sobota, 28 czerwca 2014

Połowa I rozdziału "Przeznaczonych..."(mojej książki)

   Mimo że nie skończyłam jeszcze pisania I rozdziału, wstawiam tutaj połowę(myślę, że to będzie połowa :) ). Od jakiegoś czasu zastanawiałam się jaki tytuł nadam tej serii (mam nadzieję, że starczy mi zapału i pomysłów na stworzenie trylogii, albo czegoś dłuższego) i wymyśliłam nazwę "Przeznaczeni...".



Rozdział I

 

 I porzuciwszy gniew

 

 
I porzuciwszy gniew, nadzieję, pychę,
Wolni od pragnień i wolni od burz,
Dziękczynnych westchnień ślemy modły ciche.

Algernon Charles Swinburne, Ogród Prozerpiny  

                                                                                ( Przełożył Wilam Horzyca)

 

 

 

 

 

Marzec 1880 rok, Londyn

   Nóż utknął dokładnie w środku okręgu. William Butlerin odgarnął z twarzy mokre od potu czarne włosy. W tym pokoju zawsze najlepiej mu się myślało. Mógł oderwać się od całego zamętu w jego życiu.
   Jeszcze nie dawno nie różniło się ono zbytnio od egzystencji każdego Boskiego Mówcy, ale wszystko się zmieniło parę miesięcy temu, kiedy jego najlepsza przyjaciółka dosłownie zniknęła. Wszyscy szukali jej przez wiele dni, tygodni, które przeradzały się w miesiące, ale w zamian nie dostali nawet strzępu jakiejkolwiek informacji. Chłopak spędził wiele nocy na zastanawianiu się co się dzieje z jedyną osobą na świecie, która umiała czytać z jego twarzy jak z książki. Tylko kiedy był sam pozwalał sobie na momenty melancholii i refleksji. Przy innych zachowywał się jak najnormalniej się dało zważywszy na to, że jedna z najlepszych Boskich Mówczyni, a do tego bardzo młoda dama została porwana. Chłopak chodził wszędzie, pytał o nią wszystkich. Jednak nie dowiedział się niczego interesującego. 
   Kiedy zamykał oczy ciągle widział jej przejętą twarz kiedy coś działo się z jednym z jej ulubionych bohaterów książkowych, które przeradzało się w przerażenie kiedy chłopak wchodził do pokoju i krzyczał, że bohater, o którym dziewczyna akurat czytała nie żyje. Potem oczywiście dostawał tą książką po głowie, ale było to warte ujrzenia jak jej oczy jaśnieją w mroku.
   Teraz William to utracił. Kiedyś większą część dnia spędzał na rozmowach z przyjaciółką, a resztę na treningu. Teraz nie miał co robić, więc cały dzień przesiadywał w sali treningowej, nazywanej przez domowników Płótnem, wyładowując swoją frustrację i strach na ścianach i meblach w pomieszczeniu.
- Znowu niszczysz dom, Will? - zapytał ktoś zza jego pleców. Był to damski głos. William powoli się odwrócił. W drzwiach stała wysoka dziewczyna, ubrana w czerwoną suknię. Jej jasne włosy spięte były w wysoki kok, z którego wymykały się niesforne loki. Jej błękitne oczy wpatrywały się w nóż nadal wbity w krąg. – Jeśli nie znajdziesz innego sposobu na rozładowanie gniewu to za niedługo będziemy musieli przestać używać tego pokoju, ponieważ jeszcze nam się dach zwali na głowy.
- Ja nie niszczę. Ja buduję.
- A niby co?
- Nowe mięśnie na brzuchu i barkach.
- Bardzo śmieszne. – odpowiedziała gniewnym tonem, ale z uśmiechem. Jednak kiedy zobaczyła, że chłopak dalej jest smutny, zniknął z jej twarzy.
- Oj rozchmurz się. A tak w ogóle to…
- Will! Julia! Schodźcie na dół! – ktoś krzyknął z dołu.
- Wiesz o co może chodzić? – zapytał chłopak. Jednak było widać, że nie jest zbytnio zainteresowany odpowiedzią. Stał chwilę bez ruchu, czekając aż Julia coś powie. Jednak nic nie usłyszał.
- Juliet…? – tak młodzieniec nazywał Julię, kiedy chciał ją zdenerwować. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Był pusty. Z westchnieniem chłopak zszedł po schodach do bawialni.
    Na parterze było ciemno. Ani jedna świeca nie była zapalona. Chłopak zaczął odczuwać niepokój. W domu nigdy nie było ciemno. Zaczął iść na oślep do bawialni, dotykając ściany opuszkami palców. Po paru chwilach poczuł, że wszedł na perski dywan. Był na miejscu. Ale dalej było ciemno. Powoli zaczynał się bać. „A jeśli coś się stało. Może teraz osoba, która porwała Char przyszła zabrać resztę osób, dzięki, którym nie wpadłem w paranoję.”- myślał chodząc po ciemnym pokoju. Nagle uderzył o coś nogą. To „coś” miało bardzo dziwny kształt i przypominało trochę…  . Nagle chłopak usłyszał szepty, a po chwili wszystkie światła rozbłysły.
- Niespodzianka! - usłyszał. Zaczął mrugać załzawionymi oczami. Kiedy już widział wyraźnie zorientował się, że wpadł na stopę mężczyzny, który stał przed nim. Był wysoki, barczysty, o prostych, czarnych włosach i fiołkowych oczach. Obok niego stała kobieta. Sięgała mu do podbródka. Była drobna i szczupła. Jej gęste brązowe, kręcone włosy okalały jej twarz, a w zielonych oczach czaiły się wesołe iskierki, ale jeśli lepiej się przyjrzało to widać w nich było lekką obawę.
- Mamo, tato, o co chodzi?
- A jak myślisz?- zapytał wysoki mężczyzna, o czekoladowych oczach i włosach. Obok niego stała Julia oraz jej brat bliźniak John. Obydwoje mieli takie same blond włosy i błękitne oczy.
- Nie wiem Teodorze.
- Jaki jest dzisiaj dzień?- zapytał tata Willa.
- Piątek.
- A data?
- 19 marzec 1880 rok.
- Czyli….?- widząc puste spojrzenie syna jego tata powiedział – Twoje siedemnaste urodziny.
- Rzeczywiście.
- Zapomniałeś kiedy są twoje urodziny syneczku?- zapytała z czułością jego mama.
- Nie mamuś. Po prostu nie sądziłem, że będziemy je świętować.
- Dlaczego, by nie?
- Char zaginęła, nie wiemy co się z nią dzieje. Nie sądzę, żeby to był dobry czas na zabawy.
- To, że twoja najlepsza przyjaciółka zaginęła... - widząc, napinające się ramiona Willa kobieta powiedziała - Leonard!- ostrzegła męża.
- Co, Lucie?- szepnął - musimy z nim porozmawiać…
- To, że nasza siostra zniknęła, nie oznacza, że musimy pogrążać się całkowicie w rozpaczy. - powiedziała Julia - Nam też jest bardzo ciężko, ale nie możemy myśleć 24 godziny przez całe dnie tylko o tym, bo naprawdę możemy tego psychicznie nie wytrzymać. A więc, stwierdziliśmy, że najlepiej dla wszystkich będzie jeśli choć na chwilę wszyscy będziemy świętować. A nie ma na to lepszej okazji niż urodziny.
- No nie wiem. Lepszym może być np. Boże Narodzenie.- powiedział Will
- Ona tak tylko powiedziała, żeby cię udobruchać. Chodziło jej raczej o to, że ty, a dokładniej twoja duma będą bardziej zadowolone. – poprawił swoją siostrę John.
- No nie wiem…
- A nie chcesz zobaczyć swoich prezentów? Nie wiemy, czy da się je zwrócić. – zaczęła podpuszczać go mama.
- Tymi prezentami to mnie przekonałaś. – powiedział z uśmiechem solenizant.
- Willi! – chłopak natychmiast obrócił się, słysząc to określenie. Tylko jedna osoba nazywała go w taki sposób. Nie mylił się. Z kuchni wybiegła jego piętnastoletnia sistra Stephanie. Jej długie, brązowe włosy tworzyły jeden wielki, artystyczny nieład. Jej niebieskie oczy błyszczały ze szczęścia. Rzuciła się mu na szyję, omal nie przewracając. Chłopak objął ją i odwzajemnił uścisk. Stephanie była jedyną osobą, która rozumiała jego rozterki. Jedyną osobą, która naprawdę go rozumiała.
- Wszystkiego najlepszego! – wykrzyknęła, kiedy wypuścił ją z objęć.
- Stephie! Dlaczego zniszczyłaś swoją piękną fryzurę,, nad którą tak długo pracowałam? – zapytała z wyrzutem mama.
- Przepraszam mamusiu – dziewczyna zrobiła skruszoną minę. Pani Butlerin zmiękła.
- No dobrze kochanie. Nic się nie stało. Tylko następnym razem jej nie niszcz.
- Oczywiście – dziewczyna pokiwała głową.
  Wszyscy w bawialni wybuchnęli śmiechem. Każdy wiedział, że siostra Willa nienawidziła mieć związanych włosów. Wolała biegać po ogrodach, otaczających dom państwa Butlerin z rozpuszczonymi włosami. Bardzo często chowała za nimi twarz oraz uwielbiała ich delikatne łaskotanie na karku. A jej słodkie loczki, powstające wskutek wilgotnego powietrza, więc bardzo często rozczulały wszystkich, a to była przydatna broń, jeśli chciało się czegoś dokonać w domu.
- Czas na tort – oznajmił uśmiechnięty tata Williama. Poszedł do kuchni po ciasto. W przeciwieństwie do większości rodzin, w tej części klanu to mężczyźni gotowali. Kobiety też, ale nie było twardo określone, że tylko kobiety mają zajmować się gospodarstwem.  
   Kiedy zniknął w sąsiednim pokoju, wszyscy podeszli do stołu. Był to okrągły mebel, zrobiony z mahoniu. Dookoła niego znajdowało się osiem krzeseł. Obite zostały wygodnymi poduchami, aby można było długo biesiadować. Siedzenia nie były podpisane, ale i tak każdy wiedział gdzie jest jego miejsce. Will zajmował miejsce, na którym najczęściej zasiadał pan domu, czyli Leonard. Odstępowano od tej zasady tylko wtedy, gdy któreś z dzieci państwa Butlerin miało urodziny. Chłopak czekał na swojego ojca na szczycie stołu. Po jego lewej stała jego siostra. Obok niej znajdowały się miejsca ich rodziców, następnie wujka Johna, Julii i Charlotte, Teodora, na którego przyjaciele i rodzina mówili najczęściej wujku Teo lub po prostu Teo. Obok niego stały krzesła, które miały zostać zajęte przez Johna i Julię. Tylko jedno krzesło było wolne. Miejsce po prawej solenizanta. To puste miejsce było dla Willa niczym cios w serce. Miało być zajęte przez Charlotte Miltonin, młodszą siostrę Johna i Julii, a jego najlepszą przyjaciółkę. Przez cały rok dziewczyna z niecierpliwością wyczekiwała dnia jego rodzin. Wyczekiwała go nawet bardziej niż on. Cały czas chodziła i mówiła mu, że przyszykowała dla niego coś wspaniałego. To jeszcze bardziej rozbudzało jego ciekawość, a był z natury bardzo ciekawskim chłopakiem. Niestety, prawdopodobnie już nigdy nie miał się dowiedzieć co to było.
- Mmm... Pyszny tort. – powiedział rozmarzonym głosem John.
- Will. – szepnęła Stephanie – Willi siądź.
   Do chłopaka dopiero po chwili dotarł sens słów wypowiedzianych przez jego siostrę. Zorientował się, że ciągle stał, mimo że reszta już od kilku minut spożywała jego tort urodzinowy, a John jadł już trzeci kawałek. Po cichu opadł na krzesło, patrząc pustym wzrokiem na swoją porcję.
- Willi – chłopak przeniósł swoje spojrzenie z talerza na Stephie – Kiedy znajdziemy Charlotte to dostaniesz swój wymarzony prezent.
    Młodzieniec nie mógł pojąć jak to się stało, że tylko jego młodsza siostra, która miała całkowicie inne problemy niż on, najbardziej ze wszystkich obecnych przy stole wiedziała co go trapi oraz jak mu pomóc. Może chodziło o to, że byli rodzeństwem. Relacja ta zawsze podlegała innym regułom niż wszystkie inne. A może chodziło też o to, że Char była autorytetem dla Stephanie, więc teraz dziewczynka chciała być taka jak ona, a to Char zawsze była tą, która pocieszała Willa.
- Czas na prezenty! – wykrzyknęła uśmiechnięta mama. Podbiegła do swojego małego dżentelmena (tak go nazywała) i pociągnęła go w kierunku schodów. 
 
I jak? Podoba się? :)

 

piątek, 27 czerwca 2014

Czy będzie ekranizacja "Miasta Popiołów"?

Przeszukiwałam dzisiaj internet w poszukiwaniu jakiś informacji, dotyczących ekranizacji "Miasta Popiołów". Wynikiem mojej pracy jest ta oto strona:

http://paranormalbooks.pl/2014/06/26/swiat-kolejna-czesc-filmowych-darow-aniola-jamie-bedzie-jacem/

Czy Cassie żartowała, albo ja źle zrozumiałam, ale czy naprawdę w pierwszym scenariuszu do drugiej części Magnus miał być burmistrzem, a Clary rozdwojona w sobie? Czy scenarzysta poskradał rozum?!

Osobiście chciałabym, aby film wyszedł jak nie w te wakacje(wiadomo, że nie wyjdzie), to w przyszłym roku. A wy?

środa, 25 czerwca 2014

Kolejny fragment prologu mojej powieści

 Mam dla Was kolejny - i ostatni - fragment prologu mojej powieści.
Pod pierwszą częścią przeczytałam komentarz, w którym zadano mi pytanie, czy ta powieść jest historią matki Tessy. A więc odpowiem na to pytanie: To nie jest historia mamy Tessy. Jest to wytwór mojej wyobraźni, który nie dotyczy Nocnych Łowców, ani żadnych prac Cassandry Clare. Jest to moja próba na napisanie mojej własnej książki. No i oczywiście przepraszam, jeśli coś wyda Wam się podobne do DA, czy DM lub jeszcze innych pozycji. :)


***

 

Opuszczona wyspa, znajdująca się w Ameryce Środkowej: luty 1880

 
   Na polanie było rozpalone wielkie ognisko. Ogień wznosił się na wysokość ponad 5 metrów. Dookoła paleniska siedziały dwie kobiety, trzymając w rękach długie łabędzie pióra, koloru sadzy. Przesuwały nimi, tworząc dziwne wzory z ognia i dymu.
- Siostro - odezwała się jedna z nich. Nie  wyglądały na spokrewnione. Jedna z nich wyglądała jak królewna. Jej włosy były błyszczące, kręcone, była ubrana w długą, czerwoną suknię, idealnie dopasowaną w tali. Druga była cała brudna, jej włosy były splątane, a ubranie zakurzone i podziurawione.
- Tak, Adversity? O co chodzi?
- Heppinessi, teraz musimy zająć się Charlotte Miltonin.
- Och. Ona jest naszym największym problemem. Ale nie możemy zostawić jej życia pod znakiem zapytania. Jej przyszłość jest w naszych rękach.
- Co z nią zrobimy? Mówcy już nie wytrzymają długo. Zwłaszcza ten młodziak. Nie potrzeba nam kolejnej wojny. Jeśli czegoś nie zrobimy to rozpęta się piekło.
- Wiem. Musimy im pomóc w jej odnalezieniu.Tylko czy zgodzi się z nami On?
- Mam nadzieję, że tak.
- Ale ona jest jego ulubienicą.
- Mimo wszystko pozwolił jej na cierpienie i poniżenie. Chyba najlepiej będzie jak go spytamy.
- Masz rację.
- Wezwij go - powiedziała Adversity i podała jej pióro. Heppinessi wzięła je, a następnie wypowiedziała słowa w języku, który brzmiał jakby obdzierano kogoś ze skóry. Nagle spomiędzy płomieni wyłonił się jakiś kształt. Przerodził się on w wysokiego, barczystego mężczyznę o długich bokobrodach. Miał włosy niebieskie, jak spokojny ocean, a oczy w kolorze mułu na morskim dnie. Był ubrany w czarny płaszcz, sięgający do ziemi. Posuwistym krokiem podszedł do kobiet. Był tak wysoki, że czubki ich głów sięgały mu do piersi.
- O co chodzi Szwaczki?
- O Charlotte. - odpowiedziała Adversity.
- Ja chcę tylko, aby przeżyła to wszystko. Obojętnie w jakim stanie. Najważniejsze, żeby był potomek.
- Ale ona już powoli się wykańcza. Jeśli czegoś nie zmienimy to ona wykończy się i umrze - kiedy Adversity tylko wypowiedziała te słowa, tajemniczy mężczyzna zachwiał się i zakrył usta ręką.
- Nawet nie wypowiadaj takich bluźnierstw!
    Heppinessi, która podczas tej rozmowy podeszła w stronę płomieni, teraz odwróciła się do rozmówców i powiedziała
- Jeśli nie wierzysz to spójrz.
   Mężczyzna podszedł. Widać było, że nie wierzy w to co mówią siostry. W płomiennym dymie pojawił się obraz. Widok zrobił piorunujące wrażenie na panu. Bardzo zbladł.
- To straszne. Dobrze. Niech się jej polepszy. – nagle uśmiechnął się okrutnie – Ale to ja sam zdecyduję jak i dzięki komu to wszystko się skończy.
   Po tych słowach podciągnął poły płaszcza, odsłaniając tors pełen blizn, i wszedł w ogień.
- Co teraz zrobimy?- zapytała Adversity.
- Chyba usunąć się na bok i czekać na rozwój wydarzeń.
- A jak coś jej się stanie? Wiesz, że ta kobieta nigdy nam nie wybaczy jeśli jej potomkom coś się stanie.
- Wiem. Ale na razie musimy czekać. Jeśli będzie źle wtedy wkroczymy. Dobrze?
-  Tak, dobrze. Masz rację siostrzyczko. Teraz musimy czekać.
   Z głośnym westchnieniem kobiety opadły na ziemię i zaczęły wpatrywać się w dym unoszący się z paleniska.

  Podoba się? Mam nadzieję, że tak. Jeśli chcecie bym dalej publikowała fragmenty, to piszcie. :)

 

 

 

 

 

 

sobota, 21 czerwca 2014

Prośba do Casssandry Clare

OMG!

Wczoraj napisałam do Cassandry Clare na tweeterze. Poprosiłam ją, aby weszła na mojego bloga, żeby przeczytać moje kochane wypociny ;), czyli sceny z "Diabelskich Maszyn" z perspektyw innych bohaterów.
A teraz trochę się boję, ponieważ to jest autorka tych książek i nie wiem jak ona zareaguje na moje prace. Teraz z niecierpliwością czekam na moment, w którym Cassandra napisze coś o moim blogu. :(

Myślicie, że mam się czego bać?
Myślicie, że spodobają się jej moje opowiadania?

Tylko bądźcie szczerzy, proszę. :)

piątek, 20 czerwca 2014

Rocznica śmierci Willa

Właśnie przed chwilą dowiedziałam się, że wczoraj, czyli 19 czerwca była rocznica śmierci Williama Herondale'a. A dokładnie 77 rocznica. A on żył 77 lat. :( Czyli, że gdyby jeszcze raz żył i umarł w tym samym wieku, miesiącu i dniu to było by to wczoraj. :'(

Czuję łzy zbierające się w końcikach oczu. :(

Ave Atque Vale.


 
 
 
Ja niestety dowiedziałam się o tym za późno, ale napiszę to sobie jutro, a w poniedziałek ubiorę się cała na biało, na znak żałoby po moim ukochanym Willu.
A Wy co zrobicie? I jak się czujecie?

niedziela, 15 czerwca 2014

Pierwsza część prologu mojej powieści

   Jakiś czas temu wpadłam na pomysł napisania własnej powieści. Po napisaniu prologu i kawałka pierwszego rozdziału stwierdziałam jednak, że to nie ma żadnego sensu. Możliwe, że moja zaczęta książka leżałaby tak nadal, gdyby nie pewna lektura, którą właśnie czytam. Jest to "Pamiętnik narkomanki" Barbary Rosiek. Może wydać Wam się dziwne, że właśnie po tej książce siadłam do komputera i zaczęłam dalej pisać, ale kiedy przeczytałam, że mimo swoich problemów związanych z próbą wyjścia z narkomanii, Basia pisze swoją historię, stwierdziłam, że ja także nie mogę się poddawać. A może stworzę fajną powieść. A więc publikuję tutaj połowę  prologu mojej książki.



 
Prolog
Dziki niepokój

 
„Twoja niedola była moją udręką; tak, truchleję
I się zatracam w twoim piekielnym nieszczęściu.
Przeszukałem wysokości i głębie, bezmiar
Naszego wszechświata z rozpaczliwą nadzieją,
Że znajdę ratunek na twój dziki niepokój.”

James Thomson, Miasto straszliwej nocy  

 

 

 

 Listopad 1879 rok, okolice Cardiff

 - Cieszę się, że doszłyśmy do porozumienia.-powiedziała otyła, ale strasznie wysoka kobieta. Jej głowa przy każdym podskoku uderzała w dach powozu. Miała na sobie mocno związaną, różową suknię. Piersi niemal wylewały się z ciasnego gorsetu. Włosy opadały na ramiona w starannie ułożonych lokach. Jednak twarz była zgorzkniała, a oczy bez wyrazu. Teraz było w nich widać triumf, a usta układały się w szyderczym uśmiechu. – Nie pożałujesz. Tylko bądź grzeczna. Bo wtedy złamię swoje przyrzeczenie i sprowadzę tutaj Tego chłopaka.
- Będę grzeczna dopóki On będzie bezpieczny, panno Du Mort. – otyłej odpowiedziała nieco niższa dziewczyna, wyglądała na ok. 16 lat. Suknia, którą miała na sobie była granatowa, podkreślająca wąską talię. Jednak po stanie jej odzienia można było zauważyć, że panienka była bita i nie raz leżała na ziemi. Dół jej ubrania był cały zabłocony, włosy w nieładzie, a lewe oko spuchnięte i cały czas łzawiło. Siedziała skulona w drugim końcu powozu, niemal przytulona do drzwi. – Czego pani ode mnie chce?- spytała lekkim tonem, mimo że wszystko w jej ciele krzyczało: „Uciekaj, uciekaj”.
- Na razie niczego, dziecko – kobieta uśmiechnęła się złowieszczo.
   Reszta jazdy minęła w ciszy. Damy nie rozmawiały ze sobą. Młodsza miała ochotę wyjrzeć przez okno, miała bowiem nadzieję, że może z ułożenia wzgórz lub ilości chmur będzie mogła dowiedzieć się w jakiej części Wielkiej Brytanii się znajduje. Niestety, zasłony nie dało się przesunąć. Przez szpary do powozu przeświecał blask Księżyca. Była noc. Raczej nie były w Anglii, chociaż czasami tam tez zdarzały się noce bez chmur. Zresztą jechały za długo; były już pewnie na obrzeżach tej części państwa. Dziewczyna zastanawiała się kiedy podróż się skończy i co się po niej stanie. Będzie miała ciężko pracować, czy siedzieć w lochach? No i czego ta kobieta od niej chciała? Wiedziała, że ona nie chce niczego od jej przyjaciela. On był tylko zachętą, żeby z nią pojechała. Gdyby nie bała się o to, że coś mu się stanie, nigdy nie zgodziła by się wsiąść do tego piekielnego powozu.
  Potem zaczęła wyobrażać sobie swoje rodzeństwo, mamę, tatę oraz najlepszego przyjaciela dziewczyny. Nagle z jej marzeń wyrwało ją głośne szarpnięcie. Konie stanęły, co oznaczało, że są na miejscu. Z zaskoczeniem poczuła dłonie odgarniające jej włosy z twarzy.  To Dame Du Mort zawiązywała jej na oczach czarną opaskę. „Żebym nic nie widziała”- pomyślała przerażona. Poczuła, że idzie po kamieniach. Trwało to ok. 10 minut. Nagle usłyszała echo swoich kroków i buty stukające o twarda posadzkę. Ktoś pociągnął ją gwałtownie w lewo. Dziewczyna uderzyła głową w pochodnię. Usłyszała pogardliwy śmiech. Zaczęła wchodzić po wysokich, szerokich, kręconych stopniach. Kiedy zaczęła myśleć, że będzie już tak wchodzić przez wieczność, poczuła jak wstążka, którą do tej pory miała związane oczy opada luźno. Zanim zdążyła choćby mrugnąć powiekami, została popchnięta. Usłyszała trzask zamykanych drzwi. Rozbłysło światło. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do jasności, zobaczyła, że znajduje się w średniej wielkości sali, na ścianach nie było żadnych obrazów, a na podłogach – dywanów. Okna były za kratami. Przy lewej ścianie stało łóżko, a przy prawej – szafa i stoliczek. Dookoła wisiały świece w kinkietach. Poczuła ramiona oplatające ją od tyłu w tali. Odwróciła się gwałtownie. Przed nią stał wysoki chłopak, miał ok. 20 lat. Był blondynem, a oczy miał białe, przez co wyglądały przerażająco, a dziewczyna poczuła wielki niepokój.
- Witaj – powiedział. Jego głos był szorstki.
- Dlaczego pan mnie obłapia? Nie znam pana.
- Uważam, że dzięki temu przestanie tu panować poważna atmosfera. Nazywam się Edgar von Schmitt.
- Ja nazywam się…
- Ci. – położył palec na jej ustach. – Wiem o tobie wszystko. Och.- powiedział w zachwycie, dotykając jej obojczyków.- Ona miała rację. Jesteś wyjątkowa.
   I zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, zaczął ją  namiętnie całować.
 ***
 
    Przed drzwiami celi siedziała Dame du Mort. Z pokoju słyszała przepełnione bólem i przerażeniem krzyki dziewczyny. Uśmiechnęła się pod nosem. Zza rogu wyłoniła się kobieta, która wyglądała tak samo jak ona. Wyjątek stanowiły włosy. Du Mort miała je czarne, a przybyszka miała je rude.
- Witaj siostrzyczko – przywitała się czarnowłosa.- Moja Death czuję, że nasz więzień jest wyjątkowy. Zobaczymy co z tego wszystkiego wyniknie. Jestem bardzo ciekawa.
- Ja też siostro. Niestety na efekty musimy trochę poczekać.
   Death siadła na krześle obok du Mort. Siostry popatrzyły na siebie, a potem wybuchnęły głośnym śmiechem, który brzmiał jak rechot żaby.
 

 Mam nadzieję, że się podoba. Jeśli chcecie, albo nie chcecie, bym publikowała na blogu kolejne fragmenty swojej powieści to piszcie to w komentarzach. :)

 

piątek, 13 czerwca 2014

Scena na balkonie - czyli kolejne opowiadanie

  Nareszcie! Przed chwilą skończyłam pisać scenę na balkonie. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Z tego co zobaczyłam jest to najdłuższe opowiadanie jakie do tej pory napisałam. Gdybyście mieli jakieś obiekcje lub sugestie to piszcie je w komentarzach, a ja postaram się poprawić. ;)

 
- Tesso?
- Wszystko w porządku. – dziewczyna powoli puszczała poręcz, jakby nie była pewna, czy starczy jej sił, aby stać prosto. Zobaczył, że jego towarzyszka spogląda na swoją suknię. Will też przesunął swój wzrok z jej oczu na dekolt. Sznurowanie było za mocno związane, więc piersi były bardzo ściśnięte. Chłopak najpierw pomyślał, że Tessa musi się dziwnie czuć w za krótkiej, o kilka cali, sukni oraz z piersiami niemal wylewającymi się z gorsetu. Jednak ta myśl szybko pierzchła, jakby nigdy się nie pojawiła. Rozejrzał się dookoła. Balkon był mały, bogato ozdobiony misternymi wzorami. Wokół balustrady wiły się pędy drzew i roślin, tworząc dziwne wzory, rzucające, przypominające potwory z koszmarów, czarne cienie na posadzkę. Światło księżycowe tworzyło srebrne refleksy na poręczy i we włosach Tessy. Ale u niej przybierały barwę ciepłego, czułego srebra, a na marmurze był to zimny, mrożący krew w żyłach kolor.
- Ja tylko… nie wiem, co się stało. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się, żebym się zmieniła i nawet tego nie spostrzegła. To pewnie wstrząs. Są małżeństwem, wiedziałeś? Nate i Jessamine. Małżeństwem. Nate nigdy nie palił się do ożenku. I wcale jej nie kocha. On nie kocha nikogo oprócz siebie. Nigdy nie kochał. – w trakcie jej wypowiedzi, Will zorientował się, że jej głos staje się coraz bardziej smutny i zrezygnowany. Chłopak wiedział, że powinni stąd uciekać, jak najszybciej powiedzieć Charlotte o Jessamine i Nacie, ale nie potrafił się do tego zmusić. Nie teraz kiedy Tessa wyglądała na taką smutną i samotną. Poczuł, że jego dłonie pocą się w czarnych rękawiczkach, więc ściągnął je i rzucił na podłogę. Od razu jego ręce owiał przyjemny, nocny wietrzyk.
- Tess.
- Przepraszam – bąknęła, odwracając wzrok od jego twarzy.
   Bojąc się, że go odepchnie, Will delikatnie dotknął jej policzka i obrócił do siebie jej twarz.
- Nie masz za co przepraszać. Byłaś świetna. Nie wypadłaś z roli.
Zobaczył cień zaskoczenia w jej szarych oczach.
- Kiedyś kochałaś brata, prawda? Widziałem twoją twarz, gdy do ciebie mówił i miałem ochotę zabić go za to, że złamał ci serce.
- Jakaś część mnie za nim tęskni, tak jak ty za swoją siostrą. Choć wiem, jaki jest, tęsknię za bratem, którego jak mi się wydawało, kiedyś miałam. Był moją jedyną rodziną.
- Teraz Instytut jest twoją rodziną.
   Nie chodziło mu o wszystkich mieszkańców, no może trochę tak, ale w szczególności miał na myśli siebie. Już czuł się tak jakby znał Tessę od zawsze i nie umiał wyobrazić sobie, życia bez niej. Nawet nie wiedział jak ono wyglądało zanim ją poznał.
   Nie mógł przestać patrzeć na jej idealną, porcelanową twarz. Na jej oczy, szeroko otwarte. Na lekko rozchylone usta, które w blasku księżyca wyglądały na idealnie wykrojone.
   Zaczął się zastanawiać, jak jeszcze niedawno mógł uważać, że pędy drzew i cienie, są przearażające. Teraz wydawały mu się miłe, niemal przyjazne. Jakby chciały ochronić ich przed okrucieństwem świata.
- Powinniśmy wracać do środka – stwierdziła cicho. Ale Will nie chciał wracać. Czuł, że coś go przyzywa, jakaś niepojęta moc każe mu zostać na tym balkonie razem z Tessą. Czuł, że to jest właściwe, że tego właśnie chce. Już tak dawno, nie mógł robić tego na co ma ochotę, a teraz na reszcie miał okazję. – Mamy niewiele czasu…
   Zrobiła mały krok… potknęła się o rąbek sukni i wpadła na niego. Kiedy ją chwycił, poczuł jej skórę tuż przy swojej, jej lawendowy zapach. A kiedy jej ramiona go objęły, palce splotły na jego karku, a twarz wtuliła się w jego szyję, poczuł, że mur ochronny, który tak starannie wokół siebie zbudował, w jednej chwili rozpadł się na tysiące maleńkich kawałeczków. Poczuł, że kręci mu się w głowie, a grunt usuwa się mu spod nóg. Gwałtownie zaczerpnął tchu, nie mogąc powstrzymać swoich uczuć, które kłębiły się w jego wnętrzu od kilku miesięcy.
- Tess. Tess, spójrz na mnie.
   Uniosła wzrok, bardzo powoli, jakby się bała. Kiedy ich oczy się spotkały, zapragnął już nigdy nie wypuszczać jej z objęć, nigdy nie oderwać wzroku od jej wielkich, hipnotyzujących, zapatrzonych w niego z czułością i pożądaniem oczu. I właśnie ten widok sprawił, że Will zanurzył palce w jej włosach i zaczął powoli, z miłością rozchodzącą się od serca do koniuszków palców, wyjmować szpilki z jej włosów. Rzucał je na jej maskę, leżącą na podłodze, cały czas nie odrywając wzroku od jej cudnych oczu. Kiedy jej długie włosy zostały uwolnione ze skomplikowanej fryzury, chłopak wsunął w nie dłonie i zaczął się nimi bawić. Nie mógł nie dotykać ich, tak samo jak nie mógł przestać patrzeć Tessie w oczy. To tak jakby wypływać statkiem daleko w ocean, nie mogąc przestać patrzeć na ojczystą ziemię. Teraz to Tessa była jego ojczystą ziemią, a on strudzonym żeglarzem, odpływającym w nieznane. Kiedy dziewczyna nie poruszyła się i nie przeszkodziła mu, poczuł jak zdenerwowanie, które kłębiło się w jego umyśle powoli wyparowywuje, zostając zastąpionym przez ogromną ulgę. Wypuścił powietrze z płuc, nie zdając sobie sprawy z tego, że wstrzymywał je od dłuższego czasu, bojąc się reakcji swojej ukochanej.
- Moja Tessa – nareszcie wypowiedział słowa, która zawsze chciał powiedzieć, a nawet w niektórych chwilach wykrzyczeć. Tym jednym określeniem chciał pokazać jej kim chciałby, aby stała się dla niego. Kimś ważnym, żeby była tylko jego, żeby mogli bez przeszkód mówić do siebie najpiękniejsze słowa jakie istniały w słowniku ludzkości. Chciał poczuć jej dłonie w swoich, delikatność jej skóry, więc bez pośpiechu zsunął białe rękawiczki z dłoni dziewczyny i odrzucił je w bok, na maskę i spinki Jessamine, już leżące na kamiennej posadzce. Następnie sam zdjął maskę i rzucił ją na podłogę. Przeczesał swoje włosy, odgarnął je na bok. Poczuł wzrok Tessy na swoich dłoniach. Wiedział, że śledzi wzrokiem ruchy jego rąk. Ostrożnie podniosła ręce do góry, próbując dotknąć jego kości policzkowych, ale on delikatnie złapał ją za nadgarstki i pociągnął w dół. Czuł ogromną chęć dotknięcia jej pierwszy. Chciał mieć ten zaszczyt.
- Nie. Pozwól, że ja cię pierwszy dotknę. Pragnąłem…
    Nie zaprotestowała, więc Will poczuł się jakby jego serce zaczęło bić tak szybko jak skrzydła kolibra. Niemal bezwiednie musnął opuszkami jej skronie, kości policzkowe. Kiedy powiódł nimi po jej ustach, chłopak pomyślał o tym, że jeszcze nigdy nie dotykał jej w taki sposób, że nigdy nie dotykał jej ust swoimi dłońmi. Było to prawie tak samo elektryzujące jak pocałunek. Wiedział, że prawdopodobnie przez długi okres czasu nie będzie mógł dotykać jej tak jak w tym momencie, więc starał się zapamiętać fakturę jej ust. Jej oddech na swoich palcach. Delikatną skórę na skroniach i kościach policzkowych. Tessa patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, podążając wzrokiem za jego dłońmi. Był oszołomiony tym, że mógł ją dotknąć, że ona dała mu to zrobić. Może była jeszcze nadzieja.
    Dziewczyna stała nieruchomo, ledwo oddychała, podobnie zresztą jak on. Nie umiał myśleć o niczym innym za wyjątkiem jego rąk na jej ciele. Wszystkie  ruchy wykonywał bez udziału woli, jakby jego ciało samo wiedziało co ma robić, czego chciało. I miało rację. Will chciał, aby dłonie nie przestawały podążać wzdłuż jej ciała. Istniała tylko ta chwila. Muzyka ucichła, wydawało się jakby dobiegała z bardzo daleka. A oni sami już nie byli na balu, pełnym gości, ale na innej planecie.
    Jego dłonie przesunęły się powoli na jej szyję, zwolniły na jej pulsie. Było bardzo szybkie, tak samo jak jego.  Palce dotarły do jedwabnej wstążki i pociągnęły za jej końce, a dłoń nagle znalazła się w zagłębieniu między obojczykami. Jej skóra stawała się gorąca w miejscu gdzie jej dotykał. On też robił się w tych miejscach gorący. Jakby ich dusze były ze sobą połączone niewidzialną nicią, dzięki której działo się z nimi to samo. Oboje płonęli żywym ogniem. Ogniem miłości i namiętności, który sprawiał, że ich wnętrza stawały w płomieniach, a ich ciała pragnęły znaleźć się jeszcze bliżej siebie, aby wspólnie ugasić, albo jeszcze bardziej podsycić pożogę w ich żyłach.
   Po chwili jego dłonie zjechały na stanik sukni. Powoli przesunęły się po wypukłościach piersi. Chłopak czuł, że zaraz ogień który trawił go od środka, wybuchnie i utworzy wielkie serce nad całą Ziemią. Nawet w swoich najskrytszych snach nie marzył o tym, że dotknie Tessy w taki sposób. A jednak. Kiedy  jego ręce dotarły do jej tali i przyciągnęły ją do siebie, tak że między ich ciałami nie został nawet milimetr wolnej przestrzeni, dziewczyna głęboko zaczerpnęła tchu, jakby nie mogła w to wszystko uwierzyć, ale nie chciała go zatrzymywać.
   Will schylił się i przyłożył policzek do jej policzka. Czuł jak dziewczyna drży z jego każdym wypowiedzianym słowem.
- Pragnąłem to zrobić w każdym momencie każdej godziny każdego dnia, odkąd cię poznałem. Ale ty to wiesz. Musisz wiedzieć. Prawda?
   Spojrzała na niego zdumiona.
- Co wiem? – zapytała. Will też był zdziwiony. Czy ona nie wiedziała co on do niej czuł? Westchnął z rezygnacją i ją pocałował.
   Całował ją delikatnie, pragnąc wyrazić nie w słowach, a w czynach to co do niej czuł. Nie chciał być zbyt nachalny. Nie był pewny jej uczuć do niego, więc chciał się upewnić, że dziewczyna nie odepchnie go jak tylko dotknie jej ust swoimi. Składał powolne, lekkie pocałunki na jej ustach, pragnąc przekazać jej swoje uczucia wobec niej. To, że jest mu droga, niezastąpiona. To, że pragnął jej od pierwszego momentu kiedy się spotkali. To, że chciał jej powiedzieć, że uważa ją za wojownika, za kogoś bardzo silnego psychicznie, kogoś kto umie wiele znieść. Chciał, aby dowiedziała się, że za każdym razem kiedy ją spotykał, czy to w jadalni, na korytarzu lub w bibliotece, chciał porwać ją w ramiona, przytulić, pocałować, zwierzyć się ze wszystkich problemów. Powiedzieć, że jego marzeniem jest po prostu patrzeć jak dziewczyna czyta, jak jej oczy rozszerzają się powoli, na każdej kolejnej stronie. Że ubóstwia sprzeczać się z nią i przekomarzać. Że jest marzeniem jego duszy. Że nikogo nie kocha tak mocno jak jej i na pewno nikogo już tak mocno nie pokocha. Że jego serce obudziło się i otworzyło na miłość i nowe doznania w dniu kiedy wszedł do jej pokoju w Mrocznym Domu.
     Tessa objęła jego kark. Wplotła palce w ciemne pasma. Poczuł, że powoli traci nad sobą kontrolę. Objął ją mocniej, myśląc w duchu o tym, żeby nie zacząć całować jej tak jak chciała jego dusza: bez opanowania, jakby nie istniało na świecie nic ważniejszego. Czuł, że drżą mu ręce. Nie wiedział jak długo będzie w stanie się hamować. Przesunął delikatnie językiem po jej wargach, nie mogąc się powstrzymać. W tym samym momencie poczuł, że dziewczyna gwałtownie zaczerpnęła tchu i przysunęła swoje drżące ciało bliżej jego. On sam nie wiedział jak to się stało, że był jeszcze w stanie myśleć o czymś innym niż o dotyku ust Tessy, o ich smaku, fakturze, delikatności i miękkości. O tym, że ona jednak nie jest mu obojętna. Że ten ogień nie pali się tylko w nim. Czuł bicie serca dziewczyny na swojej klatce piersiowej - nie, na całym ciele, tak jakby tempo jej oddechu i pulsu potrafiło przenieść się w jego ciało i powoli sprawiało, że jego puls starał się być dokładnie taki sam jak Tessy.
- Will – wyszeptała, nie przestając całować go ani na chwilę. Czuł jakby zaraz miał eksplodować. Czuł ciepło w brzuchu, które przenosiło się razem z gorącą krwią w każdy zakamarek jego ciała. – Will nie musisz być taki ostrożny, nie roztrzaskam się. - Czuł, że żar w jego wnętrzu jeszcze bardziej przybrał na sile, gdy usłyszał jej głos: pełen pożądania i akceptacji. Pragnienia i adoracji. Miłości i ponaglenia. Wszystko czemu Will nie umiał się oprzeć.
- Tesso – jęknął. Czy ona nie wiedziała, że on wcale nie chciał być taki delikatny? On robił to wszystko dla niej. Ale kiedy dziewczyna skubnęła jego wargi zębami, poczuł, że cała jego silna wola w jednej chwili legnęła w gruzach. A zawsze myślał, że był uparty i potrafił postawić na swoim. Jednak tak było do czasu, kiedy poznał Tessę. Wtedy wszystko się zmieniło. Przy niej nic nie było takie same. Nawet jego zachowanie względem innych osób.
     Położył dłonie płasko na jej plecach i przyciągnął ją do siebie tak, że stykały się każde kawałki ich ciała. Jak puzzle. Poczuł się tak jakby w momencie, w którym poczuł ciało Tessy tuż przy swoim, ocierające się delikatnie o niego, odzyskał część duszy, tą należącą tylko i wyłącznie do dziewczyny, którą właśnie całował. Jakby od początku ich istnienia wiadome było, że kiedyś on i ona pocałują się i będą zachowywać tak jakby byli jednym ciałem. Kiedy on brał wdech, ona wydychała powietrze. Ich pocałunek przestał być delikatny. Will zaczął ją całować coraz mocniej i głębiej. Jedną dłoń wsunął w jej włosy, a drugą błądził po jej całym ciele, z każdym ruchem przyciągając ją jeszcze bliżej.
    Tessa odpięła szybko, drżącymi palcami, poły jego marynarki i wsunęła pod nią ręce. Zaczęła przesuwać nimi po jego ciele obleczonym jedynie cienką koszulą. Sunęła dłońmi po jego plecach, ramionach, torsie, brzuchu. Czuł się jakby zaraz ogień trawiący cały jego organizm, ten sam ogień który miała też w sobie Tessa, miał wybuchnąć, eksplodować. Sprawić, że Will i Tessa mieli zapomnieć się w sobie całkowicie. Jedyne co czuć i o czym myśleć to dotyk ich ciał; namiętne, niekończące się pocałunki. Z gardła dziewczyny wyrywały się ciche jęki, które sprawiały, że chłopak jeszcze szybciej przestawał panować nad swoim ciałem.  Przycisnął ją do balustrady, pragnąc znaleźć się jeszcze bliżej niej. Tessa odwzajemniała jego pocałunki. Zwiotczała w jego objęciach Ciągnęła go za włosy, skubała wargi; Will czuł krew na ustach, ale nie przejmował się tym. Obejmowała go coraz mocniej, przyciągając go do siebie. Wygięła plecy w łuk, przez co jego wargi zsunęły się z jej ust, dotknęły policzka, brody, aż w końcu spoczęły na jej szyi. Dziewczyna gwałtownie zaczerpnęła tchu. Will odsunął się delikatnie, bojąc się, że dziewczyna odsunie się od niego. Rozchyliła powieki i zobaczył, że jej oczy nie były już szare, a czarne. Ujrzał w nich pożądanie, czułość i miłość. Coś czego nigdy nie spodziewał się zobaczyć w niczyich oczach, gdyby ich spojrzenie skierowane było na niego. Dziewczyna wyciągnęła rękę do przodu, złapała go za rękaw koszuli i przyciągnęła z powrotem do siebie. Zaczęli się z nowu całować. Jeszcze bardziej namiętnie i ponaglająco niż wcześniej. Szarpnięciem zdjęła z niego marynarkę, a on zorientował się, że niszczy delikatne, materiałowe róże, zdobiące stanik jej sukni. Czuł, że właśnie w tym miejscu chce być i  to dokładnie o tej porze. Jakimś cudem bal maskowy u Benedicta Lightwooda stał się miejscem spełnienia jednego z jego najskrytszych marzeń. Jeszcze nigdy nie całował Tessy tak jak teraz, nawet na strychu Instytutu. Jeszcze nigdy nie byli ze sobą tak blisko.
   Nagle usłyszał szczęk otwieranych drzwi.
- Mówiłem ci, Edith, że właśnie tak się dzieje, kiedy pijesz różowe napoje.
   Następnie drzwi się zamknęły, a Tessa delikatnie odsunęła Willa od siebie.
- Wielkie nieba! – wyrzuciła bez tchu. Jej policzki i usta były zaróżowione, przez co wyglądała jeszcze piękniej. – Jakie to upokarzające…
- Nic mnie to nie obchodzi – Will przyciągnął ją z powrotem do siebie, musnął nosem jej szyję i policzki. Ciało dziewczyny nie stawiało najmniejszego oporu. – Tess…
- Wciąż powtarzasz moje imię – wyszeptała.
   Trzymała swoją rękę na jego piersi, nie pozwalając mu się do niej bardziej zbliżyć. Jednak place drugiej ręki były wplecione w jego włosy. Wydawało mu się, że czas stanął w miejscu, a on i Tessa znajdują się w dziurze między tymi czasami, tak że nikt nie mógł im przeszkodzić.
- Uwielbiam twoje imię. Uwielbiam jego brzmienie. – Przysunął się bliżej, z każdym słowem muskając delikatnie usta dziewczyny.
- Muszę cię o coś zapytać, muszę wiedzieć…
   Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała mu głęboko w oczy. Zobaczył w nich zgodę i coś takiego… Nawet nie potrafił określić co to było. Wiedział tylko, że nie potrafił tak na nią patrzeć, stać tak blisko niej bez dotykania jej ust swoimi. Więc kiedy przymknęła oczy, pochylił się i musnął wargami jej usta. Dziewczyna rozchyliła je pod jego naciskiem. Przycisnął ją mocniej do balustrady. Znowu poczuł, budzący się do życia, nie dający się ugasić pożar.
- A więc tutaj jesteście! Dajecie pamiętne widowisko, że tak się wyrażę.        
   Odskoczyli od siebie gwałtownie. W drzwiach, z długim cygarem w palcach, stał Magnus Bane, a Will miał w głowie tylko jedną myśl: „Damn!”

 
Mam nadzieję, że się podoba. Jaką scenę mam teraz stworzyć?

czwartek, 5 czerwca 2014

Witaj Warszawo!

Witaj Warszawo!
Od wczoraj jestem na wycieczce w Warszawie, więc dzień dobry dla wszystkich Warszawiaków!;-)
Właśnie siedzę sobie w autokarze, a dokładniej w wielkim korku.:-( podczas drogi do Muzeum Powstania Warszawskiego.