czwartek, 3 listopada 2016

Pierwszy pocałunek Magnusa i Aleca


Jest to jedna z usuniętych scen z Miasta Popiołów. Dlaczego Cassie ją usunęła? :(

Stojąc na klatce schodowej w domu Magnusa, Alec patrzył na imię napisane pod dzwonkiem do drzwi. BANE. Nazwisko nie pasowało do Magnusa, pomyślał, nie teraz, gdy go znał. Jeśli możesz naprawdę uznać, że znasz kogoś, kiedy chcesz, żeby uczestniczył raz w akcji, a potem on uratuje twoje życie, należy mu podziękować. A nazwa 'Magnus Bane' sprawia, że myślisz o nim jak o rodzaju potężnej postaci z ogromnymi ramionami, formalnymi purpurowymi szatami czarowników i wywoływaniu ognia oraz błyskawic. Nie jak o Magnusie jak o nim samym, który był bardziej skrzyżowaniem pantery i oszalałego elfa. Alec wziął głęboki wdech. Cóż, zaszedł tak daleko, mógłby równie dobrze pójść na całość. Gołe żarówki wiszące nad jego głową kładły cienie, gdy podszedł do przodu i nacisnął dzwonek.
Chwilę później głos odbił się echem po klatce schodowej.
- KTO WZYWA WYSOKIEGO CZAROWNIKA BROOKLYNU!?
- E... to ja. To znaczy Alec. Alec Lightwood.
Zapadła krótka cisza, jakby sam korytarz się zdziwił. Następnie szczęk i drugie drzwi stanęły otworem, wpuszczając go do środka. Kierował się po rozklekotanych schodach w ciemność, która pachniała pizzą i kurzem. Drugie piętro było jasne, a drzwi na jego końcu otwarte. Magnus Bane stał pochylony w przedpokoju.
Alec po raz pierwszy widział go wyglądającego w miarę normalnie: jego czarne włosy dalej były kolcami, ale wyglądał na zaspanego. Jego twarz, nawet z kocimi oczami sprawiała wrażenie bardzo młodej. Miał na sobie czarną koszulkę z napisem 'Milion Dolarów', zrobionym na piersi cekinami i dżinsy opuszczone nisko na biodrach. Na tyle nisko, że Alec wbił wzrok w swoje nudne buty.
- Alexander Lightwood - powiedział Magnus. Miał tylko śladowe ilości obcego akcentu. Alec nie potrafił wyłapać rytmu samogłosek. - Czemu zawdzięczam tą przyjemność?
Alec wyjrzał mu przez ramię.
- Masz towarzystwo?
Magnus skrzyżował ręce, co podkreśliło jego bicepsy i oparł się framugę.
- Miałem nadzieję, że moglibyśmy porozmawiać.
- Hmm - Magnus zmierzył go wzrokiem z góry na dół. Jego oczy naprawę świeciły w ciemności jak u kota. - No, dobrze.
  Następnie odwrócił się nagle i zniknął w mieszkaniu. Po chwili, nieco spłoszony, Alec ruszył za nim.
  Loft wyglądał inaczej bez stu ciał w nim upchniętych. To był - no, dobra, może nie zwyczajny, ale rodzaj przestrzeni, w jakim da się żyć. Podobnie jak większość loftów miał duży, centralny pokój, podzielony na pokoiki przez grupki mebli. Był to kwadrat kolekcji sof i stołów.
 Skręcił w prawo, w kierunku wskazanym przez Magnusa. Alec usiadł na złotej, aksamitnej kanapie z eleganckimi drewnianymi zdobieniami na poręczach.
- Chcesz herbaty? - spytał Magnus. Nie siedział na krześle, lecz leżał na tureckiej pufie, wyciągając swoje długie nogi przed siebie.
  Alec skinął głową. Czuł się niezdolny do mówienia czegokolwiek.Czegoś inteligentnego czy ciekawego. To zwykle Jace mówił ciekawe lub inteligentne rzeczy. Był parabatai Jace'a i to była cała jego chwała, czy jej potrzebował, czy jej chciał: był jak ciemna gwiazda jakiejś supernowy. Ale to była droga, przez którą Jace nie mógł z nim przejść, w której Jace nie może mu pomóc.
  - Jasne.
  W prawej ręce poczuł nagle gorąco. Spojrzał w dół i zrozumiał, że trzyma w ręku kubek z Joe-The Art of Coffee. Pachniało jak chai. Podskoczył i ledwo uniknął rozlania napoju na siebie.
- Na Anioła!
- Uwielbiam te wyrażenie - powiedział Magnus. - Jest takie osobliwe.
Alec spojrzał na niego.
- Ukradłeś tę herbatę?
Magnus zignorował pytanie.
- Więc, dlaczego tu jesteś?
Alec wziął łyk skradzionej herbaty.
- Chciałem ci podziękować - powiedział, gdy zaczerpnął powietrza. - Za uratowanie mi życia.
Magnus odchylił się na rękach. Jego koszulka podsunęła się w górę, pokazując płaski brzuch, i Alec znów nie wiedział, gdzie patrzeć.
- Chciałeś mi podziękować.
- Uratowałeś mi życie - powtórzył Alec. - Albo majaczyłem, a nie sądzę, więc chciałem ci podziękować. Wiem, że nie musiałeś tego robić. Więc.. dziękuję.
Brwi Magnusa zniknęły pod grzywką.
- Nie ma... sprawy?
Alec postawił herbatę.
- Powinienem już iść.
Magnus rozsiadł się.
- Przyszedłeś tak późno aż na Brooklyn, żeby tylko mi podziękować? - uśmiechnął się. - To byłby zmarnowany wysiłek.
Wyciągnął rękę i położył dłoń na policzku Aleca, jego kciuk przylegał do kości policzkowej. Jego dotyk niemal parzył, wstrząsał iskrami ciepła. Alec siedział jak wmurowany, zupełnie zaskoczony. Niespodziewany gest wywołał niespodziewany wpływ. Oczy Magnusa zwęziły się, a ręka opadła.
- Huh - powiedział sam do siebie.
- Co? - Alec wystraszył się, że zrobił coś niewłaściwego. - Co jest?
- Jesteś po prostu... - jakiś cień za Magnusem poruszył się z płynną zwinnością. Czarodziej podniósł go. Był to mały, szaro-biały pręgowany kot. Zwinął się w zgięciu ramienia i spojrzał na Aleca z podejrzliwością. Te dwie pary złoto-zielonych oczu łypało na niego pomuro. - Nie spodziewałem się tego.
- Po Nocnym Łowcy?
- Po Lightwoodzie.
- Nie wiedziałem, że znałeś moją rodzinę.
- Znam twoją rodzinę od setek lat - oczy Magnusa przyglądały się jego twarzy. - Twoja siostra jest typową Lightwood, a ty...
- Powiedziała, że mnie lubisz.
- Co?
- Izzy. Moja siostra. Powiedziała, że mnie lubisz. Ucieszyłem się, że mnie lubisz.
- Ucieszyłeś się, że cię lubię? - Magnus ukrył uśmiech w kocim futrze. - Przepraszam. Mamy po dwanaście lat? Nie przypominam sobie, żebym mówił coś Isabelle...
- Jace powiedział to samo. - Alec sprawiał wrażenie tępego, bo udawanie kogoś takiego przychodziło mu z łatwością. - To, że mnie lubisz. Kiedy tu zadzwonił, a ty pomyślałeś, że to ja, byłeś rozczarowany, że to był jednak on. To się nigdy nie zdarza.
- Prawda? cóż, powinno.
Alec był zaskoczony.
- Nie. To znaczy, Jace to... Jace.
- To problemy - powiedział. - Ale ty jesteś całkowicie bez podstępu. Każde z Lightwoodów to zagadka. Zawsze któreś spiskuje, jak niski czynsz Borgins. ale tego nie widać w twojej twarzy. Widzę każde uczucie, które jest czyste, proste i bezpośrednie.
Alec pochylił się.
- Chcesz ze mną gdzieś wyjść?
Magnus zamrugał.
- Widzisz, właśnie o tym mówiłem. Proste.
Alec zacisnął usta i milczał.
- Dlaczego chcesz ze mną wyjść? - Zapytał Magnus. Podrapał głowę Prezesa Miau. Jego palce zaginały kocie ucho. - Nie, żebym nie był bardzo pożądany, ale sposób, w jaki pytasz sugeruje, że będziemy robić coś niestosownego.


- Po prostu chcę. – powiedział Alec. – A myślałem, że mnie lubisz, więc jeśli powiesz tak, to chcę spróbować – ukrył twarz w dłoniach. – Być może to był błąd.
Głos Magnusa stał się delikatny.
- Czy ktoś wie, że jesteś gejem?
Głowa Aleca poderwała się w górę, oddychał ciężko, jakby właśnie przebiegł maraton. Ale co mógł zrobić? Przeczyć temu, kiedy czuje dokładnie odwrotnie?
- Clary – powiedział ochryple. – Przez przypadek. I Izzy, ale nic nie powiedziała.
- Twoi rodzice nie? I Jace?
Alec pomyślał o Jace’ie i natychmiast odepchnął daleko tę myśl.
- Nie. I nie chcę, żeby wiedzieli. Ani oni, ani Jace.
- Myślę, że możesz mu powiedzieć – Magnus podrapał prezesa Miau pod brodą. – Gdybyś umarł, on rozpadłby się na kawałki jak puzzle. Obchodzisz go.
- Wolałbym nie – powiedział, wciąż oddychając szybko. Przetarł dłońmi kolana. – Nigdy nie byłem na randce. Nigdy się nie całowałem. Nigdy. Izzy powiedziała, że mnie lubisz, więc...
- Nie jestem nieczuły. Ale czy ty mnie lubisz? Bo wiesz, ta cała sprawa z homoseksualistami, to nie znaczy, że możesz się rzucić na każdego faceta, bo nie jest dziewczyną. Wciąż są ludzie, których chcesz, i ludzie, których nie chcesz.
Alec pomyślał o Instytucie, gdy był w delirium bólu i trucizny, kiedy przybył Magnus. Ledwo go rozpoznał. Był pewny, że zacznie krzyczeć, tak jak rodzice, jak Izzy, jak Jace, ale on tylko szeptał. Pamiętał palce Magnusa na sobie, delikatne. Pamiętał swój uścisk na jego ramieniu; ściskał je godzinami, nawet gdy ból minął, i wiedział, że wszystko będzie dobrze. Przypomniał sobie Magnusa, kiedy słońce wschodziło i promienie oświetliły jego oczy. Był piękny z tymi kocimi oczami, gracją i łaską.
- Tak – powiedział Alec. – Lubię cię.
Napotkał spojrzenie Magnusa. Czarownik patrzył na niego z domieszką ciekawości, sympatii i zdziwienia.
- To bardzo dziwne – powiedział. – Genetyka. Twoje oczy, ten sam kolor... – zatrzymał się i pokręcił głową.
- Wiesz, że Lightwoodowie nie mają niebieskich oczu?
- Zielonookie potwory – powiedział Magnus i się uśmiechnął. Położył Prezesa Miau na ziemi, a ten podszedł do Aleca i otarł się o jego nogę. – Prezes cię lubi.
- To dobrze?
- Nigdy nie umawiam się z kimś, kogo nie lubi mój kot – powiedział lekko. – Powiedzmy, piątek wieczorem?
Fala ulgi przeszła przez Aleca.
- Naprawdę? Chcesz ze mną wyjść?
Magnus pokręcił głową.
- Musisz przestać zgrywać trudnego do zdobycia, Alexandrze. To utrudnia wiele rzeczy – uśmiechnął się jak Jace. Nie to, że był do niego podobny, ale uśmiech był taki sam: jakby rozjaśniała się cała jego twarz. – Chodź, odprowadzę cię.
Alec dryfował za Magnusem do drzwi, czując się tak, jakby zdjęto mu ogromy ciężar, choć nie wiedział, że taki niósł. Oczywiście będzie musiał wymyślić jakiś pretekst, gdzie idzie w piątek wieczorem. Coś, co chce zrobić bez Jace’a, sam. Albo może udawać chorego i się wymknąć. Był tak zatopiony w myślach, że niemal wpadł na drzwi, które otworzył dla niego Magnus. Opierał się, przyglądając mu się zmrużonymi w półksiężyce oczami.
- Co jest? – spytał Alec.
- Nigdy się z nikim nie całowałeś? – spytał Magnus. – W ogóle?
- Nie – powiedział, mając nadzieję, że to go nie zdyskwalifikuje z piątkowej randki. – Nie tak naprawdę.
- Chodź tutaj – Magnus pociągnął go za łokcie, obejmując. Alec przez chwilę był zdezorientowany, będąc tak blisko osoby, przy której od dłuższego czasu chciał być. Magnus był wysoki i szczupły, ale nie chudy. Jego ciało było twarde, miał lekko umięśnione ramiona. Był silny, o cal wyższy od Aleca, co się rzadko zdarzało, i pasowali do siebie. Palec Magnusa był pod jego brodą, przyciągając go do siebie, a potem był już pocałunek.
Alec słyszał cichy pomruk wydobywający się z jego gardła, a potem ich usta się złączyły wraz z całą dokładnością. „Magnus” – pomyślał oszołomiony Alec – „dokładnie wie, co robi”. Jego usta były miękkie, i poznawały usta Aleca fachowo, poznając ich kształt. Symfonia ust; język, zęby...  każdy pobudzony nerw uświadamiał Alecowi, czego właśnie doświadczał.
   Znalazł talię Magnusa palcami, dotykając skraj nagiej skóry, i nie patrząc przed siebie, wsunął dłonie pod jego koszulę. Magnus szarpnął się z zaskoczeniem, ale po chwili się uspokoił i przesunął dłońmi po ramionach i brzuchu Aleca, znajdując szlufki spodni i przyciągając go bliżej. Jego usta opuściły Aleca, ale po chwili poczuł gorący oddech na szyi, na skórze tak wrażliwej, która sprawiała wrażenie bezpośrednio połączonej z nerwami i kościami nóg, panując nad nimi. Tuż przed zsunięciem się na podłogę Magnus go puścił. Jego oczy i usta lśniły.
    - Teraz już się całowałeś – powiedział i sięgnął za siebie, otwierając drzwi. – Do zobaczenia w piątek?
     Alec chrząknął. Dalej kręciło mu się w głowie, ale czuł się żywy – krew pędziła w jego żyłach jak na najwyższych obrotach, wszystko było niemal w zbyt jasnych kolorach. Gdy przeszli przez drzwi zerknął na Magnusa, który mu się przyglądał. Wysunął się, złapał przód koszulki Magnusa i przyciągnął go do siebie. Magnus wyszedł ku niemu, i Alec pocałował go szybko i niechlujnie, ale dając z siebie wszystko. Trzymał Magnusa przed sobą, jego własna ręka między nimi. Czuł mocno bijące serce w jego klatce piersiowej.
     Przerwał pocałunek i się cofnął.
     - Piątek – powiedział i Magnus go puścił. Cofnął się do korytarza. Magnus patrzył za nim. Skrzyżował ręce na koszuli – pogniecionej w miejscu, gdzie chwycił go Alec. Pokręcił głową i się uśmiechnął.
     - Lightwoodowie – mruknął. – Zawsze muszą mieć ostatnie słowo.
     Zamknął drzwi, a Alec zbiegł po schodach, biorąc po dwa, trzy naraz, a jego krew wciąż szumiała w uszach jak najlepsza muzyka.



Twoje oczy, ten sam kolor - chodziło o Willa prawda? :)
Zielonookie potwory - czyżby Gabriel i Gideon :)

Ta scena jest taka awww *-*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz