poniedziałek, 16 grudnia 2019

Flash Fiction #8 - "Świąteczna Kolęda Lightwoodów cz.2" - dalej nienawidzimy Tatiany



"- Więc - powiedział Gideon do Willa następnej nocy, gdy patrolowali razem Mayfair. - Cała ta sprawa to była raczej strata czasu. Nie zabiję czyjegoś psa.
      Patrolowanie razem z Willem było dla Gideona normalnie relaksującym doświadczeniem. Lubili swoje towarzystwo, a demony pojawiały się tak rzadko w Londynie, że był to niemal zwyczajny spacer z przyjacielem. Od czasu do czasu Will nawet proponował poszukać demonicznej aktywności w jednym z domów publicznych.
       Oczywiście dzisiejszej nocy nie było mowy o zamawianiu szybkiej rundki jako przykrywki dla przesłuchania, przez wesołe rozmowy, a Will był za bardzo w świątecznym nastroju. Nalegał, by pójść na Trafalgar Square, gdzie spędził wiele minut, wpatrując się z zachwytem na wielką choinkę oraz zatrzymał się - dwukrotnie! - by podziwiać grupy kolędników i klaskać im. Gideon trzymał się nieźle, a w każdym razie tak sądził. Nawet trochę wdał mu się nastrój, ponieważ zjadł kilka pieczonych kasztanów, które kupił Will.
       Teraz Tatiana (i wieści o psie) pogorszyły nastrój Willa, a Gideon czul się z tego powodu dość źle. Will zmarszczył brwi w zamyśleniu.
- Dlaczego po prostu nie zaoferujesz jej pieniędzy? - zapytał.
        Gideon westchnął.
- Ponieważ Tatiana ma mnóstwo pieniędzy, wszystkie pieniądze naszej rodziny. A Gabriel i ja mamy tylko wypłaty jako Nocni Łowcy. Ona nie potrzebuje pieniędzy.
        Will nie wyglądał na przekonanego.
- Każdy lubi mieć więcej pieniędzy.
- Normalnie bym się z tobą zgodził - powiedział Gideon, potrząsając głową. - Ale nie widziałeś w jakim stanie psychicznym była Tatiana. Nie możesz porozmawiać z nią tak jak z racjonalną osobą. Muszę wykonać zadanie jakie mi zleciła, ale nie mogę tego oczywiście zrobić. Nigdy nie zraniłbym psa. Obrzydliwość.
        Will zatrzymał się, patrząc za siebie, przez długą chwilę, więc Gideon w końcu zapytał:
- Will?
- Zajmiemy się tym - powiedział nagle Will. Jego wzrok spoczął z powrotem na Gideonie i tym razem się uśmiechał. - Damy Tatianie to, czego chce, nie zabiwszy żadnego psa.
- My? - zapytał Gideon, unosząc brwi.
- No cóż, to mój plan - powiedział Will rozsądnie - więc oczywistym jest, że wezmę udział w jego realizacji.
       Wbrew sobie, Gideon uśmiechnął się lekko. To była jedna rzecz, w której miał przewagę nad Tatianą. Nie był w tym sam.

***

        Frontowe drzwi domu w Chiswick otworzyły się szybciej niż dwa dni wcześniej, a podejrzliwa twarz Tatiany pojawiła się. Miała na sobie tę samą suknię jak wcześniej, co wprawiło Gideona w niepokój. W lewej ręce trzymała czystą czaszkę jakiegoś małego ssaka. Gideon nie chciał dopytywać dlaczego.
        Spojrzenie Tatiany szybko przeniosło się z Gideona na Willa, który gibał się lekko w górę i w dół nerwowo za nim. Will nalegał, by pójść, mimo protestów Gideona, i dopiero teraz zorientował się, że istnieje prawdopodobieństwo, że Tatiana nawet nie będzie chciała go zobaczyć, jeżeli będzie z nim Will.
        Will ze swojej strony robił, co w swojej mocy, by wyjść jak najlepiej.
- Tatiana, miłości moja - powiedział. - Wszystkiego dobrego z okazji świąt! Jak cudownie dbasz o to miejsce.
         Tatiana zamrugała, najwyraźniej zapomniawszy, co miała wykrzyczeć. Gideon wiedział, że Will miał w sobie trzy sznapsy brandy i przypuszczał, że był to prawdopodobnie najlepszy sposób, by poradzić sobie z tą sytuacją. Przywitaj niespodziewane niespodziewanym.
- Dlaczego przyprowadziłeś mojego odwiecznego wroga do mojego domu? - zapytała Tatiana, takim samym głosem jakim mogłaby zapytać Gideona, dlaczego nie zwrócił książki, którą pożyczył.
- O rety - powiedział Will. - Odwiecznego wroga? Tatiano, życzę ci tylko dobrze. Czy ja kiedykolwiek, chociaż raz, wtrąciłem się w twoje życie? W twoje sprawy?
- Tak - powiedziała Tatiana. - Dwukrotnie. Najpierw, gdy zamordowałeś mojego męża, a później, gdy zamordowałeś mojego ojca.
      Will wydał z siebie taki dźwięk jakby się dławił.
- Zamordowałem twojego ojca, ponieważ on zamordował twojego męża! I ja go nie zamordowałem, on zamienił się w jakiegoś wielkiego węża.
- Robaka, Will - powiedział Gideon cicho. - Był wielkim robakiem. Nie wężem.
- Jak pamiętam - powiedział Will. - był wielkim wyrmem* z głębokich otchłani, którego zabiliśmy.
- Nie prawda - powiedział Gideon.
- To był mój ojciec - wycedziła Tatiana. - I chciałabym wiedzieć, Gideonie, dlaczego przyprowadziłeś go tutaj? Kazałam ci wykonać dla mnie zadanie.
- I je wykonałem - powiedział z ożywieniem Gideon. - Pan Herondale był na tyle miły, by pójść ze mną, aby pomóc w ochronie mnie przed najbardziej narowistym psem jakiego opisałaś.
- Był naprawdę dość narowisty - przyznał Will.
- Jeżeli pozwolisz nam wejść - powiedział Gideon.
       Tatiana zmrużyła oczy, jakby próbowała przejrzeć ich czar.
- Cóż, wchodźcie. Ale nie dostaniecie herbaty.
- Tatiano - powiedział Will z chichotem. - Nie ma mowy, bym skonsumował jakiekolwiek jedzenie lub picie w twoim domu.
      Gideon pomyślał, że szło dosyć dobrze.
      Ulokowawszy się znowu w biurze jego ojca, bez herbaty zaproponowanej, czy przyjętej, Tatiana odezwała się:
- Więc?
      Gideon sięgnął do kurtki i położył psią obrożę, zwietrzały długi skórzany sznurek, na biurko z wymachem.
      Tatiana spojrzała na nią, a później na niego.
- Co to jest? 
- Psia obroża - odpowiedział Gideon. - Trofeum po zabiciu go.
      Znowu na nią spojrzała.
- To mi nic nie mówi. Mogłeś po prostu zdjąć ją z tego psa.
- Pani - powiedział Will. - Jeśli mogę? Żaden człowiek nie byłby w stanie zdjąć obroży z tego psa. Radziłbym raczej, by trzymać ręce w odległości kilku stóp od szyi tego psa, jeżeli chce się zatrzymać rzeczone ręce. A teraz, gdy obroża jest zdjęta, nikt nie może znowu jej założyć. - Mówił poważnym tonem.
- Potrzebuję czegoś więcej - powiedziała Tatiana. - Jeżeli zabiliście tego psa, musicie wiedzieć, gdzie jest. Wróćcie i przynieście mi psi ogon, czy coś takiego.
- Tatiano - błagał Gideon, ale Will mu przerwał.
- Jeśli mogę znowu - powiedział. - Pies leży po drugiej stronie bardzo wysokiego i bardzo ostrego cierniowego płotu, stojącego pomiędzy terenami psa a drogą. Ze wspinaczką  poradziłby sobie tylko dobrze wytrenowany Nocny Łowca i radziłbym to zrobić z wolnymi rękami, a nie niosąc jakąś część psa. Obawiam się, że obroża musi wystarczyć.
       Tatiana wyprostowała się i potrząsnęła głową, z niezadowoleniem widniejącym w ułożeniu jej warg.
- Udowodnijcie, że pozbyliście się psa - powiedziała. - A nie, że tylko go spotkaliście.
       Gideon czekał na kolejne wtrącenie Willa, ale tym razem Will był cicho. Wydawało się, że nie był pewny jak kontynuować. W końcu powiedział:
- Tatiano daj mu dokumenty. Ponieważ jest Boże Narodzenie.
- Co? - zapytał Gideon z niedowierzaniem.
       Tatiana spojrzała na Willa z nienawiścią.
- Święta przyziemnych nie mają dla mnie żadnego znaczenia.
- Tak sądziłem - wyszeptał Will.
- Proszę - powiedział Gideon, chwytając się ostatniej deski ratunku. - Mój syn - on... jest jak twój syn. - Tatiana wpatrywała się w niego przez chwilę w ciszy, więc kontynuował. - On... on jest bardzo mały, często choruje, a my boimy się, czy przeżyje. Boimy się co się stanie, gdy nałożymy na niego Znaki. Tak jak ty martwisz się o swojego syna.
      Tatiana dalej wpatrywała się w niego w ciszy jak jaszczurka.
- Wiem, że nie zgadzamy się, co do historii naszej rodziny - powiedział wytrwale, ignorując ciche hmph! które wyrwało się Willowi, siedzącemu za nim. - Ale pomimo tego jesteśmy rodziną i oboje mogliśmy... odziedziczyć coś. Od naszego ojca. Coś, co przekazaliśmy naszym synom. Muszę przeczytać dokumenty, by zobaczyć, czy znajdują się tam jakieś wskazówki.
       Wpatrywała się przez okropnie długi czas, a w końcu powiedziała:
- Wynoś się z mojego domu.
- Tatiano - błagał.
- Jak śmiesz porównywać swojego syna do mojego! - Jej głos się podniósł - Każdy mógłby zgadnąć skąd się wzięła słabość w twoim synu i jest to najwyraźniej spowodowane twoją decyzją, by zmieszać swoją krew z najbardziej przyziemną osobą, jaką mogłeś znaleźć - wykrzyknęła.
- Sophie przeszła Wstąpienie! - wykrzyknął Will stanowczo, a Gideon uświadomił sobie, że był szczęśliwy z obecności Willa.
- Nie obchodzi mnie to! - krzyknęła Tatiana. - Mój syn jest z krwi najstarszych rodzin Nocnych Łowców. Nie jest słaby jak twój syn. Wracaj do swojej słabości, Gideonie. Zejdź mi z oczu, wynoś się z mojego domu i nie waż się pojawiać znowu przed moimi drzwiami. Nie tęskniłam za twoim towarzystwem, ani za twojego brata i jestem szczęśliwa, że mój syn nie będzie wychowywał się pod niszczącym wpływem któregokolwiek z was.
       Gideon chciał wstać, ale Will się odezwał:
- Jeśli znowu mógłbym się wtrącić. - I siadł z powrotem. Tatiana patrzyła na niego gniewnie. - Sądzę - ciągnął Will, poważnym tonem - że ty i ja moglibyśmy wyjść na korytarz na chwilę i porozmawiać w cztery oczy - tylko na chwilę. Daj mi trzy minuty, proszę tylko o tyle. Po tym czasie, odejdziemy i obiecamy, że już nie wrócimy. Prawda, Gideonie?
- Cokolwiek zechcesz.
       Tatiana patrzyła wnikliwie w twarz Willa, a następnie powiedziała:
- Masz dwie minuty, zaczynając od teraz. - Wstała i poszła w kierunku drzwi.
- Will, co ty... - zaczął Gideon.
      Will położył palec na swoich ustach, by uciszyć Gideona.
- Zaufaj mi - powiedział. - Sądzę, że mogę stworzyć świąteczny cud.
      Gideon tylko patrzył bezradnie jak jego siostra i jego przyjaciel wychodzą, zamykając za sobą drzwi. Sekundy mijały. Dwie minuty,  kolejne dwie, a następnie trzy.
       Wtedy Tatiana wróciła, a za nią Will. Gideon próbował odczytać minę Willa, ale była neutralna, nonszalancka.
       W dłoniach Tatiany znajdowały się dwa zeszyty, zapakowane razem z luźnymi kartkami. Ich okładki oraz kartki były usmarowane sadzą.
- Dokumenty Benedicta Lightwooda - powiedziała. - Nie zasługujesz na nie. A ja ci ich nie daję na zawsze. Są częścią domu, a dom jest mój, tym samym one także należą do mnie. Możesz je przeczytać, czy skopiować w ciągu jednego tygodnia, a jeżeli nie zostaną w tym czasie zwrócone w takim stanie w jakim ci je dałam, niech Anioł zlituje się nasz waszymi duszami. - powiedziała, patrząc w kierunku Willa.
      Will uniósł ręce w geście poddania.
- Ja naprawdę tylko przyszedłem, by posiłować się z psem.
       Gideon wziął od niej papiery, w zamyśleniu. Obrócił się, by spojrzeć na Willa, który szepnął do niego z małym uśmiechem.
- Świąteczny cud.

***

- No mów- powiedział Gideon, gdy jechali powozem z Chiswick. - Co powiedziałeś Tatianie, że ustąpiła?
      Padał śnieg, a wiatr był słaby, przez co płatki opadały malowniczo, zamiast walić w powóz, gdy jechali przez Hammersmith, by dostać się do Centralnego Londynu.
Will oparł się i spojrzał przez okno.
- Cóż, jeżeli musisz wiedzieć - powiedział. - Wygłosiłem bardzo dobrze przemyślaną przemowę, poruszającą kwestie takie jak znaczenie rodziny, przebaczenie, potrzebę tego, by wszyscy Nocni Łowcy łączyli się w wspólnej sprawie jaką jest zabijanie demonów, o jak mało została poproszona, bezsensowność zemsty, oraz oczywiście świąteczny klimat, który pobudza do dawania dobra.
- Och.
- Tak - powiedział Will z zapałem. - A później odliczyłem banknoty o łącznej kwocie dwustu brytyjskich funtów**, dając je prosto w jej ręce.
- Will! - powiedział zszokowany Gideon.
- Mówiłem ci- powiedział Will. - Wszyscy lubią pieniądze. Nawet szalone, szukające zemsty siostry, mające krew swoich mężów na sukniach lubią pieniądze.
      Gideon był skołowany. To była olbrzymia suma pieniędzy.
- Nie musiałeś tego robić, Will - powiedział. - Ona nie zasługuje na te pieniądze.
- Nie zasługuje - odpowiedział Will gwałtownie. - na zwycięstwo moralne. To były dobrze wydane pieniądze, by móc opuścić ten dom.
      Gideon otworzył dzienniki, podziwiając Willa Herondale'a. Jego finansowa pozycja była oczywiście lepsza niż Gideona, ale dwieście funtów było olbrzymią sumą pieniędzy, o wiele większą, żeby Will mógł ją wydać na głupoty. A jednak nie zawahał się, by dzierżyć te pieniądze dla Gideona, a tak naprawdę, Gideon zrozumiał, przyniósł ze sobą pieniądze celowo.
       To takie dziwne, pomyślał Gideon, patrząc ukradkowo na Willa, który odchrząkiwał cicho. W tym momencie ten chłopak, którego nie cierpiał jako dziecko, był dla niego bardziej jak rodzina, niż jego własna siostra. I zorientował się, że był w stanie to zaakceptować. Rzeczywiście świąteczny cud.
- Naprawdę lepiej oddam Tatianie papiery w ciągu tygodnia - powiedział, przeglądając dokumenty jeszcze raz, zanim zaczął je czytać. - Albo prawdopodobnym jest, że pośle na mnie demona.
         Will zaśmiał się krótko.
- Ha. Mogłaby to zrobić.
          Gideon przestał czytać.
- Wiesz, ona na serio mogłaby to zrobić. To jest naprawdę prawdopodobne.
- To prawda - zgodził się Will, bardziej ponuro.
          Minęły minuty, podczas których Gideon przebiegał wzrokiem po kartkach, marszcząc brwi. Po pewnym czasie, wrócił do początku, zdezorientowany.
         Will obrócił się, odwracając od okna, przez które obserwował sunącą Bath Road.
- O o chodzi? - zapytał.
- Nic tu nie ma - powiedział sfrustrowany Gideon. - Wiele okropnych rzeczy, oczywiście. Mój ojciec był... był... - Ciężko mu było znaleźć właściwe słowo.
- Potworem? - zasugerował Will.
- Zboczeńcem - powiedział ostrożnie Gideon. Przerzucił kartki aż znalazł tą, na której znajdował się skomplikowany diagram, który narysował ołówkiem jego ojciec i pokazał go Willowi.
       Will zamrugał, patrząc na wykres.
- Jiminy*** - powiedział.
- Ale nie ma tutaj nic, co mogłoby spowodować słabość lub kruchość u jego potomków - Gideon kontynuował. - Zero klątw, zero uroków, zero demonicznych trucizn....
- Tylko ospa - powiedział sucho Will.
- Tak, ale ona nie jest dziedziczna - powiedział Gideon. - Sprawdziliśmy to lata temu, dla własnego dobra. - Przerzucił kartki. - Tyle zachodu, po nic. Thomas pozostaje słaby, a ja nie jestem w stanie niczego dla niego zrobić.
        Zapadła cisza, a później Will powiedział:
- Gideonie, są święta, a święta to czas, by mówić prawdę. Zgodzisz się ze mną?
- Jeżeli tak twierdzisz - powiedział Gideon, machnąwszy ręką. Z własnego doświadczenia sądził, że święta to czas śpiewania na ulicach i jedzenia gęsi, ale kto wiedział jakie dziwne tradycje znał Will ze swojego przyziemnego dzieciństwa. - W każdym razie, zgodziłbym się, że powinno się mówić prawdę, niezależnie od okazji.
- Gideonie - powiedział Will, klepiąc Gideona po ramieniu. - Z Thomasem nie dzieje się nic złego.
      Gideon westchnął.
- To bardzo miło z twojej strony, ale....
- Ale nic. Thomas jest po prostu mały. Czasami dzieci są małe. On nie jest przeklęty, ani pod wpływem uroku.
- Choruje - naciskał Gideon. - Przez cały czas.
        Will zaśmiał się.
- Wiesz jak chora była Cecily jako niemowlę? Miała cały czas kolki,a później gorączki... Przez pierwsze kilka lat płakała więcej niż spała.
- A potem co?
        Will wyrzucił ręce w powietrze.
- A potem nic! Urosła! Chorowała coraz rzadziej. Tak to jest z dziećmi. I my nie mieliśmy przerażających, niemych, telepatycznych lekarzy, by się nami opiekować. Czy Thomas je? Czy wysila się, gdy czuje się dobrze?
- Tak - przyznał Gideon.
- Cóż więc - powiedział Will, opierając się jakby wyraził swoją opinię. - Przestań myśleć o swojej rzekomo przeklętej rodzinie. Syn Tatiany jest chorowity... dziwi cię to teraz, gdy zobaczyłeś dom? Teraz, gdy widziałeś Tatianę? Nie, oczywiście, że nie. - Spojrzał uważnie na Gideona. - Jedynym problemem Thomasa - powiedział pewnie. - jest to, że jest uroczą, malutką osóbką.
      Gideon gapił się na Willa. Po chwili wybuchnął śmiechem. Will też zaczął się śmiać, swoim zwyczajowym serdecznym śmiechem, a Gideon zorientował się, że czuje się lepiej. Ciągle martwił się o Thomasa - i będzie przez następne kilka lat, dopóki chłopiec przestanie zapadać na dziecięce dolegliwości i będzie mógł być chroniony runami - ale mimo wszystko czuł się lepiej. Wcześniej zastanawiał się nad tym jak mógłby się czuć w trakcie drogi powrotnej z domu swojej siostry, ale "lepiej" nie było jednym z nich.
- Świąteczny cud - wyszeptał Will radośnie.
Cóż, pomyślał Gideon, jakiś cud w każdym razie. "

* wyrm - taki jakby smok bez odnóży i skrzydeł/wąż morski pojawiający się w wielu mitologiach, np. nordyckiej jako Jormungand
** dla porównania: robotnicy w Londynie w latach 60 XIX wieku zarabiali około 110 funtów brytyjskich na rok
*** starodawny wyraz oznaczający zaskoczenie, ale jakoś nie potrafiłam znaleźć tak dobrze odpowiadającego mu polskiego słowa

Moje przemyślenia:
1. Zastanawiałam się, dlaczego na tych ostatnich rysunkach Gideon ma takie bardziej brązowe włosy skoro na wczesnych ma jasny blond. Jakoś zawsze myślałam, że piaskowy blond to taki jasny blond, a wczoraj przeczytałam jakiś inny fragment "Mechanicznej Księżniczki" w angielskiej wersji i jest tam napisane, że jego włosy mają taki brązowo-blond kolor. *szoooooookkkkk*

2. Tak bardzo kocham, że nawet im przez głowę nie przeszło zranienie psa.

3. Tatiana, błagam zniknij. Idź sobie. Odejdź. Albo chociaż bądź pierwszą osobą, która umrze w "Chain of Gold"

2. Och nie wiedziałam, że potrzebuję przeczytać o przyjaźni Gideona i Willa, ale omg to takie cudowne *-*

A jeszcze taka informacja: Cassie napisała, że pod koniec grudnia i na początku nowego roku będzie podróżować z rodziną, przez co maila z kolejnym flash fiction  dostaniemy dopiero około 10 stycznia na 

Źródło: https://cassandraclare.tumblr.com/search/december%27

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz