sobota, 21 kwietnia 2018

Usunięta scena z 7 rozdziału "Miasta Szkła" pt. "Tam, dokąd boją się iść anioły"

"- Jesteśmy na miejscu - powiedział Sebastian nagle - tak bardzo, że Clary zastanawiała się,  czy rzeczywiście czymś go uraziła  - i zszedł z konia. Ale jego twarz, kiedy na nią spojrzał, była uśmiechnięta.
- Mamy dobry czas - powiedział, przywiązując  lejce do najniższej gałęzi pobliskiego drzewa. - Lepszy niż sądziłem.
Zrobił ruch, żeby zeszła, i po chwili wahania, Clary ssiadła z konia w jego ramiona. Ścisnęła go, gdy ją złapał, jej nogi były niepewne po0 długiej jeździe.
- Przepraszam - powiedziała nieśmiało. - Przepraszam... nie chciałam cię łapać.
- Nie przepraszałbym za to. - Jego oddech był ciepły na jej szyi i zadrżała. Jego ręce trzymały jej plecy moment dłużej, zanim niechętnie ją puścił. - Podoba mi się ten płaszcz- powiedział, a jego oczy pozostały na jej, jak jeszcze chwilę wcześniej jego dłonie. - Nie tylko jest bardzo przyjemny w dotyku, ale ten kolor sprawia, że twoje oczy wydają się jeszcze bardziej zielone.
   To wszystko nie pozwalało nogom Clary czuć się mniej niepewnie.
- Dzięki- powiedziała, doskonale wiedząc, że sie zarumieniła i marząc całym sercem, by jej jasna skóra, nie pokazywała tak czerwonego koloru. - Więc... to tutaj?
   Rozejrzała się dookoła - stali na czymś w rodzaju małej doliny pomiędzy niskimi wzgórzami. Było tam kilka powykrzywianych drzew dookoła polany. Ich poskręcane gałęzie miały w sobie rzeźbiarskie piękno pod stalowo-niebieskim niebem. Ale poza tym...
- Tu nic nie ma - powiedziała, marszcząc brwi.
- Clary. - W jego głosie była śmiech. - Skoncentruj się.
- Masz na myśli... iluzja? Ale ja zazwyczaj nie muszę...
- W Idrisie są najczęściej silniejsze niż w innych miejscach. Musisz spróbować ciężej niż normalnie. - Położył swoje dłonie na jej ramionach i obrócił ją delikatnie. - Popatrz na łąkę.
   Popatrzyła. I zrobiła w myślach ten trik, który pozwalał jej ściągnąć czar z rzeczy, którą okrywał.  Wyobraziła siebie jak trze terpentynę na płótnie, odsuwając warstwy farby, aby odsłonić prawdziwy obraz pod spodem - i był tam, mały kamienny dom z ostrym dwuspadowym dachem, dym wydobywał się z komina w eleganckich zawijasach.  Kręta ścieżka zaznaczona kamieniami prowadziła do frontowych drzwi. Gdy spojrzała, dym wydobywający się z komina przestał płynąć w górę, a zaczął formować się w czarny znak zapytania
   Sebastian się rozesmiał.
- Myślę, że to znaczy "kto tam?".
Clary owinęła się mocniej płaszczem. Nagle poczuła straszne zimno - wiatr wiejący na poziomie trawy, nie był taki ostry, ale i tak w jej kościach był lód.
- Wygląda to jak coś rodem z baśni.
   Sebastian nie zaprzeczył, tylko zaczął iść. Clary podążyła za nim. Kiedy dotarli do frontowych schodów, Sebastian wziął ją za rękę. Natychmiast dym z komina zmienił kształt ze znaku zapytania na koślawe serca. Clary szybko wyrwała swoją rękę, zaraz poczuła się winna i sięgnęła do kołatki by zamaskować swoje zakłopotanie. Kołatka była ciężka i mosiężna, w kształcie kota, i gdy puściła ją, ta trafiła w drzwi z satysfakcjonującym uderzeniem.
   Za uderzeniem podążyła seria trzaskających i klikających dźwięków. Drzwi zadrżały i otworzyły się. Za nimi, Clary potrafiła dojrzeć tylko ciemność. Zerknęła na Sebastiana, nagle poczuła suchość w ustach. Jak chata w baśni- powiedziała wcześniej. Za wyjątkiem tego, że rzeczy, które żyły w chatach w baśniach nie były zawsze życzliwe.
- Przynajmniej nie jest udekorowana w słodycze i piernik - powiedział Sebastian, jakby czytał jej w myślach. - Pójdę pierwszy, jeżeli chcesz.
- Nie - pokręciła głową. - Wejdziemy razem.
   Ledwo przeszli przez próg, gdy drzwi zatrzasnęły się za nimi, zabierając całe światło. Ciemność była bezwględna, nieprzebyta.  Coś otarło się o Clary w ciemności i krzyknęła.
- To tylko ja - powiedział Sebastian zirytowanym głosem. - Tutaj... Weź mnie za rękę.     
     Poczuła jego palce sięgające po jej w ciemności i tym razem ścisnęła jego rękę z uczuciem wdzięczności. "Głupia" - pomyślała, trzymając mocno palce Sebastiana, to głupie tak tutaj przychodzić  - Jace byłby wściekły  - Światło nagle zamigotało w ciemności. Dwoje jasnych oczu pojawiło się, zielone jak u kota, wiszące w ciemności jak klejnoty.
- Kto tu jest? - zapytał głos, miękki jak futro, ostry jak odłamki lodu 
- Sebastian Verlac i Clarissa Morgenstern. Widziałeś nas, gdy szliśmy ścieżką. - Głos Sebastiana był czysty i silny. - Wiem, że nas oczekujesz. Moja ciocia Elodie, powiedziała mi, gdzie cię znaleźć. Już coś dla niej robiłeś.
- Wiem, kim jesteś.
Oczy mrugnęły, zanurzając ich momentalnie znowu w ciemności.
- Podążajcie za światłem pochodni.
- Czego? - Clary obróciła się, jej dłoń ciągle trzymała rękę Sebastiana, w momencie, by zobaczyć wiele płomieni pochodni w jednej linii, jedna łapała światło od drugiej, dopóki ognista ścieżka nie rozpaliła się przed nimi. Podążyli za nią, ręką w rękę, jak Jaś i Małgosia, podążający za okruszkami chleba w ciemnym lesie, chociaż Clary zastanawiała się, czy dzieci w baśni ściskały tak mocno swoje dłonie...
   Podłoga delikatnie trzeszczała. Gdy Clary spojrzała w dół, zobaczyła, że ścieżka była zrobiona z odłamków lśniącej czerni jak pancerze ogromnych owadów.
- Smocze łuski- powiedział Sebastian, patrząc tam gdzie ona. - Nigdy nie widziałem tak wiele...
"Smoki są prawdziwe?" - chciała zapytać Clary, ale się powstrzymała. Oczywiście, że były prawdziwe. Co zawsze mówił jej Jace? "Wszystkie bajki są prawdziwe." Zanim mogła powtórzyć tę myśl na głos, droga się otwarła i znaleźli się, stojąc w wielkim ogrodzie skąpanym w świetle słonecznym.      Przynajmniej na pierwszy rzut oka wyglądał na ogród.  Były tam drzewa, których liście lśniły srebrem i złotem i ścieżki pomiędzy kwiatami, a w centralnym punkcie coś na kształt pawilonu z jasnymi jedwabnymi ścianami.     Droga z pochodni dalej ich prowadziła, kierując do pawilonu, ale kiedy podążyli za nią, Clary zobaczyła że kwiaty po obu stronach ścieżki były kunsztownymi wytworami z papieru i tkaniny. Nie były bzyczących owadów, ani śpiewających ptaków. A gdy spojrzała w górę, zobaczyła, że nad nimi nie było nieba, tylko kotara pomalowana na niebiesko i biało, z pojedynczym płonącym światłem, świecącym na nich, w miejscu, gdzie powinno być słońce.
     Dotarli do pawilonu. W środku, Clary mogła tylko dostrzec miękki, poruszający się blask, świecącej świecy. Jej ciekawość wygrała ze zdenerwowaniem i puściła rękę Sebastiana oraz przechyliła się przez szczelinę w ciężkich jedwabnych zasłonach.
  Clary się gapila. Wewnątrz, pawilon wyglądał jak wyciągnięty żywcem z "Księgi tysiąca i jednej nocy". Ściany były ze złotego jedwabiu, podłoga pokryta wyszywanymi dywanami.  Pływające złote kule rozlewały kadzidło pachnące jak róże i jaśmin, a zapach był tak gęsty i słodki, że wywołał u niej kaszel. Wszędzie leżały rozrzucone poduszki i duża niska kanapa, pokryta poduszkami z frędzlami.
    Ale to nie dlatego patrzyła. Była przygotowana na coś fantazyjnego, nawet dziwacznego. Ale nie była gotowa na widok Magnusa Bane'a  - ubranego w złotą siatkową kamizelkę i parę przezroczystych jedwabnych spodni - oddychającego delikatnie na fantastycznie dużą fajkę z tuzinem wężowatych rurek na rękawach.
- Witam w moich skromnych progach. - Dym, unoszący się wokół uszu Magnusa uformował się w małe gwiazdy, gdy się uśmiechnął. - Mogę wam coś przynieść? Wino? Woda? Ambrozja?
   Clary odnalazła sposób w jaki się mówi.
- Wyjaśnienie byłoby miłe.  Co ty do cholery tutaj robisz?
- Clary. - Nawet nie zauważyła Sebastiana, podążającego za nią do pawilonu, ale był tam, wpatrując się w nią ze zdziwieniem. - Nie ma powodu do bycia niemiłą.
- Nie rozumiesz! - Odwróciła się do Sebastiana, przerażona wyrazem jego twarzy. - Coś jest nie tak...
- Wszystko jest w porządku- powiedział. Obrócił się do Magnusa, jego szczęka była zaciśnięta. - Ragnorze Fell - zaczął. - Jestem Sebastian Verlac...                                                                           - Jak to miło z twojej strony- powiedział miło Magnus i pstryknął raz palcami. Sebastian zamarł w miejscu, jego usta były ciągle otwarte, jego ręka na wpół wyprostowana do przywitania.
- Sebastian! - Clary sięgnęła, by go dotknąć, ale był sztywny jak posąg. Jedynie delikatny ruch klatki piersiowej pokazywał, że ciągle był żywy.  - Sebastian? - zapytała znowu, ale wiedziała, że to bez sensu: jakoś zdawała sobie sprawę, że nie był w stanie jej widzieć i słyszeć. Odwróciła się do Magnusa.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś. Co jest z tobą nie tak? Czy to coś w rurce wyprało ci mózg? Sebastian jest po naszej stronie.
- Jestem po niczyjej stronie, kochana - powiedział Magnus z ruchem swoich spodni. - I tak naprawdę to twoja wina, że musiałem go zamrozić na krótką chwilę. Widzisz, byłaś tak strasznie blisko powiedzenia mu, że w rzeczywistości nie jestem Ragnorem Fell.
- Ponieważ nie jesteś nim.
   Magnus wydmuchał dym z ust i przyglądał jej się uważnie przez niego.
- Tak naprawdę  - powiedział. - W związku z wszystkimi zamiarami i celami, jestem.
   Clary zaczęła boleć głowa, czy to z powodu gęstego dymu w pokoju, czy przez wysiłek powstrzymujący jej wielką potrzebę uderzenia Magnusa, nie była pewna.
- Nie rozumiem.
   Magnus poklepał sofę obok siebie.
- Chodź, usiądź koło mnie i wszystko ci wyjaśnię - wymruczał.  - Ufasz mi, prawda?
"Nie bardzo." - pomyślała. Ale z drugiej strony, komu ufała? Jace'owi? Simonowi? Luke'owi? Żaden z nich nie był w pobliżu.
    Z przepraszającym spojrzeniem na zamarzniętego Sebastiana, podeszła, by dołączyć do Magnusa na kanapie." (tłumaczenie własne)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz