wtorek, 3 marca 2020

Prolog "Chain of Gold"

Dzisiejszy dzień to dzień premiery Chain of Gold, więc mam dla Was tłumaczenie prologu. Miłego czytania.

"Część 1 


"Ten dzień wprowadził do mojego życia wielkie zmiany. Ale tak dzieje się w życie każdego człowieka. Przypomni sobie taki jeden dzień, który zaważył na twoim życiu. Przerwij na chwilę ty, który to czytasz i pomyśl o długim łańcuchu złotych czy żelaznych ogniw, cierni czy kwiatów, które by nigdy ciebie nie oplątały, gdyby nie było jakiegoś jednego ważnego i pamiętnego dnia w twoim życiu"

Charles Dickens "Wielkie Nadzieje"



DNI Z PRZESZŁOŚCI: 1897 

     Lucie Herondale miała dziesięć lat, gdy po raz pierwszy spotkała chłopaka w lesie.
     Dorastając w Londynie, Lucie nie potrafiła sobie wyobrazić miejsca takiego jak Brocelind. Las otaczał rezydencję Herondale'ów ze wszystkich stron, jego drzewa pochylały się do siebie wierzchołkami jak ostrożni szeptacze: ciemna zieleń latem, spalone złoto jesienią. Dywany z mchu pod bosymi stopami były tak zielone i miękkie, że jej tata powiedział jej, że była to poduszka dla faerie w nocy a białe płatki kwiatów, rosnących jedynie w mniej uczęszczanych częściach Idrisu stanowiły bransoletki i pierścionki na ich delikatne ręce.
      James, oczywiście, powiedział jej, że faerie nie mają poduszek, tylko śpią pod ziemią i porywają małe niegrzeczne dziewczynki, gdy te śpią. Lucie nastąpiła mu na stopę, co oznaczałao, że tatuś wziął ją na ręce i wniósł z powrotem do domu zanim kłótnia wybuchła na dobre. James pochodził ze starej i szlacheckiej rodziny Herondale, co wcale nie oznaczało, że nie ciągnął Lucie za warkocze, jeżeli nadeszła taka potrzeba.
      Późno pewnej nocy jasne światło księżyca obudziło Lucie. Wpadało do jej pokoju jak mleko, tworząc białe plamy światła na jej łóżku i wzdłuż wypolerowanej drewnianej podłogi.
      Wymknęła się z łóżka i zeszła przez okno, lądując miękko na łożu z kwiatów. Była letnia noc i było jej ciepło w koszuli nocnej.
      Skraj lasu, tuż za stajniami, gdzie były trzymane ich konie, zdawał się jaśnieć. Pomknęła do niego jak mały duch. Jej stopy odziane w kapcie ledwo dotykały mchu, gdy wchodziła pomiędzy drzewa.
      Najpierw zabawiała się tworzeniem łańcuchów z kwiatów i wieszaniem ich z gałęzi. Następnie udwała, że jest Śnieżką uciekającą przed łowcą. Biegała pomiędzy drzewami, odwracając się gwałtownie, wciągając szybko powietrze, przykładając wierzch dłoni do czoła.
- Nigdy mnie nie zgładzisz - mówiła. - Ponieważ mam w sobie królewską krew, a pewnego razu zostanę królową, a do tego dwa razy potężniejszą od mojej macochy. I utnę jej głowę.
     Prawdopodobnym było, pomyślała później, że chyba nie pamiętała tej baśni dokładnie.
     Mimo wszystko, było to bardzo przyjemne i podczas swojego czwartego czy piatego biegu przez las zorientowała się, że się zgubiła. Nie dostrzegała już znajomego kształtu rezydencji Herondale'ów pomięędzy drzewami.
      Obróciła się w panice. Las już nie wyglądał magicznie. Zamiast tego drzewa pochylały się jak niebezpieczne duchy. Wydawało jej się, że słyszy rozmowy nieludzkich głosów pomiędzy szelestem liści. Pojawiły się chmury i zakryły księżyc. Była sama w ciemności.
      Lucie była dzielna, ale miała tylko dziesięć lat. Załkała i zaczęła biec w kierunku, który wydawał jej się właściwym. Ale las stawał się jedynie ciemniejszy, a ciernie bardziej splątane. Jeden wbił sie w jej koszulę nocną i rozdarł materiał. Potknęła się...
      I spadła. Czuła się jak Alicja spadająca do Krainy Czarów, ale spadała o wiele krócej. Wpadła całkowicie i uderzyła o warstwę twardej ziemi.
      Usiadła z jękiem. Leżała na dnie okrągłej dziury wykopanej w ziemi. Krawędzie były gładkie i wznosiły się kilka stóp ponad zasięg jej ramion.
      Próbowała wbijać dłonie w ziemię wznoszącą się dookoła niej, by wspiąć się po niej tak jak po drzewie. Ale ziemia była miękka i rozpadała się się jej w palcach. Po tym jak po raz piaty wpadła do jamy, dostrzegła coś białego, świecącego ze stromej strony ściany. Mając nadzieję, że to korzeń, po którym mogłaby się wspiąć, pośpieszyła tam i sięgnęła by go złapać.
      Odpadła gleba. To nie był korzeń, ale biała kość i nie zwierzęca...
- Nie krzycz - powiedział głos nad nią. - To je przywoła.
      Spojrzała w górę. Nad dołem pochylał się chłopak. Starszy niż jej brat, James - mógł mieć nawet szesnaście lat. Miał śliczną melancholijną twarz i proste czarne włosy bez żadnego loka. Końce jego włosów prawie dotykały kołnierzyka jego koszuli.
- Przywoła kogo? - Lucie położyła dlonie na swoich biodrach.
- Faerie - powiedział. - To jedna z ich pułapek zapadkowych. Zwykle używają ich by złapać zwierzęta, ale byliby bardzo zadowoleni, gdyby zamiast tego znaleźli małą dziewczynkę.
      Okrzyk wyrwał się z gardła Lucie.
- Masz na myśli, że by mnie zjedli?
      Zaśmiał się.
Malo prawdopodobne, chociaż mogłoby się okazać, że służysz szlachcie faerie w Krainie Pod Wzgórzem do końca swojego życia. By nigdy więcej nie zobaczyć swojej rodziny.
      Poruszał brwiami.
- Nie próbuj mnie przestraszyć - powiedziała.
- Zapewniam, że mówię jedynie perfekcyjną prawdę. - odpowiedział. - Nawet nieperfekcyjna prawda jest poniżej mnie.
- Nie bądź także dziecinny - powiedziała. - Nazywam się Lucie Herondale. Moj tata to Will Herondale i bardzo ważny człowiek. Jeżeli mnie uratujesz, zostaniesz nagrodzony.
- Herondale? - zapytał. - Takie moje szczęście. - Westchnłą i podszedł bliżej krawędzi, wyciągając rękę. Na jego prawej dłoni przebłysnęła blizna - brzydka, jakby się sam poparzył. - Do góry.
      Złapała jego nadgarstki obiema dłońmi, a on wciągnął ją do góry z zaskakującą siłą. Po chwili oboje stali. W tym momencie Lucie mogła dokładniej go zobaczyć. Był starszy niż myślała i elegancko ubrany w biel i czerń. Księżyc znowu wychynął spomiędzy chmur i dostrzegła, że jego oczy są koloru mchu pokrywającego ziemię.
- Dziękuję - powiedziała dosyć sztywnie. Wygładziła swoją koszulę nocną. Była dość zniszczona przez ziemię.
- Chodź - powiedział delikatnie. - Nie bój się. O czym moglibyśmy porozmawiać? Lubisz opowiadania?
- Kocham opowiadania - powiedziała Lucie. - Kiedy dorosnę, będę sławną pisarką.
- Brzmi wspaniale - powiedział chłopak. W jego głosie było coś tęsknego.
       Szli razem przez ścieżki pod drzewami. Wydawało się, że wie gdzie idzie jakby las był mu bardzo znajomy. Pewnie jest podmienionym dzieckiem, pomyślała rozsądnie Lucie. Wiedział dużo o faerie, ale nie był jednym z nich: ostrzegł ją o byciu skradzioną prze dwór faerie, więc to też jemu musiało się przytrafić. Nie wspomniała o tym, by nie poczul się niekomfortowo; bycie podmienionym dzieckiem musiało być okropne, tak jak bycie zabranym swojej rodzinie. Zamiast tego wciągnęła go w dyskusję o książniczkach w baśniach i która była najlepsza. Zdawało się, że bardzo szybko wrócili do ogrodów rezydencji Herondale'ów.
- Sądzę, że ta książniczka potrafi już sama trafić do zamku - powiedział z ukłonem.
- O tak - powiedziała Lucie, spoglądając na swoje okno. - Myślisz, że zorientują się, że mnie nie było?
       Zaśmiał się i odwrócił, by odejść. Krzyknęła za nim, gdy doszedł do bramy.
- Jak masz na imię? - zapytała. - Powiedziałam ci swoje. A jak brzmi twoje?
        Zawahał się przez chwilę. W nocy był cały biały i czarny jak ilustracja z jednej z jej książek. Ukłonił się, nisko, pełen wdzięku tak jak kiedyś dobrzy rycerze.
- Nigdy mnie nie zgładzisz - powiedział. - Ponieważ mam w sobie królewską krew, a pewnego razu będę dwa razy potężniejszy od królowej. I utnę jej głowę.
        Lucie wydała z siebie oburzony okrzyk. Podsłuchiwał ją, w lesie, kiedy się bawiła? Jak śmiał z niej żartować! Podniosła pięść, chcąc mu nią pogrozić, ale już zniknął w nocy, pozostawiając za sobą tylko dźwięk jego śmiechu.
        Miało minąć sześć lat nim znowu go zobaczyła."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz