poniedziałek, 1 czerwca 2015

James Herondale + Matthew Fairchild = parabatai

- Nie musimy być parabatai [...] Powiedziałem to, żeby twój tata zabrał mnie z tobą, żebym mógł wykonać to co zaplanowałem, ale my nie... musimy. To znaczy, chyba że... może chcesz być. - James pomyślał, że chciałby przyjaciela podobnego do niego, parabatai, który był cichy i nieśmiały* i bedzie znał uczucia Jamesa dotyczące terroru i przyjęć. Zamiast tego pojawił się Matthew, który był duszą każdej imprezy, który dokonywał okropnych wyborów szczotek do włosów, który był niespodziewanie i strasznie miły. Który wciąż starał się być jego przyjacielem, mimo że James nie wiedział jak wygląda staranie się być przyajcielem. Który widział Jamesa nawet, gdy był cieniem.**
- Tak - odpowiedział James po prostu.
- Co? - zapytał Matthew, który zawsze wiedział, co powiedzieć.
- Chciałbym tego - powiedział James. Owinął dłonie: jedną wokół płaszcza taty, a drugą wokół Matthew. Trzymał je przez całą drogę do domu.

*Od kiedy to James był cichy i nieśmiały? No niby w "Kronikach Bane'a" pisze:
"Zawsze był taki spokojny, taki pilny. Na przyjęciach najczęściej można było go znależć zwiniętego w fotelu z łaciną."
Ale nie umiem go sobie takiego wyobrazić. No bo to jest syn Willa. To jest po prostu... nie, nie.

** Jak to możliwe?

WNIOSEK: Ja chcę już TLH!!!!!! Kto jest ze mną? Kto pragnie miec już w łapkach tą cudowną książkę, która wywoła pewnie masę moich łez?

1 komentarz:

  1. Ja ją chce. Już dziś. Kocham Willa i pokochałam Jamesa. ♥ Julia

    OdpowiedzUsuń