piątek, 24 października 2014

Scena w bawialnii - kolejne opowiadanie

Dzisiaj po szkole siadłam do komputera i zaczęłam pisać scenę w bawialni z perspektywy Willa. Muszę Wam powiedzieć, że płakałam podczas pisania tej sceny, a ręce w pewnym momencie drżały mi tak mocno, że nie umialam trafić palcami w litery.
Podczas kulminacyjnego momentu polecam słuchanie tej piosenki:


U mnie to jeszcze bardziej pogłębia targające mną uczucia.

A oto moje wypociny ;) :



    Will nie mógł wytrzymać z nerwów. Odkąd wyszedł z domu Magnusa chciał jedynie porozmawiać na osobności z Tessą. Jednak cały czas coś stawało mu na przeszkodzie wyznania jej swoich uczuć, które tak długo w sobie tłumił. Najpierw plany dotyczące Benedicta, następnie podróż do rezydencji Lightwoodów. Wyglądało to tak jakby jakaś niewidzialna siła chciała pokazać mu, że wyjawienie swoich uczuć nie jest dobrym pomysłem. Will nie wiedział jednak dlaczego miałby nie mówić Tessie co czuje w swoim sercu. Wydawało mu się, że jego uczucia znajdowały się tuż pod powierzchnią, w każdym momencie mogły wypłynąć na powierzchnię i ukazać się każdemu w pełnej krasie.
     A chłopak tego nie chciał. Pragnął, wyrazić w słowach wszystkie uczucia jakie do niej żywił. Wiedział, że niektórych nie będzie w stanie ująć słowami – były zbyt potężne, wypełnione emocjami oraz nieprzebyte i niezbadane. Miał nadzieję, że tym razem uda mu się wydusić słowa, które od tak wielu tygodni    w sobie dusił. Czasami, gdy pragnął powiedzieć coś ważnego, z głębi duszy, po prostu się zacinał. Nie potrafił. Skrycie wierzył, że jakaś niewidzialna siła podpowie mu co ma powiedzieć albo chociaż pozwoli mu jasno myśleć.
     Właśnie siedział w powozie, zmierzającym do Instytutu. Obok niego siedziała Tessa. Był bardzo podekscytowany – nie umiał powstrzymać uśmiechu rozlewającego się po jego twarzy, jego nogi drżały niespokojnie – czuł także niepokój i kryjący się w ciemnościach strach. W jego głowie plątały się niespokojne myśli: a co jeśli ona nie czuje tego samego, jeśli już go nie kocha, jeśli nie potrafi wybaczyć mu bólu jaki jej zadał – ciągle powtarzał sobie, że to jest niemożliwe. Próbował się uspokoić biorąc głębokie wdechy.
     Kątem oka spoglądał na twarz ukochanej. Nie mógł doczekać się momentu, w którym powie jej co czuje w głębokich zakamarkach swojej duszy. Widział, że dziewczyna także na niego spogląda, spod lekko przymrużonych powiek.
     Każdy jego nerw był jak struna od skrzypiec – napięty do granic możliwości. Will czuł, że Tessa także traci spokój. Stykali się ramionami, więc     w jakiś sposób chłopak przekazywał jej swoje zdenerwowanie. Niczym morska fala wyrzucająca na brzeg wodorosty, dzieliła się z ziemią cząstkami składającymi się na nią, na falę.
    Jego przejęcie wzrosło jeszcze bardziej, gdy zobaczył najbliższe okolice,      a gdy spostrzegł bramę prowadzącą na dziedziniec Instytutu wręcz nie umiał siedzieć spokojnie w jednym miejscu. Było mu strasznie gorąco – podwinął rękawy płaszcza, marynarki i koszuli, by pozwolić kroplom deszczu schłodzić rozgrzaną skórę.
    Był tak rozkojarzony, że o mały włos nie wpadł do wielkiej kałuży, która zamoczyłaby jego spodnie co najmniej do łydek. Gdy tylko jego stopy dotknęły zimnego podłoża, obrócił się, aby sprawdzić czy Tessa nie weszła do środka. Chciał z nią porozmawiać przed zebraniem wszystkich mieszkańców w jadalni. Podszedł szybko do dziewczyny i delikatnie dotknął jej łokcia.
- Chodź – wyszeptał jej do ucha. Poczuł jak jej ciało przechodzi delikatny dreszcz.
    Położył swoją dłoń na jej ramieniu i poprowadził w kierunku bawialni. Cały    w środku aż podskakiwał. Już od tak wielu lat nie czuł się szczęśliwy, a teraz czuł to tak wyraźnie, że go to dziwiło. Przez pięć lat myślał, iż nigdy więcej uśmiech pełen spełnienia nie zagości na jego ustach. A jednak.
   Tessa uratowała go. W wielu tego słowach znaczeniu. Pokazała mu, że zawsze powinno się wierzyć w zwycięstwo, mieć nadzieję, że da się coś zmienić, nawet jeśli wszystko i wszyscy mówią, że nie ma się już o co walczyć.  Właśnie to utrzymywało w nim tą iskierkę, tą  malutką świecącą świeczkę                         w ciemnościach bezdennej beznadziei i zrezygnowania. Ta jedna myśl pozwalała mu na kolejne spotkania z Magnusem… Ta jedna myśl sprawiła, że szedł teraz z Tessą u boku i nic nie zatrzymywało go przed wypowiedzeniem na głos tego co czuł.
   Otworzył drzwi, czuł jak drżą mu ręce, z wielką trudnością naciskał klamkę. W bawialni było jasno jak w południe. Pochodnie gorzały, a w kominku wesoło skakał ogień. Zasłony poruszały się na wietrze. Przepuścił Tessę i obrócił by zablokować zamek w drzwiach – nie chciał, aby ktoś przeszkodził im swoim nagłym wejściem, tak jak Charlotte i Woolsey Scott parę dni temu. Gdy popatrzył na Tessę, spostrzegł, że stoi na środku pokoju bez kapelusza                  i rękawiczek, które leżały na małym marokańskim stoliku, i patrzy na niego z zaciekawieniem w oczach.
    Szarawe światło wpadające przez okna do pokoju sprawiało, że twarz dziewczyny spowijał jasny cień, a oczy błyszczały jak wzburzone morze.
- Dlaczego…
Był to tak piękny i niewinny widok, że Will poczuł się jakby odległość między nim a nią była tak wielka jak między Londynem a Nowym Jorkiem. W dwóch susach pokonał dzielącą ich przestrzeń, poprowadził ją do tyłu i przyparł do ściany.
- Will – wyszeptała. Drżała w jego ramionach. Jej oddech był szybki i nierówny, taki sam jak jego. Przesunął dłońmi po jej ramionach, wplątał palce                      w jedwabiste włosy. Pochylił się a jego usta znalazły się na jej policzku, przy linii włosów. Delikatnie obrysowały linię szczęki a następnie przesunęły się na jej miękkie usta. Smakowała tak słodko, trochę jak truskawki. Skąd miałaby wziąć truskawki – przemknęło mu przez głowę. Tessa  najpierw zesztywniała  zaskoczona, a po chwili zwiotczała w jego objęciach.
    Nagle odepchnęła go z całej siły, tak mocno, że zdziwiony Will zachwiał się, próbując odzyskać równowagę.
- Nie – powiedziała zachrypniętym głosem.
- A ostatnia noc? – zapytał. Był tak zaskoczony jej zachowaniem, że nie umiał wydusić z siebie słowa. Zresztą wcale nie chciał, żeby ta scena tak wyglądała. Próbował wydusić z siebie jakieś słowa. – W infirmerii? Ty… mnie objęłaś… - jednak nie wychodziło mu to najlepiej.   
- Ja… myślałam, że śnię – powiedziała zmieszana. Will opuścił wzrok. Poczuł jak jego pewność siebie, której i tak nie było zbyt wiele, ulatnia się w jednej chwili. Miał nadzieję, że ich obecna rozmowa to jedno wielkie nieporozumienie.
- Ale nawet dzisiaj… myślałem, że… mówiłaś, że też chcesz się ze mną spotkać sam na sam… - Will zaczął się jąkać, czego nie robił odkąd skończył dwanaście lat. Zwykle nie umiał wydusić z siebie słowa, gdy rodzice pytali się go dlaczego znowu wchodził na to wielkie drzewo lub dlaczego wbiegał do tego lodowatego jeziora, a on sam nie wiedział co było powodem jego zachowania.
- Sądziłam, że chodzi o przeprosiny! Uratowałeś mi życie w tamtym magazynie   i  jestem ci za to wdzięczna. Myślałam, że chcesz ode mnie usłyszeć… - Will poczuł się jakby grunt osunął się w prawo.
- Nie uratowałem ci życia po to, żebyś była mi wdzięczna!
- Więc dlaczego? Z obowiązku? Bo prawo mówi…
Czy naprawdę ona nie miała pojęcia dlaczego chciał się z nią spotkać, ani dlaczego uratował jej życie omal nie tracą c swojego? Musiał to powiedzieć, a nawet wykrzyczeć. Musiał uświadomić jej dlaczego to zrobił.
- Zrobiłem to bo cię kocham! – Will zobaczył jak jej twarz blednie – Kocham cię, Tesso. Od chwili, kiedy się spotkaliśmy – wyszeptał.
- Myślałam, że nie potrafisz być okrutniejszy niż wtedy na dachu. Myliłam się. To jest okrutniejsze.
    Will nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Ona naprawdę sądziła, że to co jej powiedział, powiedział po to by jeszcze bardziej ją zranić. Tylko po co miałby to robić.
- Ty… mi nie wierzysz?
- Oczywiście, że ci nie wierzę. Po tym wszystkim, co mówiłeś, jak mnie potraktowałeś…
Zrozumiał, że jeśli chce, aby dziewczyna mu uwierzyła musi zrobić jedną, najważniejszą rzecz – opowiedzieć jej całą prawdę.
- Musiałem. Nie miałem wyboru. Tesso, posłuchaj – błagał. Kiedy dziewczyna ruszyła w stronę drzwi, zastąpił jej drogę. Nie pozwolę jej stąd wyjść, mając mnie za najgorszego człowieka. – Proszę, posłuchaj, proszę – czuł jak łamał mu się głos. Jeszcze nigdy nie pragnął, aby ktoś zmienił o nim zdanie, aby ujrzał go w lepszym świetle. Ale przy niej nic nie było takie same.
- Tesso – gdy podniósł rękę do góry, zobaczył jak bardzo drżą mu palce. Usłyszał jak drży mu głos, poczuł jak jego nogi zmieniają się w galaretę. – Tego co zamierzam ci powiedzieć, nie mówiłem jeszcze nikomu  oprócz Magnusa,  a zrobiłem to tylko dlatego, że potrzebowałem jego pomocy. Nie powiedziałem nawet Jemowi. – wziął głęboki wdech. Ciężko było wyznawać komuś sekrety, które zmieniały życie, na dobre lub na złe, które potrafiły zmienić opinię na czyjś temat. – Kiedy miałem dwanaście lat i mieszkałem z rodzicami w Walii, znalazłem Pyxis w gabinecie ojca…
   W trakcie opowieści spoglądał Tessie głęboko w oczy. Widział najmniejszą zmianę na jej pięknej twarz. Zmarszczenie brwi, przymknięcie powiek, zaciśnięcie ust. W miarę jak coraz bardziej zagłębiał się w odmętach przeszłości jej oczy coraz bardziej się rozszerzały.  Była osłupiona. Na pewno nie spodziewała się takiego wyznania. Możliwe, że domyślała się, iż Will coś ukrywa, ale był pewien, że takie wytłumaczenie jego zachowania nawet nie przyszło jej do głowy.
   Długo nic nie mówiła, chłopak przypuszczał, że musiała wszystko poukładać sobie w głowie.
- Jem – wyszeptała w końcu. Will wiedział o co jej chodzi.
- On umiera. – wyszeptał… skruszony? Nawet nie wiedział jakie uczucie dominuje w jego głosie.
- On umiera. Dopuściłeś go do siebie, bo już wtedy był bliski śmierci? Pomyślałeś, że klątwa mu nie zaszkodzi? – o dziwo nie mówiła tego z wyrzutem.
- Z każdym mijającym rokiem stawało się to coraz bardziej prawdopodobne. Myślałem, że nauczę się tak żyć. Myślałem, że kiedy Jem  odejdzie, a ja skończę osiemnaście lat, już zawsze będę sam, żeby nikogo nie narażać… a potem wszystko się zmieniło. Z twojego powodu.
- Z mojego powodu?- powtórzyła cichutko oszołomiona.
    Will przypomniał sobie co czuł, gdy postanowił poprosić o pomoc Magnusa. Bał się, zapukać do jego drzwi w obawie że coś pójdzie nie tak, lecz potem ujrzał twarz Tessy tak wyraźnie jakby stała tuż przed nim uśmiechającą się lekko tak jak wtedy w Sanktuarium, a następnie jej twarz, gdy popatrzyła na niego po raz ostatni, kiedy schodziła z dachu Instytutu. To dało mu impuls by załomotać kołatką w drzwi. Już nigdy nie chciał patrzeć na tak zranioną, złamaną w sobie ukochaną. Już nigdy nie chciał być sprawcą jej załamania.
- Kiedy cię poznałem, pomyślałem, że nie przypominasz żadnej z osób, które do tej pory spotkałem. Rozśmieszałaś mnie. Nikt oprócz Jema nie potrafił mnie rozśmieszyć od… Boże, od pięciu lat. A ty robiłaś to od niechcenia.
- Nawet mnie nie znałeś…
- Zapytaj Magnusa. On ci powie. Po tamtej nocy na dachu poszedłem do niego. Odepchnąłem cię , bo wydawało mi się, że zaczynasz rozumieć co do ciebie czuję. Tamtego dnia w Sanktuarium, kiedy myślałem, że nie żyjesz, stwierdziłem, że chyba potrafisz czytać z mojej twarzy. Byłem przerażony. Musiałem sprawić żebyś mnie znienawidziła. Więc spróbowałem. A potem chciałem umrzeć. Myślałem, że jakoś zniosę twoją nienawiść, ale było to zbyt trudne. Uświadomiłem sobie, że zostaniesz w Instytucie, a ja na twój widok  za każdym razem będę się czuł jak wtedy na dachu. Jakbym wdychał truciznę. Poszedłem więc do Magnusa i poprosiłem go, żeby pomógł mi znaleźć tamtego demona i zmusił go, by zdjął ze nie klątwę. Mógłbym zacząć wszystko od nowa. Byłby to powolny proces, bolesny i bardzo trudny, ale pomyślałem, że znowu mnie polubisz, jeśli wyznam ci całą prawdę. Może z czasem odzyskałbym twoje zaufanie i… zaczął coś z tobą budować.
    Jeszcze nigdy się tak przed kimś nie otworzył. Ta dziewczyna sprawiała,         że zapominał o konsekwencjach, zapominał o przeszłości i przyszłości. Liczyło się tylko tu i teraz. Była jak studnia bez dna, którą mógł zasypywać cały dzień      i całą noc złotymi monetami, pragnąc, aby najskrytsze marzenia się spełniły,  a wszystkie troski zniknęły. W tym momencie jego dusza pragnęła powiedzieć jej wszystko co leżało mu na sercu, a bał się, że Tessa i tak go odrzuci lub nie będzie w stanie obdarzyć go znowu zaufaniem.
     Wiedział, ze zaufaniem nie obdarza się ludzi ot tak, dla zabawy. Jest to wyraz głębokiej przyjaźni i szacunku dla drugiej osoby. Jak stwierdzenie bez słów: „Tak jesteś dla mnie ważny. Przyjmij mój najskrytszy dar, tylko nie zmarnuj go,  nie zniszcz, nie zgub, ponieważ nie wiem, czy będę w stanie obdarzyć cię nim ponownie.” Zaufanie to cząstka serca, siebie samego. Gdy obdarowujesz nim drugą osobę to dlatego, by pokazać, że nie jest tobie obojętny, że nie jest tylko kolejnym mieszkańcem Ziemi. Pokazujesz, że pragniesz by ta osoba stała się cząstką twojego życia, stałą jak bicie serca. Na którą będziesz mógł liczyć w trudnych chwilach, a w bezsenne noce przychodzić i prosić o radę.
     A Will wiedział, że, niestety, wystawił jej zaufanie wobec niego na wielką próbę. To tak jak stanąć na skraju osuwającego się urwiska i próbować nie spaść w bezdenną otchłań cierpienia i wiecznej samotności.
- Czy ty… mówisz, że klątwa została zdjęta?
- Nie było żadnej klątwy, Tesso. Demon mnie oszukał. Nigdy nie było żadnej klątwy. Przez te wszystkie lata byłem głupcem, ale nie aż takim by nie wiedzieć, że pierwszym co muszę teraz zrobić, to powiedzieć ci, co naprawdę czuję.
    Zrobił krok do przodu, a ona się nie cofnęła tylko stała i patrzyła na niego  w milczeniu. Jakby nie mogła uwierzyć w to co widzi i słyszy.
- Dlaczego ja? Dlaczego ja?
    Zawahał się. Wiedział, że musi wyznać jej jeszcze jedną rzecz. Że czytał jej listy do brata. Jej myśli, spostrzeżenia, emocja, czyli najbardziej ukryte i tajemnicze części jej duszy.
- Kiedy tu zamieszkałaś i Charlotte znalazła twoje lisy do brata, przeczytałem je.
- Wiem – odparła. Will myślał, że będzie zła, a tymczasem stała i mówiła spokojnie, że wie, iż czytał jej osobistą własność. Sens jej istnienia, jej cierpienia. – Znalazłam je w twoim pokoju, kiedy byłam tam z Jemem.
 Zdziwił się. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
- Nic mi o tym nie wspomniałaś.
- Z początku byłam zła. Ale tej samej nocy znaleźliśmy cię w palarni ifrytów  i współczułam ci, więc wytłumaczyłam sobie, że zrobiłeś to pewnie z ciekawości albo Charlotte kazała ci je przeczytać.
- Nie kazała. Sam wyciągnąłem je z kominka. Przeczytałem wszystkie. Każde słowo, które napisałaś. Ty i ja Tess jesteśmy podobni. Żyjemy i oddychamy słowami. To książki uchroniły mnie przed odebraniem sobie życia, kiedy myślałem, że nie wolno mi nikogo pokochać i nigdy przez nikogo nie będę  kochany. To dzięki książkom nie czułem się opuszczony przez cały świat. One mogły być ze mną szczere, a ja z nimi. Czytając w twoich listach, że też bywasz samotna i czasami się boisz, ale zawsze jesteś dzielna, dowiadywałem się w jaki sposób patrzysz na świat, na jego barwy, faktury i dźwięki, co myślisz, na co masz nadzieję, o czym marzysz. Czułem, że myślę, śnię, marzę i czuję razem        z tobą. Śniłem to co ty śniłaś. Pragnąłem tego czego ty pragnęłaś… a potem zrozumiałem, że tak naprawdę chcę ciebie. Dziewczyny, która napisała te listy. Kochałem cię od chwili, kiedy je przeczytałem. Nadal cię kocham.  
     Przypomniał sobie te wszystkie momenty, w których zaczynał się śmiać. Rozmowa o temperaturze piekła w domu Mrocznych Sióstr, ich pierwsza rozmowa w bibliotece, strych, kolejna rozmowa w bibliotece, jazda pociągiem do Yorkshire, rozmowy o książkach, i wiele innych podczas których Will zapomniał o bólu, stracie i rozłące, by stać się… sobą.
      Willem, którego obecność rzadko dało się dostrzec za murem ochronnym, który sam wokół siebie zbudował. Murem, który, niczym średniowieczni rycerze, zdobyła szturmem dziewczyna, która przed nim stała. Ale do jego zniszczenia nie użyła, ognia, pochodni, kopii czy mieczy, a miłości, zrozumienia    i zwykłej obecności, która sprawiła się lepiej niż jakakolwiek inna rzecz. Chłopak zrozumiał, że to Tessa potrzebna była do uwolnienia, do odkrycia na nowo. Była jego narkotykiem, a zarówno antidotum. Była tym czego potrzebowała jego obolała dusza i zatracone serce. Była jak balsam na pieczące oparzenia, jak słońce i deszcz dla zboża. Czymś bez czego nie da i nie chce się żyć. Tessa była... 
- Za późno – wyszeptała.
- Nie mów tak – jego głos był taki cichy, jak szept. Jednak jego gardło było zatkane, nie umiał wydobyć z siebie głośniejszego dźwięku. – Kocham cię, Tesso. Kocham cię.
- Will… przestań.
Właśnie tego się obawiałem.
-Wiedziałem, że nie będziesz chciała mi zaufać. Nie wierzysz mi czy nie możesz sobie wyobrazić, że odwzajemniasz moją miłość? Bo jeśli to drugie…
- Will to nie ma znaczenia…
- Nic nie ma większego znaczenia – prawie krzyknął – Jeśli mnie nienawidzisz, to wyłącznie z mojej winy. Wiem, że nie masz powodu dawać mi drugiej szansy. Ale błagam cię o nią. Zrobię wszystko byś zobaczyła mnie w lepszym świetle. Wszystko. – jego głos znów się załamał. Widział w jej oczach ból, zdezorientowanie, oszołomienie i cierpienie.
- Nie – jej głos też był słaby jak liść osiki na wietrze. – To nie możliwe.
- Możliwe – chwytał się ostatnich desek ratunku. – Musi być. Nie możesz mnie nienawidzić aż tak bardzo…
- Wcale cię nie nienawidzę. Próbowałam cię nienawidzić, ale nie mogłam – poczuł, że płomyczek świecy znowu zaczął istnieć. Tylko jedna rzecz nie dawał mu spokoju: dlaczego jej głos był tak bezdennie smutny?
- Więc jest szansa.
Dziewczyna delikatnie się skrzywiła. Najwyraźniej toczyła za sobą jakąś wewnętrzną walkę, tylko dlaczego?
- Tesso, jeśli mnie nie nienawidzisz, czy jest szansa, że mogłabyś…
- Jem mi się oświadczył – wyrzuciła z siebie na jednym wdechu – A ja się zgodziłam.
…Tessa była lekarstwem, którego zabroniono mu zażyć. Była ratunkiem, którego nie pozwolono mu użyć. Boją, której nie pozwolono mu się złapać. Była osobą, której nie pozwolono mu naprawdę, w pełni, całkowicie poznać i zatracić się w niej i jeszcze mocniej pokochać.
- Jem. Mój Jem?
Bez słowa skinęła głową.
    Will poczuł to jak nóż wbity prosto w serce, jak kopnięcie w żołądek. To było jak stanie na bezpiecznej ziemi, w ojczystym kraju, a po chwili następuje potężne trzęsienie ziemi, a ty trzymasz się przechylonej gałęzi i patrzysz jak wszystko co kochasz zamienia się w proch, w coś co nie ma sensu, coś, w czym nie można odnaleźć tego czym było przed katastrofą, coś co zniszczyło sens czyjegoś istnienia.
    Zachwiał się i oparł o poręcz fotela. Czuł jakby miał zemdleć albo zwymiotować.
- Kiedy?
- Dziś rano. Ale już od jakiegoś czasu stawaliśmy się sobie coraz bardziej bliscy.
- Ty i Jem? – upewnił się. Może to sen. Może zaraz obudzę się w ciepłej pościeli  i z westchnieniem ulgi stwierdzę, że to się nie wydarzyło. Wiedział jednak, że to byłoby zbyt piękne, by było prawdziwe.   
- Dał mi to – powiedziała cicho, dotykając smukłymi dłońmi jadeitowego wisiorka zawieszonego na szyi. – To prezent ślubny jego matki.
- Nic mi nie powiedział. Nawet nie wspomniał o tym słowem. O was. Kochasz go? – spytał drżącym głosem, bojąc się a zarazem wyczekując odpowiedzi.
- Tak kocham - Ciemność się zbliża, nóż w serce wbija, a wszystko spowijają cienie, niszczące każde życzenie. – A ty nie?
- Zrozumiałby, gdybyśmy mu wszystko wyjaśnili. Gdybym mu powiedział… zrozumiałby.
- Co byś mu powiedział? – zapytała.
- Jem by mi wybaczył – powiedział zrezygnowany – On…
- Tak, nie mógłby się na ciebie gniewać. Za bardzo cię kocha. Na mnie pewnie też nie byłby zły. Ale dziś rano powiedział mi o swoim lęku, że umrze nie kochając nikogo tak, jak jego ojciec kochał jego matkę, nie będąc kochanym      w taki sam sposób. Chcesz, żebym poszła, zapukała do jego drzwi i odebrała mu to wszystko? Nadal byś mnie kochał, gdybym to zrobiła?
     Poczuł, że nie potrafiłby zrobić tego Jemowi. Kochał Tessę całym swoim sercem i zrobiłby dla niej wszystko, za wyjątkiem jednego: nie skrzywdziłby Jema. Jego parabatai za wiele wycierpiał. To Will powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za swoje uczucia. Jem nie powinien dźwigać ich ciężaru.
     A gdyby Will powiedział mu prawdę, wiedział że Jem odwołałby zaręczyny lub zrobił coś przez co jeszcze bardziej byłby smutny.
    A Will tego nie chciał. Nie chciał, by osoba, która była połową jego duszy cierpiała za to, że zakochał się w złej osobie.
     Postanowił, że nie powie Tessie już więcej, że ją kocha, a Jemowi, że żywi niestosowne uczucia do jego narzeczonej. Postanowił utrzymać w sekrecie swoje uczucia przed wszystkimi. Skoro tak długo potrafił udawać niewychowanego gbura to z tym powinien sobie dać radę.
     Wiedział jednak z jakim będzie się to wiązać bólem. Ale wolał być nieszczęśliwy, jeśli dzięki temu władcy jego serca będą szczęśliwi,, niż żeby to on był radosny, ale ceną za to miałoby być zgorzknienie osób, na których najbardziej na świecie mu zależało. Nie mógł na to pozwolić.
- Powiedz mi, że go kochasz. Na tyle, żeby wyjść za niego za mąż i uczynić go szczęśliwym.
- Tak.
- Więc jeśli go kochasz, Tesso, nie mów mu tego co właśnie ci powiedziałem. Nie mów mu, że cię kocham.
- A klątwa? On nie wie…
- Proszę, o tym też mu nie mów. Ani Henry’emu, ani Charlotte. Nikomu. Powiem im w swoim czasie, w swój sposób. Udawaj, że o niczym nie wiesz. Jeśli w ogóle ci na mnie zależy, Tesso…
- Nie powiem nikomu – przysięgła – Przysięgam. Obiecuję na mojego aniołka. Na anioła mojej matki. I Will…
- Lepiej już idź Tesso.
- To co musiałeś znosić, odkąd skończyłeś dwanaście lat, zabiłoby większość ludzi. Sądziłeś, że nikt cię nie kocha, że nikomu nie wolno cię pokochać, a to, że wszyscy nadal żyją, było dowodem, że istotnie cię nie kochają. Ale Charlotte cię kocha. I Henry. Jem. Twoja rodzina. Oni wszyscy zawsze cię kochali, Willu Herondale, bo nie możesz ukryć ukryć tego, co w tobie dobre, choćbyś nie wiadomo jak się starał.
     Jedna myśl nie dawała Willowi spokoju. Tessa mówiła, że na nią Jem też nie byłby zły. Czy to znaczy to co myślę, że oznacza. Och Willu Herondale, nie rób sobie zgubnych nadziei, bo jeszcze bardziej się rozczarujesz.
- A ty? Ty mnie kochasz?
- Will…
- Kochasz mnie?
- Ja… Jem przez cały czas miał co do ciebie rację. Jesteś lepszy, niż sądziłam, i dlatego jest mi przykro. Bo jeśli naprawdę taki jesteś, a myślę, że tak… to bez trudu znajdziesz kogoś, kto cię pokocha, kto odda ci całe serce. A ja…
- Cale serce. Uwierzyłabyś, że nie pierwszy raz mi to mówisz?
- Will, ja nie…
- Nie możesz mnie kochać – dokończył za nią. Wstał powoli na chwiejnych nogach i podszedł do drzwi, by po chwili wyjść z bawialni, zamykając je z trzaskiem. Obrócił się i z całej siły uderzył pięścią w ścianę.
- Cholera – zaklął przez łzy. Zdziwił się. Odkąd skończył dwanaście lat nigdy nie płakał, a teraz czuł łzy zbierające się w końcikach oczu, prosząc o wypuszczenie na wolność.
     Powoli osunął się po ścianie.
- Yr wyf yn gwybod yr hyn y mae’n teimlo ei hoffi cael calon wedi torri – wyszeptał – Wiem, jak to jest mieć złamane serce.    
     Ukrył twarz w dłoniach, otulił się szczelniej płaszczem, ale mimo to jego ciałem ciągle wstrząsały niekontrolowane drgania.
 
I co myślicie? Dobrze ujęłam jego myśli? Piszcie w komentarzach :)
     
 

2 komentarze:

  1. Rany... To piękne opowiadanie <3 Świetnie Ci to wyszło.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne! Bardzo dobrze uchwyciłaś odczucia Willa. Twoje opowiadanie jest dramatycznie smutne i bardzo twórcze jednocześnie. Żal chwyta za serce kiedy się je czyta. Jeżeli będziesz kontynuować pisanie fragmentów z perspektywy Willa (świetnie ci to idzie), to następnym razem koniecznie wybierz scenę w której jego uczucia już nie są deptane. ;)
    Ania

    OdpowiedzUsuń