niedziela, 11 listopada 2018

“Ziemię twardą ci przemienię w mleczów miękkich płynny lot” - opowiadanie z okazji 100 - lecia odzyskania niepodległości


“Ziemię twardą ci przemienię w mleczów miękkich płynny lot”* 


11 listopad 1918 


     W poniedziałkowy listopadowy poranek słońce zaczęło pojawiać się na niebie dopiero po siódmej rano. Każdy dzień prowadz do nieuchronnie zbliżającej się zimy i najkrótszego dnia w roku, a życiodajna gwiazda coraz później dawała o sobie znać i coraz wcześniej znikała, jakby była już zmęczona widokiem świata i chciała jak najdłużej się przed nim chować. Tego dnia może jednak powinna była zostać na dłużej, ponieważ dzień ten, a nawet kilka następnych miało przejść do historii. 


*** 

     Zofia Kalińska obudziła się, ale nie otworzyła od razu oczu, chcąc nacieszyć się chwilą błogiej nieświadomości. Oddychała powoli, czując, że wydarzy się tego dnia coś wyjątkowego. Nie wiedziała skąd o tym wie, ale czuła, że to nie jest tylko jej wymysł, mocne pragnienie, ale pewność, przeświadczenie o swojej racji. 
     W końcu wstała z łóżka, ubrała się powoli, a następnie poszła do jadalni, by zjeść śniadanie. Przy stole siedzieli jej rodzice i brat – Julian. Zosia sięgnęła po bułeczkę i zaczęła starannie smarować ją masłem. Jej brat robił dokładnie to samo.
- Antoni... Coś się stało? - Zosia spojrzała na swoich rodziców. Mama wpatrywała się w tatę, dotykając lekko jego ramienia. A tata patrzył szeroko otwartymi oczami na słowa artykułu, który właśnie czytał w gazecie.
 Józef Piłsudski... Józef Piłsudski przyjechał wczoraj do Warszawy po tym jak wypuszczono go z więzienia - powiedział przejętym głosem, ciągle nie podnoszą wzroku znad dziennika. 
Tato, powiedz co jeszcze napisali - poprosił Julian, odkładając bułkę, wpatrując się w rodziciela z przejęciem. 
Spotkał się z niemiecką Centralną Radą Żołnierską. W wyniku zawartych porozumień rozbrojono niemiecki garnizon, stacjonujący w Warszawie. 
Tak! - wykrzyknął chłopak i wniósł rękę do góry w zachwycie. 
Czy to oznacza... że jesteśmy wolni? W Cieszynie i Krakowie przejęto władzę już kilkanaście dni temu. Czy my też to zrobiliśmy? - zapytała. 
Sądzę, że tak - odpowiedział i uśmiechnął się do córki. 
Kazi skakałby ze szczęścia - powiedziała mama.
      Zosia wstrzymała oddech. Ostatnimi czasy rozmowy o Kazimierzu były trudne dla wszystkich. Kazimierz Kaliński. Jej starszy brat. Najstarszy z rodzeństwa. Duma rodu. Przed wojną był członkiem Związku Strzeleckiego, a później  Legionów Polskich. Zginął dwa lata temuwalcząc pod Kościuchnówką, mając zaledwie dwadzieścia lat. Dostali tylko wiadomość o jego śmierci. Nic więcej. Nawet ciała. Nie mieli jak go pochować. Mogli tylko opłakiwać to, co po nim zostało, zastanawiając się, gdzie leżą jego zwłoki. Gdy nadeszła zima, Zosia nie mogła pozbyć się z głowy obrazu przedstawiającego ciało jej brata, przykrywane warstwami białego śniegu, zabierając go, ukrywając przed światem, okrywając go lodowatym mrozem.
       Rozmowy o Kazim były trudne. Na początku wręcz niemożliwe. Wszystkimi targał smutek, żal, złość. Dopiero, gdy z frontu zaczęły przychodzić dobre wieści, gdy pojawiły się szepty, a szepty przerodziły się w dyskusje na temat końca wojny.... Zakończenia korzystnego dla Polaków... Rodzina zaczęła znowu otwierać się na siebie nawzajem, próbować rozmawiać o tematach trudnych... o zmarłym członku rodziny. Nie wpatrywano się już w puste krzesło, a raczej zerkano co jakiś czas, czasami z nawet lekkim uśmiechem, przypominając sobie sytuacje z czasów, gdy wszyscy byli w komplecie. 
Masz rację, kochana - powiedział tata. - Kazi byłby bardzo szczęśliwy - uśmiechnął się lekko, ale z nieobecnym spojrzeniem jakby patrzył na swojego syna. - I my też powinniśmy się cieszyć. Wyjść na ulicę, świętować. W końcu wszystko zaczyna nabierać kolorów. - I z tymi słowy, wrócił do czytania gazety. Reszta zajęła się spożywaniem śniadania, chociaż teraz ich ruchy były bardziej sprężyste, a spojrzenia posyłane sobie nawzajem pełne blasku. Świat naprawdę zmierzał ku dobremu. A przynajmniej ich mały świat. 


***

      Kilka godzin później, Zosia siedziała w salonie i czytała “Kordiana.” Nie mogła jednak skupić się na dramacie, ponieważ co chwilę wyglądała przez okno, a jej oddech stawał się urywany. Wciąż nie mogła uwierzyć, że to wszystko naprawdę się działo. Że Polska w końcu zaczynała istnieć
Widzę, że przepełniają cię patriotyczne emocje - powiedział jej tata, wchodząc do pokoju. 
To prawda. Jestem taka szczęśliwa. To jak sen, z którego nie chcę się obudzić. Jesteśmy wolni. 
Nie tak do końca, Zosiu. Z jednej strony jesteśmy wolni, ale co to znaczy my? Jakie tereny są wolne? Jakie tereny będą sobie musiały tę wolność jeszcze wywalczyć? Będziemy mieć własne, niepodległe państwo, to prawda. Ale jak będą przebiegać granice? Kto będzie mieszkać na tych terenach? Jest jeszcze tyle niewiadomych. Sądzę, że minie jeszcze kilka ładnych parę lat zanim będziemy mogli mówić o prawdziwie wolnej Polsce. 
      Dziewczyna zbladła. Była tak szczęśliwa, tak przepełniona radością, że nie pomyślała jak trudnym, długotrwałym zadaniem będzie odzyskiwanie niepodległości. Ustalanie zasad. 
Masz rację tato. Przez ponad sto lat byliśmy trzema państwami, teraz musimy się zjednoczyć, stworzyć wszystko od podstaw. Prawo, połączyć drogi, zmienić administrację, szkolnictwo... Ile pracy. Ale... będziemy wolni. 
Tak. Chyba trochę wysiłku nie zaszkodzi, nie sądzisz? - zapytał i pocałował ją w głowę. 
Antoni! - Głos mamy rozbrzmiał w domu, przywołując męża. 
-Już idę! - odkrzyknął, uśmiechnął się jeszcze raz do córki i wyszedł z pokoju. 
     Zofia odłożyła książkę i poszła się przebrać. Po kilkunastu minutach była gotowa, musiała tylko zapiąć płaszcz i założyć kapelusz oraz rękawiczki. 
- Zosia! - Dziewczyna odwróciła się na dźwięk swojego imienia. W drzwiach do salonu stał wysoki, szczupły, czarnowłosy chłopak o iskrzących się ciemnych oczach. Jego twarz zdobił szeroki uśmiech. 
- Władysław Ochocki- powiedziała i mrugnęła do niego. 
- Tylko tyle? To tak teraz witasz swojego zalotnika? - zapytał, łapiąc się za serce. 
- Witaj najdroższy - powiedziała i przytuliła go. - Teraz lepiej? 
- O wiele. - Zaśmiała się. - Nie uwierzysz, co się teraz dzieje - powiedział z podekscytowaniem w głosie. - Niemieccy żołnierze są stąd ewakuowani
- Błagam, żeby to nie był sen - wyszeptała. Chłopak przytulił ją mocniej do siebie. 
- Zosia, lepiej, żeby cię rodzicie nie zobaczyli - powiedział Julian z uśmiechem, wchodząc do pokoju. 
- Zawsze możemy powiedzieć, że to wybuch entuzjazmu. 
- Dobry pomysł - powiedział Julek, takim tonem jakby myślami był już daleko stąd. 
- Co ci chodzi po głowie? - zapytała. 
- Zastanawiam się jak to jest walczyć za ojczyznę. - odpowiedział. Spojrzała na niego. 
- Mam nadzieję, że nigdy się nie dowiesz - powiedziała.
        Julian wymamrotał coś w odpowiedzi i wyszedł. Zosia patrzyła za nim z szeroko otwartymi oczami. W swojej wyobraźni widziała już swojego trzynastoletniego brata, leżącego na zimnej ziemi z wielką czerwoną raną na piersi, patrzącego niewidocznym wzrokiem na niebo. Nie zniosłaby gdyby i on zginął na froncie. 
- Nie martw się - powiedział Władysław. - Z nim nie będzie tak, jak z Kazimierzem. Teraz naprawdę powinniśmy świętować. Może pójdziemy na spacer, skoro nawet już masz na sobie płaszcz? 


*** 

    Zosia nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Większość ludzi pozdrawiało się wzajemnie, uśmiechało. I to nie zdawkowymi uśmiechami. Nie, szerokimi, pełnymi radości. Szczerymi. Ona sama czuła się szczęśliwa. Jej ukochany trzymał ją pod ramię i co chwilę przytulał, a mieszkańcy przechodzili koło nich tacy weseli. Świat nabrał tak wielu barw, mimo że słońce chowało się za chmurami. Wszystko, co działo się dookoła było tak niesamowite.
      Nagle Władysław przytulił ją mocno i uniósł w ramionach. 
- Co robisz? - zapytała, śmiejąc się. 
- Ach, Zosiu - powiedział, patrząc jej w oczy. - Możemy robić, co tylko chcemy. Możemy być kim tylko chcemy. Przyszłość jest nasza, rozumiesz? Nie musimy się przejmować tylko robić to, co chcemy. Być wolni i czerpać radość z młodości i miłości! 
- Ale ci się nastrój udzielił - uśmiechnęła się do niego, patrząc w te piękne niemal czarne oczy, tak ciepłe i pełne uczucia. 
- Nie mówi, że tobie nie. 
- Nie zamierzam - odpowiedziała i przytuleni ruszyli dalej. Tego dnia nikt nie patrzył krzywo na ich oddanie, na publiczne okazywanie uczuć. Nie, każdy wręcz cieszył się widząc młodą, rozkwitającą miłość. 
- Stało się! To koniec! - wykrzyknął młody mężczyzna, biegnąc chodnikiem. 
- O czym pan mówi? - zapytała starsza kobieta. 
- Niemcy podpisały rozejm! Koniec wojny! 
      Ludzie zebrani na ulicy zaczęli krzyczeć, przytulać się, całować. Jeżeli wcześniej ludzie byli weseli to teraz po prostu pławili się w szczęściu. To było jak nagły blask słońca spomiędzy chmur. Władysław okręcił Zosię i przytulił mocno do siebie. Dziewczyna wtuliła się w niego, czując łzy zbierające się w oczach, równocześnie marząc, by chwila ta trwała wiecznie.
       Nagle poczuła jak dość zimny wiatr wwiewa się pod kołnierz jej płaszcza. Jednak nawet to nie mogło zmniejszyć ciepła jakie rozlewało się po jej ciele. Nic nie mogło teraz zakończyć jej radości. Wiedziała, że ich wszystkich czeka dużo pracy, że tworzenie państwa będzie długotrwałe i męczące, ale warto było. Tyle pokoleń czekało na tę chwilę, tyle osób się tego nie doczekało. Postanowiła, że zrobi wszystko co w jej mocy, by jej przodkowie byli z niej dumni. Nie będzie stać z boku i przyglądać się innym. Trzeba zawalczyć czynnie o to, czego się pragnie. A ona pragnęła pokoju, miłości, tolerancji i akceptacji. Spokoju. Oddechu po latach prześladowań i wojen. Rozwoju. 
- Pokój nie będzie trwał długo - odezwał się starszy pan, stojący niedaleko nich. - Oni tego nie darują. Będzie jeszcze gorzej.
      Zosia nie zwróciła na niego uwagi. Była za bardzo przejęta swoimi myślami, ogólnym szczęściem. Wewnętrznym spełnieniem. Dlaczego miała przejmować się takimi słowami w taki dzień? Jak dowiedziała się dwadzieścia lat później, może jednak powinna była... 


*** 


11 listopad 2018 


      Amelia Ochocka wysiadła z tramwaju. Otuliła się mocniej płaszczem i spojrzała na ękitne niebo okryte kilkoma jasnymi chmurami. Właśnie spędziła dwie godziny jadąc tramwajem, nazwanym Gustaw, ach te nawiązania do “Dziadów” Adama Mickiewicza, słuchając i śpiewając pieśni. Naprawdę miło było śpiewać z innymi, jadąc po mieście. Było to bardzo wesołe przeżycie. 
       Skierowała się do mieszkania, nucąc “Rozkwitały pąki białych róż...”. Wręcz uwielbiała tę pieśń. Miała w sobie coś, co porywało jej duszę.
       Najchętniej przeszłaby się jeszcze trochę, ale chciała uniknąć marszu. Dlaczego w innych krajach potrafiono świętować dni niepodległości, a tutaj nie? Nawet stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę było lepiej świętowane za granicą niż tutaj. Jedynym co potrafiono zorganizować był marsz narodowców, do którego wolała się nawet nie zbliżać.  To powinien być taki wesoły dzień, przepełniony muzyką, radością, miłością. To był dzień, który powinno się obchodzić z uśmiechem na ustach. Z melodią w uszach. A nie z ksenofobicznym podejściem do życia i rasistowskimi komentarzami. W chwilach, w których Polacy powinni się jednoczyć, organizowano coś, co tak bardzo ich dzieliło.
        Ten dzień do była jakaś porażka. Piramidy w Gizie podświetlone na biało - czerwono, a tutaj...  Niestety nic nie mogła na to poradzić. Tak się stało i tyle w temacie. Mogła za to wrócić do mieszkania, przeczytać książkę, może coś sama napisać? Idealne świętowanie. Wieczorem chciała się wybrać do kina, obejrzeć jakiś polski film. Może kupi powieści na wyprzedaży?
       Pragnęła zatańczyć poloneza na rynku. Przejść w rytm narodowego tańca. Poczuć to uniesienie, ale równocześnie radość. Niestety organizatorzy nie wpadli na taki pomysł.
        “Nie, nie będę taka. Nie będę zachowywać się jakby ten dzień był zwyczajny, bo nie jest. Nie pozwolę na to.” - postanowiła. Zaczęła myśleć o tym, co musieli czuć ci wszyscy ludzie sto lat wcześniej. Wyobraziła sobie ich radość, plany na przyszłość. To szczęście i poczucie wolności. Odgarnęła ciemne włosy, spojrzała na niebo i pozwoliła słońcu oświetlić jej twarz. Poczuła jego życiodajne ciepło i uśmiechnęła się. Jednak nie poszła do mieszkania. Skierowała się do parku. Zawsze czuła się dobrze wśród roślinności i starych budynków. Niosły za sobą historię, którą tak kochała i której tak była ciekawa.
       Szła wąską ścieżką, niemal podskakując. Czuła się wolna, niezależna, jakby mogła zrobić wszystko. Nikt jej nie przeszkadzał, wszyscy byli jej przychylni. Uśmiechała się do obcych osób, a ci w odpowiedzi także się uśmiechali. Taki dzień powinien być piękny.
       Usiadła na ławce. Po prostu usiadła. Nic więcej nie robiła. Rozglądała się i wdychała powietrze. Patrzyła uważnym wzrokiem na to, co widzi, starając się zapamiętać szczegóły, jakby to już nigdy miało się nie powtórzyć. Jakby taka radość nie miała się pojawić przez długi czas.
        Zobaczyła, że ktoś się do niej dosiada. Był to starszy pan, trzymający w ręku laskę. Uśmiechnęła się do niego, tak jak do innych. W odpowiedzi także się uśmiechnął, ale nie był to czysto radosny uśmiech. Był zabarwiony jakimś głębokim smutkiem, którego Amelia nie rozumiała. żczyzna spojrzał na nią i powiedział głębokim głosem: 
- To trwa za długo. Pokój. Prędzej czy później zakończy się czymś dramatycznym. Nie jestem tylko pewien czy ktokolwiek jest na to gotowy. 
       Amelia odwzajemniła spojrzenie. Po jej kręgosłupie przeszedł dreszcz. W spojrzeniu tego mężczyzny było coś takiego... I sposób w jaki wypowiedział te słowa. Jednak teraz nie był czas na katastroficzne myślenie. Dzisiaj był czas na radość, świętowanie. A może była powinna chociaż przez chwilę rozważyć jego słowa? Przyszłość pokaże...

* Tytuł opowiadania pochodzi z wiersza Krzysztofa Kamila Baczyńskiego pt. "Niebo złote ci otworzę..."


Wiem, że niektóre fragmenty są dość kontrowersyjne, ale... powiedzmy, że tak miało być. 

     Chciałam jakoś uczcić tak ważny dla nas, Polaków dzień. I proszę, dbajmy o tę naszą Polskę. Różnimy się, każdy z nas jest inny, ale mamy ten piękny kraj, który już tyle razy nam zabierano, ponieważ nie byliśmy wystarczająco zgrani, a pokłóceni. Jednak nie skupiajmy się tylko na naszym kraju. Tak, cierpieliśmy dużo, tak, nasza historia jest piękna, ale nie jesteśmy tutaj najważniejsi. Nikt nie jest. Jesteśmy jednym spośród wielu krajów w Europie i na świecie. Nie zamykajmy się na innych, skupiając się na samych sobie. Bądźmy otwarci na innych, którzy mogą także wnieść dużo dobrego. Poznawajmy nowe rzeczy, uczmy się, podróżujmy. Reprezentujmy nasz kraj od dobrej strony. 
     Nasz kraj przechodzi wzloty i upadki, jak każdy kraj, polityka jest raz lepsza, raz gorsza, zależy od punktu siedzenia i poglądów. ale jesteśmy jednym narodem, który powinien patrzeć na innych i uczyć się, a może coś ulepszać. Nie siać zamętu, a spokój. 
      Pamiętajmy o ludziach, którzy za naszą wolność oddali życie. Starajmy się sprawić, by Polska była państwem, za który oni przelewali swoją krew. Sprawiajmy, żeby Polska była krajem, w którym chcielibyśmy żyć. 
Dziękuję 

1 komentarz: