czwartek, 27 czerwca 2019

Flash fiction #2: "Dni, które przeminęły" - Lucie i Cordelia

Już za kilka dni Cassandra opublikuje kolejne opowiadanie! Kto nie może się doczekać?


"Paryż, 1897 rok

      Cordelia zawsze myślała o roku, w którym jej rodzina mieszkała pod Paryżem jako ostatnim roku, w którym byli naprawdę szczęśliwi. W następnym roku Alastair poszedł do Akademii i stał się ogólnie rzecz biorąc trudniejszą i bardziej niedostępną osobą. Stan zdrowia jej ojca znowu się pogorszył, gdy wrócili do Anglii. A także coś w Cordelii zmieniło się jakby z dnia na dzień, a jej mama zaczęła mówić o przyszłości Cordelii i jak powinna ją zabezpieczyć.
       Ale w tym roku, żyjąc w małym, ale wygodnym domu w Fontainebleau, wszystko było dobrze. Miała szansę widzieć się z Lucie i Jamesem częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Wolałaby być z nimi sam na sam w sercu Paryża, oczywiście, ale czerpała przyjemność z pokazywania Lucie arkadowych domów, znajdujących się w miasteczku, zamek przyziemnej rodziny królewskiej, Grand Canal wzdłuż którego rodziny siadały i urządzały pikniki. Lucie miała dziesięć lat i wyglądała na młodszą, ale była dość odważna. Także, oczywistością jest, że Lucie chciała zwiedzić las w Fontainebleau oraz poprowadziła je tam, opowiadając o tym jak kiedyś był to o wiele większy starożytny las, miejsce polowań dla dawnych królów, a także o tym jak kiedyś spotkała pomocnego, podrzuconego przez faerie chłopca w lesie Brocelind.
- Pamiętaj, że to sekret - powiedziała, rzucając Cordelii spojrzenie przez ramię, sama wyglądając na dość zwariowaną. - Nie powiedz nikomu.
        Cordelia zgodziła się, szczęśliwa, że ona i Cordelia mają wspólną tajemnicę. Przemierzyły skrzyżowanie ścieżek przypominające gwiazdę, by znaleźć się w krainie drzew bukowych i jarzębów domowych. Las był znany ze swoich masywnych głazów o różnych kształtach: ten jak słoń, ten, o grubej powierzchni jak krokodyl, a ten jak głowa starca z wielkim nosem. Cordelia zabrała Lucie, by pokazać jej jej ulubione, by wspiąć się na szczyty, by spojrzeć z krawędzi klifów na wąwozy znajdujące się w dole.
          Lucie biegała wzdłuż szczytów klifów pokrytych zielenią, zanurzona po kostki w stokrotkach, z włosami łomoczącymi na wietrze. Pochyliła się przy krawędzi, by zerwać kwiatek, delikatną fioletowo - różową filiżankę płatków, zaskakującą na tle szarej skały. Zatknęła go za jedno ucho i znowu odskoczyła, a Cordelia biegła, by ją dogonić.
        Były ostrożne; były Nocnymi Łowcami, ale ciągle były dziećmi, które mogły łatwo postawić stopę w złym miejscu i koniec końców Lucie to zrobiła. Śmiejąc się z czegoś co powiedziała Cordelia, zrobiła krok w przepaść i, straciwszy równowagę, zaczęła spadać z wysokiego klifu. Cordelia miała czas, żeby zobaczyć jak mina Lucie zmienia się z wesołej w raptowne przerażenie, zanim rzuciła się w stronę przyjaciółki, łapiąc spódniczkę jej sukienki. Poczuła jak materiał rwie się w jej dłoniach, ale dało to Lucie czas na położenie dłoni na płaskiej ziemi, a Cordelii czas na złapanie Lucie za nadgarstek i trzymanie gorączkowo tak ważnego życia.
Ich spojrzenia się spotkały.
- Wszystko dobrze - powiedziała Lucie powoli. - Mam stopę na...
      Z dźwiękiem rozpadania się, coś na czym była stopa Lucie, rozkruszyło się, a Lucie szarpnęła się, odbijając się mocno od ziemi. Cordelia leżała na brzuchu na złamanym gruncie, zwisając na wpół z klifu, z ręką owiniętą wokół nadgarstka Lucie. Lucie obróciła swoją rękę z wielką uwagą, z oczami utkwionymi w Cordelii i także złapała jej nadgarstek. Były stabilne, na ten moment.
       Ale jeszcze nie bezpieczne. Cordelia spróbowała wciągnąć Lucie, ale ziemia pod nią odkształciła się. Lucie jęknęła. Wolną dłoń przycisnęła do nagiej ściany, by się uspokoić. Oddychała bardzo głośno i ciężko.
       Cordelia rozkazała swojemu głosowi, by był spokojny.
- Nie ruszaj się - powiedziała. - Ktoś po nas przyjdzie. Nie pozwolę ci spaść.
        Cichy, przerażony wdech wydobył się z ust Lucie. Po chwili, Cordelia zorientowała się, że był to śmiech.
- Och - odpowiedziała Lucie. - Martwię się tylko, co będziemy robić do tego czasu.
 Cordelia zawsze myślała, że Lucie nic nie waży, ale z taką ilością jej wagi w dłoni Cordelii, Cordelia nagle bardzo dokładnie widziała ile jest do stracenia, jak bardzo ważnym było wytrzymać. Błękitne niebo zdawało się pochylać nad i pod nimi, niebieskość próbowała połknąć Lucie. Ich oddechy były jak grzmoty w uszach Cordelii.
        Czekały. Cordelia chciała krzyczeć po pomoc, ale nie śmiała spróbować, bojąc się, że przeniesienie chociaż odrobiny energii na krzyk, mogłoby osłabić jej chwyt. Lucie nie miała takich obaw i kilka razy krzyczała o pomoc. Nie było odpowiedzi. Las był cichy, nie licząc wiatru poruszającego drzewami nad nimi.
         Lucie i Cordelia patrzyły na siebie z niepokojem.
- Zawsze piszesz opowiadania - powiedziała Cordelia, po długiej chwili. - Mogłabyś mi jedną opowiedzieć?
- Nie pokazałam moich historii nikomu spoza mojej rodziny - powiedziała Lucie. Brzmiała nieśmiało, a Cordelia otworzyła buzię, by powiedzieć, że nic nie szkodzi, że całkowicie to rozumiała, kiedy Lucie kontynuowała - Ale jako, że chodzi o ciebie, Cordelio, sądzę, że mogę.
        Lucie zrelacjonowała fascynującą opowieść o piracie o oczach tak zielonych jak morze. Cordelia zaczęła być tak przejęta historią, że była nawet w stanie lekko się śmiać. Kiedy to zrobiła, oczy Lucie roziskrzyły się.
        Historia musiała się skończyć. Po niej nastąpiła cisza. Powiew zimna w ciepłym, letnim powietrzu  mówił o wieczorze i zbliżającej się ciemności. Mięśnie w ramionach Cordelii paliły.
- Cordelio, nie robisz się zmęczona? - zapytała cicho Lucie.
- Nie jestem nawet trochę zmęczona - powiedziała stanowczo. - Mogę wytrzymać całą wieczność.
       Żadna z nich nie potrafiła później powiedzieć, ile czasu czekały. Zdawało się, że były to godziny. Cordelia miała czas, żeby zrozumieć, że to był teraz jej cały świat, że poczucie cierpienia i przerażenia będą trwały i trwały w nieskończoność i zaczęła się zastanawiać jak tu pogodzić się z tą nową prawdą, kiedy w jednym momencie, została otulona przez nowe ciepło i nową siłę. Zerknęła w górę, by dostrzec jak ktoś - James, to był James - łapie razem z nią ramię Lucie. Z wielkim dźwignięciem, James wciągnął siostrę z powrotem w bezpieczne miejsce. Cordelia lubiła myśleć, że ciągle miała wystarczająco dużo siły, by trochę pomóc. Trzymała cały czas Lucie i nie puściła, dopóki nie leżały obie cało na trawie w pobliżu urwiska.
       James spojrzał na nie z góry ze skrzyżowanymi rękami. Bezwładna z ulgi, Cordelia spojrzała na niego. Rzadko widziała go bez jego okularów do czytania. Zorientowała się, że jest dość zszokowana tym jak osobliwa jest głębia jego oczu, ale osobliwa w pozytywnym znaczeniu. Zastanawiała się, czy James będzie je strofować. Zamiast tego, powiedział tylko:
- Jesteście całe. Nie spieszcie się.
- James - powiedziała Lucie. - Cordelia trzymała mnie przez godziny. Godziny i godziny.
- Dnie. Byłyśmy tutaj przez całe dnie - powiedziała Cordelia.
       Lucie wydała z siebie cichy, lekko paniczny chichot.
- Tygodnie, James, co cię tyle trzymało?
       Wytłumaczyły jak Lucie spadła.
- Lucie, tak bym chciał, żeby wystarczyło ci zrywanie stokrotek z tego miejsca - powiedział James ze zdesperowanym jęknięciem. - Ogólnie rzecz biorąc, największą przyjemność czerpie się z klifów, z pewnej odległości od krawędzi.
- Lubię stokrotki - powiedziała Cordelia zanim Lucie i James zaczęli się poważnie sprzeczać. - Nigdy nie rozumiałam dlaczego osoby o imieniu "Margaret" mogą mieć tak ładne przezwisko jak "Daisy" (stokrotka). Margaret nie brzmi bardziej podobnie do "Daisy" niż  Cordelia.
       Spojrzała w górę, by dostrzec, że wpatruje się w nią James. Później dowiedziała się, że "Daisy" było przezwiskiem dla Margaret, ponieważ po francusku daisy to marguerite, a Cordelia poczuła się jak kompletna idiotka. Najwidoczniej James wiedział to już wcześniej, ale był za miły, by to powiedzieć.
       Zamiast tego powiedział:
- Dlaczego nie będziemy nazywać cię Daisy, skoro ono ci się podoba?
       Cordelia poczuła ciepło rozlewające się po całym jej ciele, na myśl, że Herondale'owie mają dla niej pieszczotliwe zdrobnienie.
- Tak! - powiedziała z zapałem Lucie, siadając prosto na trawie. Lucie zdawała się taka niezrażona, ledwo co uciekła, ale niewzruszona przez niebezpieczeństwo. - Powinniśmy mieć dla ciebie przezwisko!
       Daisy. Było to beztroskie imię, pełne radości. Nie będąc w stanie pomyśleć, co odpowiedzieć, Cordelia złapała dłoń Lucie i ścisnęła ją. A po chwili drgnęła, ból powrócił do ręki razem z wykonywaną czynnością.
       Lucie spojrzała na nią w zamyśleniu.
- Dni - powiedziała. - Trzymałaś mnie przez tygodnie, Daisy.
       Cordelia uśmiechnęła się, szczęśliwa, że wkroczyła do mitologii Lucie jako bohaterka.
- Trzymałabym cię przez miesiące, gdybym musiała.
- James - powiedziała Lucie, mimo, że na niego nie spojrzała. - Wiedziałeś, że Cordelia zostanie moją parabatai?
- Zostanę? - zapytała Cordelia z rozbawieniem.
       Lucie wyglądała na przerażoną jakby nagle obudziła się ze snu.
- Przepraszam, przemawia przeze mnie szok. Nigdy bym nie założyła...
- Lucie! - powiedziała Cordelia. Ścisnęła mocniej rękę przyjaciółki, szczęśliwa, że może to zrobić w bezpiecznym miejscu i spojrzała na Jamesa. - Oczywiście, że zostaniemy parabatai. "(tłumaczenie własne)

Źródło: https://www.cassandraclare.com/june-chain-of-gold-extra-content-days-past/#jump

Już kocham te dziewczyny! Czuję, że zawojują świat! A Lucie... to taka żeńska wersja Willa, nie sądzicie?
W ogóle podczas tłumaczenia teraz wpadło mi coś do głowy... Cassie mówiła, że moc Lucie jest jeszcze bardziej zadziwiająca niż Jamesa. A może to nie szok przez nią przemawiał, gdy mówiła, że ona i Cordelia zostaną parabatai, tylko właśnie ta moc? Moce odpowiadają trochę pasjom, czy obawom danych osób: Clary rysowała i tworzyła dzięki rysunkom nowe rzeczywistości - tworzyła nowe runy, Tessa czuła się nieswojo we własnej skórze i mogła zmieniać swój wygląd na jaki tylko chciała, James był nieśmiały i wolał się ukrywać i potrafił zamieniać się w cień. Lucie kocha tworzyć nowe historie i światy... Macie jakieś przemyślenia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz