środa, 14 lutego 2018

Trzeci Walentynkowy bonus - Mark i Kieran

Trzeci Walentynkowy bonus! ❤❤❤
Rysunek wykonany przez Loweana. 

Na wprowadzenie fragment "Pani Noc":
"W nocy spali przytuleni do siebie pod kocem Kierana, zrobionego z grubej tkaniny, która zawsze była ciepła. Pewnej nocy zatrzymali się na szczycie góry, w miejscu zielonym i na północy. Był tam kopiec z kamieni zwieńczający górę, coś zbudowanego przez Przyziemnych tysiąc lat wcześniej. Mark pochylił się przez jego część i popatrzył na zielone państwo, srebrzyste w ciemności od morza. Morze było, wszędzie, - pomyślał - było takie samo, to samo morze, które uderzało o brzegi miejsca, które ciągle uważał za swój dom."
Scena bonusowa:
"Ze szczytu Mynydd Mawr (góra w Walii, która tak jak Cadair Idris znajduje się na terenie Parku Narodowego Snowdonia) można było zobaczyć Morze Irlandzkie. Gdzieś na tym oceanie - pomyślał Mark, było państwo, w którym dorastał, a na zachodnim wybrzeżu znajdowało się Los Angeles, gdzie mieszkali jego bracia i siostry.
Szczyt góry był pokryty niską, zieloną trawą, opadał w długie zbocza pełne osypanych kamieni, pokazując więcej zieleni - mozaika grynszpanu była poprzecinana szarymi kamiennymi ścianami rolników. Koń Kierana, Windspear, żuł trawę na zboczu góry, gdy klacz Marka wędrowała po górze, szukając czegoś ekscytującego, jednak wątpił, że uda jej się to znaleźć w tym cichym zakątku Walii.
Chmury płynęły po niebie, niskie i szare, zwiastując ulewę. Mark popatrzył na Kierana, który budował dla nich schron. Przerzucił dwa płaszcze - płaszcze Dzikiego Polowania były zrobione z grubego włóknistego materiału, który był nieprzemakalny - przez na wpół zniszczone stosy kamieni.
Mark obserwował go, gdy rozkładał kolejny płaszcz w środku wnęki, na trawie i ubitej ziemi. Jego ruchy były ruchami faerie: zdawkowe i pełne gracji. W srebrzystym świetle jego skóra wyglądała na posypaną srebrem, tworzącą kości na twarzy, dłoniach. Kiedy mrugał, jego niebiesko - czarne rzęsy rozpraszały światło.
Jego ubrania, tak jak Marka, były znoszone i sponiewierane: jego lniana koszula była dziurawa, przez którą Mark mógł dostrzec kuszące przebłyski skóry. Poczuł rumieniec na policzkach. Nie wiedział dlaczego o tym pomyślał, albo dlaczego patrzył na Kierana w ten sposób: Kieran był tylko jego przyjacielem. Dziwnym, niespodziewanym przyjacielem. Często przypominał sobie, że status Kierana- księcia - sprawiał, że ich życia w Dzikim Polowaniu były łatwiejsze - gdyby był sam, nie mógłby dostać zgody na odłączenie się od głównej grupy i rozbicie obozu tej nocy na tej górze.  Dostałby nakaz, by wziąć udział w biesiadzie razem z resztą, która była z lokalnymi goblinami i skrzatami. Ale pragnienie przez Kierana prywatności było respektowane, tak jak Polowanie respektowało cokolwiek.
Kieran był humorzasty, jego usposobienie zmieniało się tak często jak kolor jego włosów. Był jak woda, w której żyła jego mama  - czasami słodki i obdarowujący, a w innych chwilach ostry i dziki. Mark nie winił go za bycie nieszczęśliwym w Dzikim Polowaniu, mimo że Kieran nie pozostawił kochającej rodziny tak jak Mark.
- Chodź tutaj. - Kieran rozciągnął rękę. - Chyba że planujesz całkowicie przemoknąć
na deszczu.
- Nie mam nic przeciwko wzięciu prysznica. - Skóra Marka właśnie zaczęła cierpnąć od pierwszych kropel deszczu.
- Jesteś wystarczająco czysty - powiedział Kieran. Mark podejrzewał, że była to prawda: oboje kąpali się wcześniej w jeziorze Cwellyn. Mark uwielbiał patrzeć na pływającego Kierana; dało się zobaczyc wodę faerie w jego krwi, gdy poruszał się pod powierzchnią, szybko i gładko jak wydra, albo róża gdy pozbywał się srebrnych kropel z włosów.
Niebo otwarło się i Mark popędził, by schować się pod dachem z płaszczy. Było tam więcej miejsca, niż się spodziewał, a Kieran rozpalił małe ognisko na końcu płytkiego prostokąta. Dym wydobywał się przez szparę pomiędzy kamieniami. Mark czuł wilgoć ziemi nawet przez koc, ale płaszcze nie przepuszczały deszczu.
- Myślę, że to był kiedyś kurhan - powiedział Kieran, rozglądając się dookoła. - Miejsce, w którym chowano zmarłych.
Mark zadrwił.  Kieran posłał mu zaciekawione spojrzenie. Faerie uważali śmierć za dziwną, ponieważ to działo się tylko gdy faerie miały setki lat. Śmierć podczas bitwy była inna: respektowana i nie kłopotliwa. Tak naprawdę nie mieli swojego odpowiednika "choroby".
Mark położył się na plecach na kocu i złożył swoje dłonie na brzuchu. Czuł skurcze w brzuchu, tuż za żebrami. Było to uczucie, które łączył z głodem, gryzącym apetytem, ale on i  Kieran jedli wcześniej tego dnia i nawet w torbie przy siodle konia Kierana ciągle znajdował się chleb. 
- Wszystko w porządku? - W cieniu, oczy Kierana były srebrne, światło odbijało się od nich jak od lustra. Jego włosy były splątane, długie do żuchwy, obcinał je samemu niedawno, używając jeziora jako lustra. Mark pragnął ich dotknąć, sprawdzić czy są tak gęste i miękkie na jakie wyglądają.
Musiał przestać myśleć w ten sposób o Kieranie.  Widział Kierana całującego i chłopców i dziewczęta, a czasami robiącego nawet więcej. Ale to nie był problem. Kieran był szlacheckim księciem, a Mark półkrwi Nocnym Łowcą (pierwszy raz czytam o tym że bycie Nocnym Łowcą jest czymś złym). Nawet książę w Dzikim Polowaniu patrzyłby z góry na kogoś z ludzką krwią. Czasami zastanawiał się, czy Kieran patrzy na niego jak na maskotkę lub talizman, kogoś kogo łatwo wziąć ze sobą i który rozśmieszał, gdy był w pobliżu: często śmiał się z ludzkich powiedzeń Marka i zakłopotania- nawet po takim czasie - z zwyczajów faerie.
Kieran położył się obok Marka. Przez moment oddychali w ciszy. Ale trudnym było dla Marka odpoczywanie obok Kierana: był za bardzo świadomy obecności drugiego chłopaka, ciepła jego ciała, jego obecności, lekkiego łaskotania jego włosów na ramieniu Marka, gdy obrócił głowę. Poruszył się niespokojnie, w jego podbrzuszu robiło się coraz cieplej.
- Nie będziesz dzisiaj w stanie zobaczyć gwiazd - powiedział Kieran. - Chmury je zasłonią.
Kieran znał dziwny zwyczaj Marka. Każdej nocy, gdy zasypiał, wybierał sześć gwiazd, które świeciły najjaśniej na niebie i nadawał im imiona swoich braci i sióstr: Helen, Julian, Tiberius, Livia, Drusilla, Octavian. Inne gwiazdy lśniły inaczej w różnych miejscach przy różnej pogodzie, nie sądził nawet, że kiedyś wybrał te same gwiazdy dwa razy.
"Jestem tutaj, żywy na świecie tak jak wy, moja rodzino. " - myślał, kreśląc niewidzialne linie pomiędzy gwiazdami. Jak mija dla nich czas, czasami się zastanawiał: Czy Tavvy wiązał teraz sam sznurówki, czy głos Juliana przeszedł mutację, czy Livvy jest mistrzynią walki na szable, czy Dru ciągle kocha jasne kolory? Czy Helen i Aline były szczęśliwe? Pamiętał, kiedy się poznały, we Włoszech, podczas tego dziwnego zamieszania; jak zamroczona miłością była Helen, gdy pierwszy raz wróciła do domu.
Ale czasami w jego głowie pojawiały się inne myśli, wspomnienia których krawędzie straciły swoją ostrość. Muzyka, którą lubił Ty... to była muzyka klasyczna, ale która fuga Bacha była jego ulubiona? Mark kiedyś wiedział. A może i tak to się zmieniło. To Dru uwielbiała filmy, czy Livvy? Julian do malowania używał farby olejnej czy akwareli?
- Mój Marku - powiedział Kieran. Uniósł się na łokciu i patrzył na Marka pod dziwnym kątem. - Powiedz mi, co cię martwi.
Mark zadrżał. Zawsze to robił, kiedy Kieran go tak nazywał. Brzmiało to jak pieszczota, chociaż podejrzewał, że była to jedynie mowa faerie. Kieran uważał Marka za przyjaciela, a nie jak kogoś o tym samym imieniu. Zresztą faerie były dziwne jeżeli chodzi o imiona, miały imiona którymi nazywał ich każdy, a także swoje prawdziwe imiona, które dawały władze nad nimi. Znajomość prawdziwego imienia faerie była intymną i potężną rzeczą.
Mark położył swoją rękę za głową. Deszcz się wzmógł: słyszał krople spadające na płaszcze nad nimi.
- Wspomnienia mnie martwią - powiedział. - I rozmyślanie czy moja rodzina o mnie zapomni.
Kieran położył palec na piersi Marka, zatrzymując go nad jego sercem. Mark niemal przestał oddychać. "To nic nie znaczy" - przypomniał sobie. "Faerie nie znają przestrzeni osobistej."
- Nikt cię nie zapomni - powiedział cicho Kieran. - Nie zapomina się tych, których się kocha. Ciągle pamiętam twarz mojej mamy. I nie ma serca, które kocha mocniej od twojego.
- A jednak czasami myślę, że byłoby lepiej, gdybym zapomniał - powiedział Mark niskim głosem. Takie myśli nie przychodziły bez poczucia winy. - Dla nich, dla mnie. Nigdy nie wrócę.
- Nikt nie zna przyszłości- powiedział Kieran, siadając z zaskakującą gwałtownością. - Twoje wygnanie może się skończyć. Łaska przychodzi w różnych formach - bardziej szczodry i miły Król przyprowadziłby cię do dworu dawno temu. Gdybym miał moc, którą Książę powinien mieć...
Mark usiadł, ale Kieran przestał już mówić. Jego dłoń leżała zaciśnięta w pięść na kolanie, jego głowa była pochylona. Niezwykłym było jego mówienie o tym, że był Księciem w tym świecie dworów, odkąd w wyniku wygnania, jego moc nie podążyła za nim do Dzikiego Polowania.
- Kieran... - zaczął Mark, ale oczywistym było, że Kieran był zakłopotany, a to było na tyle dziwne, że Mark się wycofał. Rzadko widział Kierana okazującego złość czy smutek, zwłaszcza po swoich pierwszych dniach w Polowaniu, pozostał pełen kontroli, nie pokazując nic innym.
- Powinniśmy pójść spać- powiedział Kieran po długiej chwili. - Musimy wstać o świcie, jeżeli chcemy spotkać się z resztą.
Mark położył się, a Kieran obok niego, plecami do Marka. Mark zwinął się tak blisko Kierana jak mógł - spali w takiej pozycji przez nieskończenie wiele nocy, dzieląc ze sobą ciepło swoich ciał, ale Mark myślał o zakłopotaniu Kierana i nie chciał tego okazać. Był tak blisko Kierana jak mógł bez dotykania go, jedna ręka pod jego głową, druga wyprostowana zaledwie milimetry od włosów Kierana. Nie chciał przyznać, że miał nadzieję, iż, może, w ciągu nocy, kiedy wiatr wedrze się pomiędzy kamienie, pasma włosów dotkną palców Marka jakby z czułością.
Ale miał nadzieję.
Ręce Marka były związane a on krzyczał. Mroczni byli przed nim, Sebastian Morgenstern na ich czele: morze szkarłatu, pokrywało świat w krwi. Jego rodzina była w szeregu przed Sebastianem, na kolanach - Helen i Julian, Ty i Livvy, Dru i Tavvy. Sebastian  przejechał Mieczem Anioła, rozcinajac klatkę piersiową Juliana. Gdy jego brat upadł na ziemię, Mark zobaczył jego agonalny wyraz twarzy, błaganie w oczach - Pomóż mi, Mark; Pomóż mi...
- Mark. Mark! - Mark siedział prosto jak struna w ciemności, na jego ramionach były czyjeś dłonie.
- Mark to był sen, złudzenie umysłu, nic więcej.
Mark odetchnął powietrzem pachnącym jak deszcz i ziemia. Nie było krwi, Mrocznych, Sebastiana. Był w schronie razem z Kieranem, a wokół nich był deszcz.
- Moja... rodzina...
Kieran pogłaskał włosy Marka z czułością, która zadziwiłaby Polowanie. Mark pochylił się w stronę tej opieki bezmyślnie: był świadomy tylko dłoni Kierana, delikatności na jego skórze. Jak wszystkie faerie, Kieran nie miał zgrubień na placach, ich dotyk był jak skrzydeł ćmy. Mark pochylił się do dotyku, nawet gdy Kieran przesunął się delikatnie, by rozmasować jego ramiona, palce wślizgiwały się pod rozdartą koszulę.
- Twoje blizny ładnie się zagoiły- powiedział Kieran; kilka miesięcy wcześniej Mark był wściekle chłostany przez członków Polowania przed rządem Nocnych Łowców.
Mark odsunął się lekko.
- Ale ciągle są brzydkie...
- Nic w tobie nie jest brzydkie- powiedział Kieran, i ponieważ nie potrafił kłamać, Mark wiedział, że tak uważa. Jego serce przyspieszyło swój rytm, pompując szybciej krew i ciepło w jego ciało.
Przez cały swój pobyt w Polowaniu, tylko Kieran potrafił go wesprzeć, zmniejszyć choć trochę smutek, uleczyć serce. Pochylił się w stronę Kierana, nie dokładnie wiedząc, co zamierza zrobić- to nie był do końca płynny i elegancki ruch, jaki chciałby żeby był; ich usta uderzyły ciepło w siebie, jego ręce uniosły się, by wplątać się pomiędzy włosy Kierana, które były tak miękkie jak zawsze sobie wyobrażał.
Dłonie Kierana zacisnęły się mocno na ramionach Marka - zaskoczenie, irytacja, Mark nie potrafił powiedzieć, był za bardzo przerażony samym sobą. Szybko odsunął się od Kierana.
- Przepraszam- powiedział. - Bardzo przepraszam.
Kieran wyciągnął rękę, by dotknąć jego ust, opuszki palców na jego wargach.
- Ale Mark...
Nie dokończył, Mark pełny upokorzenia, przeszedł koło niego. Odpychając w bok kamienie, wyszedł prosto w burzę.
Deszcz był jak igły, wbijajace się w boki ciała przez silny wiatr. Mark zachwiał się delikatnie, ślizgając się na mokrej trawie.
Natychmiast poczuł się idiotycznie.  Niebo było szarą mgłą i widział bardzo mało dookoła siebie: ziemię, zieloną trawę, kształt konia Kierana w oddali. Wiatr otrzeźwił go. Jak miał spojrzeć Kieranowi w twarz? Był Nocnym Łowcą, powinien idealnie wiedzieć jak to jest uciekać zanim rozwiązało się cokolwiek.
Gdzie miał pójść spać?
Już miał wrócić do schronienia bez względu na swoje upokorzenie, kiedy usłyszał w oddali ciche rżenie. Poczuł jak jego krew robi się zimna. Jego koń. Było tu stromo, niestabilnie przez odłamki skalne, a teraz także ślisko przez deszcz. Jego koń mógł upaść i leżeć na skraju urwiska ze złamaną nogą. 
Zapominając na chwilę o swoim własnym nieszczęściu, Mark zaczął iść przez ulewę w kierunku szczytu i spojrzał w dół. Deszcz i cienie. Piorun przedarł się przez niebo i Mark pomyślał że usłyszał kolejne rżenie, uklęknął i przesunął się na wąską ścieżkę, po której, jak sądził, normalnie stąpały tylko kozy.
Ciągle nic. Zatrzymał się, by złapać oddech. Prawdopodobnie gdyby spadł z góry, zostałby uratowany przed skrępowanym tłumaczeniem Kieranowi dlaczego go pocałował.
Wstał, przywierając plecami do klifu.  Stał na białej półce z mgłą i zielenią Lleyn Peninsula rozciągnietym pod nim. Z daleka widział wody Afon Menai, wzburzone i szare. Widok wody morskiej zawsze go bolał, przypominając mu widok z Instytutu w Los Angeles.
Tęsknota za rodziną wróciła, by brutalnie dręczyć Marka, razem z nowym bólem: co jeżeli zraził do siebie Kierana? Już dawno temu postanowił, że warto było mieć Kierana za przyjaciela, nawet jeżeli Mark nie mógł żywic do niego głębszych uczuć. Inaczej niż Gwyn, Kieran był jedynym który okazał mu dobroć w Polowaniu, a Gwyn mógł okazać mu tylko tyle dobroci, by inni nie sądzili, że Mark otrzymuje specjalne względy. Ale Kieran... Kieran trzymał go po chłostach i kiedy był ranny. Dawał mu wodę i owijał koce wokół jego ramion. Oszczędzał dla niego porcje jedzenia. A co ważniejsze, Kieran rozmawiał z Markiem i słuchał go; nie było się świadomym jak wiele się traci, gdy nikt z tobą nie rozmawia jakbyś był osobą z niczym ważnym do powiedzenia, aż w końcu desperacja była tak wielka, że można było zacząć mówić do kamieni i drzew. Kieran oddał mu swoją ludzkość poprzez łaskę zwykłej czułości i teraz Mark nie wiedział jak mógłby żyć bez niej.
Pójdzie teraz, zadecydował, i przeprosi Kierana. To była właściwa rzecz, jedyna rzecz, która mogła coś naprawić.
Wspiął się na ścieżkę i poślizgnął się na mokrej ziemi. Zachwiał się i zjechał kilka stóp, uderzając o kamień. Wstawszy, starł piach z ubrań i zauważył dwie rzeczy: pierwsza, że widział swojego głupiego konia, żującego trawę w odległości kilku stóp, wyglądając na niezbyt przejętego pogodą. Druga, że Kieran stał kilka stóp od niego, Mark jakoś powrócił do schronienia, mimo że nie wiedział jak.
- Mark! - powiedział Kieran. Jego głos brzmiał szorstko, prawdopodobnie przez wiatr. Miał dzikie spojrzenie, jego nowe krótkie czarne włosy w kolorze ciemnej czerni, którą przybierały, gdy był smutny.
- Mark, gdzie byłeś?
- Poszedłem szukać mojego konia - powiedział Mark. - Mam na myśli, aha, niezamierzenie. Wyszedłem ponieważ... - Westchnął, pozwalając swoim dłoniom opaść po obu jego stronach. - Przepraszam, Kieran. Nie zamierzałem zrobić tego, co zrobiłem.
Oczy Kierana zwęziły się.
- Nie zamierzałeś czego zrobić?
Mark wytarl krople z oczu.
- Wolałbym nie mówić.
- Ludzie - powiedział Kieran z zadziwiającą gwałtosnością - Myślą, że jeżeli nie wypowiedzą słów, to mogą usunąć przeszłość. Powiedz mi, Mark. Powiedz, czego żałujesz. 
- Pocałowania cię - powiedział Mark. - Jeżeli to była rzecz, której nie chciałeś, to jej żałuję.
Kieran stał nieruchomo jak posąg, patrząc na niego. Już był przemoknięty, ubrania przylegały do niego.
- A jeżeli to była rzecz, której chciałem?
Mark podniósł głowę. Słowa były jak pojedyncze płomienie, rozświetlające każde zakończenie nerwowe. 
- W takim razie nie żałuję - powiedział spokojnie. - W takim razie jest to najlepsza rzecz, która mi się przydarzyła od czasu wstąpienia do Polowania i przez pierwszych kilka cholernych sekund czułem się tak szczęśliwy jak już od kilku lat nie byłem.
Te słowa zdawały się zelektryzować Kierana. Niemal się potknął, idąc do Marka po nierównej ziemi. Kiedy do niego podszedł, objął Marka, jego palce wsunęły się w mokre włosy Marka
- Na wszystkich bogów, Mark - powiedział drżącym głosem. - Jak mogłeś nie wiedzieć?
Mark nic nie odpowiedział; był za bardzo zdziwiony. Kieran sunął dłońmi po włosach Marka, jego twarzy, jakby Mark był skarbem, który został zgubiony, a teraz, gdy cała nadzieja przypadła, powrócił i Kieran badał, czy jest wciąż cały.
- Jesteś cały - powiedział w końcu, po złapaniu oddechu. - Nie jesteś ranny.
- Oczywiście - powiedział Mark, tak uspokajająco jak potrafił.
Jego czarne i szare oko zalśniły.
- Kiedy uciekłeś w te burze, myślałem tylko o tym jak niebezpieczny jest Mynydd Mawr, jak wielu zginęło tutaj, i jak, gdyby cokolwiek ci się stało Mark, jak ja sam bym umarł. Jesteś dla mnie niesamowicie cenny.
- Jako przyjaciel? - zapytał Mark, całkowicie oszołomiony.  Kieran go tulił, dotykał, na wpół szalenie, na wpół adorująco. To nie powinno być możliwe. Kieran nie mógł czuć tego do niego.
- Mark - głos Kierana przybrał na sile.  - Błagam cię, przestań zachowywać się jak głupiec, bo sam skoczę z tej góry.
- Ale... - Mark zaprotestował i z jękiem, Kieran go pocałował.
Tym razem Mark stracił głowę dla tego pocałunku, jakby naprawdę spadał z góry do morza. Usta Kierana na jego były stanowcze i słodkie i smakował jak dym i deszcz. Wydał z siebie miękki jęk, gdy Mark rozwarł swoje usta i ciepło, gdzie ich usta się stykały zdawało się podwoić na sile. 
Mark nigdy nie całował się przed tą nocą, nie tak naprawdę - było kilka ukradkowych dotknięć, gdy tańczył, ale pomyślał, że chciał zachować swój pierwszy pocałunek. I był szczęśliwy, że to robił, ponieważ był oszołomiony przyjemnością przyprawiajacą o ból serca, niemal bolesnego głodu, który w końcu był zaspokajany. 
To Kieran pierwszy się odsunął, ale tylko na odległość, która pozwoliła mu złapać twarz Marka w dłonie i powiedzieć  zastanawiająco.
- Mój Marku. Serce, któremu służę. Jak mogłeś nie wiedzieć?
- Jesteś księciem - powiedział Mark. - A ja jestem... niczym. Nie szlachciem, nie członkiem dworu, czy czymkolwiek innym. Nawet teraz nie umiem całkowicie uwierzyć, że jestem dla ciebie naprawdę ważny, chyba - dodał, pochopnie. - Jeżeli pożądanie, jest wszystkim, co możesz mi zaoferować, przyjmę to.
- Pragnę cię - powiedział Kieran, a w jego oczach pojawiła się ciemność, która sprawiła, że Mark zadrżał. - Ale nie tylko to czuję. Jeżeli tak by było, zrobiłbym krok dawno temu.
- Dlaczego nie zrobiłeś? - zapytał Mark. - Mogłeś mnie mieć na zawołanie, w każdej chwili. To ja sięgam za daleko, nie ty.
Kieran potrząsnął głową.
- Mark, jesteś więźniem Faerie - powiedział, w jego głosie słychać było desperację.  - Trzymamy cię uwięzionego w Polowaniu! Miałbyś powody do nienawiści względem mnie i innych takich jak ja. Nie mogę sobie wyobrazić jak mógłbyś czuć nawet cień tego co ja do ciebie czuję.
- To nie ty mnie uwięziłeś- powiedział Mark. - To Clave, moi ludzie, mnie zostawili. Wiem, kto mnie zdradził, Kieranie. Znam tych, którym nie ufam i oni nigdy nie nosili twojej twarzy.
- Wielu nie byłoby w stanie dokonać takiego osądu - powiedział Kieran.
Mark przesunął kciukami po policzku Kierana. Książę zadrżał.
- Wielu mogłoby na mnie spojrzeć i zobaczyć tylko Nocnego Łowcę i egzekutora Zimnego Pokoju.
- Patrzę na ciebie i widzę niezłomnego towarzysza moich dni i nocy - wyszeptał Kieran; jego mokre niebiesko - czarne włosy przykleiły się do jego policzków i szyi. - Kochałbym cię nawet gdybyś mnie nie kochał: kocham cię od chwili, w której cię poznałem. Kochałem cię przez ten cały czas, wierząc, że nigdy nie będziesz w stanie odwzajemnić  moich uczuć. Kochałem cię bez nadziei i oczekiwania.
Mark opuścił rękę, by złapać koszule Kierana.
- Kochaj mnie więc - powiedział szorstkim głosem. - Pokaż mi.
Mroczny ogień rozbłysnął w oczach Kierana, złapał głowę Marka swoimi dłońmi i trzymał ją w miesjcu, gdy poznawał dokładnie wnętrze jego ust, sprawiając że Mark oddychał ciężko: ssał dolną wargę Marka z uśmieszkiem błąkajacym się w kącikach ust, oczarowywał usta Marka długimi pociągnięciami języka, które zostawiły Marka przyciskającego swoje ciało do Kierana, pragnąc więcej. Był przemoknięty od deszczu i mocno drżał, ale się tym nie przejmował. Nie czuł nic oprócz Kierana i gorąca jego ciała oraz torturujacej zmysłowości jego ust.
To Kieran oderwał ich od siebie, w końcu, to Kieran złapał Marka za nadgarstek i wciągnął go do wnętrza ich schronienia. Wczołgali się pod schron, gdzie ogień się wypalił do poczerwieniałych kawałków węgla. Kucnęli na ziemi i zaczęli całować się namiętnie, rozdzierając na sobie ubrania. Mokra tkanina potargana, odrzucona i kiedy obaj byli rozebrani, położyli się na splocie płaszczy i tkanin i całowali się dopóki Mark był od tego pijany: długie, powolne, mroczne pocałunki jak czarne fale strumieni faerie, które sprawiały, że ludzie zapominali. Nie rozmawiali ze sobą, oprócz tego jednego razu:
- Robiłeś to? - zapytał Kieran, do połowy ukryty przez cienie.
- Nie - powiedział Mark. - Z nikim.
Kieran zatrzymał się, jego ręka spoczywała na nagiej piersi Marka. Był niesamowity, w blasku ognia, blada skóra i ciemne włosy jak szkic Michała Anioła wykonany atramentem.
- W Polowaniu nasze ciała przynoszą nam tylko ból - powiedział. - Agonię głodu i ból zmęczenia oraz batów. Pozwól mi pokazać ci jakim cudem może być ciało.
Mark pokiwał głową i Kieran zaczął pracować swoimi rękami i ustami. Nie śpieszył się w swojej intensywności. Mark nie wiedział wcześniej, że coś może być tak brutalne i tak delikatne w tym samym momencie. Kieran dotykał go z taką troską, że wyobraził sobie gdzie są dłonie Kierana, stela rysująca runy uzdrawiające, wygładzając blizny, wymazując zapamiętany ból.
Kieran wydobywał rozkosz z głębi ciała Marka, rozwijał ją powoli, jak transparent. Oddech Marka stał się szybki, a potem jeszcze szybszy. Sięgnął by dotknąć Kierana, pragnąc  dać coś co otrzymywał i prawie rozpadł się od urywanego jęku rozkoszy wydanego przez Kierana. Przez czucie ciała Kierana pod swoimi dłońmi: jego gładkiej skóry i delikatnej jak jedwab, kanciastości jego kości, intensywnej wrażliwości, odpowiedzi na najdelikatniejszy dotyk Marka. Już drżał, gdy Mark głaskał jego ciało, lizał i ssał jego ciało: w końcu krzyknął i pociągnął Marka pod siebie, podpierając się na łokciach nad Markiem.
Jego oczy były zaszklone, niewidzące: Mark poczuł intensywną dumę, że mógł sprawić, by Książkę Faerie tak wyglądał. Duma trwała tylko chwilę: Kieran uśmiechnął się złośliwie i poruszył biodrami w sposób, który wystrzelił ogień w żyły Marka i wszystko inne zniknęło. Mark złapał się Kierana: byli przyciśnięci do siebie, pierś przy piersi i udo przy udzie, i kiedy książę wsunął swoją dłoń pomiędzy ich ciała, była to najczystrza fizyczna rozkosz jaką Mark odczuł od czasu wstąpienia do Polowania. Wszystko inne odpłynęło z jego umysłu, wszystkie komplikacje i strata zniknęły z cudowną świadomością, że jego ciało było czymś więcej niż instrumentem przynoszącym ból czy dającym przetrwać niedostatek. Mógł także czynić cuda.
Dłonie i palce Kierana były jak ogień, ogień przynoszący niewypowiedzianą radość. Mark zamknął oczy, jego ciało wyginało się bezradnie w kierunku ciała księcia. Kieran także z trudem łapał oddech, jego ciało drżało, a każdy dreszcz przynosił więcej tarcia i więcej przyjemności, aż Mark myślał że od tego umrze. Wyciągnął ręce by ująć twarz Kierana i pocałował go, głęboko i mocno, i pocałunek wydawał się miażdżyć ostatnie postanowienie księcia: Kieran doszedł w tej samej chwili co Mark, oboje drżeli i krzyczeli w swoich ramionach.
W późniejszych czasach, Mark nie będzie pamiętał co sam krzyczał, czy szeptał w tamtym momencie, ale nie zapomni słów Kierana, wydostających się z ust księcia, gdy zanużał się w objęciach Marka, ponieważ to nie był ostatni raz, gdy Mark je słyszał.
- Nigdy nie będziesz dla mnie niczym, Marku Blackthornie- powiedział Kieran. -  Jesteś wszystkim, co kocham na tej ziemi i pod tym niebem.
Później, leżeli w swoich ramionach, Mark z głową na ramieniu Kierana i Mark powiedział że Kieran miał rację, iż gwiazdy nie będą widoczne, nawet przez luki w płaszczach nad nimi.
- Policz kawałki węgla w ognisku - powiedział Kieran z palcami we włosach Marka - Daj im imiona, które cenisz.
I Mark tak zrobił, ale na koniec jego głos był niewyraźny ze snu; odpłynął i po raz pierwszy od wielu lat podróżowania odbyło się to bez ostatniej myśli o stracie lub bólu, ale tylko o miłości i o tym jak przyćmiewała gwiazdy."
(Tłumaczenie własne)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz