środa, 31 grudnia 2014

Sylwester i Nowy Rok

Moi Kochani w związku z tym, że dzisiaj Sylwester, a jutro zaczyna się już 2015 rok to prawdopodobnie to jest ostatni post w tym roku. :-(
W zwiazku z tym chciałabym Wam życzyć cudownej zabawy dzisiejszego wieczoru no i żeby nadchodzący rok był jeszcze lepszy niż ten.
Trochę przeraża mnie to, że czas tak szybko mija, trochę się czuję tak jakbym cały czas tylko marnowala. No i jutro już starsi o rok :'(

Jeszcze raz wszystkiego najlepszego. I dziękuję za wszystko bo bez Was pewnie ten blog już by nie istniał :-*

wtorek, 30 grudnia 2014

Lista polecanych przeze mnie książek

Parę dni temu Vera Herondale poprosiła mnie bym napisała listę książek, które przeczytałam w ostatnim czasie lub ksiażęk, które ogólnie przeczytałam i mi sie podobały. Jako, że mam bardzo dużo na głowie w tym roku to od września przeczytałam tylko ok. 15 książek (z moją wielką boleścią), więc opublikuję drugą opcję:

> "Obsydian" - Jennifer L. Armentrout
> "Onyks" - Jennifer L. Armentrout
> "Tunele" i inne części - Rick Gordon&Brian Williams
> "Spetani przez bogów" i inne części- Josephine Angelini
> "Winter" - Asia Greenhorn
> "Strąceni" - Gwen Hayes
> "Krucze Wrota"i inne części - Anthony Horowitz
> "Dziewczyna, którą kochały pioruny" - Jennifer Bosworth
> "Wizje" - Daniela Sacerdoti
> "Nefilim" i inne części - Thomas Sniegoski
> "Nieziemska" - Cynthia Hand
> "Anielska" - Cynthia Hand
> "Demony: Pokusa" - Lisa Desrochers
> "Angelfall" - Susan Ee
> "Dotyk Julii" - Tehereh Mafi (ale tylko pierwsza część mi się podobała)
> "Delirium" - Lauren Oliver (ale tylko pierwsza część mi się podobała)
> "Dziedzictwo Mroku" i inne części - Bree Despain
> "Alchemik" i inne części - Michael Scott
> "Pomiędzy" - Tara Hudson
> "Paranormalność" - Kiersten White
> Mroczne serce: Przeznaczeni" - Lee Monroe
> Książki Ricka Riordana

Jeśli ktoś lubi Dickensa to polecam wszystkie jego dzieła, ale przeczytałam:
> Obie części "Życie i przygody Nickolasa Nickleby"
> "Opowieść o dwóch miastach"
> "Oliver Twist"
> "Wielkie Nadzieje"

Fajne są też:
> "Wichrowe Wzgórza" - Charlotte Bronte
> "Duma i uprzedzenie" - Jane Austen

Jeśli ktoś by chciał bym napisała recenzje tych książek, czy coś w tym stylu to piszcie w komentarzach :)
Mam nadzieję, że któraś z tych pozycji Was zainteresuje.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Fragment TLH

Blog Cassie skarbnicą wiedzy ;)
Znalazłam na nim fragment The Last Hours. Po przeczytaniu stwierdzam, że bardzo lubię Jamesa Herondale'a(ale czy ja go wcześniej już nie lubiłam;), a może nawet już ubóstwiam jak jego tatę (jak to cudownie brzmi <3 ), nad Cordelią Carstairs płaczę (biedaczka), a Lucie Herondale jest troszeczkę ślepa dokładnie tak samo jak Jem Carstairs, który nie zauważył, że jego najlepszy przyjaciel jest zakochany.

Cordelia zerknęła przez ramię .
- Czy to jest...to znaczy... chciałabym porozmawiać z tobą sam na sam, ale czy jesteśmy bardzo niegrzeczne, prosząc twojego brata by za nami chodził?
-  Ani trochę - Lucie zapewniła ją  - Spójrz na niego. On jest bardzo rozproszony czytaniem. - I był. James miał wyciągniętą książkę i spokojnie czytał gdy szedł. Choć wydawało się, że był całkowicie pochłonięty lekturą, to on jednak omijał nadchodzących przechodniów, sporadyczne kamienie, czy spadające gałęzie, a raz nawet małego chłopca trzymającego obręcz, z podziwu godną gracją. Cordelia podejrzewała , że gdyby ona próbowała zrobić taki wyczyn , to na pewno uderzyłaby w drzewo .
- Masz szczęście - powiedziała Cordelia tęsknie, wciąż patrząc przez ramię na Jamesa.
- Na Boga, dlaczego? - Lucie spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami . Gdy oczy Jamesa były bursztynowe , Lucie były dość blado - niebieskie, odcień jaśniejszy od oczu jej ojca. Słynne ciemnoniebieskie oczy Herondale'ów poszły do dzieci siostry ich taty.
Głowa Cordelii odskoczyła do tyłu gwałtownie.
- Och , ponieważ.. ponieważ możesz spędzać czas z Jamesem codziennie? - Podejrzewała, że Lucie nie uzna tego za specjalny dar, to był członek jej rodziny. - On jest takim dobrym starszym bratem. Gdybym poprosiła Alastaira, by chodził dziesięć kroków za mną w parku, pewnie trzymałby się przy mnie cały czas, tylko żeby mnie zirytować.
- Pfft! - Lucie prychnęła. - Oczywiście, uwielbiam Jamie'ego ale ostatnio był straszny, odkąd się zakochał.
Lucie mogła równie dobrze zrzucić zapalające się urządzenie na głowę Cordelii. Wszystko wydawało rozlecieć się wokół niej .
- On co?
- Zakochał się - Lucie wyglądała jak osoba, która lubi rozpowiadać plotki. -  Och , nie chce powiedzieć w kim, oczywiście, bo to Jamie i nigdy nic nam nie mówi. Ale tata zaobserwował jego zachowanie i stwierdził, że to zdecydowanie miłość.
- Mówisz tak jakby chodziło o spożycie. - Głowa Cordelia wirowała z przerażenia. James się zakochał? W kim? Czy spojrzenie, którym ją obdażył, gdy wychodziła z powozu tylko sobie wymyśliła?
- No, może trochę to jest to, nie? On robi się blady i nastrojowy i wpatruje się w okna, dokładnie tak jak Keats .
- Czy Keats patrzył przez okna? Nie przypominam sobie, żebym o tym słyszała.
Lucie nachmurzyła się, niezrażona pytaniem, czy najromantyczniejszy poeta w Wielkiej Brytanii patrzył lub nie patrzył przez okna.
- Nie powie nic nikomu za wyjątkiem Matthew i Matthew jest jak grób, gdy James jest zaniepokojony. Słyszałam trochę ich rozmowy przez przypadek, choć...
- Wypadek? - Cordelia uniosła brew.
- Może ukrywałam się pod stołem - powiedziała Lucie z godnością - Ale to tylko dlatego, że zgubiłam kolczyk i szukałam go.
Cordelia stłumiła śmiech.
- Mów dalej.
- On na pewno jest zakochany, a Matthew na pewno myśli, że jest głupcem. On jej nie lubi .

No, ale kto by lubił Grace Blackthorn, która jest uosobnieniem Estelli z "Wielkich Nadziei"?
Moja biedna Cordelia. Nieodwzajemniona miłość jest okrutna. :(
A może to tak, że James może jest zakochany w tej całej Grace, ale Cordelia też nie jest mu obojętna, a potem zorientuje się, że naprawdę nie kochał Grace i będzie z Cordelią?
Bo James też będzie cierpiał, a ja tego nie chcę. Z tej rozmowy wnioskuję, że już cierpi.
Gdyby dało się dziedziczyć geny po parabatai swoich rodziców to Lucie odziedziczyłaby po Jemie tą ślepotę na zakochanie swoich najlepszych przyjaciół, czyli własnych parabatai.
Ja chyba na tej książce zginę. Nawet moja przyjaciółka, która jakoś nieprzepada za Herondale'ami (dalej zadaję sobie pytanie, czy w ogólę się tak da) stwierdziała, że Jamie jest biedny, a Grace to...eee... powiem ładniej: zołzą.
Lucie jest genialna (chodzi mi o to jej wytłumaczenie się z kolczykiem), zaczęłam się śmiać, mimo że było mi bardzo smutno
Wiecie, że zrobiło mi się tak smutno na duszy, że te sławne oczy Herondale'ów przepadły? W ogóle to śniło mi się, że dziecko Clary i Jace'a miało czarne włosy i właśnie dokładnie ten odcień oczu oraz miało na imię William, a z imion wyszło, że na drugie ma Owen, więc w rodzinie Herondae'ów był drugi William Owen Herondale i nawet wyglądał tak samo. Moja pokręcona wyobraźnia ;)
A Wy co myślicie o Cordelii, Jamesie itd.?
Przepraszam, że tak chaotycznie, ale wiecie emocje ;)

sobota, 27 grudnia 2014

fragment TDA

Oto fragment TDA:
 
- Halo? Przy telefonie Clary Fairchild . 
- Clary ? To ja, Emma.
- Och , Emma , cześć! Nie słyszałem ciebie od wieków . Moja mama dziękuje za kwiaty ślubne , przy okazji . Chciała wysłać wiadomość, ale Luke zabrał ją na miesiąc miodowy na Tahiti .
-Tahiti brzmi miło .
- Tak chyba jest... Jace , co robisz z tym czymś ? To na pewno się nie zmieści. 
- Czy to zły czas?
- Co? Nie! Jace próbuje przeciągnąć trebusza do sali treningowej. Alec, przestań mu pomagać!  
- Co to jest trebusz?
- To ogromna katapulta.
- Do czego mają zamiar go wykorzystać?
- Nie mam pojęcia. Alec, tylko mu to umożliwiasz! 
- Być może jest to zły czas .
- Wątpię, że będzie lepszy. Czy coś się stało? Czy jest coś, co mogę zrobić?
- Myślę, że mamy twojego kota .
- Co?
- Twój kot . Wielki, grubszy, niebieski perski ? Zawsze zły? Julian mówi, że to twój kot . Mówi, że widział to w Instytucie w Nowym Jorku. Cóż, widział go. To kot płci męskiej.
- Church? Macie Churcha? Ale myślałam... dobrze, wiedzieliśmy, że zniknął. Myśleliśmy, że Brat Zachariasz wziął go . Isabelle była zirytowana, ale wydawało się, że się znają . Nigdy nie widziałam, żeby Church kogoś szczerze lubił.
- Nie wiem, czy on tutaj lubi kogokolwiek. Ugryzł dwukrotnie Juliana. Och, czekaj. Julian mówi, że Church lubi Ty'ia. Śpi na jego łóżku. 
 - Jak to się stało, że go macie?
 - Ktoś zadzwonił dzwonkiem do drzwi naszego instytutu. Diana, ona jest naszą nauczycielką, poszła zobaczyć, kto to był. Church był w klatce na pierwszym stopniu z przywiązaną małą notatką Mówiła; Dla Emmy. Jest to Church, wieloletni przyjaciel rodu Carstairs. Dbaj o tego kota, a on będzie dbał o ciebie - J.
- Zachariasz zostawił ci kota.
- Ale ja nawet go nie znam. I nie jest już Cichym Bratem.
- Nie znasz go, ale on najwyraźniej zna ciebie.
- Jak myślisz co oznacza J?
- Jego prawdziwe imię. Emma, on chce, żebyś zatrzymała Churcha, więc powinnaś to zrobić.
- Czy na pewno?A Lightwoodowie?
- Oboje kiwają głową. Cóż Alec jest częściowo uwięziony pod trebuszem, ale wydaje się, że kiwa głową.
- Jules mówi, że chciałby go zatrzymać. Kiedyś miał kota o imieniu Oskar, ale zmarł i dobrze,wydaje mi się, że pomaga Ty'owi w przezwyciężeniu koszmarów.

- Oj kochanie myślę, że to naprawę kot Brata Zachariasza. Jeśli chce byś go zatrzymała to należy to uszanować.
- Ale dlaczego Brat Zachariasz chce mnie chronić? Tak jakby on mnie zna, ale nie zna.
- Nie wiem, ale znam Tessę. Ona jest jego...słowo dziewczyną raczej nie pasuje. Oni znają się bardzo długo. Myślę, że obydwoje chcą mieć na ciebie oko.
- To dobrze. Myślę, że będziemy tego potrzebować.
- Emma... o mój Boże... trebusz właśnie upadł na podłogę. Muszę lecieć. Zadzwoń do mnie później.
- Ale możemy zatrzymać kota?
- Możecie zatrzymać kota.

I co? Podoba się? Chyba każdy z nas wie co oznacza to -J, prawda? :) Zastanawia nie, dlaczego on chce oddać Emmie swojego Churcha. On wie coś o czym my nie wiemy. Hmmmm.

piątek, 26 grudnia 2014

''Obsydian" - recenzja (genialna książka)


          Moja przygoda z książką „Obsydian” Jennifer L. Armentrout zaczęła się w dość nietypowy sposób. Jakoś na przełomie kwietnia i maja weszłam na portal na youtubie Paranormalbooks. Jeśli ktoś nie wie, publikowane są na nim zwiastuny książek paranormalnych, jeśli mają wyjść za granicą lub w Polsce. Trafiłam tam właśnie na trailer polskiego wydania pierwszej części serii Lux pt. „Obsydian”. Przedstawiona była na nim scena pocałunku. Od razu mnie odrzuciło, ponieważ ja nie przepadam za tym typem literatury. Wszystko zmieniło się, gdy w sierpniu byłam z rodziną na wakacjach. Przeczytałam już wszystkie książki, które zabrałam ze sobą i zaczęłam odczuwać potrzebę znalezienia nowej powieści. Tak więc załączyłam aplikację na telefonie ściągającą ebooki po angielsku i znalazłam wszystkie części „The Lux series”. Przeczytałam opis i ściągnęłam książki. Pierwszą część „pożarłam” w dzień. Zakochałam się. Gdy wróciłam do domu postanowiłam sprawdzić, czy czasem nie pojawiła się już w naszym kraju. Oczywiście kochane Google wyświetliło mi ten straszny zwiastun. I w tym momencie zrozumiałam, że ta piękna książka została zareklamowana tak nieciekawym trailerem. Przepraszam, jeśli kogoś obraziłam tym stwierdzeniem. Książkę dostałam na własność dopiero na Mikołajki, ale ją mam J
         Sama książka ma 390 stron, ale dołączone są do niej jeszcze dodatki, czyli parę scen z perspektywy innej osoby niż w oryginale oraz pierwsze dwa rozdziały drugiej części.
          Książka przedstawia sytuację siedemnastoletniej Katy, która w lipcu przeprowadza się z mamą z Florydy do Wirginii Zachodniej. Katy przez trzy pierwsze dni nie wychodzi z domu, leży u siebie w pokoju, prowadzi bloga, czyta książki itp. Po tych kilku dniach mama prosi ją by wyszła na dwór i kogoś poznała, ponieważ będzie jej wtedy łatwiej zaaklimatyzować się w nowej szkole. Od razu dopowiada, że naprzeciwko jej domu mieszka rodzina, a dzieci są w wieku Katy i, że chłopak to prawdziwe ciacho. Dziewczynę trochę brzydzi to, że mama nazywa jej rówieśnika ciachem, ale ok. Pasją bohaterki oprócz czytania jest także zajmowanie się ogrodem. Postanawia, więc zapytać o drogę do najbliższego sklepu z potrzebnym sprzętem oraz z żywnością, gdyż ich lodówka świeci pustkami.
     Dochodzi do domu sąsiadów, puka i czeka… czeka. Gdy już ma odchodzić słyszy kroki, drzwi się otwierają i jej oczom ukazuje się… klata… naga. Hehehe. Katy patrzy, a raczej gapi się na, oczywiście męską, opaloną, umięśnioną klatkę piersiową, przenosi wzrok wyżej na szerokie ramiona, następnie na gęste, czarne włosy. Nie dostrzega koloru oczu, ponieważ przysłaniają je długie, czarne rzęsy, potem dostrzega, że są barwy intensywnej zieleni. Usta chłopaka są pełne i idealne do całowania. Chłopak pyta o co chodzi, a gdy Katy dalej nie odpowiada pyta czy ona potrafi mówić. Katy zażenowana próbuje grzecznie przedstawić się, zapytać o drogę itd. Chłopak okazuje się jednak chamem i palantem (ja go oczywiście pokochałam od pierwszego jego zdania, ale te obelgi to zdanie Katy, więc no cóż…). Zaczyna się piękna wymiana argumentów i innych wyzwisk. Po długiej i zaciętej walce dziewczyna uzyskuje informację gdzie ma jechać.
   W sklepie spożywczym poznaje wesołą dziewczynę o imieniu Dee, która okazuje się być siostrą Deamona, a Deamon to właśnie ten wredny dupek z ganku. Dee kojarzy mi się trochę z taką wróżką: wesoła, uśmiechnięta, pogodna. Taki skowroneczek.
    Niedaleko dziewcząt biega mały chłopczyk, a kiedy się do nich bardziej zbliża jego mama podbiega i mówi mu, że do niej nie wolno podchodzić, czy on już zapomniał co ona mu mówiła itd. Siostra palanta rumieni się i zbywa to dziwne zachowanie, które zdziwiło Katy tekstem w stylu: To małe miasteczko, tu się wszyscy znają, plotki szybko rozprzestrzeniają. Wiecie o co chodzi ;) Jednak nowoprzybyła nie do końca uwierzyła w ten komentarz.
   Po obfitych i owocnych zakupach dziewczęta wracają i zaczynają pielić w ogródku Katy. Po kilku godzinach wszystko już jest skończone, jednak przybywa Deamon i jest bardzo zły na swoją młodszą o 4 minuty i 30 sekund siostrę, dlatego, że spędza czas z sąsiadką. Mówi, że przyjaciele Dee nie są tacy jak Katy,  że Katy nie pasuje, że niewolno im się widywać itd. Katy zdenerwowana pyta dlaczego tak mówi, w czym jest gorsza. Deamon w trakcie jednego uderzenia serca przemieszcza się od Dee do Katy. Przerażające nie? Chociaż może i intrygujące ;) Deamon zabiera siostrę i tyle go widzieli.
  Blogerka cały następny tydzień spędza na nic nierobieniu. Potem stwierdza, że umyje samochód, ponieważ myjnie samochodowe to strata pieniędzy. Podczas tego zajęcia przychodzi Deamon i zaprasza ją, by następnego dnia poszła z nim popływać i przeprasza za swoje zachowanie. Okazuje się jednak, że Dee schowała kluczyki do jego samochodu i powiedziała, że dostanie je jeśli będzie miły dla Katy. Dziewczyna, gdy tylko się o tym dowiedziała odmawia chłopakowi, jednak w ciekawych i rozbrajających okolicznościach wyciąga ją jednak popływać następnego dnia. Ich celem jest jeziorko na skraju lasu. Pływają sobie w słoneczku, Deamon oczywiście jak to Deamon jest sarkastyczny, arogancki, irytujący, ale mnie osobiście bardzo się to podoba. Po kilku minutach Katy kładzie się na skałach i wyleguje w cieple, patrząc jak chłopak nurkuje w wodzie. Zaczyna się zastanawiać nad różnymi rzeczami, aspektami itp. Nagle orientuje się, że siedzi tak bezmyślnie od ok. dziesięciu minut, a Deamon ani razu nie wypłynął by zaczerpnąć tchu (nowy Percy Jackson. Hehe). Po chwili zadowolony chłopak wypływa, a dziewczyna przerażona zaczyna pytać jak on tak potrafi. Nastolatek stwierdza, że jej się przywidziało i nie umie liczyć czasu.  
    Już jakoś we wrześniu Deamon przychodzi do domu Katy i proponuje jej spacer. Dochodzą do tego samego jeziorka poczym chłopak znowu zaczyna mówić, że ona nie może przyjaźnić się z jego siostrą, że to niebezpieczne… bla, bla, bla. Dziewczyna bardzo zdenerwowana, kłóci się z nim, a następnie szybko odchodzi. On ją woła, ale ona nie zatrzymuje się aż dochodzi do drogi. Wychodzi i słyszy hałas, patrzy w lewo i widzi wielką, rozpędzoną ciężarówkę w odległości ok. 15 metrów, która jedzie prosto na nią…
         Ta książka bardzo mnie zaciekawiła i trochę zdziwiło mnie, że aż tak ją pokochałam, ponieważ nigdy wcześniej nie wykazywałam zainteresowania takimi historiami (dowiecie się o co chodzi jak przeczytacie), a tu proszę. Wszystko jest możliwe. Muszę Wam się przyznać, że nigdy nie byłam wielką fanką pierwszoosobowej narracji, ale tutaj w ogóle mi to nie przeszkadzało, nawet nie wyobrażam sobie tej powieści przedstawionej w narracji trzecioosobowej. Wielkim plusem tej książki jest to, że występuje w niej taka naturalna rozmowa miedzy rówieśnikami, między nastolatką a rodzicem, jest slang, nie ma żadnej górolotności w wypowiedziach, a myśli głównej bohaterki czasami sprawiają, że mam ochotę zacząć tarzać się po podłodze ze śmiechu J  Jedyne co mnie trochę zasmuciło? jest to, że w większości powieści rodzice postaci cały czas pracują lub nie żyją i tak też jest w „Obsydianie”. Jednak tutaj to działanie nie wystąpiło po to, żeby autorka miała ułatwione zadanie, ale w trakcie czytania można zorientować się, że to ma coś na celu, że ta informacja jest ważna i jeszcze się przyda. Ta powieść jak już wciągnie to nie wypuści. Naprawdę. Musiałam mentalnie dać sobie w twarz 6 grudnia, gdy byłam na 308 stronie, a chciałam czytać dalej, a tu już było po północy i trzeba było pójść spać. Nadrobiłam to następnego dnia, bo przeczytałam w godzinę całą książkę razem z dodatkami, więc no cóż… To samo pokazuje, że ta powieść jest genialna i z całego serca polecam ją Wam wszystkim, bo u mnie przeskoczyła o razu na drugie miejsce ulubionej literatury zaraz za twórczością Cassandry Clare (muszę się zastanowić, czy nie dać ich obu na pierwszym, ale jeszcze pomyślę).
 
Na Boże Narodzenie dostałam drugą część, którą także mam przeczytaną, więc jeśli chcecie, bym ją też zrecenzowała to piszcie <3    
 
 
 
 

wtorek, 23 grudnia 2014

Specjalne opowiadanie na święta

Postanowiłam sobie, że z okazji świąt napiszę nowe opowiadanie. Na początku miało opisywać Wigilię, podczas której Will oświadczył się Tessie, ale w poniedziałek zmieniłam zdanie. Ale nie powiem na co. Musicie sprawdzić.
Muszę Wam powiedzieć, że prawie popłakałam się ze szczęścia, gdy czytałam pewien fragment mojego "dzieła" (czujecie ten sarkazm przy ostatnim słowie, prawda ;)
W tą historię pomogła mi wczuć się ta piosenka: https://www.youtube.com/watch?v=lp-EO5I60KA
Gdyby ktoś chciał wiedzieć;)

Z okazji świąt życzę Wam wszystkiego najlepszego: dobrego karpia, dużo ciast, żeby się nie było zbyt ociężałym po takiej wyżerce ;). Nabrania sił i cieszenia się nawet z drobiazgów. Szczęścia, ZDROWIA, wspaniałych prezentów pod choinką. Żeby Wasze życie potoczyło się tak jak chcecie i żeby nie minęło za szybko. No i czego tylko zapragniecie. Niech wszystkie Wasze marzenia się spełnią. A dla tworzących weny i pomysłów, bo to ważne.

No to teraz opowiadanie:

 

Londyn, 23 grudzień 1884 rok

- No i jak sobie radzicie? – zapytała Tessa, wychodząc na tyły domu razem z Cecily, Sophie i Charlotte.
- Jak widać na zamieszczonym obrazku – odpowiedział Will wycierając pot z czoła.
- Może zechciałybyście nam pomóc? – zapytał Henry.
Kobiety popatrzyły na siebie, a następnie wybuchnęły głośnym śmiechem.
- Niestety kochani mężowie, ale wasze niezastąpione żony muszą iść do domu, by pomóc w przygotowaniach. – powiedziała z uśmiechem Charlotte.
Nagle z głębi Instytutu wydobył się głośny trzask, a następnie płacz dziecka.
- Anna – powiedziała cicho Cecily do Gabriela i pobiegła do domu.
- Widzicie? Po to potrzebne jesteśmy my– Sophie wskazała na swoje towarzyszki - no wnoście tą choinkę – powiedziała i wszystkie wbiegły do domu, bojąc się o swoje pociechy.
    W bawialni nie było nawet śladu dopiero co ukończonych porządków. Pięcioro dzieci siedziało na środku pokoju. Cecily podbiegła szybko do kremowego, bujanego kojca i zajrzała do środka. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że jej córeczka, Anna, wesoło grucha, bawiąc się wełnianą maskotką.
- O moje maleństwo – wyszeptała i wzięła na ręce dziewczynkę. Podeszła do przyjaciółek, obejmując wzrokiem cały rozgardiasz.
- Charles, co się stało? – zapytała Charlotte klękając przed swoim najstarszym synkiem. Chłopczyk popatrzył na mamę załzawionymi, zielonymi oczami. Jego rude włoski opadały na rumianą twarzyczkę.
- Mamusiu, bo… bo Matt chciał pobawić się w belka z Bar i zacął ją gonić, a gdy biegł dookoła śtołu to pociągnął za lańcuch i zzucił świecnik ze stołu i… i udezył się w głowę – wychlipał.
- Bar, skarbie to prawda? – zapytała Sophie córeczki, która obejmowała skulonego Matthew.
- Tak – pokiwała smutno główką.
- Matti, maleństwo, pokaż główkę – Charlotte podeszła do drugiego synka i delikatnie przytuliła. Chłopczyk pokręcił przecząco głową – Proszę. Przecież mamusia ci nic nie zrobi. Tylko podnieś główkę.
Chłopczyk powoli spojrzał na mamę. Po jego czole spływała kropla krwi.
- Oj, chodź. Ciocia coś  na to zaradzi – Tessa wyciągnęła rękę do poszkodowanego, wzięła go na ręce i zaprowadziła do kuchni.
Reszta sprawdziła, czy z pozostałymi dziećmi jest wszystko w porządku i zabrała się za sprzątanie.
 
 
                           ***
 
- Oddaj! – krzyknął Charlie do Matta – Mamusiu bo Matt nie chce oddac mi niebieskiej bombki.
- Ale ja ją pielwsy ją zobacyłem – oburzył się brat.
- Nie bo ja!
- Charlie, spójrz tutaj masz drugą identyczną – Henry pokazał synkowi ozdobę – Może być taka?
- Tak – chłopczyk podszedł i ucałował tatę w policzek.
- Will! – krzyknęła Tessa – Postaw mnie!
- Nie skarbie. Nie postawię.
- Ale ja chcę na ziemię!
- Nie. No załóż ten dzwoneczek. Proszę.
Will obrócił żonę tak, że patrzyli sobie w oczy i zrobił minę biednego pieska.
- Oj no dobrze – powiedziała. Will obrócił ją tak, że teraz siedziała mu na barkach i zawieszała złoty dzwonek.
- Dzwonków brzdęk, dzwonków dźwięk. Dzwonią dzwonki sań – zaśpiewał Gideon wchodząc do sali.
- Oj Gideonie coś czuję, że z ciebie śpiewak nie będzie – powiedziała z uśmiechem Sophie i ucałowała go w czerwony od zimna policzek.
- Pomarzyć zawsze można. Ale patrz co mam – pomachał jej przed oczami nowym zestawem wełny.
- Czyżbyś coś planował? – zapytała z chytrym uśmieszkiem.
- Może.
- Co tam się dzieje?! – krzyknął Will z sali – Już macie dwoje dzieci, nie planujcie kolejnego! Chociaż mógłbym się chwalić, że w moim domu… Auu! – krzyknął – Tess za co to było?
- Za mówienie bzdur. Bierz się do pracy.  – wszyscy wybuchnęli śmiechem.
 
 
                            ***
 
 
    Lightwoodowie i Branwellowie wrócili do domów dopiero po ósmej wieczorem. Po godzinie od ich wyjazdu, Will i Tessa leżeli przytuleni w sypialni.
- Ale cicho i spokojnie – wyszeptała dziewczyna, wtulając się mocniej w ciepłe ciało chłopaka.
- Tak. Aż dziwnie.
- Pomyśl co będzie jutro. Twoja mama i tata przyjadą, wszyscy się zjadą…
- Nie wszyscy. Tylko nasi bliscy… - głos lekko my się załamał.
- Z nim na pewno wszystko w porządku – wyszeptała, gładząc Willa po policzku.
- Wiem.
- Skarbie jutro wielki dzień, nie zamartwiaj się. Pamiętaj, że cię kocham.
- Ja ciebie też złotko.
 
 
                             ***
 
 
   Następnego dnia w całym Instytucie panowało wielkie zamieszanie. Rodzice Will przyjechali z samego rana by pomóc w przygotowaniach.
- Och moje maleństwa! Jak się cieszę, że widzę waszą dwójkę – powiedziała przyciskając do piersi syna i jego ukochaną – Chociaż już nie mogę się doczekać aż powiem trójkę – wyszeptała do ich uszu z uśmiechem.
Ich twarze pokryły rumieńce.
- Co ty im tak szepczesz skarbie? – zapytał pan Herondale z uśmiechem.
- Nic kochany. Zupełnie nic.
- Mamo, tato! – wykrzyknęła Cecily stojąca na progu.
- A z bratem to się już nie przywitasz? – zapytał Will, udając złego.
- Braciszku masz mnie na co dzień, więc i tak zdążę cię wyściskać.
- Kochanie słyszałaś? Cecy nie chce mnie przytulić.
- Oj aniołku nie obrażaj się. Zawsze ja cię mogę przytulić – powiedziała z uśmiechem Tessa.
- Możesz? – zapytał w głosie Will, podchodząc do niej.
- Ale nie teraz. Razem z twoją mamą i siostrą musimy iść schować prezenty – i pobiegła po schodach, a za nią reszta kobiet.
- No i zostałem sam – powiedział.
- Oj rozchmurz się Herondale, bo ci ta skwaszona mina zostanie – powiedział Gabriel i zanim Will zdążył odpowiedzieć poczuł uderzenie w tył głowy.
- Gabri… tata? – spytał, gdy ujrzał mężczyznę stojącego przed domem z kolejną śnieżką. I tak oto zaczęła się bitwa między Edmundem, Willem i Gabrielem.
 
 
                             ***
 
 
    Wieczorem, gdy na niebie pojawiło się milion gwiazd wigilijna kolacja była zakończona. Cecily trzymała na rękach Annie a Gabriel chodził po jej pulchniutkich nóżkach brązowym misiem. Dziewczyneczka śmiała się i ruszała rączkami.
   Sophie i Gideon gonili dwuletnią Eugenię po sali. Malutka przytuliła się do nogi swojego taty, więc Gideon podniósł kruszynkę i posadził ją sobie na barkach po czym zaczął gonić swoją żonę. Sophie uciekała przed nim głośno chichocząc.
   Po chwili Henry odszedł od stołu i usiadł obok swoich synków, którzy bawili się drewnianymi modelami koni. Wszyscy w trójkę zaczęli wydawać z siebie odgłosy normalne tylko u tych pięknych zwierząt. Charlotte stała nad nimi z wielkim uśmiechem na twarzy.
   Will wesoło rozmawiał z tatą. Tessa siedziała i w milczeniu obserwowała co dzieje się dookoła niej. Nagle poczuła, że ktoś siada w fotelu obok niej. Linette.
- Dlaczego jesteś smutna? – zapytała.
- Nie jestem – zaprzeczyła Tessa.
- Widzę, że coś się dzieje.
Tessa położyła dłoń delikatnie na swoim brzuchu, czując delikatną wypukłość, którą zauważyła dotychczas tylko ona. Wzrok pani Herondale podążył za jej ręką.
- Czy ty jesteś…?
- Tak. – wyszeptała.
- Dlaczego szepczesz? Gwilym nie wie?
- Jeszcze nie.
- Dlaczego?
- Czekam na idealny moment.
- Moja intuicja mówi mi, że on niedługo nadejdzie – powiedziała z uśmiechem. Dotknęła lekko brzucha Tessy – A jeśli martwisz się o reakcję mojego synka to powinnaś wiedzieć, że on wprost marzy by zostać ojcem – w tym momencie zobaczyły przebiegającego Willa. Trzymał Annie i Mattiego wysoko  na wyciągniętych rękach i biegał z nimi po całym pokoju, wymijając resztę ludzi. Dzieci śmiały się głośno.
- Widzę – powiedział z szerokim uśmiechem Tessa – Ja też pragnę zostać mamą.
- To czego się boisz?
- Że nie podołam zadaniu.
- Dasz radę. A jak byś potrzebowała pomocy to zawsze możesz się do mnie zgłosić. Albo do tych młodych mam – wskazała ręką na Charlotte, Sophie i Cecily.
- Wychowałaś mojego anioła stróża, więc chyba udam się do ciebie.
- Linnie! Skarbie możesz tutaj podejść? – krzyknął pan Hernodale
- Wzywają mnie – szepnęła pani Herondale i pocałowała w czoło Tessę. Po chwili stała już przy swoim mężu.
 
 
                              ***
 
     Przed północą, gdy wigilijna gorączka opadła, Will siedział na sofie w pidżamie i delikatnie bawił się włosami Tessy, której głowa spoczywała na jego kolanach. Dziewczyna miała na sobie koszulą nocną i gruby szlafrok. W drugiej ręce trzymał otwarty zbiór opowieści wigilijnych Charlesa Dickensa. Jego głos rozbrzmiewał melodyjnie w ciszy panującej w domu.
- „A na zakończenie powtórzę za Maleńkim Timem: niech nam Bóg błogosławi, każdemu z nas.” – zakończył po czym zapadła cisza.
- O czym myślisz skarbie? – zapytał, gdy dalej nikt nic nie mówił.
- Will, gdyby miał urodzić ci się syn to jak chciałbyś dać mu na imię?
- Hmmm. Przyznam ci się, że już się nad tym kiedyś zastanawiałem i po długich przemyśleniach…
- Ty i długie przemyślenia? Wciąż mnie zaskakujesz – przerwała mu z uśmiechem.
- I po długich przemyśleniach stwierdziłem, że chyba… James.
- James Herondale… Brzmi ślicznie.
- Dlaczego zapytałaś?
- Muszę ci coś powiedzieć. – zaczęła ostrożnie. Wstała i ostrożnie stanęła przed Willem. Cienie tworzone przez ogień stwarzały piękne wzory na jej twarzy.
- Nie zamierzasz mnie zostawić, prawda?
- Nie.
Powoli zrzuciła z siebie szlafrok, zostając w samej koszuli. Will przesunął wzrokiem po jej ciele aż zatrzymał się na brzuchu ukochanej. Na ciążowym brzuchu.
- Poznaj Jamesa – wyszeptała.
- Kochanie, czy to prawda?  - zapytał powoli podchodząc do ukochanej.
- Tak.
- Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś? Jak mogłem nie zauważyć twojego stanu? Przecież jadłaś ciastka z kremem razem z pomidorami z cebulą. – uderzył się w czoło.
- Skarbie. – delikatnie ujęła w dłonie twarz męża i odjęła od niej jego rękę.– Nie powiedziałam, dlatego że się bałam. Bałam tego, że nie podołam zadania bycia matką. A nie zauważyłeś, gdyż prawie w ogóle nie zawiązywałam gorsetu, a koszulę nie dopasowywałam do ciała.
- Oj skarbie. Mogę go zobaczyć?
- Co?
- Twój brzuszek?
- Tak.
Will złapał ukochaną na ręce i zaczął nieść ją w stronę ich sypialni.
- Co ty robisz? Mogę chodzić.
- Oj nie kochanie. Pamiętasz jak zawsze chciałem cię w czymś wyręczyć, a ty mi nie pozwalałaś? Teraz nie możesz mi zabronić – uśmiechnął się.
    Weszli do sypialni po czym Will ułożył Tessę na łóżku.  Dziewczyna podwinęła materiał pidżamy. Will położył się na boku i delikatnie przejechał opuszkami palców po brzuchu dziewczyny. Zaczął go głaskać. Po paru minutach podniósł wzrok i zobaczył, że jego żona płacze ze szczęścia.
- Skarbie co…
- Tak cię kocham, Will.  – powiedziała przez łzy. I zanim chłopak zdążył odpowiedział przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Will odwzajemnił pieszczotę. Zaczął sunąć dłońmi wzdłuż jej ciała. Tessa wsunęła dłonie pod jego koszulę i badała co jest pod nią. Will delikatnie usiadł na jej udach przesuwając pocałunki na szyję dziewczyny. Poczuł, że ich serca przyśpieszają swój rytm w tym samym czasie. Tessa pocałowała jego znamię w kształcie gwiazdy, pamiątkę ich wspólnej nocy w Walii. Rozpuszczone włosy opadły jej na twarz, a Will z uwielbieniem wsunął w nie palce. Dziewczyna delikatnie poruszała się pod nim. Ich nierówne i płytkie oddechy mieszały się ze sobą. Will usłyszał jęki, coraz głośniejsze, wydobywające się z ust Tess. Jego usta sunęły coraz niżej, przez obojczyki, a potem brzuch. Gdy dotarł do pępka zatrzymał się. Przycisnął do niego wargi na dłużej, po czym podniósł głowę.
- Słyszałeś synku? Tak mamusia reaguje na tatusia – wyszeptał z uśmiechem.
- A tatuś na mamusię – powiedziała z uśmiechem.
 
 
                              ***
 
Po kilku minutach leżeli w łóżku. Ręka Willa spoczywała na brzuchu Tessy, jej palce wplątane były w jego piękne loki.
- To jeden z najcudowniejszych dni w całym moim życiu  - wyszeptał Will. – „Spraw, aby każdy dzień miał szansę stać się najpiękniejszym dniem twojego życia." Ty mi w tym pomogłaś.
- Ty uczyniłeś to samo z moim. Dobranoc skarbie.
- Dobranoc.
Zasnęli wtuleni w siebie nawzajem.
 
 
 
Londyn, 31 grudnia 1884 roku
 
- Jeszcze dwie minuty i będziemy o rok starsi – powiedziała z uśmiecham Tessa, spoglądając na The Clock Tower.
- Tessa! – krzyknął Will.
- Skarbie co się stało?
- Właśnie uświadomiłem sobie, że nie mamy żadnych książeczek dla Jamie’ego?
- Will mamy jeszcze czas. Książeczki możemy kupić później… Jamie?
- Pomyślałem, że to do niego pasuje. Nie podoba ci się?
- Jest cudowne.
Stali chwilę w milczeniu patrząc na śnieg spadający z nieba.
- Will zastanawiam się jak będzie wyglądał nasz synek.
- Na pewno pięknie. Jak ma takiego ojca to… Auu! – krzyknął gdy Tessa uderzyła go w ramię – Kochanie przecież nie muszę mówić jaka jesteś piękna, prawda?
- No cóż…
- Jesteś najpiękniejszą istotą na tym świecie. Jesteś jak wszystkie gwiazdy na niebie. A mój dzień rozświetlasz tak jak Słońce rozjaśnia niebo o poranku…
- No już się tak nie zapędzaj. – zaśmiała się.
- Przecież wiesz, że zawsze tworzę przemówienia.
- Wiem skarbie. I to w tobie kocham.
    Will przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował. Tessa wplątała palce między jego przypruszone śniegiem włosy. Chłopak ciągle nie nauczył się nosić kapelusza.
    Nic się nie liczyło. Nie obchodziło ich, że przechodnie przechodzą obok nich zdegustowani, kręcąc z niezadowoleniem głową. Interesowali ich tylko oni: szczęśliwe małżeństwo, spodziewające się pierwszego dziecka.
    W tym momencie do ich uszu dotarły bicia dzwonu i wiwaty zebranych.
- Szczęśliwego Nowego Roku – wyszeptał Will do jej ucha po czym przyciągnął ją z powrotem do siebie.
 
 
I jak? Jeszcze raz Wesołych Świąt <3
    
 

niedziela, 21 grudnia 2014

"***" - kolejny wiersz

 Oto mój kolejny wiersz, który napisałam we wtorek. Nie ma to jak mieć zły humor i dostać natchnienia;)
Jeśli czekacie na moje nowe opowiadanie to poszukajcie go w Wigilię :)                          
 
 
  "***"
Patrzeć na świat z oddali, nieobecnie,
myśląc o tym jakby to było nie być odmieńcem.
 
Pociąga za sznur i patrzy
jak wszystko rozsypuje się po brukowanej ulicy.
Dodatkowo spycha w czarną otchłań,
nie przychodząc na żadne z umówionych spotkań.
 
Więc chwyta się drugiego,
błagając o ratunek niemo.
Lecz ten ze śmiechem
pozwala złożyć wszystko w jedno.
 
I tak spada się i spada
bez końca,
zagłębiając się coraz bardziej
w ciemną otchłań.
 
Nie podchodzi do gardła
nic pożywnego,
by mogło pokazać,
że nie jest się całkowitą ofermą.
 
Krew duszy z głębi wypływa,
barwiąc co się da odcieniami nieba.
 
Szkarłatna gorycz
wrząca z ciała paruje.
Zalewa falami wszystko
co się czuje.
 
We dwie toczą związek bardzo dobrany,
chociaż każdy składnik inaczej jest odbierany.
Kropla w kroplę wpadają do czary,
wyzwalając coś co nie ma miary.
 
Przelewają, wylewają,
zalewają, skapują,
szkoda tylko, że nic
nie budują.
 
Gdy nic już nie zostanie
zablokowane zostaje spokojne wydychanie.
Ucieczka jedynym wyjściem pozostaje.
Samotność jedynym sposobem na głębi odwiedzanie.
                               *** (dalsza część)
Patrzeć na świat z daleka
i podziwiać jak to wszystko łatwo wygląda.
Jednak być częścią jego to nie prosta sprawa,
gdy traktują każdego odmieńca jak kosmitę z Marsa.
 
Z dala od lądu.
Z dala od ludzi
po głębiach morza pływanie
morza czystych dusz pozostaje.
 
Tak "ratunki" niszczą to
co stworzyć miały,
a budują to co
zburzyć rozkazały.
 
Nienawiść zakamarków
i najpłytszych,
i najgłębszych
własnych serc.
 
I co myślicie? Wiem, że dołujący, ale jak wspomniałam, miałam zły dzień. ;)

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Mikołajki i trzymajcie za mnie kciuki

Hej. Jak tam po Mikołajkach? Czy nasz kochany i niezastąpiony święty Mikołaj przyniósł Wam to co chcieliście dostać?
Mieliście klasowe Mikołajki? U nas były dzisiaj i jestem bardzo zadowolona i wzruszona prezentem, który dostałam.:-)
W sobotę obudziłam sie z nową książką i płytą. Książkę już przeczytałam w sobotę i jest genialna. Przeczytam ja jeszcze raz i postaram sie wstawić tutaj jej recenzję. Jeśli chcecie oczywiście ;-)

Mam do Was ogromną prośbę: jutro zaczynają mi się próbne egzaminy gimnazjalne i czy moglibyście trzymać za mnie kciuki? Muszę go jak najlepiej napisać. Przecież nie chcę nikogo, a zwłaszcza siebie, zawieść. Obiecuję, że będę trzymać za Was też jutro kciuki, jeśli wśród Was jest osoba, której, tak jak mi, zaczynają się jedne z najtrudniejszych i stresujacych dni w gimnazjum.:-)

Z góry dziękuję <3

piątek, 5 grudnia 2014

II rozdział "Przeznaczeni..."

Dzisiaj naszła mnie wena. Nie ma to jak dostać olśnienia podczas lekcji i modlenie się by o nich nie zapomnieć ;)
Zobaczę jeszcze, czy to będzie cały rozdział, czy dopiszę coś jeszcze dalej. Wyjdzie w praniu, co nie? :)
Zapraszam do czytania i komentowania.


 
 
 
 
Rozdział II

 

 Groźny cień

 

 

„Za tym padołem gniewu i łez
Majaczy groźny cień.”

 

William Ernest Henley, „Invictus”

 

 

 

- Willi wstawaj.
Gdy na słowa Stephanie jej brat tylko machnął ręką tak jakby odganiał natrętnego owada, dziewczyna zawołała:
- William! Rusz swój, nie powiem co, gdyż to nieprzystoi damie, ale na litość boską mógłbyś się wreszcie obudzić? Ugrr – warknęła, kiedy na jej wybuch chłopak jedynie przewrócił się na prawy bok, owinął szczelniej kołdrą i ukrył twarz w poduszce.
- Chol…
- Stephie! Nie wolno przeklinać – zgromiła ją mama.
- Przepraszam, ale nie rozumiem jak on potrafi w tak ważny dzień spać tak długo.
- To jego talent. Jaki dzisiaj dzień tygodnia?
- Poniedziałek mamo.
- A godzina?
- Około ósmej.
- Will spóźni się do szkoły!
- O rany! Ale jak go obudzić, jeśli nie ma sposobu.
- Ja go znajdę. Nie takie rzeczy się robiło – powiedziała mama z tajemniczym i chytrym błyskiem w oku.
- Mamo, co ty kombinujesz?
- Kochanie wyciągnij, proszę, skrzypce z pokrowca i smyczek.
Stephie, nie bardzo wiedząc co zamierza jej rodzicielka, szybko podeszła do kufra znajdującego się w nogach łóżka i sięgnęła dłonią w stronę leżącego na nim futerału. Wyciągnęła instrument i smyczek.
- A teraz spróbuj coś zagrać.
- Ale przecież.. Aaa. Ale z ciebie szczwany lis Mamo, wiesz o tym?
- Oczywiście. Jak myślisz w jaki sposób zmusiłam twojego tatę, by zaczął sprzątać po obiedzie?
- Chyba nie chcę wiedzieć. A więc zaczynam swój występ.
Dziewczyna położyła skrzypce na barku i ułożyła głowę w ich zagłębieniu. Wyciągnęła smyczek i spróbowała jak najdelikatniej przejechać nim po strunach. Jednak, mimo że wiele razy Will próbował ją nauczyć grać, nigdy nie potrafiła wydobyć z nich takiego dźwięku jakiego pragnęła usłyszeć. W związku z tym nie zdziwiła się, gdy zamiast pięknego niskiego cis usłyszała pisk tak głośny, że gdyby nie pamiętała, iż jej brat nie odzywałby się do niej przez co najmniej tydzień, to od razu wypuściłaby z rąk skrzypce i zatkała uszy rękoma. Jednak pamiętała o miłości swojego brata do muzyki, więc stała twardo na ziemi, nie zważając na pulsujący ucisk w czaszce i ruch strun niebezpiecznie drgających pod palcami.
   Po chwili usłyszała to na co czekały. Za oknami pełno kotów zaczęło lamentować tak głośno, że chyba nawet na drugim końcu miasta dosłyszeli ich miauczenie. „Jeśli to nie pomoże to wezwę lekarza” – pomyślała dziewczyna.
   Jak na znak Will gwałtownie uniósł głowę i przeturlał się na łóżku, by po chwili spaść z niego i znaleźć się na zimnej, twardej podłodze, uderzając w nią mocno plecami. Spod fałd kołdry i prześcieradeł dało się pochwycić stłumiony jęk. Po chwili za tony materiału wychynęła czupryna czarnych loków.
- Przeklęte kocury. Dlaczego tak zawodzą?
- Nie bez powodu – odezwała się Mama.
Will uniósł spojrzenie swych zaspanych, zamglonych jeszcze oczu, by jego wzrok spoczął na dwóch drobnych kobietkach stojących naprzeciwko niego i obserwujących całą scenę z cwanymi uśmieszkami na twarzach.
- Mamo co ja ci zrobiłem? Dlaczego tak mnie dręczysz? Czyż sen nie stymuluje pracy mózgu i nie pozwala nabrać sił na cały dzień?
- O ile mi wiadomo to śniadanie zaopatruje nas w energię, której potrzebujemy przez cały dzień – wtrąciła dyplomatycznie Stephie nadal się uśmiechając.
- A skąd po nieprzespanej nocy wzięłabyś siłę na wstanie z łóżka i zjedzenie go? – zapytał. Jego siostra otworzyła usta, by po chwili zamknąć je w ciszy. Will uśmiechnął się dumny z samego siebie.
- Synu ty spałeś prawie dziesięć godzin, a i tak nie miałeś siły by wstać – odezwał się od drzwi niski, głęboki głos głowy rodziny.
- Cii tato. To już jest nieważne.
- Oczywiście synu. – pan Butlerin uśmiechnął się ciepło i pomógł wstać swojemu synowi.
- Stephanie co ty robisz z moimi skrzypcami? – zapytał groźnie Will, gdy zobaczył, że jego siostra trzyma w dłoniach jego instrument.
- Grałam.
- Grałaś, ale jak…?
- Jak myślisz, dlaczego te koty nagle zaczęły tak strasznie zawodzić? – zapytała Mama.
- No nie. Serio? W taki prymitywny sposób postanowiłyście mnie obudzić? Jestem wami rozczarowany – powiedział, udając oburzenie i zrezygnowanie zarazem.
- Podziałało – odpowiedziała Stephie.
- No dobra, a teraz powiedzcie mi, dlaczego obudziliście mnie tak brutalnie?
- Najpierw prymitywnie, teraz brutalnie. Co następne braciszku? Może koszmarne? Albo lepiej oburzające, chociaż nie, może…
- Mimo że kochamy z Mamą patrzeć jak nasze pociechy okazują sobie braterską i siostrzaną miłość to może przejdziemy do konkretów, co? Bo chyba prędzej osiwieję, niż oświecimy naszego Williama co do pobudek naszych kobiet. I ani słowa na temat koloru moich włosów – zapowiedział, gdy pani Butlerin już otwierała usta by coś powiedzieć.
- Ale ja nie chciałam mówić do ciebie tylko Williego – powiedziała słodkim głosem.
- Taa. A ja jestem Albert Sachsen-Coburg-Goth.*
- Tato, ile razy mam powtarzać, że nie zasiadasz na tronie Wielkiej Brytanii? – zapytał pobłażliwie Will – I powiedzcie mi wreszcie dlaczego mnie obudziłyście, bo jeśli tego nie zrobicie to idę do łóżka. Objęcia Morfeusza są takie ciepłe i wygodne.
- Ale własnej Matki to już nie chcesz przytulać? – zapytała pani Butlerin, ale widząc zdenerwowane spojrzenie syna powiedziała:
- Spójrz na zegar. I przypominam, że dzisiaj jest poniedziałek.
Will popatrzył na czasomierz wiszący na przeciwległej ścianie. I zamarł. Wskazówki wskazywały kwadrans po ósmej rano.
- O nie. Muszę się śpieszyć za czterdzieści pięć minut muszę być już w klasie. Już, już idźcie. Muszę doprowadzić się do stanu używalności.
   Prawie wyrzucił swoją rodzinę za drzwi i zatrzasnął je im przed nosem. Szybko podbiegł do szafy i wyciągnął z niej świeżą koszulę, pantalony i buty. Zrzucił z siebie pidżamę i ubrał się w wyciągnięte, a właściwie wyszarpane z bieliźniarki ubrania.
  Po dziesięciu minutach, zbiegał ze schodów, równocześnie zakładając na nogę lewego buta. Wbiegł do kuchni, gdzie jego mama wolno układała na talerz dopiero co upieczone rogaliki.
- Will! Siądź na chwilę i zjedz. Takie spożywanie w biegu nie jest dobre na żołądek. Chyba nie chcesz, żebym musiała przyrządzać posset, prawda?
- Mamo, ale ja naprawdę muszę już…
- Siadaj – rozkazała, a chłopak posłusznie osunął się na najbliższe krzesło. Jego mama miała ogromny dar przekonywania, chociaż czasami go przerażała. Szybko zjadł rogalika i wypił zimną herbatę.
- Już. Pa Mamo. Cześć Tato! Cześć Stephie! – zawołał do reszty, która siedziała prawdopodobnie w jadalni.
- Tylko nie zapomnij ciepłego surduta! – zawołała za nim mama – Na dworze wciąż jest zimno.
I już go nie było. Wbiegł zdyszany do stajni i oporządził swojego ulubionego wierzchowca: Dreigiau. Koń zaczął wierzgać i rżeć, gdy zobaczył chłopaka. Gdy tylko otworzył boks, zwierzę zaczęło krążyć dookoła niego, by po chwili wybiec przed budynek i kłusować po skąpanej rosą trawi, unosząc głowę do góry jak gdyby chciał unieść się wysoko w górę i poszybować do chmur.
- No już, już. Koniku. Chodź tutaj. Muszę jakoś dotrzeć do szkoły – powiedział Will przywołując do siebie konia ruchem ręki i zakładając na niego uzdę oraz siodło. Po chwili siedział na oporządzonym koniu i pędził galopem na lekcje, pochylając się nisko.
 
***
 
    Will wbiegł do klasy dziesięć minut przed rozpoczęciem zajęć. Zdołał rozejrzeć się po pokoju, wypatrzeć w tłumie uczniów Johna i usiąść razem z nim w ławce, by móc usłyszeć donośny głos swojego nauczyciela pana Smithis. Był to bardzo miły, acz trochę szalony człowiek.
- Witam was moje skarbeńki – wykrzyknął, gdy ich zobaczył. Chyba jednak słowo trochę szalony było nie na miejscu. Był to człowiek, który miał duszę młodą i wiecznie skorą do żartów i zabaw, ale był bardzo inteligentny. Lecz przez pierwszy miesiąc mama Willa myślała, że jego pedagog jest wiecznie pijany i chciała poprosić o usunięcie syna z listy uczniów uczęszczających na lekcje tego dżentelmena. Po paru spotkaniach zrozumiała, że po prostu ten mężczyzna nie wiedział co dla większości ludzi znaczy bycie dojrzałym. W słowniku pana Smithisa nie było takiego wyrazu.
- Nie wiecie nawet ja się za wami stęskniłem Słonka wy moje. Bez was ta sobotę i niedzielę były takie szare, ponure i dołujące. Jakby cały czas padało. Nie wiecie może dlaczego?
-  Może dlatego, że cały czas padało? – rzucił John. Cała klasa zaczęła się śmiać.
- Bardzo zabawne panie Miltonin. Ja tutaj pokazuję jak bardzo was lubię, a pan wszystko niszczy. Jak tak można?! Jak tak można pytam się?!
- Nie wiem proszę pana – odpowiedział Will – Ja bym poszedł do władz na oficjalna skargę, nie wiem jak pan. Takiego zachowania nie można nie zauważyć. Zgodzicie się ze mną? – zapytał się kolegów.
- Tak. – odpowiedzieli chórem.
- Dobrze, dobrze chłopcy. Rozumiem, że rozpiera was energia i młodzieńczy entuzjazm, ale mam pytanie: co byście powiedzieli gdybyśmy zamiast lekcji poopowiadali sobie co robiliśmy w te dwa dni, w których tak bardzo za wami tęskniłem, robaczki? Lecz na szczęście jak to powiedziała pewna mądra osoba „Im dłuższa rozłąka, głębsza tęsknota, tym większa słodycz spotkania.”
- A dlaczego nie będziemy mieć normalnej lekcji? – zapytał Timothy chłopak, który nie widział świata poza nauką.
- Ponieważ nasz kochany William Butlerin obchodził w piątek urodziny. Zgadza się chłopcze? – zapytał nauczyciel.
- Tak. – zapytany zjechał na twardym stołku, aby być mniej widocznym.
- To macie powód. A skoro Will miał urodziny to może opowie nam jak spędził ten wyjątkowy dzień?
I tak zaczęła się tortura, która miała trwać jeszcze przez kilka następnych godzin… .
 
***
 
- Na serio biegałeś z Julią po ogrodzie, bawiąc się kota i myszkę?
- No co? Strasznie nam się nudziło, nie wiedzieliśmy co ze sobą robić i… samo tak wyszło.
- Wy i te wasze głupie pomysły. – westchnął Will.
- Ale jak ty i Stephanie próbowaliście nauczyć się grać polo, uderzając kawałkiem gałęzi w co popadnie, a potem wrzeszczenie na cały głos „szach mat” to to było normalne? – zapytał John.
- No dobra. Wszyscy jesteśmy szaleni. Czy takie podsumowanie naszej gorącej aczkolwiek śmiesznej dyskusji jest w stanie cię zadowolić?
- Hm… - John udał, że się zastanawia – myślę, że jestem skory zaakceptować ten werdykt.
- Jesteś niemożliwy, wiesz?
- A ty nieobliczalny.
Chłopcy zaczęli się głośno śmiać, wychodząc ze szkoły. Nagle Will usłyszał trzask łamanej gałęzi, dochodzący ze strony lasu, który otaczał szkołę od południa. Zerknął w tamta stronę. Dostrzegł tajemniczy cień majaczący między drzewami.
- Poczekaj tutaj – powiedział nieprzytomnie do przyjaciela.
Cicho zakradł się w stronę lasu, w duchu modląc się by nie nadepnąć na żadną gałązkę. Doszedł do pierwszych drzew. Lecz nigdzie nie widział tajemniczej istoty. Wszedł głębiej w las. Poczuł lodowaty wiatr na plecach. Zrobiło się mrocznie i tak… niezwykle, ale w złym tego słowa znaczeniu. Kroczył powoli, rozglądając się na wszystkie strony. Jednak nie widział niczego niezwykłego.
   Nagle jego wzrok przykuł dziwny liść leżący pod jednym z drzew. Gdy kucnął, zobaczył, że to kawałek pożółkłego pergaminu. Pokryty były dziwnym, koślawym pismem. Sens napisanych słów, sprawił że krew stężała w żyłach chłopaka.
 
 
* Mąż królowej Wiktorii, ówczesnej królowej Wielkiej Brytanii.
 
 
I co myślicie? Zdołałam wprowadzić to napięcie, czy też nie?
 
 

wtorek, 2 grudnia 2014

"Urodziny" - kolejne opowiadanie

Przepraszam, że tak późno, ale nareszcie napisałam. Jej! Mogę być z siebie dumna. Wiem, że i tak to wiecie, ale przypomnę dla niewtajemniczonych, że to opowiadanie przedstawia urodziny Willa. Dodam, że są to ostatnie urodziny, które spędził z rodzinę, gdyż rok później zmarła jego starsza siostra. Pod tekstem są jeszcze dwa objaśnienia do zaznaczonych w opowiadaniu wyrazów, gdyby ktoś nie wiedział co znaczą ;)
Mam nadzieję, że się spodoba. :)




Północna Walia, 1872 rok

     Chłopak stał na wysokim wzniesieniu, pokrytym nieznanymi fioletowymi kwiatami, podobnymi trochę do lawendy. Przed jego oczami rozciągał się wspaniały widok. Zielone pola pokryte bujną roślinnością ciągnęły się aż po horyzont. Gdzieniegdzie między listowiem wyrastały olbrzymie, rozłożyste drzewa, zakrywając najbliższą okolicę pasmami cieni. Słońce powoli chowało się między wzgórzami, oblewając pobliskie zbocza milionami odcieni różu, fioletu, żółci. Jasne, bezchmurne niebo zaczynało mienić się niczym nieoszlifowany kryształ. Raz na niebiesko, następnie na purpurowo, by nagle stać się niczym tęcza: w którą stronę się nie patrzyło widziało się inny kolor. Drzewa i okoliczne rośliny lekko kołysały się na prawie niewyczuwalnym wietrze. Ptasie rodziny ćwierkały w koronach drzew.
    Nagle tą zbawienną i jakże cudowną ciszę przerwał dźwięk tak inny, że aż identyczny jak otaczające chłopaka odgłosy matki natury. Była to melodia tak smutna, a równocześnie szczęśliwa. Pokrzepiająca zbolałe serce, dająca nadzieję. Spomiędzy dopiero co powstałej mgły zaczął wyłaniać się tajemniczy kształt. Po chwili chłopak zorientował się, że to człowiek, a dokładniej osobnik w tym samym wieku co on. Nowoprzybyły chłopczyk był o pół głowy niższy, a włosy i oczy miał tak jasne, że prawie białe. Jedyną barwę stanowiło delikatne srebro, mające barwę rtęci. W prawej ręce trzymał skrzypce. Wodził po nich smyczkiem, wydobywając z instrumentu dźwięki tak idealne, że aż słuchanie ich bolało. Wydawało się, że słucha się śpiewu aniołów.
- Nie bój się – powiedział srebrnowłosy – Nie masz się czego obawiać.
- Nie boję się – odpowiedział chłopak.
- To dobrze – przybysz uśmiechnął się lekko – Pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. Nie obawiaj się przyszłości. Krocz przez teraźniejszość pewnie i z uniesioną głową, a nie straszne ci będzie jutro.
- Wyglądasz jakbyś był w moim wieku, ale wypowiadasz się jak mędrzec. Kim więc jesteś tajemniczy przybyszu? Czy chcesz mi przekazać, iż jesteś duchem, dającym mi rady tak jak stworzenia niebiańskie pokazywały Ebenezerowi Srooge’owi przyszłe skutki jego doczesnych działań?
- Jak zawsze masz skłonność do wyolbrzymiania spraw – towarzysz uśmiechnął się sennie – Jak już powiedziałem wcześniej, nie masz powodów, żeby zacząć się martwić. Pamiętaj tylko o tym co wcześniej powiedziałem. A teraz muszę już iść… - powoli tajemnicza mgła zaczęła się kłębić i oblewać jego ciało białawą poświatą.
- Do zobaczenia wkrótce – powiedział znikając.
***
- To tylko sen – próbował uspokoić się chłopak owinięty dookoła haftowaną pościelą. Oderwał wzrok od srebrzystego księżyca, którego lśnienie przeświecało przez okiennice do pokoju i przeniósł je na swoje ciasno splecione dłonie. Spojrzał na staromodny zegar wiszący na przeciwległej ścianie. Wskazywał drugą dwadzieścia w nocy.
- Musisz iść spać – nakazał sobie cicho – No już.
Po  chwili jego głowa sama opadła  na miękką, pachnącą fiołkami poduszkę, a ciało ukołysał statek snów.
***
- Witaj – powiedziała wysoka dziewczyna w wieku jedenastu, dwunastu lat. Była ubrana w długą, żółtą suknię. Jej rękawy były pocerowane, ale cała kreacja prezentowała się schludnie i skromnie.
- Eee… Witam – poprawił się chłopak z głębokim ukłonem.
Dziewczyna zachichotała, a kasztanowe włosy opadły na jej porcelanową twarz.
- Spokojnie nie przyszłam tutaj, że by zaprowadzić cię jak nieszczęśnika na gilotynę.
- „Opowieść o dwóch miastach”? – zapytał ze zdziwieniem.
- Tak. Czyżby pan został zaskoczony?
- I kto tu jest poważny? – zapytał ze śmiechem. Dziewczyna dołączyła do niego. Jej perlisty śmiech odbijał się echem od skał.
-  „Proszę pomyśleć niekiedy, że na tym podłym świecie jest człowiek, który z radością odda swoje życie, aby zachować koło pani inne życie, o wiele droższe jej niż własne.” – zacytowała cicho.
-  „A więc taki normalny pies warczy, kiedy jest zły, a macha ogonem, kiedy ma powód do radości. Ja zaś warczę, kiedy jestem zadowolony, a macham ogonem, kiedy ogarnia mnie wściekłość. Dlatego jestem zbzikowany.” – odpowiedział równie cicho z uśmiechem.
- „Alicja w Krainie Czarów”? Nigdy tego nie lubiłam i z pewnością nie polubię. Ale idealnie cię opisuje.
- Czy nie jest ci zimno? – zapytał nagle. Jej bose stopy wtapiały się głęboko w trawę.
- Nie. Nie czuję zimna ani ciepła. Przyszłam tutaj, żeby coś ci powiedzieć. A mianowicie, zawsze pamiętaj, że będę przy tobie. Zawsze. Nie ważne co ci powiem, nieważne jak bardzo zranię. Nigdy cię nie opuszczę. Rozumiesz?
- Chyba tak. Ale nie mam pojęcia dlaczego…
- Tym na razie nie musisz się martwić. Do zobaczenia. – powiedziała i zniknęła we mgle.
***
 - Wszystkiego najlepszego Gwilym! – chłopak poczuł ciężar na brzuchu. Powoli otworzył oczy. Wpatrywały się w niego dwie pary identycznych niebieskich oczu.
- O co chodzi? – zapytał nieprzytomnie.
- Oj głuptasku czyżbyś zapomniał? – zapytała ze śmiechem jego starsza siostra.
- O czym? – zapytał, patrząc na Ellę.
- Dziś są twoje urodziny. Twoje urodzinnny. Twotwotwoje dwuwunaste urourodziny. – zapiszczała Cecily. – Will chodź ze mną zatańczyć. Proszę, prosz, proooszęęę – błagała dziewczynka.
- No dobrze – powiedział ze śmiechem solenizant – na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, ale zgasł po jego następnych słowach – tylko daj mi się przebrać.
- No już, Cecy. Daj braciszkowi się ubrać. Przecież nie chcemy, że by rodzice przyszli na górę i zobaczyli swojego syneczka w wielkiej czapce Ebenezera Scrooge’a.
Will naburmuszył się, słysząc te słowa. Po chwili usłyszał chichot.
- Popatrzcie na siebie – wykrztusiła Ella.
Will i Cecily popatrzyli na siebie w lustrze. Na ich twarzach malowała się identyczna, niezadowolona mina. Cała trójka wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Ella, Will, Cecily! Chodźcie na dół – usłyszeli głos swojej rodzicielki, dochodzący z bawialni.
- Will już cię zostawiamy byś w spokoju mógł zdjąć swoją cudowną czapkę.- Ella posłała mu uśmiech.
- Ale ja wcale nie mam…
- No już, już. Nie tłumacz się, blaciszku – Cecily pokazała mu język.
Po chwili wyszły z pokoju, zostawiając chłopaka samego. Zanim drzwi zatrzasnęły się za nimi, zdołał usłyszeć:
„Cecily po pierwsze mówi się braciszku, a po drugie nie wolno pokazywać komuś języka.
To jak mam kogoś  zdenerwować?
Powiedz mu coś?
E nie. To nudne.”
***
     Po kilkunastu minutach Will zbiegł, przebrany w świeżą koszulę z podwiniętymi rękawami, po schodach. Wszedł do bawialni, próbując uspokoić galopujące serce. Już nie mógł się doczekać, by dowiedzieć się co jego najbliżsi przygotowali dla niego.
      Przy stole siedziała już cała jego rodzina: mama, tata i dwie siostry.
- Słoneczko – jego mama mocno go przytuliła – Wyspałeś się? Słyszałam w nocy hałasy dochodzące z twojego pokoju.
- Tak mamo. Miałem zły sen.
- O czym był? – zapytał tata, który zawsze chciał wiedzieć co w nocy śniło się jego dzieciom.
- Nic ciekawego. Wzgórza, zachód słońca, zwyczajne obrazy. Ale czułem się dziwnie – wolał przemilczeć fragment dotyczący dziwnych, podwójnych odwiedzin.
- Margareth proszę podaj śniadanie! – zawołała mama. Po chwili do pokoju weszła kobieta niosąca w rękach półmiski z pieczywem, marmoladami, jajkami, boczkiem i inną żywnością przeznaczoną do spożycia podczas śniadania. Po nich na stole pojawiły się dzbanki pełne herbat i mleka. Will zauważył z uśmiechem, że wszystkie dania należały do jego ulubionych. Choć jeśli miał być szczery to rzadko coś mu nie smakowało. W związku z tym potrawy zbytnio nie różniły się od tych podawanych w inne dni.
- Smacznego – powiedzieli równocześnie domownicy i zaczęli jeść.
- Mmm. Jakie dobre. Margareth przeszłaś dzisiaj samą siebie – komplementował ją tata.
- Czego bym nie zrobiła dla mojego chłopaczka? – zapytała z czułością kucharka, tarmosząc włosy solenizanta.
- Margot* proszę nie niszcz mi mojej starannie ułożonej fryzury.
- A kto ją ułożył? Poduszka? – zapytał ze śmiechem tata.
- Tak – oparł dumnie – To najlepszy fryzjer na świecie.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- To teraz najważniejsza sprawa – powiedziała mama – coś na co wszyscy, a zwłaszcza mój kochany syneczek, czekali.   
- Prezenty! – zawołali gromkim chórem Will, Ella i Cecily.
***
    Will i cała jego rodzina stali z tyłu domu i patrzyli na wielką wierzbę wyrastającą tuż przed ich oczami.
- I co braciszku? Przyjmujesz wyzwanie? – zapytała zadziornie Cecy.
- Przyjmuję – odpowiedział z uśmiechem.
- A więc, jeżeli Cecily pierwsza wejdzie na drzewo, wtedy Will przez tydzień nie jeździ na Hengroenie**, a jeśli wygra Will wtedy Cecy przez tydzień nie będzie jadła przepysznych czekoladowych ciastek.
- A więc… trzy… dwa… jeden… wyścig czas zacząąąććć! – wykrzyknął Edmund. Will szybko chwycił rękami najbliższą gałąź, jak najszybciej się podciągnął i zaczął wspinać coraz wyżej, po coraz cieńszych gałęziach.  Gdy był już prawie na szczycie, jego oczom ukazał się niezwykły widok. Między konarami znajdował się domek. Z ziemi był ukryty, a i na drzewie był ledwo widoczny. Rozejrzał się dookoła szukając wzrokiem swojej młodszej siostry, lecz nigdzie jej nie było.
- I jak Will znalazłeś coś ciekawego na górze? – zapytał szczęśliwy tata.
- Tak. – odpowiedział.
- I jak ci się podoba?
- To jest… jest… - William nie umiał wykrztusić słowa.
- Byłeś w środku? – zapytała Cecily.
- Nie.
- Rozejrzyj się uważnie.
Will obejrzał się. Na jednej z gałęzi wisiał pojedynczy złoty kluczyk. Wziął go, wsadził do zamka i otworzył drzwiczki.
     Jego oczom ukazał się niezwykły widok. Cały domek pokryty był tapetą z kwiecistym motywem. Na oknie powiewała ręcznie haftowana firaneczka. Pod ścianami stały: biurko, głęboki fotel, stołek, stoliczek, kinkiet na świecę, łóżko oraz regał pełen jego ulubionych książek. Wszystko co było mu potrzebne do spokojnego czytania.
     Po kilkunastu lub kilkudziesięciu minutach zsunął się na ziemię. Jego rodzina była tam, gdzie ją zostawił.
- I jak ci się podoba? – zapytała mama.
- Cudowny prezent. Skąd wiedzieliście?
- Po pierwsze wszyscy wiemy, że uwielbiasz czytać. Chcieliśmy, abyś nie musiał robić tego co kochasz leżąc do późna przy kominku, a następnie zasypiać na dywanie z powieścią na piersi. Zaczęliśmy się wszyscy zastanawiać jak można by było to zmienić. To Ella podsunęła nam pomysł, aby stworzyć dla ciebie twoją własną przestrzeń, twoje sanktuarium, w którym nie musiałbyś słuchać trzaskania talerzy, bieganiny sióstr, czy innych dźwięków.  I tak postanowiliśmy wybudować domek na drzewie.
- Jest cudowny. Dziękuję. Czy mógłbym go wypróbować?
- Oczywiście synku – odpowiedziała po czym wszyscy skierowali się do domu, zostawiając Willa samego. Powoli wspiął się na drzewo, by po chwili usiąść w głębokim fotelu rozkoszując się lekturą. Na pierwszej stronie „Olivera Twista” zobaczył dedykację:
Naszemu kochanemu Synkowi –
Już na tyle dużemu, że chyba nie wypada dalej go tak nazywać, ale cóż…
Wszystkiego najlepszego
Mama i Tata


Zaciekawiony sięgnął po „Kamień księżycowy”.***

Może po lekturze tej książki pomożesz mi dowieść,
że to Cecily zabrała moją ulubioną, granatową spinkę.
Mojemu ukochanemu, dwunastoletniemu (aleś ty stary, a ja dalej taka młoda) bratu
Ella



Na końcu otworzył „Hamleta”

„Słabości, twe imię kobieta!”
Naprawdę? Co ty czytasz Gwilym?
Chyba muszę pójść do mamusi
I powiedzieć, że uważasz kobiety za słabość.
A wiesz jak zareaguje, prawda?
Kłaniająca się w pas
Cecily


 Will zaczął się głośno śmiać po czym wziął do ręki "Kamień Księżycowy" i dał pochłonąć się mu całkowicie...
    Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, chłopak zszedł powoli i poszedł do stajni. Po chwili pędził galopem na Hengroenie po najbliższych wzniesieniach. Zatrzymał konia na szczycie jednego z nich i spojrzał na zachodzące słońce ukazujące się przed jego oczami. Na złote promienie odbijające się w najbliższym jeziorze. „To miejsce wydaje mi się dziwnie znajome” – pomyślał. Nie obawiaj się przyszłości. Krocz przez teraźniejszość pewnie i z uniesioną głową, a nie straszne ci będzie jutro.
- Kto to powiedział? – zapytał Will samego siebie. – Ach tak. Ten srebrny chłopak w moim śnie.
     I w tym momencie zorientował się, że w swoim śnie znajdował się dokładnie w tym miejscu, gdzie teraz stał. Rozejrzał się dookoła, lecz nie ujrzał ani mgły, ani chłopaka, ani dziewczyny.
   A gdy tak patrzył na dzień powoli przeradzający się w noc uświadomił sobie jedną rzecz. Że naprawdę nie boi się przyszłości. Że gdzieś tam wysoko lub tuż obok niego jest ktoś, kto zawsze będzie przy nim. Nawet w najtrudniejszych chwilach.

 Zawsze pamiętaj, że będę przy tobie. Zawsze. Nigdy cię nie opuszczę.




*Will nazwał kucharkę Margot (czyt. Margo). Nazywano tak siostrę króla Francji (XVI wiek), mającą na imię Małgorzata. Była żoną Henryka Burbona. Mnie osobiście kojarzy się z nocą św. Bartłomieja (23/24.08.1572r.), gdyż to właśnie z powodu ich ślubu do Paryża przyjechało wielu przedstawicieli szlachty hugenockiej (Henryk był ich przywódcą, hugenoci to wyznawcy kalwinizmu we Francji), a to dało pretekst do zabicia ich przez szlachtę katolicką.

**Hengroen był ogierem króla Artura według walijskiej opowieści „Culhwch ac Olwen”, więc myślę, że właśnie od niego pochodzi nazwa ulubionego konia Willa. Na marginesie dodam, że to właśnie na nim Will uciekł z domu, a potem sprzedał za niezbyt dobrą cenę, mimo wielkiego żalu, gdyż to właśnie na nim Will nauczył się jeździć konno.

 ***„Kamień Księżycowy” autorstwa Wilkie’ego Collinsa uważana jest za pierwszą detektywistyczną powieść w języku angielskim. Dlatego też Ella uważała, że Will nauczy się paru sztuczek dedukcji i rozwiązywania zagadek.



I jak? Co myślicie? Miało być na 10 listopada, ale jest dopiero dzisiaj :( Życzę wesołych, trochę spóźnionych urodzin Williama Herondale'a.<3