Wiem, że ten fragment miał się pojawić dopiero w sobotę, ale mam dzisiaj urodziny, fragment już przetłumaczony, więc stwierdziłam, że zrobię Wam taki mały prezent.
"Plan zakładał schowanie się na pokładzie statku niezauważenie, złapać przemytników i pozbyć się yin fen. Dziecko nie będzie musiało nigdy o tym wiedzieć.
To było niemal miłe - bycie znowu na jednej ze lśniących łodzi Nocnych Łowców. Brat Zachariasz był na wielobarwnych trimaranach jako dziecko na jeziorach w Idrisie, kiedyś jego parabatai ukradł jedną i wiosłowali nią w dół Tamizy. Teraz on, nerwowy Robert Lightwood i dwa wampiry, użyły jej, by nawigować na czarnej wodzie Delaware River, wypływając z portu Camden. Lily cały czas narzekała, że byli praktycznie w Filadelfii, dopóki łódź nie przypłynęła do statku z ładunkiem. Nazwa "Kupiec Świtu" była wymalowana niebieskimi literami na szarej maszynie. Czekali na właściwą chwilę, a później Robert wyciągnął hak do mocowania.
Brat Zachariasz, Rafael, Lily i Robert weszli na pokład i do pustej kabiny. Ta podróż - krótka i potajemna - pozostawiła ich z uczuciem, że na statku do załogi nie należał ani jeden przyziemny. Chowając się, liczyli głosy przemytników i zorientowali się, że jest ich o wiele więcej niż zakładano.
- Oh nie, Bracie Wskakuj - na - stóg - ariaszu - wyszeptała Lily. - Wydaje mi się, że będziemy musieli z nimi walczyć.
Wydawała się bardzo radosna na tę myśl. Gdy mówiła, mrugnęła i ściągnęła z głowy opaskę z włosów.
- Tak naprawdę jest z lat 20. XX wieku i nie chcę jej zniszczyć - wyjaśniła i kiwnęła na Raphaela. - Mam ją dłużej niż tego tutaj. On jest z lat 50. Dziecko jazzu i Meksyku.
Raphael przewrócił oczami.
- Zaniechaj tych przezwisk. Robią się coraz gorsze.
Lily się roześmiała.
- Nie zrobię tego. Kiedy raz pójdziesz Zachariasz już nigdy nie pójdziesz backariasz (gra słów zach, back)
Raphael i Robert wyglądali na przestraszonych, ale Zachariasz nie miał nic przezwiskom. Rzadko słyszał śmiech.
Martwiło go dziecko.
Nie możemy pozwolić, by Jonathan był przestraszony lub zraniony.
Robert kiwał głową, a wampiry wyglądały na całkowicie obojętne, gdy chłopięcy głos dotarł do nich zza drzwi.
- Niczego się nie boję - powiedział.
Jonathan Wayland, jak podejrzewał Zachariasz.
- Więc dlaczego pytasz o Lightwoodów? - zapytał kobiecy głos. Brzmiał na zirytowany. - Zabierają cię do siebie. Nie będą dla ciebie niemili.
- Byłem tylko ciekawy - powiedział Jonathan.
Było widać, że próbował brzmieć jak najbardziej beztrosko i zdystansowanie i nie wychodziło mu to najgorzej. Jego głos był niemal wyniosły. Brat Zachariasz pomyślał, że przekonałby większość ludzi.
- Robert Lightwood ma wpływy w Clave - zauważyła kobieta. - Porządny mężczyzna. Jestem pewna, że jest gotowy, by stać się dla ciebie ojcem.
- Miałem ojca - powiedział Jonathan zimno jak nocny wiatr. Kobieta była cicho.
Po drugiej stronie kabiny, głowa Roberta Lightwooda była spuszczona.
- A matka - powiedział Jonathan, lekko niepewnie. - Jaka jest pani Lightwood?
- Maryse? Słabo ją znam - odpowiedziała kobieta. - Już ma troje dziec. Czwarte to sporo do udźwignięcia.
- Nie jestem dzieckiem - powiedział Jonathan. - Nie będę jej sprawiać kłopotów - Przerwał i zauważył - Na pokładzie statku jest wiele wilkołaków.
- Ugh, dzieci wychowane w Idrisie są strasznie męczące - powiedziała kobieta. - Wilkołaki są czymś normalnym w życiu, niestety. Kreatury są wszędzie. Idź do łóżka, Jonathanie.
Słuchali jak drzwi innej kabiny zamykają się na klucz.
- Teraz - powiedział Robert Lightwood. - Wampiry sterburta, ja i Brat Zachariasz bakburta. Powstrzymajcie wilkołaki w każdy konieczny sposób i znajdźcie yin fen.
Rozdzielili się na pokładzie. To była ciężka noc, wiatr wciskał mocniej kaptur Zachariasza, pokład skrzypiał pod ich nogami. Zachariasz nie mógł otworzyć ust, by poczuć sól w powietrzu.
Nowy Jork świecił na horyzoncie, błyszcząc jak światła Mrocznego Targu w ciemności. Nie mogli pozwolić, by yin fen dotarło do miasta.
Na pokładzie było kilka wilkołaków. Jeden był w wilczej formie i Zachariasz potrafił dostrzec srebrny odcień jego futra. Inny stracił kolor na koniuszkach palców. Zachariasz zastanawiał się, czy wiedzieli, że umierają. Pamiętał, zbyt mocno, jak się czuł, gdy yin fen go zabijało.
Czasami dobrze było nic nie czuć. Czasami bycie człowiekiem bolało za mocno, a teraz Zachariasz nie mógł pozwolić sobie na współczucie.
Zachariasz uderzył swoją bronią jednego z nich w głowę, i gdy się obrócił, zobaczył, że Robert Lightwood poradził już sobie z drugim. Stali napięci, słuchając wycia wiatru i morskich fal, czekając aż pozostali przyjdą z spod pokładu.
Następnie Zachariasz usłyszał dźwięki pochodzące z drugiej strony statku.
Zostań tutaj. Powiedział do Roberta Lightwooda. Pójdę do wampirów.
Brat Zachariasz musiał wywalczyć sobie drogę do nich. Było nawet więcej wilkołaków niż sądził. Nad ich głowami widział Raphaela i Lily, skaczących jakby nie mieli materii jak cienie, zęby błyszczały w świetle księżyca.
Potrafił zobaczyć także zęby wilkołaków. Zachariasz popchnął jednego wilkołaka na drugą stronę statku, uderzył zęby drugiego tym samym ruchem, a później musiał uniknąć zaciśnięcia szczęk
które prawie go przewróciły. Było ich tak wiele.
Mglistą niespodzianką dla Zachariasza była fakt, że to mógł być koniec. Powinno to być coś więcej niż zaskoczenie na tę myśl, ale jedynym, co wiedział, była pustka, którą czuł, gdy chodził po Targu i dźwięk głosów jego braci, zimniejszy niż morze. Nie obchodziły go wampiry. Nie dbał o siebie samego.
Wycie wilkołaka rozbrzmiało w jego uchu, a za nim przyszło uderzenie fali. Ramiona Brata Zachariasza bolały od władania bronią. To i tak powinno się skończyć dawno temu. Ledwo pamiętał, dlaczego walczył.
Po drugiej stronie pokładu wilkołak, niemal całkowicie przemieniony, zakręcił szponiastą pięścią dokładnie w serce Lily. Już miała owinięte ręce wokół szyi wilkołaka. Nie miała szansy, by się obronić.
Drzwi otworzyły się szeroko i Nocna Łowczyni pobiegła przez ścieżkę z wilkołaków. Nie była gotowa. Wilk rozerwał jej gardło, a Brat Zachariasz próbował do niej dotrzeć, ale wilkołak uderzył w jego plecy. Broń wypadła z jego słabych palców. Drugi wilkołak przyszpilił go, pazury wbijały się w jego ramiona, ciągnąc go na kolana. Kolejny się wspiął i głowa Zachariasza uderzyła w drewno. Ciemność pojawiła się przed jego oczami. Głosy jego braci mogły zniknąć, razem z uderzeniami morza i światłem świata, które już go nie dotykało.
Oczy martwej kobiety wpatrywały się w jego twarz, ostatni pusty blask zanim ciemność pochłonęła wszystko. Wydawało się, że był tak pusty jak ona. Po co on w ogóle walczył?
Tylko on pamiętał. Nie pozwoliłby sobie na zapomnienie.
Tessa - pomyślał. - Will.
Desperacja nigdy nie była silniejsza od myślenia o nich. Nie mógł ich zdradzić przez poddanie się.
Oni są Willem i Tessą, tak jak ty byłeś Ke Jian Ming. Byłeś Jamesem Carstairsem. Byłeś Jemem.
Jem wyciągnął sztylet ze swojego pasa. Wstał na stopy, odsuwając wilkołaka do otwartych drzwi kabiny. Popatrzył na Lily.
Raphael stał przed nią. Jego ramiona były szeroko otwarte, by ją osłonić, jego krew, makabryczny szkarłat, była rozpryśnięta na podłodze. Ludzka krew była czarna nocą, ale wampirza krew zawsze wydawała się czerwona. Lily krzyknęła jego imię.
Brat Zachariasz potrzebował swojej laski. Turlała się po drewnianym pokładzie, srebrna w świetle księżyca, klekotliwa jak kość. Wygładziło się rzeźbienie, ciemność na tle srebra, podczas gdy laska dojechała prosto pod nogi chłopca, który właśnie wyszedł prosto w przestrzeń pełną chaosu i krwi.
Chłopak, który musiał być Jonathanem Waylandem, rozglądał się dookoła siebie, na Brata Zachariasza, na wilkołaki, na kobietę z rozerwanym gardłem. Kobieta wilkołak zwalała się na niego. Chłopak był za młody, by nawet nosić runy wojenne.
Brat Zachariasz wiedział, że nie będzie wystarczająco szybki.
Chłopak odwrócił głowę, włosy błyszczały złotem w srebrnym blasku księżyca, i podniósł laskę Zachariasza. Mały i szczupły, najbardziej krucha bariera przeciwko ciemności, zaatakował warczące zęby i obnażone pazury. Powalił ją na ziemię.
Dwóch więcej poszło na chłopaka, ale Brat Zachariasz zabił jednego, a chłopak uprzedził go i powalił drugiego. Kiedy obrócił się w powietrzu, Zachariasz nie pomyślał o cieniach tak jak o wampirach, ale o świetle.
Kiedy chłopak wylądował na ziemi, stopy szeroko rozstawione i laska kręcąca się w jego dłoniach, śmiał się. To nie był dziecięcy śmiech, ale dziki żywiołowy dźwięk, który rozbrzmiał głośniej niż morze lub niebo, lub ciche głosy. Brzmiał młodo, prowokująco, radośnie i trochę obłąkanie.
Brat Zachariasz pomyślał wcześniej w nocy, że nie słyszał często śmiechu. Minęło boleśnie dużo czasu odkąd słyszał taki śmiech.
Dźgnął kolejnego biegnącego na chłopaka wilkołaka, i kolejnego, rzucając jego ciało pomiędzy wilkołaka i chłopaka. Jeden przemknął przez jego ochronę i przesunął się na chłopaka, a Zachariasz usłyszał jak wydobywa z siebie mały dźwięk spomiędzy swoich zablokowanych zębów.
Jesteś cały? Zapytał.
- Tak! - krzyknął chłopak. Brat Zachariasz słyszał jak dyszy za jego plecami.
Nigdy się nie obawiaj. Powiedział Zachariasz. Walczę z tobą.
Krew Zachariasza płynęła zimniej niż morze, jego serce waliło, dopóki nie usłyszał Roberta Lightwooda i Lily idących im na pomoc.
Gdy pozostałe wilkołaki zostały stłumione, Robert zabrał Jonathana na most. Zachariasz skupił swoją uwagę na wampirach. Raphael ściągnął swoją skórzaną kurtkę. Lily rozerwała część swojej koszulki i wiązała materiał na jego ramieniu. Płakała.
- Raphael- powiedziała. - Raphael, nie powinieneś był tego zrobić.
- Ponieść ranę, która wyleczy się w ciągu nocy, zamiast stracić ważnego członka klanu? - zapytał Raphael. - Działem, by mieć korzyści dla siebie. Tak jak zawsze.
- No ja myślę - wymamrotała Lily, wycierając brutalnie łzy swoją ręką. - Co bym zrobiła, gdyby coś ci się stało?
- Coś praktycznego, mam nadzieję - powiedział Raphael. - Proszę, następnym razem użyj materiału od jednego z martwych wilkołaków. I przestań zawstydzać cały klan przed Nocnymi Łowcami.
Lily podążyła oczami za wzrokiem Raphaela, przez jej ramię do Brata Zachariasza. Była tam krwawa smuga, pomieszana z rozmazaną kreską na oku, ale posłała mu zuchwały, ukazujący kły uśmiech.
- Może chciałam zerwać koszulę dla Brata Pozwól- mu - zobaczyć - moje - cycki - ariasza.
Raphael popatrzył w niebo. Znaczyło to, że nie patrzył na nią, więc Lily mogła spojrzeć na niego. Tak zrobiła. Brat Zachariasz zobaczył jak unosi swoją rękę, jej paznokcie były zabarwione czerwienią i złotem i niemal dotknęły jego kręconych włosów. Jej ręka poruszyła się jakby chciała wygładzić zmarszczki na jego czole, a później zacisnęła się w pięść. Nie pozwoliła sobie na ten luksus.
Raphael oddalił ją ruchem dłoni i wstał.
- Chodźmy znaleźć yin fen.
Nie było trudne do zlokalizowania. Było w dużej skrzyni w jednej z kabin pod pokładem. Lily i Brat Zachariasz wnieśli ją na górę pomiędzy sobą, oczywistym było, że Lily zdenerwuje się, jeżeli Raphael chciałby pomóc.
Nawet po tylu latach, widok błyszczącego yin fen w świetle księżyca sprawił, że brzuch Zachariasza skurczył się i wykonał obrót, jakby widok przyszpilił go do statku na innym morzu, na którym nie potrafił utrzymać równowagi.
Lily przekręciła skrzynię, by została połknięta przez głodne wody.
- Nie, Lily! - powiedział Raphael. - Nie chcę mieć syren uzależnionych od narkotyku, pływających w rzekach mojego miasta. A co jeżeli skończymy z posiadaniem błyszczących srebrem aligatorów w kanalizacji? Nikt nie byłby zdziwiony, ale ja będę wiedział, że to twoja wina i będę tobą bardzo rozczarowany.
- Nigdy nie pozwalasz mi mieć choć odrobiny zabawy - narzekała Lily.
- Nikomu nie pozwalam mieć zabawy - odpowiedział Raphael, wyglądał na zadowolonego z siebie.
Brat Zachariasz patrzył na pudło pełne srebrnego proszku. Kiedyś oznaczał dla niego różnicę pomiędzy szybką i wolną śmiercią. Rozpalił ogień za pomocą runu, znanego tylko Cichym Braciom, znak oznaczał wypalenie szkodliwej magii. Życie i śmierć był niczym więcej niż popiołem w powietrzu.
Dziękuję za powiadomienie mnie o yin fen. Powiedział do Raphaela.
- Z mojej perspektywy, miałem korzyści z twojej słabości dotyczącej laski - powiedział Raphael. - Kiedyś użyłeś jej do utrzymania się przy życiu, więc to rozumiem. Widzę, że nie zadziałało. Mimo wszystko, twój stan emocjonalny nie jest moim problemem, a moje miasto jest bezpieczne. Misja wykonana.
Umył ręce, błyszczące czerwienią i srebrem w chlupiące fale.
Czy twój przywódca wie cokolwiek o tej misji? Zachariasz zapytał Lily.
Obserwowała Raphaela.
"Plan zakładał schowanie się na pokładzie statku niezauważenie, złapać przemytników i pozbyć się yin fen. Dziecko nie będzie musiało nigdy o tym wiedzieć.
To było niemal miłe - bycie znowu na jednej ze lśniących łodzi Nocnych Łowców. Brat Zachariasz był na wielobarwnych trimaranach jako dziecko na jeziorach w Idrisie, kiedyś jego parabatai ukradł jedną i wiosłowali nią w dół Tamizy. Teraz on, nerwowy Robert Lightwood i dwa wampiry, użyły jej, by nawigować na czarnej wodzie Delaware River, wypływając z portu Camden. Lily cały czas narzekała, że byli praktycznie w Filadelfii, dopóki łódź nie przypłynęła do statku z ładunkiem. Nazwa "Kupiec Świtu" była wymalowana niebieskimi literami na szarej maszynie. Czekali na właściwą chwilę, a później Robert wyciągnął hak do mocowania.
Brat Zachariasz, Rafael, Lily i Robert weszli na pokład i do pustej kabiny. Ta podróż - krótka i potajemna - pozostawiła ich z uczuciem, że na statku do załogi nie należał ani jeden przyziemny. Chowając się, liczyli głosy przemytników i zorientowali się, że jest ich o wiele więcej niż zakładano.
- Oh nie, Bracie Wskakuj - na - stóg - ariaszu - wyszeptała Lily. - Wydaje mi się, że będziemy musieli z nimi walczyć.
Wydawała się bardzo radosna na tę myśl. Gdy mówiła, mrugnęła i ściągnęła z głowy opaskę z włosów.
- Tak naprawdę jest z lat 20. XX wieku i nie chcę jej zniszczyć - wyjaśniła i kiwnęła na Raphaela. - Mam ją dłużej niż tego tutaj. On jest z lat 50. Dziecko jazzu i Meksyku.
Raphael przewrócił oczami.
- Zaniechaj tych przezwisk. Robią się coraz gorsze.
Lily się roześmiała.
- Nie zrobię tego. Kiedy raz pójdziesz Zachariasz już nigdy nie pójdziesz backariasz (gra słów zach, back)
Raphael i Robert wyglądali na przestraszonych, ale Zachariasz nie miał nic przezwiskom. Rzadko słyszał śmiech.
Martwiło go dziecko.
Nie możemy pozwolić, by Jonathan był przestraszony lub zraniony.
Robert kiwał głową, a wampiry wyglądały na całkowicie obojętne, gdy chłopięcy głos dotarł do nich zza drzwi.
- Niczego się nie boję - powiedział.
Jonathan Wayland, jak podejrzewał Zachariasz.
- Więc dlaczego pytasz o Lightwoodów? - zapytał kobiecy głos. Brzmiał na zirytowany. - Zabierają cię do siebie. Nie będą dla ciebie niemili.
- Byłem tylko ciekawy - powiedział Jonathan.
Było widać, że próbował brzmieć jak najbardziej beztrosko i zdystansowanie i nie wychodziło mu to najgorzej. Jego głos był niemal wyniosły. Brat Zachariasz pomyślał, że przekonałby większość ludzi.
- Robert Lightwood ma wpływy w Clave - zauważyła kobieta. - Porządny mężczyzna. Jestem pewna, że jest gotowy, by stać się dla ciebie ojcem.
- Miałem ojca - powiedział Jonathan zimno jak nocny wiatr. Kobieta była cicho.
Po drugiej stronie kabiny, głowa Roberta Lightwooda była spuszczona.
- A matka - powiedział Jonathan, lekko niepewnie. - Jaka jest pani Lightwood?
- Maryse? Słabo ją znam - odpowiedziała kobieta. - Już ma troje dziec. Czwarte to sporo do udźwignięcia.
- Nie jestem dzieckiem - powiedział Jonathan. - Nie będę jej sprawiać kłopotów - Przerwał i zauważył - Na pokładzie statku jest wiele wilkołaków.
- Ugh, dzieci wychowane w Idrisie są strasznie męczące - powiedziała kobieta. - Wilkołaki są czymś normalnym w życiu, niestety. Kreatury są wszędzie. Idź do łóżka, Jonathanie.
Słuchali jak drzwi innej kabiny zamykają się na klucz.
- Teraz - powiedział Robert Lightwood. - Wampiry sterburta, ja i Brat Zachariasz bakburta. Powstrzymajcie wilkołaki w każdy konieczny sposób i znajdźcie yin fen.
Rozdzielili się na pokładzie. To była ciężka noc, wiatr wciskał mocniej kaptur Zachariasza, pokład skrzypiał pod ich nogami. Zachariasz nie mógł otworzyć ust, by poczuć sól w powietrzu.
Nowy Jork świecił na horyzoncie, błyszcząc jak światła Mrocznego Targu w ciemności. Nie mogli pozwolić, by yin fen dotarło do miasta.
Na pokładzie było kilka wilkołaków. Jeden był w wilczej formie i Zachariasz potrafił dostrzec srebrny odcień jego futra. Inny stracił kolor na koniuszkach palców. Zachariasz zastanawiał się, czy wiedzieli, że umierają. Pamiętał, zbyt mocno, jak się czuł, gdy yin fen go zabijało.
Czasami dobrze było nic nie czuć. Czasami bycie człowiekiem bolało za mocno, a teraz Zachariasz nie mógł pozwolić sobie na współczucie.
Zachariasz uderzył swoją bronią jednego z nich w głowę, i gdy się obrócił, zobaczył, że Robert Lightwood poradził już sobie z drugim. Stali napięci, słuchając wycia wiatru i morskich fal, czekając aż pozostali przyjdą z spod pokładu.
Następnie Zachariasz usłyszał dźwięki pochodzące z drugiej strony statku.
Zostań tutaj. Powiedział do Roberta Lightwooda. Pójdę do wampirów.
Brat Zachariasz musiał wywalczyć sobie drogę do nich. Było nawet więcej wilkołaków niż sądził. Nad ich głowami widział Raphaela i Lily, skaczących jakby nie mieli materii jak cienie, zęby błyszczały w świetle księżyca.
Potrafił zobaczyć także zęby wilkołaków. Zachariasz popchnął jednego wilkołaka na drugą stronę statku, uderzył zęby drugiego tym samym ruchem, a później musiał uniknąć zaciśnięcia szczęk
które prawie go przewróciły. Było ich tak wiele.
Mglistą niespodzianką dla Zachariasza była fakt, że to mógł być koniec. Powinno to być coś więcej niż zaskoczenie na tę myśl, ale jedynym, co wiedział, była pustka, którą czuł, gdy chodził po Targu i dźwięk głosów jego braci, zimniejszy niż morze. Nie obchodziły go wampiry. Nie dbał o siebie samego.
Wycie wilkołaka rozbrzmiało w jego uchu, a za nim przyszło uderzenie fali. Ramiona Brata Zachariasza bolały od władania bronią. To i tak powinno się skończyć dawno temu. Ledwo pamiętał, dlaczego walczył.
Po drugiej stronie pokładu wilkołak, niemal całkowicie przemieniony, zakręcił szponiastą pięścią dokładnie w serce Lily. Już miała owinięte ręce wokół szyi wilkołaka. Nie miała szansy, by się obronić.
Drzwi otworzyły się szeroko i Nocna Łowczyni pobiegła przez ścieżkę z wilkołaków. Nie była gotowa. Wilk rozerwał jej gardło, a Brat Zachariasz próbował do niej dotrzeć, ale wilkołak uderzył w jego plecy. Broń wypadła z jego słabych palców. Drugi wilkołak przyszpilił go, pazury wbijały się w jego ramiona, ciągnąc go na kolana. Kolejny się wspiął i głowa Zachariasza uderzyła w drewno. Ciemność pojawiła się przed jego oczami. Głosy jego braci mogły zniknąć, razem z uderzeniami morza i światłem świata, które już go nie dotykało.
Oczy martwej kobiety wpatrywały się w jego twarz, ostatni pusty blask zanim ciemność pochłonęła wszystko. Wydawało się, że był tak pusty jak ona. Po co on w ogóle walczył?
Tylko on pamiętał. Nie pozwoliłby sobie na zapomnienie.
Tessa - pomyślał. - Will.
Desperacja nigdy nie była silniejsza od myślenia o nich. Nie mógł ich zdradzić przez poddanie się.
Oni są Willem i Tessą, tak jak ty byłeś Ke Jian Ming. Byłeś Jamesem Carstairsem. Byłeś Jemem.
Jem wyciągnął sztylet ze swojego pasa. Wstał na stopy, odsuwając wilkołaka do otwartych drzwi kabiny. Popatrzył na Lily.
Raphael stał przed nią. Jego ramiona były szeroko otwarte, by ją osłonić, jego krew, makabryczny szkarłat, była rozpryśnięta na podłodze. Ludzka krew była czarna nocą, ale wampirza krew zawsze wydawała się czerwona. Lily krzyknęła jego imię.
Brat Zachariasz potrzebował swojej laski. Turlała się po drewnianym pokładzie, srebrna w świetle księżyca, klekotliwa jak kość. Wygładziło się rzeźbienie, ciemność na tle srebra, podczas gdy laska dojechała prosto pod nogi chłopca, który właśnie wyszedł prosto w przestrzeń pełną chaosu i krwi.
Chłopak, który musiał być Jonathanem Waylandem, rozglądał się dookoła siebie, na Brata Zachariasza, na wilkołaki, na kobietę z rozerwanym gardłem. Kobieta wilkołak zwalała się na niego. Chłopak był za młody, by nawet nosić runy wojenne.
Brat Zachariasz wiedział, że nie będzie wystarczająco szybki.
Chłopak odwrócił głowę, włosy błyszczały złotem w srebrnym blasku księżyca, i podniósł laskę Zachariasza. Mały i szczupły, najbardziej krucha bariera przeciwko ciemności, zaatakował warczące zęby i obnażone pazury. Powalił ją na ziemię.
Dwóch więcej poszło na chłopaka, ale Brat Zachariasz zabił jednego, a chłopak uprzedził go i powalił drugiego. Kiedy obrócił się w powietrzu, Zachariasz nie pomyślał o cieniach tak jak o wampirach, ale o świetle.
Kiedy chłopak wylądował na ziemi, stopy szeroko rozstawione i laska kręcąca się w jego dłoniach, śmiał się. To nie był dziecięcy śmiech, ale dziki żywiołowy dźwięk, który rozbrzmiał głośniej niż morze lub niebo, lub ciche głosy. Brzmiał młodo, prowokująco, radośnie i trochę obłąkanie.
Brat Zachariasz pomyślał wcześniej w nocy, że nie słyszał często śmiechu. Minęło boleśnie dużo czasu odkąd słyszał taki śmiech.
Dźgnął kolejnego biegnącego na chłopaka wilkołaka, i kolejnego, rzucając jego ciało pomiędzy wilkołaka i chłopaka. Jeden przemknął przez jego ochronę i przesunął się na chłopaka, a Zachariasz usłyszał jak wydobywa z siebie mały dźwięk spomiędzy swoich zablokowanych zębów.
Jesteś cały? Zapytał.
- Tak! - krzyknął chłopak. Brat Zachariasz słyszał jak dyszy za jego plecami.
Nigdy się nie obawiaj. Powiedział Zachariasz. Walczę z tobą.
Krew Zachariasza płynęła zimniej niż morze, jego serce waliło, dopóki nie usłyszał Roberta Lightwooda i Lily idących im na pomoc.
Gdy pozostałe wilkołaki zostały stłumione, Robert zabrał Jonathana na most. Zachariasz skupił swoją uwagę na wampirach. Raphael ściągnął swoją skórzaną kurtkę. Lily rozerwała część swojej koszulki i wiązała materiał na jego ramieniu. Płakała.
- Raphael- powiedziała. - Raphael, nie powinieneś był tego zrobić.
- Ponieść ranę, która wyleczy się w ciągu nocy, zamiast stracić ważnego członka klanu? - zapytał Raphael. - Działem, by mieć korzyści dla siebie. Tak jak zawsze.
- No ja myślę - wymamrotała Lily, wycierając brutalnie łzy swoją ręką. - Co bym zrobiła, gdyby coś ci się stało?
- Coś praktycznego, mam nadzieję - powiedział Raphael. - Proszę, następnym razem użyj materiału od jednego z martwych wilkołaków. I przestań zawstydzać cały klan przed Nocnymi Łowcami.
Lily podążyła oczami za wzrokiem Raphaela, przez jej ramię do Brata Zachariasza. Była tam krwawa smuga, pomieszana z rozmazaną kreską na oku, ale posłała mu zuchwały, ukazujący kły uśmiech.
- Może chciałam zerwać koszulę dla Brata Pozwól- mu - zobaczyć - moje - cycki - ariasza.
Raphael popatrzył w niebo. Znaczyło to, że nie patrzył na nią, więc Lily mogła spojrzeć na niego. Tak zrobiła. Brat Zachariasz zobaczył jak unosi swoją rękę, jej paznokcie były zabarwione czerwienią i złotem i niemal dotknęły jego kręconych włosów. Jej ręka poruszyła się jakby chciała wygładzić zmarszczki na jego czole, a później zacisnęła się w pięść. Nie pozwoliła sobie na ten luksus.
Raphael oddalił ją ruchem dłoni i wstał.
- Chodźmy znaleźć yin fen.
Nie było trudne do zlokalizowania. Było w dużej skrzyni w jednej z kabin pod pokładem. Lily i Brat Zachariasz wnieśli ją na górę pomiędzy sobą, oczywistym było, że Lily zdenerwuje się, jeżeli Raphael chciałby pomóc.
Nawet po tylu latach, widok błyszczącego yin fen w świetle księżyca sprawił, że brzuch Zachariasza skurczył się i wykonał obrót, jakby widok przyszpilił go do statku na innym morzu, na którym nie potrafił utrzymać równowagi.
Lily przekręciła skrzynię, by została połknięta przez głodne wody.
- Nie, Lily! - powiedział Raphael. - Nie chcę mieć syren uzależnionych od narkotyku, pływających w rzekach mojego miasta. A co jeżeli skończymy z posiadaniem błyszczących srebrem aligatorów w kanalizacji? Nikt nie byłby zdziwiony, ale ja będę wiedział, że to twoja wina i będę tobą bardzo rozczarowany.
- Nigdy nie pozwalasz mi mieć choć odrobiny zabawy - narzekała Lily.
- Nikomu nie pozwalam mieć zabawy - odpowiedział Raphael, wyglądał na zadowolonego z siebie.
Brat Zachariasz patrzył na pudło pełne srebrnego proszku. Kiedyś oznaczał dla niego różnicę pomiędzy szybką i wolną śmiercią. Rozpalił ogień za pomocą runu, znanego tylko Cichym Braciom, znak oznaczał wypalenie szkodliwej magii. Życie i śmierć był niczym więcej niż popiołem w powietrzu.
Dziękuję za powiadomienie mnie o yin fen. Powiedział do Raphaela.
- Z mojej perspektywy, miałem korzyści z twojej słabości dotyczącej laski - powiedział Raphael. - Kiedyś użyłeś jej do utrzymania się przy życiu, więc to rozumiem. Widzę, że nie zadziałało. Mimo wszystko, twój stan emocjonalny nie jest moim problemem, a moje miasto jest bezpieczne. Misja wykonana.
Umył ręce, błyszczące czerwienią i srebrem w chlupiące fale.
Czy twój przywódca wie cokolwiek o tej misji? Zachariasz zapytał Lily.
Obserwowała Raphaela.
- Oczywiście - powiedziała. - Mój przywódca powiedział ci o wszystkim. Prawda, że on to zrobił?
- Lily! To głupota i zdrada - głos Raphaela był chłodny jak morska bryza. - Jeżeli dostałbym rozkaz zabicia cię za to, zrobiłbym to. Nie zawahałbym się.
Lily przygryzła wargę i próbowała zamaskować jak zraniona naprawdę była.
- Oh, ale mam dobre przeczucia co do Brata Zachujeżdżaj - go - jak - złego- kucyka. On nic nie powie.
- Czy jest tutaj miejsce dla wampirów, by mogły bezpiecznie ukryć się przed świtem? - zapytał Raphael.
Brat Zachariasz nie pomyślał, że długa walka z wilkołakami znaczyła, że słońce miało szybciej wstać. Raphael spojrzał na niego ostro, gdy nie odpowiedział.
- Czy jest chociaż miejsce dla jednej osoby? Lily musi być chroniona. Jestem za nią odpowiedzialny.
Lily odwróciła twarz, by Raphael nie zobaczył jej miny, ale Zachariasz ją dostrzegł. Rozpoznał jej wyraz twarzy z czasów, gdy sam potrafił czuć takie rzeczy. Wyglądała na chorą z miłości.
W ładowni było miejsce dla obu wampirów. Podczas drogi, by sprawdzić ładownię, Lily niemal potknęła się o martwą Nocną Łowczynię.
- Ooh, Raphael! - wykrzyknęła. - To Catherine Ashdown!
To było jak lekkie spryskanie morską wodą, zobaczenie jak zupełnie obojętna była na ludzkie życie. Brat Zachariasz dostrzegł, że z opóźnieniem przypomina sobie o jego obecności.
- Oh nie - powiedziała okropnie nieprzekonującym tonem. - Jaka bezsensowna tragedia.
- Idź do ładowni, Lily - rozkazał Raphael.
Nie pójdziecie oboje? Zapytał Brat Zachariasz.
- Wolę czekać tak długo jak potrafię przed świtem, by się sprawdzić - powiedział Raphael.
Lily westchnęła.
- To katolik. Bardzo religijny katolik.
Jej ręka poruszyła się bezwiednie przy jej boku, jakby chciała złapać Raphaela i pociągnąć razem z sobą. Zamiast tego, użyła jej, by delikatnie pomachać Zachariaszowi, w taki sam sposób, gdy się poznali.
- Bracie Sześciopakariaszu - powiedziała. - To była przyjemność.
Dla mnie także. Powiedział Zachariasz i słyszał jak zbiega delikatnie w dół po schodach.
Przynajmniej podała mu imię kobiety. Brat Zachariasz mógł zabrać ją do jej rodziny i Cichego Miasta, gdzie mogła odpocząć, a on nie.
Uklęknął przy martwej kobiecie i zamknął jej wpatrujące się oczy.
Ave atque vale, Catherine Ashdown. Wymamrotał.
Wstał, by zobaczyć Raphaela, stojącego nadal przy jego boku, chociaż nie patrzył ani na niego, ani na martwą kobietę. Oczy Raphaela zatrzymały się na czarnym morzu dotykanym przez światło księżyca, czarne niebo zakończone najdelikatniejszą linią srebra.
Jestem szczęśliwy, że mogłem was poznać. Dodał Zachariasz.
- Nie mogę sobie wyobrazić dlaczego - powiedział Raphael. - Imiona, które wymyśliła Lily były okropne.
Ludzie rzadko żartują przy Cichych Braciach.
Perspektywa nie słyszenia śmiechu dookoła siebie, sprawiła, że Raphael wyglądał na utęsknionego.
- Bycie Cichym Bratem musi być przyjemne. Oprócz tego, że Nocni Łowcy są irytujący i żałośni. I ja nie wiem, czy ona żartowała. Na twoim miejscu uważałbym na siebie, gdyby będziesz kolejny raz w Nowym Jorku.
Oczywiście, że żartowała. Powiedział Zachariasz. Ona jest w tobie zakochana.
Twarz Raphaela wykrzywiła się.
- Dlaczego Nocni Łowcy zawsze chcą rozmawiać o uczuciach? Dlaczego nikt nie może być profesjonalny? Dla twojej informacji, nie jestem zainteresowany romansem w żadnej postaci i nigdy nie będę. Możesz porzucić ten wstrętny temat?
Mogę. Powiedział Zachariasz. Może chciałbyś porozmawiać o grupie chłopców, którą twierdzisz, że zamordowałeś?
- Zabiłem wiele osób - powiedział Raphael.
Grupę dzieci? Zapytał Zachariasz. W twoim mieście? Stało się to w latach 50.?
Maryse Lightwood mogła się mylić. Brat Zachariasz był zaznajomiony z tym jak wyglądał ktoś, kto obwiniał i nienawidził się za to, co stało się z tymi, których kochał.
- Był wampir polujący na dzieci na ulicach, na których grali moi bracia - powiedział Raphael, jego głos był wciąż nieobecny. - Poprowadziłem moich przyjaciół do jego legowiska, by go powstrzymać. Nikt z nas nie przeżył.
Brat Zachariasz spróbował być delikatny.
Kiedy wampir jest nowo - narodzony, nie potrafi się kontrolować.
- Byłem przywódcą - powiedział Raphael, jego twardy głos nie przyjmował argumentów. - Byłem odpowiedzialny. Cóż. Powstrzymaliśmy wampira, a moja rodzina żyła, by rosnąć.
Wszyscy poza jednym.
- Zwykle osiągam to, czego chcę - powiedział Raphael.
To nad wyraz oczywiste. Powiedział Brat Zachariasz.
Słuchał dźwięku fal rozbijających się o statek, prowadzący ich do miasta. W nocy na Targu był oderwany od miasta i jego mieszkańców i oczywistym było, że nie czuje nic do wampira, który sam pragnął nic nie czuć.
Ale później przyszedł śmiech, a jego dźwięk obudził w nim rzeczy, które obawiał się, że umarły. Raz obudzony na świat, Zachariasz nie chciał znowu stać się ślepy na niego.
Uratowałeś dzisiaj ludzi. Nocni Łowcy uratowali ludzi, mimo że nie uratowali ciebie, gdy byłeś dzieckiem próbującym walczyć z potworami.
Raphael drgnął, jakby aluzja dlaczego nie lubi Nocnych Łowców była muchą, która na nim wylądowała.
- Niewielu zostało uratowanych. Nikt nie został oszczędzony. Ktoś kiedyś próbował mnie uratować i kiedyś mu się za to odwdzięczę. Nie wybieram być jeszcze komuś coś winien, ani żeby ktoś mi był coś winien. Wszyscy dostaliśmy to, co chcieliśmy. Nocni Łowcy i ja jesteśmy kwita.
Zawsze może nadarzyć się kolejna okazja do pomocy lub współpracy. Powiedział Brat Zachariasz. Lightwoodowie się starają. Rozważ pozwolenie innym Podziemnym dowiedzieć się, że przetrwałeś pracowanie z nimi.
Raphael wydał z siebie wymijający dźwięk.
Jest więcej rodzajów miłości niż gwiazd. Powiedział Brat Zachariasz. Jeżeli nie czujesz jednej, jest jeszcze wiele innych. Wiesz co to znaczy troszczyć się o rodzinę i przyjaciół. To, co uważamy za święte, utrzymuje nas w bezpieczeństwie. Rozważ, że, być może, próbując odciąć siebie od możliwości zostania zranionym, nie zamykasz drzwi miłości i żyjesz w ciemności.
Raphael zachwiał się przy poręczy i udał, że wymiotuje. Następnie się wyprostował.
- Oh czekaj, jestem wampirem, a my nie mamy choroby morskiej - powiedział. - Przeszedłem przez wszystkie mdłości w sekundę. Nie wiem dlaczego. Słyszałem, że Cisi Bracia są zamknięci w sobie. Oczekiwałem zamknięcia w sobie.
Nie jestem typowym Cichym Bratem. Zauważył Brat Zachariasz.
- Z moim szczęściem trafiłem na wylewnego Cichego Brata. Mogę zażądać w przyszłości innego?
Czyli sądzisz, że może nadejść czas, gdy twoja ścieżka znowu skrzyżuje się ze ścieżką Nocnych Łowców?
Raphael wydał z siebie dźwięk obrzydzenia i odwrócił się od morza. Jego twarz była blada jak światło księżyca, lodowato biała jak policzek martwego od dłuższego czasu dziecka.
- Idę pod pokład. Chyba, że, oczywiście, masz jakieś inne wspaniałe sugestie?
Zachariasz pokiwał głową. Cień jego kaptura padł na bliznę po krzyżyku na gardle wampira.
Miej wiarę, Raphaelu. Wiem, że pamiętasz jak.
- Lily! To głupota i zdrada - głos Raphaela był chłodny jak morska bryza. - Jeżeli dostałbym rozkaz zabicia cię za to, zrobiłbym to. Nie zawahałbym się.
Lily przygryzła wargę i próbowała zamaskować jak zraniona naprawdę była.
- Oh, ale mam dobre przeczucia co do Brata Zachujeżdżaj - go - jak - złego- kucyka. On nic nie powie.
- Czy jest tutaj miejsce dla wampirów, by mogły bezpiecznie ukryć się przed świtem? - zapytał Raphael.
Brat Zachariasz nie pomyślał, że długa walka z wilkołakami znaczyła, że słońce miało szybciej wstać. Raphael spojrzał na niego ostro, gdy nie odpowiedział.
- Czy jest chociaż miejsce dla jednej osoby? Lily musi być chroniona. Jestem za nią odpowiedzialny.
Lily odwróciła twarz, by Raphael nie zobaczył jej miny, ale Zachariasz ją dostrzegł. Rozpoznał jej wyraz twarzy z czasów, gdy sam potrafił czuć takie rzeczy. Wyglądała na chorą z miłości.
W ładowni było miejsce dla obu wampirów. Podczas drogi, by sprawdzić ładownię, Lily niemal potknęła się o martwą Nocną Łowczynię.
- Ooh, Raphael! - wykrzyknęła. - To Catherine Ashdown!
To było jak lekkie spryskanie morską wodą, zobaczenie jak zupełnie obojętna była na ludzkie życie. Brat Zachariasz dostrzegł, że z opóźnieniem przypomina sobie o jego obecności.
- Oh nie - powiedziała okropnie nieprzekonującym tonem. - Jaka bezsensowna tragedia.
- Idź do ładowni, Lily - rozkazał Raphael.
Nie pójdziecie oboje? Zapytał Brat Zachariasz.
- Wolę czekać tak długo jak potrafię przed świtem, by się sprawdzić - powiedział Raphael.
Lily westchnęła.
- To katolik. Bardzo religijny katolik.
Jej ręka poruszyła się bezwiednie przy jej boku, jakby chciała złapać Raphaela i pociągnąć razem z sobą. Zamiast tego, użyła jej, by delikatnie pomachać Zachariaszowi, w taki sam sposób, gdy się poznali.
- Bracie Sześciopakariaszu - powiedziała. - To była przyjemność.
Dla mnie także. Powiedział Zachariasz i słyszał jak zbiega delikatnie w dół po schodach.
Przynajmniej podała mu imię kobiety. Brat Zachariasz mógł zabrać ją do jej rodziny i Cichego Miasta, gdzie mogła odpocząć, a on nie.
Uklęknął przy martwej kobiecie i zamknął jej wpatrujące się oczy.
Ave atque vale, Catherine Ashdown. Wymamrotał.
Wstał, by zobaczyć Raphaela, stojącego nadal przy jego boku, chociaż nie patrzył ani na niego, ani na martwą kobietę. Oczy Raphaela zatrzymały się na czarnym morzu dotykanym przez światło księżyca, czarne niebo zakończone najdelikatniejszą linią srebra.
Jestem szczęśliwy, że mogłem was poznać. Dodał Zachariasz.
- Nie mogę sobie wyobrazić dlaczego - powiedział Raphael. - Imiona, które wymyśliła Lily były okropne.
Ludzie rzadko żartują przy Cichych Braciach.
Perspektywa nie słyszenia śmiechu dookoła siebie, sprawiła, że Raphael wyglądał na utęsknionego.
- Bycie Cichym Bratem musi być przyjemne. Oprócz tego, że Nocni Łowcy są irytujący i żałośni. I ja nie wiem, czy ona żartowała. Na twoim miejscu uważałbym na siebie, gdyby będziesz kolejny raz w Nowym Jorku.
Oczywiście, że żartowała. Powiedział Zachariasz. Ona jest w tobie zakochana.
Twarz Raphaela wykrzywiła się.
- Dlaczego Nocni Łowcy zawsze chcą rozmawiać o uczuciach? Dlaczego nikt nie może być profesjonalny? Dla twojej informacji, nie jestem zainteresowany romansem w żadnej postaci i nigdy nie będę. Możesz porzucić ten wstrętny temat?
Mogę. Powiedział Zachariasz. Może chciałbyś porozmawiać o grupie chłopców, którą twierdzisz, że zamordowałeś?
- Zabiłem wiele osób - powiedział Raphael.
Grupę dzieci? Zapytał Zachariasz. W twoim mieście? Stało się to w latach 50.?
Maryse Lightwood mogła się mylić. Brat Zachariasz był zaznajomiony z tym jak wyglądał ktoś, kto obwiniał i nienawidził się za to, co stało się z tymi, których kochał.
- Był wampir polujący na dzieci na ulicach, na których grali moi bracia - powiedział Raphael, jego głos był wciąż nieobecny. - Poprowadziłem moich przyjaciół do jego legowiska, by go powstrzymać. Nikt z nas nie przeżył.
Brat Zachariasz spróbował być delikatny.
Kiedy wampir jest nowo - narodzony, nie potrafi się kontrolować.
- Byłem przywódcą - powiedział Raphael, jego twardy głos nie przyjmował argumentów. - Byłem odpowiedzialny. Cóż. Powstrzymaliśmy wampira, a moja rodzina żyła, by rosnąć.
Wszyscy poza jednym.
- Zwykle osiągam to, czego chcę - powiedział Raphael.
To nad wyraz oczywiste. Powiedział Brat Zachariasz.
Słuchał dźwięku fal rozbijających się o statek, prowadzący ich do miasta. W nocy na Targu był oderwany od miasta i jego mieszkańców i oczywistym było, że nie czuje nic do wampira, który sam pragnął nic nie czuć.
Ale później przyszedł śmiech, a jego dźwięk obudził w nim rzeczy, które obawiał się, że umarły. Raz obudzony na świat, Zachariasz nie chciał znowu stać się ślepy na niego.
Uratowałeś dzisiaj ludzi. Nocni Łowcy uratowali ludzi, mimo że nie uratowali ciebie, gdy byłeś dzieckiem próbującym walczyć z potworami.
Raphael drgnął, jakby aluzja dlaczego nie lubi Nocnych Łowców była muchą, która na nim wylądowała.
- Niewielu zostało uratowanych. Nikt nie został oszczędzony. Ktoś kiedyś próbował mnie uratować i kiedyś mu się za to odwdzięczę. Nie wybieram być jeszcze komuś coś winien, ani żeby ktoś mi był coś winien. Wszyscy dostaliśmy to, co chcieliśmy. Nocni Łowcy i ja jesteśmy kwita.
Zawsze może nadarzyć się kolejna okazja do pomocy lub współpracy. Powiedział Brat Zachariasz. Lightwoodowie się starają. Rozważ pozwolenie innym Podziemnym dowiedzieć się, że przetrwałeś pracowanie z nimi.
Raphael wydał z siebie wymijający dźwięk.
Jest więcej rodzajów miłości niż gwiazd. Powiedział Brat Zachariasz. Jeżeli nie czujesz jednej, jest jeszcze wiele innych. Wiesz co to znaczy troszczyć się o rodzinę i przyjaciół. To, co uważamy za święte, utrzymuje nas w bezpieczeństwie. Rozważ, że, być może, próbując odciąć siebie od możliwości zostania zranionym, nie zamykasz drzwi miłości i żyjesz w ciemności.
Raphael zachwiał się przy poręczy i udał, że wymiotuje. Następnie się wyprostował.
- Oh czekaj, jestem wampirem, a my nie mamy choroby morskiej - powiedział. - Przeszedłem przez wszystkie mdłości w sekundę. Nie wiem dlaczego. Słyszałem, że Cisi Bracia są zamknięci w sobie. Oczekiwałem zamknięcia w sobie.
Nie jestem typowym Cichym Bratem. Zauważył Brat Zachariasz.
- Z moim szczęściem trafiłem na wylewnego Cichego Brata. Mogę zażądać w przyszłości innego?
Czyli sądzisz, że może nadejść czas, gdy twoja ścieżka znowu skrzyżuje się ze ścieżką Nocnych Łowców?
Raphael wydał z siebie dźwięk obrzydzenia i odwrócił się od morza. Jego twarz była blada jak światło księżyca, lodowato biała jak policzek martwego od dłuższego czasu dziecka.
- Idę pod pokład. Chyba, że, oczywiście, masz jakieś inne wspaniałe sugestie?
Zachariasz pokiwał głową. Cień jego kaptura padł na bliznę po krzyżyku na gardle wampira.
Miej wiarę, Raphaelu. Wiem, że pamiętasz jak.
U
Z wampirami bezpiecznie schowanymi pod pokładem i Robertem Lightwoodem sterującym statkiem na Manhattan, Zachariasz zabrał się za czyszczenie pokładu, usuwając ciała z widoku. Przywołał swoich braci, by pomogli mu zająć się nimi, i ocalałymi, którzy w tym czasie byli zabezpieczeni w jednej z kabin. Enoch i inni mogli nie aprobować jego decyzji o pomocy Raphaelowi, ale ciągle w pełni wykonaliby swój obowiązek utrzymania Świata Cieni w ukryciu i bezpieczeństwie.
Gdy Brat Zachariasz skończył, jedynym co mu pozostało było czekanie na statek, który zabrałby ich do miasta. Później będzie musiał powrócić do swojego własnego miasta. Usiadł i czekał rozkoszując się uczuciem światła i nowego dnia na jego twarzy.
Minęło dużo czasu odkąd czuł światło, a jeszcze więcej odkąd odczuwał radość z tej prostej przyjemności.
Usiadł niedaleko mostka, skąd mógł zobaczyć Roberta Lightwooda i młodego Jonathana Waylanda w porannym świetle.
- Jesteś pewny, że wszystko w porządku? - zapytał Robert.
- Tak - powiedział Jonathan.
- Nie jesteś zbyt podobny do Michaela - dodał niezdarnie Robert.
- Nie - powiedział Jonathan. - Ale zawsze chciałem.
Chude plecy chłopaka były stężone na rozczarowanie.
Robert powiedział:
- Jestem pewien, że jesteś dobrym chłopakiem.
Jonathan nie wyglądał na tak pewnego. Robert uratował się przed niezręcznością przez rzucające się w oczy sprawdzanie kontrolek.
Chłopak opuścił mostek, wdzięcznie mimo chwiejącej się łodzi i tego jak bardzo zmęczony musiał być. Zachariasz był zaskoczony, gdy młody Jonathan przeszedł przez pokład do miejsca, gdzie siedział Zachariasz.
Brat Zachariasz otulił się mocniej kapturem. Niektórzy Nocni Łowcy byli zaniepokojeni przy Cichym Bracie, który nie wyglądał dokladnie tak jak reszta, mimo że Cisi Bracia wyglądali dostatecznie przerażająco. Nie chciał w żaden sposób dręczyć chłopca.
Jonathan przyniósł z powrotem laskę Zachariasza, balansowała na jego dłoniach jak na linie do akrobatyki i położył laskę z pełnym szacunku ukłonem na kolanach Zachariasza. Chłopak poruszał się z żołnierską dyscypliną, co było niezwykłe jak u tak młodej osoby, a nawet pośród Nocnych Łowców. Brat Zachariasz nie znał Michaela Waylanda, ale wydawało mu się, że musiał być szorstkim człowiekiem.
- Brat Enoch? - założył chłopak.
Nie. Powiedział Brat Zachariasz. Znał wspomnienia Enocha jak swoje własne. Enoch zbadał chłopaka, mimo że jego wspomnienia były szare z braku zainteresowania. Brat Zachariasz krótko marzył by móc być dla chłopaka Cichym Bratem na wyciągnięcie ręki.
- Nie- powtórzył chłopak wolno. - Powinienem był wiedzieć. Poruszasz się inaczej. Jednak pomyślałem, że to możliwe, po tym jak dałeś mi laskę.
Pochylił głowę. Zachariasza uderzyło z przykrością, że chłopak nie oczekiwał nawet najmniejszej łaski od obcej osoby.
- Dziękuję za pozwolenie mi na użycie jej - dodał Jonathan.
Jestem szczęśliwy, że była użyteczna. Odpowiedział Brat Zachariasz.
Spojrzenie chłopaka na jego twarz było szokujące, płomień bliźniaczych słońc wobec czegoś co ciągle było niemal nocą. Nie były to oczy żołnierza, ale wojownika. Brat Zachariasz znał obu i znał różnicę.
Chłopak cofnął się o krok, nerwowy i zwinny, ale zatrzymał się z wysoko uniesioną brodą. Widać było, że ma pytanie.
Zachariasz nie spodziewał się tego, które zadał.
- Co oznaczają inicjały? Na twojej lasce. Wszyscy Cisi Bracia je mają?
Popatrzyli we dwoje na laskę. Litery były starte po latach i ciała Zachariasza, ale były głęboko wyryte w drewnie w dokładnych miejscach, na których Zachariasz kładł swoje dłonie podczas walki. Więc, w pewnym sensie, oboje ciągle walczyli razem.
Były to litery W i H
Nie. Powiedział Brat Zachariasz. Tylko ja je mam. Wyryłem je w swoich rzeczach podczas swojej pierwszej nocy w Cichym Mieście.
- Były to twoje inicjały? - zapytał chłopak, jego głos był niski i lekko nieśmiały. - Kiedy byłeś jeszcze Nocnym Łowcą, jak ja?
Brat Zachariasz ciągle uważał się za Nocnego Łowcę, ale Jonathan wyraźnie nie chciał go obrazić.
Nie. Powiedział Jem, ponieważ zawsze był Jamesem Carstairsem, gdy mówił o tym, co było najdroższe jego sercu. Nie moje. Mojego parabatai. W. H.
Minęło dużo czasu odkąd czuł światło, a jeszcze więcej odkąd odczuwał radość z tej prostej przyjemności.
Usiadł niedaleko mostka, skąd mógł zobaczyć Roberta Lightwooda i młodego Jonathana Waylanda w porannym świetle.
- Jesteś pewny, że wszystko w porządku? - zapytał Robert.
- Tak - powiedział Jonathan.
- Nie jesteś zbyt podobny do Michaela - dodał niezdarnie Robert.
- Nie - powiedział Jonathan. - Ale zawsze chciałem.
Chude plecy chłopaka były stężone na rozczarowanie.
Robert powiedział:
- Jestem pewien, że jesteś dobrym chłopakiem.
Jonathan nie wyglądał na tak pewnego. Robert uratował się przed niezręcznością przez rzucające się w oczy sprawdzanie kontrolek.
Chłopak opuścił mostek, wdzięcznie mimo chwiejącej się łodzi i tego jak bardzo zmęczony musiał być. Zachariasz był zaskoczony, gdy młody Jonathan przeszedł przez pokład do miejsca, gdzie siedział Zachariasz.
Brat Zachariasz otulił się mocniej kapturem. Niektórzy Nocni Łowcy byli zaniepokojeni przy Cichym Bracie, który nie wyglądał dokladnie tak jak reszta, mimo że Cisi Bracia wyglądali dostatecznie przerażająco. Nie chciał w żaden sposób dręczyć chłopca.
Jonathan przyniósł z powrotem laskę Zachariasza, balansowała na jego dłoniach jak na linie do akrobatyki i położył laskę z pełnym szacunku ukłonem na kolanach Zachariasza. Chłopak poruszał się z żołnierską dyscypliną, co było niezwykłe jak u tak młodej osoby, a nawet pośród Nocnych Łowców. Brat Zachariasz nie znał Michaela Waylanda, ale wydawało mu się, że musiał być szorstkim człowiekiem.
- Brat Enoch? - założył chłopak.
Nie. Powiedział Brat Zachariasz. Znał wspomnienia Enocha jak swoje własne. Enoch zbadał chłopaka, mimo że jego wspomnienia były szare z braku zainteresowania. Brat Zachariasz krótko marzył by móc być dla chłopaka Cichym Bratem na wyciągnięcie ręki.
- Nie- powtórzył chłopak wolno. - Powinienem był wiedzieć. Poruszasz się inaczej. Jednak pomyślałem, że to możliwe, po tym jak dałeś mi laskę.
Pochylił głowę. Zachariasza uderzyło z przykrością, że chłopak nie oczekiwał nawet najmniejszej łaski od obcej osoby.
- Dziękuję za pozwolenie mi na użycie jej - dodał Jonathan.
Jestem szczęśliwy, że była użyteczna. Odpowiedział Brat Zachariasz.
Spojrzenie chłopaka na jego twarz było szokujące, płomień bliźniaczych słońc wobec czegoś co ciągle było niemal nocą. Nie były to oczy żołnierza, ale wojownika. Brat Zachariasz znał obu i znał różnicę.
Chłopak cofnął się o krok, nerwowy i zwinny, ale zatrzymał się z wysoko uniesioną brodą. Widać było, że ma pytanie.
Zachariasz nie spodziewał się tego, które zadał.
- Co oznaczają inicjały? Na twojej lasce. Wszyscy Cisi Bracia je mają?
Popatrzyli we dwoje na laskę. Litery były starte po latach i ciała Zachariasza, ale były głęboko wyryte w drewnie w dokładnych miejscach, na których Zachariasz kładł swoje dłonie podczas walki. Więc, w pewnym sensie, oboje ciągle walczyli razem.
Były to litery W i H
Nie. Powiedział Brat Zachariasz. Tylko ja je mam. Wyryłem je w swoich rzeczach podczas swojej pierwszej nocy w Cichym Mieście.
- Były to twoje inicjały? - zapytał chłopak, jego głos był niski i lekko nieśmiały. - Kiedy byłeś jeszcze Nocnym Łowcą, jak ja?
Brat Zachariasz ciągle uważał się za Nocnego Łowcę, ale Jonathan wyraźnie nie chciał go obrazić.
Nie. Powiedział Jem, ponieważ zawsze był Jamesem Carstairsem, gdy mówił o tym, co było najdroższe jego sercu. Nie moje. Mojego parabatai. W. H.
William Herondale. Will.
Chłopak wyglądał na wstrząśniętego, ale w tym samym czasie na także ostrożnego. Wokół niego była widoczna ochrona, jakby był podejrzliwy o wszystko, co mógłby powiedzieć Brat Zachariasz zanim miałby chociaż szansę, by to zrobić.
- Mój tata mówi... mówił.... że parabatai mogą być wielką słabością.
Jonathan wypowiedział słowo "słabość" z przerażeniem. Zachariasz zastanawiał się, czy mężczyzna, który wyćwiczył chłopca, by tak walczył mógł rozważać słabość.
Brat Zachariasz nie wybrał obrażania zmarłego ojca sieroty, więc dobrał swoje myśli starannie. ten chłopiec był taki samotny. Pamiętał jak cenne te nowe więzi mogły być, zwłaszcza gdy nie miało się żadnych innych. To mógł być ostatni most łączący z utraconym życiem.
Pamiętał podróżowanie przez morze, utraciwszy swoją rodzinę, nie wiedząc, że płynął do swojego najlepszego przyjaciela.
Wydaje mi się, że mogą być słabością. Odpowiedział. To zależy od tego, kto jest twoim parabatai. Wyryłem tutaj jego inicjały, ponieważ zawsze walczyłem najlepiej u jego boku.
Jonathan Wayland, dziecko, które walczyło jak anielski wojownik, wyglądał na zaintrygowanego.
- Myślę.... mój ojciec żałował, że miał parabatai - powiedział. - Teraz muszę iść i żyć z człowiekiem, którego żałował mój ojciec. Nie chcę być słaby i nie chcę żałować. Chcę być najlepszy.
Jeżeli będziesz udawać, że nic nie czujesz, pozory mogą stać się prawdą. Powiedział Jem. To byłaby strata.
Jego parabatai próbował przez jakiś czas nic nie czuć. Za wyjątkiem tego, co czuł do Jema. Niemal go to zniszczyło. I każdego dnia, Jem udawał, że coś czuje, bycie dobrym, by naprawić to, co było zepsute, by pamiętać imiona i głosy, niemal zapomniane i by mieć nadzieję, że stanie się to prawdą.
Chłopak zamarł.
- Dlaczego byłaby to strata?
Walczymy ciężej o to, co jest dla nas ważniejsze niż własne życie. Powiedział Jem. Parabatai są równocześnie klingą i tarczą. Należycie do siebie nawzajem, nie dlatego, że jesteście tacy sami, ale dlatego, że wasze różne kształty pasują do siebie, by być lepszą całością, lepszym wojownikiem dla wyższego celu. Zawsze wierzyłem, że nie byliśmy jedynie lepszymi częściami siebie, ale poza najlepszą częścią każdy mógł być osobno.
Powolny uśmiech przebił się przez twarz chłopca, jak słońce wybuchające jako jasna niespodzianka na wodzie.
- Podoba mi się to - powiedział Jonathan Wayland, dodając szybko: Bycie wielkim wojownikiem.
Odwrócił swoją głowę w nagłym, porywczym założeniu arogancji jakby on i Jem mogli pomyśleć, że myślał, iż chciałby należeć do kogoś.
Ten chłopak, zdeterminowany na walce, a nie na znalezieniu rodziny. Lightwoodowie, chroniący się przed wampirem, kiedy mogli rozwinąć swoje zaufanie. Wampir, trzymający każdego przyjaciela na odległość. Każdy z nich miał swoje rany, ale Brat Zachariasz nie mógł przestać być na nich obrażonym, chociaż przez przywilej odczuwania zranienia.
Ci wszyscy ludzie walczyli by nie czuć, próbowali zamrozić swoje serca w klatkach piersiowych, do momentu w którym zimno pęknie i złamie ich. Podczas gdy Jem oddałby każde zimno, które miał, by dostać jeden dzień ciepłego serca, by kochać ich, tak jak kiedyś.
Poza tym Jonathan był tylko dzieckiem, ciągle próbującym wzbudzić dumę w oddalonym ojcu, nawet jeżeli śmierć stworzyła pomiędzy nimi niemożliwą odległość. Jem powinien być miły.
Jem pomyślał o prędkości chłopaka, jego nieustraszonych uderzeniach nieznaną bronią w dziwną i krwawą noc.
Jestem pewny, że będziesz wielkim wojownikiem. Powiedział Jem.
Jonathan Wayland schował kudłatą złotą głowę, by ukryć delikatny kolor na jego policzkach.
Rozpacz chłopca sprawiła, że Jem przypomniał sobie, bardzo żywo, noc, w której wyrył inicjały na swojej lasce, długą, zimną noc z całą mrożącą dziwnością Cichych Braci w jego głowie. Nie chciał umrzeć, ale wybrałby śmierć zamiast tego okropnego odrywania się od ciepła i miłości. Gdyby tylko mógł umrzeć w ramionach Tessy, trzymając rękę Willa. Został okradziony ze swojej śmieci.
Wydawało się niemożliwym pozostać człowiekiem pośród kości i wiecznej ciemności.
Kiedy obca kakofonia Cichych Braci zagroziła pochłonięciem wszystkiego czym był, Jem szybko złapał się swojej liny ratunkowej. Nie było innej mocniejsze od niej, jeszcze jedna równie silna. Imię jego parabatai było krzykiem w przepaść, wołaniem, które zawsze otrzymywało odpowiedź. Nawet w Cichym Mieście, nawet z cichym wyciem, podkreślającym, że życie Jema nie było już jego własnym, ale wspólnym. Już nie moje myśli, ale nasze. Już nie moja wola, ale nasza.
Nie zaakceptowałby tego rozstania. Mój Will. Te słowa znaczyły coś innego dla Jema niż dla kogokolwiek innego: mój opór przeciwko wdzierającej się ciemności. Mój bunt. Mój, na zawsze.
Jonathan szurał butem po pokładzie, przyglądając się Jemowi, a Jem zorientował się, że chciał zobaczyć twarz Brata Zachariasza pod kapturem. Jem ściągnął kaptur i cienie. Mimo że był odrzucony, Jonathan Wayland posłał mu słaby uśmiech.
Jem nie oczekiwał dobroci od tego zranionego dziecka. Sprawiło to, że Brat Zachariasz zaczął myśleć, iż Jonathan Wayland może wyrosnąć na kogoś więcej niż tylko wielkiego wojownika.
Może Jonathan będzie mieć kiedyś parabatai, by nauczył go jak być człowiekiem, którym chciał być.
"To połączenie silniejsze od każdej magii." Powiedział Jem sobie tej nocy, z nożem w ręce, tnąc głęboko. "To więź, którą wybrałem."
Zrobił swój znak. Wybrał imię Zachariasz, ponieważ znaczyło "Pamiętaj". "Pamiętaj go" - pragnął Jem. "Pamiętaj ich. Pamiętaj dlaczego. Pamiętaj jedyną odpowiedź na jedyne pytanie. Nie zapomnij".
Gdy znowu popatrzył, Jonathana Waylanda nie było. Pragnął podziękować dziecku, za to że pomógł mu pamiętać."
- Podoba mi się to - powiedział Jonathan Wayland, dodając szybko: Bycie wielkim wojownikiem.
Odwrócił swoją głowę w nagłym, porywczym założeniu arogancji jakby on i Jem mogli pomyśleć, że myślał, iż chciałby należeć do kogoś.
Ten chłopak, zdeterminowany na walce, a nie na znalezieniu rodziny. Lightwoodowie, chroniący się przed wampirem, kiedy mogli rozwinąć swoje zaufanie. Wampir, trzymający każdego przyjaciela na odległość. Każdy z nich miał swoje rany, ale Brat Zachariasz nie mógł przestać być na nich obrażonym, chociaż przez przywilej odczuwania zranienia.
Ci wszyscy ludzie walczyli by nie czuć, próbowali zamrozić swoje serca w klatkach piersiowych, do momentu w którym zimno pęknie i złamie ich. Podczas gdy Jem oddałby każde zimno, które miał, by dostać jeden dzień ciepłego serca, by kochać ich, tak jak kiedyś.
Poza tym Jonathan był tylko dzieckiem, ciągle próbującym wzbudzić dumę w oddalonym ojcu, nawet jeżeli śmierć stworzyła pomiędzy nimi niemożliwą odległość. Jem powinien być miły.
Jem pomyślał o prędkości chłopaka, jego nieustraszonych uderzeniach nieznaną bronią w dziwną i krwawą noc.
Jestem pewny, że będziesz wielkim wojownikiem. Powiedział Jem.
Jonathan Wayland schował kudłatą złotą głowę, by ukryć delikatny kolor na jego policzkach.
Rozpacz chłopca sprawiła, że Jem przypomniał sobie, bardzo żywo, noc, w której wyrył inicjały na swojej lasce, długą, zimną noc z całą mrożącą dziwnością Cichych Braci w jego głowie. Nie chciał umrzeć, ale wybrałby śmierć zamiast tego okropnego odrywania się od ciepła i miłości. Gdyby tylko mógł umrzeć w ramionach Tessy, trzymając rękę Willa. Został okradziony ze swojej śmieci.
Wydawało się niemożliwym pozostać człowiekiem pośród kości i wiecznej ciemności.
Kiedy obca kakofonia Cichych Braci zagroziła pochłonięciem wszystkiego czym był, Jem szybko złapał się swojej liny ratunkowej. Nie było innej mocniejsze od niej, jeszcze jedna równie silna. Imię jego parabatai było krzykiem w przepaść, wołaniem, które zawsze otrzymywało odpowiedź. Nawet w Cichym Mieście, nawet z cichym wyciem, podkreślającym, że życie Jema nie było już jego własnym, ale wspólnym. Już nie moje myśli, ale nasze. Już nie moja wola, ale nasza.
Nie zaakceptowałby tego rozstania. Mój Will. Te słowa znaczyły coś innego dla Jema niż dla kogokolwiek innego: mój opór przeciwko wdzierającej się ciemności. Mój bunt. Mój, na zawsze.
Jonathan szurał butem po pokładzie, przyglądając się Jemowi, a Jem zorientował się, że chciał zobaczyć twarz Brata Zachariasza pod kapturem. Jem ściągnął kaptur i cienie. Mimo że był odrzucony, Jonathan Wayland posłał mu słaby uśmiech.
Jem nie oczekiwał dobroci od tego zranionego dziecka. Sprawiło to, że Brat Zachariasz zaczął myśleć, iż Jonathan Wayland może wyrosnąć na kogoś więcej niż tylko wielkiego wojownika.
Może Jonathan będzie mieć kiedyś parabatai, by nauczył go jak być człowiekiem, którym chciał być.
"To połączenie silniejsze od każdej magii." Powiedział Jem sobie tej nocy, z nożem w ręce, tnąc głęboko. "To więź, którą wybrałem."
Zrobił swój znak. Wybrał imię Zachariasz, ponieważ znaczyło "Pamiętaj". "Pamiętaj go" - pragnął Jem. "Pamiętaj ich. Pamiętaj dlaczego. Pamiętaj jedyną odpowiedź na jedyne pytanie. Nie zapomnij".
Gdy znowu popatrzył, Jonathana Waylanda nie było. Pragnął podziękować dziecku, za to że pomógł mu pamiętać."
Tyle razy wspomniany Will oraz przyjaźń tych dwóch chłopaków roztapia moje serce
Dziękuję za kolejne części opowiadania. Ps. 100 lat :) :) :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
Usuń