piątek, 9 października 2015

Scena w Walii jeszcze raz (teraz już nie usunę)

Dla wszystkich, którzy nie przeczytali przed usunięciem:
 
 
 
    Will siedział oparty o niewidzialną ścianę, tuląc Tessę w ramionach. Nie potrafił stwierdzić jak długo znajdował się już w tej pozycji, a dziewczyna szlochała w jego objęciach. Wstał tylko raz, by dorzucić do ognia, ale zaraz wrócił, bojąc się o zrozpaczoną dziewczynę.
    Gdy na nią patrzył czuł ból, straszny smutek, który sięgał czarnymi szponami prosto w jądro jego duszy, ciągnąc ją za sobą w bezdenną otchłań. Nie mógł patrzeć na jej zbolałą, udręczoną twarz. Zrozumiał, że Tessa naprawdę kochała Jema, całym sercem. Bo przecież gdyby tak nie było to nie cierpiałaby tak straszliwie po jego śmierci. To właśnie znaczyło oddać komuś serce, zatracić się w szczęściu. Will nie wiedział tylko, czy to dobrze, czy źle. Bo gdy patrzył na nią to niczego nie był już pewny.
- Jaki był sens tego całego cierpienia? – zapytała po praz pierwszy od wielu godzin. – Tak bardzo go kochałam, a nie było mnie przy nim, kiedy umierał. – Mimo smutku, załamania i wielkiej pustki po stracie parabatai, Will poczuł ostre ukłucie w serce, gdy usłyszał to jedno słowo: kochałam. I to wcale nie jego. Dlaczego on był takim egoistą? Dlaczego myślał tylko o swoich uczuciach? Dlaczego nie mogły one siedzieć cicho, tylko odzywały się w najmniej odpowiednich chwilach? Zaraz po tym w jego brzuch wbił się mentalny kołek, gdy zrozumiał, że jego też nie było przy Jemie i bardzo żałował. Chciał się z nim pożegnać, popatrzeć w srebrne oczy ostatni raz, trzymać słabnącą, wiotczącą dłoń. Być przyjacielem, drugą połową duszy. Bo przecież tam gdzie pierwsza jest też i druga, racja?…
- Zawiodłem go – stwierdził z goryczą w głosie – Powierzył mi jedno zadanie: żebym cię odnalazł i bezpiecznie sprowadził do domu. A ja na ostatniej przeszkodzie zawiodłem – spojrzał na nią, ale zamiast jej twarzy widział inną. Tak znajomą, że nawet z zamkniętymi oczami, by ją rozpoznał. Patrzyły na niego te srebrne, zaczerwienione oczy z niemym błaganiem, cicha prośbą, a on jej nie spełnił, ostatniego życzenia, ostatniej przysięgi. Jak mógł spojrzeć sobie w twarz po tym wszystkim? – Nie powinienem był go opuszczać. Zostałbym z nim aż do śmierci, gdyby mnie poprosił. Dotrzymałbym przysięgi. Ale on mnie poprosił, żebym pojechał za tobą…
- Więc spełniłeś jedynie jego prośbę. Nie rozczarowałeś go.
- Ale ja sam chciałem to zrobić – powiedział zrezygnowany, łamiącym głosem. – Już nie potrafię oddzielić egoizmu od altruizmu. Kiedy marzyłem o ratowaniu ciebie, o tym jak na mnie spojrzysz – jego głos się załamał, a on sam pomyślał jak wielkim idiotą jest. Jak mógł pozwolić, by takie słowa wydobyły się z jego ust. Nie były to kłamstwa, a raczej najszczersza prawda, ale jak mógł być aż tak okrutny, by mówić o jego uczuciach w takiej chwili. Nie wolno mu było. Jego emocje nie były teraz ważne, najważniejsze były uczucia tej istotki, która siedziała obok niego. – W każdym razie zostałem srogo ukarany za tę pychę.
- A ja nagrodzona – wsunęła swoją małą, delikatną dłoń w jego, a on gdy zrozumiał sens jej słów zachłysnął się powietrzem. – Bo nie jestem sama. Mam ciebie. I nie powinniśmy tracić nadziei. Może jeszcze mamy szansę pokonać Mortmaina albo wymknąć się stąd. Jeśli ktoś potrafi wymyśleć jakiś sposób to ty.
- Jesteś cudem Tesso Gray – powiedział z całkowita szczerością w głosie. – Mieć taką wiarę we mnie choć nie zrobiłem nic by na nią zasłużyć.
- Nic? – zapytała ze zdziwieniem w głosie. – Nie zasłużyłeś? Will, uratowałeś mnie przed Mrocznymi Siostrami, odtrąciłeś mnie, żeby uratować. Wciąż mnie ratowałeś. Jesteś dobrym człowiekiem. Jednym z najlepszych jakich znam.
- Wolałbym, żebyś tego nie mówiła – wyszeptał. Poczuł, że dziewczyna nachyla się w jego stronę, delikatnie ociera się swoim ciałem o jego, a on przymknął oczy. Poczuł jak jego ciało zaczyna robić się coraz bardziej gorące i nie miało to nic wspólnego z ogniem buchającym w kominku. Rozpalił się jeszcze bardziej, gdy usłyszał jej kolejne słowa.
- Jesteś taki sam jak ja. Mówisz rzeczy, o których myślę, ale nigdy nie wypowiadam ich na głos. Czytasz książki, które ja czytam. Kochasz poezję, którą ja kocham. Rozśmieszasz mnie swoimi zabawnymi piosenkami i zadziwiasz zdolnością obserwacji. Mam wrażenie, jakbyś potrafił zajrzeć we mnie i dostrzec dziwne albo niezwykłe rzeczy, bo ty też jesteś dziwny i niezwykły. Jesteśmy tacy sami.
    Will drżał od emocji, które buzowały w nim jak parująca woda w garnku. Miał ochotę przyciągnąć ją do siebie i przycisnąć swoje wygłodniałe usta do jej lekko rozchylonych warg.
- Nie mów takich rzeczy, Tesso. Nie mów. – błagał ją, a może siebie?
- Dlaczego?
- Powiedziałaś, że jestem dobrym człowiekiem. Ale to nieprawda. Jestem… tragicznie w tobie zakochany.
- Will…
Teraz słowa płynęły jak strumień: szybko i nieprzerwanie, a żadna siła ludzka nie mogła zatrzymać jego siły.
- Kocham cię tak bardzo, tak niewiarygodnie mocno, że kiedy jesteś blisko mnie, zapominam, że należysz do Jema. I chyba jestem najgorszym człowiekiem na  świecie, skoro myślę o tym właśnie teraz.
- Kochałam Jema – opowiedziała, patrząc mu w oczu, próbując uchwycić jego spojrzenie. – Kocham go nadal, a on kochał mnie, ale nie należę do nikogo Will. Nikt nie ma władzy nad moim sercem. Ja również… Jak sądzisz, co się stanie jutro, Will? Kiedy Mortmain nas znajdzie. Powiedz mi szczerze.
Przesunął dłonią po jej jedwabistych włosach, zatrzymując się na szyi, a pod palcami czuł szybki puls. A może ona też…? Dlaczego on o tym myślał?! Czy jego myśli nie dało się zagonić do innego pokoju, a drzwi zamknąć na klucz?  
- Myślę, że Mortmain mnie zabije. Albo każe automatom mnie zabić. Jestem całkiem niezłym Nocnym Łowcą, ale te maszyny… ich nie da się powstrzymać. Runiczne miecze są nie lepsze niż zwykła broń, a serafickie w ogóle bezużyteczne.
- Ale ty się nie boisz.
- Jest tyle rzeczy gorszych od śmierci. Nie zaznać miłości albo być do niej niezdolnym. Ale zginąć w walce jak przystało Nocnemu Łowcy to nie dyshonor. Godna śmierć… zawsze tego chciałem.
Poczuł jak jej ciało przechodzi dreszcz, a potem znalazło się jeszcze bliżej jego.
- Ja pragnę dwóch rzeczy. Skoro uważasz, że Mortmain jutro spróbuje cię zabić, chciałabym dostać broń. Pozbędę się mojego aniołka i będę walczyć u twego boku, aż zginiemy razem. Bo ja też pragnę honorowej śmierci, jak Boadycea.
- Tess…
- Wolę umrzeć niż zostać narzędziem Mistrza. Daj mi broń Will.
- Mogę to zrobić dla ciebie. A jakie jest to drugie życzenie?
- Chcę cię jeszcze raz pocałować zanim umrę.
Will wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Czy ona mówiła to naprawdę? Czy to tylko omamy słuchowe wywołane przegrzaniem organizmu? A może jego umysł był już tak zainfekowany, że jego marzenia były tak realistyczne jak prawdziwe słowa.
- Nie…
- Nie mów czegoś jeśli tak nie myślisz. Wiem. Ale ja naprawdę tego chcę. Wiem, że naruszam w ten sposób granice przyzwoitości. Wiem, że pewnie wydaję się trochę szalona – spojrzała śmiało w jego oczy, a on zagubił się w ich szarości. Serce waliło mu jak oszalałe, a w jego głowie huczała, obijała się jak echo od ściany jedna myśl: Przestań, przestań. Jeśli nie chcesz, żebym stracił samokontrolę to przestań. – Jeśli powiesz, że możesz jutro umrzeć bez pocałunku i nie będziesz żałował, że nasze wargi się nie spotkały, przestanę nalegać, bo nie mam prawa…
    Tama pękła. Will przycisnął swoje wygłodniałe usta do jej rozpalonych warg w poszukiwaniu czegoś. Już zapomniał jakie to było przyjemne. Te pocałunki, ta jedwabistość, ten prąd, który obezwładniał całe ciało jednym kopnięciem… Zrozumiał, że za tym tęsknił. Za tą przyjemnością, za tym ciągłym szukaniem, znajdowaniem, za tym wiecznym głodem, wytęsknieniem, spełnieniem.
   Trzymał ją mocno przy sobie. Wstał, ciągnąc ją za sobą. Zaczął iść, a Tessa cofała się bez przerwy aż nie natrafiła na przeszkodę w postaci ściany. Usłyszał jej jęk, który wydała, gdy otoczył ją ramionami jak w klatce, a może gdy poczuła coś twardego na udzie? Ich serca biły szybko, tym samym rytmem, serce nie nadążało z pompowaniem krwi, za bardzo się burzyło, chciało wyskoczyć, uciec, samemu zacząć biec, skakać, polować.
  Will sunął dłońmi po jej ciele obleczonym tą ciężką suknią. Ach jak on by chciał dotknąć jej zakrytej skóry. Ona była jak tajemnica, którą chciał poznać, niebezpieczeństwo którego chciał posmakować. Dziewczyna zrzuciła z niego marynarkę i zaczęła sunąć dłońmi po całym jego ciele obleczonym tylko w koszulę. Wplątała palce w jego włosy, ciągnąc mocno, ugryzła go w dolną wargę, odetchnęła prosto w jego usta, a powietrze które uciekło z jej gardła poczuł aż w koniuszkach palców. Odchyliła jego głowę do tyłu i zaczęła składać pocałunki na jego szyi, chuchała w nią, szeptała jego imię w taki sposób, że Will nie czuł już nic oprócz jednego: pożądania. Pożądania tak ogromnego, że nie miał pojęcia jak mieściło się w jednym ciele.
    Powietrze było aż naelektryzowane od iskier, które przeskakiwały między ich rozgrzanymi ciałami. Will złapał ją w talii, a potem przesunął je nieznośnie wolno do piersi, masował je, próbował poczuć przez gorset, wyczuć ich fakturę. Tessa jęczała, a szybkim oddechem pieściła jego obojczyki.
- Will… ach… Will – szeptała rozkosznie. Zaczęła się wolno poruszać, wyginać swoje ciało. Sunęła dłońmi po jego udach, biodrach, piersiach, ramionach, zbliżała swoje ciało do jego, a potem minimalnie odsuwała. Na pewno wyczuwała co się w nim dzieje, zwłaszcza w jednej partii ciała. Nagle przesunęła dłonią… tam. Odsunęła się gwałtownie i spojrzała w jego oczy. Zobaczył w nich przepaść, czyste pragnienie, pożądanie… miłość. Wszechogarniającą miłość. Delikatnie przesunęła językiem po jego wargach. Sunęła ustami po jego szczęce.
    Kiedy Will poczuł to wszystko, tą kumulację uczuć, warknął i objął jej uda. Dziewczyna podskoczyła i oplotła je wokół jego bioder, wijąc się na jego kroczu. Dłonie wbiła w jego ramiona, a on skierował się do jej łóżka. Po drodze zrzucił swoje buty, a gdy dotarł ułożył ją na poduszkach, a sam zawisł nad nią, mając twarz na poziomie jej brzucha. Dziewczyna przesunęła dłońmi po jego ciele docierając do zapięcia jego stroju bojowego, a potem pośpiesznie go rozpięła. Czuł jej wzrok na sobie, gdy   pośpiesznie go zrzucał, a potem zdejmował pas z bronią.
    Nagle jej dłoń znalazła się na pasie gołej skóry między koszulą a spodniami. Po chwili podniosła się powoli i zaczęła sunąć wskazującym palcem po sprzączce od paska. Powoli zaczęła go rozpinać, a gdy już to zrobiła wyrzuciła go. Will nawet nie spojrzał gdzie wylądował. Przysunął się do niej, a ona oplotła swoje nogi wokół jego bioder i pociągnęła go w dół.
   Oparł łokcie po obu stronach jej głowy, nie chcąc, by przyjęła na siebie cały jego ciężar. Patrzyli na siebie oddychając ciężko, rozpalonym wzrokiem. Oboje wiedzieli do czego to wszystko zmierza, ale chcieli tego, pragnęli w jakiś instynktowny sposób, wewnętrzny. Spoglądali na siebie wygłodniałym spojrzeniem, ale żadne z nich nie potrafiło zrobić kolejnego ruchu.
- Pocałuj mnie – poprosiła błagalnym, łamiącym się głosem. Obniżył się powoli, nieznośnie wolno, aby poczuć jeszcze większą przyjemność z tego magicznego spotkania. I tak było. To zetknięcie było tak wyjątkowe, tak… wyzwalające, że aż zamruczał z przyjemności. Spojrzał na jej szyję. Wyglądała tak kusząco w świetle ognia. Przesunął swoje wargi z jej ust na policzek, szczękę, brodę, a potem zaczął sunąć nimi po jej szyi, zataczając na niej wolne kółka językiem, doprowadzając ją do szaleństwa. Drżała w jego ramionach, odchylając głowę, żeby dać mu większy dostęp.
   Nagle szarpnęła gwałtownie jego koszulę, rozrywając ją na pół. Will zrzucił ją z siebie pośpiesznie. Dziewczyna wpatrywała się w jego nagą klatkę piersiową rozszerzonymi, czarnymi z pragnienia oczami. Sunęła po niej dłońmi, opuszkami palców dotykała jego mięśni, wskazującym palcem przejechała po piersiach, a potem po brzuchu. Zadrżał gdy zatrzymała się na guziku spodni.
   Nie mógł już patrzeć na jej suknię. Chciał zobaczyć co było pod spodem. Powoli przesunął dłońmi po jej plecach, ustami cały czas tworząc dróżkę na szyi. Zaczął powoli rozwiązywać sznurowadło, a w tym samym czasie jego wargi zsunęły się na obojczyki. Gdy rozplątał wiązadło, przesunął drżące ręce na jej ramiona i zaczął powoli zsuwać z nich suknię, całując każde powoli odkrywane miejsce, każdy, jeszcze nie pieszczony skrawek skóry: ramiona, brzuch, nadgarstki.
  Po chwili ubranie leżało zmięte przy łóżku, a Tessa była ubrana w sam gorset i halkę. Ugr, Will chciał, żeby była wolna, a nie opięta.
- Jak… jak to się zdejmuje? – zapytał, a ona w odpowiedzi zachichotała. Jaki to był piękny dźwięk. Brzmiał jak dzwoneczki kołysane wiatrem.
- Sznurowanie z tyłu – wyszeptała i naprowadziła jego palce na haftki, drżąc, gdy jego dłonie natrafiały na gołą skórę. Przyciągnął ją jeszcze bliżej i zaczął składać pocałunki na odkrytych ramionach powoli rozpinając gorset. Dziewczyna trzymała się kurczowo jego ramion, oddychając ciężko, wyginając się w łuk, by ułatwić mu sprawę. Po chwili była już w samej halce.
   Tessa zaczęła się podnosić, a on, zdziwiony, razem z nią. Usiadł, a ona na jego kolanach, obejmując go nimi w pasie, przyciągając jeszcze bliżej. Will zaczął sunąć dłońmi po jej całym ciele obleczonym tylko w cienki materiał. Przesunął je niżej aż dotarł do rąbka sukienki i podciągnął ją wyżej, by przejechać dłońmi po jej nogach. Czuł buzujące ciepło, ogień, którego źródło rozprzestrzeniało się po całym organizmie. Czuł się tak jakby czytał książkę, a każda nowa strona przynosiła ze sobą jeszcze więcej niespodzianek i związanych z tym emocji. Dziewczyna wiła się na nim, doprowadzała jego ciało na skraj. Całowała blade blizny po starych znakach, przygryzała skórę. Oplatała się wokół niego jak winorośl, błagała, jęczała, zapraszała każdym dotykiem po więcej i więcej.  A on nie mógł się powstrzymać, by nie brać.
    Po chwili jej ręce spoczęły na guziku od jego spodni, a potem wolno go odpięły, łapiąc za szlufki. Zobaczywszy to Will warknął, objął ją strasznie mocno w pasie i rzucił na łóżko, kładąc się na niej. Gwałtownie przywarł ustami do jej szyi, znacząc ją czerwonymi śladami, a ona jęczała z rozkoszy, wysapując jego imię. Wplątała palce w jego włosy, kiedy schodził pocałunkami coraz niżej aż dotarł do dekoltu sukienki. Popatrzył jej głęboko w oczy i przesunął się niżej dotykając opuchniętymi wargami kolan. Podwijał sukienkę coraz bardziej do góry , obcałowując każdy skrawek nowej powierzchni. Drgnęła, gdy zatrzymał materiał na wysokości jej piersi, a potem kiwnęła bez słowa głową, dając mu pozwolenie na dalszą eksplorację. Gdy halki już nie było, spojrzał z góry na niczym już nie zasłonięte ciało Tessy i bezwładnie przesunął językiem po wargach, widząc ją całą. Dziewczyna ciężko oddychała, podobnie zresztą jak on. Pochylił się powoli i złączył ich usta w słodkim, przepełnionym namiętnością pocałunku. Zaczął zsuwać powoli wargi z jej ust, przechodząc na obojczyki, a potem jeszcze niżej na odsłonięte piersi.
    Syknęła, gdy dotknął ich ustami, ale rozluźniła się, gdy zaczął masować je dłońmi. Ruszała się niespokojnie z zamkniętymi oczami podczas tych ruchów. Widział stróżkę potu płynącą po szyi, miedzy piersiami, aż zatrzymała się na pępku. W pokoju było strasznie gorąco, co jeszcze bardziej zaostrzało skurcze w jego brzuchu, a w jego spodniach robiło się coraz bardziej ciasno, aż nie mógł wytrzymać. Miał ochotę zrzucić je z siebie, żeby nic go nie uwierało.
    Przesunął wolno palcem po jej łydce i udzie, docierając nim do kości biodrowych, a Tessa w efekcie tych ruchów westchnęła i rozszerzyła minimalnie nogi.
     Nagle złapała go za ramiona i przewróciła na plecy, tak że teraz ona leżała, a właściwie siedziała na nim. Złapała jego spodnie i zaczęła powoli je zsuwać aż między nimi była już tylko skóra. Jeździła dłońmi po jego barkach, bokach, udach, patrząc z szeroko otwartymi oczami na jego całkowicie nagie ciało. Przejechała palcem wskazującym po jego podbrzuszu delikatnie zadrapując go paznokciem. Woda płynęła strużkami po jej ciele, po gęsiej skórce. Will przycisnął swoje usta do jej szyi, a potem zaczął sunąć nimi pomiędzy jej piersiami aż dotarł do pępka i zrobił kółko wokół niego. Tessa ruszała miarowo biodrami, ocierając się nimi o jego krocze, jakby błagając o spełnienie.
- Chcesz tego? – zapytał ochrypłym głosem, prawie nierozpoznawalnym.
- Tak. A ty?
- Będę przeklęty na wieki, ale za to oddałbym wszystko.
- Will…
- Dw i’n dy garu di am byth. Kocham cię. Na zawsze.
   Jęknęła głośno, gdy przesunął dłonią… tam, a potem nagle podniósł się, ona opadła na poduszki. Zaczął ją całować najpierw leniwie, a kiedy ich ciała stopiły się w jedno ich pocałunki stały się chaotyczne, przepełnione pasją, erotyczne. Tessa jeździła paznokciami po jego plecach, mocno wbijając je w skórę. Jej biodra poruszały się szybko, próbowały go dogonić, poczuć go jeszcze bardziej. Will złapał się mocno poręczy łóżka, podgryzając płatek jej ucha, a równocześnie dłońmi pieścił jej piersi i talię.
   To uczucie jedności było takie obezwładniające, uzależniające. Byli jednością, całością. Byli jak planeta i satelita oddalone od siebie o tysiące mil, a nagle wbrew wszystkim prawom połączyły się w jedno. Stały się całością, pełnią. Niczego nie brakowało, a szczęście rozpychało od środka.
  Objęła udami jego biodra, przyciągając jeszcze bliżej swojego rozpalonego, łaknącego rozkoszy ciała. Odchyliła głowę do tyłu wymawiając z każdą minutą coraz głośniej jego imię.
   Zatracił się w pocałunkach, w tej rozmowie bez słów, którą wymieniali. Przywierała do niego coraz mocniej, a on dotykał całego jej ciała drżącymi dłońmi. Ponaglała go, niemym błaganiem ust i dłoni.
   A kiedy wszystko wybuchło i rozprysło się na miliardy kawałeczków, zadrżeli razem i przytulili się jeszcze bardziej, jeśli w ogóle tak się dało. Powtarzali swoje imiona, patrząc głęboko w oczy. Will w końcu je zamknął, czując obezwładniające uczucie szczęścia, a wtedy nagle poczuł jakiś blask, błysk który rozświetlił pokój miliardem odcieni, dając ukojenie i spokój.


No i jak? 

1 komentarz: