poniedziałek, 21 stycznia 2019

W końcu QoAaD w domu

Kilka dni temu dostałam QoAaD! Jeżeli, tak jak ja, zamówicie ją przez Świat Książki, otrzymacie brytyjskie wydanie, w którym znajdują się piękne ilustracje, a także opowiadanie, które jest kontynuacją A Long conversation z Pani Noc. Przeczytałam je sobie i muszę powiedzieć, że fani Clace będą bardzo szczęśliwi!

Ale za QoAaD na razie się na biorę, ponieważ najpierw chcę powtórzyć sobie DA i TDA a jestem dopiero na Mieście Szkła.

piątek, 18 stycznia 2019

Wszystkiego najlepszego, Jace!

Dzisiaj Jace kończy 28 lat! Wszystkiego najlepszego! Z tej okazji Cassandra opublikowała rysunek stworzony przez Cassandrę Jean oraz fragment Red Scrolls of Magic:
"- Jak tam Paryż? - zapytał Jace. - Jeżeli nie bawisz się dobrze, powinieneś wrócić wcześniej.
- Paryż jest w porządku - powiedział Alec. - Jak leci?
- Cóż, moim zadaniem jest wyglądanie świetnie oraz zabijanie demonów, i moje zadania są w porządku - powiedział Jace."


Ja bym Jace'a bardzo chętnie zobaczyła w takiej sytuacji. Zwłaszcza gdyby był moim chłopakiem (ach marzenia).

niedziela, 13 stycznia 2019

Kilka ciekawostek o bohaterach Kronik Nocnych Łowców

1. Maia i Clary wcale nie spotkały się po raz pierwszy w domu Luke'a, gdy ten chciał je sobie przedstawić. Jak się okazuje, dziewczyną, którą Clary prawie uderzyła, wskazując na Jace'a i Aleca w Pandemonium była właśnie Maia.

2. Jednym z ulubionych wspomnień Jamesa są jego rodzice, czytający jemu i Lucie. Niemal każdego wieczora, cała czwórka kładła się na łóżku i przytulała, wspólnie czytając. Gdy James i Lucie nauczyli się czytać, czytali na głos na zmiany.

3. Tessa mieszkała w Paryżu przez 10 lat. Przez pierwsze pięć razem z Magnusem. Ta dwójka stworzyła dla siebie kilka nawyków: Niedzielne Picie Herbaty o Poranku, Piątkowa Noc Taneczna oraz Sobotnie Zwiedzanie.

4. Jessamine strzegła Instytutu Londyńskiego przez wiele lat, ale jej zachowanie nie zawsze było życzliwe. Jeżeli nie podobał jej się jakiś strój jednego z mieszkańców lub gości, mogli oni zobaczyć, że ta konkretna część garderoby jakimś sposobem zniknęła.

piątek, 11 stycznia 2019

Kiedy premiera QoAaD w Polsce?

Na Tumblr Cassandry pojawiają się już pytania fanów, którzy przeczytali już najnowszą i ostatnią część TDA (których nie czytam, bo nie chcę sobie spoilerować), a my się wciąż zastanawiamy, kiedy na sklepowych półkach pokaże się polskie wydanie tego cuda.

Jak wieść gminna niesie premiera QoAaD ma ukazać się w kwietniu tego roku. Na razie nie są to jednak potwierdzone informacje, a bardziej plany, także oficjalnie ciągle nic nie wiadomo.

Jest jednak pewne wyjście z sytuacji. Jeżeli nie chcecie kupować tejże powieści przez zagraniczne strony, to na stronie Świata Książki można zamówić Queen w wersji anglojęzycznej. Na przesyłkę trzeba jednak trochę poczekać. Osobiście zamówiłam Queen w poniedziałek o ile się nie mylę, a wysyłka planowana jest na 22 stycznia. Chociaż z drugiej strony się cieszę, bo podczas sesji nie będzie mnie AŻ TAK ciągnąc do jej przeczytania.

Zastanawia mnie też, czy polska wersja będzie zawierała specjalne opowiadanie będące kontynuacją opowiadania z Lady Midnight oraz piękne ilustracje, które zawarte są w pierwszych wydaniach amerykańskich, brytyjskich (i chyba australijskich).

sobota, 5 stycznia 2019

Cykl opowiadań, które piszę, bo nie chce mi się uczyć na egzaminy i szukam wymówki - #1 - Heronchild

 Grudzień 1900 rok

- Prynhawn, da! - wykrzyknął Matthew, wchodzą do Wielkiej Biblioteki, wiedząc, że znajdzie w niej swojego parabatai. Nie mylił się. James Herondale siedział na jednej z ławek, trzymając w ręce, a jakżeby inaczej, książkę, a czarne fale jego włosów zasłaniały przystojną twarz. Na dźwięk głosu swojego przyjaciela, głowa ta uniosła się, odsłaniając tę naprawdę piękną buzię i okulary starające się chronić oczy przed zbyt wścibskimi spojrzeniami.
- Matthew, wiesz, że jest już wieczór, a nie popołudnie, prawda? - zapytał James, przesuwając się lekko, pokazując tym samym, że chciałby, aby towarzysz usiadł obok niego. Młody Fairchild zrobił to i spojrzał na swojego brata z bliższej odległości.
- Wiem, Jamie, ale bardzo chciałem się pochwalić swoją znajomością walijskiego, a niestety nie wiem jak przetłumaczyć słowo wieczór na ten wspaniały język. Czyż to nie wystarczająco dobry powód, na pomyłkę? Czy w tym przypadku można to nazwać pomyłką? A może to tylko próba zaimponowania najlepszemu przyjacielowi, otwarcie przed nim nowych możliwości porozumiewania się. Czyżbyś o tym nie pomyślał?
    James roześmiał się serdecznie i objął ramieniem drugiego chłopaka, chyba całkowicie zapominając o swojej książce, co naprawdę było wielkim wyróżnieniem, biorąc pod uwagę jak ważną rzeczą w jego życiu było słowo pisane.
    Matthew pochylił się i oparł głowę o ramię przyjaciela, zamykając oczy i uśmiechając się pod nosem, czerpiąc radość z bliskości tej konkretnej osoby, z ciepła jej ciała oraz spokojnego, równego bicia jej serca, które zawsze potrafiło go uspokoić, sprowadzić niespokojny statek uczuć z powrotem na bezpieczne wody.
- Prynhawn da, Mathew - wyszeptał James, z rozbawieniem w głosie.
- Sut dych chi?
- Yn, well - odpowiedział Herondale bezwiednie, a dopiero później zorientował się, że pytanie jak i odpowiedź zostały podane w języku walijskim, a nie angielskim. - Jestem pod wrażeniem, Matt. A także bardzo szczęśliwy.
- Naprawdę lepiej się czujesz? - zapytał, unosząc głowę, by spojrzeć dokładniej na twarz Jamesa. Dzień wcześniej kilkoro Nocnych Łowców wyśmiewało się z chłopaka, i o ile na "zwykłe" zaczepki zdążył się już względnie uodpornić, to na bardziej wyszukane zwroty, czy próbę obrazy także członków jego rodziny, Jamie reagował bardzo emocjonalnie, zresztą Matthew wcale się temu nie dziwił, mimo że uważał, iż przemoc nadawała się tylko do walki z demonami, a mimo wszystko nad nim też emocje przejęły kontrolę tego pamiętnego dnia w Akademii, którego z jednej strony nie chciał, a z drugiej chciał pamiętać.
- Tak.
- To w takim razie.... zabieram cię, Herondale.
- Gdzie?
- Zobaczysz. Ale ubierz się ładnie.
- A to, co mam na sobie nie wystarczy?
    Matthew spojrzał krytycznie na strój chłopaka składający się jedynie z czarnych, wypolerowanych butów, białej koszuli, z rozpiętym kołnierzykiem, która tylko w części była wpuszczona w spodnie, będące tego samego koloru co obuwie.
- Wyglądasz jakbyś przed pójściem na polowanie na demony przypomniał sobie, że zaraz masz pójść na pogrzeb, a później prosto po bitwie na niego pobiegł. Chodź, na pewno znajdziemy u ciebie coś nadającego się do wyjścia.
     Złapał parabatai za rękę i zmusił do wstania. Jamie ruszył się dość opornie, a następnie ramię w ramię skierowali się w kierunku jego pokoju.
      Gdy pokonali już ponad połowę drogi, co nie stanowiło dużego dystansu - przecież James musiał mieć pokój niedaleko biblioteki, żeby godzinami, które powinien był spędzić na spaniu, trwonił je na wykradaniu coraz to kolejnych pozycji do swojego pokoju, a następnie przesiadywanie z nimi przez wiele godzin - na swojej drodze spotkali tatę Jamie'ego.
- Wujek Will! -wykrzyknął Fairchild, podbiegł do mężczyzny i dał mu soczystego całusa w policzek. Will uśmiechnął się szeroko i przytulił chłopaka, próbując nie naruszyć jego układanej przez wiele godzin fryzury.
- Matthew, jak się czujesz? - zapytał, patrząc na niego.
- Świetnie, naprawdę. Właśnie idziemy z Jamie'em do jego pokoju, żeby wybrać mu jakieś ubrania.
- Idziecie na przyjęcie?
- Tak.
- Bawcie się dobrze, uważajcie na siebie, ale wróćcie do domów przed północą, dobrze?
- Oczywiście.
    Will uśmiechnął się i podszedł do swojego syna, tarmosząc mu włosy, a James niby odsunął się od taty, ale na jego twarzy rozkwitło zadowolenie, płynące z poczucia bliskości ze swoim rodzicem.
- Gdyby coś się działo, niech któreś z was wyśle ognistą wiadomość - dodał jeszcze papa i ruszył, żeby załatwić swoje własne sprawy, a chłopcy ruszyli dalej.
     Kiedy doszli tam gdzie dojść mieli, James usiadł na swoim łóżku i pozwolił parabatai wykonać całą robotę. A przynajmniej tę jej część. Wiedział, że i tak w niczym, by nie pomógł, a pewnie nawet i by przeszkadzał. Tym samym siedział, niemal całkowicie bez ruchu, patrząc jak jego towarzysz szpera w jego szafie, wyciągając co jakiś czas części garderoby, próbując pewne z nich dopasować do siebie, cały czas mrucząc jakieś wyrazy, czy nawet całe zdania pod nosem.
- Mam! Kochany, pora na przymiarkę.
   James wstał i wziął od przyjaciela naręcze ubrań, które następnie położył na łóżku. Zaczął ściągać koszulę, a następnie spodnie. Kątem oka dostrzegł jak Matt patrzy na jego ruchy, a następnie rumieni się i odwraca wzrok. James zdziwił się . Przecież to nie był pierwszy raz, kiedy któryś z nich przebierał się przy tym drugim, a jednak.... Odrzucił te myśli z głowy, na rzecz ubierania i przyglądania się rzeczom, które wybrał dla niego drugi chłopak. Po zakończeniu tych czynności, podszedł do dużego lustra i przyjrzał się sobie. Ubrany był w białą koszulę, szelki, marynarkę i spodnie (wszystko w chabrowym kolorze) oraz kamizelkę w odcieniach butelkowej zieleni. Matt stanął za nim, a następnie zaczął przeczesywać palcami jego, trochę za długie, włosy, przerzucając je odrobinę na lewy bok. Gdy fryzura przyjaciela była gotowa, nałożył delikatnie Jamesowi na głowę  kapelusz.
- Wyglądasz nieziemsko. Jak początek i koniec życia. Nieskończony kosmos, który...
- Oj, już przestań. Powiedz lepiej, gdzie mnie zabierasz.
     Parabatai uśmiechnął się szeroko.
- Zobaczysz.

***

- Matthew... gdzie my jesteśmy? - zapytał James przechodząc przez tłum ludzi.
- Nie denerwuj się - odpowiedział z uśmiechem.
    James rozejrzał się. Dostrzegł kilku Przyziemnych, a także wampirów o bladych twarzach, wilkołaków, czarowników, przyciągających uwagę swoimi strojami oraz magiczną aurą, a nawet faerie kręcące się po sali. Nawet nie wiedział, że można przyjść na takie spotkanie w Londynie. Że oni, jako Nocni Łowcy zostaną wpuszczeni. A jednak.
      Najwyraźniej Matthew znał kilkoro bywalców, ponieważ zatrzymywali się, by wymienić z  nim kilka zdań lub kiwali mu głową. A Matthew szedł wyprostowany i uśmiechnięty, patrząc i chłonąc wszystko z radością i lekką lekkomyślnością.
       Po chwili podszedł do nich mężczyzna ubrany jak lokaj, ale po bliższym spojrzeniu, Jamie zorientował się, że był to ewidentnie człowiek należący do jednego z wampirów. Był blady, z bliznami po ugryzieniach, a jednak wodził wzrokiem po jednym z gości z czystą adoracją. Nie był to właściwie mężczyzna, a jeszcze chłopak, wyglądający na zaledwie kilka lat starszego od przybyłych właśnie Nocnych Łowców. Trzymał w ręce tacę z napojami. Matthew wziął z niej dwa kieliszki, jeden podając przyjacielowi. James spojrzał na płyn, a następni upił mały łyk. Okazało się, że jest to delikatnie musujący szampan, o przyjemnym, orzeźwiającym smaku.
      Po kilku minutach w sali rozbrzmiała muzyka. Główny trzon utworu stanowiły skrzypce, wygrywając wesołą melodię, a myśli Jamesa popłynęły do swojego wujka i jego wielkiego talentu, szczupłych palcach poruszających się szybko po skrzypcach, wygrywając dźwięki łapiące za serce. Miał nadzieję, że w najbliższych dniach ich odwiedzi, by umilić dzień i dać samemu sobie okazję do gry i spotkania ukochanych osób.
       Jamie poczuł, że kieliszek wysuwa mu się z ręki i gdy oderwał wzrok od muzyków, zobaczył, że Matthew odstawił ich puste naczynia na najbliższy stół. Następnie złapał parabatai za rękę i poprowadził na środek sali, która zaczęła służyć jako parkiet.
- Co ty robisz? - zapytał czarnowłosy, gdy jego parabatai przyciągnął go do siebie.
- Tańczę.
- A dlaczego to ty prowadzisz?
    Matthew zaśmiał się.
- A chciałbyś to zmienić?
    James uśmiechnął się szelmowsko i szybko zmienił ułożenie swoich rąk na ciele przyjaciela i pociągnął go do tańca. Matthew zaśmiał się ponownie i dał wciągnąć w morze ciał.
    Po kilku minutach pełnego śmiechu i lekkości, James zauważył, że pewien chłopak przygląda się jego partnerowi. Był to młody wilkołak o brązowych, kręconych włosach i ciepłych oczach w kolorze płynnej czekolady. Patrzył na nich z zainteresowaniem. Jamie obrócił ich w tańcu.
- Spójrz na chłopaka stojącego za mną - wyszeptał.
- Po co?
- Patrzy na ciebie od dłuższej chwili.
     Matthew posłuchał, a Herondale znowu ich obrócił, by ruch przyjaciela nie wydał się nikomu podejrzany. Tym samym dostrzegł także, że wilkołak mrugnął ciemnym okiem do jego parabatai, a ten lekko się zarumienił, a w jego oczach rozbłysło delikatne światełko zadowolenia. Postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Ciągle tańcząc i nie gubiąc rytmu, poprowadził ich do miejsca, w którym stał nieznajomy. Kiedy stanęli przy nim, James puścił ręce przyjaciela.
- Dobry wieczór - powiedział. Nawet nie wiedział skąd znalazło się w nim tyle odwagi, by odezwać się do kogoś, kogo nie znał. Może było to po prostu spowodowane tym, że widział jak Matthew i ten wilkołak  spodobali się sobie od pierwszej chwili. - James Herondale.
- Dobry wieczór - odpowiedział nieznajomy i uśmiechnął się do nich przyjaźnie. - Nazywam się Joseph Scott. Słyszałem o twoich rodzicach. Twoja mama ocaliła cały nasz świat, ale nie uzyskała odpowiedniego szacunku od wielu Nefilim, a twój tata kieruje Instytutem Londyńskim, będąc przy tym bardzo zaangażowanym w poprawienie stosunków pomiędzy nami a wami.
- Tak, to prawda - powiedział zdziwiony. Wiedział, że jego rodzice są bardzo znani, ale nie sądził, że także wśród Podziemnych. I to jeszcze w tak dobry sposób!
- Czyżbyś był spokrewniony z Woolsey'em Scottem? - zapytał Matthew, odzyskawszy swój normalny wigor.
- Owszem , to mój wujek. Miałeś przyjemność go poznać?
- O tak. Bardzo ciekawy człowiek, tak bym to ujął - uśmiechnął się. - Matthew Fairchild.
- Czyż twoja mama nie jest Konsulem? A twój ojciec tym wynalazcą, który tak usprawnił działania Nocnych Łowców?
- Słyszałeś o nich?
- Dlaczego miałby nie? Wasi rodzice to chyba najbardziej znana czwórka Nocnych Łowców na całym świecie, a ja nie należę do ignorantów - powiedział Joseph z uśmiechem.
- To widzę - powiedział Matthew, patrząc na jego ciało.
- Co masz na myśli?
- Jest pan ubrany zgodnie z najnowszą modą i to w kolory, które świetnie podkreślają pańską urodę i dzikość czającą się w głębi.
- Proszę, nie mów do mnie per pan. Jestem Joseph - powiedział i wyciągnął rękę przed siebie.
- Matthew - odpowiedział i chwycił wilkołaka swoją dłonią.
     James zawsze bardzo szybko orientował się, kiedy nie jest potrzebny i taka chwila ewidentnie nadeszła. Widział te uśmiechy i nieśmiałe, ale czułe spojrzenia, które ta dwójka sobie posyłała. James postanowił odsunąć się na bok i obserwować wszystko z pewnej odległości, na wypadek gdyby jednak jego interwencja była potrzebna.
- Pójdę po coś do picia, a wy nie przeszkadzajcie sobie.
- Jamie, nie musisz... - zaczął Matthew, ale James uśmiechnął się zachęcająco, dotknął jego  ramienia, a następnie przeszedł na drugą stronę parkietu.
    Oparł się plecami, a jeden ze stołów, obserwując tłum tańczących, co jakiś czas zerkając w stronę swojego parabatai, który wesoło rozmawiał z Josephem.
- Co taki niesłychanie przystojny młodzieniec robi tutaj sam? - zapytała czarownica, stając obok niego. Miała zielone włosy i chabrową skórę, a jej oczy były barwy grafitu ze złotymi plamkami. Przypominało to mu ocean i rośliny wodne razem z kamieniami i piachem.
- Dotrzymuje towarzystwa swojemu przyjacielowi - odpowiedział.
- Który rozmawia z wilkołakiem - powiedziała i uśmiechnęła się. James spojrzał na Matthew, który aktualnie trzymał Josepha za rękę, a ten odgarniał mu jasne loki z twarzy. Jamie uśmiechnął się, widząc, że jego parabatai dobrze się bawi i powrócił spojrzeniem do swojej nowej towarzyszki. Była dość niska, a kremowa suknia pięknie podkreślała jej kształty, spływając miękką falą na podłogę. Według Jamesa pięknie pasowała do jej urody. - Giselle Guerrero - przedstawiła się.
- James Herondale. Wybacz to pytanie, ale... nie jesteś angielką, prawda?
     Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie.
- Czyżby odcień mojej skóry ci to powiedział? - zażartowała. - Jestem z Hiszpanii, chociaż jak sądzę tylko moje nazwisko to zdradza.
- To prawda.
- Twoje ubranie pasuje do koloru mojej skóry i włosów - zauważyła. James spojrzał po sobie i rzeczywiście, dziewczyna miała rację. - Czyżby sam los kazał nam się dzisiaj spotkać? - zapytała.
    Chłopak zorientował się, że się uśmiecha, a jego serce zaczyna bić bardziej lekko, jakby na chwilę zapomniało o wszelkich smutkach dnia codziennego.
- Któż wie, co Anioł dla nas przygotował - powiedział i wyciągnął dłoń. - Zatańczysz? - Za późno zorientował się, że zwrócił się do niej bezpośrednio, a nie z użyciem słowa "pani", jednak Giselle chyba to nie przeszkadzało. Wsunęła swoją ciepłą dłoń w jego i odpowiedziała:
- Oczywiście. - A James nie wahał się ani chwili, tylko poprowadził ją w tłum.

***

     Matthew wstał wcześnie rano, jak co dzień. Był to jeden z jego najwcześniej nabytych nawyków. Nieważne jak późno poszedł spać, rano i tak wstawał wcześnie, o wschodzie słońca lub tuż po nim. Robił to, ponieważ chciał pomóc Cook przygotowywać śniadanie. Kobieta była już w podeszłym wieku, co wiązało się z pogarszaniem stanu zdrowia, ale mimo wszystko nie chciała przestać pracować w ich domu, toteż Matthew postanowił sobie wiele lat temu, że będzie jej pomagał. Okazało się, że gotowanie sprawiało mu radość, a widok jego rodziny jedzącej ze smakiem to, co sam im przygotował - jeszcze większą.
      Zamierzał pracować w kuchni, co wiązało się z dużym prawdopodobieństwem poplamienia czegoś, więc założył na siebie zwykłą białą koszulę i ciemne spodnie, ponieważ były to egzemplarze, z którymi potrafił się najłatwiej rozstać, gdyby zostały zniszczone. Jednak jednej rzeczy nie mógł ominąć. Czesania i układania włosów. Musiały wyglądać idealnie, a zresztą był to czas, który mógł spędzić na myślenie, czy planowanie całego dnia.
      Kiedy w końcu jego włosy prezentowały się nienagannie, wyszedł cicho z pokoju, tak by nie obudzić rodziców oraz Charlesa, a następnie skierował się do kuchni.
       Cook krzątała się już po pomieszczeniu, gotując wodę, mieszając ciasto i inne rzeczy, z których miały powstać prawdziwe pyszności.
- Witaj, Cook - powiedział, wchodząc.
- Matthew! - przywitała go z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Czy ja tutaj widzę jajka? - zapytał, wpatrując się w jedno z naczyń.
- Jesteś taki sam jak twój tata. Oboje je kochacie.
- To prawda... Przyszedłem ci troszkę pomóc.
- Jesteś najsłodszym chłopcem jakiego znam - powiedziała, gdy zaczął zbierać składniki na bułeczki. Tego dnia zamierzał przygotować coś specjalnego: ulubione słodkości jego mamy. Chociaż w ten sposób mógł jakoś umilić jej czas.
- Nie mieszaj tak szybko, bo rozgnieciesz maliny - strofowała go Cook, podczas mieszania.
     Matthew słuchał jej posłusznie, jak niewielu osób, wiedząc, że kobieta zna się na pieczeniu o wiele lepiej niż on. Mieszał powoli składniki, formując idealnie gładką masę, z której miały powstać ulubione bułeczki jego mamy.
      Cook zaczęła piec bułeczki i ciasteczka, a Matthew zajął się myciem brudnych naczyń. Gdy kobieta stała do niego tyłem, złapał jedną łyżkę i schował ją pod koszulę, by później podarować ją Jamie'emu.
- Może pójdę ułożyć naczynia na stole? - zapytał, gdy Cook wykładała chleb i wędliny.
- Wiesz, że to moje zadanie, a ja nie powinnam pozwalać gentlemanowi na takie zachowanie.
- Ale ja chcę ci pomóc. a poza tym, nie jest to dla mnie nic uwłaczającego, powiedziałbym nawet, że ściąganie z twoich ramion części obowiązków sprawia mi niezwykłą przyjemność - odpowiedział i, nie czekając na odpowiedź, wziął talerze oraz sztućce i wyszedł do jadalni, by ułożyć je na odpowiednich miejscach. Układał naczynia, pogwizdując wesołą melodię, ciesząc się... chyba po prostu życiem.
     Gdy skończył, wrócił do siebie do pokoju, by przebrać się odpowiednio do spotkania z rodziną. Podczas rozbierania się, wyciągnął łyżkę i położył ją na stolik, by dać ją później Jamie'emu.
      Przebrał się w szary zestaw, ale dołączył do niego kanarkową kamizelkę. Coś się musiało wyróżniać. Przyjrzał się swojej fryzurze i gdy spodobał mu się jej wygląd, stwierdził, że pora wrócić do jadalni. Jednak kiedy już odwracał się od lustra, dostrzegł coś, co wcześniej umknęło jego spojrzeniu. Ciemniejący siniak na szyi. Przypomniał sobie ostatni wieczór. I Josepha. Jego pocałunki i słowa. Tą niewinną czułość, którą nie sądził, że mógł z kimś dzielić. Jeszcze nie. Nie on. A jednak.
       Sięgnął po stelę i zaaplikował sobie jedno iratze, a następnie wyciągnął z szafy apaszkę i zarzucił ją na szyję, starając się, by wyglądała nonszalancko, ale z drugiej strony zakrywała to, co nie chciał by zobaczyli rodzice.
     Na korytarzu dostrzegł mamę, prowadzącą wózek, na którym siedział jego papa. Po chwili ze swojego pokoju wyłonił się Charles i wszyscy razem poszli do jadalni. Na stole stała już większa część pyszności, które przygotował razem z Cook, ale jeszcze nie te, na które najbardziej czekał. Kiedy rodzice i brat usiedli wygodnie, przeszedł do kuchni, by samemu przynieść bułeczki dla mamy. 
       Dumny ze swoich coraz lepszych umiejętności kucharskich, postawił je przed Charlotte. Zobaczywszy przed sobą całą masę słodkości, uśmiechnęła się promiennie do niego, a następnie sięgnęła po jeden z jego wypieków.
     Matthew usiadł na swoim krześle, patrząc jak mama kosztuje ciasta.
- Och, Matthew, to naprawdę przepyszne, ale nie trzeba było tego robić. Musiałeś wstać tak wcześnie.
- To sama przyjemność - powiedział z uśmiechem Wiedział, że to Charles był opoką mamy, to on wspierał ją podczas spotkań z Clave razem z Gideonem Lightwoodem. On sam, mimo że polityka nie należała do jego zainteresowań, chciał chociaż trochę pomóc mamie, pozwolić na chwilę zapomnieć o obowiązkach i dać jej powód do szczerego uśmiechu.
    Papa pogłaskał go po włosach, na tyle delikatnie, by nie zniszczyć idealnie ułożonej fryzury.
- Co piszą w gazecie? - zapytał Charles, patrząc na kartki, które leżały przy ręce ojca.
- Nic, co wskazywałoby na demoniczną aktywność. W zasadzie opisane są tylko spotkania towarzyskie - odpowiedział Henry, przeglądając artykuły. - Widzę, że niejaki Sebastian Melmoth zmarł, ale był biedny i chory, także wydaje mi, że zmarł bez demonicznej mocy.
- Sebastian Melmoth... - mruknął Matthew, próbując przypomnieć sobie skąd kojarzy to imię i nazwisko. Po chwili mgła w jego umyśle rozwiała się, odsłaniając prawdę. - Sebastian Melmoth! - wykrzyknął i zasłonił usta dłonią.
- O co chodzi? - zapytała jego mama, patrząc na niego z niepokojem. Tata i brat także zwrócili na niego swoją uwagę.
- Tato... mogę pożyczyć tę gazetę? - zapytał, walcząc z drżeniem w swoim głosie. Henry oddał mu ją bez słowa, powracając myślami do swojego laboratorium i wynalazków, które się w nim znajdowały.      Chłopak dokończył szybko jeść śniadanie, czując jak wszystko w nim buzuje z emocji. Kiedy jego talerz stał się pusty, niemal wybiegł z pokoju, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie, że musi pomóc swojemu tacie z dotarciem do krypty. Poczekał, aż tata zje, chociaż wszystko w nim krzyczało, by już zacząć czytać, sprawdzić, czy jego podejrzenia są prawdziwe.
    Po czasie, który zdawał się być wiecznością, znalazł się w końcu w swoim pokoju. Usiał na łóżku i otworzył gazetę. Drżącymi palcami przewracał kartki aż w końcu znalazł to, czego szukał. Matthew zaczął czytać powoli, czując jak pewna część jego życia się wali, a przed oczami pojawia się mgła. Sebastian Melmoth to pseudonim Oscara Wilde'a. Oscar Wilde, jego ulubiony twórca zmarł. Mężczyzna, który pomógł uświadomić młodemu Fairchildowi kim jest. Kimś, czego nie tolerowało społeczeństwo, patrząc na to jak potraktowali tak wybitną jednostkę. Ludzkość powinna szerzyć dobro, szczęście. Świat powinien pozwalać na rozwój, poznanie siebie, na bezwstydne ukazywanie kim się jest i bycie z tego powodu dumnym. Pozwalać kroczyć dumnie, emanując samym sobą, a nie zmuszać do chowania po kątach, bo bycie innym oznaczało dla wielu śmierć.
      Matthew zsunął się na podłogę, kuląc się przy łóżku i przyciskając gazetę do piersi, próbując kurczliwie łapać się czegoś, co pozwoliłoby mu na niezatracenie się w koszmarze, na pozostanie w realnym świecie. Chociaż to może realny świat był koszmarem, a podświadomość wybawieniem, którego tak bardzo potrzebował.


***

    James Herondale zapukał do drzwi rezydencji Fairchildów. Drzwi otworzyła mu pokojówka.
- Dzień dobry, paniczu Jamesie.
- Witaj. Powiedz mi, czy zastałem Matthew?
- Nie widziałam go od śniadania.
- Pewnie się gdzieś czai - powiedział z delikatnym uśmiechem. Został wpuszczony w głąb budynku, a następnie ruszył znaną droga do pokoju swojego parabatai. Jego buty stukały głucho w pustych korytarzach.
     Ten dom bywał tak często pusty, nie licząc obecności wujka Henry'ego, wypełniającego krypty swoimi genialnymi wynalazkami, chociaż nie zawsze działającymi. A jednak... w pokojach i ścianach czaiła się dobroć, ciepło i szczęście, jakby ta miłość, którą każdy członek rodziny obdarowywał siebie nawzajem przeniknęła aż do fundamentów i, nawet kiedy nikogo nie było, wydawało się, że na każdym rogu czai się uśmiech i dobroć, którego tak często szukało się w życiu, ale nie zawsze potrafiło znaleźć.
     Stanął przed właściwymi drzwiami, słysząc tylko ciszę, co było dość niezwykłe, a co sprawiło także, że zaczął zastanawiać się, czy aby na pewno Matthew jest w pokoju. Otworzył powoli drzwi, patrząc na otwierający się przed nim pokój.
    Duże okno było zamknięte, a całe pomieszczenie wydawało się niemal opuszczone. Martwe. Roztaczało aurę tak różną od tej, która czuło się jeszcze kilka kroków wcześniej. Usłyszał lekkie pociągnięcia nosem i spojrzał niżej. Przy nogach łóżka, zobaczył postać z pochyloną głową pokrytą złotą czupryną.
- Matthew - powiedział James zdziwiony, patrząc jak jego przyjaciel podnosi głowę. Jego włosy były nieułożone, wydawało się jakby często przeczesywał je palcami, co było zachowaniem dla niego tak niezwykłym.
- Matthew, co się stało? - zapytał, opadające na kolana przy swoim przyjacielu.
     Chłopak spojrzał na niego zielonymi oczami, wypełnionymi łzami i podał mu gazetę. James wziął ją do ręki i przeczytał wskazany artykuł. Będąc przyjacielem Matthew oczywiście wiedział, ze Sebastian Melmoth to tak naprawdę Oscar Wilde i razem z tą myślą pojawił się ciężar na sercu.
- Och, Matthew. Wiem, że ci ciężko, to był twój ulubiony autor, ale będzie lepiej. Jego utwory dalej będą zachwycać tłumy. Nie zasługiwał na śmierć jaką miał.
- To nie chodzi o to - powiedział Matthew drżącym głosem. Jak James miał pocieszyć swojego przyjaciela? Musiał się postarać. Nie potrafił znieść cierpienia kogoś, kto był dla niego niczym światło słońca po długiej burzy. Musiał odgonić chmury. - Pamiętasz Josepha?
- Tak.
    Matthew zerwał ze swojej szyi apaszkę i ukazał już ledwo widoczny znak na szyi.
- Pocałował mnie. A ja jego. Wiele razy i... podobało mi się to. Chciałem tego. Oscar Wilde został wtrącony do więzienia, a później wszyscy próbowali o nim zapomnieć, ponieważ był zakochany w mężczyźnie. Ponieważ mimo posiadania żony i dzieci, które kochał, spotykał się także z mężczyzną. Ponieważ potrafił kochać obie płci. A ja... - spojrzał przerażony w oczy swojego parabatai. - czuję że jestem taki sam.
     James nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie mógł powiedzieć że był zdziwiony, ponieważ sam podejrzewał to od dłuższego czasu, ale łamało mu się serce widząc swojego przyjaciela w takim stanie. Przesunął się bliżej Matthew i objął chłopaka, przyciągając go do piersi. Zaczął głaskać jego miękkie loki, a drugą ręką trzymał dłoń drugiego chłopaka.
- Matthew. Wszystko w porządku. Już od dłuższego czasu to widziałem.
- Naprawdę?
- Oczywiście, że tak. Myślisz, że nie zauważyłem tego jak mrugnął do ciebie Joseph? Sam cię do niego przyprowadziłem. Dlatego, że zobaczyłem, że się sobie spodobaliście. Miłość to miłość, Matthew. Jeżeli jest szczera i prawdziwa, to kogo obchodzi, czy czuje ją kobieta do mężczyzny, mężczyzna do mężczyzny, czy kobieta do kobiety? Miłość jest jednym z największych darów. Nasze uczucia potrafią zmienić czyjś świat. I to się liczy. Jesteś całkowicie normalny.  Jesteś tym, kim jesteś i to sprawia że jesteś tak wyjątkowy, a także czyni cię to jednym z najlepszych osób jakie poznałem w swoim życiu i jakie kiedykolwiek poznam. Jesteś moim parabatai. Moją lepszą połową. Moim bratem. Nigdy nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić, zranić z powodu tego, kim jesteś. Ty będziesz szczęśliwy. Będziesz kochał tak jak zapragniesz i kogo zapragniesz. Nigdy nie wstydź się siebie, rozumiesz? A jeżeli ktoś nawet spojrzy na ciebie z niechęcią, skończy gorzej niż Augustus Pounceby.
     Matthew zaśmiał się cicho z twarzą wtulona w koszula Jamie'go, a łzy powoli zaczęły zasychać na jego policzkach.
      James kołysał go przez chwilę, nucąc walijską kołysankę, którą śpiewał mu tata w najbardziej bezsenne, smutne noce. Jego przyjaciel tulił się wciąż do niego, pozwalając spokojnemu dźwięku głosu jego towarzysza uspokoić chociaż na chwilę jego rozgorączkowane serce i umysł. W końcu czuł, że jest pełny.
      Po kilku minutach Jamie przestał śpiewać, a w głowie pojawił się pewien pomysł. Zerwał się z podłogi i wyciągnął ręce do przyjaciela. Matthew wstał przy jego pomocy, a następnie spojrzał na niego zdziwiony.
- Zbieraj się, Fairchild. Ruszamy w miasto.
- Co masz na myśli?
- Idziemy zjeść kaczkę w pomarańczach, kochaniutki. Twój przysmak. A później zrobimy wszystko na co masz ochotę. Żadnego zawahania. To twój dzień, bracie.
       Matthew uśmiechnął się. Widział, że Jamie zachowuje się tak by poprawić mu humor, a on sam chciał się szczerze uśmiechnąć. Dlatego też złapał rękę przyjaciela i, bez poprawiania ubrania i fryzury, wybiegł z domu, ciągle trzymając Jamesa za rękę, a siła przyjaźni i miłości, którą się darzyli tańczyła wokół nich, rozjaśniając duszę Matthew, dając mu akceptację i nadzieję, której tak bardzo potrzebował.



Kiedy Kamila zaczęła uczyć się walijskiego, więc od razu musiała się tym pochwalić w opowiadaniu ;)
Podobało wam się? Już trochę nie pisałam, ale naprawdę nie chce mi się uczyć, a mam wiele pomysłów, które przydałoby się rozwinąć.
Piszcie co myślicie i czy chcecie przeczytać więcej takich historyjek.

PS. Jednym z moich postanowień noworocznych jest ponowne pisanie tutaj w każdy weekend.