sobota, 16 listopada 2019

Flash fiction #4 - Cordelia i Alastair Carstairs

Devonshire, 1898 rok

     Cordelia często czuła się samotna, kiedy w domu była tylko ona i jej rodzice, ale nigdy aż tak bardzo jak wtedy, gdy Alastair wyjechał do Akademii. Kiedy go nie było, reszta rodziny Carstairs podróżowała do Indii, Paryża, Cape Town i Kanady, ale na wakacje, kiedy w końcu powrócił  byli w Cirenworth.
      Czekała miesiącami na jego powrót, ale kiedy wyszedł z powozu - wyższy, bardziej kościsty i cierpki niż kiedykolwiek wcześniej - zdawał się być inną osobą. Zawsze był porywczy i kąśliwy, ale teraz prawie w ogóle z nią nie rozmawiał. Kiedy już to zrobił, robił to głównie po to, by powiedzieć jej, żeby mu nie przeszkadzała.
      Jej rodzice zignorowali zmianę. Kiedy Cordelia zapytała swojego taty, dlaczego Alastair nie chce spędzać z nią czasu, uśmiechnął się i powiedział, że nastoletni chłopcy przechodzą przez "takie chwile", i że "zrozumie, kiedy będzie starsza".
- Dobrze się bawił z chłopami w swoim wieku przez cały rok, a teraz musiał wrócić na wieś do takich jak my - powiedział Elias z chichotem. - Przejdzie mu.
       To nie była satysfakcjonująca odpowiedź. Cordelia próbowała stanąć na drodze Alastaira tak często jak mogła, by zmusić go do zauważenia jej. Jednak często nie potrafiła go nawet znaleźć. Siedział godzinami zamknięty w swoim pokoju, a kiedy pukała do jego drzwi, nawet nie zadawał sobie trudu, by powiedzieć jej, żeby sobie poszła. Po prostu ją ignorował. Dowiadywała się, że tam był, kiedy widziała go wychodzącego z pokoju, by coś zjeść lub by zakomunikować, że wychodzi samemu na długi spacer.
       Trwało to kilka tygodni. Uczucia Cordelii zmieniły się z rozczarowania do smutku, obwiniania siebie, irytacji, a następnie zamieniły się w złość. Pewnego wieczoru podczas kolacji rzuciła w niego łyżką i krzyknęła:
- Dlaczego ze mną nie rozmawiasz? - Alastair złapał łyżkę w powietrzu, odłożył ją na stół i spojrzał na nią w ciszy.
- Nie rzucaj rzeczami, Cordelio - powiedziała jej mama.
- Mâmân! - zaprotestowała Cordelia, tonem zdrady. Jej tata zignorował całą sytuację i zaczął jeść jakby nic się nie wydarzyło. Risa wślizgnęła się i położyła przy Cordelii nową łyżkę, co Cordelia uznała za bardzo irytujące.
      Zrozumiała, że brak chęci Alastaira do spędzania z nią czasu miał na celu skłonienie jej do do poddania się i przestania próbować. Więc podwoiła swoje starania.
- No cóż - ogłaszała, gdy była w tym samym pokoju co on. - Idę zebrać dzikie jeżyny przy dróżce. (Alastair kochał jeżyny). Lub - Sądzę, że pójdę poćwiczyć spadanie w sali treningowej po obiedzie. (Alastair zawsze był, kiedy ćwiczyła, by pokazać jej jak bezpiecznie spadać i potrzebowała do tego partnera.)
        Pewnego dnia, gdy wyszedł na jeden ze swoich spacerów, Cordelia poczekała minutę i poszła za nim. Był to dobry trening, mówiła sobie - lekki chód, świadomość terenu dookoła siebie, udoskonalanie swoich zmysłów. Zrobiła z tego grę: jak długo mogła śledzić swojego brata zanim ją zauważył? Czy mogła pozostać niezauważona na tyle długo, by zorientować się, gdzie idzie?
        Okazało się, że Alastair wcale nigdzie nie zmierza. Po prostu chodził i chodził, znając  na tyle dobrze tamtejsze lasy, aby się nie zgubić. Cordelia zaczęła czuć się zmęczona po kilku godzinach. Potem zaczęła się robić głodna.
        A jeszcze później rozkojarzyła się i zaczepiła stopą o wystający korzeń i upadła z głośnym łomotem na twardą ziemię. Alastair obrócił się, słysząc hałas i zobaczył ją, gdy, zła, podnosiła się. Założyła ręce na piersi i uniosła brodę, uparta i zdeterminowana, by odzyskać swoją dumę, stając twarzą w twarz z jakąkolwiek niemiłą reakcją, która dla niej przygotował: jego pogardę, wściekłość, krytykę.
         Zamiast tego westchnął i podszedł do niej. Bez żadnego wstępu, powiedział, szorstko:
- Jesteś ranna?
         Cordelia uniosła stopę i poruszyła nią ostrożnie.
- Nie. Tylko posiniaczona, tak sądzę.
- Chodź - powiedział. - Wracajmy do domu.
         Szli w ciszy, Alastair kilka kroków przed nią, bez słowa. W końcu, doprowadzona do szału przez ciszę, Cordelia wybuchła:
- Nie chcesz wiedzieć, dlaczego się śledziłam?
        Obrócił się i spojrzał na nią.
- Sądzę, że sądziłaś, że przyszedłem tutaj, by robić tutaj coś ekscytującego.
- Przepraszam - powiedziała, jak zwykle bardziej poruszona wobec niezachwianego spokoju Alastaira. - Przepraszam, że odkąd poszedłeś do Akademii stałeś się dorosły i dojrzały i masz wymyślnych nowych przyjaciół. Przepraszam, że jestem tylko twoją głupią młodszą siostrą.
        Alastair wpatrywał się w nią przez chwilę, a następnie zaśmiał się krótko. Nie było w nim wesołości.
- Nie masz pojęcia o czym mówisz.
- Przepraszam, że twoja rodzina jest teraz dla ciebie niewystarczająca! Przepraszam, że nie jestem wystarczająca byś mógł ze mną trenować!
        Pokręcił głową lekceważąco.
- Nie bądź głupia, Cordelio.
- Po prostu ze mną porozmawiaj! - powiedziała. - Nie rozumiem dlaczego jesteś taki zrzędliwy. To ty jesteś szczęśliwcem, który wyjechał na rok. Kto bawił się w Idrisie. Zdajesz sobie sprawę jak samotna byłam przez cały rok?
         Przez chwilę Alastair wyglądał na zagubionego, wahającego się. Od długiego czasu Cordelia nie widziała tak prawdziwej emocji na jego twarzy. Po chwili zatrząsnął się jak żelazne wrota.
- Wszyscy jesteśmy samotni - powiedział. - Na końcu.
- Co to znaczy? - zażądała, ale obrócił się, by iść dalej. Po chwili, ścierając łzy z twarzy za pomocą rękawa, poszła za nim.
        Kiedy wrócili do domu, zostawiła go w wejściu, a sama poszła wziąć cały zestaw noży do rzucania z szafki, służącej jako domowa zbrojownia. Przeszła koło swojego brata, kierując się do sali treningowej, wpatrując się w niego gniewnie, ledwo będąc w stanie nieść noże. Patrzył na nią w ciszy.
        W sali treningowej wpadła w rytm i powtarzała ruchy. Uderzenie. Uderzenie. Noże do rzucania nie były jej ulubioną bronią, ale potrzebowała poczucia siły uderzenia, ranienia czegoś, nawet jeżeli to był tylko cel na ścianie. Jak zwykle, rytm treningu uspokoił ją. Jej oddech uregulował się i zwolnił. Powtarzalność dała jej poczucie oparcia: pięć rzutów, następnie przejście, by wyciągnąć noże z celu i odejście, by powtórzyć serię. Pięć rzutów. Podejście. Zabranie. Odejście. Pięć rzutów.
        Po około dwudziestu minutach zorientowała się, że w drzwiach do sali treningowej stał Alastair. Zignorowała go.
         Ktoś inny mógłby powiedzieć, że poprawiła się odkąd widział ją po raz ostatni albo czy sam mógłby rzucić.  Jednak Alastair odchrząknął w pewnym momencie i powiedział:
- Przekręcasz swoją lewą stopę podczas wypuszczania. Dlatego jesteś tak niekonsekwentna.
          Spojrzała na niego gniewnie i wróciła do rzucania. Ale teraz zwracała większą uwagę na ułożenie stóp.
           Po chwili Alastair powiedział:
- To głupie, że mówisz, iż jestem szczęściarzem. Nie jestem nim.
- Nie utknąłeś tutaj na cały rok.
- Och? - zadrwił Alastair. - Jak wiele osób przyszło do ciebie w tym roku, żeby się z ciebie naśmiewać? Jak wiele zapytało co z tobą nie tak, że nie masz prywatnego nauczyciela? Albo zasugerowało, że twoja rodzina była pewnego rodzaju hultajami, ponieważ tak często się przeprowadzacie?
          Cordelia spojrzała na niego, oczekując dostrzeżenia bezbronności i smutku, ale oczy Alastaira były twarde, jego usta zaciśnięte w cienką linię.
- Traktowali cię źle?
           Alastair wyrzucił z siebie kolejny wymuszony śmiech.
- Przez chwilę. Zrozumiałem, że mam wybór. W Akademii były tylko dwa rodzaje osób. Dręczący i dręczeni.
- A ty...?
           Alastair powiedział twardo:
- Co ty byś wybrała?
- Jeżeli to byłyby moje jedyne dwie opcje - powiedziała Cordelia. - to odeszłabym i wróciłabym do domu.
- Tak, no cóż - powiedział. - Ja wybrałem tę, dzięki której nie czułem się jak pośmiewisko.
         Cordelia stała bardzo nieruchomo i cicho. Wyraz twarzy Alastaira był beznamiętny.
- I jak to się sprawdziło? - zapytała tak łagodnie jak sobie pozwoliła.
- Okropnie - powiedział. - Okropnie.
          Cordelia nie wiedziała co powiedzieć, czy zrobić. Chciała podejść i przytulić swojego brata, powiedzieć mu, że go kocha, ale stał sztywno z ramionami splecionymi na klatce piersiowej i nie odważyła się. W końcu wyciągnęła do niego nóż.
- Chcesz rzucić? Jesteś w tym o wiele lepszy niż ja.
           Kiedy spojrzał na nią podejrzliwie, powiedziała:
- Przydałoby mi się trochę pomocy, Alastairze. Widzisz jak niedbała jest moja forma.
           Alastair podszedł i wziął od niej nóż.
- Bardzo niedbała - potwierdził. - Wiem, że szermierka przychodzi ci w sposób naturalny, ale nie ze wszystkim tak będzie. Musisz zwolnic. Zwróć uwagę na swoje stopy. A teraz powtarzaj moje ruchy. Tak jest, Layla. Zostań ze mną.
          I tak zrobiła." (tłumaczenie własne)

I tak dalej go nie lubię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz