie choć usilnie chce się udowodnić, że to nieprawda. Było to o tyle bardziej okropne, ponieważ pani jego serca miała również we władaniu serce chłopaka, który był parabatai Willa a tym samym połową jego duszy.
    Usłyszał głos Tessy i swój własny we wspomnieniu, choć wydawało się, że to wcale nie przeszłość, a teraźniejszość.
- Jem mi się oświadczył, a ja się zgodziłam.
- Kochasz go?
- Kocham.
Znowu przed jego oczami wybuchło białe światło. Jednak chłopak dalej znajdował się w bawialni.
- Will? – zaniepokojony głos wdarł się w potok bolesnych wspomnień. Głos tak znajomy jak jego własny. Powoli otworzył oczy, odcinając się tym samym od bolesnej retrospekcji. Bez udziału woli jego ciało zwinęło się w kłębek na krześle. Czoło miał przyciśnięte do porcelanowego talerza. Will pomyślał nieprzytomnie, iż dobrze, że nic nie zjadł na śniadanie, inaczej w jego włosy wplątałyby się resztki jedzenia. Ręce miał ciasno owinięte wokół brzucha jakby chciały uchronić trzewia przed wydostaniem się z ciała chłopaka. Nogi pod stołem splotły się w wąski supeł. Całe jego ciało przechodziły co jakiś czas gwałtowne dreszcze. Oddechy Willa były krótkie i płytkie. Podniósł wzrok i rozejrzał się dookoła. Wszyscy wpatrywali się w niego z szeroko otwartymi oczami. To Jem go zawołał. Trzymał rękę na jego ramieniu, opierając łokcie na krześle Tessy, które oddzielało krzesła przyjaciół. Jem patrzył na niego z niepokojem. Jego narzeczona wpatrywała się w Willa również z niepokojem, ale też z czającym się gdzieś głęboko przerażeniem i zrozumieniem jakby wiedziała co było powodem jego cierpienia, ale nie chciała do końca w to uwierzyć.
- Will wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? – Charlotte wstała z krzesła i podeszła do chłopaka położyła mu dłonie na rękach i spojrzała prosto w jego oczy.
- Tak, oczywiście. Wszystko jest w najlepszym porządku – wydawało się, że nikt nie uwierzył w jego słowa.
- Jesteś pewien? Jeszcze nigdy nie widziałam cię w takim stanie. Ani tak smutnego, ani tak bardzo roztrzęsionego. Zupełnie jakby ktoś ci… - Charlotte urwała, zapewne bojąc się reakcji chłopaka. Mimo, że wiedziała o klątwie, zresztą tak jak reszta mieszkańców Instytutu, dalej była ostrożna kiedy mówiła o takich sprawach do Willa, bojąc, że zachowa się tak jak wcześniej. Chłopak w ogóle jej się nie dziwił.
- Złamał serce – dokończył Jem.
- To jest niedorzeczne – oświadczyła ostro Tessa. W jednej chwili wszyscy przenieśli wzrok z Willa na dziewczynę. Speszona spuściła wzrok, a po chwili powrotem go uniosła i ciągnęła dalej swą wypowiedź – Chodzi mi o to, że chyba żadna dziewczyna nie byłaby w stanie złamać serca Willowi. Jesteś za bardzo… idealny – dodała przyciszonym głosem. Tak, żeby tylko stojący obok niej Will był w stanie usłyszeć ostatni wyraz - Nie możliwe, żeby jakaś dziewczyna chciała cię zostawić dla innego.
- Każdemu można złamać serce – powiedział Gideon.
- A wracając do ważniejszej kwestii, chciałabym zauważyć, że jednak chyba z panem coś jest jednak nie w porządku. Wiem, że nie powinnam się wtrącać, lecz ostatnio zauważyłam, że je pan o wiele mniej niż jeszcze przed paroma tygodniami. Czy jest panicz pewien, że nie jest chory? – zapytała wychodząca z kuchni Sophie. Pokojówka popatrzyła na niego czujnie, a Will poczuł nieodpartą chęć, aby schować się w miejscu gdzie nikt go nie znajdzie. Podejrzewał, że dziewczyna wie więcej niż inni członkowie ich małej rodziny. I tego najbardziej się obawiał.
    Gideon nie spuszczał z niej wzroku odkąd weszła do jadalni. Gdy skończyła mówić, pokiwał z roztargnieniem głową i zwarli się porozumiewawczym spojrzeniem. William nie wiedział, czy Lightwood ma takie Zamo zdanie w tej sprawie jak ona, czy tez po prostu chce zyskać w jej oczach.
    Cecily podeszła do niego, swojego brata z rozszerzonymi oczami, następnie wyciągnęła ręce, objęła go i mocno przytuliła. Will poczuł zapach dzikiej róży i polnych kwiatów. Zamknął oczy i wciągnął głęboko powietrze, chłonąc ten zapach. Jego galopujące serce zaczęło powoli zwalniać, pozwalając tym samym na normalny oddech.
    Odwzajemnił uścisk. Cecily opuściła na chwilę ręce, zdziwiona. No tak, przecież przez ostatnie tygodnie nie okazywał jej wiele braterskich uczuć. Lepiej powiedzieć, że nie były na pierwszy rzut oka widoczne. Co wcale nie oznaczało, że się o nią nie troszczył. Wręcz przeciwnie. Swoim zachowaniem próbował namówić ją do powrotu do domu, a tym samym do bezpieczeństwa i komfortu. Potem znowu go przytuliła i wszytko było tak jak powinno być. Po długiej chwili jego siostrzyczka wstała
- Już ci lepiej braciszku? – zapytała z uśmiechem, ale również z niepokojem czającym się w ciemnoniebieskich oczach.
       Zanim zdążył odpowiedzieć do jadalni wpadły Henry. Dosłownie wpadł. Mocno złapał się klamki, odzyskując równowagę. Charlotte podbiegła do niego parę kroków, zatrzymując się w odległości kilku stóp. Wszyscy siedzący przy stole również wstali i podeszli do Charlotte, która wpatrywała się w swojego męża, trzymając, Will podejrzewał, że nieświadomie, rękę na swoim brzuchu.
    Henry wyglądał trochę przerażająco. Trochę jak Kalif Vathek kiedy podstępem wysłał pięćdziesiąt najpiękniejszych dziewcząt oraz pięćdziesięciu najprzystojniejszych chłopców ze swojego królestwa, aby pewien potwór mógł je pożreć. A tylko po to, żeby jego niezahamowana rządza posiadania mogła zostać zaspokojona przez największe bogactwa świata, które i tak okazały się jego największą zgubą.
    Branwell był ubrany w białą koszulę o podartych rękawach, ogniście pomarańczową kamizelkę i    brązowe spodnie od kolan w dół pokryte smołą i olejem. Przez ramię miał przewieszony czarny, roboczy fartuch cały pokryty pyłem węglowym. Włosy sterczały na wszystkie strony jakby Henry wiele razy przeczesywał je rękami. Okulary były przekrzywione, lekko przybrudzone czarnymi wydzielinami maszyn. Oczy błyszczały z podekscytowania. Na jego twarzy, mimo widocznego i odczuwalnego zmęczenia, malowało się bezgraniczne szczęście.
- Mój wynalazek działa – wykrzyknął nim ktokolwiek powiedział choćby słowo.
- A do czego służy? – zapytała jego żona.
- Do podróży w czasie – oznajmił. Will usłyszał jak wszyscy wciągają powietrze. Nie wiedział co ma na to odpowiedzieć. Zresztą inni chyba też nie kwapili się, aby coś powiedzieć.
- Co tak zaniemówiliście? –zapytał rozbawiony Henry. – Niestety jest za duży, aby go przynieść, więc aby go zobaczyć musicie pójść ze mną do mojej krypty – I, nie czekając na odpowiedź, wyszedł z pokoju.
    Reszta popatrzyła na siebie i bez słowa wyruszyła za podskakującym wynalazcą. Usłyszał, że Gideon namawia Sophie, aby poszła z nimi. Po chwili usłyszał, że dziewczyna się zgadza oraz szczęk zamka.
    Charlotte oświecała drogę magicznym kamieniem. Pochód zamykała Sophie. Kiedy dotarli do schodów, prowadzących do podziemi zaczęli iść jeden za drugim, mocno trzymając się poręczy. Gdy doszli do drzwi, za którymi znajdowało się laboratorium, Henry odwrócił się i zatrzymał ich.
- Poczekajcie tutaj. Wejdzie dopiero gdy was zawołam.
Pokiwali głowami. Wszedł do krypty, zamykając za sobą dokładnie drzwi. Will nie mógł się już doczekać, by zobaczyć to nad czym Henry tak długo pracował. A do tego podróż w czasie… Chłopak nie mógł sobie wyobrazić, że mógłby zobaczyć jaki świat był i jaki się stanie. To było coś niesamowitego.
    Usłyszał głosy dochodzące z pomieszczenia przed nimi. Jeden należał do Henry’ ego. Był podekscytowany, ale również trochę zdenerwowany. Brzmiało to tak jakby mówił sam do siebie. Po kilku minutach Will usłyszał drugi głos. Wiedział tylko, że był to męski, znajomy głos. Jednak nie umiał stwierdzić do kogo należy. Teraz dwójka mężczyzn prowadziła konwersację.
    Nagle drzwi się otworzyły, a w progu pojawiła się piegowata, rozgorączkowana twarz Henry’ego.
- Możecie wejść.
    Will wymienił spojrzenia ze swoimi towarzyszami. Ci z zachętą pokiwali głowami, mówiąc mu bez słów, że to on ma wejść pierwszy. Przełknął ślinę i popchnął drzwi.


***

    Pierwsze co Will poczuł to gorąco, nieopisany żar, którym przesycony był każdy mebel w krypcie. Buchnął w niego tak mocno, że aż zachwiał się na nogach, a włosy momentalnie opadły na jego czoło w jeszcze większej masie loków niż normalnie.
      Rozejrzał się po pokoju, próbując zarejestrować z czego wydobywa się ten trawiący wszystko na swojej drodze płomień gorąca. Kątem oka dostrzegł delikatny ruch. Odwrócił się w tamtą stronę i…
     Osłupiał. Tam gdzie powinna znajdować się ściana, górowało przed Willem dziwne urządzenie, które wyglądało jak ogromna tafla wody. Pod nią kotłowało się coś co przypominało ogromne masy spiętrzonej wody, raz za razem obijające się o powierzchnię. Ciecz podążała dookoła granicy według ruchu wskazówek zegara wybrzuszając się i załamując, tworząc coś na kształt wielkiego wiru prowadzącego w nieznane. Im głębiej się patrzyło tym kolor wody zmieniał kolor. Z lazurowego w błękit królewski, następnie w kobaltowy, dalej przechodzący w atramentowy, stając się na końcu niedającą nic za nią dostrzec głęboką czerń. Co jakiś czas woda nagle rozbłyskiwała, stając się o odcień jaśniejszą. Wyglądało to tak jakby w samym jej sercu znajdowała się ogromna burza, która co jakiś czas atakowała tajemniczą wodę milionami potężnych błyskawic.
     Chwila zdziwienia minęła. Chłopak uświadomił sobie, że to z wnętrza tego… czegoś pokrywającego ścianę laboratorium wydobywa się to palące gorąco. Po chwili w jego nozdrza uderzyły kolejne zapachy: coś słodkiego, co zdawało się aż lepić i jakby palonego kadzidła. Will ostatnimi czasy spędzał dużo czasu z Magnusem Bane’em, więc wiedział, że taki zapach mogą wydzielać niektóre rodzaje magii.
Ale przecież Henry nie mógł używać magii. Nie wolno mu było. Prawda?
     Jego uwagę przyciągnęło dziwne małe pudełeczko przyczepione dziwnymi parującymi przewodami do ogromnej tafli.
Trochę jak serce pompujące życiodajną krew do mózgu.
      Jego wieczko tworzył ekran, na którym przewijało się tysiące obrazów. Nie tylko czarno – białych, ale w większości kolorowych. Niektóre były takie dokładne i realistyczne, że wydawało się jakby ktoś naprawdę zatrzymał scenę rozgrywającą się przed jego oczami, zmniejszył i przyczepił na kartkę papieru, aby wyglądała jak zwykły obraz. W prawym dolnym rogu każdego ze zdjęć widniała data: 1850, 1914, 1966, 1997, 2000, 2005, 2008 i wiele innych.
     Nagle świat zwolnił. Will poczuł nieodpartą chęć dotknięcia tego dziwnego, małego urządzenia. Zrobił pięć kroków, wziął trzy głębokie oddechy, wyciągnął dwa drżące palce.
- Will! Co ty zamierzasz zrobić?! – krzyknął Jem. Wszyscy jego przyjaciele stali w odległości kilku stóp, patrząc z niepokojem czającym się w oczach. Will popatrzył na nich, a potem skierował swoje spojrzenie z powrotem na dziwne pudełeczko.
     Gdy od urządzenia dzieliły go tylko centymetry, jakaś ręka chwyciła go za przegub. Oderwał swój wzrok od urządzenia i powiódł nim po ostatniej barierze dzielącej go od tego dziwnego czegoś. Przesunął swój wzrok z chudego nadgarstka, na szczupłe przedramiona, następnie ramiona, szyję, aż w końcu spojrzenie jego oczu spoczęło na wpatrzonych w niego oczach. Znajomych. Chyba nikt na tym świcie nie miał takich oczu. Były to zielono – brązowo – złote oczy, których źrenice były wąskie i nieludzkie. Church miał dokładnie takie same.
- Patrzysz na ulepszoną wersję Global Positioning System, czyli GPS.
- Magnus?
- Cześć przyjacielu – czarownik uśmiechnął się do niego i klepnął go w ramię – Minął szmat czasu odkąd ostatni raz się widzieliśmy nieprawdaż? – mówił dalej uśmiechając się. Cały aż promieniał szczęściem.
- No nie aż tak dawno. Ledwo parę tygodni temu.
- Według twojego czasu minęło dopiero kilka tygodni, ale według mojego to ponad 130 lat.
- Ale jak…? – Przecież to niemożliwe. Ale potem Will popatrzył na strój Magnusa i przeraził się tym co zobaczył. Czarownik miał na sobie skórzaną, pokrytą cekinami błyszczącymi na złoto w ciemności, a pod nią koszulę z tak cienkiej bawełny, że prześwitywała przez nią skóra mężczyzny. Jej kolor przechodził z koloru kości słoniowej przez odcienie czerwieni: od najjaśniejszej aż doszła do krwistej. Jego spodnie też były bardzo dziwne. Wyglądało to tak jakby ktoś namalował na nich tęczę, ale zapomniał w jakiej kolejności narysować kolory, ani jaki kształt z nich stworzyć. Wyszły więc z tego nieregularne plamy czerwieni, pomarańczu, żółci, zieleni, błękitu, granatu i fioletu. Na stopach miał fioletowe mokasyny. Włosy były posypane fioletowym brokatem i sterczały w każdą stronę. Wyglądało to tak jakby ktoś pokrył je czymś co pozwalało im stać pod tak nienaturalnymi kątami.
- Eee… - Will odchrząknął – Co ty masz na sobie?
     Magnus, widząc jego reakcję na strój jaki miał na sobie, zaczął się śmiać. Will powiódł spojrzeniem po swoich towarzyszach. Każdy z nich miał takie same miny. Patrzyli na Magnusa tak jakby poskradał rozum, albo uciekł z zakładu dla psychicznie obłąkanych. Chłopak domyślał się, że on też musi tak patrzeć na czarownika.
- To jest dość.. oryginalny strój – powiedziała ostrożnie Charlotte.
- Och droga pani Branwell. W waszych czasach ten strój jest rzeczywiście oryginalny, lecz w moich czasach, cóż, także jest uważany za oryginalny – zaśmiał się.
- W twoich czasach? – zapytała Tessa – Więc…?
- Och kochana Tesso. Jestem pierwszym użytkownikiem wehikułu czasu Henry’ego. Przybywam do was z Instytutu nowojorskiego z 2008 roku.
- Z 2008 roku? – zapytali wszyscy jednocześnie prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz w historii.
- Tak. To co tutaj widzicie –wskazał na dziwną ścianę – jest połączeniem geniuszu pana Branwella, mojej magii i XXI – wiecznych wynalazków.
- To kiedy wyruszamy? – zapytał od razu Will. Henry popatrzył na niego z uśmiechem.
- Jeśli chcecie to można już teraz.
- Jeśli Will idzie to ja też – Jem podszedł do swojego parabatai i dotknął jego ramienia. Po chwili podeszła do nich reszta ich małej rodziny.
    Widząc to, czarownik podszedł do ściany i wymamrotał parę słów w języku, które brzmiały jak strzelanie z bata.
- Wchodźcie – Henry poszedł pierwszy, potem Will, Tessa, Jem, Cecily, Charlotte, Sophie, Gideon, a na końcu Magnus.
    Gdy od wejście w głęboką toń dzielił Willa tylko jeden krok, poczuł się tak jakby niewidzialna ręka złapała poły jego marynarki i wciągnęła w wodę. Zakręciło mu się w głowie. Nagle znalazł się w czymś co wyglądało jak niekończący się pokój z zaokrąglonymi ścianami, sufitem i podłogą. Na środku pomieszczenia znajdował się ogromny ekran na którym przewijały się sceny z historii ludzkości, wydawało się, że Will patrzy na czyjeś wspomnienia. Chłopak poczuł się tak jakby stał się tego co działo się przed jego oczami.
    Było późne popołudnie ludzie krzątali się po chodnikach, zamiatali śmieci, po ulicach jeździły powozy, potem między nimi pojawiały się pojazdy, których nie ciągnęły konie. Następnie powozy zostały zastąpione przez coraz nowsze modele tych dziwnych pojazdów. Ludzie zachowywali się coraz mniej oficjalnie. Kobiety zaczęły nosić coraz bardziej obcisłe suknie. Potem zrobiły się krótsze, a na końcu były pozbawione gorsetów. Mężczyźni nosili inne kapelusze, marynarki, spodnie do kolan.
    Nagle na niebie pojawiły się czarne chmury, które w jednej chwili zasłoniły słońce jak kurtyna obwieszczająca koniec sztuki w teatrze. Na atramentowym firmamencie pojawiły się wielkie metalowe ptaki, o których korpusy odbijały się wielkie lodowate krople deszczu. Znajdowali się w nich ludzie, którzy strzelali do siebie nawzajem. Na ziemię spadały kule, które przy zderzeniu z gruntem wybuchały i niszczyły wszystko dookoła łącznie z budynkami. Słyszał krzyki dzieci i rozpacz kobiet. Widział tysiące martwych ciał na ulicach. Nad niektórymi pochylały się kobiety i dzieci. Ciągnęły nieżywych mężów i ojców, wrzeszczały, płakały. Przecznice zalała powódź czerwonej wody. Z przerażeniem Will zauważył, że to krew. Z każdej strony, spomiędzy ruin wychodzili kolejni mężczyźni i dzieci z karabinami, próbując stawić czoła wrogowi, którego chłopak nie mógł dostrzec. Z każdym kolejnym jękiem Will czuł jak w jego pierś wbija się nowy odłamek szkła. Z każdym kolejnym wystrzałem każdy kawałek wbijał się głębiej w jego duszę.
Po chwili wszystko ucichło, a na niebie znowu zaczęło świecić słońce. Spomiędzy gruzów wychodzili ludzie. Wychudzeni i bladzi, ale gotowi by odbudować swoje miasta i życia zniszczone przez przemoc i śmierć.
    Słońce podniosło się wyżej i nastało południe. Na miejscu dawnych ruin stały teraz wysokie na kilkaset metrów budynki ze szkła i innych lekkich materiałów. Ludzie znowu chodzili bezpiecznie po ulicach, a na ich ustach na dobre zagościł szczęśliwy uśmiech jakby zapomnieli o strasznej przeszłości. Jednak Will widział, że przez te lata ludzie przestali chodzić tak sprężyście i powolnie jak wcześniej. Teraz byli jak struny, proste i nieugięte. Chodzili szybko, wiecznie się śpiesząc, nie zatrzymując się, aby porozmawiać z przechodniami w parkach lub na ulicach. Ich ramiona były napięte jakby bali się następnego dnia, jakby bali się, że znowu wybuchnie wojna i na ziemi na nowo pojawi się piekło.
    Nagle ekran zniknął, a przed Willem zaczęła bardzo szybko powiększać się plama światła. Zaskoczony wypadł z okrągłego pokoju, by po chwili znaleźć się w... 

Rozdział II (wrzesień 2014)
kolejnym pokoju. Tym razem ten miał normalne kształty. Cztery proste ściany. Jeden sufit. Jedna podłoga. Jedne podwójne, ciężkie drzwi.
    Nim zdążył bliżej zapoznać się z pomieszczeniem, w którym obecnie się znajdował usłyszał kobiecy pisk. Obrócił się w samą porę by złapać dziewczynę, która wypadła z wynalazku Henry’ego. Siła uderzenia powaliła ich oboje na twardą posadzkę. Gdy otworzył oczy zobaczył, że leży na nim Tessa. Jej ramiona obejmowały jego szyję, a nogi owinęły się dookoła bioder. Jego dłonie spoczywały na jej plecach. Jej twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko jego. Obydwoje nie mogli zaczerpnąć tchu. Ich oddechy mieszały się w jedno. Jej piersi obijały się o jego klatkę piersiową z każdym wdechem. Dziewczyna zamknęła oczy i pochyliła głowę.
- Oj widzę, że ktoś miał wypadek – powiedział rozbawiony Jem, który właśnie wyskoczył z wehikułu. Tessa wstała i otrzepała spódnice. Will także podniósł się z ziemi i spojrzał na osiem par wpatrzonych w niego oczu.
- Rozumiem, że wszyscy już są –powiedział Magnus. Pokiwali głowami. Czarownik machnął ręką i wynalazek zniknął– Witam w Wielkiej Bibliotece Instytutu nowojorskiego.
    Will wciągnął powietrze. Usłyszał, że Tessa robi to samo. Popatrzyli na siebie i równocześnie zaczęli się śmiać. Rozglądali się na wszystkie strony, chłonąc każdy najmniejszy szczegół. W bibliotece stały regały pełne książek. W połowie przecinały je galerie, na które wchodziło się kręconymi, pozłacanymi schodkami. Na podłodze znajdowały się niebieskie kamyczki, które nie przypominały Willowi żadnego wzoru. Wiedział jednak, że żeby zrozumieć ich znaczenie trzeba było znaleźć się bardzo wysoko. Chłopak czuł nieodpartą chęć, aby wyjść zza regału, za którym się chowali, aby chociażby tylko przesunąć swoimi roztrzęsionymi palcami po tysiącach tych starych i zakurzonych woluminów.
    Niespodziewanie usłyszał szczęk otwieranych drzwi i do biblioteki wpadła odrobina światła, którego źródło znajdowało się na korytarzu. Do pokoju weszła niska, szczupła dziewczyna. Willowi wydawało się,że może mieć szesnaście, siedemnaście lat. Łabędzią szyję i plecy okalały długie, rozpuszczone, rude loki. Wielkie, zielone oczy, okolone długimi miedzianymi rzęsami patrzyły zafascynowane na wszystkie książki znajdujące się w bibliotece, a równocześnie na każdą z osobna. Palcem przesuwała w roztargnieniu po jednej z półek.
- Co ta dziewczyna ma na sobie? – zapytała przerażona, ale zaciekawiona Cecily. Will przesunął wzrok z twarzy nowo przybyłej na resztę jej ciała. Była ubrana w cienką turkusową bluzkę. Prawy rękaw zaczynał się od miejsca w którym kończył się lewy(za barkiem), a odsłaniał resztę ręki tuż przed zgięciem łokcia. W świetle wyraźnie odznaczała się blizna w kształcie gwiazdy, która umiejscowiona była na prawym ramieniu dziewczyny. Miała na sobie krótką spódnicę, która odsłaniała kształtne nogi od ¾ uda oraz buty, które przypominały buty jego przyjaciółek, ale te XXI –wieczne miały wyższe obcasy. Dziewczyna zaczęła wchodzić po spiralnych schodach na jedną z galerii. Zaczęła nucić pod nosem wesołą melodię, poszukując jakieś pozycji na półce.
- Clarissa Fray – wyjaśnił szeptem Magnus.
- Jej nazwisko brzmi prawie tak samo jak moje – wyszeptała Tessa – Różni się tylko jedną literą.
- Nie bez przyczyny jej nazwisko jest tak bardzo podobne do twojego. Tak naprawdę Clary ma na nazwisko Morgenstern, ale jeśli chcecie używać tego po jej mamie to brzmi ono Fairchild.
- Fairchild? – zapytała Charlotte– Czyt to znaczy, że ja jestem z nią spokrewniona?
- Obydwoje jesteście. Ona jest dumna, że jesteście jej przodkami, a wy powinniście być dumni ze swojej prapraprawnuczki. Mówi się o niej, że to mała dziewczyna, która powstrzymała wielką wojnę.
- Ale o co chodzi z tym nazwiskiem? – zapytała Sophie – Jestem bardzo ciekawa.
- Wszystkiego na pewno za niedługo się dowiecie. Ktoś, pewien jeden gość, na pewno zaraz tutaj przyjdzie, gdy tylko dowie się, że Clary tutaj jest.
- Kto tak pięknie gra na fortepianie?– zapytała oczarowana Cecily. W tym momencie Will zorientował się, że od jakiegoś czasu do pokoju wlewała się muzyka, słodka a zarazem bezdennie smutna muzyka, w każdym bądź razie dla niego smutna. Chłopak musiał przyznać, że ten ktoś naprawdę ma wielki talent.
- To Chopin – powiedział po chwili Jem.
- Ale jak może to grać Fryderyk Chopin? Przecież on nie żyje od dobrych… Aaaa rozumiem. Ta muzyka została napisana przez tego kompozytora - powiedziała Cecily.
- Jest to Fantazja A - dur.
- Fantazje moje są tak wielkie,/że tylko muzyka może do nich dotrzeć jeśli zechce. – wyrecytował cicho Will.
- Co to za utwór Will? –zapytała Tessa – Nie przypominam sobie takiej strofy w żadnej z przeczytanych dotąd przeze mnie książek.
- Sam to przed chwilą wymyśliłem.
- Oh. Naprawdę bardzo ładne.
    Po tych słowach nikt już nic nie mówił.Will zauważył, ze muzyka sprawia Clarissie wiele przyjemności. Kołysała się w rytm muzyki wystukując na półkach rytm. Przez kilka minut słuchali delikatnej fortepianowej muzyki, lekkiej jak talk w milczeniu. Słuchając utworu Will zobaczył przed swoimi oczami błękitne niebo. Białe obłoczki, wyglądające jak baranki pasące się na firmamentowej łące. W czasie gdy muzyka powoli cichła, Will oddalał sięod spokoju i błogości. Gdy utwór nieubłaganie dobiegł końca ostatnim cichym akordem, który brzmiał jak najcichszy i najczulszy z wszystkich szeptów, chłopak otworzył oczy. Jego serce było tak wolne jak nigdy wcześniej.
    Znowu William usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i cień nowego przybysza. Will ujrzał wysokiego, dobrze zbudowanego siedemnasto- może osiemnastolatka. Od razu spojrzenie jego złotych roziskrzonych oczu przeniosło się na Clarisę dalej szperającej między półkami. Will zauważył, że dziewczyna wie, że ktoś wszedł i że doskonale wie kim jest nowo przybyły. Złote włosy chłopaka opadły mu na oczy, gdy na nią spojrzał, a cera rozbłysła złotem gdy na jego twarz padło światło lamp. Chłopak był niepokojąco podobny do…
- Will on wygląda zupełnie jak ty – wyszeptała Cecily. Spojrzeli na Magnusa pytająco.
- Zaraz wszystkiego się dowiecie – zapewnił ich czarownik i przeniósł swoje spojrzenie na złotowłosego i rudowłosą.
- Clary – Will usłyszał jak złotowłosy woła dziewczynę stojącą na galerii. Ta drgnęła i spojrzała w dół. Na ich twarzach pojawiły się takie same wyrazy oczarowania i miłości na twarzach. Jej imię w jego ustach brzmiało jak najpiękniejszy wyraz na świecie.
- Magnusie, czy oni są…?
- Cii. – skarciły go równocześnie wszystkie jego przyjaciółki.
Z cichym westchnieniem chłopak przeniósł swoje spojrzenie z towarzyszy na scenę rozgrywającą się przed jego oczami. 
*** 
     Po długim i wyczerpującym treningu, Alec zawsze dawał jej wycisk, Clary marzyła tylko o tym, aby zanurzyć się w wannie wypełnionej po brzegi gorącą wodą z bąbelkami. Wiedziała, że nie spodobałoby się to ludziom zajmującym się propagowaniem oszczędzania wody, ale tylko to dawało prawdziwe ukojenie jej obolałym i naciągniętym do granic możliwości mięśniom.
     Po dłuższym zastanowieniu stwierdziła jednak, że wcale nie chce wracać do domu. Luke i mama byli na miesiącu miodowym na małej greckiej wyspie, a Clary nie miała ochoty spędzić całego popołudnia siedząc samotnie w pustym domu. Wróciła się więc i skierowała się do biblioteki w poszukiwaniu jakieś ciekawej książki.
    Gdy doszła do biblioteki do głowy wpadł jej pomysł, aby poszukać „Opowieści o dwóch miastach” Charlesa Dickensa. Ale nie jakiegoś pierwszego lepszego egzemplarza, tylko tego wyjątkowego. Od kiedy Jace, a raczej jego wersja podległa jej bratu, pokazał jej książkę, na której stronie tytułowej znajdowała się długa dedykacja, Clary marzyła o tym, aby powieść jeszcze raz wpadła w jej ręce. Chciała przeczytać ją całą. Tessa opowiadała Clary pełno cudownych, zabawnych i śmiesznych rzeczy o Williamie Herondale’u – praprapradziadku Jace’a – a to rozpaliło jej ciekawość.
    Weszła do biblioteki i natychmiast skierowała się do wijących schodów, prowadzących na galerię. Wiedziała, że właśnie tam znajdują się powieści i poezje. Było jej ciepło i miło. Ktoś napalił w kominku i pozapalał lampy, a za oknem gwiazdy świeciły delikatnie, między nimi księżyc obserwował wszystko co dzieje się na Ziemi ze stoickim spokojem. Poszukiwania umilał jej dźwięk fortepianu dochodzący z pokoju muzycznego i wlewający się delikatnie przez szpary w drzwiach do kolejnych pokoi. Delikatne nuty składające się na jeden z utworów Chopina, czarowały każdy przedmiot w pokoju, sprawiając, że wszystko co otaczało dziewczynę wydawało jej się milsze, a jednocześnie smutniejsze, jakby…żywe, posiadające duszę.
    Szukała i szukała , ale nie mogła znaleźć.Przeniosła swój wzrok na wyższe półki. Były tak wysoko, że musiała stać na palcach i zadzierać głowę wysoko do góry. Nagle jej włosy rozwiał wiatr.
- Dziwne – powiedziała do siebie – skąd wziął się tutaj ten wiatr?
    Nie wymyśliwszy nic sensownego, wzruszyła ramionami i wróciła do poszukiwań. Po chwili zaczął mrowić ją kark, a tak zawsze działo się, gdy ktoś ją obserwował. Rozejrzała się dookoła. Była sama. Czyżby popadała w paranoję?
- Potrzebuje pani pomocy, panno Fray? – zapytał rozbawiony głos, w charakterystyczny sposób przeciągający samogłoski. Tak bardzo była zajęta szukaniem i martwieniem się o swój stan psychiczny, że nie zorientowała się, że ucichły dźwięki fortepianu. Odwróciła się powoli, doskonale wiedząc kto stoi tuż pod schodami. Nie zdziwiła się,widząc tam Jace’a, pięknego jak zawsze. Jej serce zaczęło bić szybko, jakby brało udział w maratonie. Clary nie widziała Jace’a tylko jeden dzień, ale w jej wnętrzu już ziała straszliwa pustka, która wypełniała się tylko, gdy była przy niej osoba, którą kochała najbardziej na świecie.
     Jace patrzył jej w oczy i mimo wysokości, widziała złośliwe iskierki w jego cudownych oczach. Ostatnimi czasy chłopak nabrał zwyczaju mówienia do niej per Panno, panienko, pani itp. Możliwe, że było to spowodowane tym, że tak dużo czasu oboje poświęcali na rozmowy z Tessą,więc zaczęli używać zwrotów, obowiązujących w XIX wieku, ale nie używanych już od dłuższego czasu.
- Dlaczego przestał pan grać?– zapytała z uśmiechem.
- Postanowiłem poszukać towarzystwa. Niestety wszystkie żywe dusze mieszkające tutaj wyszły na spacer, chociaż ja uważam, że raczej by zażyć kąpieli słonecznych i napić się mrożonej herbaty na werandzie razem ze swoimi adoratorami i przyzwoitkami. – mrugnął do niej. – Nawet nie ma Churcha, a lubiłem do niego mówić. Zawsze, gdy z nim rozmawiałem widziałem cień zrozumienia w jego oczach i czułem, że on naprawę rozumie. – Clary wiedziała, że chłopak próbuje żartować, ale w jego oczach widziała, że nie wypowiedział tych słów, tylko po to aby wywołać uśmiech na jej twarzy. Jace naprawdę czuł się samotny.
- Na szczęście dla pana stwierdziłam, że mam ochotę poczytać jakąś dobrą powieść.
- A pani chce znać moją opinię na temat tych pozycji?
- Nie, panie Herondale. Chciałabym, aby pokazał mi pan gdzie znajduje się egzemplarz „Opowieści o dwóch miastach”, pochodzący z XIX wieku.
- Niech pani zejdzie na dół,to pokażę pani gdzie leży.
Clary westchnęła w duchu. Zaczęła powoli schodzić po schodach, sunąc dłonią po poręczy. Czuła na sobie jego wzrok.
     Stanęła na ostatnim schodku. I popatrzyła na Jace’a. Stał tak blisko, że wystarczyło wyciągnąć rękę by przesunąć dłonią po tych pięknych, wystających kościach policzkowych, ale nie dość blisko. Mimo,że stała na podwyższeniu, dalej była od niego niższa. Było to jednocześnie irytujące i słodkie. Chłopak uśmiechał się delikatnie. Patrzył na nią szeroko otwartymi, jarzącymi się, nawet w półmroku panującym w bibliotece, oczami.
    Gdy zatrzymała się, przesunął leniwie wzrokiem po jej nogach, talii, szyi, twarzy. Powoli jego oczy ciemniały, z każdą sekundą, stając się o kolejne odcienie złota ciemniejszymi. Uniósł głowę tak,że ich spojrzenia się spotkały. Gdy jego piękne oczy przesuwały się delikatnie po jej ciele, czuła się tak jakby chciał ją zapamiętać. Zawsze uważała, że jego spojrzenie ma magiczną moc: wydawało jej się, że potrafi dotknąć miejsc, na których spoczywało. Jakby było niewidzialną dłonią pieszczącą jej ciało jak piórko, jak najdelikatniejszy i najcichszy szept.
     Zadrżała, pragnąc by ta chwila trwała wiecznie. Tonęła w bursztynowych jeziorach. Pragnęła rzucić się Jace’owi w ramiona, a jednocześnie stać bez ruchu, nie odrywając wzroku od jego oczu. Im wyżej spoczywał jego wzrok tym bardziej drżała.
     Po chwili czarne oczy chłopaka zatrzymały się na jej ustach, a niewidzialna dłoń zaczęła sunąć po jej wargach, próbując zapamiętać ich fakturę, kształt. W tym momencie nie czuła już nic oprócz ciepła rozlewającego się powoli, falami po jej ciele. Dreszcze rozkoszy opanowały całe jej ciało. Czuła się jak osika na gwałtownym wietrze. Kolana jej zmiękły. Intensywność jego spojrzenia sprawiła, że na jej policzkach wykwitły ciemnoczerwone rumieńce. Próbowała uspokoić swoje galopujące serce, by móc wydusić z siebie choć jedno zdanie.
- To gdzie jest ta książka? –zapytała, siląc się na obojętny, zaciekawiony, lekko zirytowany głos.
- Tu jej nie znajdziesz. Jest u mnie w pokoju.
- Acha.
- Tak długo cię nie widziałem.– jego głos się załamał. Dalej patrzył w jej oczy. - Już miałem nawet pomysł,żeby pójść do Aleca i poprosić go, abym to ja mógł cię dziś trenować lub chociaż obserwować. Tak bardzo pragnąłem cię zobaczyć. To była tortura.
- Całe szczęście, że zostałam dłużej – powiedziała drżącym głosem. – Też za tobą tęskniłam. Musiałam cię zobaczyć, więc postanowiłam, że zostanę. W domu i tak nikogo nie ma.
- Wiesz, czego mi brakowało? –wyszeptał drżącym głosem.
- Nie – ona także szeptała. Nie wiedziała dlaczego. Przecież byli sami. Jednak taki sposób mówienia nadawał wszystkiemu tajemniczości, romantyczności i czegoś… co sprawiało, że Clary czuła jakby czas cię zatrzymał, a ich nie miał nikt znaleźć, dopóki sami by tego nie zapragnęli. Jace podszedł do niej leniwie. Ich ciała przeszedł dreszcz, w momencie gdy dłonie się zetknęły, a palce splotły. Zaczerpnęła gwałtownie tchu
- Za dotykiem twoich ust, - przesunął opuszkiem palca po jej górnej wardze, a następnie obrysował kontury jej dolnej wargi. - Za delikatnością twoich dłoni. – delikatnie ścisnął jej ręce. - Za twoimi słodkimi piegami – pocałował ją w czubek nosa, a ona zachichotała – za oczami, które ciemnieją gdy jestem blisko ciebie. Tak jak teraz – zaśmiał się cicho, a następnie musnął ustami najpierw jedną powieką, a potem drugą. Clary nie mogła zaczerpnąć tchu, ani wykonać żadnego ruchu.
     Chłopak obrócił delikatnie, prawie niezauważalnie głowę i spojrzał za filar. Jemu też wydaje się, że ktoś nas obserwuje? – zastanawiała się.
     Uśmiechnął się chytrze. W dwóch susach pokonał dzielącą ich odległość i oplótł swoje dłonie wokół jej talii. Musnął ustami jej policzek. Uniósł ją i obrócił tak, że stała tyłem do regałów (wcześniej miała je po lewej stronie). Dzieliło ją od nich parę kroków.
      Gdy tylko dotknęła stopami podłogi, Jace złapał ją za ramiona i popchnął delikatnie, tak że dotknęła plecami regałów wypełnionych książkami.
- Wiesz, Jace. Czytałam kiedyś, że po roku związku miłość, która kiedyś łączyła ludzi – zamienia się w przywiązanie i od paru miesięcy bałam się, że…
- Że z nami będzie tak samo? –dokończył za nią.
- Tak. – wyszeptała.
- I do jakiego wniosku doszłaś?
- Że z nami jest inaczej.
-Też tak uważam. Mój umysł i ciało reagują na twoją obecność tak samo jak wczoraj, miesiąc temu, pół roku temu, czy jeszcze wcześniej.
- Cieszę się, że to słyszę. Ja też czuję się tak samo.
- Czyli jak? – zapytał chytrze.
- A nie widać? – zapytała z uśmiechem.
- Widać, ale chciałbym, żebyś to powiedziała.
- Gdy tylko jesteś blisko mnie moje serce przyśpiesza, a ręce drżą. Czuję się tak jakbym traciła grunt spod nóg i tylko ty jesteś w stanie mi go dać. Gdy cię przy mnie nie ma, czuję w sercu wielką pustkę. A w momencie, w którym ze mną jesteś czuję jakby zalewała ją czysta miłość. Nigdy nie myślałam, że coś takiego poczuję. Nawet nie wiedziałam, że takie uczucia istnieją.
- Czuję się tak samo. W powieściach zawsze opisywane są uczucia związane z zakochaniem i pierwszą miłością. Nawet Dickens to opisywał. Czytałaś „Życie i przygody Nicholasa Nickleby”? – pokręciła przecząco głową. – Więc jest tam opisane jak główny bohater zakochuje się w dziewczynie oraz ból związany z rozłąką. Jednak to jest nic w porównaniu z tym co czuję, gdy nie ma cię przy mnie. - pochylił głowę i wtulił ją w zagłębieniu między głową a szyją Clary -Kocham cię. Najbardziej na świecie. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie? Wiesz, o tym, prawda?
      Zamiast odpowiedzieć dziewczyna złapała jego koszulę i przyciągnęła do siebie. Jace pochylił się i złączył ich usta w słodkim pocałunku. Wplótł palce jednej ręki w jej włosy, a drugą zaczął sunąć powoli wzdłuż jej ciała.
      Położyła swoje dłonie na jego karku, palce wplątały się miedzy jego włosy i zaczęły ciągnąć je delikatnie. Jace składał na jej ustach powolne, delikatne pocałunki. Każdy był potwierdzeniem tego co mówił wcześniej. Cały pocałunek był jednym, wielkim wyznaniem miłości.
       Clary starała się powiedzieć mu bez słowa to co czuła w głębi duszy. Potwierdzić to co mówiła. Chciała pokazać mu, że go kocha, że jest dla niej kimś bardzo ważnym, że tęskni za nim nawet podczas minutowej rozłąki, że cały dzień czekała aż skończy się trening, by mogła się z nim spotkać. To, że uważa go za kogoś cudownego, wspaniałego i jedynego rodzaju. To, że czuła się przy nim jak ktoś wyjątkowy.
       Jace delikatnie przesunął językiem po jej dolnej wardze, a ona gwałtownie zaczerpnęła tchu. Czuła się tak jakby jej usta były pod napięciem, a dotyk warg chłopaka sprawiał, że pojawiały się na nich delikatne wyładowania. To było coś cudownego i pięknego. Poczuła ucisk w brzuchu, gorączkowe ciepło przepływające falami przez jej żyły. Ocieplało jej ciało, sprawiało, że płonęła.
        Przesunęła swoje dłonie na jego twarz i delikatnie się odsunęła, mimo że całe jej ciało,łącznie z umysłem, krzyczało by tego nie robiła.
- Kocham Cię – wyszeptała – I zawsze będę. Dw i’n dy garu di am byth.
- Rwyf wrth fy modd i chi, hefyd. – uśmiechnął się zaskoczony. Od jakiegoś czasu Jace zaczął się interesować swoimi brytyjskimi korzeniami. Postanowił także przypomnieć sobie język walijski, którym nie posługiwał się już od ośmiu lat. Clary skorzystała z okazji i zaczęła uczyć się go od podstaw, a Jace został jej nauczycielem.
        Po tych słowach Clary przyciągnęła go powrotem do siebie. Oddychała ciężko, jej serce waliło, tak że słyszała je w uszach. Przez cienki materiał bluzki czuła, że serce Jace’a wybija dokładnie ten sam rytm. Wplątała palce w jego złote włosy, zaczęła je szarpać.
        Ich pocałunek przestał być delikatny. Obydwoje dyszeli, jak po długim biegu. Dziewczyna ugryzła go w dolną wargę, a Jace zajęczał cicho, z głębi gardła, co spowodowało, że przysunęła się jeszcze bliżej. Zaczęła sunąć dłońmi po ciele chłopaka, obleczonym w cienką koszulę.Czuła napięte mięśnie ramion, pleców, piersi, brzucha.
        Jace rozplótł jej pięknego kłosa, nad którym się napracowała, ale jakoś jej to nie przeszkadzało. Przesiał włosy między palcami. Wplótł w nie palce.
        Jego dłonie przesunęły się niżej, sprawiając, że jej ciało zaczynało płonąć w gorączce. Gorączce, której wcale nie zamierzała zbijać. Gdy jego dłonie przesunęły się po rąbku spódniczki, chłopak zamruczał. Clary uniosła nogi i oplotła nimi biodra chłopaka.
       Między ich ciałami nie było ani milimetra wolnej przestrzeni. Dziewczyna zaczęła rozpinać guziki jego koszuli, drżącymi palcami, Jace przesuwał dłońmi po jej udach, delikatnie podwinął jej bluzkę,dotykając opuszkami nagiej skóry brzucha.
       Ich ciała były tak blisko siebie. Lgnęły do siebie, nie umiały się zatrzymać,ciągle ocierając się o siebie. Nie umieli się zatrzymać i nawet nie chcieli.
Jace przycisnął ją mocniej do regału. Czuła książki wbijające się jej w plecy, ale to nie miało znaczenia. W tej chwili istniał tylko Jace i to jak bardzo go kochała. Czuła jak mięśnie jej brzucha się napinają, a nogi ciaśniej owijają wokół bioder chłopaka.
      Nagle usłyszała głośny trzask. Jace odsunął się od niej gwałtownie. Rumieniąc się, obciągnęła spódniczkę. Chłopak pokazałjej by była cicho i podeszła od prawej strony do filaru. Zaczęła bezszelestnie iść w jego kierunku. Gdy wychyliła się, aby zobaczyć, czy coś za nim nie ma –krzyknęła ze zdziwienia i przerażenia.
     Jace podbiegł do niej. Tez spojrzał i wytrzeszczył oczy. Przed nimi stała grupka ludzi: cztery dziewczyny i pięciu chłopaków, co dziwne jednym z nich był Magnus.
- Magnus? Co się dzieje? Kim państwo są?
Clary i Jace odsunęli się ,aby przybysze mogli wyjść i ukazać im się w świetle.
     Wszyscy mieli na sobie XIX – wieczne stroje.
     Jej wzrok padł od razu na ciemnowłosego chłopaka stojącego najbardziej po prawej. Jego fiołkowe oczy błyszczały. Wyglądał zupełnie jak …
- Tessa? – zapytał zszokowany Jace.
Clary spojrzała na dziewczynę, w którą wpatrywał się chłopak. Miała falowane, kasztanowe włosy i szare oczy. Była wysoka i ładna. Clary znała ją, nie raz ją widziała. Ale wyglądała na młodszą.
- Skąd pan mnie zna?
- Ja… ja… ehm… - Jace zaczął się jąkać – Co się tutaj dzieje?
- Co się Tutaj dzieje?! Lepiej spójrzcie na siebie! Co wy przed chwilą robiliście? – ofuknęła ich niska, chuda kobieta. - A ty?! W co ty jesteś ubrana?! – krzyknęła patrząc na Clary.
- Ja? – zdziwiła się. Popatrzyła na siebie. Bluzka była podwinięta, spódniczka trochę przekrzywiona. Poprawiła swój strój i spojrzała na Jace’a. Zapinał koszulę, a następnie wpuścił ją w spodnie. – Teraz lepiej? –Clary popatrzyła w oczy kobiecie.
- Nie. Dlaczego ta spódnica jest taka cienka i krótka?! Co ty w prostytutkę się bawisz?!
- Co?! Prostytutkę?! To są normalne ubrania. Dlaczego siępani denerwuje? – zapytała Clary, w trakcie swojej wypowiedzi zaczęła liczyć w głowie do dziesięciu, aby się uspokoić.
- Charlotte. – rudowłosy młody mężczyzna pogłaskałkobietę po ramieniu – Spokojnie.
- Spokojnie?! Henry przecież to nasza prapraprawnuczka! – a po chwili dodała już cichym, spokojnym głosem
- Normalne? Jak… ja… - kobieta zaczęła się jąkać.
- Państwo jesteście moimi praprapradziadkami? Ale jak wy…?To przecież… - Clary także się jąkała.
- No dobrze – odezwał się Magnus – Chyba nadszedł czas, aby wszystko wyjaśnić.  

Rozdział III (grudzień 2015)
- Czyli, że państwo to Charlotte i Henry Branwell…? – zapytała zdziwiona Clary.
- I dostaliście się tutaj przez Bramę? – dokończył Jace.
- Tak – odpowiedziała Charlotte.
- Pan to na pewno William Herondale – powiedziała Clary z uśmiechem, patrząc na ciemnowłosego chłopaka.
- Skąd wiesz kim jestem?
- Pani panno Gray jest nieśmiertelna i opowiada nam panienka o swoich przyjaciołach z czasów, gdy była w naszym wieku.
- Czyli, że naprawdę nie mogę umrzeć. Mogłam się tego spodziewać. – powiedziała Tessa ze smutkiem.
- Niestety. Jako, że my was znamy, ale wy nas już niekoniecznie to może zaprowadzimy was do reszty mieszkańców Instytutu? – zapytał Jace.
- To dobry pomysł – oznajmił Henry i wszyscy ruszyli za Clary i Jace’em.

***

- Ten Instytut wygląda dokładnie jak ten w naszych czasach – stwierdziła Tessa ze zdziwieniem.
- Te… Panno Gray, wszystkie Instytuty zostały zbudowane mniej więcej w tym samym czasie, a więc rozkład pomieszczeń jest identyczny – powiedział Jace.
- Do tego, dzięki temu Nocni Łowcy przebywający w różnych Instytutach mogą przemieszczać się po nich bez obawy, że mogą zabłądzić – dopowiedział Will.
    Ni stąd ni zowąd, Jem wybuchnął głośnym śmiechem.
- Co cię tak bawi? – zapytał z zainteresowaniem jego parabatai.
- Po prostu… zachowujecie… się… identycznie – wykrztusił pomiędzy napadami śmiechu.
- My? – dwóch Herondale’ów spojrzało na Carstairsa, a potem na siebie nawzajem z identycznym wyrazem zdziwienia na twarzy.
- Tak. – powiedziała Clary. Will i Jace wzruszyli jedynie ramionami.

***

 - Alexandrze Gideonie Lightwood podnoś swoją dupę z łóżka i przywitaj się z naszymi gośćmi! – krzyknął Jace, gwałtownie zrzucając kołdrę na ziemię, tym samym odsłaniając półnagie ciało swojego parabatai.
- Co to za hałasy? – zapytała czarnowłosa dziewczyna, wchodząc do pokoju. Ubrana była w różowy szlafrok, a na czubek głowy nasunięta była opaska na oczy w tym samym kolorze.
- Twój kochany braciszek nie chce wstać.
- Alec! Magnus przyszedł! – krzyknęła Isabelle. Chłopak momentalnie otworzył oczy, a następnie gwałtownie zerwał się z łóżka.
- Co?! – krzyknął.
- O tym nie pomyślałem. Brawo Izzy – pochwalił ją Jace, poklepując po ramieniu.
- Ma się ten talent – machnęła włosami. – Jakbyście się jeszcze nie zorientowali to nazywam się Isabelle Lightwood, a ten przygłup, albo jak kto woli mój brat, ma na imię Alexander – oznajmiła przybyszom.
- Może pójdziemy do jadalni, co? Lepiej sobie wtedy wszystko wyjaśnimy – zaproponował Magnus.
W odpowiedzi wszyscy pokiwali głowami.

***

- Zauważyłeś coś znajomego w tym srebrnowłosym towarzyszu Tessy? – zapytała Clary, gdy razem z Jace’em  nakładali w kuchni na talerze zbożowe i czekoladowe ciasteczka.
- Oprócz tego oryginalnego koloru nie.
-A nie przypomina on ci kogoś?
- Hm… Raczej nie.
- Dla mnie wygląda jak Zachariasz.
- Co?!… Chociaż… O kurczę… Masz rację. James Carstairs to Zachariasz.
- Czyli jego parabatai był Will Herondale.
- To stąd tyle wiedział o moim rodzie.
- Zastanawia mnie tylko dlaczego postanowił zostać Cichym Bratem skoro nic nie wskazuje, że miałby zrezygnować z życia jakie ma.
- Pamiętasz co czytałaś na lekcji historii? To o yin fen i o tym, że parabatai Willa musiał go brać?
- O Mortmainie i jego działaniach, które sprawiły, że zabierał cały towar z Chin?
- Dokładnie.
- Myślisz, że jedno z drugim się wiąże?
- Jestem pewien na dziewięćdziesiąt procent.
- A co z pozostałymi dziesięcioma? – zapytała, podchodząc bliżej niego. W jednej chwili zapomnieli o rozmowie na temat przygód mających miejsce w dziewiętnastym wieku. Teraz w ich głowach znajdowała się jedna myśl, jedno wspomnienie.
Byłem pewien na dziewięćdziesiąt procent.
- Rozumiem.
   Ton jej głosu sprawił, że Jace obrócił się i na nią spojrzał. Spoliczkowany aż się zachwiał. Złapał się za twarz bardziej z zaskoczenia niż bólu.
- Za co to było, do diabła.
- Za pozostałe dziesięć procent.
- Teraz też zamierzasz mnie spoliczkować? – zapytał z figlarnym uśmiechem.
- Jace! – obruszyła się, trzepiąc go w ramię, ale równocześnie zaczynając się śmiać.
- I tak mnie kochasz.
- Kocham?
- Oczywiście, że tak. Kto jest w stanie oprzeć się moim wdziękom?
- A ten znowu wpada w samo zachwyt.
- Przecież wiesz, że nie byłbym sobą, gdybym nie zaczął wychwalać swojej cudownej osoby.
- Oj wiem, wiem – westchnęła z uśmiechem i wtuliła w jego ciepłe ciało. Po chwili poczuła jego miękkie usta we włosach, które powoli zjechały na czoło, powieki, nos, policzki, żuchwę, a na końcu musnęły usta. Dolną wargę, górną, a potem obie naraz. Zarzuciła ręce na jego kark i przyciągnęła bliżej. Objął ją w talii i przycisnął do swojej twardej piersi. Jęknęła w jego usta, gdy przygryzł jej dolną wargę, a pocałunek przerodził się w ciągu jednej sekundy z delikatnego w pełen namiętności i ponaglenia.
    Nie wiedząc jak i kiedy, Clary znalazła się na kuchennym blacie z Jace’em między nogami.
    Nie wiedząc jak i kiedy poczuła jego dłonie pod swoją koszulką, badające jej nagą skórę.
    Nie wiedząc jak i kiedy uderzyła o szafkę i zrzuciła miskę.
    Nie wiedząc jak i kiedy usłyszeli krzyk Izzy, przywołujący ich do porządku.

***

   Will siedział na miękkim krześle i obserwował kolejne pokolenie Lightwoodów. Byli tacy niepodobni a zarazem identyczni jak ich przodkowie, których osobiście znał. Może te stwierdzenia się wykluczały, ale w jego odczuciu to właśnie była prawda.
   Magnus i Isabelle, z pomocą Aleca, opowiadali o tym co wydarzyło się w ich czasach. Wiedział, że nie mogli wyznać wszystkiego, bo przez to mogli zaburzyć ciągłość czasową i wszystko by się zmieniło.
- Niestety nie zaszczycę was opowieścią o wydarzeniach na wyspie, ponieważ, jak już wspomniałem, jedynymi uczestnikami tych zdarzeń byli Jace, Clary i jej ojczym. Może przejdę więc…
- A tak w ogóle to co oni tak długo robią w tej kuchni? – przerwała mu Isabelle.
- Zostaw ich Izzy, to nie twoja sprawa – powiedział Alec.
- Nie interesuje cię to, co oni robią?
- Nie.
- To dlaczego zawsze jak jestem z Simonem to wchodzisz do mojego pokoju, gdy tam jesteśmy i nie wychodzisz przez dobre kilka minut?
- Ponieważ ty jesteś moją młodszą siostrą…
- I jedyną – przypomniała.
- A Jace to… Jace to po prostu Jace – dokończył.
- A ja cię nie słucham. Ja chcę sprawdzić co u nich. Moim zdaniem właśnie się obściskują na kuchennym blacie. Normalnie żywe porno bez płacenia za oglądanie – klasnęła w dłonie i skierowała się bezszelestnie do kuchni.
- Słyszeliście co ona powiedziała? – zapytała Tessa.
- Jesteś zdegustowana? – zapytał Magnus.
- Tak – wyrwała się Sophie.
- W dzisiejszych czasach to normalne – Magnus tylko machnął ręką i położył głowę na ramieniu Aleca. Młody Lightwood spiął się lekko, a jego policzki oblała czerwień. Will nie zdawał sobie wcześniej sprawy z tego, że chłopcy też potrafią się tak spektakularnie rumienić.
- Miałam rację – szepnęła Izzy. – Znajdźcie sobie pokój! – krzyknęła. Weszła do pomieszczenia, a po kilku chwilach wyszła, trzymając w dłoniach półmisek pełen zbożowych i czekoladowych ciasteczek. Tuż za nią szli Jace i Clary, oboje z zapuchniętymi wargami, czerwonymi policzkami i błyszczącymi oczami.
- Co to? – zapytał Will, patrząc na kawałek papieru na brzegu stołu.
- Zapomniałem wam powiedzieć – powiedział Alec. – Tata napisał.
- Co u niego? – Herondale zauważył, że siostra chłopaka podniosła gwałtownie głowę, a w jej oczach zaiskrzyły ogniki roztapiając zastygłą czekoladę w jej oczach. Nadzieja?
- Całkowicie urządził się w Alicante i zaprasza nas na przyjęcie.
- Taka parapetówka dla Nocnych Łowców? – zapytała Clary.
- Co to parapetówka? – zapytała Cecily.
- Spokojnie, ja też nie wiem – powiedział Jace.
- Dobrze przynajmniej, że ja i biszkopcik wiemy – stwierdził Magnus.
- Nie zwracajcie uwagi. Kryzys wieku średniego – szepnął Jace.
- Ja ci dam kryzys – czarownik pstryknął go w ucho.
- Au – pomasował obolałe miejsce. – O jaki rodzaj przyjęcia chodzi?
- Będzie to bal tematyczny. Każdy z gości ma być ubrany w stroje przypominające te z epoki wiktoriańskiej, a do tego założyć maskę.
- Może być fajnie – Isabelle klasnęła w ręce.
- Zależy dla kogo. Gorsety – Clary wzdrygnęła się na ostatnie słowo.
- Kiedy bal? – zapytała Lightwood.
- Już jutro.
- Dziewczęta mamy dwadzieścia cztery godziny na przygotowanie strojów, które sprawią, że inne dziewczyny zzielenieją z zazdrości, a nasi towarzysze będą musieli sobie mocno poluzować spodnie w kroczach – oznajmiła Izzy. Will spojrzał na nią ze zdziwieniem, a równocześnie z rozbawieniem. Była taka bezpośrednia. Jak Cecily. Nagle poczuł przypływ braterskich uczuć.
- O jakich dziewczętach mówisz? – zapytała jego siostra.
- O was. Myślałyście, ze pójdziemy na zabawę bez was?
- No…
- Bez gadania. Idziemy – wszystkie przedstawicielki płci pięknej westchnęły, wstały i ruszyły za Isabelle Lightwood. Gdy zniknęły za zakrętem chłopaki spojrzeli na siebie i uśmiechnęli szeroko. W tym momencie postronny obserwator nie mógłby stwierdzić, którzy z nich przybyli z odległej przeszłości.

***

   Spotkajmy się za pół godziny w pokoju muzycznym
Jace

    Clary popatrzyła jeszcze raz na małą karteczkę, znalezioną chwilę wcześniej kieszeni, a potem na zegar. Pół godziny na spławienie Isabelle. Oczywiście nie całkowite, ponieważ jej nie dało się zignorować dopóki ta nie osiągnęła tego co chciała. A w tym momencie jej celem było przemienienie Clary z nie do końca kobiecej w idealny przykład dziewiętnastowiecznej damy.
    Przeżyłaś koszmar wojny, więc z Izzy powinnaś dać sobie radę. Mam rację?

***

   Z małą pomocą prostego czaru i alchemicznych zdolności drzwi Instytutu stały otworem dla każdego człowieka. Czy takie anielskie istoty jak Nocni Łowcy nie powinni lepiej strzec swojego gniazdka? A może byli tak pochłonięci pychą, że nie zauważali nadciągającego niebezpieczeństwa?
   Zejście do krypt było tak łatwo widoczne jak słoń pośród ludzi. Jakaś wewnętrzna siła prowadziła go do wymarzonego celu. Nie potrafił się zatrzymać, by chociaż sprawdzić czy ktoś go nie śledzi. Jego dusza podpowiadała umysłowi, że jest sam. Głośny stukot obcasów o podłoże był potwierdzeniem.
   Za drzwiami znajdował się wielki pokój wypełniony stołami i dziwnymi zlewkami wypełnionymi kolorowymi płynami, z niektórych wydobywał się dym.
    Uśmiechnął się, gdy na jednym ze stołów leżała mechaniczna istota z domu Mrocznych Sióstr. Tak niewiele wiedzieli, a czuli się tak pewnie w tym co robili. Ta duma miała zaprowadzić ich jedynie do upadku, na którym on miał skorzystać.
   Gdy oderwał wzrok od, teraz już jedynie kupki złomu, zauważył olbrzymi niebieski wir pokrywający całą przeciwległą ścianę.

    Na ten widok uśmiechnął się triumfująco, a następnie gwizdnął przeciągająco, przywołując resztę. Znalazł to czego szukał.  

Rozdział IV (październik 2016)
Jace czekał na Clary już od prawie godziny. Co najciekawsze wcale nie był przez to zdenerwowany lub rozczarowany. Wręcz przeciwnie. Był rozbawiony. Wiedział, że Clary tak długo nie przychodzi, ponieważ Izzy męczy i podaje jej coraz to nowsze sukienki i zestawienia kolorystyczne. Gdy tylko o tym pomyślał jego umysł zaczął rozmyślać nad tym jak jego dziewczyna będzie wyglądać. Na pewno przepięknie, ale był bardzo ciekawy końcowego efektu. Bądź co bądź jeszcze nigdy nie widział jej w takiej masie spódnic i w gorsecie. Nikogo nie widział tak ubranego.
     Nagle drzwi pokoju muzycznego otwarły się i do pomieszczenia wbiegła Clary. Jej włosy były w nieładzie, sama oddychała szybko. Ubrana była w halkę i długą falbaniastą spódnicę.
- Przepraszam, że tak długo, ale Izzy nie chciała mnie wypuścić. Udało mi się uciec, gdy zaczęła rozczesywać włosy Cecily – odetchnęła głęboko. – Dlaczego chciałeś bym się tutaj z tobą spotkała?
- Pamiętasz jak miesiąc temu byliśmy w Instytucie w Londynie i w bibliotece znaleźliśmy gabloty, w których były między innymi nuty?
- Tak, ale co to ma… - zrozumiała. – To są utwory Jema. Jego kompozycje.
- Dokładnie.
- To takie niezwykłe.
- Zastanawia mnie na jaki instrument są stworzone te nuty.
- Na skrzypce – odpowiedziała dziewczyna.
- Skąd wiesz?
- Tessa mówiła, że Zachariasz… Jem gra na skrzypcach. A to ta sama osoba.
- Chyba mnie wtedy nie było – mruknął.
- Albo nie słuchałeś – odparła ze śmiechem.
- Ta… To też jest możliwe.
- To takie niezwykłe – powiedziała i usiadła na stołku od fortepianu, poprawiając uprzednio spódnicę. Siadł koło niej.
- Co konkretnie masz na myśli?
- Wszystko – zakręciła dłonią dookoła – Przeszłość i teraźniejszość łączą się ze sobą, zazębiają. Jakby minęło kilka lat, a nie ponad sto. Życia ludzi przemijają, ale rzeczy pozostają. A nagle… Pojawiają się też osoby i wszystko staje na głowie.
- Masz rację. Powiedz mi, czy ja naprawdę jestem aż tak podobny do Willa?
- Oj tak – uśmiechnęła się. – W końcu wiem, dlaczego Tessa, gdy mówi szybko nazywa ciebie Willem.
- A czułem się taki wyjątkowy.
- Spokojnie. Sądzę, że twoje ego nie ucierpi za bardzo.
- Nie jestem pewien. A jeśli trzeba mnie będzie wysłać na terapię?
- Magnus zrobi ci magiczne przeszkolenie.
- Lepiej nie. Jeszcze zmieni mnie w kraba.
     Usłyszeli pukanie do drzwi. Spojrzeli w tamtą stronę, a ich oczom ukazała się wysoka postać ubrana w bluzkę z krótkim rękawem i długą spódnicę.
- Tessa? – spytała Clary i wstała gwałtownie.
- Coś się stało? – zapytała czarownica.
- Oczywiście, że nie – wtrącił się Jace. – Clary po prostu zdziwiła się, że przyjechałaś nas odwiedzić. Co cię tutaj sprowadza?
- Magnus powiedział mi, że pan Lightwood organizuje bal maskowy i prawdopodobnie nie macie się w co ubrać.
- Skąd… Jak ci on…
- Sposoby czarowników. Więc jak? Macie co na siebie założyć?
- E… Chyba nie do końca.
- Tak sądziłam. Clary możesz stworzyć Bramę?
- Tutaj?
- To szybsze niż jazda samochodem do Los Angeles, nie sądzisz? – uśmiechnęła się.
- Masz rację – powiedziała i spojrzała na Jace’a. Wiedziała, że myślał o tym samym, co ona. Nie będą szli razem z Tessą przez Instytut, więc czarownica nie będzie miała szansy przypadkowo wpaść na swoją młodszą wersję i jej od dawna nieżyjących przyjaciół.
            Po chwili pojawił się przed nimi wielki wir. Tessa stanęła przed nim, zamknęła oczy i wymarzyła sobie miejsce, w którym chce się znaleźć. Złapała Jace’a i Clary za ręce, a następnie wchłonęła ją ciemność, ciągnąc za nią towarzyszy.

***

  Wylądowali na ganku. Clary była już tu kilka razy, więc nie zdziwiła się tym, co zobaczyła, chociaż zawsze zadziwiła ją jedna rzecz: dookoła był tak anielski spokój, a przecież dom znajdował się w Los Angeles. Może to wynik utworzenia jakiegoś pola dźwiękoszczelnego dookoła posesji?
   Tessa zaprowadziła ich korytarzem do pokoju, w którym ani Jace, ani Clary nigdy nie byli. Pomieszczenie zawsze było zamknięte na klucz. Tym razem było inaczej. Kobieta przepuściła ich, by prawdopodobnie zamknąć drzwi (kto ją tam wie?). Clary wstrzymała oddech. Znajdowali się w wielkiej sali całej wypełnionej… Sukniami i dodatkami do nich. Nie były to jednak jednakowe stroje. Były podzielone na grupy, a każda grupa oznaczała inny okres w historii, począwszy od epoki wiktoriańskiej aż do współczesności.
   Dziewczyna nigdy zbytnio nie interesowała się modą, ale nie mogła po prostu zignorować tej historii ludzkości zawartej na udrapowanym materiale. Przemiany społeczne określały krótsze spódnice i zanikanie gorsetu. Nawet wojny oznaczone były przez odpowiednie kolory, czy naszywki.
- Do kogo należały te stroje? – zapytał Jace, pokazując dużą, ale bardzo skromną w porównaniu z poprzednią, kolekcję tym razem męskich ubrań.
- A, tak… Należały do Willa. – Nie musieli pytać o nazwisko. Dla Tessy liczył się tylko jeden, ten konkretny Will.
    W tym momencie Clary znowu uderzyło to jak krótkie jest życie śmiertelnika w porównaniu do osoby nieśmiertelnej lub po prostu w stosunku do historii ludzkości. Will nie miał szansy zobaczyć jak świat w kilka lat prawie całkowicie obraca się w popiół i gruz, a potem dzięki pracy ludzkich rąk powstaje z martwych. I nie dowiedziała się tego z daty jego urodzin, a braku strojów, które świadczyłyby o tym, że żył w czasach II Wojny Światowej i później.    
    Tessa pokręciła głową jakby chciała wyrzucić nękające ją myśli z głowy, a na jej twarzy ukazał się wymuszony uśmiech.
- Jace, możesz założyć to – wyciągnęła wieszak, na którym wisiał elegancki, czarny strój wieczorowy oraz parę eleganckich butów. Chłopak popatrzyła na nią pytająco, ponieważ ubranie należało kiedyś do Willa.
- Nie będzie ci przeszkadzało, że będę je nosił?
- Nie wiem, ale musisz coś na siebie włożyć.
Otworzyła drzwi.
- Możesz przebrać się tam. Jakbyś czegoś nie umiał włożyć lub zapiąć, to krzycz. Pomogę ci.
- Pewnie – wziął od niej naręcze ubrań i przeszedł do pokoju naprzeciwko.
-Teraz zajmiemy się tobą, Clary.
     Podeszła do części damskiej garderoby z najdłuższymi sukniami i wybrała jedną z nich. Clary przełknęła ślinę na widok tych wszystkich koronek, kwiatów, udrapowań i warstw materiału. Jak będzie miała w tym chodzić, tańczyć, a co najważniejsze: nie ugotować, czy nie zapocić?
Tessa roześmiała się widząc jej, pewnie przerażoną, minę.
- Dasz sobie radę. Musisz się tylko przyzwyczaić.
Clary spojrzała na nią z powątpiewaniem, ale nie odpowiedziała.
- Chodź ze mną – poprosiła. Przeszły tylko kilka kroków, by znaleźć się za jedną z szaf i by ich oczom ukazała się piękna, bogato zdobiona toaletka oraz wielkie lustro wbudowane w ścianę. Clary stanęła przed lustrem.
- Na szczęście masz już założony gorset i halkę. Zaczniemy więc od spódnicy. Musisz podnieść wysoko nogi.
Dziewczyna podparła się o toaletkę i najpierw wsadziła jedną kończynę pomiędzy materiał, a potem drugą. Tessa podciągnęła ją niemal do talii dziewczyny i zapięła ją na dwa perłowe, malutkie guziczki.
- A teraz góra.
Po chwili klatkę piersiową, brzuch oraz ręce dziewczyny przykryła miękka tkanina.
- Mów, kiedy będzie za ciasno.
   Tessa zaczęła wiązać gorset sukni, starając się, by nie zrobić tego za mocno, co na szczęście udało się bezproblemowo.
- Usiądź.
Założyła jej na nogi pantofelki z klamerką.
- Dlaczego siedzę tyłem do lustra? – zapytała, gdy czarownica zaczęła czesać jej włosy i upinać wysoko wsuwkami.
- Żebyś zobaczyła dopiero efekt końcowy. Będzie niespodzianka.
Kiedy w końcu Tessa ułożyła jej włosy, sięgnęła po biały puder.
- Jestem blada, po co jeszcze bardziej to uwypuklać.
- Niewystarczająco. Uwierz.
   Clary nie protestowała. Przecież to Tessa żyła w dziewiętnastym wieku, nie ona.
   Nie wiedziała ile czasu minęło, ale w końcu Tessa skończyła i pozwoliła jej na siebie spojrzeć. Stanęła przed lustrem i nie mogła uwierzyć, że naprawdę tak wygląda. Jej włosy ułożone były w wymyślną fryzurę. Twarz i dekolt był biały, ale oczy i usta zostały podkreślone. Wstążka przy kołnierzyku podkreślała kształt szyi, kwiaty na biuście powiększały optycznie jej skromne piersi, a suknia z jedwabiu w kolorze kości słoniowej wybrzuszała się z tyłu i kończyła długim trenem. Złota półmaska sprawiała, że zieleń jej oczu była bardziej żywa.
- Wow… wyglądam tak…
- Subtelnie. Pięknie – podpowiedziała.
- Tak – wyszeptała w oszołomieniu.
- Chodź, musisz już iść. Magnus otworzył Bramę, prowadzącą do Idrisu.
    Zaprowadziła koleżankę o innego pomieszczenia, w którym już połyskiwał znajomy kształt Bramy.
- Nie myśl o niczym, a znajdziesz się tam, gdzie reszta – podpowiedziała.


- Dziękuję za wszystko, Tesso – powiedziała Clary. Przytuliła szybko kobietę i wkroczyła do próżni pewnie, wyrzucając z głowy wszelkie myśli. 


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pierwsze spotkanie Willa i Tessy (zakończone) - lipiec 2014 r.

- Charlotte! – Will wbiegł zadyszany do jadalni. Przy stole byli już obecni wszyscy mieszkańcy Instytutu. Kiedy wszedł, spojrzenie każdego z nich przeniosło się z talerzy - na których znajdowały się ogromne ilości mięsa, ziemniaków i różnego rodzaju warzyw – na niego. Nawet Sophie, właśnie wchodząca z dzbankiem pełnym gorącej herbaty, zatrzymała się w pół kroku z zaciekawieniem patrząc na nowo przybyłego. Rzadko można było zobaczyć tak bardzo przejętego Willa.
- Co się stało?
- Odkryłem coś.
- Czy nie możesz poczekać aż wszyscy zjemy? Jeśli znowu będziesz próbował nam wmówić, że demoniczna ospa istnieje to…
- Nie chodzi o demoniczną ospę. A tak w ogóle to dlaczego nie chcecie mi uwierzyć, że ona istnieje?
- No i znowu się zaczyna –Charlotte oparła głowę na złączonych dłoniach.
- Will, co jest tak ważne, że nie dajesz nam zjeść?- zapytał łagodnie Jem.
- Kiedy byłem dzisiaj w Klubie Pandemonium założyłem się z jednym z często tam przebywających czarowników…
- Och naprawdę Will. Myślisz,że interesują nas twoje obfitujące w dziwne sytuacje, przygody, które nie powinny być omawiane przy takiej damie jaką jestem? – Jessamine zaszczyciła go pełnym pogardy spojrzeniem.
- Że jeśli wygram z nim w wista to powie mi gdzie mogę znaleźć Mroczne Siostry – dokończył Will, nie zważając na słowa dziewczyny.
- Domyślam się, że z nim wygrałeś.
- Tak i patrzcie co mam –chłopak pomachał im przed oczami kawałkiem pergaminu. Charlotte wzięła go i przeczytała jego zawartość.
- Whitechapel High Street?
- No to ja zostaję – oświadczyła stanowczym tonem Jessamine.
- Jessie, a dlaczego?
- Tak wysoko postawiana młoda dama jak ja nie powinna pojawiać się miejscach pokroju Whitechapel High Street. A do tego czuję zawroty głowy. Może powinnam pójść się położyć? Sophie! –zawołała, mimo że pokojówka nadal stała koło stołu z dzbankiem w dłoniach –Przyszykuj dla mnie okład na ból głowy!
- No to rozumiem, że trzeba wysłać list do Konsula, aby powiedzieć mu co odkryłeś oraz co zamierzamy zrobić– oświadczyła Charlotte.
- A kiedy wyjeżdżamy? – po raz pierwszy odezwał się Henry.
- Jeśli Konsul Wayland odpowie nam do jutrzejszego wieczora to wyjedziemy jutro wieczorem.
   Na tym skończyła się rozmowa. Wszyscy przy stole równocześnie pochylili głowy i wrócili do przerwanego posiłku. Sophie podała herbatę i szybko oddaliła się do kuchni.
- Will – odezwał się Jem –może chciałbyś usiąść i zjeść śniadanie? – w jego głosie było słychać lekki niepokój.
   Jednak chłopak nie zrobił tego o co prosił go jego parabatai. Był zbyt podekscytowany ukazującą mu się bitwą i wreszcie zakończonym śledztwem. Wybiegł z jadalni, pozostawiając resztę z identycznymi, zaskoczonymi minami.

                                                                             ***

    Po skończonym posiłku Charlotte udała się do bawialni, aby napisać list. Po wejściu do pokoju, skierowała swój wzrok prosto na potężne biurko, stojące pod witrażowym oknem. Otworzyła pierwszą szufladę i wyciągnęła z niej kartkę pożółkłego papieru i kałamarz wypełniony granatowym atramentem. W kaszcie znajdowało się także długie pióro. Charlotte zawsze pisała tylko tym jednym, ponieważ był jej ulubionym. Kiedy była małą dziewczynką, dostała je od swojego taty na urodziny. Były na nim wyryte inicjały C.M.F. – Charlotte Mary Fairchild.

Zaczęła pisać:
Konsulu Waylandzie zwracam się …

***

    Po wyjściu z jadalni Will ruszył raźnym krokiem w stronę biblioteki. Zawrócił tylko raz, po to aby zabrać ze swojego pokoju własny egzemplarz „Kamienia Księżycowego” Wilkiego Collinsa.
   Mimo że Will kochał bycie Nocnym Łowcą, czasami zdarzały mu się momenty melancholii i tęsknoty za domem. Między innymi dlatego tak szybko wybiegł z jadalni i postanowił ukryć się w najdalszej i najrzadziej odwiedzanej części biblioteki. Wtedy, podczas śniadania, kiedy wszystkie oczy podniosły się na niego, poczuł się tak jakby przeniósł się w czasie. Kiedy był młodszy często przybiegał do rodziców, aby po prostu przytulić się do nich i poczuć się bezpiecznie i szczęśliwie. I gdy wbiegał do pokoju, w którym akurat byli, zawsze w ten sam sposób podnosili głowy i spoglądali mu w oczy. Właśnie takie spojrzenie ujrzał w oczach zebranych przy posiłku.
   Od razu po wejściu do biblioteki poczuł jak ukryte w głębi jego duszy napięcie powoli ulatnia się. Widok tylu książek w jednym miejscu zawsze go uspokajał. Był to całkowicie inny pokój niż sala treningowa. Tutaj dało się odpocząć, zrelaksować… Na chwilę poczuć się tak jakby z powrotem wróciło się do domu w północnej Walii. Do rodziców i sióstr. Do ciepłego ognia w kominku. Śpiewu mamy w ogródku. Dni, w których nie mówiło się o demonach i problemach w Podziemnym Świecie.
Ukrył się za regałami pełnymi tomików, usiadł w głębokim, miękkim fotelu, o którym istnieniu prawdopodobnie wiedział tylko on. Otworzył książkę na stronie, którą ostatnio czytał i natychmiast Wilkie Collins oraz jego pisarski geniusz pochłonęły go całkowicie.

***

      Po ponad godzinie i pięciu wrzuconych do ognia, sczerniałych i spopielałych kartkach, Charlotte popatrzyła na swój skończony list.
„Miejmy nadzieję, że da nam szybko twierdzącą odpowiedź” – pomyślała z nadzieją.
   Wysłała list. Następnie zaczęła rozglądać się po pokoju, który nie zmienił się od czasów jej wczesnego dzieciństwa. Pamiętała dokładnie dzień, którym rodzice przyprowadzili ją tutaj po raz pierwszy, a ona schowała się pod biurko, nie chcąc wyjść dopóki nie przyniosą jej ukochanej zabawki. Miała wtedy jakieś cztery lata. Przerażał ją ogrom pokoju i jego ponurość oraz całkowity brak przekonania, że jednak w tym domu ktoś mieszka. Przez lata przyzwyczajała się do ciemności panujących w korytarzach i godzinach samotności, dlatego że nie miała żadnych przyjaciół. A może to żadna inna Nocna Łowczyni nie chciała jej nazywać przyjaciółką.
   Z potoku wspomnień wyrwał ją dotyk, obejmujących ją od tyłu w tali, delikatnych dłoni. Popatrzyła w bok i zobaczyła te kochane rude włosy. Odprężyła się w ramionach swojego męża.
- Kochanie, co tutaj jeszcze robisz? Zaraz zajdzie słońce.
   Zdziwiona popatrzyła za okno. Henry miał rację. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, oblewając czerwonym, ognistym blaskiem cały Londyn, a chmury zmieniając w fioletowe obłoczki. Wschody i zachody Słońca były jej ulubionymi porami w ciągu dnia. Lubiła patrzeć jak świat, ten nieświadomy niebezpieczeństwa czyhającego na każdym progu świat, budzi się do życia. Jak ptaki zaczynają śpiewać na drzewach, kwiaty otwierają swoje listki. Przyziemni otwierają okna, zaczynają wołać jeden drugiego, a ulice Londynu zalewa powoli potok ludzkich głosów – wzburzonych i spokojnych – oraz dźwięki ich kroków.
   Całkowitym przeciwieństwem tych czynności był zachód Słońca. Wtedy ptaki chowały się w swoich gniazdach, znajdujących się głęboko w koronach drzew, kwiaty zamykały się w sobie. Ludzkie kroki cichły w barach i domach, a ich głosy uciekały z dworów do pomieszczeń. Wyglądało to tak jakby podświadomie wiedzieli, że wszystkie potworności tego świata i innych wychodzą z mroku w nocy, a oni są całkowicie wobec nich bezbronni. Jedynym zabezpieczeniem byli Nocni Łowcy, którzy chowali się w budynkach i przed wzrokiem zwykłych ludzi za dnia, a wychodzili w blasku chwały późną porą.
- Znowu masz tę minę -powiedział roześmiany towarzysz.
- Jaką? – uniosła podbródek w górę, udając oburzenie. Henry delikatnie głaskał jej włosy. Zamknęła oczy. Kochała go całą sobą i miała nadzieję, że może on w końcu też to poczuje. W chwilach takich jak ta, kiedy byli tylko we dwoje wydawało jej się, że może on odwzajemnia jej uczucie, a potem przychodzili inni i to wrażenie pękało jak bańka mydlana.
- Taką – zaczął mocno wpatrywać się w okno, aż jego oczy zrobiły się dwukrotnie większe oraz przestał mrugać.
- Przestań – Charlotte, śmiejąc się, klepnęła go w ramię.
- Przybierasz ją tylko wtedy kiedy jesteś bardzo zamyślona. A to zdarza się stosunkowo często.
   Henry wpatrywał się w nią tak, jakby była pierwszym człowiekiem, którego widział. Jakby była najpiękniejszą kobietą na świecie.
   Charlotte przysunęła się do niego. Patrzyła tylko w jego oczy, te piękne, mądre oczy. Henry dotknął delikatnie jej karku i podniósł jej głowę wyżej. Kiedy poczuła jego wargi na swoich ustach, wciągnęła głęboko powietrze i zamknęła oczy, odcinając się tym samym od problemów związanych z prowadzeniem Instytutu.
   Wplotła palce w jego kręcone włosy, przysuwając się do niego jeszcze bliżej. Poczuła jego nieśmiałe dłonie, przesuwające się po jej ciele, obleczonym w szarą suknię. Nagle zorientowała się, że Henry nie ma na sobie marynarki, mimo że mogłaby przysiąc, że miał ją na sobie kiedy wszedł do bawialni. Teraz jej ręce spoczywały na jego kamizelce, jednak palce powoli wspinały się coraz wyżej i zaczynały bez pośpiechu odpinać jej guziki.
   Henry wplótł palce jednej ręki w jej włosy, niszcząc tym samym piękną fryzurę zrobioną rano przez Sophie. Drugą błądził po jej ciele, łapiąc co jakiś czas materiał jej sukni.
   Charlotte nie myślała już o niczym innym oprócz jego ust na swoich i ścieżki, znajdującej się na jej ciele, którą podążały dłonie jej męża. Przyciągała go coraz bliżej, a on pchał ją w stronę biurka, przy którym kilka godzin wcześniej pisała list do Konsula. Oparła się o mebel i wygięła plecy w łuk, pragnąc jeszcze więcej dotyku dłoni Henry’ ego jeszcze więcej jego ciała tuż przy jej.
   Położyła się na blacie. Gdy tylko to zrobiła, mężczyzna odsunął się od niej. Miał czerwone policzki, które zamaskowały jego piegi. Popatrzył na nią wielkimi oczami, w których widać było pytanie. Pokiwała delikatnie głową, złapała go za kołnierz koszuli i przyciągnęła z powrotem do siebie.
   Henry osunął się na nią. Wydał z siebie głębokie jęknięcie gdy delikatnie ugryzła go w dolną wargę. Całował jej szyję,obojczyki. Ich ciała tańczyły dziki taniec, a języki nie umiały przestać wariować. Jego ręka przesunęła się na sznurowadło jej sukni i zaczęła je rozwiązywać. Charlotte trzymała jego głowę,gdy całował ją i pomagała jego dłoniom w uwolnieniu jej z sukni.
   Po paru minutach popatrzył na nią, a ona nie czekając na pytanie, przyciągnęła go z powrotem na swoje ciało, zapominając się w nim całkowicie. W następnej chwili poczuła, że spada, a w jej ciało wlewa się gorączkowe ciepło, którego nigdy wcześniej nie czuła…

***

    Kiedy jedynym oświetleniem biblioteki stały się magiczne kamienie, Will podniósł oczy znad lektury. Przez wielkie witrażowe okna do pokoju wlewało się księżycowe światło, nadając mroczny klimat tonom książek. Podniósł się ostrożnie i stanął na zdrętwiałych nogach. Zaczął powoli ruszać rękami i głową, umożliwiając krwi dopłynięcie do najdalszych części jego zesztywniałego ciała. Gdy przestał czuć bolesne igiełki wbijające się w ciało, ruszył do wielkich, podwójnych drzwi, prowadzących na korytarz.
   Wyszedłszy z biblioteki, skierował swoje kroki do kuchni. Cały dzień czuł bolesne ściskanie w żołądku, jednak książka była tak ciekawa, że Will nie potrafił nawet oderwać wzroku od liter, nie mówiąc o wstaniu. Jednak gdy skończył już ją czytać, a w bibliotece było za ciemno by sięgnąć po kolejną powieść, stwierdził, że trzeba coś zjeść.
   Na kuchennym stole czekała na niego miła niespodzianka. Stał na nim talerz pełen jego ulubionych, czekoladowych ciastek i babeczek. Obok leżała karteczka, na której widniał napis: „Dzielnemu głodomorkowi o czarnych jak heban włosach i oczach jak odcień północnego nieba– Agatha.” Will schował karteczkę do kieszeni marynarki i zabrał półmisek ze sobą. Gdy wszedł do swojego pokoju, położył się na stosie poduszek, leżących na łóżku i spojrzał na okno, a bardziej na tętniący życiem Londyn, teraz powoli cichnący i w zamyśleniu zaczął jeść prezent od kucharki.
   Kiedy wreszcie się najadł, dochodziła północ. Nie zawracając sobie głowy przebraniem się w pidżamę, zwinął się na pościeli w kłębek i po chwili znalazł się w głębokich i ciepłych objęciach Morfeusza.
   Z miłego snu o słonecznym dniu w Walii wyrwał go ogromny, gwałtowny ucisk w piersi.
JEM! MUSZĘ BIEC DO JEMA!
  Takie słowa pojawiły się w jego głowie. Wyskoczył z posłania, porwał z oparcia krzesła czarny szlafrok i popędził do pokoju swojego parabatai.
   Gwałtownie otworzył drzwi. Na środku pomieszczenia, w świetle księżyca, na zimnej podłodze klęczał Jem. Co kilka sekund jego ciało przechodził potężny dreszcz. Will podbiegł do swojego przyjaciela. Na koszuli kolegi powiększała się czerwona plama. Jema chwycił kolejny atak kaszlu, a po jego szyi spłynął kolejny strumyczek życiodajnego płynu. Will doskoczył do stolika nocnego, na którym znajdowała się szkatułka z wizerunkiem chińskiej bogini i wyciągnął z niej małą garść srebrnego proszku. Obok pudełeczka stał porcelanowy dzbanek i kubek. Will nalał do niego wody, wsypał proszek, a wszystko wymieszał małą łyżeczką. Szybko podał ją parabatai, a ten wypił zawartość kubeczka.
Will pomógł Jemowi wstać na nogi i zaprowadził go do łóżka.
- Co się stało Jem? – zapytał zaniepokojony, siadając w fotelu.
- Nic. Po prostu grałem, gdy nagle poczułem ogromny smutek. No wiesz, rodzice i tym podobne sprawy.
- Rozumiem – Will ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Nagle poczułem zawroty głowy i serce zaczęło szybciej bić.
- No to już wiemy co nam twój organizm chciał powiedzieć.
- Co? Bo ja nie wiem.
- Nie idziesz jutro do Whitechapel – oświadczył stanowczo Will
- Właśnie, że idę.
- Nie idziesz. Ten jeden raz Jem. Sophie przecież będzie. Charlotte pewnie też zostanie.
- No dobrze. Ale potem masz mi wszystko dokładnie opowiedzieć. Dobrze Williamie?
- Oczywiście Jamesie. A teraz spróbuj zasnąć.
- Ty też – Jem uśmiechnął się sennie. Jego oczy coraz bardziej się zamykały aż wreszcie Will poczuł, że oddech jego przyjaciela zwalnia i staje się równomierny. Wstał jak najciszej potrafił i wyszedł na palcach z pokoju. Uspokojony wszedł do swojego łóżka. Jednak nie umiał zasnąć. W głębi duszy czuł - choć nie potrafił tego wytłumaczyć – że następnego dnia całe jego życie wywróci się do góry nogami.

***
   Następnego dnia Will wstał zadziwiająco wyspany, mimo że zasnął dopiero o świcie. Przebrał się w czyste ubranie i powłóczystym krokiem zszedł na śniadanie. Opadł na krzesło i czekał aż zjawi się reszta domowników.
   Charlotte przyszła razem z Henrym, wyjątkowo w dobrym humorze. Następnie weszła jak zwykle naburmuszona Jessamine. Na końcu wszedł Jem. Był bardzo blady, a pod jego oczami widniały fioletowe plamy.
   Po chwili na stole pojawiły się półmiski pełne różnorodnych przysmaków. Każdy z obecnych mógł wybrać sobie to na co w danej chwili miał ochotę. Po chwili wszyscy zaczęli w ciszy spożywać śniadanie.
   Gdy na stole pojawiły się ciasta i ciasteczka, do jadalni weszła Sophie z listem w ręku.
- Pani Branwell, przed chwilą przyszedł do pani list.
Charlotte wzięła do ręki pismo i przeczytała je.
- Mamy pozwolenie Konsula na interwencję. Teraz pytanie: kto jedzie do rezydencji Mrocznych Sióstr?
- Ja dodam od siebie, że jest to burdel – powiedział spokojnie Will.
- Ja nie jadę! – wykrzyknęła Jessamine.
- Ależ mi niespodzianka –mruknął cicho Will.
- Jem myślę, że ty też nie powinieneś jechać – stwierdziła ostrożnie Charlotte – Widzę, że chyba nie jesteś dzisiaj w najlepszej formie.
- Może masz rację – odparł spokojnie chłopak – Will i tak na pewno opowie mi wszystko aż za bardzo dokładnie – uśmiechnął się.

***

   Reszta dnia minęła w niecierpliwym oczekiwaniu wieczora. Jem cały dzień grał na skrzypcach i pomagał reszcie przygotować się do wyjazdu. Po rozmowie z Henrym Charlotte stwierdziła, że także zostanie i dotrzyma Jemowi towarzystwa. Jessamine schowała się w swoim pokoju, nie wpuszczając nikogo wymawiając się od pomocy bólem głowy.
   Will zastanawiał się razem z Henrym i Thomasem, który także miał jechać, jaką broń najlepiej wziąć.
Nikt nie zjadł obiadu i kolacji. Thomas i Will oporządzali konie, a Henry jak zwykle ukrywał się w swojej krypcie.
   Wreszcie, gdy słońce zaszło przed Instytut wyszli wszyscy jego mieszkańcy, za wyjątkiem Jessamine. Powiedziała, że nie ma siły wstać z łóżka. Jednak Will widział jej twarz obleczoną jasnymi lokami w oknie jej pokoju. Charlotte ucałowała męża, gdy ten wsiadał do powozu. Sophie i Agatha trzymały się trochę na uboczu, wpatrując się w odjeżdżających. Jem przytulił bratersko Willa szepcząc mu do ucha, aby nie wrócił cały połamany i umazany krwią, ponieważ będzie musiał sam sprzątać i klepnął go przyjacielsko w ramię. Thomas ukłonił się damom, a następnie podszedł do Sophie i ucałował ją w dłoń zakrytą rękawiczką. „Ciekawe czy Sophie wie albo domyśla się, że Thomas jest w niej zakochany.” – pomyślał Will, wszedłszy do powozu.
- A więc Henry – zaczął –czeka nas dzisiaj męska wyprawa.
- Rzeczywiście. Jak myślisz co znajdziemy w domu Mrocznych Sióstr?
- Nie wiem. Ale czuję, że nie pożałujemy naszej wyprawy.
- A ja czuję, że długo jej nie zapomnimy.
   Pozostała część jazdy minęła w ciszy. Will wiedział o czym myśli jego towarzysz. Co znajdą w środku. Czy będzie tam niebezpiecznie. Czy Podziemnym Światem zawładnie wojna. To były tylko niektóre z miliardów pytań, kłębiących się w głowie młodzieńca.
   Nie wiedział ile czasu minęło od wyjazdu z Instytutu do momentu, w którym konie gwałtownie zatrzymały się, chłopak wyskoczył z powozu, a po chwili mojego prawej i lewej pojawili się Thomas i Henry. Ich oczom ukazał się dziwny i niespotykany widok. Naprzeciwko nich stał olbrzymi dom. Bardzo brudny i zaniedbany dom. Okna były zaryglowane, a kotary zasunięte tak, aby nie przepuszczały ani jednej odrobiny światła dziennego.
- To co, wchodzimy?
- Chyba tak – odpowiedział trochę niepewnie Henry. Cała trójka trzymała już w rękach serafickie noże i magiczne kamienie.
   Will podszedł pierwszy, a gdy nie zdziwiony, zorientował się, że drzwi są zamknięte, wyciągnął stelę i narysowałna niej znak otwarcia. Wrota otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Ich oczom ukazał się prostokąt ciemności. Gdy znaleźli się w głównym holu wiedzieli jedną rzecz. W budynku znajdowało się tyle pokoi, że gdyby przeszukiwali je razem zajęłoby im to strasznie dużo czasu.
- Trzeba się rozdzielić –Thomas powiedział na głos to o czym myśleli.
- Thomas ty zostań ta tej kondygnacji, Will ty idź na pierwsze piętro, a ja sprawdzę podziemia –zadecydował Henry. I nie czekając na odpowiedź poszedł odważnym krokiem w stronę schodów prowadzących w ciemność. Thomas i Will popatrzyli na siebie w niemym zdumieniu, a następnie każde z nich poszło w różnych kierunkach.
   Stopnie, prowadzące na pierwsze piętro były ciemne, pokryte kurzem. Dlatego też odbiły się na nich ślady stóp. Przez długi okres czasu dwie osoby schodziły i wchodziły schodami. Najświeższe ślady przedstawiały trzy pary stóp wchodzących na pierwsze piętro. Jedna z osób szarpała się, widać to było w nierównomierności kroków. Will wszedł szybciej.„Na burdel mi to nie wygląda.” – pomyślał „Moim zdaniem jest tutaj za obskurnie.”
   Większość pokojów była pusta, nie używana. Jeden pokój zrobił na Willu wrażenie. Był cały biały. Na środku stało wielkie łoże. Wielkie białe zasłony były udrapowane wokół niego. Chłopak podszedł do garderoby. Wisiał tam tylko jeden strój. Suknia ślubna. Dla Przyziemnej. „Ciekawe. Skąd w burdelu Podziemnych znalazła się suknia ślubna dla przyziemnej damy?” –zastanawiał się Will, wyszedłszy z dziwnego pokoju.
   Znowu ujrzał odciski stóp na posadce. Poszedł za ich śladem. Doszedł do drzwi znajdujących się na końcu długiego korytarza. Sięgnął do gałki. Była zardzewiała i przydałoby się, aby ktoś ją naoliwił. Kiedy wreszcie je otworzył usłyszał cichy okrzyk. Ujrzał biały kształt lecący w jego stronę. Uskoczył w bok jednak poczuł coś ciężkiego, uderzającego w jego wyciągniętą dłoń.Przeklnął. I to nie raz, ale wiele razy. Zdrową ręką sięgnął do kieszeni stroju bojowego i wyciągnął z niego magiczny kamień. Pokój oblało jasne świtało. Obrócił się, słysząc kroki. Kiedy zorientował się co, a raczej kogo ma przed oczami bardzo się zdziwił. Spodziewał się zobaczenia wielu rzeczy, ale nie…dziewczyny.
Przed nim stała wysoka, szczupła dama. Miała poważną twarz, a jej oczy były rozszerzone ze zdziwienia. Była ubrana w niemodną, czarną suknię, odsłaniającą czubki butów. W rękach ściskała resztki dzbanka.
   Miała bardzo ładną twarz. Podbródek ostro zakończony. Delikatny nosek. Oczy były duże i szare jak morze w czasie sztormu. Długie rzęsy rzucały cień na wystające kości policzkowe.
   Widząc jej zdziwienie chłopak zaczął konwersację. Zorientował się, że dziewczyna nie jest świadoma tego, że znajduje się w burdelu, jest Amerykanką, jest bezpośrednia i… bardzo go intryguje. Ucieszyła go także wiadomość, że jest obeznana z literaturą. Uwielbiał dziewczyny, które znały się na poezji. Nazywała się Theresa Gray. Ładnie. Nazwisko pasowało do koloru oczu. Miły zbieg okoliczności.
   Była zagubiona. Z rozmowy wywnioskował także, że martwi się o swojego brata i miała nadzieję, że szybko go zobaczy.
   Panna Gray miała w zwyczaju go poprawiać.Miała wtedy bardzo zabawną minę. Jej oczy jaśniały, a prawy kącik ust podnosił się nieznacznie do góry. Próbował powstrzymać się od ciągłego zerkania w jej stronę. Niestety nie potrafił się do tego zmusić. Ta tajemnicza dziewczyna intrygowała go bardziej niż ktokolwiek, cokolwiek od początku jego istnienia.
Pobiegł, trzymając ją za rękę, do piwnicy mając nadzieję, że niedaleko znajdzie Henry’ego, który pomógłby mu z Theresą.
   Gdy dama zawołała go, przerażonym głosem, poczuł, że musi ją obronić przed niebezpieczeństwem, czyhającym na nią z każdej strony. W tym momencie zorientował się, że uczucie, które towarzyszyło mu przez cały poprzedni dzień dotyczyło jego spotkania z tą dziewczyną. To ona miała dokonać przewrotu w jego życiu. Tylko nie wiedział jeszcze jakiego rodzaju zmiany miała wprowadzić w jego zwykłej egzystencji.
   Kiedy w drzwiach pomieszczenia, w którym znajdowali się Will i Tessa pojawiły się mroczne Siostry, podchodząc do dziewczyny z wyrazem mordu w oczach, chłopak zeskoczył ze stołu, na którym akurat stał i pojawił się między nimi a panną Gray.
   W trakcie ich krótkiej rozmowy chłopak zorientował się, że jego towarzyszka ma przed nim wiele sekretów i na pewno nie jest zwykłą Przyziemną. Możliwe, że nawet pochodziła ze Świata Cieni.
   Potem nastąpił wybuch, a cała ściana legła w gruzach. W momencie, w którym Will usłyszał wybuch tak potężny jak grzmot, mógł myśleć tylko o tym, aby Tessie nie stała się krzywda, więc szybko złapał ją,przyciągnął do siebie i nakrył własnym ciałem, chroniąc tym samym przed śmiercionośnymi szczątkami gruzu. Czuł przyśpieszone bicie jej serca tuż przy swoim. Jej szybki i ciepły oddech na swojej nagiej skórze. Obróciła się w jego ramionach prawdopodobnie po to, aby zobaczyć co się dzieje. Tym samym jego dłonie spoczęły na jej plecach i w wilgotnych włosach. Były bardzo miękkie i jakoś nie pasowały Willowi do charakteru swojej nowej koleżanki. Ona była twarda i, mimo że czuła strach, była bardzo dzielna.
   Następnie rozbłysło światło serafickich noży. Will błyskawicznie odepchnął Tessę od siebie i rzucił nożem w jedną z atakujących kobiet. Chłopak spojrzał na Tessę. W jej oczach było widać przerażenie i zaintrygowanie jakby nie do końca mogła uwierzyć w to co dzieje się dookoła niej. Po chwili podeszli do niego Henry i Thomas.
- Henry czy mógłbyś odprowadzić tamtą damę w chociaż odrobinę bezpieczniejsze miejsce? – zapytał Will, wskazując palcem na pannę Gray, która oderwała się od ściany i próbowała dojść do otwartych drzwi.
- Oczywiście – odparł zapytany i ruszył w kierunku dziewczyny.
- Chodź Thomas pobawimy się z tą panią w berka – uśmiechnął się chytrze.
  Thomas przewrócił oczami i ruszył za Herondalem.
   Ich ofiara szukała wzrokiem swojej towarzyszki, a dokładniej jej ciała, próbując dojrzeć coś w gęstej mgle. Will podkradł się do niej od tyłu i dał znak swojemu koledze, aby ją złapał. Po chwili kobita wiła się w potężnych ramionach chłopaka. Nagle Herondale usłyszał krzyk Henry’ go. Nie mógł ukryć rozbawienia, gdy dowiedział się, że jego podopieczna ugryzła jego druha.
   Nagle z pomiędzy oparów wydostała się postać pierwszej „zabitej”. Ruszyła z obnażonymi zębami na Willa. Uskoczył jej z drogi, jednak Henry nie miał tyle szczęścia. Wczepiła się w niego jak kleszcz, aż towarzysz krzyknął z bólu. Zobaczył tylko kątem oka, że panna Gray prawie przytula się do ściany, gdy jednym precyzyjnym ruchem uciął kobiecie głowę,która potoczyła się po podłodze.
   W tym momencie usłyszeli krzyk pełen cierpienia. Wydała go z siebie druga pani. Will na chwilę znieruchomiał, uświadomiwszy sobie, że mogły to być siostry, a właśnie jedną z nich, na oczach drugiej pozbawił życia. Jednak gdy uwolniła się z pomiędzy ramion Thomasa i ruszyła na Grayównę,rzucając w jej stronę coś co wyglądało na niebieski piorun, to uczucie prysło tak szybko jakby nigdy wcześniej się nie pojawiło. Bez udziału woli wyskoczył przed ratowaną z wyciągniętym mieczem. Błyskawica odbiła się od klingi i uderzyła w jedną z pozostałych ścian, przez chwilę rozjarzając ją wszystkimi kolorami jakie istniały na świecie.
   Bojąc się o Theresę po raz drugi kazał Henry’emu ją wyprowadzić, mając nadzieję, że tym razem się uda. Kobieta znowu zaatakowała, tym razem atakując pannę Gray zieloną błyskawicą. Will odparł atak. Piorun rozprysł się na setki małych promieni, lecąc w każdą stronę. Po chwili usłyszał ostrzegawczy krzyk Henry’ego skierowany do swojej podopiecznej, jej krzyk, a następnie głuche uderzenie o ścianę. Odwrócił się w momencie, gdy jego towarzyszka zaczęła przewracać się. Will złapał ją w ostatniej chwili, chroniąc przed upadkiem.
  Wziął dziewczynę na ręce. Atakująca zniknęła.
- Chyba powinniśmy wracać do Instytutu – powiedział Thomas, patrząc na skutki bitwy.
- A co zrobimy z tą dziewczyną?– spytał Henry.
- Panną Gray – dodał machinalnie Will. Całą uwagę skupił na niewiaście, którą trzymał w objęciach. Na jej płytkim oddechu i włosach okalających twarz.
- Może zanieśmy ją do Instytutu, a tam zadecydujemy co z nią będzie. Musi coś znaczyć dla Podziemnego Świata. Widać było, że Mroczne Siostry nie chciały jej wypuścić.
- Dobrze.
   Wyszli ramię w ramię z jeszcze bardziej zniszczonego budynku. Konie stały dokładnie w tym miejscu, w którym je zostawili. Delikatnie grzebały kopytami w ziemi. Thomas siadł na miejscu woźnicy. Henry wszedł do powozu, Will naprzeciwko niego i ułożył sobie nieprzytomną na kolanach.
   Wpatrywał się w jej twarz. Poczuł na sobie czyjś wzrok. Podniósł głowę i zobaczył, że Henry wpatruje się niego i delikatnie uśmiecha, zerkając zalotnie na Tessę. Will wiedział o co mu chodzi, ale nawet przed sobą nie chciał przyznać, że zaczęło mu zależeć na Tessie. „Pannie Theresie Gray” – poprawił się w myślach. Jednak czuł jakby znał ją bardzo długo, a nie godzinę. Delikatnie zaczął odgarniać jej włosy z twarzy, wpatrując się w jej zamknięte oczy.
   „Chyba naprawdę moje życie się zmieni” – myślał. Czuł jednak, że jego życie już sięzmieniło, ale to wcale nie miał być koniec metamorfoz. Najważniejsze czekały jeszcze w dalekiej przyszłości.

 -------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
   
 Pierwszy pocałunek Willa i Tessy (zakończone) - kwiecień 2014 r. 
- pierwsze opowiadanie 

    Kiedy powóz zajechał przed bramę Instytutu Will wysiadł pierwszy. Chciał jak najszybciej znaleźć się na świeżym powietrzu- oczywiście zakładając, że w Londynie istnieje pojęcie takie jak świeże powietrze. Przebiegł przez dziedziniec, nie mogąc się zatrzymać.Czuł jakby coś wypalało go od środka i ciągnęło go w kierunku z którego przyjechali. Czuł jakby wszystko buntowało się w nim. Chciało biec, nie zatrzymywać się dopóki nie dotarłby do rezydencji de Quinceya. Jednak jego nogi- na szczęście- nie ruszały się z miejsca. Jego umysł wiedział, czym skończyłaby się ta wycieczka w jedną stronę. Zostaniem niewolnikiem wampirów lub wampirem. A nie chciał zostać ani jednym, ani drugim.
- Will.- usłyszał za sobą głos tak znajomy, że mógłby należeć do niego samego. Jem.- Will, dokąd biegniesz?
- Wiesz gdzie. Nie zmuszaj mnie bym powiedział.
- Dobrze. Chcę tylko byś wiedział co cię teraz czeka.
- Wiem. Nienawidzę tego.
- To po co to robisz?
- Mówiłem to już w powozie. Ponieważ wampiry się tego nie spodziewają.- Will uśmiechnął się szeroko.
- Tak, ale wiesz co cię teraz czeka.
- Wiem.- Will skrzywił się.Nie cierpiał tej części.
      Kilkanaście minut później siedział na strychu, czekając na Sophie, która miała przynieść mu pełno kubłów, wypełnionych po brzegi odtrutką na krew wampirów. Leżąc na twardej posadzce myślał o tym co wydarzyło się w rezydencji. Magnus Bane… wampiry sprzeciwiające się Prawu… Nathaniel Gray… Tessa… Tessa… . Will nie mógł zapomnieć jej miny kiedy stała przerażona i patrzyła na swojego brata. Miał wtedy ochotę zabić wszystkie wampiry, a ją zabrać w bezpieczne i odludne miejsce. „Nie myśl o niej!” nakazał sobie surowo.
- Panie Herondale - usłyszał głos dochodzący z drzwi.- Przyniosłam wodę święconą. Kiedy wypije pan ten kubełek pójdę po następną porcję.
     Chłopak uniósł wzrok. Nad nim stała Sophie z wielkim wiaderkiem w rękach. Czasami zastanawiał się, czy służąca przestanie nazywać go „panem Herondale’em” a zacznie tak jak Jema, czyli„paniczem Willem”. Wiedział jednak, że pokojówka za bardzo go nie lubi, aby zmusić się do takiego nazywania go. Niestety nie mógł zmienić swojego zachowania wobec niej, tylko ze znanych mu powodów, o których Sophie nie chciałaby wiedzieć. Wyciągnął ręce po kubeł, a następnie uniósł go powoli do ust. Gdy tylko pierwsze krople przepłynęły przez jego wargi, poczuł jakby tysiące rozżarzonych do białości igieł wbiło mu się w cały przełyk. Czuł się jakby zaraz miał eksplodować od środka. Wszystko w nim płonęło. Ta męczarnia trwała bardzo krótko, ale chłopak wiedział, że na jednym wiadrze się nie skończy. Dlaczego nie mogłoby?
    Will czuł jakby minęła już cała noc, a minęła godzina. Wypił już chyba już chyba ze sto kubłów z wodą. Z bólu nie wytrzymał i rzucił kubłem w stronę biednej Sophie.
  
***
     Przez napój zaczynał mieć halucynacje. Wydawało mu się, że znajduje się z powrotem w Walii. Stoi na brzegu jeziora, które znajdowało się na terenie ich rodzinnej rezydencji, a jego siostra Cecily zaczęła go podpuszczać, że na pewno jej nie dogoni. Will nie mógł się oprzeć.Odwrócił się w stronę swojej młodszej siostry i zaczął za nią biec. Z jego gardła wyrywały się radosne okrzyki. Właśnie przebiegł koło swojej starszej siostry Elli, która w spokoju patrzyła na zachód słońca. Usłyszał kobiecy śmiech. Na werandzie stały dwie osoby. Drobna kobieta o włosach czarnych jak heban z atramentowym połyskiem i fiołkowymi oczami. Jednym ramieniem obejmował ją wysoki, barczysty mężczyzna o włosach mieniących się w słońcu jak czyste złoto. Jego błękitne oczy wpatrzone były w jego towarzyszkę.
- Gwilym, syneczku, dlaczego tak biegniesz?- zapytała kobieta.
- Szukam Cecily mamo. Nie wiesz może gdzie ona się podziała.
- Oj nie wiem.- Mama uśmiechnęła się chytrze. Wiedziała. W tych momentach zawsze przypominała Willowi Cecy. Jego siostra miała taką samą minę, kiedy coś wiedziała, ale nie chciała tego powiedzieć, aby nie zepsuć zabawy.
- Za rezydencją. Na wierzbie.-powiedział mężczyzna.
- Edmund! Nie niszcz dzieciom zabawy!- skarciła go kobieta.
- Wybacz Linii.
- Dziękuję tato.- Will uśmiechnął się i pobiegł w stronę drzewa.- Cecily, Cecily!- wołał.
***
- Will?- z jego marzeń wyrwał go dziewczęcy głos.-Z kim rozmawiasz?-„Ja z kimś rozmawiam?”- zdziwił się chłopak. Powoli otworzył oczy. Niestety dalej przebywał na strychu Instytutu. Pewnie wszystko mówił na głos.
- Wróciłaś Sophie?- zapytał.Jednak coś mówiło mu, że to jednak nie Sophie. Domyślał się tego po tym, że ręce zaczęły mu drżeć, a mięśnie się napięły. Tylko jedna osoba miała na niego taki wpływ. Jednak wolał się upewnić.- Mówiłem ci, że jeśli przyniesiesz jeszcze jeden z tych piekielnych kubełków to…
- To nie Sophie. Tylko Tessa.-czyli jednak chłopak miał rację. Mimo, że był cały mokry, nie czuł zimna. A to przez gorączkę, która spalała truciznę w jego żyłach.
- Wysłali cię?
- Tak.- czyli Sophie miała go dość. Dobrze, ale dlaczego przysłali akurat Tessę?
- Dobrze, więc zostaw go i idź.- Nie chciał, aby szła, ale wiedział, że musi ją odsunąć od siebie jak najdalej.
Dziewczyna nie postawiła wiadra, ani nie ruszyła się z miejsca.
- Co to jest? To co ci przyniosłam?- Ach Tessa i ta jej ciekawska natura.
- Nie powiedzieli ci?- spytał zdziwiony. Znał Sophie na tyle długo, żeby wiedzieć, że dziewczyna nigdy nie puściłaby Tessy tutaj nie mówiąc jej po co.- To woda święcona. Wypala truciznę,która jest we mnie.
- Masz na myśli…?
- Ciągle zapominam jak mało wiesz. Pamiętasz jak na przyjęciu ugryzłem de Quinceya? Połknąłem trochę jego krwi. Nie wiele, ale nie trzeba jej dużo.
- Do czego?
- Żeby zamienić się w wampira.
- Zmienisz się w wampira?-zapytała przestraszona Tessa. Wyglądała tak słodko i niewinnie z tą miną.Prawie zapomniał o tym, że dwie godziny wcześniej strzelała z pistoletu.
- Nie martw się. Potrzeba dni, aby zmienić się, a i tak najpierw musiałbym umrzeć. Krew przyciąga mnie do wampirów, sprawia, że mam ochotę udać się do nich z nadzieją, że zmienią mnie w jednego a nich.
- A woda święcona… .
- Zapobiega temu co dzieje się po wypiciu krwi. Muszą ją pić. Sprawia, że czuję się chory, kaszlę krwią.
- Dobry Boże.- dziewczyna podała mu kubeł. Na jej twarzy przerażenie mieszało się z ciekawością.- Może lepiej jak ci go dam.
- Lepiej powinnaś. – chłopak usiadł. Spojrzał z odrazą na wodę. Już czuł jak żołądek zamienia się w supeł.Zmusił się do wypicia kilku łyków, a następnie wylał na siebie resztę. „Ochhh. Nareszcie trochę zimniej. Ciekawe, czy o powód mojego oblewania się wodą Tessa też zapyta.”
- Czy to pomaga?- „Wiedziałem”pomyślał. Uśmiechnął się w duchu. Cieszył się kiedy pytała go o wszystko - Oblewanie się wodą?
-Te twoje pytania- „kocham te twoje pytania” pomyślał. „Zaraz, ale czy JĄ też kocham, czy tylko jej pytania?”- Woda święcona sprawia, że mam gorączkę, a moja skóra płonie. Nie umiem się ochłodzić. Ale tak, polewanie się wodą pomaga.
     Dziewczyna spojrzała mu w oczy. Kiedy zobaczył jąpierwszy pomyślał, że to najbardziej niezwykła dziewczyna jaką kiedykolwiek widział. Teraz zrozumiał, że uważa ją też za najpiękniejszą. Kiedy ją widział chciał ją objąć, wpleść palce w te gęste, lśniące, brązowe włosy. Spojrzeć jej głęboko w oczy. Popatrzeć tak jak jego tata na jego mamę. Z czystym uwielbieniem i adoracją. Jedyne czego teraz pragnął to przytulić Tessę, poczuć jej włosy na swojej twarzy, dotknąć miejsca, w którym spoczywał mechaniczny aniołek. A co najważniejsze dotknąć jej pięknych ust, które w blasku księżyca wyglądały jak coś najcenniejszego na świecie.
- Will, Will chcę cię o coś zapytać.- spojrzał na nią. Jej oczy były wielkie i iskrzące się w ciemności.
- O co?- zapytał siląc się na spokój.
- Zachowujesz się tak jakby na niczym ci nie zależało- wypaliła. -Ale wszystkim na czymś zależy, prawda?
- Tak? Tess, chodź tutaj i usiądź obok mnie.- nie umiał się powstrzymać, musiał sprawdzić, czy ma u niej szansę. Ku jego zdziwieniu i szczęściu dziewczyna podeszła i ostrożnie usiadła bardzo blisko niego. Czuł jej ramię stykające się z jego.
- Nigdy się nie śmiejesz. Zachowujesz się jakby wszystko cię śmieszyło, ale nigdy się nie śmiejesz. Czasami tylko uśmiechasz się, kiedy myślisz, że nikt nie patrzy.- „Dobry Boże, ta to ma dopiero zmysł obserwacji”- pomyślał, ale ku swojemu zdziwieniu nie byłzły. Zaczął myśleć nad odpowiedzią. „Powiedzieć jej, że to ona mnie rozśmiesza? Tak!”
- Ty doprowadzasz mnie dośmiechu. Od momentu, kiedy uderzyłaś mnie butelką.
- To był dzbanek.- poprawiła go z tą jej cudowną miną, która rozbrajała go do głębi. Uśmiechnął się mimo woli.
- Nie mówiąc o tym, że zawsze mnie poprawiasz z tą zabawną miną. I wtedy jak krzyczałaś na Gabriela Lightwooda lub gdy rozmawiałaś z de Quinceyem. Sprawiasz, że…- urwał bojąc się,że ją wystraszy. Jej oczy były czarne i szeroko otwarte. Spoglądały na jego twarz z delikatnym zachwytem, co pewien czas zatrzymywały się na jego ustach, zapraszając go by dotknął ich swoimi. Powoli przestawał panować nad tym co robiło jego ciało. Z niechęcią oderwał wzrok od jej twarzy i skierował go na jej dłonie, splecione w supeł.
- Pokaż mi swoje dłonie-poprosił łagodnie. Zauważył, że jej dłonie lekko drżą. Poczuł ciepło w sercu, rozlewające się po całym jego ciele. – Masz dalej krew na rękawiczkach. – Tessa spojrzała zaskoczona na swoje ręce.
- Och.- dziewczyna delikatnie zaczęła cofać swoje dłonie, ale puścił tylko jej lewą rękę. Prawą delikatnie trzymał za nadgarstek. Przejechał palcami po czterech perłowych guziczkach, które odpinały się przez nacisk jego palców. Jego palce znalazły się na jej nagiej skórze, tam gdzie czuć było puls, który był bardzo szybki.
- Will.- powiedziała Tessa. Nie była zła.
- Tak, Tesso?- dalej dotykał jej nadgarstka.
- Ja… ja chcę cie zrozumieć.
- Czy to konieczne?
- Nie wiem. Nie jestem pewna czy ktokolwiek cie rozumie, może z wyjątkiem Jema.
- Jem mnie nie rozumie, tylko kocha mnie jak brata. To nie to samo.
- Nie chcesz, aby cię rozumiał?
- Dobry Boże nie. Dlaczego powinienem chcieć, żeby rozumiał powody mojego zachowania?
- Może on chciałby wiedzieć,że istnieje jakiś powód.
- A ma to znaczenie?-gwałtownym ruchem ściągnął rękawiczkę i odłożył ją na bok. Zaczął delikatnie głaskać jej dłoń, czując, że brakuje mu tchu. Jej dłoń była taka mała w jego własnych, taka krucha. – Czy powody mają znaczenie kiedy nie można nic zrobić,aby coś zmienić?- poczuł, że Tessa drży. – Zimno ci?- zapytał. Splótł jej palce ze swoimi i przyłożył je do swojego rozpalonego policzka.- Tess.- wyszeptał w zachwycie.
      Popatrzyła nie niego. Jej oczy wyglądały jak dwa węgle. Poczuł, że coś, jakaś niepojęta siła, ciągnie go do niej. Całe jego ciało chciało znaleźć się jak najbliżej niej. Tessa też pochyliła się w jego stronę, rozchylając delikatnie usta. Pomyślał, że to piękny widok. Dziewczyna miała na wpół przymknięte powieki. Will nie umiał wytrzymać. Wszystkie mięśnie miał napięte. Nie mógł oprzeć się temu przyciąganiu. Pochylił się delikatnie, a potem poczuł jej usta na swoich. Nagle poczuł, że coś w nim się wali. To mur ochronny, który zbudował wokół siebie. Cały jego organizm zalało wspaniałe ciepło. Jedną rękę położył na policzku Tessy, a drugą rękę wplótł między jej włosy, spięte spinką. Poczuł, żejego serce unosi się i mknie w kosmos. Rozchylił jej usta swoimi. Wszystkie doznania zalały go ogromną falą.Dotyk języka, warg. To wszystko… nie dało się tego wszystkiego opisać. Tessa odwzajemniała pocałunki. Położyła dłonie na jego karku, wplotła palce w jego włosy. Zaczęła je ciągnąć, szarpać. Przesunął dłoń z jej twarzy na szyję, a potem na plecy, przyciągając ją do niego jeszcze bliżej. Usłyszał ciche jęki wydobywające się z ust Tessy. Czuł jej oddech na swoich ustach. Zęby skubiące delikatnie jego wargi. Czuł, że zaraz eksploduje. Złapał spinkę do włosów dziewczyny i ściągnął ją, rozpuszczając jej długie włosy. Wplótł w nie palce. Były takie miękkie. Chciał, aby Tessa znalazła się jeszcze bliżej niego, aby nigdy już się nie odsuwała. Chciał pokazać jej jaki jest naprawdę. Skończyć z tym chowaniem się za murem.
     I właśnie ta myśl zwróciła mu rozsądek. Oderwał się od Tessy przerażony. Przecież nie może jej w sobie rozkochać. Nie chciał patrzeć jak kolejna osoba, którą kocha umierała, przez niego.
- Dobry Boże!- wykrzyknął- Co to było?- zobaczył, że Tessa patrzy na niego zdziwiona. Jej usta były zaróżowione, a włosy w nieładzie. Na ten widok Will zapragnął znowu jąpocałować, ale opamiętał się w porę.- Nie mogę. Tessa, będzie lepiej jeśli już pójdziesz.- popatrzyła na niego zdziwiona.
- Iść? Ja… ja nie powinnam być tak śmiała, przepraszam.- poczuł się tak jakby miał w brzuchu ciężki kamień.
- Boże, Tessa. Proszę. Po prostu wyjdź.
- Will proszę…
- Nie. Powiem ci jutro wszystko co będziesz chciała wiedzieć, tylko zostaw mnie teraz samego. Błagam cię. Proszę, proszę wyjdź.
- Dobrze.- powiedziała smutno.
     Kiedy drzwi zamknęły się za nią, Will ciężko opadł na podłogę. Nigdy nie myślał, że kiedykolwiek pocałuje dziewczynę.A jednak. Ale po co miał się tym cieszyć skoro jego ukochana nie mogła odwzajemnić jego uczuć, jeśli nie chciała skończyć jako trup? „Muszę zrobić teraz tylko jedno. Sprawić, żeby zaczęła mnie nienawidzić z całego serca.”- a potem zwinął się w kłębek, a jego ciało przeszedł dreszcz rozpaczy.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
   
Bal u Benedicta Lightwooda (zakończone) - maj - czerwiec 2014 r.

   Zaraz po rozmowie z Tessą, Will udał się do swojego pokoju. Przeszedł obok sterty książek i uśmiechnął się do siebie. Sophie zawsze denerwowała się kiedy tutaj przychodziła. Otworzył wielką trzydrzwiową szafę w poszukiwaniu swojego stroju wieczorowego. Znalazł go na samym dnie.
Po niecałych dwudziestu minutach, już przebrany, podszedł do lustra. Zawsze zastanawiał się jak widzą go inni ludzie, a zwłaszcza Tessa, ale nie chciał o niej myśleć. Will był podobny i do mamy, i do taty. Po mamie odziedziczył czarne, kręcone włosy, które posiadały atramentowy połysk, niebiesko - fiołkowe oczy oraz kształt kości policzkowych. Geny taty ujawniały się w kształcie podbródka oraz budowie ciała, chociaż chłopak nie był tak barczysty jak jego ojciec. Po nim odziedziczył także charakter, chociaż mama też używała ciętych ripost i sarkastycznych uwag. Will zastanawiał się czasami, czy mógłby spodobać się jakieś dziewczynie. Nie chciał, aby ktoś go pokochał,ale nie mógł przestać myśleć, czy jest w typie przedstawicielek płci pięknej, a zwłaszcza jednej z nich... Czasami, choć strasznie się za to nienawidził,zazdrościł Jemowi tego, że mógł on głośno mówić to co chce i być tym kim chce. Popatrzył na zegar. Nie dobrze. Stał przed lustrem dziesięć minut. Musiał się pośpieszyć. Porwał z komody czarną maskę i wybiegł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
    Znalazł Cyrila w stajni podczas szczotkowania koni.
- Dobry wieczór, paniczu. Co pana sprowadza tutaj o tak późnej porze?
- Chciałbym, abyś oporządziłkonie i zawiózł mnie i Jessamine do wiejskiego domu państwa Lightwoodów w Cheswick.
- A dlaczego tak późno?
- Do pana Lightwooda wpadł jej bliski krewny. Jest tam już od tygodnia, a jutro wcześnie rano wyjeżdża. Jessamine dowiedziała się tego dopiero teraz, więc stwierdziła, że, musi go odwiedzić. On jest bardzo bogaty - dodał konspiracyjnym szeptem - a ona chciałaby, aby przepisał jej część majątku.
- Rozumiem paniczu.
     Pięć minut później Will stał na dziedzińcu Instytutu, czekając na Tessę. Po chwili w drzwiach pojawiła się niska, kobieca postać. Jak zawsze chłopak był pod wrażeniem umiejętności swojej koleżanki. Jednak nie widział Jessamine wyraźnie jakby jego umysł wiedział, że to nie ona. Dostrzegał zarys Tessy, jakby była duchem. Dziewczyna ubrana była w białą suknię,a włosy spięte licznymi klamerkami. Twarz ukrywała złota półmaska.
- No, no - powiedział Will kiedy zeszła po schodach. Poczuł jak jej ciało przechodzi lekki dreszcz, kiedy ujął jej dłoń. „Czy ona reaguje tak na mnie” - pomyślał. „Nie. Na pewno jej zimno, przecież jest otulona tylko cienkim szalikiem.” - Teraz rozumiem dlaczego twój brat zacytował Tennysona. Jesteś Maud, prawda?
- Wiesz, że ja też nie przepadam za tym wierszem - odparła kiedy pomagał jej wejść do powozu.
Wskoczył do powozu i usiadł na przeciwko niej. Nagle przyłapał się na tym, że myśli na temat bardzo nieodpowiedni w obecnej sytuacji. A mianowicie o tym, że jeszcze nigdy nie będzie z Tessą tak długo sam na sam.
- Jessamine go uwielbia.
- Nie jestem Jessamine. -zawsze zaskakiwała Willa swoją stanowczością, a to mu się bardzo podobało.
- Nie. Chociaż jesteś jej doskonałą kopią, widzę pod nią ciebie, jakby... jakby wystarczyło zdrapać warstwę farby, żeby pod spodem ukazała się moja Tessa.
- Nie jestem również twoją Tessą.
Will poczuł się zawiedziony. Wiedział, że powinien się cieszyć z jej reakcji, ale niestety nie potrafił. Może gdyby to był ktoś inny. Ale to nie był nikt inny. Postanowił zmienić temat.
- Oczywiście. Jak to jest być Jessamine? Czujesz jej myśli? Odbierasz emocje?- Tessa odchyliła zasłonkę lekko drżącą ręką.
- Próbowałam w jej sypialni. Ale coś było nie tak. Nic nie mogłam wyczuć.
- Cóż przypuszczam, że trudno grzebać w czyimś umyśle, jeśli ten ktoś nie ma mózgu.
- Żartuj sobie, jeśli chcesz, ale z Jessamine jest coś nie w porządku. Miałam wrażenie, jakbym próbowała dotknąć... gniazda węży albo trującej chmury. Czuję trochę jej emocji. Dużo wściekłości, tęsknoty i goryczy. Ale nie mogę wychwycić poszczególnych myśli. To tak, jakby łapać wodę rękami.
- Dziwne. Zetknęłaś się wcześniej z czymś takim?
- Nie i to mnie niepokoi. Nate będzie się spodziewał, że coś wiem, a ja nie będę znała właściwej odpowiedzi.
Will zauważył, że Tessa przygląda się jego kręconym włosom, spływającym na jego oczy.
- Jesteś dobrą aktorką i znasz swojego brata. Mam do ciebie zaufanie.
- Naprawdę?
- A jeśli coś pójdzie nie tak- ciągnął, nie zważając na jej pytanie - ja tam będę Tess. Nawet jeśli mnie nie zauważysz. Będę tam. Pamiętaj.
- Dobrze. - przekrzywiła głowę. Chłopak znał ją na tyle długo, aby wiedzieć, że dziewczyna chce zadać ważne, osobiste pytanie - Will?
- Tak?
- Był trzeci powód, dla którego nie chciałeś budzić Charlotte i mówić jej, co zamierzamy zrobić,prawda?
Will poczuł się tak jakby stał bardzo blisko przepaści, prowadzącej w ciemność.
- Jaki?
- Jeszcze nie wiesz, czy jest to po prostu głupi flirt Jessamine, czy coś poważniejszego i bardziej mrocznego. Prawdziwy związek z moim bratem i Mortmainem. A jeśli tak, wiesz, że to złamie Charlotte serce.
„Jak ona się tego domyśliła?Dlaczego ona to wszystko wie?”- pomyślał trochę przerażony.
- Dlaczego miałbym się tym przejmować? Jeśli Charlotte jest taka głupia, żeby przywiązywać się do Jessamine...
- Właśnie, że się przejmujesz. Nie jesteś nieludzkim blokiem lodu, Will. Widziałam cię z Jemem. Widziałam, jak patrzysz na Cecily. Miałeś jeszcze jedną siostrę, tak?
„Dlaczego musiała zapytać akurat o to? Jak ja mam teraz odpowiedzieć, skoro ja nie chcę odpowiadać, a rozmowa na ten temat sprawia mi ból?”
- Dlaczego sądzisz, że miałem... że mam jeszcze jedną siostrę?
- Jem sądził, że twoja siostra umarła. Ty sam powiedziałeś: „Moja siostra nie żyje”. A Cecily wyglądała na bardzo żywą. Dlatego, myślę, że oprócz niej miałeś drugą siostrę, która umarła.
Will poczuł się tak jakby poślizgnął się i spadł w przepaść.
- Jesteś bystra.
- Jestem bystra i mam rację,czy jestem bystra się mylę?
Will cieszył się, że ma na twarzy maskę, ponieważ czuł dzięki niej odrobinę prywatności.
- Ella. Dwa lata starsza ode mnie. I Cecily, trzy lata młodsza. Moje siostry.
- A Ella...
     Will nie mógł wytrzymać spojrzenia Tessy na sobie, więc szybko odwrócił wzrok. Nagle stanęła przed nim scena w sypialni Elli, podczas której jego siostra leżała martwa. Powróciło też poczucie winy.
- Jaka była Ella? I jaką dziewczyną jest Cecily?
     Chłopak zdziwił się a równocześnie poczuł ulgę. Jeszcze nikt, ani Jem, ani również Charlotte, nie zapytał o charakter swoich sióstr. Jem nie chciał być wścibski, ale gdyby dopytywał się o różne szczegóły to wiedziałby więcej. Oczami wyobraźni przeniósł się do Wali, do tych lat kiedy mógł być sobą i zobaczył swoich rodziców, obejmujących się na werandzie, ujrzał siebie, chudego dwunastolatka, biegnącego ze śmiechem za swoimi siostrzyczkami. Ich czarne włosy powiewały na wietrze...
- Ella była opiekuńcza. Jak matka. Zrobiłaby dla mnie wszystko. A Cecily była małym, rozkosznym stworzeniem. Miała dopiero dziewięć lat, kiedy odszedłem. Nie wiem, czy nadal jest taka, ale przypomina... Cathy z Wichrowych Wzgórz. Nie bała się niczego i chciała mieć wszystko. Potrafiła walczyć jak diabeł i przeklinać jak przekupka z Billingsgate.
- Jeśli mogę zapytać...
- Przecież wiesz, że i tak zapytasz, niezależnie od tego, czy się zgodzę.
- Sam masz młodszą siostrę,więc co zrobiłeś siostrze Gabriela, że on tak cię nienawidzi?
- Mówisz poważnie?
- Tak. Jestem zmuszona spędzać dużo czasu z Lightwoodami, więc zauważyłam, że Gabriel tobą gardzi. Byłabym spokojniejsza gdybym wiedziała dlaczego.
„Chryste Panie. Kolejne pytanie gorsze od pierwszego. Ciekawe jakie będzie następne. Jeśli to się nie skończy to nie wiem o jakie, jeszcze bardziej prywatne, sprawy zapyta.”
- Dobry Boże. Ich siostra, tak przy okazji, imię Tatiana dostała po najbliższej przyjaciółce matki Rosjanki. Miała wtedy chyba dwanaście lat.
- Dwanaście? - spytała przerażona Tessa. „Fajną wersję wydarzeń sobie stworzyła. Czy ona myśli, że jestem uwodzicielem? To dobrze, czy źle?” Westchnął.
- Widzę, że stworzyłaś sobie własną wersję tego, co się stało. Jeśli ta informacja jeszcze bardziej cię uspokoi, ja też miałem wtedy dwanaście lat. Tatiana ubzdurała sobie, że mnie kocha. Tak jak kochają małe dziewczynki. Wszędzie za mną chodziła, chichotała, chowała się za kolumnami, żeby mnie podglądać.
- W wieku dwunastu lat robi się głupie rzeczy. - powiedziała z uśmiechem Tessa.
- To było pierwsze gwiazdkowe przyjęcie w Instytucie, w którym brałem udział… .
     I opowiedział jej jak przeczytał parę fragmentów pamiętnika Tatiany przed publicznością, a Gabriel Lightwood próbowałgo udusić, ale to Will złamał mu rękę.
Kiedy skończył, zasunął zasłonkę i w powozie zrobiło się ciemno. Czuł się wyjątkowo spokojnie, słysząc jej przyśpieszony oddech.
- Will…
- Dama ma kolejne pytanie. Słyszę to w jej tonie. Czy ty nigdy nie będziesz miał dość zadawania pytań,Tess?
- Nie, póki nie dostanę odpowiedzi, które mnie zadowolą. Will, skoro czarownicy są potomkami demonów i ludzi, co się dzieje, kiedy jednym z rodziców jest Nocny Łowca?
To pytanie bardzo zdziwiło chłopaka. Nie spodziewał się go. Ale mimo wszystko, nie dziwił się dziewczynie. Gdyby był na jej miejscu też chciałby dowiedzieć się kim jest. Niestety nie mógł pokazać po sobie co naprawdę myśli, więc postanowił zrobić się niemiły...
- To nie ja nie mam serca –powiedziała Tessa.
Chłopak poczuł w sercu żal do siebie samego i do swojej towarzyszki, ponieważ mimo całej swojej ciekawskiej natury, nie próbowała przebić się przez jego ochronny mur. Poczuł, że jego twarz robi się czerwona. Ale zanim zdążył odpowiedzieć, poczuł, że konie gwałtownie się zatrzymują, a to oznaczało, że... Przybyli na miejsce.
***
    Cyril zatrzymał powóz przed bramą domu, w cieniu wielkiego dębu. Wiejska rezydencja Lightwoodów była piękna, Will nie mógł zaprzeczyć. Jednak wydawała się za cicha i spokojna jak na miejsce przyjęcia u Benedicta. Słyszał od wielu osób, bywających na jego balach, że są głośne i huczne. Ten dom przypominał raczej miejsce tragedii. Will przypomniał sobie fragment „Makbeta” Williama Szekspira. „Biedna ziemia! Nieledwie sama sobie jest postrachem. Nie matką nam ją zwać, grobowcem raczej.”Z rozmyślań na temat tego cytatu wyrwał go ohydny odór zgnilizny i rozkładającego się ciała, który wydobywał się z wnętrza rezydencji. „Demony” – pomyślał. „Pan Lightwood, widzę, się nieźle zabawił.”
- Czujesz? – zapytał Tessę –Demoniczne czary. Cuchnie nimi w powietrzu.
- Jesteś pewien? Dom wydaje się strasznie cichy. Jakby nikogo nie było w środku. Mogliśmy się pomylić?
    Will wytłumaczył Tessie co czuć w powietrzu. Kiedy drzwi się otworzyły szybko pobiegł do ogrodu. Był zaprojektowany według stylów panujących w różnych państwach europejskich. Powoli zaczął kroczyć ciemną ścieżką, czując się jak bohater jednej z licznych powieści, które czytał. Nagle z ciemności wyłonił się jakiś kształt. Will odskoczył gwałtownie do tyłu, omal nie potykając się o wystający korzeń. Kiedy przyjrzał się lepiej postaci zorientował się, że to tylko posąg Sofoklesa. Chłopak zaczął się zastanawiać, czy któryś z Lightwoodów przeczytał chociaż jedno jego dzieło, czy figura stoi tam tylko dla ozdoby. Popatrzył w niebo rozkoszując się widokiem miliona gwiazd i wielkiego białego, okrągłego księżyca sunącego po firmamencie zupełnie jak statek, płynący po bezkresnym oceanie. Przeszedłszy cały ogród, Will miał w głowie tylko jedną myśl: Lightwoodowie muszą być bardzo bogaci.
     Stał teraz na tyłach domu, szukając otwartego okna, przez które mógłby wejść do środka. Ujrzał je na prawej ścianie. Wspiął się po balustradzie i gładko wylądował na twardej posadzce wewnątrz sali balowej. Pierwsze co rzuciło się Willowi w oczy, a raczej w nozdrza i uszy to przeraźliwy odór, który był wręcz nie do opisania. Gdyby ktoś później spytał się go jaki miał zapach nie wiedziałby co odpowiedzieć, ponieważ zmieniał się wraz ze stroną, w którą spoglądał młodzieniec, myślami, kłębiącymi się w jego głowie oraz emocjami, przejmującymi jego ciało. Chłopak z ciekawością rozejrzał się po pokoju, chłonąc najdrobniejsze szczegóły. Sala była ogromna i duszna. Na suficie wisiał ogromny żyrandol, którego blask oświetlał całe pomieszczenie, rozszczepiając się po drodze na miliardy mniejszych światełek, które nadawały tańczącym wręcz drapieżny wyraz twarzy, a suknie i garnitury wydawały się uszyte z materiału lepkiego i wodnistego. Jednak nie wszystkie osoby, znajdujące się na parkiecie były ludźmi. Will dostrzegał wampiry patrzące chciwie na szyje swoich partnerów, ifryty, wyróżniające się oryginalnymi kolorami skóry, ubrane zgodnie z najnowszą modą oraz stworzenia, których obecność najbardziej przeraziła chłopaka – demony. Każdy gość miał na sobie maskę. Większość była z bardzo ekstrawaganckich materiałów, w kształtach dziobów, z okularami, przetykane diamentami i innymi drogimi kamieniami. Will był tak pochłonięty obserwowaniem gości, że nie zobaczył tych stworzeń, które, niczym ochroniarze, stali przy drzwiach i firanach, ciągnących się po ziemi. Teraz chłopak miał pewność, że Benedict współpracuje z Mortmainem. Wszystkie te osobniki były automatami, które niczym ołowiane żołnierzyki czekały na rozkazy. Willa przeszedł dreszcz. Musiał jak najszybciej znaleźć Tessę i wydostać się z tego domu. Nie chciał narażać jej na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Zaczął rozglądać się gorączkowo, ukryty za jedną z zasłon w poszukiwaniu swojej towarzyszki. Kiedy jego wzrok spoczął na dziewczynie w białej sukni, tańczącej z Nathanielem Grayem, zaczął zachodzić w głowę jak Jessamine zdołała wydostać się z Instytutu. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że to Tessa. JEGO Tessa. Widział jak rozmawiają, jak tańczą. Pomyślał, że on też chciałby porwać dziewczynę i przetańczyć z nią całą noc. Dostrzegał delikatne zmarszczki, pojawiające się od czasu do czasu na alabastrowym czole dziewczyny. Nagle Will z przerażeniem zobaczył, że Nate pochyla się w jej stronę, wpatrując się chciwie w jej usta. On chciał ją pocałować!Will nie mógł na to pozwolić, ale jak miał zareagować? Przejęty scenąr ozgrywającą się przed jego oczami, nie od razu poczuł wzrok na swojej twarzy. Z szybkością błyskawicy obrócił się w kierunku, z którego pochodziło to uczucie. Szybko wyskoczył na jedno z balkonów, gdy zorientował się, że to Gideon Lightwood. Po powrocie na salę zaczął szukać wzrokiem gospodarza. Ujrzał go, półleżącego na jednym z foteli. Willa przeszedł dreszcz obrzydzenia, kiedy jego umysł zarejestrował, że Benedict nie leży na tym fotelu sam. Już sama myśl, że mężczyzna całował jakąś kobietę w miejscu publicznym i to w obecności swoich własnych dzieci przerażała chłopaka, to do tego tą osobą, której ciało przylegało do Lightwooda nie był człowiek, a demon z wężami zamiast oczu, liżącymi twarz Benedicta. „Demonice. Brr. Jak jego synowie wytrzymują ten widok?” – pomyślał patrząc za wychodzącym Gideonem. Pośpiesznie odwrócił wzrok od gospodarza i powolnym krokiem podszedł do Tessy, która siedziała na jednym z krzeseł i rozmawiała z kobietą o lawendowych włosach. Kiedy podszedł, wpatrując się w swoją przyjaciółkę, usłyszał jak kobieta mówi:
- Za tobą stoi bardzo przystojny chłopiec. Piękny jak lord faerie! Powinnam zostawić cię samą. I rozpłynęła się tłumie.
     Chłopak chwilę porozmawiał z Tessą, a kiedy stwierdził, że trzeba ją stamtąd zabrać, a słowa jej brata strasznie ją zraniły, postanowił wymyślić plan, jak ją wydostać z balu. Szybko pobiegł do nieużywanego pokoju. Po raz pierwszy ucieszył się, że między połami jego stroju znajduje się czysta kartka i pióro. Szybko napisał parę słów, w których rozkazywał przybyć Nathanielowi Grayowi do Vauxhall. Podrzucił jednemu z automatów karteczkę, na której był run, który sprawiał, że ten kto go dotknie jako pierwszy na chwilę znajdował się pod kontrolą tego, kto narysował ten znak. Jak tylko Nate wyszedł z pomieszczenia, szybko pobiegł do jego partnerki, która siedziała na tym samym krześle, na którym była wcześniej.
- Tesso. Widziałem, że twój brat dostał list.
- Tak… Ty go przysłałeś.
- Tak – Will poczuł się spragniony. Wyjął szklankę z lemoniadą z ręki dziewczyny i sam wypił resztę.– Tess… Tessa? – Spojrzał przerażony na jej włosy, które nie były już ani kręcone i jasne, a proste i brązowe. Na jej własne włosy, a nie Jessamine. Oczy też zaczynały zmieniać kolor, nabierały coraz bardziej szarej barwy. – Dobrze się czujesz?
- Dlaczego pytasz?
- Spójrz- Will złapał kosmyk jej włosów i pokazał go dziewczynie. Jej oczy się rozszerzyły.
- O Boże. – Will zobaczył, że jej ciało zaczęło także się przemieniać. – Jak długo…
- Niedługo. Przed chwilą jeszcze byłaś Jessamine. – Wziął ją za rękę. – Chodź szybko.
     Zaczął prowadzić ją do wyjścia, lawirując między gośćmi. Tessa zadrżała i zachwiała się. Will odwrócił się, a kiedy zobaczył, że dziewczyna jest bliska omdlenia, wziął ją na ręce i zaczął nieść. Mimo, że strasznie się o nią bał, nie mógł wyrzucić z głowy myśli, że trzyma Tessę w ramionach, a jego ręce spoczywają na jej ciele obleczonym suknią, która była, jak zobaczył z przerażeniem i pragnieniem Will, trochę za mała, przez co piersi Tessy były bardzo ściśnięte. Stwierdził, że nie zdąży wynieść jej przed rezydencję, zanim całkowicie nie przemieni się w siebie, więc co sił w nogach wybiegł na jeden z małych balkonów. Odsunęła się od niego i mocno złapała się balustrady jakby chciała dzięki niej odzyskać pełną świadomość. Will szybko zamknął za nimi drzwi, pobiegł do niej i lekko dotknął jej pleców.
 - Tesso?

***

- Wszystko w porządku. – dziewczyna powoli puszczała poręcz, jakby nie była pewna, czy starczy jej sił,aby stać prosto. Zobaczył, że jego towarzyszka spogląda na swoją suknię. Will też przesunął swój wzrok z jej oczu na dekolt. Sznurowanie było za mocno związane, więc piersi były bardzo ściśnięte. Chłopak najpierw pomyślał, że Tessa musi się dziwnie czuć w za krótkiej, o kilka cali, sukni oraz z piersiami niemal wylewającymi się z gorsetu. Jednak ta myśl szybko pierzchła, jakby nigdy się nie pojawiła. Rozejrzał się dookoła. Balkon był mały, bogato ozdobiony misternymi wzorami. Wokół balustrady wiły się pędy drzew i roślin, tworząc dziwne wzory, rzucające, przypominające potwory z koszmarów, czarne cienie na posadzkę. Światło księżycowe tworzyło srebrne refleksy na poręczy i we włosach Tessy. Ale u niej przybierały barwę ciepłego, czułego srebra, a na marmurze byłto zimny, mrożący krew w żyłach kolor.
- Ja tylko… nie wiem, co sięstało. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się, żebym się zmieniła i nawet tego nie spostrzegła. To pewnie wstrząs. Są małżeństwem, wiedziałeś? Nate i Jessamine. Małżeństwem. Nate nigdy nie palił się do ożenku. I wcale jej nie kocha. On nie kocha nikogo oprócz siebie. Nigdy nie kochał. – w trakcie jej wypowiedzi, Will zorientował się, że jej głos staje się coraz bardziej smutny i zrezygnowany. Chłopak wiedział, że powinni stąd uciekać, jak najszybciej powiedzieć Charlotte o Jessamine i Nacie, ale nie potrafił się do tego zmusić. Nie teraz kiedy Tessa wyglądała na taką smutną i samotną. Poczuł, że jego dłonie pocą się w czarnych rękawiczkach, więc ściągnął je i rzucił na podłogę. Od razu jego ręce owiałprzyjemny, nocny wietrzyk.
- Tess.
- Przepraszam – bąknęła, odwracając wzrok od jego twarzy.
Bojąc się, że go odepchnie, Will delikatnie dotknął jej policzka i obrócił do siebie jej twarz.
- Nie masz za co przepraszać.Byłaś świetna. Nie wypadłaś z roli.
Zobaczył cień zaskoczenia w jej szarych oczach.
- Kiedyś kochałaś brata, prawda? Widziałem twoją twarz, gdy do ciebie mówił i miałem ochotę zabić go za to, że złamał ci serce.
- Jakaś część mnie za nim tęskni, tak jak ty za swoją siostrą. Choć wiem, jaki jest, tęsknię za bratem, którego jak mi się wydawało, kiedyś miałam. Był moją jedyną rodziną.
- Teraz Instytut jest twoją rodziną.
     Nie chodziło mu o wszystkich mieszkańców, no może trochę tak, ale w szczególności miał na myśli siebie. Już czuł się tak jakby znał Tessę od zawsze i nie umiał wyobrazić sobie, życia bez niej. Nawet nie wiedział jak ono wyglądało zanim ją poznał.
Nie mógł przestać patrzeć na jej idealną,porcelanową twarz. Na jej oczy, szeroko otwarte. Na lekko rozchylone usta, które w blasku księżyca wyglądały na idealnie wykrojone.
     Zaczął się zastanawiać, jak jeszcze niedawno mógł uważać, że pędy drzew i cienie, są przearażające. Teraz wydawały mu sięmiłe, niemal przyjazne. Jakby chciały ochronić ich przed okrucieństwem świata.
- Powinniśmy wracać do środka– stwierdziła cicho. Ale Will nie chciał wracać. Czuł, że coś go przyzywa, jakaś niepojęta moc każe mu zostać na tym balkonie razem z Tessą. Czuł, że to jest właściwe, że tego właśnie chce. Już tak dawno, nie mógł robić tego na co ma ochotę, a teraz na reszcie miał okazję. – Mamy niewiele czasu…
    Zrobiła mały krok… potknęła się o rąbek sukni i wpadła na niego. Kiedy ją chwycił, poczuł jej skórę tuż przy swojej, jej lawendowy zapach. A kiedy jej ramiona go objęły, palce splotły na jego karku, a twarz wtuliła się w jego szyję, poczuł, że mur ochronny, który tak starannie wokół siebie zbudował, w jednej chwili rozpadł się na tysiące maleńkich kawałeczków. Poczuł, że kręci mu się w głowie, a grunt usuwa się mu spod nóg. Gwałtownie zaczerpnął tchu, nie mogąc powstrzymać swoich uczuć, które kłębiły się w jego wnętrzu od kilku miesięcy.
- Tess. Tess, spójrz na mnie.
     Uniosła wzrok, bardzo powoli, jakby się bała. Kiedy ich oczy się spotkały, zapragnął już nigdy nie wypuszczać jej z objęć,nigdy nie oderwać wzroku od jej wielkich, hipnotyzujących, zapatrzonych w niego z czułością i pożądaniem oczu. I właśnie ten widok sprawił, że Will zanurzyłpalce w jej włosach i zaczął powoli, z miłością rozchodzącą się od serca do koniuszków palców, wyjmować szpilki z jej włosów. Rzucał je na jej maskę,leżącą na podłodze, cały czas nie odrywając wzroku od jej cudnych oczu. Kiedy jej długie włosy zostały uwolnione ze skomplikowanej fryzury, chłopak wsunął w nie dłonie i zaczął się nimi bawić. Nie mógł nie dotykać ich, tak samo jak nie mógł przestać patrzeć Tessie w oczy. To tak jakby wypływać statkiem daleko w ocean, nie mogąc przestać patrzeć na ojczystą ziemię. Teraz to Tessa była jego ojczystą ziemią, a on strudzonym żeglarzem, odpływającym w nieznane. Kiedy dziewczyna nie poruszyła się i nie przeszkodziła mu, poczuł jak zdenerwowanie, które kłębiło się w jego umyśle powoli wyparowywuje, zostając zastąpionym przez ogromną ulgę. Wypuścił powietrze z płuc, nie zdając sobie sprawy z tego, że wstrzymywał je od dłuższego czasu, bojąc się reakcji swojej ukochanej.
- Moja Tessa – nareszcie wypowiedział słowa, która zawsze chciał powiedzieć, a nawet w niektórych chwilach wykrzyczeć. Tym jednym określeniem chciał pokazać jej kim chciałby, aby stała się dla niego. Kimś ważnym, żeby była tylko jego, żeby mogli bez przeszkód mówić do siebie najpiękniejsze słowa jakie istniały w słowniku ludzkości. Chciał poczuć jej dłonie w swoich, delikatność jej skóry, więc bez pośpiechu zsunął białe rękawiczki z dłoni dziewczyny i odrzucił je w bok, na maskę i spinki Jessamine, już leżące na kamiennej posadzce. Następnie sam zdjąłmaskę i rzucił ją na podłogę. Przeczesał swoje włosy, odgarnął je na bok. Poczuł wzrok Tessy na swoich dłoniach. Wiedział, że śledzi wzrokiem ruchy jego rąk. Ostrożnie podniosła ręce do góry, próbując dotknąć jego kości policzkowych, ale on delikatnie złapał ją za nadgarstki i pociągnął w dół.  Czułogromną chęć dotknięcia jej pierwszy. Chciał mieć ten zaszczyt.
- Nie. Pozwól, że ja ciępierwszy dotknę. Pragnąłem…
    Nie zaprotestowała, więc Will poczuł się jakby jego serce zaczęło bić tak szybko jak skrzydła kolibra. Niemal bezwiednie musnął opuszkami jej skronie, kości policzkowe. Kiedy powiódł nimi po jej ustach, chłopak pomyślał o tym, że jeszcze nigdy nie dotykał jej w taki sposób, że nigdy nie dotykał jej ust swoimi dłońmi. Było to prawie tak samo elektryzujące jak pocałunek. Wiedział,że prawdopodobnie przez długi okres czasu nie będzie mógł dotykać jej tak jak w tym momencie, więc starał się zapamiętać fakturę jej ust. Jej oddech na swoich palcach. Delikatną skórę na skroniach i kościach policzkowych. Tessa patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, podążając wzrokiem za jego dłońmi. Byłoszołomiony tym, że mógł ją dotknąć, że ona dała mu to zrobić. Może była jeszcze nadzieja.
     Dziewczyna stała nieruchomo, ledwo oddychała, podobnie zresztą jak on. Nie umiał myśleć o niczym innym za wyjątkiem jego rąk na jej ciele. Wszystkie ruchy wykonywał bez udziału woli, jakby jego ciało samo wiedziało co ma robić, czego chciało. I miało rację. Will chciał, aby dłonie nie przestawały podążać wzdłuż jej ciała. Istniała tylko ta chwila. Muzyka ucichła, wydawało się jakby dobiegała z bardzo daleka. A oni sami już nie byli na balu, pełnym gości, ale na innej planecie.
      Jego dłonie przesunęły się powoli na jej szyję, zwolniły na jej pulsie. Było bardzo szybkie, tak samo jak jego. Palce dotarły do jedwabnej wstążki i pociągnęły za jej końce, a dłoń nagle znalazła się w zagłębieniu między obojczykami. Jej skóra stawała się gorąca w miejscu gdzie jej dotykał. On też robił się w tych miejscach gorący. Jakby ich dusze były ze sobą połączone niewidzialną nicią, dzięki której działo się z nimi to samo. Oboje płonęli żywym ogniem. Ogniem miłości i namiętności, który sprawiał, że ich wnętrza stawały w płomieniach, a ich ciała pragnęły znaleźć się jeszcze bliżej siebie, aby wspólnie ugasić, albo jeszcze bardziej podsycić pożogę w ich żyłach.
    Po chwili jego dłonie zjechały na stanik sukni. Powoli przesunęły się po wypukłościach piersi. Chłopak czuł, że zaraz ogień który trawił go od środka, wybuchnie i utworzy wielkie serce nad całą Ziemią. Nawet w swoich najskrytszych snach nie marzył o tym, że dotknie Tessy w taki sposób. A jednak. Kiedyjego ręce dotarły do jej tali i przyciągnęły ją do siebie, tak że między ich ciałami nie został nawet milimetr wolnej przestrzeni, dziewczyna głęboko zaczerpnęła tchu, jakby nie mogła w to wszystko uwierzyć, ale nie chciała go zatrzymywać.
    Will schylił się i przyłożył policzek do jej policzka. Czuł jak dziewczyna drży z jego każdym wypowiedzianym słowem.
- Pragnąłem to zrobić w każdym momencie każdej godziny każdego dnia, odkąd cię poznałem. Ale ty to wiesz. Musisz wiedzieć. Prawda?
Spojrzała na niego zdumiona.
- Co wiem? – zapytała. Will też był zdziwiony. Czy ona nie wiedziała co on do niej czuł? Westchnął z rezygnacją i ją pocałował.
     Całował ją delikatnie, pragnąc wyrazić nie w słowach, a w czynach to co do niej czuł. Nie chciał być zbyt nachalny. Nie byłpewny jej uczuć do niego, więc chciał się upewnić, że dziewczyna nie odepchnie go jak tylko dotknie jej ust swoimi. Składał powolne, lekkie pocałunki na jej ustach, pragnąc przekazać jej swoje uczucia wobec niej. To, że jest mu droga, niezastąpiona. To, że pragnął jej od pierwszego momentu kiedy się spotkali. To,że chciał jej powiedzieć, że uważa ją za wojownika, za kogoś bardzo silnego psychicznie, kogoś kto umie wiele znieść. Chciał, aby dowiedziała się, że za każdym razem kiedy ją spotykał, czy to w jadalni, na korytarzu lub w bibliotece, chciał porwać ją w ramiona, przytulić, pocałować, zwierzyć się ze wszystkich problemów. Powiedzieć, że jego marzeniem jest po prostu patrzeć jak dziewczyna czyta, jak jej oczy rozszerzają się powoli, na każdej kolejnej stronie. Że ubóstwia sprzeczać się z nią i przekomarzać. Że jest marzeniem jego duszy. Że nikogo nie kocha tak mocno jak jej i na pewno nikogo już tak mocno nie pokocha. Że jego serce obudziło się i otworzyło na miłość i nowe doznania w dniu kiedy wszedł do jej pokoju w Mrocznym Domu.
      Tessa objęła jego kark. Wplotła palce w ciemne pasma. Poczuł, że powoli traci nad sobą kontrolę. Objął ją mocniej, myśląc w duchu o tym, żeby nie zacząć całować jej tak jak chciała jego dusza: bez opanowania, jakby nie istniało na świecie nic ważniejszego. Czuł, że drżą mu ręce. Nie wiedział jak długo będzie w stanie się hamować. Przesunął delikatnie językiem po jej wargach, nie mogąc się powstrzymać. W tym samym momencie poczuł, że dziewczyna gwałtownie zaczerpnęła tchu i przysunęła swoje drżące ciało bliżej jego. On sam nie wiedział jak to się stało, że był jeszcze w stanie myśleć o czymś innym niż o dotyku ust Tessy, o ich smaku, fakturze, delikatności i miękkości. O tym, że ona jednak nie jest mu obojętna. Że ten ogień nie pali się tylko w nim. Czuł bicie serca dziewczyny na swojej klatce piersiowej - nie, na całym ciele, tak jakby tempo jej oddechu i pulsu potrafiło przenieść się w jego ciało i powoli sprawiało, że jego puls starał się być dokładnie taki sam jak Tessy.
- Will – wyszeptała, nie przestając całować go ani na chwilę. Czuł jakby zaraz miał eksplodować. Czuł ciepło w brzuchu, które przenosiło się razem z gorącą krwią w każdy zakamarek jego ciała. – Will nie musisz być taki ostrożny, nie roztrzaskam się. - Czuł, że żar w jego wnętrzu jeszcze bardziej przybrał na sile, gdy usłyszał jej głos: pełen pożądania i akceptacji. Pragnienia i adoracji. Miłości i ponaglenia. Wszystko czemu Will nie umiał się oprzeć.
- Tesso – jęknął. Czy ona nie wiedziała, że on wcale nie chciał być taki delikatny? On robił to wszystko dla niej. Ale kiedy dziewczyna skubnęła jego wargi zębami, poczuł, że cała jego silna wola w jednej chwili legnęła w gruzach. A zawsze myślał, że był uparty i potrafił postawić na swoim. Jednak tak było do czasu, kiedy poznał Tessę. Wtedy wszystko się zmieniło. Przy niej nic nie było takie same. Nawet jego zachowanie względem innych osób.
      Położył dłonie płasko na jej plecach i przyciągnął ją do siebie tak, że stykały się każde kawałki ich ciała. Jak puzzle. Poczuł się tak jakby w momencie, w którym poczuł ciało Tessy tuż przy swoim, ocierające się delikatnie o niego, odzyskał część duszy, tą należącą tylko i wyłącznie do dziewczyny, którą właśnie całował. Jakby od początku ich istnienia wiadome było, że kiedyś on i ona pocałują się i będą zachowywać tak jakby byli jednym ciałem. Kiedy on brał wdech, ona wydychała powietrze. Ich pocałunek przestał być delikatny. Will zaczął ją całować coraz mocniej i głębiej. Jedną dłoń wsunął w jej włosy, a drugą błądził po jej całym ciele, z każdym ruchem przyciągając ją jeszcze bliżej.
     Tessa odpięła szybko, drżącymi palcami, poły jego marynarki i wsunęła pod nią ręce. Zaczęła przesuwać nimi po jego ciele obleczonym jedynie cienką koszulą. Sunęła dłońmi po jego plecach, ramionach, torsie, brzuchu. Czuł się jakby zaraz ogień trawiący cały jego organizm, ten sam ogień który miała też w sobie Tessa, miał wybuchnąć, eksplodować. Sprawić,że Will i Tessa mieli zapomnieć się w sobie całkowicie. Jedyne co czuć i o czym myśleć to dotyk ich ciał; namiętne, niekończące się pocałunki. Z gardła dziewczyny wyrywały się ciche jęki, które sprawiały, że chłopak jeszcze szybciej przestawał panować nad swoim ciałem. Przycisnął ją do balustrady, pragnąc znaleźć się jeszcze bliżej niej. Tessa odwzajemniała jego pocałunki. Zwiotczała w jego objęciach Ciągnęła go za włosy, skubała wargi; Will czuł krew na ustach, ale nie przejmował się tym. Obejmowała go coraz mocniej, przyciągając go do siebie. Wygięła plecy w łuk, przez co jego wargi zsunęły się z jej ust, dotknęły policzka, brody, aż w końcu spoczęły na jej szyi. Dziewczyna gwałtownie zaczerpnęła tchu. Will odsunął się delikatnie, bojąc się, że dziewczyna odsunie się od niego. Rozchyliła powieki i zobaczył, że jej oczy nie były już szare, a czarne. Ujrzał w nich pożądanie, czułość i miłość. Coś czego nigdy nie spodziewał się zobaczyć w niczyich oczach, gdyby ich spojrzenie skierowane było na niego. Dziewczyna wyciągnęła rękę do przodu, złapała go za rękaw koszuli i przyciągnęła z powrotem do siebie. Zaczęli się znowu całować. Jeszcze bardziej namiętnie i ponaglająco niż wcześniej. Szarpnięciem zdjęła z niego marynarkę, a on zorientował się, że niszczy delikatne, materiałowe róże, zdobiące stanik jej sukni. Czuł,że właśnie w tym miejscu chce być ito dokładnie o tej porze. Jakimś cudem bal maskowy u Benedicta Lightwooda stał się miejscem spełnienia jednego z jego najskrytszych marzeń. Jeszcze nigdy nie całował Tessy tak jak teraz, nawet na strychu Instytutu. Jeszcze nigdy nie byli ze sobą tak blisko.
    Nagle usłyszał szczęk otwieranych drzwi.
- Mówiłem ci, Edith, że właśnie tak się dzieje, kiedy pijesz różowe napoje.
Następnie drzwi się zamknęły, a Tessa delikatnie odsunęła Willa od siebie.
- Wielkie nieba! – wyrzuciła bez tchu. Jej policzki i usta były zaróżowione, przez co wyglądała jeszcze piękniej.– Jakie to upokarzające…
- Nic mnie to nie obchodzi –Will przyciągnął ją z powrotem do siebie, musnął nosem jej szyję i policzki. Ciało dziewczyny nie stawiało najmniejszego oporu. – Tess…
- Wciąż powtarzasz moje imię –wyszeptała.
Trzymała swoją rękę na jego piersi, nie pozwalając mu się do niej bardziej zbliżyć. Jednak place drugiej ręki były wplecione w jego włosy. Wydawało mu się, że czas stanął w miejscu, a on i Tessa znajdują się w dziurze między tymi czasami, tak że nikt nie mógł im przeszkodzić.
- Uwielbiam twoje imię. Uwielbiam jego brzmienie. – Przysunął się bliżej, z każdym słowem muskając delikatnie usta dziewczyny.
- Muszę cię o coś zapytać,muszę wiedzieć…
     Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała mu głęboko w oczy. Zobaczył w nich zgodę i coś takiego… Nawet nie potrafił określić co to było. Wiedział tylko, że nie potrafił tak na nią patrzeć, stać tak blisko niej bez dotykania jej ust swoimi. Więc kiedy przymknęła oczy, pochylił się i musnął wargami jej usta. Dziewczyna rozchyliła je pod jego naciskiem. Przycisnął ją mocniej do balustrady. Znowu poczuł, budzący się do życia, nie dający się ugasić pożar.
- A więc tutaj jesteście! Dajecie pamiętne widowisko, że tak się wyrażę.
Odskoczyli od siebie gwałtownie. W drzwiach, z długim cygarem w palcach, stał Magnus Bane, a Will miał w głowie tylko jedną myśl: „Damn!”


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
  
 Scena w bawialni (zakończone) - październik 2014 r.


     Will nie mógł wytrzymać z nerwów. Odkąd wyszedł z domu Magnusa chciał jedynie porozmawiać na osobności z Tessą. Jednak cały czas coś stawało mu na przeszkodzie wyznania jej swoich uczuć, które tak długo w sobie tłumił.Najpierw plany dotyczące Benedicta, następnie podróż do rezydencji Lightwoodów. Wyglądało to tak jakby jakaś niewidzialna siła chciała pokazać mu, że wyjawienie swoich uczuć nie jest dobrym pomysłem. Will nie wiedział jednak dlaczego miałby nie mówić Tessie co czuje w swoim sercu. Wydawało mu się, że jego uczucia znajdowały się tuż pod powierzchnią, w każdym momencie mogły wypłynąć na powierzchnię i ukazać się każdemu w pełnej krasie.
      A chłopak tego nie chciał. Pragnął,wyrazić w słowach wszystkie uczucia jakie do niej żywił. Wiedział, że niektórych nie będzie w stanie ująć słowami – były zbyt potężne, wypełnione emocjami oraz nieprzebyte i niezbadane. Miał nadzieję, że tym razem uda mu sięwydusić słowa, które od tak wielu tygodni w sobie dusił. Czasami, gdy pragnąłpowiedzieć coś ważnego, z głębi duszy, po prostu się zacinał. Nie potrafił. Skrycie wierzył, że jakaś niewidzialna siła podpowie mu co ma powiedzieć albo chociaż pozwoli mu jasno myśleć.
      Właśnie siedział w powozie, zmierzającym do Instytutu. Obok niego siedziała Tessa. Był bardzo podekscytowany – nie umiał powstrzymać uśmiechu rozlewającego się po jego twarzy, jego nogi drżały niespokojnie – czuł także niepokój i kryjący się w ciemnościach strach. W jego głowie plątały się niespokojne myśli: a co jeśli ona nie czuje tego samego, jeśli już go nie kocha, jeśli nie potrafi wybaczyćmu bólu jaki jej zadał – ciągle powtarzał sobie, że to jest niemożliwe. Próbował się uspokoić biorąc głębokie wdechy.
     Kątem oka spoglądał na twarz ukochanej. Nie mógł doczekać się momentu, w którym powie jej co czuje w głębokich zakamarkach swojej duszy. Widział, że dziewczyna także na niego spogląda, spod lekko przymrużonych powiek.
     Każdy jego nerw był jak struna od skrzypiec – napięty do granic możliwości. Will czuł, że Tessa także traci spokój. Stykali się ramionami, więc w jakiś sposób chłopak przekazywał jej swoje zdenerwowanie. Niczym morska fala wyrzucająca na brzeg wodorosty, dzieliła się z ziemią cząstkami składającymi się na nią, na falę.
     Jego przejęcie wzrosło jeszcze bardziej, gdy zobaczył najbliższe okolice, a gdy spostrzegł bramę prowadzącą na dziedziniec Instytutu wręcz nie umiał siedzieć spokojnie w jednym miejscu. Było mu strasznie gorąco – podwinął rękawy płaszcza, marynarki i koszuli, by pozwolićkroplom deszczu schłodzić rozgrzaną skórę.
    Był tak rozkojarzony, że o mały włos nie wpadł do wielkiej kałuży, która zamoczyłaby jego spodnie co najmniej do łydek. Gdy tylko jego stopy dotknęły zimnego podłoża, obrócił się, aby sprawdzić czy Tessa nie weszła do środka. Chciał z nią porozmawiać przed zebraniem wszystkich mieszkańców w jadalni. Podszedł szybko do dziewczyny i delikatnie dotknął jejłokcia.
-Chodź – wyszeptał jej do ucha. Poczuł jak jej ciało przechodzi delikatny dreszcz.
    Położył swoją dłoń na jej ramieniu i poprowadził w kierunku bawialni. Cały wśrodku aż podskakiwał. Już od tak wielu lat nie czuł się szczęśliwy, a teraz czuł to tak wyraźnie, że go to dziwiło. Przez pięć lat myślał, iż nigdy więcej uśmiech pełen spełnienia nie zagości na jego ustach. A jednak.
    Tessa uratowała go. W wielu tego słowach znaczeniu. Pokazała mu, że zawsze powinno się wierzyć w zwycięstwo, miećnadzieję, że da się coś zmienić, nawet jeśli wszystko i wszyscy mówią, że nie ma się już o co walczyć. Właśnie to utrzymywało w nim tą iskierkę, tą malutką świecącą świeczkę w ciemnościach bezdennej beznadziei i zrezygnowania. Ta jedna myśl pozwalała mu na kolejne spotkania z Magnusem… Ta jedna myśl sprawiła, że szedł teraz z Tessą u boku i nic nie zatrzymywało go przed wypowiedzeniem na głos tego co czuł.
    Otworzył drzwi, czuł jak drżą mu ręce, z wielką trudnością naciskał klamkę. W bawialni było jasno jak w południe. Pochodnie gorzały, a w kominku wesoło skakał ogień. Zasłony poruszały się na wietrze. Przepuścił Tessę i obrócił by zablokować zamek w drzwiach – nie chciał, aby ktoś przeszkodził im swoim nagłym wejściem, tak jak Charlotte i Woolsey Scott parę dni temu. Gdy popatrzył na Tessę, spostrzegł, że stoi na środku pokoju bez kapelusza i rękawiczek, które leżały na małym marokańskim stoliku, i patrzy na niego z zaciekawieniem w oczach.
     Szarawe światło wpadające przez okna do pokoju sprawiało, że twarz dziewczyny spowijał jasny cień, a oczy błyszczały jak wzburzone morze.
-Dlaczego…
Byłto tak piękny i niewinny widok, że Will poczuł się jakby odległość między nim a nią była tak wielka jak między Londynem a Nowym Jorkiem. W dwóch susach pokonałdzielącą ich przestrzeń, poprowadził ją do tyłu i przyparł do ściany.
-Will – wyszeptała. Drżała w jego ramionach. Jej oddech był szybki i nierówny, taki sam jak jego. Przesunął dłońmi po jej ramionach, wplątał palce w jedwabiste włosy. Pochylił się a jego usta znalazły się na jej policzku, przy linii włosów. Delikatnie obrysowały linię szczęki a następnie przesunęły się na jej miękkie usta. Smakowała tak słodko, trochę jak truskawki. Skąd miałaby wziąć truskawki – przemknęło mu przez głowę.Tessa najpierw zesztywniała zaskoczona, a po chwili zwiotczała w jego objęciach.
     Nagle odepchnęła go z całej siły, tak mocno, że zdziwiony Will zachwiał się, próbując odzyskać równowagę.
-Nie – powiedziała zachrypniętym głosem.
-A ostatnia noc? – zapytał. Był tak zaskoczony jej zachowaniem, że nie umiałwydusić z siebie słowa. Zresztą wcale nie chciał, żeby ta scena tak wyglądała. Próbował wydusić z siebie jakieś słowa. – W infirmerii? Ty… mnie objęłaś… -jednak nie wychodziło mu to najlepiej.
-Ja… myślałam, że śnię – powiedziała zmieszana. Will opuścił wzrok. Poczuł jak jego pewność siebie, której i tak nie było zbyt wiele, ulatnia się w jednej chwili. Miał nadzieję, że ich obecna rozmowa to jedno wielkie nieporozumienie.
-Ale nawet dzisiaj… myślałem, że… mówiłaś, że też chcesz się ze mną spotkać sam na sam… - Will zaczął się jąkać, czego nie robił odkąd skończył dwanaście lat. Zwykle nie umiał wydusić z siebie słowa, gdy rodzice pytali się go dlaczego znowu wchodził na to wielkie drzewo lub dlaczego wbiegał do tego lodowatego jeziora, a on sam nie wiedział co było powodem jego zachowania.
-Sądziłam, że chodzi o przeprosiny! Uratowałeś mi życie w tamtym magazynie i jestem ci za to wdzięczna. Myślałam, że chcesz ode mnie usłyszeć… - Will poczuł się jakby grunt osunął się w prawo.
-Nie uratowałem ci życia po to, żebyś była mi wdzięczna!
-Więc dlaczego? Z obowiązku? Bo prawo mówi…
Czy naprawdę ona nie miała pojęcia dlaczego chciał się z nią spotkać, ani dlaczego uratował jej życie omal nie tracąc swojego? Musiał to powiedzieć, a nawet wykrzyczeć. Musiał uświadomić jej dlaczego to zrobił.
-Zrobiłem to bo cię kocham! – Will zobaczył jak jej twarz blednie – Kocham cię,Tesso. Od chwili, kiedy się spotkaliśmy – wyszeptał.
-Myślałam, że nie potrafisz być okrutniejszy niż wtedy na dachu. Myliłam się. To jest okrutniejsze.
Will nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Ona naprawdę sądziła, że to co jej powiedział, powiedział po to by jeszcze bardziej ją zranić. Tylko po co miałby to robić.
-Ty… mi nie wierzysz?
-Oczywiście, że ci nie wierzę. Po tym wszystkim, co mówiłeś, jak mnie potraktowałeś…
Zrozumiał,że jeśli chce, aby dziewczyna mu uwierzyła musi zrobić jedną, najważniejsząrzecz – opowiedzieć jej całą prawdę.
-Musiałem. Nie miałem wyboru. Tesso, posłuchaj – błagał. Kiedy dziewczyna ruszyła w stronę drzwi, zastąpił jej drogę. Nie pozwolę jej stąd wyjść, mając mnie za najgorszego człowieka. – Proszę,posłuchaj, proszę – czuł jak łamał mu się głos. Jeszcze nigdy nie pragnął, aby ktoś zmienił o nim zdanie, aby ujrzał go w lepszym świetle. Ale przy niej nic nie było takie same.
-Tesso – gdy podniósł rękę do góry, zobaczył jak bardzo drżą mu palce. Usłyszałjak drży mu głos, poczuł jak jego nogi zmieniają się w galaretę. – Tego co zamierzam ci powiedzieć, nie mówiłem jeszcze nikomu oprócz Magnusa, a zrobiłem to tylko dlatego, że potrzebowałem jego pomocy. Nie powiedziałem nawet Jemowi. – wziął głęboki wdech. Ciężko było wyznawać komuś sekrety, które zmieniały życie, na dobre lub na złe, które potrafiły zmienić opinię na czyjś temat. – Kiedy miałem dwanaście lat i mieszkałem z rodzicami w Walii, znalazłem Pyxis w gabinecie ojca…
     W trakcie opowieści spoglądał Tessie głęboko w oczy. Widział najmniejszą zmianę na jej pięknej twarz. Zmarszczenie brwi, przymknięcie powiek, zaciśnięcie ust. W miarę jak coraz bardziej zagłębiał się w odmętach przeszłości jej oczy coraz bardziej się rozszerzały. Była osłupiona. Na pewno nie spodziewała się takiego wyznania. Możliwe, że domyślała się, iż Will coś ukrywa, ale był pewien, że takie wytłumaczenie jego zachowania nawet nie przyszło jej do głowy.
Długo nic nie mówiła, chłopak przypuszczał,że musiała wszystko poukładać sobie w głowie.
-Jem – wyszeptała w końcu. Will wiedział o co jej chodzi.
-On umiera. – wyszeptał… skruszony? Nawet nie wiedział jakie uczucie dominuje w jego głosie.
-On umiera. Dopuściłeś go do siebie, bo już wtedy był bliski śmierci? Pomyślałeś, że klątwa mu nie zaszkodzi? – o dziwo nie mówiła tego z wyrzutem.
-Z każdym mijającym rokiem stawało się to coraz bardziej prawdopodobne. Myślałem, że nauczę się tak żyć. Myślałem, że kiedy Jem odejdzie, a ja skończę osiemnaście lat, jużzawsze będę sam, żeby nikogo nie narażać… a potem wszystko się zmieniło. Z twojego powodu.
-Z mojego powodu?- powtórzyła cichutko oszołomiona.
     Will przypomniał sobie co czuł, gdy postanowił poprosić o pomoc Magnusa. Bał się, zapukać do jego drzwi w obawie że coś pójdzie nie tak, lecz potem ujrzał twarz Tessy tak wyraźnie jakby stała tuż przed nim uśmiechającą się lekko tak jak wtedy w Sanktuarium, a następnie jej twarz, gdy popatrzyła na niego po raz ostatni, kiedy schodziła z dachu Instytutu. To dało mu impuls by załomotać kołatką w drzwi. Już nigdy nie chciałpatrzeć na tak zranioną, złamaną w sobie ukochaną. Już nigdy nie chciał być sprawcą jej załamania.
-Kiedy cię poznałem, pomyślałem, że nie przypominasz żadnej z osób, które do tej pory spotkałem. Rozśmieszałaś mnie. Nikt oprócz Jema nie potrafił mnie rozśmieszyć od… Boże, od pięciu lat. A ty robiłaś to od niechcenia.
-Nawet mnie nie znałeś…
-Zapytaj Magnusa. On ci powie. Po tamtej nocy na dachu poszedłem do niego. Odepchnąłem cię , bo wydawało mi się, że zaczynasz rozumieć co do ciebie czuję.Tamtego dnia w Sanktuarium, kiedy myślałem, że nie żyjesz, stwierdziłem, że chyba potrafisz czytać z mojej twarzy. Byłem przerażony. Musiałem sprawić żebyśmnie znienawidziła. Więc spróbowałem. A potem chciałem umrzeć. Myślałem, że jakoś zniosę twoją nienawiść, ale było to zbyt trudne. Uświadomiłem sobie, że zostaniesz w Instytucie, a ja na twój widok za każdym razem będę się czuł jak wtedy na dachu. Jakbym wdychał truciznę. Poszedłem więc do Magnusa i poprosiłem go, żeby pomógł mi znaleźć tamtego demona i zmusił go, by zdjął ze nie klątwę. Mógłbym zacząć wszystko od nowa. Byłby to powolny proces, bolesny i bardzo trudny, ale pomyślałem, że znowu mnie polubisz, jeśli wyznam ci całą prawdę. Może z czasem odzyskałbym twoje zaufanie i… zaczął coś z tobą budować.
     Jeszcze nigdy się tak przed kimś nie otworzył. Ta dziewczyna sprawiała, że zapominał o konsekwencjach, zapominał o przeszłości i przyszłości. Liczyło się tylko tu i teraz. Była jak studnia bez dna, którą mógł zasypywać cały dzień i całą noc złotymi monetami, pragnąc, aby najskrytsze marzenia się spełniły, a wszystkie troski zniknęły. W tym momencie jego dusza pragnęła powiedzieć jej wszystko co leżało mu na sercu, a bał się, że Tessa i tak go odrzuci lub nie będzie w stanie obdarzyć go znowu zaufaniem.
      Wiedział, ze zaufaniem nie obdarza sięludzi ot tak, dla zabawy. Jest to wyraz głębokiej przyjaźni i szacunku dla drugiej osoby. Jak stwierdzenie bez słów: „Tak jesteś dla mnie ważny. Przyjmij mój najskrytszy dar, tylko nie zmarnuj go, nie zniszcz, nie zgub, ponieważ nie wiem, czy będę w stanie obdarzyć cię nim ponownie.” Zaufanie to cząstka serca, siebie samego. Gdy obdarowujesz nim drugą osobę to dlatego, by pokazać, że nie jest tobie obojętny, że nie jest tylko kolejnym mieszkańcem Ziemi. Pokazujesz,że pragniesz by ta osoba stała się cząstką twojego życia, stałą jak bicie serca. Na którą będziesz mógł liczyć w trudnych chwilach, a w bezsenne noce przychodzić i prosić o radę.
      A Will wiedział, że, niestety, wystawił jej zaufanie wobec niego na wielką próbę. To tak jak stanąć na skraju osuwającego się urwiska i próbować nie spaść w bezdenną otchłań cierpienia i wiecznej samotności.
-Czy ty… mówisz, że klątwa została zdjęta?
-Nie było żadnej klątwy, Tesso. Demon mnie oszukał. Nigdy nie było żadnej klątwy. Przez te wszystkie lata byłem głupcem, ale nie aż takim by nie wiedzieć, że pierwszym co muszę teraz zrobić, to powiedzieć ci, co naprawdęczuję.
Zrobił krok do przodu, a ona się nie cofnęła tylko stała i patrzyła na niego w milczeniu. Jakby nie mogła uwierzyć w to co widzi i słyszy.
-Dlaczego ja? Dlaczego ja?
Zawahał się. Wiedział, że musi wyznać jej jeszcze jedną rzecz. Że czytał jej listy do brata. Jej myśli, spostrzeżenia, emocja, czyli najbardziej ukryte i tajemnicze części jej duszy.
-Kiedy tu zamieszkałaś i Charlotte znalazła twoje lisy do brata, przeczytałem je.
- Wiem – odparła. Will myślał, że będzie zła, a tymczasem stała i mówiła spokojnie, że wie, iż czytał jej osobistą własność.Sens jej istnienia, jej cierpienia. – Znalazłam je w twoim pokoju, kiedy byłam tam z Jemem.
Zdziwił się. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
-Nic mi o tym nie wspomniałaś.
-Z początku byłam zła. Ale tej samej nocy znaleźliśmy cię w palarni ifrytów i współczułam ci, więc wytłumaczyłam sobie, że zrobiłeś to pewnie z ciekawości albo Charlotte kazała ci je przeczytać.
-Nie kazała. Sam wyciągnąłem je z kominka. Przeczytałem wszystkie. Każde słowo, które napisałaś. Ty i ja Tess jesteśmy podobni. Żyjemy i oddychamy słowami. To książki uchroniły mnie przed odebraniem sobie życia, kiedy myślałem, że nie wolno mi nikogo pokochać i nigdy przez nikogo nie będę kochany. To dzięki książkom nie czułem sięopuszczony przez cały świat. One mogły być ze mną szczere, a ja z nimi. Czytając w twoich listach, że też bywasz samotna i czasami się boisz, ale zawsze jesteś dzielna, dowiadywałem się w jaki sposób patrzysz na świat, na jego barwy, faktury i dźwięki, co myślisz, na co masz nadzieję, o czym marzysz. Czułem, że myślę, śnię, marzę i czuję razem z tobą. Śniłem to co ty śniłaś.Pragnąłem tego czego ty pragnęłaś… a potem zrozumiałem, że tak naprawdę chcę ciebie. Dziewczyny, która napisała te listy. Kochałem cię od chwili, kiedy je przeczytałem. Nadal cię kocham.
     Przypomniał sobie te wszystkie momenty, w których zaczynał się śmiać. Rozmowa o temperaturze piekła w domu Mrocznych Sióstr, ich pierwsza rozmowa w bibliotece, strych, kolejna rozmowa w bibliotece, jazda pociągiem do Yorkshire, rozmowy o książkach, i wiele innych podczas których Will zapomniał o bólu, stracie i rozłące, by stać się… sobą.
      Willem, którego obecność rzadko dało siędostrzec za murem ochronnym, który sam wokół siebie zbudował. Murem, który, niczym średniowieczni rycerze, zdobyła szturmem dziewczyna, która przed nim stała. Ale do jego zniszczenia nie użyła, ognia, pochodni, kopii czy mieczy, a miłości, zrozumienia i zwykłej obecności, która sprawiła się lepiej niż jakakolwiek inna rzecz. Chłopak zrozumiał, że to Tessa potrzebna była do uwolnienia, do odkrycia na nowo. Była jego narkotykiem, a zarówno antidotum. Była tym czego potrzebowała jego obolała dusza i zatracone serce. Była jak balsam na pieczące oparzenia, jak słońce i deszcz dla zboża. Czymś bez czego nie da i nie chce się żyć. Tessa była...
-Za późno – wyszeptała.
-Nie mów tak – jego głos był taki cichy, jak szept. Jednak jego gardło było zatkane, nie umiał wydobyć z siebie głośniejszego dźwięku. – Kocham cię, Tesso. Kocham cię.
-Will… przestań.
Właśnie tego się obawiałem.
-Wiedziałem,że nie będziesz chciała mi zaufać. Nie wierzysz mi czy nie możesz sobie wyobrazić, że odwzajemniasz moją miłość? Bo jeśli to drugie…
-Will to nie ma znaczenia…
-Nic nie ma większego znaczenia – prawie krzyknął – Jeśli mnie nienawidzisz, to wyłącznie z mojej winy. Wiem, że nie masz powodu dawać mi drugiej szansy. Ale błagam cię o nią. Zrobię wszystko byś zobaczyła mnie w lepszym świetle. Wszystko. – jego głos znów się załamał. Widział w jej oczach ból, zdezorientowanie, oszołomienie i cierpienie.
-Nie – jej głos też był słaby jak liść osiki na wietrze. – To nie możliwe.
-Możliwe – chwytał się ostatnich desek ratunku. – Musi być. Nie możesz mnie nienawidzić aż tak bardzo…
-Wcale cię nie nienawidzę. Próbowałam cię nienawidzić, ale nie mogłam – poczuł,że płomyczek świecy znowu zaczął istnieć. Tylko jedna rzecz nie dawał mu spokoju: dlaczego jej głos był tak bezdennie smutny?
-Więc jest szansa.
Dziewczyna delikatnie się skrzywiła. Najwyraźniej toczyła za sobą jakąś wewnętrzną walkę,tylko dlaczego?
-Tesso, jeśli mnie nie nienawidzisz, czy jest szansa, że mogłabyś…
-Jem mi się oświadczył – wyrzuciła z siebie na jednym wdechu – A ja sięzgodziłam.
…Tessa była lekarstwem, którego zabroniono mu zażyć. Była ratunkiem, którego nie pozwolono mu użyć. Boją, której nie pozwolono mu się złapać. Była osobą, której nie pozwolono mu naprawdę, w pełni, całkowicie poznać i zatracić się w niej i jeszcze mocniej pokochać.
-Jem. Mój Jem?
Bez słowa skinęła głową.
     Will poczuł to jak nóż wbity prosto w serce, jak kopnięcie w żołądek. To było jak stanie na bezpiecznej ziemi, w ojczystym kraju, a po chwili następuje potężne trzęsienie ziemi, a ty trzymasz się przechylonej gałęzi i patrzysz jak wszystko co kochasz zamienia się w proch, w coś co nie ma sensu, coś, w czym nie można odnaleźć tego czym było przed katastrofą, coś co zniszczyło sens czyjegoś istnienia.
Zachwiał się i oparł o poręcz fotela. Czuł jakby miał zemdleć albo zwymiotować.
-Kiedy?
-Dziś rano. Ale już od jakiegoś czasu stawaliśmy się sobie coraz bardziej bliscy.
-Ty i Jem? – upewnił się. Może to sen. Może zaraz obudzę się w ciepłej pościeli i z westchnieniem ulgi stwierdzę, że to sięnie wydarzyło. Wiedział jednak, że to byłoby zbyt piękne, by było prawdziwe.
-Dał mi to – powiedziała cicho, dotykając smukłymi dłońmi jadeitowego wisiorka zawieszonego na szyi. – To prezent ślubny jego matki.
-Nic mi nie powiedział. Nawet nie wspomniał o tym słowem. O was. Kochasz go? –spytał drżącym głosem, bojąc się a zarazem wyczekując odpowiedzi.
-Tak kocham - Ciemność się zbliża, nóż w serce wbija, a wszystko spowijają cienie, niszczące każde życzenie. – A ty nie?
-Zrozumiałby, gdybyśmy mu wszystko wyjaśnili. Gdybym mu powiedział… zrozumiałby.
-Co byś mu powiedział? – zapytała.
-Jem by mi wybaczył – powiedział zrezygnowany – On…
-Tak, nie mógłby się na ciebie gniewać. Za bardzo cię kocha. Na mnie pewnie teżnie byłby zły. Ale dziś rano powiedział mi o swoim lęku, że umrze nie kochając nikogo tak, jak jego ojciec kochał jego matkę, nie będąc kochanym w taki sam sposób. Chcesz, żebym poszła, zapukała do jego drzwi i odebrała mu to wszystko? Nadal byś mnie kochał, gdybym to zrobiła?
     Poczuł, że nie potrafiłby zrobić tego Jemowi. Kochał Tessę całym swoim sercem i zrobiłby dla niej wszystko, za wyjątkiem jednego: nie skrzywdziłby Jema. Jego parabatai za wiele wycierpiał.To Will powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za swoje uczucia. Jem nie powinien dźwigać ich ciężaru.
     A gdyby Will powiedział mu prawdę, wiedział że Jem odwołałby zaręczyny lub zrobił coś przez co jeszcze bardziej byłby smutny.
     A Will tego nie chciał. Nie chciał, by osoba, która była połową jego duszy cierpiała za to, że zakochał się w złej osobie.
     Postanowił, że nie powie Tessie już więcej,że ją kocha, a Jemowi, że żywi niestosowne uczucia do jego narzeczonej. Postanowił utrzymać w sekrecie swoje uczucia przed wszystkimi. Skoro tak długo potrafiłudawać niewychowanego gbura to z tym powinien sobie dać radę.
    Wiedział jednak z jakim będzie się to wiązaćbólem. Ale wolał być nieszczęśliwy, jeśli dzięki temu władcy jego serca będąszczęśliwi,, niż żeby to on był radosny, ale ceną za to miałoby byćzgorzknienie osób, na których najbardziej na świecie mu zależało. Nie mógł na to pozwolić.
-Powiedz mi, że go kochasz. Na tyle, żeby wyjść za niego za mąż i uczynić go szczęśliwym.
-Tak.
-Więc jeśli go kochasz, Tesso, nie mów mu tego co właśnie ci powiedziałem. Nie mów mu, że cię kocham.
-A klątwa? On nie wie…
-Proszę, o tym też mu nie mów. Ani Henry’emu, ani Charlotte. Nikomu. Powiem im w swoim czasie, w swój sposób. Udawaj, że o niczym nie wiesz. Jeśli w ogóle ci na mnie zależy, Tesso…
-Nie powiem nikomu – przysięgła – Przysięgam. Obiecuję na mojego aniołka. Na anioła mojej matki. I Will…
-Lepiej już idź Tesso.
-To co musiałeś znosić, odkąd skończyłeś dwanaście lat, zabiłoby większośćludzi. Sądziłeś, że nikt cię nie kocha, że nikomu nie wolno cię pokochać, a to,że wszyscy nadal żyją, było dowodem, że istotnie cię nie kochają. Ale Charlotte cię kocha. I Henry. Jem. Twoja rodzina. Oni wszyscy zawsze cię kochali, Willu Herondale, bo nie możesz ukryć ukryć tego, co w tobie dobre, choćbyś nie wiadomo jak się starał.
Jedna myśl nie dawała Willowi spokoju. Tessa mówiła, że na nią Jem też nie byłby zły. Czy to znaczy to co myślę, że oznacza. Och Willu Herondale, nie rób sobie zgubnych nadziei, bo jeszcze bardziej się rozczarujesz.
-A ty? Ty mnie kochasz?
-Will…
-Kochasz mnie?
- Ja… Jem przez cały czas miał co do ciebie rację. Jesteś lepszy, niż sądziłam, i dlatego jest mi przykro. Bo jeśli naprawdę taki jesteś, a myślę, że tak… to bez trudu znajdziesz kogoś, kto cię pokocha, kto odda ci całe serce. A ja…
-Cale serce. Uwierzyłabyś, że nie pierwszy raz mi to mówisz?
-Will, ja nie…
-Nie możesz mnie kochać – dokończył za nią. Wstał powoli na chwiejnych nogach i podszedł do drzwi, by po chwili wyjść z bawialni, zamykając je z trzaskiem. Obrócił się i z całej siły uderzył pięścią w ścianę.
-Cholera – zaklął przez łzy. Zdziwił się. Odkąd skończył dwanaście lat nigdy nie płakał, a teraz czuł łzy zbierające się w kącikach oczu, prosząc o wypuszczenie na wolność.
Powoli osunął się po ścianie.
-Yr wyf yn gwybod yr hyn y mae’n teimlo ei hoffi cael calon wedi torri –wyszeptał – Wiem, jak to jest mieć złamane serce.
Ukrył twarz w dłoniach, otulił się szczelniej płaszczem, ale mimo to jego ciałem ciągle wstrząsały niekontrolowane drgania.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

    Scena w celi Tessy w Walii - kwiecień 2015 r.

    Will siedział oparty o niewidzialną ścianę, tuląc Tessę w ramionach. Nie potrafiłstwierdzić jak długo znajdował się już w tej pozycji, a dziewczyna szlochała w jego objęciach. Wstał tylko raz, by dorzucić do ognia, ale zaraz wrócił, bojąc się o zrozpaczoną dziewczynę.

     Gdy na nią patrzył czuł ból, straszny smutek, który sięgał czarnymi szponami prosto w jądro jego duszy, ciągnąc ją za sobą w bezdenną otchłań. Nie mógł patrzeć na jej zbolałą, udręczoną twarz. Zrozumiał, że Tessa naprawdę kochała Jema, całym sercem. Bo przecież gdyby tak nie było to nie cierpiałaby tak straszliwie po jego śmierci. To właśnie znaczyło oddać komuś serce, zatracić się w szczęściu. Will nie wiedział tylko, czy to dobrze, czy źle. Bo gdy patrzył na nią to niczego nie był już pewny.

-Jaki był sens tego całego cierpienia? – zapytała po praz pierwszy od wielu godzin. – Tak bardzo go kochałam, a nie było mnie przy nim, kiedy umierał. –Mimo smutku, załamania i wielkiej pustki po stracie parabatai, Will poczułostre ukłucie w serce, gdy usłyszał to jedno słowo: kochałam. I to wcale nie jego. Dlaczego on był takim egoistą? Dlaczego myślał tylko o swoich uczuciach? Dlaczego nie mogły one siedzieć cicho, tylko odzywały się w najmniej odpowiednich chwilach? Zaraz po tym w jego brzuch wbił się mentalny kołek, gdy zrozumiał, że jego też nie było przy Jemie i bardzo żałował. Chciał się z nim pożegnać, popatrzeć w srebrne oczy ostatni raz, trzymać słabnącą, wiotczącądłoń. Być przyjacielem, drugą połową duszy. Bo przecież tam gdzie pierwsza jest też i druga, racja?…

-Zawiodłem go – stwierdził z goryczą w głosie – Powierzył mi jedno zadanie:żebym cię odnalazł i bezpiecznie sprowadził do domu. A ja na ostatniej przeszkodzie zawiodłem – spojrzał na nią, ale zamiast jej twarzy widział inną.Tak znajomą, że nawet z zamkniętymi oczami, by ją rozpoznał. Patrzyły na niego te srebrne, zaczerwienione oczy z niemym błaganiem, cicha prośbą, a on jej nie spełnił, ostatniego życzenia, ostatniej przysięgi. Jak mógł spojrzeć sobie w twarz po tym wszystkim? – Nie powinienem był go opuszczać. Zostałbym z nim aż dośmierci, gdyby mnie poprosił. Dotrzymałbym przysięgi. Ale on mnie poprosił,żebym pojechał za tobą…
-Więc spełniłeś jedynie jego prośbę. Nie rozczarowałeś go.
-Ale ja sam chciałem to zrobić – powiedział zrezygnowany, łamiącym głosem. – Jużnie potrafię oddzielić egoizmu od altruizmu. Kiedy marzyłem o ratowaniu ciebie, o tym jak na mnie spojrzysz – jego głos się załamał, a on sam pomyślał jak wielkim idiotą jest. Jak mógł pozwolić, by takie słowa wydobyły się z jego ust. Nie były to kłamstwa, a raczej najszczersza prawda, ale jak mógł być aż tak okrutny, by mówić o jego uczuciach w takiej chwili. Nie wolno mu było. Jego emocje nie były teraz ważne, najważniejsze były uczucia tej istotki, która siedziała obok niego. – W każdym razie zostałem srogo ukarany za tę pychę.
-A ja nagrodzona – wsunęła swoją małą, delikatną dłoń w jego, a on gdy zrozumiałsens jej słów zachłysnął się powietrzem. – Bo nie jestem sama. Mam ciebie. I nie powinniśmy tracić nadziei. Może jeszcze mamy szansę pokonać Mortmaina albo wymknąć się stąd. Jeśli ktoś potrafi wymyśleć jakiś sposób to ty.
-Jesteś cudem Tesso Gray – powiedział z całkowita szczerością w głosie. – Miećtaką wiarę we mnie choć nie zrobiłem nic by na nią zasłużyć.
-Nic? – zapytała ze zdziwieniem w głosie. – Nie zasłużyłeś? Will, uratowałeśmnie przed Mrocznymi Siostrami, odtrąciłeś mnie, żeby uratować. Wciąż mnie ratowałeś. Jesteś dobrym człowiekiem. Jednym z najlepszych jakich znam.
-Wolałbym, żebyś tego nie mówiła – wyszeptał. Poczuł, że dziewczyna nachyla sięw jego stronę, delikatnie ociera się swoim ciałem o jego, a on przymknął oczy. Poczuł jak jego ciało zaczyna robić się coraz bardziej gorące i nie miało to nic wspólnego z ogniem buchającym w kominku. Rozpalił się jeszcze bardziej, gdy usłyszał jej kolejne słowa.
-Jesteś taki sam jak ja. Mówisz rzeczy, o których myślę, ale nigdy nie wypowiadam ich na głos. Czytasz książki, które ja czytam. Kochasz poezję, którą ja kocham. Rozśmieszasz mnie swoimi zabawnymi piosenkami i zadziwiasz zdolnością obserwacji. Mam wrażenie, jakbyś potrafił zajrzeć we mnie i dostrzec dziwne albo niezwykłe rzeczy, bo ty też jesteś dziwny i niezwykły. Jesteśmy tacy sami.
Will drżał od emocji, które buzowały w nim jak parująca woda w garnku. Miał ochotę przyciągnąć ją do siebie i przycisnąćswoje wygłodniałe usta do jej lekko rozchylonych warg.
-Nie mów takich rzeczy, Tesso. Nie mów. – błagał ją, a może siebie?
-Dlaczego?
-Powiedziałaś, że jestem dobrym człowiekiem. Ale to nieprawda. Jestem…tragicznie w tobie zakochany.
-Will…
Teraz słowa płynęły jak strumień: szybko i nieprzerwanie, a żadna siła ludzka nie mogła zatrzymać jego siły.
-Kocham cię tak bardzo, tak niewiarygodnie mocno, że kiedy jesteś blisko mnie, zapominam, że należysz do Jema. I chyba jestem najgorszym człowiekiem na świecie, skoro myślę o tym właśnie teraz.
-Kochałam Jema – opowiedziała, patrząc mu w oczu, próbując uchwycić jego spojrzenie. – Kocham go nadal, a on kochał mnie, ale nie należę do nikogo Will. Nikt nie ma władzy nad moim sercem. Ja również… Jak sądzisz, co się stanie jutro, Will? Kiedy Mortmain nas znajdzie. Powiedz mi szczerze.
Przesunął dłonią po jej jedwabistych włosach, zatrzymując się na szyi, a pod palcami czułszybki puls. A może ona też…? Dlaczego on o tym myślał?! Czy jego myśli nie dało się zagonić do innego pokoju, a drzwi zamknąć na klucz?
-Myślę, że Mortmain mnie zabije. Albo każe automatom mnie zabić. Jestem całkiem niezłym Nocnym Łowcą, ale te maszyny… ich nie da się powstrzymać. Runiczne miecze są nie lepsze niż zwykła broń, a serafickie w ogóle bezużyteczne.
-Ale ty się nie boisz.
-Jest tyle rzeczy gorszych od śmierci. Nie zaznać miłości albo być do niej niezdolnym. Ale zginąć w walce jak przystało Nocnemu Łowcy to nie dyshonor. Godna śmierć… zawsze tego chciałem.
Poczułjak jej ciało przechodzi dreszcz, a potem znalazło się jeszcze bliżej jego.
-Ja pragnę dwóch rzeczy. Skoro uważasz, że Mortmain jutro spróbuje cię zabić,chciałabym dostać broń. Pozbędę się mojego aniołka i będę walczyć u twego boku, aż zginiemy razem. Bo ja też pragnę honorowej śmierci, jak Boadycea.
-Tess…
-Wolę umrzeć niż zostać narzędziem Mistrza. Daj mi broń Will.
-Mogę to zrobić dla ciebie. A jakie jest to drugie życzenie?
-Chcę cię jeszcze raz pocałować zanim umrę.
Will wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Czy ona mówiła to naprawdę? Czy to tylko omamy słuchowe wywołane przegrzaniem organizmu? A może jego umysł był już tak zainfekowany, że jego marzenia były tak realistyczne jak prawdziwe słowa.
-Nie…
-Nie mów czegoś jeśli tak nie myślisz. Wiem. Ale ja naprawdę tego chcę. Wiem, że naruszam w ten sposób granice przyzwoitości. Wiem, że pewnie wydaję się trochęszalona – spojrzała śmiało w jego oczy, a on zagubił się w ich szarości. Serce waliło mu jak oszalałe, a w jego głowie huczała, obijała się jak echo od ściany jedna myśl: Przestań, przestań. Jeśli nie chcesz, żebym stracił samokontrolę to przestań. – Jeśli powiesz, że możesz jutro umrzeć bez pocałunku i nie będziesz żałował, że nasze wargi się nie spotkały, przestanę nalegać, bo nie mam prawa…
     Tama pękła. Will przycisnął swoje wygłodniałe usta do jej rozpalonych warg w poszukiwaniu czegoś. Już zapomniałjakie to było przyjemne. Te pocałunki, ta jedwabistość, ten prąd, który obezwładniał całe ciało jednym kopnięciem… Zrozumiał, że za tym tęsknił. Za tąprzyjemnością, za tym ciągłym szukaniem, znajdowaniem, za tym wiecznym głodem, wytęsknieniem, spełnieniem.
Trzymał ją mocno przy sobie. Wstał, ciągnąc ją za sobą. Zaczął iść, a Tessa cofała się bez przerwy aż nie natrafiła na przeszkodę w postaci ściany. Usłyszał jej jęk, który wydała, gdy otoczył jąramionami jak w klatce, a może gdy poczuła coś twardego na udzie? Ich serca biły szybko, tym samym rytmem, serce nie nadążało z pompowaniem krwi, za bardzo się burzyło, chciało wyskoczyć, uciec, samemu zacząć biec, skakać, polować.
    Will sunął dłońmi po jej ciele obleczonym tąciężką suknią. Ach jak on by chciał dotknąć jej zakrytej skóry. Ona była jak tajemnica, którą chciał poznać, niebezpieczeństwo którego chciał posmakować.Dziewczyna zrzuciła z niego marynarkę i zaczęła sunąć dłońmi po całym jego ciele obleczonym tylko w koszulę. Wplątała palce w jego włosy, ciągnąc mocno, ugryzła go w dolną wargę, odetchnęła prosto w jego usta, a powietrze które uciekło z jej gardła poczuł aż w koniuszkach palców. Odchyliła jego głowę do tyłu i zaczęła składać pocałunki na jego szyi, chuchała w nią, szeptała jego imię w taki sposób, że Will nie czuł już nic oprócz jednego: pożądania. Pożądania tak ogromnego, że nie miał pojęcia jak mieściło się w jednym ciele.
    Powietrze było aż naelektryzowane od iskier, które przeskakiwały między ich rozgrzanymi ciałami. Will złapał ją w talii, a potem przesunął je nieznośnie wolno do piersi, masował je, próbowałpoczuć przez gorset, wyczuć ich fakturę. Tessa jęczała, a szybkim oddechem pieściła jego obojczyki.
-Will… ach… Will – szeptała rozkosznie. Zaczęła się wolno poruszać, wyginaćswoje ciało. Sunęła dłońmi po jego udach, biodrach, piersiach, ramionach, zbliżała swoje ciało do jego, a potem minimalnie odsuwała. Na pewno wyczuwała co się w nim dzieje, zwłaszcza w jednej partii ciała. Nagle przesunęła dłonią…tam. Odsunęła się gwałtownie i spojrzała w jego oczy. Zobaczył w nich przepaść,czyste pragnienie, pożądanie… miłość. Wszechogarniającą miłość. Delikatnie przesunęła językiem po jego wargach. Sunęła ustami po jego szczęce.
     Kiedy Will poczuł to wszystko, tąkumulację uczuć, warknął i objął jej uda. Dziewczyna podskoczyła i oplotła je wokół jego bioder, wijąc się na jego kroczu. Dłonie wbiła w jego ramiona, a on skierował się do jej łóżka. Po drodze zrzucił swoje buty, a gdy dotarł ułożyłją na poduszkach, a sam zawisł nad nią, mając twarz na poziomie jej brzucha. Dziewczyna przesunęła dłońmi po jego ciele docierając do zapięcia jego stroju bojowego, a potem pośpiesznie go rozpięła. Czuł jej wzrok na sobie, gdy pośpiesznie go zrzucał, a potem zdejmował pas z bronią.
    Nagle jej dłoń znalazła się na pasie gołej skóry między koszulą a spodniami. Po chwili podniosła się powoli i zaczęła sunąć wskazującym palcem po sprzączce od paska. Powoli zaczęła go rozpinać, a gdy już to zrobiła wyrzuciła go. Will nawet nie spojrzał gdzie wylądował.Przysunął się do niej, a ona oplotła swoje nogi wokół jego bioder i pociągnęła go w dół.
    Oparł łokcie po obu stronach jej głowy, nie chcąc, by przyjęła na siebie cały jego ciężar. Patrzyli na siebie oddychając ciężko, rozpalonym wzrokiem. Oboje wiedzieli do czego to wszystko zmierza, ale chcieli tego, pragnęli w jakiś instynktowny sposób, wewnętrzny. Spoglądali na siebie wygłodniałym spojrzeniem, ale żadne z nich nie potrafiło zrobić kolejnego ruchu.
-Pocałuj mnie – poprosiła błagalnym, łamiącym się głosem. Obniżył się powoli, nieznośnie wolno, aby poczuć jeszcze większą przyjemność z tego magicznego spotkania. I tak było. To zetknięcie było tak wyjątkowe, tak… wyzwalające, że aż zamruczał z przyjemności. Spojrzał na jej szyję. Wyglądała tak kusząco wświetle ognia. Przesunął swoje wargi z jej ust na policzek, szczękę, brodę, a potem zaczął sunąć nimi po jej szyi, zataczając na niej wolne kółka językiem, doprowadzając ją do szaleństwa. Drżała w jego ramionach, odchylając głowę, żeby dać mu większy dostęp.
     Nagle szarpnęła gwałtownie jego koszulę,rozrywając ją na pół. Will zrzucił ją z siebie pośpiesznie. Dziewczyna wpatrywała się w jego nagą klatkę piersiową rozszerzonymi, czarnymi z pragnienia oczami. Sunęła po niej dłońmi, opuszkami palców dotykała jego mięśni, wskazującym palcem przejechała po piersiach, a potem po brzuchu. Zadrżał gdy zatrzymała się na guziku spodni.
Nie mógł już patrzeć na jej suknię. Chciałzobaczyć co było pod spodem. Powoli przesunął dłońmi po jej plecach, ustami cały czas tworząc dróżkę na szyi. Zaczął powoli rozwiązywać sznurowadło, a w tym samym czasie jego wargi zsunęły się na obojczyki. Gdy rozplątał wiązadło, przesunął drżące ręce na jej ramiona i zaczął powoli zsuwać z nich suknię,całując każde powoli odkrywane miejsce, każdy, jeszcze nie pieszczony skrawek skóry: ramiona, brzuch, nadgarstki.
Po chwili ubranie leżało zmięte przy łóżku, a Tessa była ubrana w sam gorset i halkę. Ugr, Will chciał, żeby była wolna, a nie opięta.
-Jak… jak to się zdejmuje? – zapytał, a ona w odpowiedzi zachichotała. Jaki to był piękny dźwięk. Brzmiał jak dzwoneczki kołysane wiatrem.
-Sznurowanie z tyłu – wyszeptała i naprowadziła jego palce na haftki, drżąc, gdy jego dłonie natrafiały na gołą skórę. Przyciągnął ją jeszcze bliżej i zacząłskładać pocałunki na odkrytych ramionach powoli rozpinając gorset. Dziewczyna trzymała się kurczowo jego ramion, oddychając ciężko, wyginając się w łuk, by ułatwić mu sprawę. Po chwili była już w samej halce.
    Tessa zaczęła się podnosić, a on, zdziwiony, razem z nią. Usiadł, a ona na jego kolanach, obejmując go nimi w pasie, przyciągając jeszcze bliżej. Will zaczął sunąć dłońmi po jej całym ciele obleczonym tylko w cienki materiał. Przesunął je niżej aż dotarł do rąbka sukienki i podciągnął ją wyżej, by przejechać dłońmi po jej nogach. Czułbuzujące ciepło, ogień, którego źródło rozprzestrzeniało się po całym organizmie. Czuł się tak jakby czytał książkę, a każda nowa strona przynosiła ze sobą jeszcze więcej niespodzianek i związanych z tym emocji. Dziewczyna wiła się na nim, doprowadzała jego ciało na skraj. Całowała blade blizny po starych znakach, przygryzała skórę. Oplatała się wokół niego jak winorośl, błagała, jęczała, zapraszała każdym dotykiem po więcej i więcej. A on nie mógł się powstrzymać, by nie brać.
     Po chwili jej ręce spoczęły na guziku od jego spodni, a potem wolno go odpięły, łapiąc za szlufki. Zobaczywszy to Will warknął, objął ją strasznie mocno w pasie i rzucił na łóżko, kładąc się na niej. Gwałtownie przywarł ustami do jej szyi, znacząc ją czerwonymi śladami, a ona jęczała z rozkoszy, wysapując jego imię. Wplątała palce w jego włosy, kiedy schodził pocałunkami coraz niżej aż dotarł do dekoltu sukienki. Popatrzył jej głęboko w oczy i przesunął się niżej dotykając opuchniętymi wargami kolan. Podwijał sukienkę coraz bardziej do góry , obcałowując każdy skrawek nowej powierzchni. Drgnęła, gdy zatrzymał materiał na wysokości jej piersi, a potem kiwnęła bez słowa głową, dając mu pozwolenie na dalszą eksplorację. Gdy halki już nie było, spojrzał z góry na niczym już nie zasłonięte ciało Tessy i bezwładnie przesunął językiem po wargach, widząc ją całą. Dziewczyna ciężko oddychała, podobnie zresztą jak on. Pochylił się powoli i złączył ich usta w słodkim, przepełnionym namiętnością pocałunku. Zaczął zsuwać powoli wargi z jej ust, przechodząc na obojczyki, a potem jeszcze niżej na odsłonięte piersi.
     Syknęła, gdy dotknął ich ustami, ale rozluźniła się, gdy zaczął masować je dłońmi. Ruszała się niespokojnie z zamkniętymi oczami podczas tych ruchów. Widział stróżkę potu płynącą po szyi, miedzy piersiami, aż zatrzymała się na pępku. W pokoju było strasznie gorąco, co jeszcze bardziej zaostrzało skurcze w jego brzuchu, a w jego spodniach robiło się coraz bardziej ciasno, aż nie mógł wytrzymać. Miał ochotę zrzucić je z siebie, żeby nic go nie uwierało.
    Przesunął wolno palcem po jej łydce i udzie, docierając nim do kości biodrowych, a Tessa w efekcie tych ruchów westchnęła i rozszerzyła minimalnie nogi.
    Nagle złapała go za ramiona i przewróciła na plecy, tak że teraz ona leżała, a właściwie siedziała na nim. Złapała jego spodnie i zaczęła powoli je zsuwać aż między nimi była już tylko skóra. Jeździła dłońmi po jego barkach, bokach, udach, patrząc z szeroko otwartymi oczami na jego całkowicie nagie ciało. Przejechała palcem wskazującym po jego podbrzuszu delikatnie zadrapując go paznokciem. Woda płynęła strużkami po jej ciele, po gęsiej skórce. Will przycisnął swoje usta do jej szyi, a potem zacząłsunąć nimi pomiędzy jej piersiami aż dotarł do pępka i zrobił kółko wokółniego. Tessa ruszała miarowo biodrami, ocierając się nimi o jego krocze, jakby błagając o spełnienie.
-Chcesz tego? – zapytał ochrypłym głosem, prawie nierozpoznawalnym.
-Tak. A ty?
-Będę przeklęty na wieki, ale za to oddałbym wszystko.
- Will…
- Dw i’n dy garu di am byth. Kocham cię. Na zawsze.
    Jęknęła głośno, gdy przesunął dłonią… tam, a potem nagle podniósł się, ona opadła na poduszki. Zaczął ją całować najpierw leniwie, a kiedy ich ciała stopiły się w jedno ich pocałunki stały sięchaotyczne, przepełnione pasją, erotyczne. Tessa jeździła paznokciami po jego plecach, mocno wbijając je w skórę. Jej biodra poruszały się szybko, próbowały go dogonić, poczuć go jeszcze bardziej. Will złapał się mocno poręczy łóżka, podgryzając płatek jej ucha, a równocześnie dłońmi pieścił jej piersi i talię.
    To uczucie jedności było takie obezwładniające, uzależniające. Byli jednością, całością. Byli jak planeta i satelita oddalone od siebie o tysiące mil, a nagle wbrew wszystkim prawom połączyły się w jedno. Stały się całością, pełnią. Niczego nie brakowało, a szczęście rozpychało od środka.
Objęła udami jego biodra, przyciągając jeszcze bliżej swojego rozpalonego, łaknącego rozkoszy ciała. Odchyliła głowędo tyłu wymawiając z każdą minutą coraz głośniej jego imię.
    Zatracił się w pocałunkach, w tej rozmowie bez słów, którą wymieniali. Przywierała do niego coraz mocniej, a on dotykałcałego jej ciała drżącymi dłońmi. Ponaglała go, niemym błaganiem ust i dłoni.
    A kiedy wszystko wybuchło i rozprysło się na miliardy kawałeczków, zadrżeli razem i przytulili się jeszcze bardziej, jeśli w ogóle tak się dało. Powtarzali swoje imiona, patrząc głęboko w oczy. Will w końcu je zamknął, czując obezwładniające uczucie szczęścia, a wtedy nagle poczuł jakiś blask, błysk który rozświetlił pokój miliardem odcieni, dając ukojenie i spokój.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 Święta u Nocnych Łowców (zakończone) - grudzień 2014 r.

Londyn, 23 grudzień 1884 rok


- No i jak sobie radzicie? – zapytała Tessa, wychodząc na tyły domu razem z Cecily, Sophie i Charlotte.


- Jak widać na zamieszczonym obrazku – odpowiedział Will wycierając pot z czoła.
- Może zechciałybyście nam pomóc? – zapytał Henry.
Kobiety popatrzyły na siebie, a następnie wybuchnęły głośnym śmiechem.
- Niestety kochani mężowie, ale wasze niezastąpione żony muszą iść do domu, by pomóc w przygotowaniach. – powiedziała z uśmiechem Charlotte.
Nagle z głębi Instytutu wydobył się głośny trzask, a następnie płacz dziecka.
- Anna – powiedziała cicho Cecily do Gabriela i pobiegła do domu.
- Widzicie? Po to potrzebne jesteśmy my– Sophie wskazała na swoje towarzyszki - no wnoście tą choinkę – powiedziała i wszystkie wbiegły do domu, bojąc się o swoje pociechy.
W bawialni nie było nawet śladu dopiero co ukończonych porządków. Pięcioro dzieci siedziało na środku pokoju. Cecily podbiegła szybko do kremowego, bujanego kojca i zajrzała do środka. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że jej córeczka, Anna, wesoło grucha, bawiąc się wełnianą maskotką.
- O moje maleństwo – wyszeptała i wzięła na ręce dziewczynkę. Podeszła do przyjaciółek, obejmując wzrokiem cały rozgardiasz.
- Charles, co się stało? – zapytała Charlotte klękając przed swoim najstarszym synkiem. Chłopczyk popatrzył na mamę załzawionymi, zielonymi oczami. Jego rude włoski opadały na rumianą twarzyczkę.
- Mamusiu, bo… bo Matt chciał pobawić się w belka z Bar i zacął ją gonić, a gdy biegł dookoła śtołu to pociągnął za lańcuch i zzucił świecnik ze stołu i… i udezył się w głowę – wychlipał.
- Bar, skarbie to prawda? – zapytała Sophie córeczki, która obejmowała skulonego Matthew.
- Tak – pokiwała smutno główką.
- Matti, maleństwo, pokaż główkę – Charlotte podeszła do drugiego synka i delikatnie przytuliła. Chłopczyk pokręcił przecząco głową – Proszę. Przecież mamusia ci nic nie zrobi. Tylko podnieś główkę.
Chłopczyk powoli spojrzał na mamę. Po jego czole spływała kropla krwi.
- Oj, chodź. Ciocia coś na to zaradzi – Tessa wyciągnęła rękę do poszkodowanego, wzięła go na ręce i zaprowadziła do kuchni.
Reszta sprawdziła, czy z pozostałymi dziećmi jest wszystko w porządku i zabrała się za sprzątanie.


                                                                       ***

- Oddaj! – krzyknął Charlie do Matta – Mamusiu bo Matt nie chce oddac mi niebieskiej bombki.
- Ale ja ją pielwsy ją zobacyłem – oburzył się brat.
- Nie bo ja!
- Charlie, spójrz tutaj masz drugą identyczną – Henry pokazał synkowi ozdobę – Może być taka?
- Tak – chłopczyk podszedł i ucałował tatę w policzek.
- Will! – krzyknęła Tessa – Postaw mnie!
- Nie skarbie. Nie postawię.
- Ale ja chcę na ziemię!
- Nie. No załóż ten dzwoneczek. Proszę.
Will obrócił żonę tak, że patrzyli sobie w oczy i zrobił minę biednego pieska.
- Oj no dobrze – powiedziała. Will obrócił ją tak, że teraz siedziała mu na barkach i zawieszała złoty dzwonek.
- Dzwonków brzdęk, dzwonków dźwięk. Dzwonią dzwonki sań – zaśpiewał Gideon wchodząc do sali.
- Oj Gideonie coś czuję, że z ciebie śpiewak nie będzie – powiedziała z uśmiechem Sophie i ucałowała go w czerwony od zimna policzek.
- Pomarzyć zawsze można. Ale patrz co mam – pomachał jej przed oczami nowym zestawem wełny.
- Czyżbyś coś planował? – zapytała z chytrym uśmieszkiem.
- Może.
- Co tam się dzieje?! – krzyknął Will z sali – Już macie dwoje dzieci, nie planujcie kolejnego! Chociaż mógłbym się chwalić, że w moim domu… Auu! – krzyknął – Tess za co to było?
- Za mówienie bzdur. Bierz się do pracy. – wszyscy wybuchnęli śmiechem.


                                                                          ***


      Lightwoodowie i Branwellowie wrócili do domów dopiero po ósmej wieczorem. Po godzinie od ich wyjazdu, Will i Tessa leżeli przytuleni w sypialni.
- Ale cicho i spokojnie – wyszeptała dziewczyna, wtulając się mocniej w ciepłe ciało chłopaka.
- Tak. Aż dziwnie.
- Pomyśl co będzie jutro. Twoja mama i tata przyjadą, wszyscy się zjadą…
- Nie wszyscy. Tylko nasi bliscy… - głos lekko my się załamał.
- Z nim na pewno wszystko w porządku – wyszeptała, gładząc Willa po policzku.
- Wiem.
- Skarbie jutro wielki dzień, nie zamartwiaj się. Pamiętaj, że cię kocham.
- Ja ciebie też złotko.


                                                                               ***


       Następnego dnia w całym Instytucie panowało wielkie zamieszanie. Rodzice Willa przyjechali z samego rana by pomóc w przygotowaniach.
- Och moje maleństwa! Jak się cieszę, że widzę waszą dwójkę – powiedziała przyciskając do piersi syna i jego ukochaną – Chociaż już nie mogę się doczekać aż powiem trójkę – wyszeptała do ich uszu z uśmiechem.
Ich twarze pokryły rumieńce.
- Co ty im tak szepczesz skarbie? – zapytał pan Herondale z uśmiechem.
- Nic kochany. Zupełnie nic.
- Mamo, tato! – wykrzyknęła Cecily stojąca na progu.
- A z bratem to się już nie przywitasz? – zapytał Will, udając złego.
- Braciszku masz mnie na co dzień, więc i tak zdążę cię wyściskać.
- Kochanie słyszałaś? Cecy nie chce mnie przytulić.
- Oj aniołku nie obrażaj się. Zawsze ja cię mogę przytulić – powiedziała z uśmiechem Tessa.
- Możesz? – zapytał w głosie Will, podchodząc do niej.
- Ale nie teraz. Razem z twoją mamą i siostrą musimy iść schować prezenty – i pobiegła po schodach, a za nią reszta kobiet.
- No i zostałem sam – powiedział.
- Oj rozchmurz się Herondale, bo ci ta skwaszona mina zostanie – powiedział Gabriel i zanim Will zdążył odpowiedzieć poczuł uderzenie w tył głowy.
- Gabri… tata? – spytał, gdy ujrzał mężczyznę stojącego przed domem z kolejną śnieżką. I tak oto zaczęła się bitwa między Edmundem, Willem i Gabrielem.


                                                                               ***


       Wieczorem, gdy na niebie pojawiło się milion gwiazd wigilijna kolacja była zakończona. Cecily trzymała na rękach Annie a Gabriel chodził po jej pulchniutkich nóżkach brązowym misiem. Dziewczyneczka śmiała się i ruszała rączkami.
        Sophie i Gideon gonili dwuletnią Eugenię po sali. Malutka przytuliła się do nogi swojego taty, więc Gideon podniósł kruszynkę i posadził ją sobie na barkach po czym zaczął gonić swoją żonę. Sophie uciekała przed nim głośno chichocząc.
        Po chwili Henry odszedł od stołu i usiadł obok swoich synków, którzy bawili się drewnianymi modelami koni. Wszyscy w trójkę zaczęli wydawać z siebie odgłosy normalne tylko u tych pięknych zwierząt. Charlotte stała nad nimi z wielkim uśmiechem na twarzy.
       Will wesoło rozmawiał z tatą. Tessa siedziała i w milczeniu obserwowała co dzieje się dookoła niej. Nagle poczuła, że ktoś siada w fotelu obok niej. Linette.
- Dlaczego jesteś smutna? – zapytała.
- Nie jestem – zaprzeczyła Tessa.
- Widzę, że coś się dzieje.
Tessa położyła dłoń delikatnie na swoim brzuchu, czując delikatną wypukłość, którą zauważyła dotychczas tylko ona. Wzrok pani Herondale podążył za jej ręką.
- Czy ty jesteś…?
- Tak. – wyszeptała.
- Dlaczego szepczesz? Gwilym nie wie?
- Jeszcze nie.
- Dlaczego?
- Czekam na idealny moment.
- Moja intuicja mówi mi, że on niedługo nadejdzie – powiedziała z uśmiechem. Dotknęła lekko brzucha Tessy – A jeśli martwisz się o reakcję mojego synka to powinnaś wiedzieć, że on wprost marzy by zostać ojcem – w tym momencie zobaczyły przebiegającego Willa. Trzymał Annie i Mattiego wysoko na wyciągniętych rękach i biegał z nimi po całym pokoju, wymijając resztę ludzi. Dzieci śmiały się głośno.
- Widzę – powiedział z szerokim uśmiechem Tessa – Ja też pragnę zostać mamą.
- To czego się boisz?
- Że nie podołam zadaniu.
- Dasz radę. A jak byś potrzebowała pomocy to zawsze możesz się do mnie zgłosić. Albo do tych młodych mam – wskazała ręką na Charlotte, Sophie i Cecily.
- Wychowałaś mojego anioła stróża, więc chyba udam się do ciebie.
- Linnie! Skarbie możesz tutaj podejść? – krzyknął pan Hernodale
- Wzywają mnie – szepnęła pani Herondale i pocałowała w czoło Tessę. Po chwili stała już przy swoim mężu.


                                                                                ***

      Przed północą, gdy wigilijna gorączka opadła, Will siedział na sofie w pidżamie i delikatnie bawił się włosami Tessy, której głowa spoczywała na jego kolanach. Dziewczyna miała na sobie koszulą nocną i gruby szlafrok. W drugiej ręce trzymał otwarty zbiór opowieści wigilijnych Charlesa Dickensa. Jego głos rozbrzmiewał melodyjnie w ciszy panującej w domu.
- „A na zakończenie powtórzę za Maleńkim Timem: niech nam Bóg błogosławi, każdemu z nas.” – zakończył po czym zapadła cisza.
- O czym myślisz skarbie? – zapytał, gdy dalej nikt nic nie mówił.
- Will, gdyby miał urodzić ci się syn to jak chciałbyś dać mu na imię?
- Hmmm. Przyznam ci się, że już się nad tym kiedyś zastanawiałem i po długich przemyśleniach…
- Ty i długie przemyślenia? Wciąż mnie zaskakujesz – przerwała mu z uśmiechem.
- I po długich przemyśleniach stwierdziłem, że chyba… James.
- James Herondale… Brzmi ślicznie.
- Dlaczego zapytałaś?
- Muszę ci coś powiedzieć. – zaczęła ostrożnie. Wstała i ostrożnie stanęła przed Willem. Cienie tworzone przez ogień stwarzały piękne wzory na jej twarzy.
- Nie zamierzasz mnie zostawić, prawda?
- Nie.
Powoli zrzuciła z siebie szlafrok, zostając w samej koszuli. Will przesunął wzrokiem po jej ciele aż zatrzymał się na brzuchu ukochanej. Na ciążowym brzuchu.
- Poznaj Jamesa – wyszeptała.
- Kochanie, czy to prawda? - zapytał powoli podchodząc do ukochanej.
- Tak.
- Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś? Jak mogłem nie zauważyć twojego stanu? Przecież jadłaś ciastka z kremem razem z pomidorami z cebulą. – uderzył się w czoło.
- Skarbie. – delikatnie ujęła w dłonie twarz męża i odjęła od niej jego rękę.– Nie powiedziałam, dlatego że się bałam. Bałam tego, że nie podołam zadania bycia matką. A nie zauważyłeś, gdyż prawie w ogóle nie zawiązywałam gorsetu, a koszulę nie dopasowywałam do ciała.
- Oj skarbie. Mogę go zobaczyć?
- Co?
- Twój brzuszek?
- Tak.
Will złapał ukochaną na ręce i zaczął nieść ją w stronę ich sypialni.
- Co ty robisz? Mogę chodzić.
- Oj nie kochanie. Pamiętasz jak zawsze chciałem cię w czymś wyręczyć, a ty mi nie pozwalałaś? Teraz nie możesz mi zabronić – uśmiechnął się.
Weszli do sypialni po czym Will ułożył Tessę na łóżku. Dziewczyna podwinęła materiał pidżamy. Will położył się na boku i delikatnie przejechał opuszkami palców po brzuchu dziewczyny. Zaczął go głaskać. Po paru minutach podniósł wzrok i zobaczył, że jego żona płacze ze szczęścia.
- Skarbie co…
- Tak cię kocham, Will. – powiedziała przez łzy. I zanim chłopak zdążył odpowiedział przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Will odwzajemnił pieszczotę. Zaczął sunąć dłońmi wzdłuż jej ciała. Tessa wsunęła dłonie pod jego koszulę i badała co jest pod nią. Will delikatnie usiadł na jej udach przesuwając pocałunki na szyję dziewczyny. Poczuł, że ich serca przyśpieszają swój rytm w tym samym czasie. Tessa pocałowała jego znamię w kształcie gwiazdy, pamiątkę ich wspólnej nocy w Walii. Rozpuszczone włosy opadły jej na twarz, a Will z uwielbieniem wsunął w nie palce. Dziewczyna delikatnie poruszała się pod nim. Ich nierówne i płytkie oddechy mieszały się ze sobą. Will usłyszał jęki, coraz głośniejsze, wydobywające się z ust Tess. Jego usta sunęły coraz niżej, przez obojczyki, a potem brzuch. Gdy dotarł do pępka zatrzymał się. Przycisnął do niego wargi na dłużej, po czym podniósł głowę.
- Słyszałeś synku? Tak mamusia reaguje na tatusia – wyszeptał z uśmiechem.
- A tatuś na mamusię – powiedziała z uśmiechem.


                                                                       ***
 

Po kilku minutach leżeli w łóżku. Ręka Willa spoczywała na brzuchu Tessy, jej palce wplątane były w jego piękne loki.
- To jeden z najcudowniejszych dni w całym moim życiu - wyszeptał Will. – „Spraw, aby każdy dzień miał szansę stać się najpiękniejszym dniem twojego życia." Ty mi w tym pomogłaś.
- Ty uczyniłeś to samo z moim. Dobranoc skarbie.
- Dobranoc.
Zasnęli wtuleni w siebie nawzajem.


Londyn, 31 grudnia 1884 roku

- Jeszcze dwie minuty i będziemy o rok starsi – powiedziała z uśmiecham Tessa, spoglądając na The Clock Tower.
- Tessa! – krzyknął Will.
- Skarbie co się stało?
- Właśnie uświadomiłem sobie, że nie mamy żadnych książeczek dla Jamie’ego?
- Will mamy jeszcze czas. Książeczki możemy kupić później… Jamie?
- Pomyślałem, że to do niego pasuje. Nie podoba ci się?
- Jest cudowne.
Stali chwilę w milczeniu patrząc na śnieg spadający z nieba.
- Will zastanawiam się jak będzie wyglądał nasz synek.
- Na pewno pięknie. Jak ma takiego ojca to… Auu! – krzyknął gdy Tessa uderzyła go w ramię – Kochanie przecież nie muszę mówić jaka jesteś piękna, prawda?
- No cóż…
- Jesteś najpiękniejszą istotą na tym świecie. Jesteś jak wszystkie gwiazdy na niebie. A mój dzień rozświetlasz tak jak Słońce rozjaśnia niebo o poranku…
- No już się tak nie zapędzaj. – zaśmiała się.
- Przecież wiesz, że zawsze tworzę przemówienia.
- Wiem skarbie. I to w tobie kocham.
Will przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował. Tessa wplątała palce między jego przypruszone śniegiem włosy. Chłopak ciągle nie nauczył się nosić kapelusza.
Nic się nie liczyło. Nie obchodziło ich, że przechodnie przechodzą obok nich zdegustowani, kręcąc z niezadowoleniem głową. Interesowali ich tylko oni: szczęśliwe małżeństwo, spodziewające się pierwszego dziecka.
W tym momencie do ich uszu dotarły bicia dzwonu i wiwaty zebranych.
- Szczęśliwego Nowego Roku – wyszeptał Will do jej ucha po czym przyciągnął ją z powrotem do siebie.











9 komentarzy:

  1. Skąd wogule wzieły sie te opowiadania?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To musze pogratulować bo są naprawde świetne i bardzo miło się je czyta. Bardzo za nie dziekuje i prosze żebyś jak najczęściej pisała podobne opowiadania :) Pozdrawiam

      Usuń
  2. Te opowiadania są super. Naprawdę. Gratuluje takiego daru

    OdpowiedzUsuń