wtorek, 2 grudnia 2014

"Urodziny" - kolejne opowiadanie

Przepraszam, że tak późno, ale nareszcie napisałam. Jej! Mogę być z siebie dumna. Wiem, że i tak to wiecie, ale przypomnę dla niewtajemniczonych, że to opowiadanie przedstawia urodziny Willa. Dodam, że są to ostatnie urodziny, które spędził z rodzinę, gdyż rok później zmarła jego starsza siostra. Pod tekstem są jeszcze dwa objaśnienia do zaznaczonych w opowiadaniu wyrazów, gdyby ktoś nie wiedział co znaczą ;)
Mam nadzieję, że się spodoba. :)




Północna Walia, 1872 rok

     Chłopak stał na wysokim wzniesieniu, pokrytym nieznanymi fioletowymi kwiatami, podobnymi trochę do lawendy. Przed jego oczami rozciągał się wspaniały widok. Zielone pola pokryte bujną roślinnością ciągnęły się aż po horyzont. Gdzieniegdzie między listowiem wyrastały olbrzymie, rozłożyste drzewa, zakrywając najbliższą okolicę pasmami cieni. Słońce powoli chowało się między wzgórzami, oblewając pobliskie zbocza milionami odcieni różu, fioletu, żółci. Jasne, bezchmurne niebo zaczynało mienić się niczym nieoszlifowany kryształ. Raz na niebiesko, następnie na purpurowo, by nagle stać się niczym tęcza: w którą stronę się nie patrzyło widziało się inny kolor. Drzewa i okoliczne rośliny lekko kołysały się na prawie niewyczuwalnym wietrze. Ptasie rodziny ćwierkały w koronach drzew.
    Nagle tą zbawienną i jakże cudowną ciszę przerwał dźwięk tak inny, że aż identyczny jak otaczające chłopaka odgłosy matki natury. Była to melodia tak smutna, a równocześnie szczęśliwa. Pokrzepiająca zbolałe serce, dająca nadzieję. Spomiędzy dopiero co powstałej mgły zaczął wyłaniać się tajemniczy kształt. Po chwili chłopak zorientował się, że to człowiek, a dokładniej osobnik w tym samym wieku co on. Nowoprzybyły chłopczyk był o pół głowy niższy, a włosy i oczy miał tak jasne, że prawie białe. Jedyną barwę stanowiło delikatne srebro, mające barwę rtęci. W prawej ręce trzymał skrzypce. Wodził po nich smyczkiem, wydobywając z instrumentu dźwięki tak idealne, że aż słuchanie ich bolało. Wydawało się, że słucha się śpiewu aniołów.
- Nie bój się – powiedział srebrnowłosy – Nie masz się czego obawiać.
- Nie boję się – odpowiedział chłopak.
- To dobrze – przybysz uśmiechnął się lekko – Pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. Nie obawiaj się przyszłości. Krocz przez teraźniejszość pewnie i z uniesioną głową, a nie straszne ci będzie jutro.
- Wyglądasz jakbyś był w moim wieku, ale wypowiadasz się jak mędrzec. Kim więc jesteś tajemniczy przybyszu? Czy chcesz mi przekazać, iż jesteś duchem, dającym mi rady tak jak stworzenia niebiańskie pokazywały Ebenezerowi Srooge’owi przyszłe skutki jego doczesnych działań?
- Jak zawsze masz skłonność do wyolbrzymiania spraw – towarzysz uśmiechnął się sennie – Jak już powiedziałem wcześniej, nie masz powodów, żeby zacząć się martwić. Pamiętaj tylko o tym co wcześniej powiedziałem. A teraz muszę już iść… - powoli tajemnicza mgła zaczęła się kłębić i oblewać jego ciało białawą poświatą.
- Do zobaczenia wkrótce – powiedział znikając.
***
- To tylko sen – próbował uspokoić się chłopak owinięty dookoła haftowaną pościelą. Oderwał wzrok od srebrzystego księżyca, którego lśnienie przeświecało przez okiennice do pokoju i przeniósł je na swoje ciasno splecione dłonie. Spojrzał na staromodny zegar wiszący na przeciwległej ścianie. Wskazywał drugą dwadzieścia w nocy.
- Musisz iść spać – nakazał sobie cicho – No już.
Po  chwili jego głowa sama opadła  na miękką, pachnącą fiołkami poduszkę, a ciało ukołysał statek snów.
***
- Witaj – powiedziała wysoka dziewczyna w wieku jedenastu, dwunastu lat. Była ubrana w długą, żółtą suknię. Jej rękawy były pocerowane, ale cała kreacja prezentowała się schludnie i skromnie.
- Eee… Witam – poprawił się chłopak z głębokim ukłonem.
Dziewczyna zachichotała, a kasztanowe włosy opadły na jej porcelanową twarz.
- Spokojnie nie przyszłam tutaj, że by zaprowadzić cię jak nieszczęśnika na gilotynę.
- „Opowieść o dwóch miastach”? – zapytał ze zdziwieniem.
- Tak. Czyżby pan został zaskoczony?
- I kto tu jest poważny? – zapytał ze śmiechem. Dziewczyna dołączyła do niego. Jej perlisty śmiech odbijał się echem od skał.
-  „Proszę pomyśleć niekiedy, że na tym podłym świecie jest człowiek, który z radością odda swoje życie, aby zachować koło pani inne życie, o wiele droższe jej niż własne.” – zacytowała cicho.
-  „A więc taki normalny pies warczy, kiedy jest zły, a macha ogonem, kiedy ma powód do radości. Ja zaś warczę, kiedy jestem zadowolony, a macham ogonem, kiedy ogarnia mnie wściekłość. Dlatego jestem zbzikowany.” – odpowiedział równie cicho z uśmiechem.
- „Alicja w Krainie Czarów”? Nigdy tego nie lubiłam i z pewnością nie polubię. Ale idealnie cię opisuje.
- Czy nie jest ci zimno? – zapytał nagle. Jej bose stopy wtapiały się głęboko w trawę.
- Nie. Nie czuję zimna ani ciepła. Przyszłam tutaj, żeby coś ci powiedzieć. A mianowicie, zawsze pamiętaj, że będę przy tobie. Zawsze. Nie ważne co ci powiem, nieważne jak bardzo zranię. Nigdy cię nie opuszczę. Rozumiesz?
- Chyba tak. Ale nie mam pojęcia dlaczego…
- Tym na razie nie musisz się martwić. Do zobaczenia. – powiedziała i zniknęła we mgle.
***
 - Wszystkiego najlepszego Gwilym! – chłopak poczuł ciężar na brzuchu. Powoli otworzył oczy. Wpatrywały się w niego dwie pary identycznych niebieskich oczu.
- O co chodzi? – zapytał nieprzytomnie.
- Oj głuptasku czyżbyś zapomniał? – zapytała ze śmiechem jego starsza siostra.
- O czym? – zapytał, patrząc na Ellę.
- Dziś są twoje urodziny. Twoje urodzinnny. Twotwotwoje dwuwunaste urourodziny. – zapiszczała Cecily. – Will chodź ze mną zatańczyć. Proszę, prosz, proooszęęę – błagała dziewczynka.
- No dobrze – powiedział ze śmiechem solenizant – na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, ale zgasł po jego następnych słowach – tylko daj mi się przebrać.
- No już, Cecy. Daj braciszkowi się ubrać. Przecież nie chcemy, że by rodzice przyszli na górę i zobaczyli swojego syneczka w wielkiej czapce Ebenezera Scrooge’a.
Will naburmuszył się, słysząc te słowa. Po chwili usłyszał chichot.
- Popatrzcie na siebie – wykrztusiła Ella.
Will i Cecily popatrzyli na siebie w lustrze. Na ich twarzach malowała się identyczna, niezadowolona mina. Cała trójka wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Ella, Will, Cecily! Chodźcie na dół – usłyszeli głos swojej rodzicielki, dochodzący z bawialni.
- Will już cię zostawiamy byś w spokoju mógł zdjąć swoją cudowną czapkę.- Ella posłała mu uśmiech.
- Ale ja wcale nie mam…
- No już, już. Nie tłumacz się, blaciszku – Cecily pokazała mu język.
Po chwili wyszły z pokoju, zostawiając chłopaka samego. Zanim drzwi zatrzasnęły się za nimi, zdołał usłyszeć:
„Cecily po pierwsze mówi się braciszku, a po drugie nie wolno pokazywać komuś języka.
To jak mam kogoś  zdenerwować?
Powiedz mu coś?
E nie. To nudne.”
***
     Po kilkunastu minutach Will zbiegł, przebrany w świeżą koszulę z podwiniętymi rękawami, po schodach. Wszedł do bawialni, próbując uspokoić galopujące serce. Już nie mógł się doczekać, by dowiedzieć się co jego najbliżsi przygotowali dla niego.
      Przy stole siedziała już cała jego rodzina: mama, tata i dwie siostry.
- Słoneczko – jego mama mocno go przytuliła – Wyspałeś się? Słyszałam w nocy hałasy dochodzące z twojego pokoju.
- Tak mamo. Miałem zły sen.
- O czym był? – zapytał tata, który zawsze chciał wiedzieć co w nocy śniło się jego dzieciom.
- Nic ciekawego. Wzgórza, zachód słońca, zwyczajne obrazy. Ale czułem się dziwnie – wolał przemilczeć fragment dotyczący dziwnych, podwójnych odwiedzin.
- Margareth proszę podaj śniadanie! – zawołała mama. Po chwili do pokoju weszła kobieta niosąca w rękach półmiski z pieczywem, marmoladami, jajkami, boczkiem i inną żywnością przeznaczoną do spożycia podczas śniadania. Po nich na stole pojawiły się dzbanki pełne herbat i mleka. Will zauważył z uśmiechem, że wszystkie dania należały do jego ulubionych. Choć jeśli miał być szczery to rzadko coś mu nie smakowało. W związku z tym potrawy zbytnio nie różniły się od tych podawanych w inne dni.
- Smacznego – powiedzieli równocześnie domownicy i zaczęli jeść.
- Mmm. Jakie dobre. Margareth przeszłaś dzisiaj samą siebie – komplementował ją tata.
- Czego bym nie zrobiła dla mojego chłopaczka? – zapytała z czułością kucharka, tarmosząc włosy solenizanta.
- Margot* proszę nie niszcz mi mojej starannie ułożonej fryzury.
- A kto ją ułożył? Poduszka? – zapytał ze śmiechem tata.
- Tak – oparł dumnie – To najlepszy fryzjer na świecie.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- To teraz najważniejsza sprawa – powiedziała mama – coś na co wszyscy, a zwłaszcza mój kochany syneczek, czekali.   
- Prezenty! – zawołali gromkim chórem Will, Ella i Cecily.
***
    Will i cała jego rodzina stali z tyłu domu i patrzyli na wielką wierzbę wyrastającą tuż przed ich oczami.
- I co braciszku? Przyjmujesz wyzwanie? – zapytała zadziornie Cecy.
- Przyjmuję – odpowiedział z uśmiechem.
- A więc, jeżeli Cecily pierwsza wejdzie na drzewo, wtedy Will przez tydzień nie jeździ na Hengroenie**, a jeśli wygra Will wtedy Cecy przez tydzień nie będzie jadła przepysznych czekoladowych ciastek.
- A więc… trzy… dwa… jeden… wyścig czas zacząąąććć! – wykrzyknął Edmund. Will szybko chwycił rękami najbliższą gałąź, jak najszybciej się podciągnął i zaczął wspinać coraz wyżej, po coraz cieńszych gałęziach.  Gdy był już prawie na szczycie, jego oczom ukazał się niezwykły widok. Między konarami znajdował się domek. Z ziemi był ukryty, a i na drzewie był ledwo widoczny. Rozejrzał się dookoła szukając wzrokiem swojej młodszej siostry, lecz nigdzie jej nie było.
- I jak Will znalazłeś coś ciekawego na górze? – zapytał szczęśliwy tata.
- Tak. – odpowiedział.
- I jak ci się podoba?
- To jest… jest… - William nie umiał wykrztusić słowa.
- Byłeś w środku? – zapytała Cecily.
- Nie.
- Rozejrzyj się uważnie.
Will obejrzał się. Na jednej z gałęzi wisiał pojedynczy złoty kluczyk. Wziął go, wsadził do zamka i otworzył drzwiczki.
     Jego oczom ukazał się niezwykły widok. Cały domek pokryty był tapetą z kwiecistym motywem. Na oknie powiewała ręcznie haftowana firaneczka. Pod ścianami stały: biurko, głęboki fotel, stołek, stoliczek, kinkiet na świecę, łóżko oraz regał pełen jego ulubionych książek. Wszystko co było mu potrzebne do spokojnego czytania.
     Po kilkunastu lub kilkudziesięciu minutach zsunął się na ziemię. Jego rodzina była tam, gdzie ją zostawił.
- I jak ci się podoba? – zapytała mama.
- Cudowny prezent. Skąd wiedzieliście?
- Po pierwsze wszyscy wiemy, że uwielbiasz czytać. Chcieliśmy, abyś nie musiał robić tego co kochasz leżąc do późna przy kominku, a następnie zasypiać na dywanie z powieścią na piersi. Zaczęliśmy się wszyscy zastanawiać jak można by było to zmienić. To Ella podsunęła nam pomysł, aby stworzyć dla ciebie twoją własną przestrzeń, twoje sanktuarium, w którym nie musiałbyś słuchać trzaskania talerzy, bieganiny sióstr, czy innych dźwięków.  I tak postanowiliśmy wybudować domek na drzewie.
- Jest cudowny. Dziękuję. Czy mógłbym go wypróbować?
- Oczywiście synku – odpowiedziała po czym wszyscy skierowali się do domu, zostawiając Willa samego. Powoli wspiął się na drzewo, by po chwili usiąść w głębokim fotelu rozkoszując się lekturą. Na pierwszej stronie „Olivera Twista” zobaczył dedykację:
Naszemu kochanemu Synkowi –
Już na tyle dużemu, że chyba nie wypada dalej go tak nazywać, ale cóż…
Wszystkiego najlepszego
Mama i Tata


Zaciekawiony sięgnął po „Kamień księżycowy”.***

Może po lekturze tej książki pomożesz mi dowieść,
że to Cecily zabrała moją ulubioną, granatową spinkę.
Mojemu ukochanemu, dwunastoletniemu (aleś ty stary, a ja dalej taka młoda) bratu
Ella



Na końcu otworzył „Hamleta”

„Słabości, twe imię kobieta!”
Naprawdę? Co ty czytasz Gwilym?
Chyba muszę pójść do mamusi
I powiedzieć, że uważasz kobiety za słabość.
A wiesz jak zareaguje, prawda?
Kłaniająca się w pas
Cecily


 Will zaczął się głośno śmiać po czym wziął do ręki "Kamień Księżycowy" i dał pochłonąć się mu całkowicie...
    Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, chłopak zszedł powoli i poszedł do stajni. Po chwili pędził galopem na Hengroenie po najbliższych wzniesieniach. Zatrzymał konia na szczycie jednego z nich i spojrzał na zachodzące słońce ukazujące się przed jego oczami. Na złote promienie odbijające się w najbliższym jeziorze. „To miejsce wydaje mi się dziwnie znajome” – pomyślał. Nie obawiaj się przyszłości. Krocz przez teraźniejszość pewnie i z uniesioną głową, a nie straszne ci będzie jutro.
- Kto to powiedział? – zapytał Will samego siebie. – Ach tak. Ten srebrny chłopak w moim śnie.
     I w tym momencie zorientował się, że w swoim śnie znajdował się dokładnie w tym miejscu, gdzie teraz stał. Rozejrzał się dookoła, lecz nie ujrzał ani mgły, ani chłopaka, ani dziewczyny.
   A gdy tak patrzył na dzień powoli przeradzający się w noc uświadomił sobie jedną rzecz. Że naprawdę nie boi się przyszłości. Że gdzieś tam wysoko lub tuż obok niego jest ktoś, kto zawsze będzie przy nim. Nawet w najtrudniejszych chwilach.

 Zawsze pamiętaj, że będę przy tobie. Zawsze. Nigdy cię nie opuszczę.




*Will nazwał kucharkę Margot (czyt. Margo). Nazywano tak siostrę króla Francji (XVI wiek), mającą na imię Małgorzata. Była żoną Henryka Burbona. Mnie osobiście kojarzy się z nocą św. Bartłomieja (23/24.08.1572r.), gdyż to właśnie z powodu ich ślubu do Paryża przyjechało wielu przedstawicieli szlachty hugenockiej (Henryk był ich przywódcą, hugenoci to wyznawcy kalwinizmu we Francji), a to dało pretekst do zabicia ich przez szlachtę katolicką.

**Hengroen był ogierem króla Artura według walijskiej opowieści „Culhwch ac Olwen”, więc myślę, że właśnie od niego pochodzi nazwa ulubionego konia Willa. Na marginesie dodam, że to właśnie na nim Will uciekł z domu, a potem sprzedał za niezbyt dobrą cenę, mimo wielkiego żalu, gdyż to właśnie na nim Will nauczył się jeździć konno.

 ***„Kamień Księżycowy” autorstwa Wilkie’ego Collinsa uważana jest za pierwszą detektywistyczną powieść w języku angielskim. Dlatego też Ella uważała, że Will nauczy się paru sztuczek dedukcji i rozwiązywania zagadek.



I jak? Co myślicie? Miało być na 10 listopada, ale jest dopiero dzisiaj :( Życzę wesołych, trochę spóźnionych urodzin Williama Herondale'a.<3



1 komentarz: